
V
Harry potrafił zrozumieć strach, frustrację i noce nieprzespane z powodu troski o drugą osobę, ale to w żaden sposób nie zmieniało faktu, że przez ostatnie dni przebywanie w pobliżu Malfoya było raczej nie do zniesienia.
Albert przespał całe dwadzieścia cztery godziny, obudził się spokojny, wypoczęty i bez jakichkolwiek wskazówek na temat tego, co się stało. Tamtego poranka, kiedy stracił przytomność pośrodku Wielkiej Sali, zjadł kilka kęsów sadzonego jajka i wypił trochę soku dyniowego. Podobno czuł się źle już poprzedniego wieczora.
Żadna z rzeczy, które zjadł, nie smakowała dziwnie, nikt nie rzucił na niego żadnego uroku. Draco przeszukał nawet sypialnie, którą zajmował chłopiec, w poszukiwaniu przeklętych przedmiotów albo może zaklętych figurek. Harry nie był pewien, jak którekolwiek z dzieci miałoby się znaleźć w posiadaniu zaklętej figurki, jednej z najczarniejszych i najbardziej przewrotnej formy rzucania złych uroków, ale nie miał zamiaru się wtrącać.
Wrócili więc do punktu wyjścia i Malfoy był przekonany, że ktoś podtruwa jego Ślizgonów.
Harry wiedział, że dwoje dzieci mdlejących kompletnie bez powodu jest dziwne i wymagające szybkiej reakcji, ale logicznie rzecz biorąc, nie mógł zrobić z tym zupełnie niczego. Nie był uzdrowicielem ani Mistrzem Eliksirów, czy ekspertem w sprawie zaklęć, które mogłyby wywołać omdlenia. Był magizoologiem, więc zajął się tym, co potrafił najlepiej, magicznymi stworzeniami.
Woda w jeziorze była lodowata, o wiele zimniejsza niż w Morzu Południowochińskim. Wszystko w Szkocji było zimniejsze, Harry myślał, że przywyknie szybko, ale wydawało się, że prędzej zamarznie na kość.
Neville powiedział, że pracownicy Ministerstwa weszli do wody pod zaklęciem Bąblogłowy i zostali natychmiast zaatakowani przez Kałamarnicę. Harry miał zamiar zrobić to w odrobinę inny sposób.
Nigdy nie zarejestrował się jak animag w Brytyjskim Ministerstwie Magicznym, a w Malezji nie było to wymagane. Właśnie dlatego stał w środku nocy nad Jeziorem, mając nadzieje, że w ten jeden wieczór żadne z uczniów nie wybierze się na potajemną schadzkę. Nauczyciel raczej nie powinien być przyłapany na łamaniu prawa.
Harry zostawił buty i skarpetki na brzegu, tuż obok swojego płaszcza. Przed nim rozciągała się czarna otchłań, co jakiś czas połyskująca w świetle księżyca, ale głównie nieruchoma i nieprzyjazna. Dno jeziora było skaliste przez kilka pierwszych kroków, a potem stało się obrzydliwie miękkie i muliste. Harry był w stanie wejść tylko parę metrów w głąb, aż woda sięgnęła mu do pasa, potem obrzydzenie wzięło górę i Harry delikatnie trącił to dziwne ciepło, które zazwyczaj tkwiło nieruchomo w jego klatce piersiowej i przyjmowało postać fioletowej poświaty, kiedy zamykał oczy. Zawsze potrzebował krótkiej chwili na wywabienie ciepła z jego ulubionego zakątka, gdzieś za żebrami Harry'ego, potem fiolet rozbłysł mu pod powiekami i nagle miał więcej ramion, niż był w stanie kontrolować za pierwszym razem. Jego wzrok rozmył się, a potem wyostrzył i dostosował do otaczających go ciemności.
Ośmiornica zdecydowanie nie była tym, czego Harry się spodziewał, ale kiedy już opanował poruszanie się i sztuczkę ze zmianą ubarwienia, odkrył, że całkiem lubi swoją zwierzęcą formę.
