
Chapter 21
Rozdział 21 – Z tupetem
Harry był nieco zaskoczony, gdy zszedł na dół na obiad i zastał Syriusza siedzącego przy stole i wyglądającego, jak gdyby ktoś właśnie zabił mu szczeniaka. Zazwyczaj nie poświęciłby mu zbyt wiele uwagi. Jego ojciec chrzestny miewał czasami tendencję do dramatyzowania, ale widok Remusa w podobnym nastroju był już dość dziwny.
- Czy coś się stało? - spytał, siadając.
Syriusz i Remus spojrzeli po sobie. Obaj wyglądali na zrezygnowanych i nieco przestraszonych, i to właśnie, bardziej niż cokolwiek innego, obudziło ciekawość Harry'ego. Niewiele rzeczy mogło tych dwóch wystraszyć.
- Wróciliśmy właśnie ze spotkania z Dumbledore'em – powiedział mu Remus. - Miał nam do przekazania kilka niepokojących wiadomości.
- Co takiego? - Nie próbował nawet ukrywać swojej ciekawości.
- Voldemort powrócił – powiedział mu ponuro Syriusz.
- Co? - Gapił się na nich, był tego pewien, ale nie mógł się powstrzymać. Skąd starzec to wiedział? Podejrzewał, że spotkania, które Dumbledore miał z Syriuszem i Remusem były w jakiś sposób powiązane z Tomem, ale jak Dumbledore mógł być tego pewien?
- Dumbledore podejrzewał to już od pewnego czasu, jednak dopiero przed paroma godzinami otrzymał potwierdzenie – wyjaśnił Remus.
Cóż, to wyjaśniało sprawę, ktoś mu powiedział.
- Rozumiem – powiedział Harry, starając się wyglądać, jakby niespecjalnie się tym przejął, choć korciło go, by kogoś przekląć. Wcale nie był zadowolony, mając potwierdzenie, że ktoś ich zdradził.
- To nie wszystko – dodał Syriusz, wyglądając niemal na przestraszonego. - Dumbledore spytał nas, czy mógłby użyć Grimmauld Place jako kwatery głównej. Moja rodzina była bandą paranoików, więc to miejsce jest lepiej chronione niż bank Gringotta i byłoby idealną kwaterą główną dla Zakonu Feniksa. Zgodziłem się. Wiem, że rozmawialiśmy już o tym, którą stronę wybrać i wiem, że nie jesteś tak naprawdę za jasną stroną, ale nie chcę palić za sobą wszystkich mostów. Jeśli Voldemort chce cię zabić, będziesz potrzebował każdej możliwej pomocy – próbował wyjaśnić swój tok rozumowania Syriusz, ale Harry nie bardzo zwracał uwagę na jego słowa. Nie mógł uporać się z faktem, że miał teraz mieszkać w kwaterze głównej wroga.
Próbował, naprawdę się starał, ale nie zdołał powstrzymać śmiechu, który wyrwał mu się z gardła. To było zbyt idealne. Śmiał się tak mocno, że aż zaczęły go boleć boki, a kiedy spojrzał w górę i ujrzał Syriusza i Remusa patrzących na niego, jak gdyby całkiem oszalał, roześmiał się jeszcze bardziej.
Pewien był, że Tom będzie równie zachwycony takim obrotem spraw.
Opanował się w końcu i uśmiechnął do obu Huncwotów.
- Musimy porozmawiać – powiedział im z uśmiechem przyklejonym na ustach. - Kilka rzeczy miało miejsce w ciągu ostatnich... cóż, miesięcy, tak naprawdę, o których musicie wiedzieć. Uroboros wkracza na scenę i będziecie mieć w tym swój udział.
Obaj mężczyźni spojrzeli na niego, nieco zaniepokojeni. Harry nie winił ich tak naprawdę, czym innym było podejrzewać, że nie był do końca zwykłym czternastolatkiem, a czym innym było to wiedzieć na pewno. Postanowili jednak za nim podążać i nie mógł trzymać ich w mroku niewiedzy, metaforycznym mroku, oczywiście.
- W dniu trzeciego zadania zająłem swoje miejsce jako Czarny Pan – powiedział im wprost. Tak było lepiej, nie owijając w bawełnę, bo nie było to konieczne. Nie miało to z pewnością nic wspólnego z chęcią ujrzenia ich zszokowanych min, nie, ani trochę... Nawet jeśli było to całkiem zabawne. - Póżniej tego dnia – ciągnął, zanim mogli otrząsnąć się z szoku – gdy się zgubiłem, odbyłem spotkanie z Czarnym Panem Voldemortem. - Całkowicie zignorował fakt, że został porwany, w ten sposób brzmiało to o wiele poważniej, gdy mówił, że odbyli spotkanie. Spotkanie nasuwało aluzję, że osoby zaangażowane wzięły w nim udział z własnej woli. - Zgodziliśmy się współpracować, jako że nasze cele w stosunku do Czarodziejskiego Świata są podobne.
Przez chwilę pokój wypełniała cisza. Harry oparł się wygodnie na krześle, sącząc sok pomarańczowy, jak gdyby absolutnie niczym się nie przejmował. Wiedział, że Syriusz i Remus potrzebowali nieco czasu, by przemyśleć to, co im powiedział.
- Spo... Spotkałeś się z Voldemortem? - spytał go Syriusz, a jego głos drżał lekko.
Harry skinął głową, postanawiając nie wspominać, że Syriusz także spotkał Voldemorta. Nie powinien przesadnie stresować swoich opiekunów.
- Na jaką współpracę się zgodziłeś? - spytał Remus, wyglądając na spokojniejszego niż Syriusz, choć Harry wiedział, że były to tylko pozory. Jego oczy połyskiwały bursztynową barwą, pokazując, jak bardzo wilkołak był zdenerwowany.
- To bardzo proste, naprawdę. Obaj jesteśmy Czarnymi Panami i pracujemy razem, by osiągnąć nasz cel. Jeśli nie zgadzamy się w kwestii czegoś, czego chce jeden z nas, wtedy będziemy o tym rozmawiać. On ma swoich popleczników, a ja swoich. Śmierciożercy i Uroboros o dwie różne organizacje. Mają różne zadania, choć moi Uroboros także będą brać udział w atakach. On zawsze ma ostatnie słowo w kwestii swoich popleczników, a ja w kwestii moich, jednak obu nas będą słuchać w równym stopniu. To by było tyle, tak naprawdę. - Wzruszył ramionami. - Jak więc widzicie, mieszkanie w kwaterze głównej Zakonu będzie bardzo przydatne. - Szeroki uśmiech, który pojawił się na jego ustach, był wyraźnie nieprzyjemny i zarówno Syriusz, jak i Remus zadrżeli. - Wątpię, żebym został dopuszczony do udziału w spotkaniach, wy obaj jednak będziecie, pewien jestem, że Dumbledore sądzi, że jesteście po jego stronie, co w jego głowie automatycznie uczyni was członkami Zakonu. Będziecie więc przekazywać mi informacje. Wy obaj, razem z Nevillem i bliźniakami Weasley, jesteście Uroboros należącymi do oddziału Śpiących. Z braku lepszego słowa, jesteście szpiegami.
- Czy... Uroboros są oznaczeni? - spytał go Remus. Harry skinął głową, nie spuszczając z niego wzroku.
- Więc... Czemu my nie jesteśmy? - spytał Syriusz, wyglądając, jakby nadal nie do końca się pozbierał. Harry jednak oczekiwał, że jego reakcja będzie nieco bardziej wybuchowa, był więc miło zaskoczony.
- Ponieważ to jest wasza ostatnia szansa. Pozostali... Wiedzieli w co się wplątali, do diabła, liczyli na to. Ale wy obaj... Wy zawsze stawaliście po stronie jasności, zawsze po stronie Dumbledore'a. Daję wam więc ostatnią szansę, jedyną, jaką otrzymacie, by się wycofać. Jeśli staniecie po mojej stronie i dam wam mój znak... Nie będzie już możliwości odwrotu i nie ważne, jak bardzo może mnie to zranić, zabiję was, jeśli mnie zdradzicie.
Znów zapadło milczenie i Harry pozwolił im to wszystko przemyśleć. Cieszył się, widząc, że naprawdę myśleli nad tą decyzją, a nie stawali po jego stronie tylko dlatego, że był synem Jamesa. Wiedział, że to było dla nich trudne, sprzymierzali się właściwie z mężczyzną, który zabił ich najlepszych przyjaciół, ich rodzinę. Dał więc im tyle czasu, ile potrzebowali.
- Z tobą u jego boku... Dumbledore nie będzie miał szans, prawda? - mruknął Syriusz. - Nie żeby nie był potężnym czarodziejem, jest nim, ale cóż... Voldemort także jest potężny. A teraz ma ciebie. Nawet jeśli Dumbledore zdoła zabić Voldemorta, mroczna strona nie przegra, ponieważ nadal pozostaniesz ty, by prowadzić tę wojnę.
- To prawda – stwierdził Remus z namysłem. - Jesteśmy Huncwotami, my nie przegrywamy.
- Nie, nigdy – zgodził się Syriusz.
- Poza tym, z tego co widziałem odnośnie Harry'ego, jego cele nie są takie złe, na pewno lepsze niż to, co mamy obecnie.
