
I
Harry był po kolana w chłodnych wodach Morza Południowochińskiego, wsmarowując brązowozieloną maź w sinoniebieską, gładką skórę unambi, kiedy przyszła wiadomość ze Szkocji.
-No już - wymamrotał Harry, kiedy stworzenie zarzuciło masywnym łbem. Nazwali go Ribut, co znaczyło "burza" w malezyjskim, bo był najbardziej dzikim i trudnym do opanowania unambi, jakiego Harry'emu przyszło do tej pory spotkać.
Unambi przypominały konie, przynajmniej z daleka. Były większe i dużo silniejsze, odporne na większość zaklęć uspokajających i oszałamiających. Ich skóra była całkowicie pozbawiona włosia, gładka, cała w ciemnym, sinym odcieniu niebieskiego. Za chrapami czaiły się dziesiątki ostrych kłów, a szczękę potrafiły otwierać tak szeroko, że Harry był straumatyzowany na parę tygodni, po tym, jak zobaczył to po raz pierwszy.
Ribut znów zarzucił łbem i nerwowo przestąpił w wodzie, jego kopyta zatopiły się głęboko w piachu, Harry stał tak blisko, że musiał przez chwilę walczyć o równowagę. Byłby idiotą, gdyby spróbował oprzeć się o nerwowego unambi. Zamiast tego, wyciągnął trochę surowych krewetek królewskich z torby zarzuconej przez ramię i podstawił dłoń pod pysk Ributa.
-Widzisz wyraz jego pyska? - zapytał Saiful z brzegu. - Zastanawia się czy lepiej zjeść krewetki, czy odgryźć całą twoją dłoń.
Harry spojrzał na Saifula z poczuciem winy wypisanym na twarzy. Nie było go tam, kiedy Harry wchodził do wody i prawie na pewno nie widział, jak Harry kradnie krewetki z kuchni.
-W głębi serca jest prawdziwym dżentelmenem - powiedział Harry płynnym malajskim, a potem dzielnie stał nieruchomo, kiedy Ribut zabrał krewetki, drapiąc wnętrze jego dłoni ostrymi kłami.
Saiful urodził się na Pulau Tioman i nie opuścił wyspy nawet na chwilę przez pięćdziesiąt siedem lat swojego życia. Jego rodzice byli opiekunami rezerwatu, tak jak on teraz i nauczył Harry'ego wszystkiego, co sam wiedział, nawet jeżeli Harry wciąż dokarmiał i głaskał zwierzęta których nie powinien. Nie znał ani jednego słowa po angielski, kiedy Harry dotarł na wyspę, świeżo po ukończeniu studiów na Malezyjskim Uniwersytecie Magicznym, więc Harry idealnie opanował zaklęcia tłumaczące, zanim nauczył się płynnie mówić po malajsku.
Saiful westchnął, jakby mierzył się z czymś ponad swoje siły i pomachał kawałkiem białego papieru.
-Przyszedł do Ciebie list - powiedział.
-List? - powtórzył po nim Harry.
Listy nie docierały na Pulau Tioman zbyt często, szczególnie nie z okolic Magicznej Brytanii, gdzie byli obecnie wszyscy ludzie, którzy mogliby do Harry'ego napisać.
Harry wymieniał korespondencje z Ronem i Hermioną, rzadziej niż by chciał, ale nie tak rzadko, jak wtedy, kiedy podróżował po świecie, szukając miejsca, w którym życie nie byłoby koszmarem. Ostatnią wiadomość dostał tydzień wcześniej, list zwrotny wysłał wczoraj, kiedy był już pewien, że Ranilda, imponujący puchacz, wytrenowany specjalnie na tak dalekie loty, całkowicie wypoczęła. Jej podróż w jedną stronę trwała przynajmniej tydzień jeżeli pogoda sprzyjała. Po drodze zatrzymywała się w licznych przystaniach dla chowańców, gdzie mogła się najeść i odpocząć kilka godzin.
Czasem pisał Neville, rzadziej Luna, ale oni i tak wysyłali swoje listy razem z listami Rona i Hermiony. Łatwiej było posłać na drugi koniec świata jedną sowę niż kilka.
Harry został wyrwany ze swoich myśli przez Ributa i jego ogromny łeb trącający torbę z krewetkami.
-Tak, tak - wymamrotał Harry i wyjął z torby całe pudełko.
Pasta, która miała zapobiec zakażeniu i przy okazji przyspieszyć leczenie głębokiego skaleczenia na grzbiecie Ributa potrzebowała kilku minut na wyschnięcie, potem zastygała i utrzymywała się przez kolejne trzy dni, nawet jeżeli Ribut nigdy nie opuszczał wody. Krewetki, rozgwiazdy, albo małe ryby były zdaniem Harry'ego doskonałym sposobem, żeby zatrzymać unambi na płyciźnie przez wystarczająco długi czas, nawet jeżeli Saiful uważał, że o wiele bezpieczniej jest je unieruchomić.