Jezioro było ogromne, Harry nie tyle miał nadzieję, że uda mu się znaleźć Kałamarnicę, ile chciał spotkać się z Trytonami. Jeżeli nie zostały zabite przez Wielką Kałamarnicę, być może będą w stanie powiedzieć Harry'emu, co się z nią stało. Jeżeli zostały zabite, Harry przynajmniej będzie wiedział.
Harry przesuwał się powoli po dnie, nie słysząc zbyt wiele, ale za to obserwując uważnie otaczające go wody.
Na początku myślał, że Jezioro jest martwe, ale im niżej schodził, tym więcej widział ryb. Były różnych gatunków, małe i duże, prawie wszystkie o matowych łuskach. Pływały w dziwny, gorączkowy sposób, czasami wpadając na siebie albo na kamienie. Harry natrafił na podwodne rośliny, pokryte oślizgłą substancją, która smakowała, jak brud i nafta pod jego mackami. Chmura ciemnej, półprzeźroczystej substancji dryfowała leniwie parę metrów nad dnem. Harry nigdy w życiu nie widział czegoś takiego, miał wrażenie, że byłaby galaretowata, gdyby spróbował jej dotknąć.
Nie dotarł nawet do pierwszych wzniesień trytońskiej wioski, kiedy poczuł, że ktoś go obserwuje. Wokół nie było niczego poza morskimi zwierzętami, skałami i dziwnymi roślinami, ale wrażenie natarczywego wzroku wbijającego się w ciało Harry'ego, zmusiło go do znieruchomienia i wtopienia się barwami w dno Jeziora.
Uczucie minęło po kilku chwilach, ale lęk, którego Harry nie czuł, wchodząc do wody, zmusił go do zawrócenia.
Na brzegu wciąż było ciemno i zimno, a jego ubranie wymagało zaklęcia suszącego. Włożył płaszcz, skarpetki i buty, rzucił zaklęcie ocieplające, a potem nawet nie pamiętał drogi powrotnej do swoich pokoi na trzecim piętrze. Woda, w której wziął kąpiel, była gorąca i w żaden sposób nie pomogła w pozbyciu się lodowatego uczucia w dole jego brzucha.
Jezioro było chore. Nie chodziło tylko o Wielką Kałamarnicę, coś było nie tak ze wszystkimi stworzeniami pod wodą.
Woda, pomyślał Harry, pijąc herbatę, którą przyniósł zaspany skrzat, też nie była w najlepszym stanie.
Harry miał wrażenie, że ktoś stoi za jego plecami, za każdym razem, kiedy próbował powiedzieć, o tym, co napotkał na dnie Jeziora.
Zatrzymał Hermionę w poniedziałek, żeby przyznać się do swojej małej eskapady, mając nadzieję, że potraktuje go łagodnie, w związku z wiedzą, którą dzięki niej zdobył i kiedy już otwierał usta, czyjś zimny oddech połaskotał go w kark. Harry odwrócił się gwałtownie, z sercem tłukącym boleśnie w klatce piersiowej, dotykając miejsca, na swoim karku, na którym zdawała się osiąść wilgoć.
-Wszystko w porządku? - zapytała Hermiona z zaniepokojeniem.
-Jasne - skłamał, a słowa zdawały się nie pochodzić z jego ust. - Chciałem zapytać, jak ci minął dzień?
Hermiona nie wyglądała, jakby mu wierzyła, ale uśmiechnęła się lekko i opowiedziała mu o trzeciorocznej Krukonce, która była lata świetlne przez resztą swojego rocznika. Hermiona planowała dawać jej specjalne lekcje i dodatkowe zadania.
-Szkoda by było, żeby jej talent się zmarnował - stwierdziła.
Harry przytaknął bezmyślnie, słuchając jej słów tylko jednym uchem, bardziej skupiony na lodowatym punkcie, na jego karku.
Neville zapytał, czy wszystko w porządku, a Harry, zamiast poprosić o pomoc, opowiedział mu o Lavie, ogromnej, ognistej jaszczurce, którą zajmował się podczas studiów w Malezji
Po przerwie obiadowej Harry stanął pod feniksem strzegącym wejścia do gabinetu dyrektorki, ale nie był w stanie wypowiedzieć hasła.