Syriusz pokiwał głową i oboje spojrzeli na Harry'ego. Ciężko było pojąć, że siedział przed nimi Czarny Pan. Był tak młody, wyglądał tak niewinnie. Ich mały wilczek. Jak mógł być Czarnym Panem? Ale wtedy przypomnieli sobie wszystko, co o nim wiedzieli, i nie mogli dłużej temu zaprzeczać. Zawsze podejrzewali, zawsze wiedzieli, że to była tylko kwestia czasu. Stało się to jedynie wcześniej, niż się spodziewali.
- Staniemy po twojej stronie – powiedział mu Syriusz. - Nigdy tak naprawdę nie mieliśmy co do tego wątpliwości.
Harry uśmiechnął się do nich, naprawdę szcześliwy, że dotrzymali słowa. Wstał z krzesła i wyjął różdżkę. Sprawił, że ich rękawy zniknęły i skupił się na swoim znaku.
$Uroboros$ - powiedział w wężomowie. Łatwiej było mu kontrolować swoją magię, gdy mówił w tym języku. Podejrzewał, że było tak, ponieważ jego znak był wężem. Poza tym łatwiej tworzyło mu się zaklęcia w języku węży, a jako że potrzebował stworzyć własne zalęcie, by oznaczyć swoich popleczników, zdecydował się na ten język. Zastanawiał się, czy Tom zgadł, że do tego dojdzie, czy dlatego właśnie dał mu książki o tworzeniu zaklęć. Poza tym, było to dla niego zabezpieczenie, bo nikt, prócz innego wężoustego, nie mógł użyć jego znaku lub w jakikolwiek sposób na niego wpłynąć.
Syriusz syknął z bólu, chwytając się za bark. Gdy ból minął, spojrzał i zobaczył tam, w całej swojej mrocznej chwale, znak Czarnego Pana. Jego Czarnego Pana.
Harry przyjrzał się znakowi i był całkiem zadowolony z efektu końcowego. Wyglądał dokładnie jak ten, który nosił jego Dwór, jednak linie, które tworzyły Uroborosa były tylko zwykłymi liniami. Brakowało słów przysięgi. I tak być powinno. Jego Dwór był inny, zawsze miał być inny, dlatego więc ich znak także był inny. Jednak nowy znak był tak samo związany z jego magią, działał tak samo jak ten, który mieli członkowie jego Dworu.
Skierował różdżkę na Remusa i ponownie wypowiedział zaklęcie, czując, jak jego magia odpowiedziała na wezwanie.
Remus także złapał się za bark, gdy poczuł ukłucie bólu. Następnie przyjrzał się swojemu znakowi z taką samą dokładnością jak Syriusz.
Remus spojrzał na Syriusza i ich oczy się spotkały. Byli teraz oznaczonymi poplecznikami Czarnego Pana i nie było dla nich odwrotu. Remus nie był pewien, czy całkowity brak wyrzutów sumienia u obu z nich był dobrą rzeczą czy złą.
o.o.o.o.o.o.o
Płomienie w kominku zapłonęły na zielono, jednak Lucjusz ledwo na nie spojrzał. Zajęty był opróżnianiem kolejnej szklanki Ognistej Whisky.
- To nie rozwiąże problemu – dotarł do niego cichy głos Teodreda i Lucjusz w końcu spojrzał w górę.
Drugi czarodziej zajął miejsce przy biurku, przyglądając się stojącej przed nim butelce.
- Wyglądasz, jakbyś miał ochotę zrobić to samo – odparł Lucjusz po tym, jak dobrze przyjrzał się starszemu mężczyźnie. Teodred wyglądał staro i wydawał się być zmęczony. Ostatni raz widział go w takim stanie po tym, jak jego syn został skazany na dożywocie w Azkabanie.
- Miałbym – potwierdził Teodred. - Wiem jednak z doświadczenia, że to nie rozwiązuje problemów.
Lucjusz westchnął i odłożył szklankę, wiedząc, że Teodred miał rację. Nie dbał jednak o to tak naprawdę. Nie mógł przestać myśleć o tym spotkaniu, nawet kilka godzin po tym, jak zostali odesłani.
Wrócił do domu i znalazł swojego syna zwiniętego w kłebek na kanapie w bibliotece, czytającego książkę. Tak bardzo chciał zmierzyć się z nim, spytać, czy tam był. Jednak w końcu tego nie zrobił. Nie był pewien, czy bardziej obawiał się pozytywnej czy negatywnej odpowiedzi, ale tak czy inaczej, zbyt był tchórzliwy, by się dowiedzieć.
- Nie spodziewałem się, że tak szybko zajmie swoje miejsce – powiedział Teodred kilka minut później, nadal wpatrując się w butelkę.
- Wiedziałeś, czym się stanie?
- Nie mów mi, że sam nigdy tego nie podejrzewałeś – prychnął Teodred. - Chłopak mieszkał z tobą przez chwilę podczas wakacji, ale nigdy nie ujrzałeś nic, co by sprawiło, że pomyślałeś: on będzie Czarnym Panem? - Gdy Lucjusz nie odpowiedział, Teodred pokiwał głową. - Widzisz? To było oczywiste, trzeba było tylko wiedzieć, na co patrzeć. Po prostu nie oczekiwałem, że to zrobi będąc jeszcze w szkole, pomijając już fakt, że nie skończył jeszcze nawet piętnastu lat.
- Pamiętasz ten wywiad, którego udzielił? Zaraz na początku turnieju? Gdy powiedział, że nie będzie reprezentował Hogwartu, tylko grupę uczniów?
Teodred prychnął i pokręcił głową.
- Nie sądzę, by mógł bardziej dobitnie powiedzieć, że ma swoich popleczników. Jak mogliśmy tego nie widzieć?
- Ponieważ byliśmy równie ślepi co wszyscy wokół – odpowiedział Lucjusz. - Chodziłem do szkoły z Huncwotami. Kiedy przeczytałem ten wywiad, o tym właśnie pomyślałem, nie o oświadczeniu rodzącego się Czarnego Pana, ale o sposobie, by osierocony chłopiec mógł zbliżyć się do swojego ojca. - Pokręcił głową. - Nie ważne, jak przedstawiają nas inni, nadal jesteśmy ludźmi, czasami nasze emocje biorą górę i stajemy się równie skłonni do popełniania błędów jak ktokolwiek inny.
- A nowy Pan wie, jak to wykorzystywać – westchnął Teodred. - Obaj Draco i Theodor za nim podążają. - Ujrzał, że Lucjusz się wzdrygnął, ale ciągnął dalej: - Wiem, jak to jest, być oczarowanym przez Czarnego Pana, pamiętam, jaki był nasz Pan, zanim ukrył się za swoim wizerunkiem Czarnego Pana. Nawet zanim się to stało, zawsze była między nami przepaść, wiedzieliśmy zawsze, że nie dbał o nas w ten sam sposób, w jaki my troszczyliśmy się o niego. Prawdę mówiąc, większość z nas wierzyła, że nie był do tego zdolny. Widziałem, jak ich Dwór zachowuje się wokół swojego Króla, widziałem, jak Uroboros odpowiadają swojemu Panu, to... To coś innego niż to, co my mieliśmy. Ich więź wydaje się być o wiele głębsza.
- Czy nie powinna to być dobra rzecz? - spytał Lucjusz, nie bardzo rozumiejąc, co próbował mu powiedzieć Teodred.
- Lucjuszu, sam mi powiedziałeś, że wierzysz, że twój syn zabiłby, gdyby jego Pan go o to poprosił, czy nadal w to wierzysz? - spytał Teodred zamiast odpowiedzieć na jego pytanie.
Powoli, Lucjusz skinął głową, a w jego oczach na chwilę pojawił się ból.
- Teraz także w to wierzę – powiedział mu poważnie Teodred. - Nie sądzę, by nie było rzeczy, której Uroboros nie zrobiliby dla swojego pana. To cecha godna podziwu, ale... Straciłem już mojego syna dla Czarnego Pana, nie wiem, czy zdołam przetrwać także utratę wnuka – przyznał się.
Lucjusz odwrócił głowę, nie mogąc patrzeć w cierpiące oczy człowieka, którego traktował jak drugiego ojca. Nie wiedział, jak czuł się Teodred, mógł to sobie jednak wyobrazić. Sama myśl o utracie Draco łamała mu serce.
- Nie stracimy ich. - Nie wiedział, kogo próbował pocieszyć, podejrzewał, że potrzebował tego tak samo mocno jak Teodred.
- Czyżby? - Teodred westchnął. - Widziałeś ich na spotkaniu, już ich utraciliśmy.
o.o.o.o.o.o.o
Kilka dni później Harry niemalże nie mógł usiedzieć w miejscu. Był podekscytowany, więcej nawet niż podekscytowany, ale wiedział, że musiał się opanować przed przybyciem Zakonu. Jednak myślenie o tym tylko go nakręcało. Nie powiedział jeszcze Tomowi, chciał go zaskoczyć. Poza tym chciał się upewnić, czy członkowie Zakonu rzeczywiście zostaną w kwaterze głównej. Syriusz wspominał, że kilku z nich będzie musiało zostać, ponieważ ich własne domy nie były wystarczająco chronione. Prawdę mówiąc, Harry uważał, że był to marny powód i w każdej innej sytuacji byłby bardzo zły z powodu całkowicie obcych mu ludzi panoszących się w jego domu, ale wyjątkowo tym razem mógł to przeżyć.