Ribut zatopił pysk w pojemniku z krewetkami i opróżnił go w zastraszającym tempie. Potem trącił skroń Harry'ego i wydał z siebie niski dźwięk, przypominający Harry'emu rzężenie starego silnika.
-Nie mam więcej krewetek - powiedział mu Harry i sprawdził, czy maź na boku Ributa zaschła. - W porządku, możesz iść. Widzimy się za trzy dni.
Ribut potrząsł łbem, a potem naparł na Harry'ego swoim bokiem, tak mocno, że tym razem Harry instynktownie złapał za jego kark. Saiful wykrzyknął jego imię, w tym samym momencie, w którym palce Harry'ego ześlizgnęły się ze śliskiej skóry unambi, a on sam wpadł do wody.
Ribut zarżał głośno i chrapliwie, jakby się śmiał i odbiegł w głąb morza, znikając w ciemnych falach.
Na brzegu, Saiful stał z różdżką wycelowaną w Harry'ego i wyrazem absolutnego zaskoczenia na twarzy. Chwilę później wybuchł śmiechem.
-Byłem pewien, że spróbuje cię zeżreć - powiedział, kiedy Harry wygramolił się z wody i dotarł na brzeg.
Z bliska kartka, którą trzymał Saiful okazała się kopertą, zaklejoną czerwonym woskiem z odbitą pieczęcią Hogwartu, z tyłu miała adres wypisany eleganckim, zamaszystym pismem Minerwy McGonagall.
Pan H. Potter
Chata numer 7
Malezyjski Rezerwat Magicznych Stworzeń i Stworów
Wyspa Pulau Tioman
Magiczna Malezja
Harry zmarszczył brwi i wytarł dłonie o suchą część koszuli, zanim zabrał kopertę od Saifula.
-Pewnie chcą żebym wrócił dokończyć szkołę - wymamrotał sam do siebie.
-Przecież dokończyłeś ostatnią klasę na Uniwersytecie.
-Tak, w Malezji. Hogwart jest w Szkocji, pewnie nawet o tym nie wiedzą.
Harry wiedział, że Ron, Hermiona i większość uczniów szóstego roku dokończyli naukę, uczęszczając na lekcje do sal, które specjalnie na tą okoliczność udostępniło Ministerstwo. Reszta uczniów z niższych roczników musiała przenieść się do innych szkół, głównie Durmstrangu i Beauxbatons. Harry niejasno pamiętał, że Hermiona pisała coś o pomieszczeniach w piwnicach Ministerstwa przypominających najbardziej zapuszczone zakamarki lochów w Hogwarcie i o tym, że najwyraźniej Ron poza pająkami, panicznie boi się też szczurów. Harry nie był tym szczególnie zdziwiony, jeżeli wziąć pod uwagę, kim okazał się Parszywek.
Z późniejszych listów Harry dowiedział się, że Minerwa McGonagall skontaktowała się z Hermioną i razem zebrały grupę ludzi, którzy zajęli się odbudową Hogwartu, tak zrujnowanego po wojnie, że rozsądniej było zburzyć go do końca i postawić od nowa, na starych fundamentach i według tych samych planów. Musiały zebrać mnóstwo funduszy, nawet z niechętnym wkładem Ministerstwa i przekonać masę ludzi do pomocy. Harry pamiętał, że sam przesłał trochę pieniędzy.
W międzyczasie, kiedy Hermiona zajmowała się przywróceniem edukacji dla przyszłych pokoleń, Harry przez cztery lata szalał po większości kontynentów, nigdy nie zostając zbyt długo w jednym miejscu.
Miał dwadzieścia jeden lat, kiedy postanowił skończyć szkołę, zdając ostatnia klasę w trybie przyspieszonym. Przez trzy miesiące uczestniczył w kursach dla zagranicznych studentów, potem podszedł od malezyjskich odpowiedników Owutemów, potworne, diabelnie trudnych egzaminów, które trwały cały tydzień i były w całości w malejskim. Dzięki Merlinowi za zaklęcia tłumaczące. Ostatecznie zdał wszytko w pierwszym terminie, z zaskakująco wysokimi wynikami, które zagwarantowały mu miejsce na uczelni.
-Po prostu otwórz - westchnął Saiful.
Harry ostrożnie rozerwał kopertę i wyjął złożony list.
