
IX. Bonus Harry/Draco/Hermiona
Harry
Szedłem szybko chodnikiem pełnym ludzi, bo byłem już spóźniony. A Hermiona nie lubiła spóźnień. Przemieszczałem się pomiędzy wolno człapiącymi spacerowiczami, zirytowany ich opieszałością. Byłem wdzięczny mojej przyjaciółce za to, że zaoferowała, że wybierze się ze mną na squasha. Ron był kontuzjowany po naszym ostatnim rodzinnym meczu quidditcha, dlatego musiałem znaleźć zastępstwo. Hermiona od razu zaproponowała, że się ze mną wybierze. Ucieszyłem się, bo odkąd zaczęła spotykać się z tym tlenionym gadem, rzadko się spotykaliśmy. Trochę się zdziwiłem, że akurat ona miała ochotę na taki wysiłek fizyczny, ale ostatecznie nie drążyłem.
Zatrzymałem się przed wejściem i spojrzałem na zegarek. Okazało się, że zdążyłem i jestem przed czasem. Poprawiłem na ramieniu torbę z ciuchami i pokrowiec z rakietą i zagapiłem się w stronę chodnika.
Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę.
Z naprzeciwka szedł tleniony gad w okularach przeciwsłonecznych.
Draco
Szedłem powoli, bo przecież nigdzie się nie spieszyłem. Moje łydki były ostatnio w dobrej formie, dlatego nie musiałem się spinać. Znowu miałem kiepski dzień w pracy i coraz częściej przychodziły mi do głowy myśli związane z dokonaniem kolejnych zmian w życiu.
Cieszyłem się, że Hermiona zaproponowała squasha. Dawno nie grałem i uznałem, że to będzie dobra forma spędzania czasu. Trochę mnie zdziwiło, że zaproponowała akurat coś takiego, ale cóż, ona często mnie zaskakiwała i już do tego przywykłem. Najpierw udałem się na Pokątną, aby w sportowym sklepie kupić sobie odpowiedni strój, nową rakietę z pokrowcem i buty, w których będzie mi się dobrze grało. Dobrze przygotowany ruszyłem w stronę miejsca, gdzie miałem się z nią spotkać, nie zapominając o moich nieśmiertelnych okularach przeciwsłonecznych. Bez nich nie ruszałem się z domu.
Z daleka zobaczyłem kogoś, kto był ostatnią osobą na ziemi, z którą chciałbym się spotkać.
Czarne włosy, okrągłe okulary i blizna na pół ryja.
Wiecie o kim mowa.
Zmiąłem w ustach przekleństwo i podszedłem bliżej, ale nie za blisko, bez przesady.
Harry
– Malfoy – przywitałem go zgodnie z naszą wieloletnią, jeszcze szkolną tradycją.
– Potter – odpowiedział tym samym.
– Czekam na Hermionę – powiedziałem, a on podniósł okulary i nałożył je na głowę, niszcząc sobie przylizaną fryzurkę. Dobrze mu tak.
– Nie. To JA czekam na Hermionę – odparł z przekąsem.
– A właśnie, że JA na nią czekam – burknąłem, a w mojej głowie zaczęło palić się niewielkie światełko, a potrzebowałem cholernej lumos maximy, żeby zrozumieć wszystko.
Starałem się nie patrzeć na Malfoya, bo jego kwaśna mina mnie rozpraszała.
Tak, jak zawsze mówiła Hermiona, powinienem ustalić fakty.
Hermiona się ze mną umówiła.
Hermiona się z nim umówiła.
Hermiony tu nie ma.
Jesteśmy tu my.
Spojrzałem na niego, ale całkowicie mnie ignorował.
– Wkręciła nas – stwierdziłem.
– Niemożliwe – odpowiedział. – Nie zrobiłaby mi tego.
– A właśnie, że zrobiła. To już się stało – powiedziałem, a on tylko mocniej się skrzywił, bo musiał przyznać mi rację. – Jesteśmy tutaj sami z rakietkami.
– Nie będę grał z tobą w squasha – wycedził.
– Ja też z tobą nie będę grać – przyznałem.
– Nie ma po prostu takiej opcji. – Odwrócił głowę niczym obrażone dziecko.