Usiadł w bibliotece obok Remusa, zerkając na wilkołaka.
- Wszystko gotowe?
- Tak – odparł Remus. - Dumbledore przyjdzie pierwszy, by rzucić zaklęcie Fideliusa, a później zaczną docierać członkowie Zakonu. Syriusz i ja sądzimy, że Dumbledore będzie chciał cię przedstawić większości członków, jeśli nie im wszystkim. Nie wiem, jak wielu ich będzie, jako że nie wiemy, jak Dumbledore radził sobie z ich rekrutowaniem. Nikt nie oświadczył publicznie, że Voldemort powrócił i nic na to nie wskazywało, nie wiem więc tak naprawdę, co zamierza powiedziać ludziom.
- Właśnie, jeśli o to chodzi... Skąd wie, że Tom powrócił?
- T-T-Tom? - wykrztusił Remus.
- Tak, Tom. - Harry uniósł brew. - Nie oczekiwałeś chyba, że będę go nazywał Voldemortem, prawda? Cóż... Gdyby nasze relacje były w pełni profesjonalne, podejrzewam, że pewnie tak bym go nazywał lub Lordem Voldemortem. Ale skoro jesteśmy... przyjaciółmi, nazywam go Tomem, a on mnie Harrym. Choć od czasu do czasu nazywa mnie także małym królem lub małym wężem.
- Przyjaciółmi? - Remus nie mógłby wyglądać na bardziej zaskoczonego, nawet gdyby bardzo się starał. - Uważasz Voldemorta za przyjaciela?
- Tak. - Więcej niż przyjaciela tak naprawdę. Harry nie wiedział, jak opisać swoją relację z Tomem, ale przyjaźń zdawała się być zbyt łagodnym określeniem na to, co ich łączyło. Jednak z powodu braku lepszego określenia to musiało wystarczyć. - Znam go od dawna. Tak naprawdę po raz pierwszy rozmawiałem z nim, gdy miałem jedenaście lat. Od tego czasu nasza znajomość się rozwinęła, tak sądzę. Zbliżyliśmy się do siebie, wolno mi nazywać go Tomem, tak samo jak on może nazywać mnie Harrym. Dla moich Uroboros jest Lordem Voldemortem, tak samo jak ja jestem Lordem Thanatosem dla jego Śmierciożerców.
- Jak to się stało, że nigdy nic nie dostrzegliśmy? - wymruczał Remus, bardziej do siebie niż do Harry'ego, patrząc na niego, jak gdyby widział go po raz pierwszy.
- Ależ dostrzegliście – powiedział Harry. - Nie powiesz mi chyba, że nigdy nie zauważyłeś, jak traktowałem swój Dwór i jak oni traktowali mnie. Nie powiesz mi chyba, że nigdy nie podejrzewałeś, jaką ścieżką podążam. Ani że nie dostrzegłeś, że nigdy ani trochę nie nienawidziłem Toma.
- Pewnie masz rację – powiedział Remus po chwili milczenia. - Wiedzieliśmy, co miało nadejść. Po prostu woleliśmy wierzyć, że mamy przed sobą jeszcze kilka lat, zanim będziemy musieli się z tym zmierzyć.
- Tak, ja także nie oczekiwałem, że stanie się to tak szybko – mruknął Harry. - Choć mój Dwór był zachwycony, gdy zrozumieli, że zostałem Czarnym Panem. Myślę, że byli nawet bardziej podekscytowani niż ja sam.
- Są wobec ciebie niezwykle lojalni – skomentował Remus. - To była tak naprawdę jedna z pierwszych rzeczy, o których pomyślałem, gdy was spotkałem i nie mogłem się powstrzymać przed porównywaniem was do Śmierciożerców. Wydają się być tobie tak oddani... To trochę onieśmielające.
Harry zaśmiał się lekko i na jego ustach zawitał psotny uśmiech.
- Śmierciożercy z pewnością pomyśleli o tym samym. - Zaśmiał się, gdy Remus aż się zakrztusił, wyglądając na całkiem oszołomionego.
- Spotkałeś Śmierciożerców?
- Tak, mieliśmy spotkanie. Tom musiał przestawić Śmierciożercom nowego sprzymierzeńca, a ja nie mogłem pozwolić, by moi Uroboros wydali im się słabi. Wiedzieliśmy, że nie mogliśmy ich pokonać w równej walce. Może i jesteśmy dobrzy, ale brakuje nam wielu lat doświadczenia. Musieliśmy więc zrobić coś, co wywarło by na nich duże wrażenie.
- Nie jestem pewien, czy na pewno chcę to wiedzieć – wymamrotał pod nosem Remus i Harry znów się zaśmiał. W tej chwili jednak poczuł, jak otaczające ich bariery ochronne rozłysły na chwilę. Sądząc po jego nagle napiętej postawie, Remus też to poczuł.
- Dumbledore? - spytał Harry i Remus skinął głową. - Podejrzewam, że to dlatego nie mogę sobie przypomnieć, gdzie dokładnie jesteśmy.
- Tak, zaklęcie Fideliusa zostało rzucone – powiedział mu Remus. - Syriusz powinien zaraz się zjawić, by zdradzić nam Sekret.
Nie minęła nawet minuta, zanim Syriusz wbiegł przez drzwi. Podał im kawałek pergaminu. Harry przeczytał go i nagle znów wiedział, gdzie jest. Musiał przyznać, że zaklęcie Fideliusa robiło wrażenie. Nie mógł się nie zastanawiać, czy nie zdołałby go nieco zmodyfikować. Musiał podsunąć ten pomysł Tomowi, jeśli istniał ktoś, kto mógł to wiedzieć, był to właśnie on.
- Dumbledore poszedł po członków Zakonu – oznajmił Syriusz. - Powiedział mi, że chciałby nas wszystkich zobaczyć w kuchni na dole, żeby wszystkich sobie przedstawić. - Wywrócił oczami. Harry parsknął śmiechem i podniósł się ze swojego miejsca.
- No dobrze, chodźmy poznać naszych wrogów.
o.o.o.o.o.o.o
Harry siedział w kuchni, gdy kominek w odległym kącie pokoju ożył, a płomienie rozbłysły na zielono, wskazując na otwarcie się połączenia z siecią Fiuu.
Uniósł wzrok, ciekaw, kto miał się zjawić i kim byli członkowie Zakonu.
Było więc całkiem zrozumiałe, że na chwilę usta otwarły mu się ze zdumienia, gdy ujrzał błysk rudych włosów. I to nie jakichkolwiek rudych włosów, ale włosów Weasleyów. Zdołał jednak na czas odzyskać kontrolę nad swoją mimiką, zanim mężczyzna, który, jak podejrzewał, był głową rodziny Weasleyów, spojrzał na niego i uśmiechnął się. Za nim podążył kolejny rudzielec, z opisów, które otrzymał od bliźniaków, zgadywałby, że był to ich najstarszy brat, Bill, jeśli się nie mylił. Za nim zjawił się Weasley, potem Weasleyówna, potem ich matka i na końcu jego demony.
Ich oczy natychmiast spoczęły na nim i na ich ustach na moment pojawił się uśmieszek. Także uśmiechnął się w odpowiedzi, jednak zanim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć lub zrobić, kominek znów zapłonął i więcej ludzi zaczęło z niego wychodzić.
Harry szybko stracił rachubę, ile osób przybyło, jako że tłum ludzi stojących przed kominkiem utrudniał mu widoczność. Pewien był jednak, że jedno lub dwoje z nich rozpoznał, ale nie mógł do końca przypomnieć sobie, kim byli, dostrzegł ich bowiem jedynie kątem oka.
Na samym końcu pojawił się w kominku Dumbledore i Harry rozpoznał go pomiędzy licznymi kręcącymi się przed paleniskiem ludźmi tylko dlatego, że nikt inny nie posiadał tak długiej brody.
Nastąpiła krótka krzątanina, ale w końcu wszyscy zajęli miejsca wokół kuchennego stołu. Dumbledore usiadł u jego szczytu i uśmiechnął się do nich wszystkich.
- Dobrze, skoro już wszyscy jesteśmy razem, chciałbym podziękować Syriuszowi za to, że pozwolił nam użyć swojego domu jako kwatery głównej Zakonu. Jako że kilkoro z was będzie tutaj mieszkało w najbliższym czasie, sądzę, że dobrze byłoby wszystkich sobie przedstawić. - Wszyscy wokół pokiwali głowami i Harry niemal skrzywił się pogardliwie. To byli ludzie, którzy mieli walczyć z Tomem? Byli tacy... Cóż, nie bardzo wiedział, jak ich opisać, ale zdecydowanie nie zrobili na nim wrażenia. Z Tomem wszystko było dużo prostsze. Zwołał swoich Śmierciożerców, poinformował ich o zmianach i na tym koniec. Nie było żadnego wieczorku zapoznawczego, jakby wszyscy byli wielką, szczęśliwą rodziną. - Doskonale – klasnął w ręce Dumbledore, wyglądając na ogromnie zadowolonego z ich reakcji. - Jak wszyscy wiecie, jestem Albus Dumbledore. A teraz, pójdźmy może po kolei... - I tak zaczęło się przedstawianie kolejnych osób.