Szanowny Panie Harry Potter,
Mamy zaszczy zaproponować Panu posadę nauczyciela Opieki nad Magicznymi Stworzeniami w nowo otwartej Szkole Magii i Czarodziejstwa im. Albusa Dumbledore w Hogwarcie.
Gwarantujemy zakwaterowanie oraz wyżywienie przez cały okres trwania roku szkolnego. Wraz z pozycją oferujemy wynagrodzenie w wysokości 450 galeonów miesięcznie.
Nowy rok szkolny 2006/2007 rozpoczyna się 1 września 2006 roku.
Prosimy o potwierdzenia przyjęcia posady do 11 sierpnia 2006 roku.
Minerwa McGonagall, (dyrektorka Szkoły Magii i Czarodziejstwa
im. Albusa Dumbledore w Hogwarcie,
Dama Orderu Merlina Pierwszej Klasy)
-Wszystko w porządku? - zapytał Saiful, a Harry drgnął na dźwięk jego głosu, jakby usłyszał grzmot błyskawicy.
-Tak, jasne.
Saiful zmarszczył brwi.
-Nie wyglądasz, jakby było w porządku.
Harry wepchnął list do koperty, a potem prawie wsadził kopertę do przemoczonej torby, w ostatniej chwili, przypominając sobie, że powinien najpierw ją wysuszyć.
-Proponują mi pracę - powiedział po dłuższej chwili. - Posada nauczyciela, 450 galeonów miesięcznie.
Saiful, który nie miał pojęcia ile to 450 galeonów, wzruszył tylko ramionami.
-To dobra oferta?
Harry uświadomił sobie nagle, że sam nie ma najmniejszego pojęcia. Nie był w stanie stwierdzić ile kiedyś zarabiali nauczyciele Hogwartu. Po tylu latach ciężko było mu nawet powiedzieć, czy 450 galeonów to dużo. Nie żeby to miało szczególne znaczenie, biorąc pod uwagę fakt, że nawet tutaj z rezerwacie, gdzie praca była mniej więcej w połowie czysto charytatywna, wciąż zarabiał wystarczająco, żeby móc przeżyć z miesiąca na miesiąc, bez zaglądania do pieniędzy, które odziedziczył po rodzicach. Często nie wydawał nawet połowy swojej pensji. Rzadziej od niego kontynent odwiedzał tylko Saiful, który nie robił tego nigdy.
-Nie wiem, nie o to chodzi - powiedział. - Skąd w ogóle ten pomysł? Miałbym być nauczycielem?
Saiful wzruszył ramionami.
-Nie wiem, Harry. Świetnie radzisz sobie ze zwierzętami, dzieci nie mogą być trudniejsze w obsłudze - ścisnął ramię Harry'ego i pociągnął go w stronę ścieżki prowadzącej przez dżungle. - Chodź Asmita zrobiła Ikan Bakar, zjemy razem, porozmawiacie.
Intensywny zapach smażonej ryby wypełnił nozdrza Harry'ego jeszcze zanim w ich polu widzenia pojawiła się duża, stojąca na półmetrowych palach, drewniana chata, w której mieściła się kuchnia i stołówka. Do środka prowadziły dwuskrzydłowe drzwi, które nigdy nie były zamknięte. W oknach nie było szyb, więc cienkie, kolorowe wstęgi splecione z korali i bawełnianych sznurków powiewały swobodnie na wietrze.
W rezerwacie nie było kucharzy, gotowaniem zazwyczaj zajmowała się Asmita, żona Saifula, która na Pulau Tioman pojawiła się jeszcze jako nastolatka. Harry nigdy nie poznał całej historii, ale z niejasnych rozmów i napomknięć wywnioskował, że Asmita uciekała przed czymś, albo raczej kimś. Pochodziła z Indii i przyjechała do Rezerwatu, bo uznała, że nikt jej tu nie znajdzie. Saiful wielokrotnie opowiadał Harry'emu, jak udawała, że kocha magiczne zwierzęta, chociaż potwornie się ich bała.
Sama Asmita wspomniała kiedyś swojego ojca, powiedziała, że przypłynął na Pulau Tioman, żeby ją zabrać, i że Saiful ją obronił. Właśnie wtedy wiedziała, że musi go poślubić.
Saiful puścił ramię Harry'ego dopiero kiedy oboje wspięli się po trzech drewnianych stopniach i weszli do chaty.
W środku stał stół, duży, z ciemnego, sękatego drewna, Był dziełem dziadka Saifula, tak samo jak dwanaście krzeseł stojących dookoła. Po drugiej stronie pomieszczenia rozciągała się kuchnia. Patelnie, garnki i woki piętrzyły się na wysłużonym blacie w rogu, Saiful obiecywał Asmicie nowe szafki, odkąd Harry przybył na wyspę.