Tej nocy ciemna, bezkształtna masa kłębiła się w kącie jego sypialni. Znikała, kiedy Harry rzucał Lumos i powracała, jak tylko światło gasło. Czasami wyglądała jak chmura na niebie, a czasami przybierała ludzki kształt. Jak manekin, wysoki i smukły, zdający się patrzeć wprost na Harry'ego.
Cokolwiek Jezioro zrobiło Harry'emu, efekt osłabł szybko. Strach przez dwa dni szalał w jego głowie, przywołując halucynacje i natrętne myśli, ale nie było po nim śladu, kiedy Harry obudził się rano trzeciego dnia.
Czwartego dnia Harry zamówił dwadzieścia edalixów. Nazywano je pożeraczami zła, bo właśnie tym się zajmowały. Żywiły się czarną magią, w ciągu kilku dni powinny pozbyć się złego uroku, które zatruwało Jezioro.
Edalixy przyszły następnego dnia, Harry pokazał je trzecio- i czwartoklasistom, bo wyglądały na tyle nieprzyjemnie, że mogłyby przestraszyć młodszych uczniów. Miały barwę wahającą się od ciemnego brązu do głębokiej czerni, były niewielkie i oślizgłe. Miały wyłupiaste, puste oczy i szeroki pysk, skrywający trzy rzędy niewielkich, ostrych kłów. Potrafiły wykryć czarną magię i nadać jej na wpół fizyczną postać. Nie było nic przyjemnego w tym, jak rozrywały ją na strzępy, warcząc i śliniąc się.
Harry nie powiedział uczniom, co z nimi zrobi, ale wyjaśnił, że ich ciała są przystosowane do życia na lądzie, jak i pod wodą.
Minerwa rzuciła jedno spojrzenie, na stado lśniących, ciemnych stworów i zmarszczyła brwi z powątpiewaniem.
-Jesteś pewien, że sobie poradzą?
Harry nie powiedział jej, że wszedł do Jeziora, ale zasugerował dość mocno, że być może warto na wszelki wypadek oczyścić wody w odrobinę bardziej brutalny sposób niż zioła Nevilla.
-Kiedy czują czarną magię, budzi się w nich niezaspokojony apetyt. Nie przestaną, dopóki nie zjedzą wszystkiego.
-Co się wtedy z nimi stanie?
-Uspokoją się i dostosują. Żyją krótko, ich populacja nie wzrośnie zbyt mocno, ale prawdopodobnie przetrwają. Będą dobrym dodatkiem dla ekosystemu.
Minerwa przytaknęła, jeszcze raz obrzuciła edalixy krytycznym spojrzeniem i zapytała Harry'ego, jak mija mu dzień.
Dzień mijał mu średnio i właściwie pogorszył się jeszcze bardziej, kiedy wieczorem, nad Jeziorem pojawił się Draco.
-Minerwa mnie na to nie przygotowała - stwierdził. - Co za paskudy.
Harry westchnął i nie podniósł się znad ogromnego, drewnianego pojemnika, w którym transportował edalixy.
-Nie nazywaj ich tak, to nie ich wina, że takie się urodziły. Poza tym ich wygląd ma wiele wspólnego z ich przystosowaniem do życia i umiejętnościami magicznymi. Kiedyś miały skrzydła, ciesz się, że straciły je w wyniku ewolucji.
-Rzeczywiście, gdyby latały, byłyby dziesięć razy bardziej odrażające.
Harry westchnął znów i rozdzielił dwie edalixy, walczące o truskawkę. Podsunął cząstkę pomarańczy tej, która pierwsza puściła owoc. Oczywiście, najpierw próbowała wbić kły w rękę Harry'ego. Zawarczała, kiedy nie udało jej się przebić grubej rękawicy ze smoczej skóry i wyrwała pomarańczę spomiędzy palców Harry'ego, zarzucając wściekle łbem.
-Urocze - skwitował Draco.
Przed wypuszczeniem edalix na teren, który wymagał oczyszczenia, trzeba było je odrobinę podkarmić, żeby miały chwilę na zaaklimatyzowanie się, zanim poczują głód i zaczną żerować. Było to szczególnie ważne, jeżeli były wypuszczane w miejscu, gdzie było o wiele cieplej lub zimnej, niż to, do czego były przyzwyczajone, albo po prostu miały zostać umieszczone w wodzie.