Harry starał się zapamiętywać wszystkie twarze: Hestia Jones, Sturgis Podmore, Dedalus Diggle, Elphias Doge, Nimfadora Tonks, Kingsley Shacklebolt, Molly Weasley, Artur Weasley, Bill Weasley, Fred Weasley, George Weasley, Ron Weasley, Ginny Weasley, Hermiona Granger, Emmiline Vance, Mungungus Fletcher i Minerwa McGonagall.
Nie zdołał do końca ukryć uśmiechu, gdy bliźniacy się przedstawili. Pięciu ukrytych węży wśród Zakonu, to było aż za dużo. Musiał naprawdę dobrze nad sobą panować, by powstrzymać się od głośnego śmiechu. Oczywiście, będzie musiał dzielić swoją przestrzeń życiową z całkowicie mu obcymi ludźmi, nie wspominając już o tym irytującym, małym Weasleyu, ale efekt był tego wart. Zastanawiał się, jak by zareagowali, gdyby wiedzieli, że pomiędzy nimi siedział Czarny Pan.
Gdy już wszyscy się poznali, Dumbledore uśmiechnął się do nich szeroko.
- Doskonale, doskonale. Skoro większość z was będzie tu spędzała większość czasu, naprawdę mam nadzieję, że wszyscy się polubicie. - Jego oczy spoczęły przelotnie na nim i Weasleyu, i Harry niemal jęknął. Miał nadzięję, że Dumbledore nie zauważył, jak bardzo nieznosił najmłodszego Weasleya, ale najwyraźniej nie miał tyle szczęścia. - A teraz... - Kominek znów zapłonął na zielono, przerywając Dumbledore'owi wpół słowa, i Harry zerknął w tamtą stronę, zaciekawiony, tylko po to, by ujrzeć z niedowierzaniem wysoką postać wychodzącą z paleniska. - Ah, nasz ostatni gość. Witaj, Severusie.
Snape rzucił wszystkim pogardliwe spojrzenie, po czym jego wzrok spoczął na Harrym. Jego oczy otwarły się szerzej na ułamek sekundy, po czym jego twarz przestała wyrażać jakiekolwiek emocje. Harry z drugiej strony był bardzo zadowolony, że wszyscy patrzyli na Snape'a, tak więc nikt nie zauważył prawdziwie złośliwego uśmiechu, który pojawił się na jego ustach. Proszę, proszę, ten dzień stawał się coraz bardziej interesujący.
o.o.o.o.o.o.o
Jak się okazało tylko Weasleyowie mieli zamieszkać przy Grimmauld Place, pozostali mieli używać gościnnych pokoi tylko, jeśli będą musieli. Z tego, co zrozumiał, to byli główni członkowie Zakonu i to ich najczęściej miał widywać.
Gdy tylko to zostało ustalone, dzieci zostały wygonione z kuchni i pouczone, by były grzeczne, podczas gdy dorośli zasiedli do spotkania.
Harry wyszedł bez protestów, wiedząc, że może zdobyć wszystkie informacje od Syriusza i Remusa. Bliźniacy poszli za jego przykładem, mrucząc pod nosem o żartach, sprawiając, że większość dorosłych przestała ich słuchać. Pozostali młodzi Gryfoni walczyli całą drogę prowadzącą z kuchni, mówiąc, że chcieli brać w tym udział, że chcieli pomóc.
Harry prychnął, kręcąc głową. Nie rozumiał, jak żadne z nich mogłoby do czegokolwiek się przydać. Nie miało to jednak z nim nic wspólnego, ukrył się więc w swoim pokoju. Posłał za pomocą znaku delikatny impuls magii w kierunku bliźniaków, mówiąc im, by do niego dołączyli, gdy tylko zdołają to zrobić bez zwracania niczyjej uwagi.
Nie minęło nawet pięć minut, gdy drzwi do jego pokoju otwarły się i bliźniacy wślizgnęli się do środka. Uśmiechnęli się do niego szeroko i rozłożyli się na jego łóżku, każdy po innej jego stronie.
Przez chwilę milczeli, po prostu ciesząc się swoją obecnością, aż Fred zaśmiał się cicho, a na jego ustach pojawił się psotny uśmiech.
- Nie sądzę, byśmy zdołali z takim powodzeniem zinfiltrować Zakon, nawet gdybyśmy to zaplanowali – odezwał się, sprawiając, że pozostali się roześmiali.
- To prawda – zgodził się George. - Zastanawia mnie jednak, co tu robi Snape.
- Cóż, są tylko trzy możliwości – powiedział Harry. - Jest szpiegiem, jest podwójnym agentem albo zdradził Toma.
- Jak myślisz, która z nich jest prawdziwa? - spytał Fred. Obaj bliźniacy wyglądali wyjątkowo poważnie. Podobnie jak on sam, nie mogli znieść możliwości zdrady. Samo myślenie o tym, że mógł być pomiędzy nimi zdrajca, sprawiało, że w ich żyłach aż się gotowało. Nie pomagał fakt, że był to Snape, ktoś, kim gardzili z całego serca.
Cieszył się, że zabezpieczył salę spotkań zaklęciem związanym ze znakiem Toma. Kto wie, co wiedziałby teraz Dumbledore, gdyby tego nie zrobił? Był to skomplikowany czar, podobnie jak bariery otaczające ich niewielki pokój treningowy w Hogwarcie. Z tą różnicą, że one powiązane były z nimi wszyskimi, a ten czar skierowany był tylko na niego. Szkoda, że nie mógł obserwować dzięki niemu, kto co powiedział. Powstrzymywał on tylko kogokolwiek przed wyjawieniem czegokolwiek o nim i jego poplecznikach. Nie mogli nawet myśleć o sposobach ujawnienia ich komukolwiek. Oczywiście, nie miało to wpływu na tych, którzy już wiedzieli, dla przykładu dwóch Śmierciożerów mogło rozmawiać o nim ze sobą, liczył nawet na to, że to robili, prawdę mówiąc, ale jeśli ktoś z obecnych przy takiej rozmowie nie miał na sobie znaku Toma, nie byli by w stanie nic powiedzieć w jego obecności. Oczywiście, istniały sposoby, by to ominąć, ale znalezienie ich zajęło by dłuższą chwilę i trzeba by było aktywnie ich poszukiwać, co mógłby zrobić jedynie zdrajca.
- Prawdę mówiąc... nie mam pojęcia. Sądząc po tym, jak zbladł, powiedziałbym, że był zdrajcą, ale mógł zblednąć tylko dlatego, że nie spodziewał się mnie tu zobaczyć. Obaj powinniście mieć go na oku, nie wie, że jesteście jednymi z moich Uroboros. To samo powiem Syriuszowi i Remusowi. Myślę jednak, że dla was może się to okazać łatwiejsze, biorąc pod uwagę, że niechęć pomiędzy Huncwotami i Snape'em jest właściwie legendarna. Bardziej prawdopodobne jest, że w ich towarzystwie będzie uważał, co mówi i robi.
- Są więc z nami? - Fred nie zdołał ukryć swojego podekscytowania.
- Tak, oznaczyłem ich. Należą teraz do mnie. Są Śpiącymi, tak jak wy.
- Powinniśmy zrekrutować więcej osób, zobaczyć, kto nie podąża za Dumbledore'em, jak gdyby był nowym wcieleniem Merlina – zasugerował George.
- Co z waszym bratem?
- Billem? - Fred zmarszczył brwi. - Nie wiemy. Nigdy nie dał po sobie poznać, by nie był jasnym czarodziejem...
- Ale my także nie... - odezwał się George. - Zawsze moglibyśmy spróbować. Bill zawsze był wobec nas dość otwarty. Moglibyśmy spytać go o zdanie w kilku sprawach, w formie zwykłej rozmowy.
- I zawsze sam mógłbym z nim porozmawiać – mruknął Harry. - Myślicie, że będzie chciał ze mną porozmawiać?
- Nie widzę powodu, by nie chaciał – powiedział Fred. - Bill jest trochę kujonem, choć na to nie wygląda, więc musisz tylko znaleźć temat, który przyciągnie jego uwagę.
- Czyli cokolwiek co dotyczy run lub jakiegokolwiej rodzaju archaicznej magii. Zawsze uważał wężomowę za interesującą, mimo jej stygmatyzacji – dodał George.
- Zobaczę, co się nasunie. Zawsze mogę tego użyć, by uniknąć waszego bardziej irytującego rodzeństwa – wyburczał. - Serio, co tutaj robi Granger? Nie wiedziałem, że przyjaźni się z waszym bratem.
- Nie wiemy tak naprawdę – powiedział mu George. - Pewnego dnia po prostu zaczęła się z nim trzymać.
- Myślę, że to bardziej sprawka Ginny – zastanowił się Fred. - Zaczęła spędzać z nim czas w okolicach drugiego roku Ginny, z tego co wiem, pomagała jej w Zaklęciach.
- Nie widziałem jej z nikim innym – dodał George. - Nie ma zbyt wielu przyjaciół.
- Dziwi cię to? – spytał Fred. - Odstraszyła od siebie prawie wszystkich, gdy zaczęła źle mówić o Harrym, bo lepiej niż ona radził sobie na wszystkich przedmiotach. Nawet jeśli Gryfoni nie przepadają za Harrym, nie podobało im się, gdy w kółko narzekała na niego, że nie potrafi poradzić sobie w klasie lepiej od niej bez oszukiwania. Nigdy wprost tego nie powiedziała, ale widać było wyraźnie, że uważa się za lepszą od innych. Gryfoni mogą być czasami nieco mało spostrzegawczy, ale nawet oni zauważyli coś takiego. W nikim nie wzbudziła przez to sympatii.