– Nie ma – zawtórowałem.
– Prędzej zjadłbym przystawkę z dupy trolla – Draco kontynuował.
– A ja zjadłbym przystawkę z dupy trytona, chociaż na pewno wali mułem.
– Serio, zjadłbyś przystawkę z dupy trytona? – zapytał, patrząc na mnie z dziwną miną.
– A ty z dupy trolla? To obrzydliwe.
W milczeniu się zgodziliśmy. Nie bylibyśmy w stanie teraz nawet kiwnąć sobie głowami.
– To co teraz? – zapytał Draco po dłuższej chwili ciszy.
– Możemy iść i ponapierdalać się rakietkami – rzuciłem z ironią.
– Możemy. To będzie zabawa, jak za dawnych czasów, kiedy miałem ochotę strzelić cię miotłą w ryj.
Draco
Nie wierzyłem, że to robię. Stałem w moich nowych spodenkach na środku sali. Potter stał koło mnie.
Każdy z nas trzymał rakietę.
Każdy z nas patrzył na drugiego, jakby chciał go zabić wzrokiem.
– Graj zgodnie z zasadami, Malfoy.
– Mam w dupie twoje zasady.
– Zasady to zasady – drążył Potter, a ja już chciałem go pierdolnąć rakietką.
Mocno.
– Przestań się tak na mnie gapić, jak bazyliszek – mruknął Potter. – To już niemodne.
– Co?
– Jednego przecież pokonałem – pochwalił się.
– Nie zesraj się – odpowiedziałem i rzuciłem piłkę do góry, aby zaserwować.
Piłka spadła na ziemię, bo nie trafiłem.
Kurwa Merlina mać.
Potter się zaśmiał.
– Zamknij się, Potter.
– Nawet nie umiesz zaserwować.
Zagotowałem się. Umiałem serwować, tylko ten gamoń mnie rozpraszał. Podrzuciłem piłkę i walnąłem nią z całej siły.
A musicie wiedzieć, że graliśmy w magicznego squasha. Jedna piłka uderzona w ścianę zamieniała się w trzy piłki, z którymi gracz miał sobie poradzić.
Nie wiem, gdzie ja miałem mózg, gdy sądziłem, że to Hermiona będzie się za nimi ze mną uganiać.
Nie musicie mi mówić, gdzie go miałem, bo doskonale wiem.
I za moją głupotę dostałem Pottera.
Będę na nią burczeć przez cały tydzień.
Będzie mnie przepraszać przez miesiąc.
I będzie mi przynosić do łóżka truskawki.
Nie martwcie się, tak tylko biadolę.
Zwykle nie jestem w stanie się do niej nie odzywać przez godzinę.
Nigdy do niej nie burczę.
Zawsze ostatecznie to ja ją przepraszam.
I to ja jestem stałym dostawcą truskawek.
Już taki mój los zakochanego smoka.
– Rusz się! – wydarłem się, a Potter spojrzał na mnie szybko i walnął rakietą tak mocno, że miałem wrażenie, że rozłupie tym uderzeniem ścianę.
– Lepiej ty się rusz, gadzie jeden! – odkrzyknął, a ja dosłownie w ostatniej chwili zrobiłem ogromnego susa, aby uderzyć wszystkie trzy piłki.
Poczułem okropny ból w okolicach moich czterech liter, ale zagryzłem zęby.
– Masz słabą pracę nóg!
– Odczep się od moich nóg!
– Chude są jak pęcinki!
– Zamknij się, Potter! – Odbiłem znowu piłki i padłem na jedno kolano.
Próbowałem złapać oddech, gdy Potter tańczył zgrabnie w rytmie uderzeń rakiety.
– Harry, przerwa.
Powiedziałem to. Zwróciłem się do niego po imieniu. Byłem zamroczony zmęczeniem, to moje jedyne usprawiedliwienie.
– Powiedziałeś do mnie “Harry”.
– Nie – zaprzeczyłem.
– Powiedziałeś.
– Nigdy więcej tego nie zrobię. Od dzisiaj tylko “Potter”.
