Śladami hipogryfa

Harry Potter - J. K. Rowling
M/M
G
Śladami hipogryfa
Summary
Po niemal dekadzie od ostatniej Bitwy o Hogwart, Harry wraca do Magicznej Brytanii, żeby zostać nowym nauczycielem Opieki nad Magicznymi Stworzeniami w świeżo odbudowanym Hogwarcie. Draco Malfoy jest tam profesorem Eliksirów.
All Chapters Forward

II

Harry spotkał Draco Malfoya już następnego ranka, albo raczej wpadł na niego w drodze na śniadanie, spóźniony, dręczony potwornym bólem głowy i poddenerwowany swoim nadchodzącym debiutem jako nauczyciel. 

Nie rozpoznał go od razu. Ostatnim razem widzieli się, kiedy Harry oddawał mu różdżkę, Draco wyglądał wtedy źle, jak każdy, kto przeżył wojnę. Teraz... no cóż, był tak samo poukładany, jak za czasów szkoły, ale w bardziej naturalny sposób. Jakby budził się z uśmiechem na twarzy i doskonale ułożonymi włosami, albo jakby nie musiał układać ich wcale. I nigdy się nie spóźniał, w przeciwieństwie do Harry'ego. 

Miał na sobie prostą, ciemnozieloną szatę, spod której Harry widział kołnierzyk czarnej koszuli. Szata była zapinana na dwa rzędy niewielkich, ciemnozielonych guzików i rozchodziła się w talli, ukazując czarne spodnie. Harry przypomniał sobie, że w następny weekend musi wybrać się na Pokątną do Madame Malkin, żeby uzupełnić zatrważające braki w swojej garderobie. Miał całe mnóstwo ubrań nadających się do pracy ze zwierzętami i raczej niewiele nadających się do pracy z dziećmi. 

-Merlinie - parsknął Malfoy z mniejszą dozą poirytowania niż Harry się tego spodziewał. Chwilę później rozpoznał Harry'ego i uśmiechnął się, poprawiając swoją szatę, chociaż wszystko było z nią w porządku. - Więc to tym się zajmujesz. Wpadasz na bezbronnych nauczycieli na opuszczonych korytarzach. Przypuszczam, ze niewiele się zmieniło odkąd skończyliśmy szkołę. 

Harry czekał na tą falę wściekłości, którą zawsze wzbudzał w nim sam widok Malfoya, albo na palące uczucie furii, które rozgrzewało jego klatkę piersiową, kiedy Malfoy mu dokuczał, ale żadna z tych rzeczy nie nadeszła, może dlatego, że uśmiechowi Malfoya brakowało zwyczajnej złośliwości. Najwyraźniej od czasów szkoły zmieniło się dość sporo. 

-Wybacz - powiedział Harry, zaskakując tym nie tylko siebie. - Jestem dzisiaj roztargniony, mam fatalnego jet laga. 

Draco uniósł jasną brew.

-To mugolskie określenie - wyjaśnił Harry. - Czuję się źle po dalekiej podróży. 

-Ach tak. Jak twoje wakacje w Kambodży?

-Prawie trafiłeś i doskonale - odparł Harry szybko. - Przeciągnęły się trochę bardziej niż się tego spodziewałem. 

Draco uśmiechnął się odrobinę szerzej i Harry nawet przez sekundę nie wątpił, że Draco doskonale wie, gdzie Harry spędził ostatnie lata. 

-Biegniesz na śniadanie? - zapytał, zerkając teatralnie na zegarek ukryty pod szerokim rękawem szaty. - Musisz się pospieszyć, kończy się za osiemnaście minut. 

Dupek, pomyślał Harry bez złości, kiedy Draco wyminął go.

-Do zobaczenia - rzucił niedbale i uniósł rękę w ramach pożegnania, nawet nie odwracając się przy tym w stronę Harry'ego. 

Harry przewrócił oczami i ruszył bardzo szybkim i bardzo dostojnym krokiem w stronę Wielkiej Sali. 