- No, Thomas nawet cię bronił. I to ze sporym zapałem.
- Naprawdę? - Nigdy nie zauważył, by Gryfon poświęcał mu więcej uwagi niż pozostali uczniowie.
- Tak. - George pokiwał głową. - Neville ma na niego oko. Teraz, gdy jesteś Czarnym Panem, myślimy, że jest jednym z tych, nad którymi powinniśmy popracować. Byłby z niego dobry poplecznik.
- Zobaczymy. Będę musiał znaleźć kogoś, kto sprawdzi teren także w innych domach – powiedział Harry. - Myślę, że powinniśmy użyć naszej małej niewolnicy. Nadeszła pora, by zrobiła coś pożytecznego.
Obaj bliźniacy zaśmiali się mrocznie, a ich usta rozciągnęły się w żądnym krwi uśmiechu.
- To dalej jeden z naszych najlepszych dni – wykrzyknął Fred, a jego oczy błyszczały. - Mieliśmy tyle zabawy.
Harry uśmiechnął się z sympatią, gładząc dłonią ogniście czerwone włosy Freda.
- Mamy przed sobą wiele dni takich jak ten. - Była to obietnica, której spełnienia już nie mógł się doczekać.
o.o.o.o.o.o.o
Harry jęknął, gdy lusterko, które otrzymał od Toma, zaczęło się rozgrzewać. Nie żeby nie cieszył się z możliwości porozmawiania z Tomem, ale wolałby gdyby nie miała ona miejsca niemalże o trzeciej nad ranem, zwłaszcza że położył się spać niewiele ponad dwie godziny temu.
Drogi Merlinie, kto by pomyślał, że demony wręcz zbyt delikatnie opisały, jaką jędzą potrafiła być ich matka. Rozumiał, że kobieta nikomu źle nie życzyła, ale kim była, by decydować, że powinien dzielić pokój z Weasleyem tylko dlatego, że byli w tym samym wieku? Zajęło jej dobre trzy godziny, zanim się zamknęła, a zrobiła to dopiero wtedy, gdy Shacklebolt wytknął jej, że to dom Syriusza i że jest w nim aż nadto pokoi, by każdy mógł dostać swój własny. Wyglądało na to, że nawet ona była zbyt onieśmielona wysoką, ciemną postacią aurora, by dalej się upierać. Zgadywał, że widać było, jak bardzo mu ulżyło, sądząc po uśmieszku, który na chwilę pojawił się na ustach mężczyzny.
- Czego? - burknął, rzucając Tomowi zaspane, groźne spojrzenie, które okazało się być o wiele bardziej urocze, niżby chciał.
- Spałeś? - otrzymał drwiącą odpowiedź. Spojrzał na niego spode łba i Tom zaśmiał się cicho.
- Nie, oczywiście, że nie – odpowiedział sarkastycznym tonem. - Lubię spędzać całe noce rozbudzony, aż do rana. Komu potrzebny jest sen? - Tom uśmiechnął się pod nosem, sprawiając, że wymruczał pod nosem parę niezrozumiałych słów. - O co chodzi? - spytał w końcu, gdy poczuł, że już nieco się rozbudził. - Pewien jestem, że nie zawołałeś mnie tylko po to, by sprawdzić, czy śpię.
- Myślę, że już czas – odpowiedział Tom, poważniejąc.
Harry usiadł prosto, a jego szeroko otwarte oczy zabłysły podekscytowaniem.
- Naprawdę? - Nie mógł ukryć swojego entuzjazmu.
- Tak – odparł Tom, sam wyglądając na równie podekscytowanego. - Przygotuj się i dołącz do mnie, jeszcze raz przeanalizujemy plan, a potem wezwiemy naszych popleczników.
- Dobrze. - Harry skinął głową, podnosząc się z łóżka. - Daj mi kilka minut. - Odłożył lusterko na łóżko i skierował się do łazienki. Niemal drżał z podescytowania. Ledwo mógł uwierzyć, że w końcu zamierzali zaatakować. Wkrótce wyjdą z cienia i świat zadrży na ich widok.
o.o.o.o.o.o.o
Tom czekał na niego w swoim gabinecie, siedząc wygodnie przy kominku w tym samym fotelu o ostatnio. Wyglądał na zatopionego we własnych myślach, więc Harry usiadł w fotelu naprzeciwko i czekał, aż Tom go zauważy.
Rozejrzał się wokół i ujrzał kilka dokumentów rozłożonych na biurku i coś, co wyglądało na plan budynku, zawieszony na ścianie za nim. Założył, że był to plan Azkabanu, skoro tylko nad tym planem pracował teraz Tom. No dobrze, nie tylko nad nim, Tom zawsze zajmował się równocześnie wieloma rzeczami, ale tylko ten gotowi byli wprowadzić w życie.
- Harry. - Głęboki głos Toma przyciągnął jego uwagę i uśmiechnął się do starszego mężczyzny. - Szybko się zebrałeś. Zakładam, że nie miałeś problemów z opuszczeniem domu?
- Najmniejszego, wszyscy już spali.
- Wszyscy? - Doprawdy, nic nie mogło umknąć uwadze mężczyzny. Harry zaśmiał się, a psotny uśmiech, który pojawił się na jego ustach sprawił, że Tom poczuł się odrobinę zaniepokojony.
- Tak, wszyscy. - Harry uśmiechnął się szerzej. - Miałem bardzo interesujący dzień. Nie uwierzysz, czego się dowiedziałem. - Harry przybrał minę, jakby udało mu się dotrzeć do bardzo soczystej plotki. - Widzisz, powiedziano mi, że wielki, groźny Czarny Pan Voldemort powrócił. A mój ojciec chrzestny, zamartwiający się o mnie, zgodził się, by nasz dom został użyty jako kwatera główna Zakonu. Właśnie spędziłem uroczy wieczór zapoznając się z większością jego członków.
Harry niemal zarechotał. Nie każdego dnia mógł sprawić, by Czarny Pan zaniemówił ze zdumienia.
- Mieszkasz teraz w kwaterze głównej Zakonu? - spytał Tom, nadal wyglądając na zszokowanego.
- Cóż, właściwie to jest na odwrót. Mój dom został ich kwaterą główną, więc technicznie rzecz biorąc, to oni mieszkają ze mną. A teraz mieszkają tam też moje dwa demony i na dodatek oznaczyłem Syriusza i Remusa. Tak więc Zakon ma teraz między swoimi członkami czterech Uroboros, pięciu, licząc mnie. Zdaje mi się, że to dość skutecznie przeprowadzona misja infiltracyjna – zakończył Harry dość pompatycznym tonem i Tom parsknął śmiechem.
- Misja? Podali ci to jak na talerzu. Gdybym nie wiedział lepiej, powiedziałbym, że zażyłeś wcześniej dawkę Felix Felicis – wymamrotał Tom.
- Oj, nie obrażaj się – zażartował z niego Harry. - Jestem pewien, że gdybyś chciał, mógłbyś mieć w Zakonie tyle samo szpiegów. Do diabła, pewien jestem, że gdybyś naprawdę się postarał, mógłbyś nawet zostać przedstawiony Zakonowi. - Harry tylko częściowo żartował, nie miał wątpliwości, że gdyby Tom chciał, mógłby z łatwością oszukać Dumbledore'a tak, by ten pozwolił mu dołączyć do Zakonu. Nie osobiście, rzecz jasna, ale Tom był wystarczająco dobrym aktorem, by móc udawać kogoś innego, jak już to wcześniej udowodnił. - A jeśli mowa o Zakonie i szpiegach, możesz mi wyjaśnić, co tam robił Snape?
- Jest moim szpiegiem. Szpieguje Dumbledore'a od czasu pierwszej wojny.
- Jesteś pewien jego wierności?
- Tak pewien, jak można, gdy mowa o szpiegu – padła sucha odpowiedź. - Nie jestem do końca zadowolony, że powiedział mu o moim powrocie bez informowania mnie o tym wcześniej, ale mogły wystąpić pewne okoliczności, które sprawiły, że nie mógł tego nie zrobić.
- Jak co?
- Mógł być z Dumbledore'em, gdy go wezwałem.
Harry mruknął w zamyśleniu i oparł się wygodnie w fotelu. Musiał przyznać, że było to możliwe, ale nie znaczyło to, że zamierzał mężczyźnie zaufać.
- Nawet jeśli, cieszę się, że rzuciłem ten czar na salę, w której było spotkanie, kto wie, co w innym wypadku powiedziałby Dumbledore'owi.
- Tak... Zauważyłem ten czar – powiedział Tom. - Bardzo pomysłowy, jak na to wpadłeś?
- Podobny rzuciliśmy na nasz pokój treningowy w Hogwarcie. Nie chcieliśmy ryzykować, by ktoś nas przyłapał w Hogwarcie i mógł potem cokolwiek o nas powiedzieć lub ujawnić nas w jakikolwiek sposób. Czar nie pozwala im o nas mówić, a ci, którzy próbują, otrzymują niewielkie ostrzeżenie.