Smażona papryczka chilli i czosnek odrobinę zapiekły Harry'ego w nos.
Asmita odwróciła się kiedy weszli i uśmiechnęła szeroko kiedy jej ciemne spojrzenie padło na Saifula. Była wysoka i szczupła, miała silne ramiona i ciemną skórę. Była tylko o trzy lata młodsza od Saifula, ale kiedy się uśmiechała, wyglądała na niewiele starszą od Harry'ego.
-Chłopcy, jak cudownie was widzieć. Sambal będzie gotowy za kilka minut.
Wyciągnęła rękę, a Saiful ujął ją i ucałował jej dłoń. Harry nigdy w życiu nie widział pary tak zakochanej w sobie po tylu latach.
-Harry ma problem - powiedział Saiful. - Harry, powiedz Asmicie.
Harry nie chciał mówić Asmicie niczego. Była zabójczo inteligentna i bardzo rzadko pozwalała Harry'emu żyć w samo zaprzeczeniu.
-Dostałem list - powiedział Harry. Potem, po chwili namysłu, wyciągnął go z torby i podał Asmicie.
Asmita przeczytała list, jednocześnie dorzucając do patelni z sambalem chrupiące, usmażone anchois. Machnięciem różdżki zgasiła płomień pod patelnią.
-Czterysta pięćdziesiąt to dobra oferta? - zapytał Saiful.
-Jakość tej oferty nie jest problemem Harry'ego, skarbie - powiedziała Asmita. - Prawda Harry?
Harry miał wiele problemów i pieniądze rzeczywiście nie były jednym z nich. Chodziło głownie o to, że wszystkie te problemy zniknęły kiedy Harry zaczął pracę w Rezerwacie i pewnie pojawiłyby się na nowo, gdyby wyjechał.
-Mówiłeś, że tęsknisz za domem - dodała po chwili Asmita.
-Nie powiedziałem nic takiego.
-Opowiadałeś mi o lataniu na miotle. I soku dyniowym.
Miotła i sok dyniowy nie były wystarczającym powodem do podjęcia tak ogromnej decyzji i właśnie to Harry miał jej powiedzieć, kiedy usłyszał za sobą głos Rosy.
-Czy to Ikan Bakar? Błagam powiedz mi, że to Ikan Bakar.
Rosa zajrzała do patelni, a potem do grillowanej ryby owiniętej w liście bananowca. Zgarnęła resztki marynaty z małej miski i zlizała ją z palca. Dopiero po tym zauważyła ciszę w pomieszczeniu.
-Co? Co się dzieje?
-Nic się nie dzieje - powiedział szybko Harry. - Jak ci poszło z musilami?
Rosa uśmiechnęła się szeroko, miała dołeczek w prawym policzku, jak Hermiona.
-Fantastycznie, są takie urocze. Młode wzlatują już na najniższe gałęzie. Ribut był grzeczny?
-Nie.
Saiful roześmiał się i uderzył Harry'ego w plecy.
-Próbował naszego Harry'ego utopić - powiedział radośnie i odebrał pełny talerz od Asmity.
Rosa nie wydawał się zbyt przejęta losem Harry'ego, i jak zwykle zdawała się kompletnie zapomnieć o całym świecie, kiedy dostała do rąk jedzenie. Usiadła przy stole obok Saifula.
-Harry - powiedziała cicho Asmita, kiedy nakładała rybę na kolejny talerz. - Wiem, jak bardzo brakuje ci przyjaciół i rodziny, i rozumiem, że tak duże zmiany są zawsze bardzo trudne, ale już raz sobie z tym poradziłeś. Wszyscy będziemy za tobą tęsknić, pamiętaj o tym, ale może już pora wrócić do domu.
-Wy jesteście moją rodziną - odszepnął Harry, kiedy dodała do jego porcji trochę drobno pokrojonego mango, chociaż był jedyną osobą w Rezerwacie, która lubiła je ze smażoną rybą.
-Oczywiście, że tak skarbie, ale uciekanie od swoich problemów przez tak długi czas może naprawdę napsuć krwi. Sama doskonale o tym wiem.
Jesteś tu szczęśliwa, chciał powiedzieć Harry. Kochasz Saifula. Nie masz prawa mówić mi takich rzeczy.
Potem pomyślał o tym, co mogłaby zrobić i co mogłaby osiągnąć, gdyby nie ukrywała się na wyspie przez ostatnie trzydzieści siedem lat. Parę razy wybrała się z Harrym na ląd. Kupowała dużo kolorowych ubrań i kosmetyków, uwielbiała teatr i rozmowy z obcymi ludźmi na ulicy. Opowiadała potem Saifulowi o wszystkim co robiła z Harrym, a Saiful dziękował Harry'emu, jakby wycieczka na kontynent była czymś wyjątkowym.
