
Co może pójść nie tak?
Remus westchnął, mając nadzieję, że nikt nie obrazi się na niego za wychodzenie z samego środka imprezy, ale szczerze wątpił, czy ktokolwiek w ogóle zwróci uwagę na jego zniknięcie. W końcu był tylko "tym nowym" a do tego "półwilczym stworzeniem" jak nazwała go Sarah, nauczycielka mugoloznastwa. (Nie było to szczególnie miłe, ale nie było też przecież aż takie złe. Biedaczka, po prostu chciała dobrze. To nie jej wina, że troszeczkę niezręcznie wyszło!)
Słynne przyjęcia profesorów, organizowane z okazji rozpoczęcia roku od lat było tematem licznych plotek i, bardziej lub mniej absurdalnych, domysłów wśród uczniów. On sam uwielbiał zastanawiać się, jak wspaniała musi być zabawa za zamkniętymi drzwiami.
Cóż, jak to często w życiu bywa, prawda była nudna jak flaki z olejem.
Wymknął się najszybciej jak tylko mógł, dziękując w duchu za umiejętność cichego poruszania się. To często okazywało się przydatne w najmniej spodziewanych okolicznościach.
Uniósł do ust kieliszek i upił łyk. Zabawa może i była niezbyt ciekawa, ale wino było przednie. Chociaż może to wynikało z faktu, iż Remus nie pił wina od... od zbyt dawna, by móc to policzyć, pomyślał leniwie.
- Ekhem!
Nagłe chrząknięcie sprawiło, że aż podskoczył z zaskoczenia.
Przed nim stała Minerwa McGonagall i, ku jego niebotycznemu zaskoczeniu, uśmiechała się.
- Pani profesor! - zawołał, z dziwną mieszanką zachwytu i niepewności, która ostatnio towarzyszyła mu we wszystkim. - Tyle lat!
- Przyszedłeś tu po to, żeby być nauczycielem, Remusie. Nie musisz mnie już nazywać "panią profesor"
- Dobrze, pani profesor. Wie pani przecież, że zawsze jestem posłuszny pani rozkazom. - powiedział z dowcipnym błyskiem w oku, który tak bardzo przypominał Minerwie pewnego sprytnego chłopca, powszechnie nazywanego przez grono pedagogiczne mistrzem ciętego języka. W jego szkolnych czasach ironia była jego największą bronią.
- Ach tak? - mruknęła z powątpiewaniem. - A jeśli poproszę cię, żebyś wracał na przyjęcie?
- Za dużo hałasu. - skomentował krótko, a ona skinęła głową ze zrozumieniem w oczach. W gruncie rzeczy nie spodziewała się innej odpowiedzi, ale zawsze warto było spróbować.
- Wobec tego zostanę z tobą. - oświadczyła twardo.
Roześmiał się lekko, ale ona wyczuła coś dziwnego w tym dźwięku. Coś... bolesnego.
- Obawiam się, że nie jestem dziś zbyt wdzięcznym towarzyszem do rozmowy.
Westchnęła, z lekka zirytowana.
- Mówisz o sobie tak, jakbyś był porcelanową filiżanką, która nie służy do niczego innego, jak tylko do ozdabiania wnętrz, czy czymś w tym rodzaju! Równie dobrze możemy po prostu razem pomilczeć, nie mam nic przeciwko.
Zachichotał, szczerze rozbawiony.
- Patrzcie, patrzcie! - zawołał, naśladując głosy spikerów w reklamach. - Oto zupełna nowość! Nowy model filiżanki Remus. Herbaty do niej raczej nie nalejecie, bo jest zbyt krucha, ale może stać w waszych kredensach i się kurzyć!
Przerwał i nagle spojrzał na nią, świdrując ją tym wyjątkowo przenikliwym wzrokiem, jaki mógł mieć tylko Remus Lupin.
- Tak się właśnie wcześniej czułem. - mruknął tonem odkrycia.
Spojrzała na niego pytająco, więc podjął:
- Jak pusta, bezużyteczna filiżanka.
Te słowa ugodziły ją prosto w serce. Sama już nie wiedziała, co powiedzieć.
- Pewnego dnia przyszedł ten list od Dumbledore'a, a ja poczułem, że nareszcie wracam do domu.
W tych słowach było drugie dno. Wydawało jej się, że nieomal słyszy, jak w myślach dopowiada:
"ale na jak długo?"
Uniósł w górę kieliszek, bawiąc się refleksami światła wpadającymi przez pobliskie okno, z nieomal dziecięcą fascynacją przyglądając się temu zjawisku.
Była pierwszą, która się poruszyła. Sięgnęła do kieszeni, wyciągając z niej wymiętą tabliczkę czekolady, którą ktoś miłosierny mógłby opisać jako "po przejściach". Rozbawiony uśmiech na jego twarzy był najlepszą nagrodą.