- Tak, zauważyłem – mruknął Tom, a w jego oczach pojawił się błysk, który zawsze tam był, gdy Harry zrobił coś, co mu się spodobało. Połączony był zawsze z cieniem pożądania i Harry musiał przyznać, że sprawiało to zawsze, że po plecach przebiegał mu dreszcz. Naprawdę powinien zostać doceniony za to, jak długo zdołał nie ulec temu mężczyźnie.
- No więc, obudziłeś mnie z jakiegoś powodu... - zmienił temat, ignorując wszystkowiedzący uśmieszek Toma.
- Tak, nadszedł czas – powiedział zdecydowanym tonem Tom. - Zwłaszcza teraz, gdy Dumbledore wie już na pewno, że powróciłem, nie mamy czasu do stracenia. Nie możemy czekać, aż podniosą poziom zabezpieczeń.
- Dobrze. - Harry zmarszczył czoło. - Nadal możemy to zrobić na dwa sposoby, mamy plany na dwie różne sytuacje. Jak chcesz to zrobić?
- Cóż... Z tupetem, oczywiście. - Uśmiech Toma był prawdziwie nikczemny i Harry aż się zaśmiał. Gdy ich oczy się spotkały, obaj mogli dostrzec błyszczące w nich podekscytowanie, a ich magia tańczyła wokół nich. Żaden z nich nie zamierzał pozwolić, by świat skończył się jedynie z cichym jękiem.
o.o.o.o.o.o.o
Harry omiótł wzrokiem pokój, choć jego spojrzenie zatrzymało się na dłużej na jego Uroboros, i czekał na sygnał Toma. Nadszedł czas, ich poplecznicy zostali poinformowani o planie i zaraz mieli wywrócić Czarodziejski Świat do góry nogami.
Dostrzegł na sobie spojrzenie Toma i uśmiechnął się, nawet wiedząc, że Tom nie zdoła nic zobaczyć pod jego maską. To był główny powód, dla którego pozwolił sobie prawdziwie się uśmiechnąć.
Tom znów spojrzał na ich popleczników i zrobił krok do przodu. Wszyscy wyprostowali się, słuchając uważnie.
- Przygotujcie się, ruszamy za dwie minuty – poinstruował ich Tom i wszyscy zakrzątnęli się, wypełniając jego rozkazy.
Podzielili się na siedem drużyn. W każdej z nich było siedmiu Śmieriożerców i dwóch Uroboros. Harry wezwał tylko swój Dwór, a Tom tylko swój Wewnętrzny Krąg, pomijając Snape'a po naleganiach Harry'ego, i kilku członków Zewnętrznego Koła. Zdecydowali się rozdzielić jego Dwór, by mogli nabrać doświadczenia, walcząc u boku kogoś innego. Harry jednak nalegał, że lepiej było zostawić ich parami, by mieli przy sobie kogoś, komu ufali. Tom zgodził się, wiedząc, że byli ze sobą mocno związani, a nie widział powodu, by zmuszać ich, aby w swojej pierwszej walce walczyli u boku całkowicie obcych im ludzi.
Harry i Tom mieli zostać razem, zajmując się głównie aurorami. Harry podejrzewał, że Tom chciał zobaczyć, jak poradzi sobie w walce. Nie miał nic przeciwko temu, zwłaszcza że sam chciał tego samego. Sam był ciekaw, jak sobie poradzi w walce z dobrze wytrenowanymi czarodziejami.
- Już czas – ogłosił Tom i drużyny zaczęły znikać za pomocą świstoklików. Tom złapał Harry'ego za rękę i teleportował go, ponieważ chłopak nie wiedział, gdzie zmierzali.
Wylądowali na wybrzeżu Azkabanu i choć pogoda była chłodna, nieobecne było uczucie beznadziejności, które zwykle przepełniało okolicę, gdy w pobliżu znajdowali się dementorzy. Harry rozejrzał się i w okolicy dostrzegł tuzin patronusów.
Ujrzał skaczące wokół lisy bliźniaków, orła Draco latającego niemal po przeciwnej stronie niż on sam stał, królewską kobrę Marcusa wijącą się u jego stóp, geparda Theo skradającego się powoli w jego kierunku. Nie mógł nie zaśmiać się cicho. Zawsze ciekawie było zobaczyć patronusy jego Dworu, zwłaszcza że reagowały one na emocje tych, którzy je wyczarowali. Było to zaklęcie oparte na emocjach, niemal posiadające własną świadomość, nie dość, oczywiście, by mieć własną wolę, ale tak ściśle powiązane z osobą, która je rzuciła, że odpowiadało na emocje tej osoby i czasem działało zgodnie z nimi.
Patronusy jego Dworu bardzo często były wokół niego, łasząc się do niego lub starając się go chronić. Było to całkiem urocze, mimo że nigdy, przenigdy, nawet pod groźbą tortur nie powiedziałby tego na głos.
- Przygotuj się – wyszeptał do niego Tom. - Stacjonuje tam ich oddział i gdy tylko bariery ochronne runą, uruchomi się alarm w Ministerstwie. Przybędą wtedy posiłki, choć będzie to jedynie oddział na nocnej zmianie, więc minie trochę czasu zanim pojawi się ich tu więcej niż dwa oddziały.
- Jestem gotów – oznajmił Harry i jego głos nie zadrżał, mimo że nieco się denerwował. Ale nie w złym tego słowa znaczeniu, było to raczej uczucie drżącego podekscytowania. Ledwo mógł się doczekać.
- Morsmorde – krzyknął Tom i jego mroczny znak pojawił się na niebie, zalewając wszystko nienaturalną, zieloną poświatą. Nie minęła nawet sekunda, zanim rozległ się alarm i przez bramę wybiegli aurorzy.
Harry nie próbował nawet powstrzymać swojego głośnego śmiechu, gdy aurorzy zamarli w miejscu, gdy tylko stanęli z nimi twarzą w twarz. Mroczny śmiech Toma dołączył do jego własnego, a Śmierciożercy i Uroboros zrobili dla nich przejscie. Podeszli bliżej do nadal wpatrujących się w nich z niedowierzaniem aurorów i Harry ujrzał, że więcej niż jeden z nich drżał.
- Aurorzy. - Głęboki głos Toma popłynął nad nimi i aurorzy zadrżęli. - Jestem Lord Voldemort, a obok mnie znajduje się mój partner Lord Tanatos. Wszyscy powinniście się radować, przysłużycie się bowiem szczytnemu celowi. Wasza śmierć będzie początkiem nowej ery! - Kilku aurorów, wyglądających raczej młodo, więc Harry założył, że byli nowymi rekrutami, próbowało się cofnąć. Niestety, zdołali przyciągnąć uwagę jego i Toma, a kiedy ich różdżki uniosły się w górę, młodzi rekruci starali się zrobić więcej niż tylko krok w tył.
- Avada Kedavra! - zaintonowali równocześnie. Błysnęło zielone światło i dwa ciała uderzyły o ziemię.
o.o.o.o.o.o.o
Fred i George nie zawahali się. Gdy tylko ciała uderzyły o ziemię, byli już w ruchu. Byli członkami zespołu, który miał zająć aurorów walką, dokładnie to więc zrobili.
Stresowali się, nie wiedząc, czego oczekiwać, ale wiedzieli, że nie mogli się zawahać. Ich Pan na nich liczył, a oni nie zamierzali go zawieść. Cokolwiek by się nie działo.
Wykorzystali w praktyce wiedzę z wcześniejszych treningów, robili uniki, wznosili tarcze i rzucali klątwy. Zaklęcia latały wokół nich i wkrótce żaden z bliźniaków już nie myślał. Kierował nimi instynkt. Była to kwestia życia lub śmierci, a oni nie zamierzali umierać.
George nie był w stanie powiedzieć, jak długo walczył, nie pamiętał nawet, kiedy stracił z oczu swojego brata. Wiedział tylko, że w jednym momencie walczyli przy sobie, zróceni ku sobie plecami, a chwilę później już nie. Nigdy jednak do końca nie przestał kontrolować, gdzie był jego brat, nawet jeśli nie mógł bez przerwy go widzieć. Czasami zauważał go kątem oka, ich mundury dość różniły się od wszystkich innych, które ich otaczały, i cieszył się, widząc, że Fred całkiem nieźle sobie radził.
Otoczyło go zaklęcie tarczy i obejrzał się za siebie, zaskoczony, widząc Śmierciożercę, który pojawił się obok niego.
- Jak sobie radzisz? - spytał mężczyzna gburowatym głosem. George nie mógł do końca przypomnieć sobie, gdzie go słyszał.
Spojrzał na ciała pokrywające ziemię, na krew na swoim mundurze, śmiertelnie groźną magię, przesycającą powietrze. Jak sobie radził? Zaśmiał się, a jego usta wygięły się w maniakalnym uśmiechu.
- Doskonale! - wykrzyknął, bez zaskoczenia uświadamiając sobie, że naprawdę tak myślał.
Śmierciożerca zaśmiał się, przeklinając znajdującego się przed nim aurora. George przyglądał się, zafascynowany, jak mężczyzna został wywrócony na lewą stronę, naprawdę chciał poznać klątwę, której mężczyzna użył.
- Cóż, to już coś – skomentował Śmierciożerca. - Muszę powiedzieć, że wy, Uroboros, jesteście nieźli.
George uśmiechnął się do mężczyzny, mimo że ten nie był w stanie tego zobaczyć i skinął głową.
- Wy, Śmierciożercy, też nie jesteście tacy źli.