 



-Dzień dobry - powiedział Harry. - Nazywam się Harry Potter i jestem waszym nowym profesorem Opieki nad Magicznymi Stworzeniami. Wiem, że prawdopodobnie spodziewaliście się zajęć na zewnątrz, ale jeżeli jest coś, czego się nauczyłem, pracując z magicznymi stworzeniami, to to, że teoria jest tak samo ważna, jak praktyka. 

W sali było niecałe czterdzieści dzieciaków, dość żałosny wynik, biorąc pod uwagę, że w klasie był pierwszy rocznik dwóch domów - Hufflepuffu i Ravenclawu. Tak czy inaczej, ich skupiona uwaga, sprawiała, że dłonie Harry'ego były wilgotne od potu, nawet jeżeli powietrze było chłodne. Nie pamiętał, kiedy ostatnim razem był tak potwornie nerwowy. 

Harry zaplótł ręce na piersi, żeby się trochę ogrzać i oparł się biodrem o swoje biurko. Klasa była dość zwyczajna, z oknami wychodzącymi na Wielkie Jezioro i czterema rzędami  dwuosobowych, drewnianych ławek. Uczniowie zajmowali jakąś połowę miejsc, wyraźnie podzieleni między sobą na domy. Harry miał nadzieję, że wymieszają się między sobą podczas zajęć praktycznych. Zmusi ich do tego, jeżeli będzie trzeba. 

-Kiedy ja sam chodziłem do szkoły, Opieka nad Magicznymi Stworzeniami nie była dla mnie zbyt interesująca. O wiele bardziej wolałem latanie, albo Obronę przed Czarną Magią i spójrzcie na mnie teraz, magiczne stworzenia są głównym nurtem mojego życia od lat. Nigdy nie wiecie, kiedy i gdzie odnajdziecie swoją pasję, dlatego proszę was, żebyście przykładali się do mojego przedmiotu, nawet jeżeli wyda wam się mało ważny. Na początek będziecie zajmować się niewielkimi, niegroźnymi stworzeniami, ale potem chcę wam przedstawić parę groźniejszych gatunków i wolałbym żeby obyło się bez żadnych wypadków. Nie chcielibyśmy, żeby zaatakował was, powiedzmy, hipogryf, dlatego musicie uważnie słuchać tego, co mówię.

Ciemnowłosa Krukonka nieśmiało uniosła rękę w górę i Harry wskazał ją palcem. 

-Proszę was, żebyście przedstawili się, kiedy zabieracie głos, w ten sposób szybciej zapamiętam wasze imiona. 

-Arminda Bones - powiedziała dziewczynka, podnosząc się z krzesła. - Moja ciocia opowiadała mi o smokach. Będziemy się o nich uczyć?

Nazwisko zadzwoniło Harry'emu w uszach, jak dzwon. Susan Bones była zbyt młoda, żeby być jej matką, ale mogła być ciotką, która mówiła jej o smokach. Harry zdusił swoją ciekawość i wszelkie pytania w zarodku. 

-Tak, oczywiście. W tym przypadku raczej odpuścimy sobie fizyczne spotkanie, ale w późniejszym czasie omówimy smoki. 

Arminda znów podniosła dłoń, mimo że wciąż nie usiadła na krześle. Harry uśmiechnął się i kiwnięciem udzielił jej głosu.

-To znaczy, że ich nie zobaczymy? Bardzo chciałbym zobaczyć smoka. 

Harry za to nie chciałby zbliżać się do żadnego smoka przez resztę życia i był dość pewny, że Arminda podzieliłby jego zdanie, gdyby zobaczyła, jak ogromne i przerażające są z bliska. 

-Usiądź Armindo - powiedział Harry. - Zaraz sobie to wszytko wyjaśnimy. Zanim zaczniemy, czy ktoś jeszcze ma jakieś pytania?