- Nie nawykłem do tego, że to nie ja jestem tym, który rozdaje czekoladę, pani profesor.
Przewróciła oczyma, ale udała, że nie słyszała jego dwóch ostatnich słów.
- Najwyższy czas zacząć się przyzwyczajać, panie Lupin. - rzuciła lekko. - Poza tym - dodała po krótkim zastanowieniu - lepiej, żebyś odstawił wino na dzisiaj. To był, jeśli się nie mylę, już czwarty kieliszek. Wiem, że przez tak długi czas zdążył się pan już tęsknić za alkoholem, ale i tak nie radzę pić więcej. Jutro pracowity dzień.
Uśmiechnął się, lekko zakłopotany.
- Skąd pani wie, że dawno nie miałem w ustach alkoholu?
Uniosła jedną brew, patrząc wymownie na jego stare i, trzeba przyznać, zniszczone ubrania.
- Intuicja.
《》《》《》
Westchnął, obracając pióro w palcach, pogrążony w myślach.
Tego dnia nie miał jeszcze zajęć, a to pozwalało mu dokładniej obmyślić program lekcji.
Zerknął na plan wiszący na ścianie, chyba po raz pięćdziesiąty w ciągu ostatnich dwóch minut. Miał wrażenie, że jeśli ktoś by go teraz zapytał, umiałby wyrecytować bez patrzenia wszystkie swoje lekcje w każdy dzień tygodnia.
"Dość!", nakazał sobie surowo, odwracając wzrok. W następnej chwili jednak jego spojrzenie znowu bezwiednie skierowało się w tamtą stronę.
Jego pierwsze zajęcia w życiu miały odbyć się z klasą drugą. Rozmawiał już nieco z nauczycielami o nich i dowiedział się, że są całkiem miłymi dzieciakami, choć przeważnie na początku bywają wycofani i niepewni.
Będę więc nieźle do nich pasował, pomyślał ponuro.
Zmusił się do delikatnego odłożenia pióra, zamiast rzucenia go z furią na stół. Dwa dni po pełni często bywał nerwowy, powiedział sobie uspokajająco. Nie pomogło.
Och, Remusie, zachowujesz się jak dziecko! Co mogłoby pójść nie tak?
Szczerze mówiąc, absolutnie wszystko.
Do klasy mógł wlecieć zbłąkany feniks i podpalić wszystko dookoła.
Szafka z książkami może się zawalić.
Bogin może zaatakować ucznia.
ON może zaatakować ucznia.
(Nie, to niemożliwe. Chyba...)
Jakiś dzieciak może zasłabnąć.
Ktoś zapyta go o wilkołaki.
Snape może wparować się mu do klasy podczas zajęć.
Zapomni czyjegoś imienia.
(Daj spokój, to jeszcze nie tragedia!)
Przewróci swoje biurko.
Zapomni co chciał powiedzieć
Na obecną chwilę chyba najbardziej martwił go Irytek. Gdy spotkał go wcześniej tego samego dnia, ten, jak to miał w zwyczaju, zaczął stroić sobie żarty. Remus czuł, jak jego policzki nagrzewają się od wstydu i złości, gdy Irytek zaczął na cały głos wrzeszczeć: "Och, witaj, Profesorze! Gdzie są twoi przyjaciele? Czyżbyś ich gdzieś zgubił?
Jednak to jego następny żart był prawdziwym ciosem poniżej pasa. Irytek wyczarował sobie wilcze uszy i zawył przeraźliwie. Kilku uczniów odwróciło się w ich stronę, a Remus zobaczył, że profesor Filtwick idzie w jego stronę. Zanim jednak ktokolwiek zdążył zareagować, machnął różdżką, zamrażając Irytka w miejscu.
Filius uśmiechnął się do niego współczująco.
- Dobra robota. - oświadczył, kładąc mu rękę na ramieniu. - Na drugi raz zastanowi się, zanim zacznie sobie robić z ciebie żarty.
Remus zmusił się do bladego uśmiechu, próbując z całych sił zapomnieć o upokarzającej chęci wycia, jaka go ogarnęła.
Nie, powiedział sobie stanowczo, wracając do rzeczywistości. Nic z tego się nie wydarzy. To będzie normalny dzień.
Przyłapał się, że znowu obraca głowę w kierunku niewinnej karteczki na ścianie. Westchnął i zaczął w myślach recytować poezję, w nadziei na uspokojenie zszarganych nerwów.
《》《》《》
- Dzień dobry, moi drodzy.
- Dzień-do-bry!