-Dobrze się czujesz? - zapytał Malfoy po kilku chwilach, brzmiąc dziwnie nienaturalnie i Harry uświadomił sobie, że to pewnie ostatnia rzecz, o którą chciał zapytać. - Hermiona wspomniała, że zachowywałeś się dziwnie.
-Jestem dość dziwny - powiedział mu Harry. - Wszystko ze mną w porządku, przynajmniej w większości.
Harry usłyszał westchnięcie Malfoya i w końcu zdecydował się unieść spojrzenie.
-Przyszedłeś zapytać, jak się czuję?
-Nie, oczywiście, że nie. Próbowałem cię złapać wcześniej, ale bardzo się gdzieś spieszyłeś.
-Jestem zajętym człowiekiem.
-Chciałem powiedzieć, - kontynuował Draco odrobinę głośniej, jakby chciał zagłuszyć Harry'ego - że Millie najwyraźniej nie została otruta.
Harry wyprostował się. Milczał przez chwilę, próbując zebrać myśli.
-Nie?
-Wyglądasz na zaskoczonego, chociaż sam mówiłeś, że to absurdalny pomysł.
Harry sądził, że prędzej, czy później ktoś wykryje w dzieciach chorobę, która trawiła Jezioro. Byłe pewien, że to właśnie ono było powodem ostatnich incydentów. Hogwart używał wody z Jeziora od zawsze. Była magiczne oczyszczana i uzdatniana do picia, płynęła z kranów i pryszniców. W niej zaparzono herbatę, którą wypiła Millie.
-Więc znamy powód omdleń?
Malfoy pokręcił głową, nie spuszczając uważnego spojrzenia z Harry'ego.
-Nie - stwierdził powoli. - Dwie sprawy. Po pierwsze, dzisiaj po lekcjach przyszło do mnie dwóch chłopców z Slytherinu, drugi rok. Dosypali Millie pieprzu i soli do herbaty, kiedy nie patrzyła. Bali się przyznać, bo myśleli, że to przez to zachorowała. Jeden z nich się rozpłakał, nie mogłem być zbyt surowy.
Harry parsknął mimowolnie.
-Po drugie - kontynuował Draco. - Dwadzieścia minut temu zemdlał Howard, pierwszy rok, Hufflepuff.
-Cholera - westchnął Harry.
-Upadł w Pokoju Wspólnym. Potwornie wystraszył tym swoich kolegów, ale Poppy twierdzi, że sytuacja wygląda dokładnie tak, jak w pozostałych przypadkach. Wyśpi się i wyzdrowieje. Oczywiście, w żaden sposób nie poprawia to naszego położenia. Mamy trzy ofiary, uczniowie zaczynają się stresować.
-Będziemy musieli poinformować rodziców - powiedział Harry. - Nie będą zadowoleni, Hogwart miał być bezpieczniejszy niż kiedyś.
Poczucie winy zalało Harry'ego. Kolejne dziecko było chore i Harry był jedyną osobą, która wiedziała dlaczego. Kto wie, czy efety z czasem nie staną się bardziej drastyczne. Być może będzie trzeba znów zamknąć Hogwart. Powinien coś powiedzieć, tu i teraz. Malfoy pewnie będzie wściekły, ale nie miało to aż takiego znaczenia.
-Draco, muszę... - słowa ugrzęzły mu w gardle, jakby ktoś nagle złapał go za szyję i ścisnął z całych sił. Przez chwilę Harry myślał, że nie będzie w stanie powiedzieć niczego, a potem usłyszał swój własny głos, spokojny i przeraźliwie obcy. - muszę wpuścić edalixy do wody.
Draco spojrzał znów na kłębiącą się masę czarnych, lśniących grzbietów i jego brew drgnęła w ledwie skrywanej odrazie.
-Pomogę ci - powiedział i zaczął rozpinać guziki swojego czarnego płaszcza.