- W porządku, - powiedział w końcu Harry - pomyślę o tym, obiecuję.
Asmita ścisnęła dłoń Harry'ego, kiedy podawała mu talerz. Miała uśmiech na twarzy i łzy w oczach.
-Tylko o to cię proszę, Harry.
Londyn był potwornie zimy i mokry, a stacja King's Cross, tak zatłoczona, że przez kilka chwil Harry nie był w stanie nawet mniej więcej wskazać kierunku, w którym powinien się udać, żeby dostać się na peron 9 i 3/4.
Kiedy już go znalazł i przekroczył po zaledwie kilku sekundach wątpliwości, był zdziwiony tym, jak niewiele ludzi czekało po drugiej stronie. Głównie młodsze dzieciaki, najstarsze z nich musiały mieć z czternaście lat. Wciąż pamiętał tłumy uczniów i rodziców, które trzeba było pokonać, żeby dostać się do pociągu za jego czasów i na samą myśl, coś ścisnęło go w żołądku. W tym roku, Hogwart będzie przygnębiająco pusty.
Przespał większość jazdy pociągiem, wciąż wykończony po podróży z Malezji i właśnie to powiedział Hermionie, kiedy spotkała go tuż przed wielkimi wrotami, prowadzącymi do wnętrza Hogwartu.
-Kurewsko zimno i pada odkąd wyszedłem z samolotu - wymamrotał w burzę jej brązowych włosów, ściskając ją mocno, kiedy zapytała, jak się ma, lekko drżącym głosem.
Hermiona natychmiast odsunęła go od siebie na długość rąk i uderzyła mocno w ramię, rozglądając się odrobinę panicznie po tłumie szepczących, zestresowanych dzieciaków.
Neville wspominał kiedyś, że jezioro Hogwartu nie było tak bezpieczne, jak dawniej. Kałamarnica była nerwowa i nieprzewidywalna odkąd trafiło ją jedno z zaklęć podczas Ostatniej Bitwy, więc podróż łódkami dla nowych uczniów była na razie odległym marzeniem. Harry nie uważał tego za zbyt wielką tragedię, biorąc pod uwagę to, jak wielkie poruszenie wywołała podróż karetami ciągniętymi przez niewidzialne dla większości testrale.
-Chryste Harry, wyrażaj się, tutaj są dzieci - wyszeptała ostro, ale Harry wiedział, że tak naprawdę nie jest wcale zła, bo po krótkiej chwili jej oczy złagodniały, a ona przyciągnęła go do kolejnego silnego uścisku. - Potwornie za tobą tęskniłam.
Harry też za nią tęsknił, ale jego ściśnięte gardło nie pozwalało mu odpowiedzieć. Zamiast tego ścisnął ją mocno w talii i uniósł w górę. Hermiona roześmiała się i podciągnęła miękko nosem.
-Wyglądasz dobrze - powiedziała, kiedy ją puścił. Dotknęła jego policzka i nosa, a potem pociągnęła go lekko za włosy. - Zdrowy i opalony, jak łupina włoskiego orzecha. Gdzie twoje okulary?
-Jeden z tioków bez przerwy mi je kradł, więc skorygowałem wzrok w Magicznej Klinice w Malezji.
Hermiona zmarszczyła brwi w sposób, który sugerował, że nie ma pojęcia czym są tioki i Harry kompletnie jej za to nie winił.
-Małe, pomarańczowe i dość głupiutkie - wyjaśnił szybko. - Są praktycznie na wyginięciu, bo bez przerwy próbują zjadać rzeczy, które nie nadają się do jedzenia. Między innymi moje okulary.
Hermiona otworzyła usta, żeby coś jeszcze powiedzieć, ale w tym momencie z ostatniej karety wysypali się uczniowie.
-W porządku, obowiązki wzywają - ścisnęła ramię Harry'ego. - Romuilda zaraz po ciebie przyjdzie, poprowadzi cię do stołu nauczycielskiego bocznym wejściem. Dołączę do was za moment.
Razem z dziećmi weszli do Sali Wejściowej Hogwartu, ale Hermiona wyszła na przód i zatrzymała się przed wrotami do Wielkiej Sali, podczas kiedy Harry usunął się na bok, czekając na Romuildę, kimkolwiek była.
-Witam was wszystkich - powiedziała Hermiona po rzuceniu na siebie Sonorusa. - Nazywam się Hermiona Granger-Weasley, jestem zastępcą dyrektorki, opiekunką Gryffindoru i profesorką transmutacji. Trafiliście dzisiaj wszyscy do...