Z trudem pohamował nagłą chęć śmiechu. Zaczął się zastanawiać, czy on też, będąc uczniem, tak sylabizował słowa "Dzień dobry". Po dłuższym namyśle doszedł do wniosku, że owszem, on też tak robił. Może to po prostu częste schorzenie wśród uczniów, z którego magicznie wyrastają po ukończeniu osiemnastego roku życia.
- Co prawda zostałem wam już przedstawiony, ale myślę, że warto to powtórzyć. Nazywam się Remus John Lupin, chociaż szczerze nie wiem, na co miałaby się wam przydać znajomość mojego drugiego imienia.
Przez klasę przebiegł lekki szmer rozbawienia.
- W tym roku będę was nauczać Obrony przed Czarną Magią. Chociaż dzisiejsza lekcja będzie miała charakter teoretyczny, (zbiorowy jęk niezadowolenia) to już następne będą czysto praktyczne, z użyciem różdżki.
W rogu sali nieśmiało uniosła się ręka.
- Słucham, panno Morton.
Dziewczyna wydawała się zdziwiona faktem, że zna jej nazwisko, choć nawet się nie przedstawiła. Nie miała pojęcia o tym, że wczoraj aż do późnej nocy zakuwał imiona swoich przyszłych uczniów.
Chrząknęła, nieco zbita z tropu.
- Ach... chodzi mi o to, czemu nie możemy zrobić lekcji z różdżkami już dziś? Z poprzednimi nauczycielami mieliśmy tylko teorię.
- Dobre pytanie. - rzekł z uśmiechem. - Ja nie znam was, wy nie znacie mnie. Chcę dowiedzieć się, co już umiecie, by móc dostosować lekcje praktyczne do waszej wiedzy.
- Na początek coś prostego: czy ktoś z was mógłby mi podać definicję Czarnej Magii?
Cisza. Niepewne zerknięcia na podręczniki.
- Bez użycia książek. Własnymi słowami, najprostszymi jak tylko umiecie.
Mały, chudy chłopiec o nieco ziemistej cerze z wahaniem podniósł rękę.
- Tak, panie Evermoon?
- Czarna Magia jest... no... e... czarna! - wydusił w końcu, a po klasie rozszedł się chichot.
Cisza, która potem zapadła wydawała się nieomal namacalna.
- Jest nieprzyjemna, okrutna i na dłuższą metę nie może być dobra?
Zwrócił wzrok w kierunku osoby, która to powiedziała; dziewczynka z dwoma grubymi warkoczami, zawiązanymi na końcu wielkimi, czerwonymi wstążkami. Pod jego spojrzeniem skuliła się w sobie.
- Brawo, panno Linder! - posłał jej zachęcający uśmiech, a ona odpowiedziała mu podobnym, choć nieco bledszym.
Zwrócił uwagę z powrotem na całą klasę.
- Wobec tego po co ludzie używają takiej Magii? - zapytał. Wszyscy milczeli, więc odpowiedział sam sobie:
- Najważniejsze powody są dwa: Pierwszy - chcą zdobyć władzę, lub powiększyć zakres władzy, którą już posiadają. Wtedy decyzję o nauce Czarnej Magii podejmuje się świadomie, a to oznacza, że nie ma już odwrotu.
Drugi przypadek jest zgoła odmienny. To Czarna Magia pochodząca z zewnątrz. Istota, która ją przyjmuje, nie chce tego, a to oznacza, że nie jest stuprocentowo mrocznym stworzeniem. Istnieją oczywiście istoty nieokreślone, ale o tym już nie będziemy rozmawiać na lekcjach Obrony przed Czarną Magią.
- Czy ktoś może mi podać przykład istoty z pierwszej kategorii? - zapytał, biorąc głęboki wdech. Zaraz zapyta o ten drugi przypadek, a wtedy... Och, nie bądź dziecinny, Remusie! Pomijanie wilkołaków na lekcjach byłoby przecież mocno podejrzane.
Dziewczynka, która odezwała się pierwsza podczas lekcji, teraz zapytała niepewnie:
- Nie wiem... może Ten, Którego Imienia Nie Można Wymawiać?
Przez klasę przebiegł przestraszony szmer. Remus skinął głową.
- Jakieś inne pomysły? - starał się brzmieć lekko, ale przed oczyma stanęła mu twarz...
- Syriusz Black? - zapytał ktoś nieśmiało.
Zakręciło mu się w głowie. Szybko oparł się o blat nauczycielskiego biurka. Syriusz Black mrocznym czarodziejem? Ta myśl sprawiła, że zrobiło mu się niedobrze.
- Panie profesorze?
Wdech. Wydech. Wdech. Zmusił się do swojej rutyny, choć czuł, że zaraz zwymiotuje. Posłał słaby i niestety raczej dość żałosny uśmiech w przestrzeń.
- Tak, to... To racja. - wydusił w końcu, choć jego serce krzyczało, żeby zaprotestował.