Harry miał jakąś minutę na zepchnięcie paniki tak głęboko, jak tylko się dało, zanim Malfoy rozebrał się z płaszcza i po krótkiej chwili zastanowienia, rzucił go na wilgotną trawę. Potem ściągnął ciemnoniebieską szatę, położył ją na płaszczu i podwinął rękawy śnieżnobiałej koszuli. Kiedy podniósł spojrzenie, Harry patrzył na niego bez słowa, wyglądając pewnie, jak skończony idiota.
-W porządku? - zapytał Malfoy. - Wyglądasz, jakby jeden z tych stworów wszedł ci do czaszki przez nos i pożarł mózg.
Wciąż dupek, przypomniał sobie Harry.
To było dziwne uczucie, nabierać powietrza i otworzyć usta, żeby coś powiedzieć i nie być pewnym, czy słowa wyjdą takie, jakich Harry się spodziewał.
-Nie wiem, czy to dobry pomysł, twoja koszula nigdy nie będzie tak biała, jak teraz, jeżeli zbliżysz się do tej skrzyni.
Draco spojrzał na siebie, a potem na edalixy i wzruszył ramionami. Harry nie sądził, żeby kiedykolwiek widział jakiegokolwiek Malfoya wzruszającego ramionami.
-Przeżyję, jeżeli tylko żadne z twoich pupili mnie nie dotknie.
Skrzynia miała po dwa uchwyty po każdej stronie, Harry miał zamiar po prostu wciągnąć ją do wody, nie była taka ciężka, na jaką wyglądała, ale skoro Malfoy był taki chętny do pomocy, dlaczego by z niej nie skorzystać.
-Nie możemy użyć magii? - zapytał Draco, tonem, który sugerował, że już zna odpowiedź. Nie bez powodu rozebrał się w taką pogodę.
Słońce zaczynało już zachodzić, kiedy Harry stanął tyłem do Jeziora i złapał za uchwyty, a Draco zrobił to samo po drugiej stronie.
-Postaraj się nimi nie trząść.
Malfoy parsknął.
-Twoje potworki są bezpieczne. Zamarzam, możemy się pospieszyć?
Harry przewrócił oczami i razem podnieśli skrzynię. Nie była ciężka, szczególnie jeżeli podnosiło się ją w dwie osoby, ale niezbyt wygodna do noszenia. Harry zrobił parę kroków w tył i drgnął, kiedy jego stopa wylądowała w Jeziorze. Miał na sobie wysokie buty ze smoczej skóry, więc nie poczuł nawet zimna, ale jego żołądek i tak wywrócił się na lewą stronę.
-Nie wchodź do wody - ostrzegł Malfoya.
Wnieśli skrzynię na płyciznę, Harry upewnił się, że Draco rzeczywiście stoi na brzegu i sam przeciągnął skrzynię jeszcze dwa metry w głąb. Wcisnął przycisk na brzegu skrzyni, a ona przesunęła się w górę po metalowych szynach w każdym z rogów, tworząc dwudziestocentymetrową szczelinę na dnie skrzyni. Zaklęcie nie pozwalało wodzie wlać się do środka, ale edalixy nie potrzebowały żadnej zachęty, żeby wydostać się z zamknięcia. W ciągu kilku sekund całe dwadzieścia sztuk weszło do wody.
Na brzegu Malfoy znów był w pełni ubrany i stał z wyraźnie niezadowoloną miną.
-Czy to wszytko? Możemy już iść?
Edalixy powinny oczyścić Jezioro w ciągu dwóch, może trzech dni. Po tym czasie Harry znów wejdzie pod wodę i sprawdzi, czy dziwna, przerażająca obecność zniknęła. Nie zostawi tego samemu sobie, nie będzie czekał, aż ktoś inny zrozumie problem i go rozwiąże.
Harry wyciągnął skrzynie z wody bez większych problemów, ściągnął rękawice z dłoni i zaklęciem odesłał ją do składzika na błoniach.
-Możemy iść - potwierdził. - Dziękuję za pomoc.
-Nie ma za co, nie było tak źle.
Jezioro wyzdrowieje do następnego tygodnia, pomyślał Harry. Dzieci przestaną cierpieć, Hogwart pozostanie otwarty, a Harry nigdy więcej nie zbliży się do wody bez bardzo ważnego powodu.