-Harry? - ktoś dotknął delikatnie łokcia Harry'ego, odrywając go od przemowy Hermiony. - Witaj, jestem Romuilda Dawnbead, będę uczyła Obrony przed Czarną Magią.
Romuilda była młoda, pewnie mniej więcej w wieku Harry'ego, chociaż Harry nie pamiętał jej ze szkoły. Miała ciemne oczy i łagodną, piegowatą twarz. Nosiła okulary w złotych oprawkach, z cienkimi łańcuszkami łagodnie spływającym tuż przy jej długich, miedzianych włosach.
-Bardzo miło mi cię poznać - powiedział Harry cicho, żeby nie zakłócać przemowy Hermiony. - Mam na imię Harry, ale to już wiesz.
Uśmiech Romuildy nabrał pewności.
-Chodź ze mną, pokaże Ci wejście dla nauczycieli do Wielkiej Sali.
Harry podążył za nią w jeden z bocznych korytarzy.
-Wiem, że pewnie nie chcesz tego słuchać, - powiedziała po chwili wahania - ale to wielki zaszczyt. Naprawdę nie sądziłam, że cię tu spotkam.
Harry rzeczywiście nie chciał tego słuchać. W Malezji praktycznie nikt nie znał nazwiska Potter i Harry już zaczynał tęsknić.
Zanim zdążył wymyślić, co na to odpowiedzieć, albo gorzej, powiedzieć coś nieuprzejmego, Romuilda zatrzymała się przed czerwonym gobelinem. Droga była zaskakująco krótka, Harry będzie musiał zapytać, czy poprzednio drzwi znajdowały się w tym samym miejscu. Bo za gobelinem było właśnie to, drewniane drzwi, które po otworzeniu ukazały Wielką Salę.
Wszystko wyglądało niemal tak samo, jak kiedyś, ale było wyraźnie nowe. Kolejną rzeczą, którą zauważył Harry był sufit, całkowicie pusty, pozbawiony magicznego nieba, czy setek świec zawieszonych nad głowami uczniów. Harry odczuł to bardziej niż się spodziewał. Nie sądził, że wszytko będzie, tak jak dawniej, ale wciąż, zaczarowany sufit był dla niego, tak oczywisty, że nawet nie pomyślał, że może go nie być.
Główne drzwi wejściowe do Wielkiej Sali wciąż były zamknięte, a stoły uczniów puste. Harry podążył za Romuildą do stołu profesorskiego, gdzie widział już profesor McGonagall siedzącą w samym środku stołu, profesora Flitwicka po jej prawej stronie i profesor Sinistrę z profesor Trelawney siedzące na samym końcu stołu.
Neville zerwał się z krzesła obok profesora Flitwicka, przyciągając uwagę nauczycieli, a potem rzucił się w kierunku Harry'ego z entuzjazmem, którego Harry się nie spodziewał.
-Neville, dobrze cię widzieć - powiedział Harry obejmując Nevilla. - Kto by się spodziewał, że po tych wszystkich latach spotkamy się właśnie tutaj.
Neville roześmiał się radośnie i pociągnął Harry'ego w stronę dwóch pustych miejsc obok siebie, a Romuilda ścisnęła lekko jego ramię i zajęła krzesło po lewej stronie McGonagall, mając po drugiej stronie ciemnoskórego mężczyznę, którego Harry nie znał.
-Chodź, Harry, mamy masę rzeczy do nadrobienia.
Harry pozwolił Nevillowi poprowadzić się do miejsca obok, ale nie usiadł od razu. Zamiast tego podążył do profesor McGonagall, która zdążyła już wstać ze swojego krzesła i tylko patrzyła na niego z dłońmi splecionymi przed sobą i delikatnym uśmiechem rozciągającym jej wargi. Z bliska Harry wyraźnie widział ślady, które zostawiły na niej ostatnie lata. Jej włosy miały więcej siwych kosmyków niż pamiętał, nawet jeżeli wciąż była wyprostowana i onieśmielająca.
-Profesor McGonagall - powiedział Harry, samemu nie mogąc powstrzymać uśmiechu. Wyciągnął do niej rękę, a ona położyła swoją dłoń na jego i pozwoliła mu podnieść ją do swoich ust, żeby ucałować nie jej dłoń, ale pierścień rodowy na jej serdecznym palcu. Kiedy się wyprostował, patrzyła na niego z odrobiną zdziwienia i całą masą dumy.
Ha, pomyślał Harry, nawet ja mogę się czegoś nauczyć.
-Mów mi Minerwo, Harry. Nie jesteś już moim uczniem - powiedziała. - Cudownie widzieć cię po takim czasie, nie byliśmy pewni, czy przyjmiesz ofertę.