Żadne z pozostałych dzieci nie miało pytań, albo nie miało odwagi ich zadać, więc Harry machnął różdżką i na tablicy pojawiła się pusta, dwukolumnowa tabela. 

-Czy ktoś z was wie, czym jest Międzynarodowa Klasyfikacja Ministerstwa Magii? 



 

Hermiona złapała Harry'ego zaraz po jego ostatniej lekcji, kiedy oboje kierowali się do Wielkiej Sali na obiad.

-Więc? - zapytała. - Jak było?

Nie tak źle, jak mogłoby być i nie tak łatwo, jak Harry chciałby, żeby było. Dzieciaki były ciche i zestresowane i Harry czuł się trochę, jak potwór zadając im ich pierwsze zadania. Kazał im wypisać po dwa stworzenia należące do każdej z pięciu Klasyfikacji Ministerstwa Magii, określającej zagrożenie, które dane stworzenie stanowiło dla czarodzieja. Na lekcjach praktycznych, Harry chciał pokazać im stworzenia z każdej klasyfikacji, zaczynając od najniższej, oznaczonej pojedynczym "X" i opisanym po prostu słowem "NUDNE".

-Przyzwoicie - stwierdził w końcu.

Hermiona pchnęła go lekko ramieniem, przewracając oczami. 

-Mógłbyś wykazać odrobinę entuzjazmu. 

-Jestem bardzo entuzjastyczny - powiedział Harry. - Ale właśnie sobie uświadomiłem, że w środę mam pierwsze zajęcia na błoniach, i doskonale pamiętam, jak uważnie sam słuchałem nauczycieli w szkole. 

Hermiona parsknęła pod nosem. 

-Tak, też to pamiętam. Nie wspominaj o tym przy Minerwie. 

-Chcę pokazać im chorbotki - powiedział Harry. - Nie robią dosłownie nic, więc nikt nie straci ręki, ale z drugiej strony, nie robią dosłownie nic. Nie chcę, żeby mój przedmiot był, jak Historia Magii z profesorem Binnsem.

Profesora Binnsa nie było już wśród nauczycieli. On i każdy inny duch zniknęli, kiedy zawalił się Hogwart.

-Wydaje mi się, że trochę zbyt dużo o tym myślisz. 

-Nie spodziewałem się, że usłyszę coś takiego od ciebie. 

Hermiona uszczypnęła go pod żebrami, ale zanim miała okazję się odgryźć, Draco Malfoy wyszedł z bocznego korytarza. 

-Miona - przywitał się z Hermioną i Harry zastanawiał się, czy Ron kiedykolwiek słyszał, jak nazywa ją Draco. - Harry, mam coś dla ciebie.

Więc już nie Potter, raczej szokujące. 

Draco wyjął z kieszeni swojej szaty fiolkę z granatowym płynem w środku. 

-Miałem dać ci to podczas lunchu, ale cię nie widziałem. 

-Nie byłem głodny - powiedział Harry przyjmując fiolkę z nutą wahania. 

-To nie trucizna - stwierdził Draco z rozbawieniem. - Pomoże na twój... jet lag.

Harry uniósł brew i przechylił fiolkę, obserwując granatowy eliksir przelewający się wewnątrz. 

-To bardzo uprzejme z twojej strony, Draco - powiedziała Hermiona i przełożyła swoją dłoń przez łokieć Harry'ego, co byłoby miłe, gdyby jednocześnie nie wbiła boleśnie palców w skórę Harry'ego. 

-Tak, bardzo uprzejme - potwierdził szybko Harry. - Dziękuje, jestem ci dozgonnie wdzięczny. 

-To tylko eliksir - stwierdził Draco z rozbawieniem. - Nie musisz się tak nad tym rozdrabniać. 

Potem odwrócił się i odszedł, a Hermiona ścisnęła ramię Harry'ego jeszcze mocniej. 

-Cholera, Hermiono - syknął Harry, wyszarpując rękę z jej uścisku, jak tylko Draco zniknął za zakrętem. - Za co to?