– Dobra, Malfoy. Twoje imię też mi przez gardło nie przejdzie – powiedział i splótł ręce przed sobą. – Masz słabą kondycję.
– Mam zajebistą kondycję – powiedziałem. – Potrafię całą noc…
– Nie! Stop! Nie! – Potter zakrył uszy. – Nie słucham tego, co robisz z Hermioną!
– Robię różne…
– Zamknij się, Malfoy!
– Bo co? – drążyłem, nie mogąc ukryć rozbawienia.
– Bo będziemy się napierdalać rakietkami, aż padniesz.
– Chciałbyś, Potter – warknęłam z błyskiem w oczach.
– Nie wyjdę stąd, póki nie wygram – zaperzył się Potter.
– Ze mną nie wygrasz, przestań fantazjować – warknąłem, prostując się, gotowy do serwisu.
Hermiona
Dostałam pilną sowę od właściciela klubu sportowego. Napisał mi, że mam zabrać stąd moje dzieci. Zaintrygowana teleportowałam się na miejsce, bo przecież dzieci jeszcze nie miałam, ale czułam, co tam mogło się wydarzyć. Przemiły czarodziej zaprowadził mnie do sali squasha. Weszłam za nim i mnie zamurowało.
Harry leżał bezwładnie na środku. Ledwo oddychał, ale oddychał.
Draco leżał obok Harry’ego w nie lepszym stanie.
Każdy z nich trzymał rakietę, jakby mieli za chwilę wstać i dalej walczyć.
Obaj czerwoni jak truskaweczki, spoceni i śmierdzący.
Chciałam, tylko żeby spędzili razem miło czas, a oni najwyraźniej potraktowali to jako okazję do małej bitwy.
– Co tu się dzieje? – zapytałam.
Draco spojrzał na mnie zamroczonym wzrokiem, a Harry jedynie mruknął.
– Słucham – ciągnęłam.
– Chciałem wygrać – jęknął Draco.
– Nie, to ja chciałem wygrać – ożywił się nieco Harry, ale nawet nie podniósł głowy.
– Musi pani ich zabrać. Muszę już zamykać, a oni nie chcą opuścić sali – wtrącił się czarodziej. – To znaczy, chyba nie mają siły – poprawił się, lekko rozbawiony.
– Oczywiście, już ich zabieram. Proszę dać nam trzy minuty, zbiorę ich z podłogi i znikamy.
I Draco, i Harry jednocześnie zaczęli kręcić przecząco głowami, bo na nic więcej nie było ich stać.
– Wstawajcie i to już – zarządziłam.
Żaden się nie ruszył. Harry głośno, z trudem wypuścił powietrze.
– Nie dam rady – jęknął.
– Ja też nie dam rady – Draco mu zawtórował.
– Przynajmniej się w czymś zgadzacie – skwitowałam.
Draco podniósł się i oparł ciężko na łokciach.
– Nigdy w życiu. Dam radę grać dalej.
– Ja też! – przytaknął mu Harry.
– Znowu się zgadzacie – upomniałam ich.
– Chcę do domu – mruknął Draco, patrząc na mnie błagalnie.
– Ja też – zgodził się z nim Harry.
– Mam was dość. – Zajrzałam do plecaka i wyciągnęłam z niego dwie fiolki eliksiru wzmacniającego, a następnie wręczyłam każdemu. Sama po powrocie do domu postanowiłam, że znieczulę się winem. – A teraz wstajemy i idziemy do domu. Pozbierajcie zabawki przed wyjściem.
W sali leżało kilkaset piłek i dwie rakiety. Nie chciałem wiedzieć, co tutaj się wydarzyło, zanim zostałam wezwana.
– W sumie to było fajnie, Malfoy – zaczął Harry, gdy poczuł, że wróciły mu siły.
– Było – przyznał mu z kwaśną miną Draco, a ja widziałam w jego oczach, że mówił prawdę.
– Nie dokończyliśmy gry – zauważył Harry.
– To może za tydzień o tej samej porze? – zaproponował Draco, podnosząc się z ziemi.
Podał rękę byłemu wrogowi, a Harry ją przyjął.
Przyglądałam się temu miłego obrazkowi z niemałą satysfakcją.
Moja mała misja się jednak udała.