Śmierciożerca znów się zaśmiał, właśnie wtedy, gdy zaczęli się pojawiać nowi aurorzy.
- Przybyły posiłki – mruknął starszy czarodziej. - Gotów?
George mocniej ścisnął różdżkę i rzucając swojemu bratu ostatnie spojrzenie, skinął głową.
- Więcej niż gotów – odpowiedział. I tak rzeczywiście było.
o.o.o.o.o.o.o
Draco zaklął, gdy diffindo musnęło jego ramię. Na szczęście mundur przyjął większość uderzenia, zostanie mu prawdopodobnie jedynie siniak.
- W porządku? - spytał go Wayne, wznosząc przed nimi zaklęcie tarczy.
- Tak – odpowiedział Draco, wysyłając zaklęcie bombarda w stronę grupy aurorów zmierzających w ich stronę. - Tylko, to jest...
- Przytłaczające? - spytał Wayne, rzucając klątwę tnącą na aurora, który nie był w stanie całkiem zrobić uniku i upadł na ziemię krzycząc i chwytając kikut, który kiedyś był jego lewą ręką.
- Odrobinę. - Rozejrzał się wokół i widząc, że mieli przed sobą wolną drogę, podążył za Śmierciożercami w głąb Azkabanu. Byli częścią jednej z grup mających wyprowadzić więźniów na zewnątrz.
- Żałujesz tego? - spytał cicho Wayne, ale Draco usłyszał go głośno i wyraźnie. W jego głosie była nuta zmartwienia, ale też wyraźnie słyszalna groźba. Nie ważne, jak bardzo Wayne mógł go lubić, nie zawahał by się go zaatakować, gdyby okazał się być zagrożeniem dla ich Pana. Draco uśmiechnął się, ani trochę nie urażony lub zły. Był dumny. Dumny, że miał tak godnych zaufania towarzyszy, dumny, że był częścią czegoś takiego.
- Nie, nigdy – odpowiedział pewnie, tonem pełnym przekonania i wiedział, że Wayne się do niego uśmiechał. Nigdy nie będzie tego żałował, nawet gdyby musiał kąpać się we krwi niewinnych.
o.o.o.o.o.o.o
- Chcesz, żebym ja to zrobił? - spytał Cedrik, widząc, że się zawahał.
- Nie – odparł Neville. - Sam to zrobię. Po prostu potrzebowałem chwili.
Cedrik skinął głową i zaczął otwierać inne cele. Nie winił Neville'a za to, że nieco się zawahał, w końcu mieli właśnie otworzyć celę Lastrange'ów. Gdyby był na miejscu Neville'a nie był pewien, czy miałby dość sił, by spojrzeć im w oczy, a przynajmniej nie bez chwili na pozbieranie własnych myśli.
Słyszał Śmieriożerców otwierających inne cele i radosne okrzyki więźniów. Sam też się zaśmiał, widząc, jak jeden ze Śmieriożerców został zgnieciony w czyichś objęciach. Ludzie mieli tendencję, by o tym zapominać, gdy rozmawiali o Śmieriożercach w Azkabanie, ale oni też byli ludźmi, mieli rodziny i przyjaciół, którzy za nimi tęsknili. To niewielkie spotkanie po latach sprawiło, że zaczął się nad tym zastanawiać i niemal poczuł obrzydzenie do samego siebie. Kiedyś sam był jednym z tych, którzy widzieli Śmierciożerców jedynie jako potwory, które dostały to, na co zasłużyły. Tak bardzo się cieszył, że poznał Harry'ego. Nawet mordując i torturując, wiedział, że był teraz lepszym człowiekiem.
Dziki śmiech za jego plecami przyciągnął jego uwagę i odwrócił się akurat na czas, by ujrzeć, jak Neville otworzył celę, w której znajdowała się Bellatriks Lastrange.
Patrzyła na nich szeroko otwartymi oczami, przyglądając się ich mundurom, podczas gdy Neville otwierał celę obok niej, należącą, o ile się nie mylił, do Rudolfa Lestrange.
- Nie jesteście Śmierciożercami – oznajmił Rudolf ponurym, zachrypniętym głosem. Jego spojrzenie było przeszywające, kryjące mniej szleństwa niż to jego żony.
Neville i Cedrik wyprostowali się, pełni dumy.
- Nie – odparł. - Jesteśmy Uroboros. - Duma, którą czuł, wypełniała każde słowo.
- Podążamy za Czarnym Panem Tanatosem – dodał Neville, równie pełnym dumy tonem.
- Lord Tanatos i Lord Voldemort są sprzymierzeńcami – wyjaśnił Cedrik. - Wszystko zostanie wyjaśnione, gdy tylko znajdziecie się z powrotem w kwaterze głównej.
- Mój Pan powrócił? - Ciężko było znieść tęsknotę pobrzmiewającą w głosie Bellatriks. Żaden z nich nie umiał sobie wyobrazić, jak by to było stracić ich Pana na ponad dekadę.
- Tak, powrócił – odpowiedział ciepłym tonem Neville, bez śladu nienawiści, którą spodziewał się czuć wobec ludzi, którzy torturowali jego rodziców. Mógł zrozumieć, dlaczego to zrobili. Mógł zobaczyć samego siebie na ich miejscu. Gdyby Harry zniknął, zrobiłby wszystko, by go znaleźć, nie zważając na koszty.
Ich śmiech dołączył do radosnego rechotu Bellatriks.
o.o.o.o.o.o.o
Śmierciożercy wbrew sobie przyglądali się oniemiali jak kolejny auror upadł na ziemię. Nie widzieli nawet, kiedy Uroboros się poruszył, był zaledwie cieniem.
Inny Uroboros stojący obok nich zaśmiał się i rzucił kolejną wybuchową klątwę, wprowadzając chaos w samym sercu oddziału aurorów. Trzy sekundy później kolejnych dwóch aurorów uderzyło o ziemię.
- Kim on jest? - mruknął jeden ze Śmierciożerców i Wiktor się zaśmiał.
- Cóż, najlepiej byłoby go określić jako cichego zabójcę. Jest wspaniałym skrytobójcą – skomentował Wiktor. I tak było w istocie. Blaise poruszał się jak cień, nauczył się zaklęć, które bliźniacy znaleźli, by móc poruszać się wokół niepostrzeżenie i doprowadził je do perfekcji. Podczas gdy bliźniacy używali ich, by szpiegować, Blaise używał ich jako narzędzi, których potrzebował, by stać się cichym zabójcą.
Harry go wspierał, wiedząc, że Blaise wolał działać w cieniu.
- Macie pośród Uroboros skrytobójców? - wykrzyknął, zszokowany, któryś spośród Śmierciożerców i Wiktor się zaśmiał.
- Jesteśmy wszystkim, czego tylko może potrzebować nasz Pan – odpowiedział. - Choć on sam zawsze zachęcał nas, byśmy doskonalili nasze wybrane umiejętności.
Śmierciożercy pokiwali głowami, a ich mowa ciała nieco się zmieniła. Widział już, że niektórzy z nich patrzyli na nich inaczej. Brali ich bardziej na poważnie. Nie żeby mieli jakiś inny wybór po tym, jak Blaise własnoręcznie wyeliminował ponad połowę oddziału aurorów.
o.o.o.o.o.o.o
Adrian zaśmiał się, słysząc chichot, który rozległ się przed nim. Tylko ich mała Luna mogła wydać z siebie tak uroczy dźwięk pośrodku zakrwawionego pola bitwy.
Poruszała się wokół aurorów, jak gdyby tańczyła, a klątwy wylatywały z jej różdżki, rozświetlając powietrze wokół niej pięknymi promieniami.
Adrian rzucił wokół niej kilka zaklęć ochronnych, wiedząc, że nie musiał się nią opiekować, ale czując się lepiej w ten sposób. Była spośród nich najbardziej niewinną, nawet gdy pokryta była krwią wrogów niemal od stóp do głowy.
Zobaczył przed sobą wolne przejście do Azkabanu i skinął na Lunę, by za nim podążyła. Mieli do uwolnienia kilku Śmierciożerców.
o.o.o.o.o.o.o
Marcus i Theo trzymali się blisko ich Pana, nawet wiedząc, że Harry nie potrzebował ich ochrony. Ale czuli się lepiej, będąc przynajmniej w zasięgu klątwy od niego, zwłaszcza gdy falami przybywali w ich kierunku kolejni aurorzy. Zdawali się być skupieni na obu Czarnych Panach, nawet jeśli kilku z nich zdawały się drżeć nogi.
Mimo to jednak skupieni byli na walce i najlepiej jak potrafili starali się radzić sobie z aurorami, którzy zmierzali w ich stronę. Wystarczająco często trenowali razem, by znać nawzajem swoje ruchu tak dobrze, jak swoje własne.
Śmierciożercy trzymali się od nich z daleka, widząc, że bardziej zaszkodzili by ich pracy zespołowej, niż by pomogli. Choć Marcus dostrzegł Śmieriożercę, który raz osłonił ich zaklęciem tarczy, gdy wydawało mu się, że nie zdołają się osłonić przed lecącą na nich klątwą.
Byli miło zaskoczeni, widząc, że Śmierciożercy traktowali ich jak część własnej drużyny. Nie oczekiwali tak ciepłego powitania. Dopóki jeszcze będą traktować ich Pana z szacunkiem, Uroboros zamierzali tak samo ich traktować.
o.o.o.o.o.o.o
Graham rzucił na aurora klątwę tnącą, rozczłonkowując go w mniej niż sekundę. Zaklął, kiedy dostrzegł, że Fleur nie mogła ustać stabilnie na własnych nogach.