-Nie przeklinaj - Hermiona znów złapała go za ramię, tym razem, żeby pociągnięciem, zmusić go do wznowienia spaceru. - Draco bardzo się stara, mógłbyś docenić to trochę bardziej. 

-Przecież podziękowałem - wymamrotał Harry, odkorkowując fiolkę. Jeżeli zginie, Hermiona będzie świadkiem i przynajmniej Malfoy'owi nie ujdzie to płazem. 

-Tak, bo cię zmusiłam - wyszeptała ostro Hermiona. - Patrzyłeś jakby podał ci Wywar Żywej Śmierci.

Harry prawie zakrztusił się eliksirem, nie dlatego, że zaskoczyły go słowa Hermiony, a dlatego, że cokolwiek dał mu Draco, smakowało o wiele gorzej niż Wywar Żywej Śmierci. 

-Po wojnie nie było mu łatwo - kontynuowała niezrażona Hermiona. - Nikt nie chciał mu zaufać, nawet ja potrzebowałam na to czasu. Ron tym bardziej. Ministerstwo nie było zadowolone, kiedy na jaw wyszło, że chcemy, żeby był nauczycielem w Hogwarcie. Przez ostatnie lata dosłownie wychodzi z siebie, żeby ludzie przestali patrzeć na niego, jak na syna Lucjusza Malfoya.

-Hermiono, nie myślałem, że Draco próbuje mnie otruć - wyszeptał Harry, rozglądając się po pustym korytarzu. Obiad już się zaczął, ale w okolicy wciąż mogli plątać się spóźnialscy, więc prawdopodobnie nie powinni prowadzić tam tej rozmowy. - Zawsze tak reaguję na eliksiry, przecież wiesz. Są paskudne. 

-Tak, ale on o tym nie wie. Na początku, myślałam, że bycie miłym powoduje u niego ból, jak przy wyrywaniu zębów. Dopiero potem dotarło do mnie, że jego rodzina też nie była zbyt miła, więc nie był w stanie wynieść serdeczności i ciepła z domu. Pomyśl, jak trudna dla niego była ta zmiana. 

Harry przypomniał sobie Dursleyów i serdeczności, jakich doświadczył z ich strony, ale nie przywołał tego do rozmowy. Ostatecznie to chyba coś zupełnie innego. Harry był traktowany źle, przez co był zdeterminowany do bycia lepszym od Dursleyów. Draco pewnie myślał, że bycie dupkiem czyni go lepszym od wszystkich

-Ufasz mu - powiedział w końcu Harry. - Więc ja też mu ufam. 

-Dobrze, nawet bardzo. Mógłbyś przy tym spróbować lepiej go poznać. 

 



Po obiedzie, Harry wybrał się na błonia, żeby w końcu zobaczyć to, co interesowało go najbardziej. 

Chata Hagrida była cicha i pusta, Harry był zdziwiony, że wciąż stoi, po tym, jak wszytko wokół zostało zrównane z ziemią. Hagrid był w stajni, karmił testrale kostkami cukru nasączonymi krwią.   

Harry zdusił śmiech i zacmokał teatralnie.

-Bardzo nie ładnie, panie Rubeusie Hagrid.

Hagrid podskoczył, strasząc przy tym testrale i szybko wcisnął kostki cukru do jednej ze swoich licznych kieszeni. Był tak samo ogromny, jak kiedyś i najwyraźniej wciąż tak samo kochał zwierzęta, ale jego broda i włosy były naznaczone odrobiną siwizny.

-Harry! - ryknął, kiedy zrozumiał, kto przyłapał go na dokarmianiu testrali. - Cholera, to naprawdę ty!

Hagrid porwał go w swoje ramiona, podnosząc w górę i ściskając tak mocno, że powietrze całkiem opuściło jego płuca. Czyli wciąż tak samo silny, jak dawniej. 

-Jestem teraz nauczycielem - powiedział mu Harry. - Postaw mnie na ziemi, zanim uczniowie mnie zobaczą. 