-Nie żałuję, że to zrobiłem - powiedział Harry, nie dodając "jeszcze", które cisnęło mi się na język. - Dziękuję za propozycję.
-To ja dziękuję tobie - Minerwa nachyliła się w stronę Harry'ego i ściszyła głos. - Chciałabym, żebyś przyszedł do mojego gabinetu po Uczcie Powitalnej, muszę zamienić z tobą parę słów.
Harry przytaknął, a kiedy Minerwa zajęła swoje miejsce, tuż za nią stał czarnoskóry mężczyzna, obok którego siedziała Romuilda.
-Ilajah Finsmoot, nauczyciel Numerologii - powiedział wyciągając rękę.
Harry ujął ją mocno i pewnie, samemu się przedstawiając.
Jak na razie nie było najgorzej, uznał, akurat w momencie, kiedy drzwi do Wielkiej Sali zaczęły się otwierać.
Harry wrócił na krzesło obok Nevilla, a Hermiona zostawiła kłębowisko uczniów przy wrotach i sama podeszła do krzesła stojącego na środku sali. Musiała wytłumaczyć wszytko dzieciom, bo Ceremonia Przydziału poszła szybko i sprawnie. Hermiona wywoływała nazwiska, część z brzmiała nawet znajomo, a wywołani uczniowie po kolei podchodzili do krzesła, zakładali na głowę Tiarę Przydziału i czekali na swój przydział.
Dziwnie było patrzeć na stoły, które zajmowały pojedyncze dzieciaki, nie witane przez wiwaty swoich starszych współdomowników. Tak jak Harry wcześniej myślał, uczniów było przygnębiająco mało. Najwięcej pierwszo- i drugoroczniaków, trochę trzecio- i jeszcze mniej czwartorocznych. Ani jednego jednego piątoklasisty.
Stoły były najwyżej w połowie wypełnione, ale Harry widział już małe grupki uczniów szepczących między sobą. Dla Harry'ego, poza ucieczką do Dursley'ów, Hogwart oznaczał też pierwszych przyjaciół i miał nadzieję, że dla wielu z tych dzieciaków, będzie tym samym.
-Jestem pozytywnie zaskoczona ilością uczniów - wyszeptała mu do ucha Hermiona, kiedy Minerwa rozpoczęła przemowę. - Myśleliśmy, że na pierwszy rok pojawią się tylko jedenasto- i dwunastolatkowie, ale odezwało się do nas sporo rodziców, którzy sami chodzili do Hogwartu i chcieli posłać od nas swoje starsze dzieci. Ostatecznie postanowiliśmy otworzyć cztery roczniki.
-Dormitoria będą w tym roku praktycznie puste - odszepnął jej Harry. - W pewnym sensie to dobrze, będzie łatwiej nad nimi zapanować.
Hermiona przytaknęła.
-Tak to prawda. Każda z głów domów, jest opiekunem po raz pierwszy i tylko ja, Neville i Draco...
Hermiona urwała nagle. Do tej poty Harry patrzył przed siebie na uczniów, ale kiedy nie kontynuowała przez dłuższą chwilę, porzucił pozory słuchania przemowy i spojrzał na Hermionę.
-Ze wszystkich opiekunów tylko nasza trójka uczęszczała wcześniej do Hogwartu i widziała, na czym polega stanowisko opiekuna. Martwimy się o Ilajaha. Jest opiekunem Kurukonów.
Harry patrzył na nią bez słowa, tak długo, aż nie westchnęła miękko i nie spojrzała na kogoś za Harrym.
-To była świadoma decyzja. Nie mówiliśmy ci, bo baliśmy się, że nie przyjedziesz.
-Jest opiekunem Ślizgonów? - zgadł Harry, zamiast odwrócić w kierunku, w którym pobiegł wzrok Hermiony, albo powiedzieć "Nie widziałem go przy stole", bo to byłoby idiotyczne. Przy stole siedziało jakieś dwadzieścia osób, może więcej, Malfoy dość łatwo mógł zniknąć w tłumie.
-Tak, to wydawało się rozsądne. Neville zajmuje się Puchonami, ja Gryfonami, a Ilajah Krukonami.
Neville nie był Puchonem, pomyślał Harry, ale z szerszej perspektywy to nie wydawało się mieć większego znaczenia. Ilajah nie był nawet uczniem Hogwartu, Harry przypuszczał, że nie był jedynym.
-Rzeczywiście, to dość rozsądne - powiedział w końcu i znów spojrzał przed siebie.