- Czym dostałaś? - spytał ją, wznosząc wokół nich kilka barier ochronnych, by dać jej czas, by doszła do siebie.
- Łamacz kości – odparła przez zaciśnięte zęby. - Mundur wziął na siebie większość uderzenia, ale zdaje mi się, że mam pękniętą kość w nodze. Na pewno nie jest całkiem złamana. Może to tylko rysa.
- Dasz radę kontynuować?
- Tak, daj mi tylko znieczulić to miejsce – mruknęła Fleur, prostując się. Nie zamierzała zawieść Harry'ego, bez względu na cenę.
Graham uśmiechnął się do niej, wiedząc doskonale, o czym myślała i w pełni się z nią zgadzając. To był ich pierwszy atak, nie mogli zawieść. Bez względu na cenę.
o.o.o.o.o.o.o
Tom nie mógł oderwać oczu od Harry'ego. Jego mały wąż niemal tańczył na polu walki. Unikał klątw z taką gracją, że Tom nie mógł go nie podziwiać. Miał jeszcze nad czym popracować, oczywiście, ale naturalny wdzięk i sprawność były naprawdę piękną rzeczą do obserwowania.
Nieco sadystyczne skłonności Harry'ego wyraźnie dawały o sobie znać w większości klątw, których używał. Tak wiele z nich prowadziło do śmierci w prawdziwej agonii, że Tom nie mógł się nie zastanawiać, gdzie Harry się ich nauczył.
Harry zaśmiał się i aurorzy aż zatrzymali się w pół kroku.
- Podkręćmy trochę temperaturę, dobrze? - zapytał słodkim tonem i uniósł różdżkę. - Fiendfyre!
Ogromny bazyliszek uformował się wokół Harry'ego, nie parząc go ani trochę, choć wszyscy wokół poczuli, jakby ich skóra lada moment miała zacząć się topić. Aurorzy zaczęli uciekać, krzycząc w przerażeniu, a Harry zaśmiał się, posyłając za nimi swojego węża. Ci nieszczęśliwcy, którzy nie byli dość szybcy, zostali złapani przez ognistego potwora. Spłonęli na miejscu, a odór spalonego ciała przysłonił wszystko wokół.
Tom obserwował to wszystko, zafascynowany. Nigdy nie spotkał nikogo, pomijając samego siebie, kto byłby w stanie kontrolować tak wielki strumień przeklętego ognia.
- Mój Panie – odwrócił się i zobaczył idącego w jego stronę Lucjusza. Uniósł brew i Lucjusz ukłonił się płytko, gdy tylko znalazł się obok niego. - Azkaban jest już pusty – poinformował go i Tom skinął głową.
Cóż, w takim razie pora już była odejść. Dał sygnał swoim Śmierciożercom, mówiąc im, że już czas iść.
- Tanatos! - zawołał, przyciągając uwagę Harry'ego. - Już czas.
Harry skinął głową, mówiąc swoim poplecznikom, by odeszli. Przez chwilę przyglądał się wężowi i na jego usta wypłynął uśmiech.
- $Spal go$ - wysyczał, dając swojej magii cel. Wąż urósł niemal dwukrotnie, po czym skierował się w stronę twierdzy.
Harry zaśmiał się i poczuł, jak otoczyły go ramiona Toma. Ostatnią rzeczą, jaką ujrzał, zanim Tom ich teleportował, był widok wielkiego bazyliszka obejmującego twierdzę swoim ognistym uściskiem.
o.o.o.o.o.o.o
Harry nadal się śmiał, kiedy dotarli do kwatery głównej. Opanował się jednak i usiadł na swoim tronie. Z zadowoleniem ujrzał, że wszyscy jego Uroboros czekali już na niego. Więcej niż jeden z nich miał na sobie krew, choć z ulgą zobaczył, że żaden z nich nie wydawał się być poważnie ranny.
Gdy tylko zauważyli, że ich Pan był obecny, Śmierciożercy także ustawili się na swoich miejscach i cierpliwie czekali, aż Tom zacznie mówić.
Tom omiótł wzrokiem swoją armię, zauważając, że wszyscy byli obecni, co oznaczało, że nikt spośród nich nie zginął ani nie został poważnie ranny. Więźniowie zostali przetransportowani za pomocą świstoklików do skrzydła szpitalnego, później będzie czas, by sprawdzić, jak jego Śmierciożercy radzili sobie przez ostatnią dekadę.
- Śmierciożercy, dziś oznajmiliśmy światu nasz powrót! - wykrzyknął. - Jutro rano czarodzieje i czarownice obudzą się w nowej erze! Radujcie się, wiedząc, że zrobiliśmy pierwszy krok na drodze do świata, o którym zawsze marzyliśmy! - Śmierciożercy zaczęli wiwatować, a on uśmiechnął się złośliwie. - Możecie teraz odejść, odpocznijcie, zajmijcie się swoimi ranami i spotkajcie się znów ze swoimi przyjaciółmi i ukochanymi. - Śmierciożercy ukłonili się i zaczęli opuszczać salę, choć Tom dostrzegł, że Lucjusz i Teodred zawahali się. Bez wątpienia martwili się o swojego syna i wnuka, mimo że nie byli skłonni zdradzić ich tożsamości.
Harry także to zauważył. Wstał ze swojego miejsca i podszedł do swoich Uroboros. Uśmiechnął się do nich, mimo że nie mogli tego zobaczyć, i uniósł dłoń, delikatnie głaszcząc maskę Theo.
- Dobrze się dzisiaj spisaliście – powiedział im ciepło, a ton jego głosu zdradzał wyraźnie, jak bardzo był z nich zadowolony. - Idźcie odpocząć, wezwę was później. - Uroboros pokłonili się i rozpłynęli pośród cieni, a Harry zwrócił się do Lucjusza i Theodreda. - Powinni już być w domu, żaden z nich nie jest ranny – zapewnił ich i zaśmiał się cicho, gdy obaj mężczyźni niemal odetchnęli z ulgą. - Nie zapominajcie, że teraz należą do mnie – dodał, gdy byli już niemal przy drzwiach i obaj Śmierciożercy zawahali się przez chwilę. - Zawsze opiekuję się tym, co należy do mnie – dodał, zanim całkiem opuścili salę i zaśmiał się, gdy Lucjusz zerknął na niego przez ramię, zanim drzwi do sali spotkań się zamknęły.
Zaledwie chwilę później znalazł się nagle przyciśnięty do jednej z kolumn w sali, a jego usta zostały żarłocznie zaatakowane przez Toma.
Kilka sekund zajęło mu zorientowanie się, co się stało, a wtedy odpowiedział z taką samą pasją. Wyglądało na to, że nie mógł sobie przypomnieć, dlaczego tak długo opierał się Tomowi.
Poczuł, jak Tom delikatnie skubnął jego dolną wargę, prosząc go o dostęp i umożliwił mu go. Nie poddał mu się jednak. Wciągnął Toma w walkę o dominację, co spowodowało, że z ust Toma wyrwał się niski pomruk, który przyprawił go o dreszcz.
Ręce Toma, które dotąd trzymały jego głowę w miejscu, zeszły w dół do jego ud, łapiąc go i unosząc w górę. Nie mając innego wyjścia, owinął swoje nogi wokół talii Toma. Jęknął, kiedy ich przyrodzenia otarły się o siebie. Poczuł, jak Tom uśmiechnął się pod nosem i odpowiedział, ocierając się o niego mocniej.
Tom jęknął głośno, przerywając ich pocałunek.
Obaj oddychali ciężko, a ich spojrzenia pełne były pożądania.
- Muszę iść – wyszeptał Harry, nie chcąc komentować tego, co właśnie się stało.
- Czemu? - wymruczał z niezadowoleniem Tom, kryjąc twarz w szyi Harry'ego. Zaczął obsypywać niewielkimi pocałunkami i ugryzieniami odkrytą przed nim skórę.
- Muszę być w domu, gdy Zakon dowie się o ataku – odparł Harry, zamykając oczy i starając się zignorować sensacje przenikające jego ciało. Dziękował Merlinowi, że był w stanie wymyślić tak rozsądny powód.
Tom znów zamruczał z niezadowoleniem, gryząc jego skórę nieco mocniej. Harry był pewien, że zostanie mu po tym ślad. Tom nie wyglądał, jakby zamierzał go puścić, więc Harry zrobił jedyną rzecz, którą mógł: wtopił się w cień i pojawił z powrotem za swoim tronem.
- Muszę iść, Tom – powtórzył, starając się najlepiej jak potrafił przekonać o tym samego siebie. Naprawdę musiał iść, jednak stawało się to coraz trudniejsze, im dłużej wpatrywał się w te czerwone niczym krew oczy.
- Nie możesz wiecznie uciekać, Harry. - Głos Toma był niższy niż zwykle, brzmiał niczym płynna czekolada i Harrry powstrzymał dreszcz, który chciał przebiec mu po plecach. Merlinie, ten mężczyzna był uosobieniem grzechu.
- Wiem. - Wyszeptana przez niego odpowiedź unosiła się echem po sali jeszcze długo po tym, jak ją opuścił.