- Wracając... Czy ktoś podałby mi teraz przykład należący do drugiej kategorii?
Na to pytanie odpowiedzieli od razu, bez zbytniego zastanowienia:
- Na przykład wampiry albo wilkołaki.
Wilkołaki. Po raz kolejny przylepił na twarz sztuczny uśmiech i skinął głową, pomimo że w uszach słyszał szybkie pulsowanie swojej krwi.
Dalsza lekcja potoczyła się raczej bez większych przeszkód, ale i tak odetchnął w duchu, gdy zadzwonił dzwonek na przerwę. Uczniowie wybiegli ze śmiechem na korytarz, a on został sam w pustej klasie.
Albo tak mu się zdawało, bo nagle dostrzegł w kącie małą, wyraźnie przerażoną twarzyczkę, należącą do owej dziewczynki, która podała definicję Czarnej Magii. Kiedy złapał jej spojrzenie, szybko odwróciła wzrok.
Westchnął, przecierając dłonią zmęczone oczy. Zeszłej nocy nie spał dobrze, a teraz, gdy napięcie i strach wreszcie zniknęły, poczuł się jeszcze bardziej znużony. Nogi miał jak z waty, więc natychmiast usiadł.
Mała wciąż stała w kącie, łypiąc na niego intensywnie niebieskimi oczyma. Wreszcie, nie mogąc już znieść przedłużającego się niezręcznie milczenia, zapytał:
- Tak, panno Violet?
Wzdrygnęła się na dźwięk swojego imienia, zaskoczona. Wreszcie powiedziała cichutkim głosikiem:
- Poprzedni nauczyciel nawet nie zadał sobie trudu, żeby zapamiętać nasze imiona. Pan zna już teraz wszystkie nasze imiona i nazwiska.
Spojrzał na nią z zaskoczonym uśmiechem. To było naprawdę ostatnie, czego się spodziewał.
- Um... dziękuję. - mruknął.
Skinęła lekko głową, aż podskoczyły jej dwa długie warkocze, po czym wyszła z klasy, zostawiając go lekko oszołomionego.
《》《》《》
- I jak poszło?
Westchnął, zasmucony.
- Mają dość spore braki w wiedzy. Poza tym chyba nie rozumieją sensu tych zajęć. Tego, że być może kiedyś to, czego teraz tak żmudnie się uczą, kiedyś, może nawet w niedalekiej przyszłości uratować im życie.
- Mądre słowa. - mruknął Dumbledore. - Teraz widzę wyraźnie, że zrobiłem dobrą rzecz, oferując ci tę posadę.
- Mówię z własnego doświadczenia. - powiedział Remus bardzo cicho, a jeśli dyrektor usłyszał jego słowa, to nie dał po sobie tego poznać.
Siedzieli teraz w ciszy. Młody nauczyciel wyjrzał przez okno, spoglądając w zadumie na bawiące się dzieci. Przez lekko uchylone okno dobiegał ich wesoły śmiech i pokrzykiwania.
Lato już się skończyło, stopniowo ustępując miejsca jesieni. Liście już żółkły na drzewach, a nieliczne spadały, pchane podmuchami wczesnojesiennego wiatru.
Remus niespodziewanie odwrócił głowę od okna.
- Czy to prawda, że ta posada jest przeklęta? - zapytał, jak to on, bez owijania w bawełnę. Dyrektor Hogwartu skinął głową.
- Tak. - powiedział po prostu.
- Cóż, tego mogłem się spodziewać nawet i bez klątwy. W sensie, że nie wytrzymam tu dłużej niż rok. A szkoda, bo po raz pierwszy od lat czuję się naprawdę jak w domu.
Nie jest to jednak bynajmniej pierwszy moment, w którym żałuję mojej przypadłości i z pewnością nie ostatni.
Ponownie umilkli obaj.
Remus lekko drżącą dłonią uniósł do ust filiżankę. W ciemnym płynie przez kilka sekund widział swoją bladą, nieco smutną twarz, ale pospiesznie dopił herbatę, chcąc zatuszować tę chwilę cichej rozpaczy. Odłożył pusty kubek na stół i wstał.
- No nic, czas już na mnie. Dziękuję za tę rozmowę. Póki tu jestem, mam zamiar wykorzystać tę szansę, która została mi dana, jak najlepiej. To może być prawie tak szczęśliwy czas, jak wtedy, gdy sam byłem uczniem w tych murach. Dziękuję. - powtórzył, ale teraz w jego głosie była niezwykła żarliwość.
Dumbledore spojrzał na niego nieomal czule zza półksiężycowych okularów
- Dla ciebie wszystko, chłopcze.
Tej nocy Remus kładł się spać z sercem lżejszym, niż było kiedykolwiek przez ostatnie lata.