Minerwa mówiła o zasadach, o tym, żeby nie zbliżać się do Zakazanego Lasu, ani nie wchodzić do Jeziora, i że schody są zaczarowane, więc na nie też trzeba uważać. Plan nauczania się zmienił, wiele przedmiotów, które wcześniej były dodatkowe teraz są uwzględnione w podstawowym programie. To dla was nowa szansa, powiedziała, ale też ogromnie trudny sprawdzian dla nas. To zaszczyt gościć uczniów w murach nowego Hogwartu, proszę przykładajcie się do nauki, pamiętajcie o dobrej zabawie, bądźcie mili i dobrzy i pomocni i inne rzeczy, na których Harry nie mógł się skupić przez irytujący ścisk w klatce piersiowej.
-Hermiono - szepnął i poczekał aż mruknęła, na znak że go słucha. - Minęło dziesięć lat, nie jestem już tą samą osobą i nie jestem już dzieckiem. Obecność Malfoya, ani kogokolwiek innego, nie wpływa w żaden sposób na moją decyzję.
Hermiona nie odpowiedziała, ale złapała go za rękę pod stołem i Harry wyczuł w geście przeprosiny. Po jego drugiej stronie, kolano Nevilla zderzyło się z jego kolanem i zostało tak przez kilka długich sekund.
W porządku, obiecał sobie Harry, nie będzie tak źle.
Po Uczcie Powitalnej Harry podążył za Minerwą. Droga była dokładnie taka sama, jak pamiętał, ale kolejną wielką zmianą był posąg, za którym było ukryte wejście do jej gabinetu. Zamiast gargulca Harry zobaczył ogromnego feniksa.
-Ukłon w stronę Hawkesa - powiedziała Minerwa, kiedy zobaczyła zaskoczone spojrzenie Harry'ego.
W gabinecie ona usiadła za biurkiem, a Harry naprzeciwko, w wygodnym, granatowym fotelu. Pomieszczenie wydawało się większe niż kiedyś, pewnie dlatego, że nie było tak zagracone.
-Muszę się do czegoś przyznać, Harry - zaczęła spokojnie. - Twoje przybycie jest dla nas ważne, bo bardzo ciężko jest znaleźć dobrego nauczyciela Opieki nad Magicznymi Stworzeniami, ale to nie jedyny powód. Hogwart miał być bezpiecznym miejscem dla dzieci z całej Brytanii i Irlandii, niestety podczas wojny okazało się, że to nie do końca prawda. Ministerstwo nie było zbyt przychylne ponownemu otwarciu szkoły, szczególnie w tym samym miejscu. Twoja obecność tutaj...
-Nie musisz nic mówić - przerwał jej Harry, w ostatniej chwili połykając "pani profesor". - Wiem, jak to działa. Właściwie to główny powód, przez który wahałem się przyjąć tą posadę.
-Nie jesteś dla nas żadnym... wabikiem dla Ministerstwa i uczniów - zapewniła szczerze. - Naprawdę myślę, że będziesz świetnym nauczycielem i naprawdę się cieszę, że tu jesteś. Nie będę jednak ukrywać, że twoja osoba bardzo pozytywnie wpłynęła na opinię Ministerstwa. Chcę tylko żebyś dowiedział się o tym ode mnie.
Harry uśmiechnął się. Przez chwilę milczał zbierając myśli, a potem westchnął miękko.
-Nie mam ci tego za złe i nie obchodzi mnie zdanie Ministerstwa. Wróciłem, bo bardzo bliska mi osoba przypomniała mi, jak potwornie tęsknię za ty miejscem i za moimi przyjaciółmi - Harry odwrócił wzrok, zawieszając spojrzenie na pustej ścianie, na której kiedyś wisiały portrety dawnych dyrektorów. - Miałem wyjechać tylko na chwilę, żeby odsapnąć, ale chyba o tym zapomniałem i zacząłem uciekać.
Minerwa milczała i kiedy Harry w końcu na nią spojrzał, ona uśmiechała się w sposób, którego Harry nie rozumiał.
-Bardzo wydoroślałeś - powiedziała po dłuższej chwili, a potem wyciągnęła z szuflady biurka plik kartek. - Plan lekcji, spis uczniów, obowiązkowe tematy. Tak, jak prosiłeś, raz w tygodniu każda klasa ma lekcje w zwykłej sali, reszta odbywa się na błoniach.
Harry zabrał papiery i przejrzał je pobieżnie.
-Masz niewiele czasu na zapoznanie się, twoja pierwsza lekcja zaczyna się jutro o dziesiątej.
-Dam radę - powiedział Harry. - To tylko dzieciaki, pierwszoroczni, na dodatek.
-Oczywiście - uśmiech Minerwy był bardziej rozbawiony niż pokrzepiający.
-Pójdę już, jeżeli to wszystko - Harry podniósł się z krzesła, kiedy nie zaprotestowała. - Dobranoc, pani dyrektor.
-Dobranoc, profesorze Potter.