Hagrid roześmiał się głośno i Harry odczuł ten dźwięk, jak małe trzęsienia ziemi. 

-Tak dobrze cię widzieć, Harry, minęły całe lata!

Upuścił Harry'ego na ziemię, a potem klepnął go mocno w ramię i wyciągnął pokruszone kostki cukru z kieszeni. Testrale podeszły bliżej, wyczuwając krew.

-Zabrałem twoją posadę - powiedział Harry, zabierając zaróżowioną kostkę z ogromnej dłoni Hagrida. - Nie złościsz się?

Hagrid roześmiał się dobrodusznie.

-Jestem już stary, Harry, w tym roku stuknie mi siedemdziesiąt osiem lat. Może siedemdziesiąt dziewięć? Ciężko powiedzieć. Tak, czy inaczej, bliżej mi osiemdziesiątki, niż czegokolwiek innego, nie mam już siły na uczenie. Poza tym, - dodał po kilku chwilach, trącając Harry'ego w ramię z siłą, która posłała Harry'ego o krok w lewą stronę - nie byłem w tym najlepszy. 

-Nie powinieneś ich tym karmić, cukier nie jest dla nich dobry - stwierdził Harry, po kilku chwilach, podsuwając kostkę pod nos testrala. Przez myśl przebiegł mu Ribut, wyjadający krewetki z jego torby. 

-Co mam niby zrobić, Harry?! - wykrzyknął Hagrid. - Popatrz, jak bardzo je lubią, jakie są szczęśliwe. Krew jest od jelenia z Zakazanego Lasu, był już stary i schorowany. 

Harry parsknął śmiechem.

-Pochorują się od tego, nie wiedzą, co jest dla nich dobre.

-Pamiętam, jak ty pochorowałeś się od czekoladowych żab na drugim roku - wytknął mu Hagrid. - Rzygałeś dwa dni.

Harry też to pamiętał, nie tknął czekolady do końca tamtego roku.

-Oprowadzisz mnie? - poprosił go Harry. - Po stajni i wybiegach?

Hagrid uśmiechnął się szeroko pod swoją bujną brodą i poklepał testrala po kościstym grzbiecie na pożegnanie. 

-Jasne, że tak, psorze. 

 



Neville był dokładnie tam, gdzie pokierowała Harry'ego Hermiona - w szklarni numer cztery. W środku było parno i gorąco, za co Harry był wdzięczny, bo nawet jego płaszcz, nie chronił go przed wrześniowym chłodem. Neville stał tyłem do Harry'ego, przy dużym, kwadratowym stole, przesadzając niewielkie rośliny o szkarłatnych pąkach. Nucił przy tym, coś czego Harry nie potrafił rozpoznać, nawet po pełnej minucie przysłuchiwania się.

-Hej, Neville. 

Neville drgnął i odwrócił się z uśmiechem. 

-Harry, dlaczego się skradasz?

-Nie skradam się -  zaprzeczył Harry. - Mogę ci trochę poprzeszkadzać?

Neville ruchem głowy wskazał puste krzesło stojące niedaleko. Harry chciałby zaproponować swoją pomoc, ale był tragiczny w Zielarstwie, więc zajął wskazane miejsce. 

-Pisałeś mi kiedyś o Wielkiej Kałamarnicy - zaczął Harry. - Wiesz dokładnie, co się z nią stało?

Neville pokręcił głową. 

-Nikt nie wie - powiedział. - Wszytko było z nią w porządku, a potem wróciliśmy po wygranej wojnie, żeby zobaczyć dokładnie w jakim stanie jest zamek. To było trzy, może nawet cztery miesiące po Bitwie o Hogwart. Na początku nawet nie zauważyliśmy, że coś jest nie tak, zajęliśmy się sprzątaniem zamku i błoni. Było potwornie trudno przez pierwszy rok, bo musieliśmy jednocześnie chodzić do szkoły w Ministerstwie - Neville urwał na moment, jakby próbował coś sobie przypomnieć. - Jakoś w maju 1999 roku, więc cały rok po Bitwie, siedzieliśmy wieczorem na błoniach i Hermiona nagle zaczęła wspominać, jak Wielka Kałamarnica przestraszyła kiedyś Rona. Udawała, że chce wciągnąć go do wody. Ron zaczął wrzeszczeć, że wcale nie udawała i naprawdę chciała go utopić i chyba nagle... Nagle dotarło do nas, że żadne z nas nie widziało jej od bardzo długiego czasu. 

-Jesteście pewni, że żyje? - zapytał Harry po chwili. 

-Ministerstwo przysłało grupę swoich ludzi, żeby jej poszukali i prawie ich wszystkich pozabijała, więc tak, jesteśmy dość pewni.

Harry skrzywił się. 

-Wybacz.

-Nie, nic się nie stało. Też myśleliśmy, że umarła albo odeszła, dlatego powiadomiliśmy Ministerstwo - Neville otrzepał dłonie, kiedy ostatnia roślina wylądowała w odpowiedniej donicy. Zaklęciem przywołał drugie krzesło i usiadł obok Harry'ego. - Napijesz się herbaty? 

Harry zaprzeczył, a potem ściągnął swój płaszcz, czując, że w końcu się rozgrzał. Przewiesił go przez oparcie swojego krzesła. 

-Dużo zwierząt i magicznych stworzeń uciekło z Zakazanego Lasu, ale większość z nich wróciło po kilku miesiącach. Kałamarnica podobno jest magiczna, nikt tak właściwie nie wie skąd się wzięła i jakie ma umiejętności, więc przyjęliśmy opcję, że kiedy zaczęła się walka, Kałamarnica przeniosła się gdzieś, gdzie była bezpieczna. Albo że umarła, - dodał po chwili zastanowienia - pamiętam, że na to stawiał Draco, kiedy do nas dołączył. Myśleliśmy, że wróci, jak jednorożce, albo akromantule, ale nie pokazywała się więc postanowiliśmy jej poszukać. Ministerstwo przysłało swoich ludzi, zeszli pod wodę i wrócili tylko cudem. Nie widzieli Trytonów ani druzgotków, tylko Kałamarnicę. Zaatakowała ich niemal od razu po zanurzeniu, była brutalna i wściekła, zupełnie nie taka, jak kiedyś. Szukaliśmy specjalistów, ale... - Neville rozłożył ręce w geście bezsilności.

-Nie ma specjalistów - dokończył Harry. - Nasza Wielka Kałamarnica jest jedyną znaną na świecie, wiem. Trzymają się z daleka od ludzi, na niedostępnych dla nas głębokościach. 

-To samo powtarzali nam wszyscy, do których się zwróciliśmy - powiedział Neville. - Wrzuciłem do wody trochę ziół, żeby pozbyć się złych uroków. Coś na uspokojenie, na oczyszczenie, nawet na rozweselenie, ale Kałamarnica wciąż jest tak samo wściekła, jak była. Jakiś profesor z Wiednia powiedział, że być może trafiło ją zabłąkane zaklęcie, które mogło zadziałać na nią inaczej niż na ludzi. Mogło też nie zadziałać wcale, po prostu się przestraszyła i straciła do nas zaufanie. 

Harry westchnął i potarł skroń. Nie podobało mu się to. Potencjalnie cierpiące, bardzo niebezpieczne stworzenie, któremu nie sposób udzielić pomocy. 

-Ludzie z Ministerstwa, zeszli pod wodę w normalnej postaci? - zapytał.

-Tak, oczywiście. Mieli na sobie zaklęcie Bąblogłowy

Harry kiwnął głową, miał już plan niewyraźnie formujący mu się przed oczami. 

-Oh Merlinie, znam to spojrzenie - rzucił Neville. - Hermionie się to nie spodoba. 

Forward
Sign in to leave a review.