Narodziny Czarnego Pana

Harry Potter - J. K. Rowling
M/M
G
Narodziny Czarnego  Pana
Summary
Ta praca nie należy do mnie tylko do LittleMissXanda.Praca nie jest zakończona.Dumbledore był pewien, że dokonał właściwego wyboru. Dziesięć lat później Harry pokazuje mu, jak bardzo się mylił. Nie szanując większości, Harry wyrabia sobie markę w Hogwarcie i pokazuje wszystkim, że jest kimś więcej niż tylko BWL. Robiąc to, przyciąga uwagę Czarnego Pana, sprawiając, że Voldemort wierzy, że Chłopiec-Który-Przeżył może być kimś więcej niż tylko wrogiem.
All Chapters Forward

Chapter 20

Rozdział 20 - Czarny Pan

Harry wyjrzał przez okno Ekspresu Hogwart, rozmyślając o ostatnich kilku dniach roku szkolnego. Ceremonia na zakańczenie Turnieju odbyła się bez zakłoceń, a on zniósł ją z godnością, nawet jeśli wolałby przekląć Knota za wszystkie czasy. Nie mógł znieść tego człowieka. Przetrzymał to jednak i pozwolił sobie zrobić kilka zdjęć do gazet. Magia dzisiaj miała eksluzywny wywiad z zawodnikami, rzecz jasna, który został całkiem nieźle odebrany przez społeczeństwo. Wyszedł na utalentowanego ucznia, ale raczej skromnego. Był oczkiem w głowie narodu i nawet zagraniczni dygnitarze byli nim zauroczeni.

I tak jednak nie cieszył się z zakończenia tego roku szkolnego. Fleur i Wiktor wkrótce będą daleko i wcale mu się to nie podobało. Ich więź była głębsza teraz, gdy zostali naznaczeni jako jego poplecznicy i nie podobała mu się myśl, że będą tak daleko od niego. Nie podobało mu się nawet to, że reszta jego Dworu miała być z dala od niego, ale oni przynajmniej byli w tym samym kraju.

Zwłaszcza biorąc pod uwagę, co miało się stać podczas tych wakacji. Słowa Toma były raczej ogólnikowe, ale pewien był, że coś wkrótce się stanie. A gdy do tego dojdzie, chciał mieć swój Dwór przy swoim boku.

Poza tym, należało się zastanowić, jak będą się zachowywać i reagować w towarzystwie Śmierciożerców. Jego Uroboros byli młodsi, ale nie zamierzał pozwalać Śmierciożercom się panoszyć. Wiedział, że potrafili o siebie zadwać podczas walki, ale wiedział także, że nie zdołaliby wygrać przeciwko Śmierciożercom. Będą więc musieli pozostawić po sobie silne wrażenie bez wdawania się w bójkę. Osiągnięcie tej delikatnej równowagi było o wiele trudniejsze, niż mu się wydawało.

A jeśli mowa o Tomie... Tom nie skontaktował się z nim ponownie po ich niekonwencjonalnym spotkaniu. Po części zastanawiał się dlaczego, ale z drugiej strony był mu za to wdzięczny. Potrzebował nieco czasu dla siebie, by wszystko sobie przyswoić. Nie każdego dnia człowiek zdawał sobie sprawę, że osoba, w której się... zauroczyło, powiedzmy z braku lepszego słowa, była Czarnym Panem. I to Czarnym Panem, który mógł cię dosłownie zmiażdżyć, gdyby tego zapragnął.

Harry nie był głupcem. Wiedział, że był potężny. O wiele potężniejszy niż jakikolwiek czarodziej w jego wieku oraz większość starszych czarodziejów. Ale Tom dysponował czymś bezcennym. Tom miał doświadczenie oraz wiedzę, by je dopełnić. Była to śmiertelnie niebezpieczna kombinacja.

Więc tak, Harry był w pełni świadom, że Tom mógłby zmiażdżyć go z łatwością.

I tak jednak nie mógł zaprzeczyć, jak bardzo mężczyzna go pociągał. Był fascynujący i Harry był od niego uzależniony. Był dla niego jak naekotyk, którego Harry nie mógł porzucić. Nie był nawet pewien, czy tego chciał.

Tak czy inaczej dał się złapać jak rybka na haczyk.

Westchnął i oparł się wygodnie na swoim miejscu, przyglądając się swojemu Dworowi. Miał przeczucie, że te wakacje okażą się całkiem ciekawe.

o.o.o.o.o.o.o

Harry wylegiwał się na swoim łóżku, szkicując swój Znak na kawałku pergaminu. Spędził trzy dni od początku wakacji przetrząsając bibliotekę Blacków w poszukiwaniu jakiejkolwiek książki, która pomogła by mu go lepiej zrozumieć. Na razie nie miał szczęścia.

Zastanawiał się, czy nie spytać Syriusza o pomoc w przeszukiwaniu biblioteki, ale potem przypomniał sobie, że zarówno on, jak i Remus, byli poza domem. Dumbledore skontaktował się z nimi w jakiejś ważnej sprawie i od tego czasu nie wrócili. Nie miał pojęcia, co to mogło być, ale jeśli miałby zgadywać, powiedziałby, że miało to jakiś związek z Tomem, ale ten przecież nic nie zrobił. Dumbledore nie powinien mieć powodu, by cokolwiek podejrzewać.

Zerknął ponownie na Znak i westchnął. Nie miał pojęcia, co zrobić, by zaczął działać. Wiedział, że był czymś więcej, niż tylko zwykłym znakiem, wiedział i już. Ale za nic nie mógł odkryć, co to było. Nie miał zbyt wiele czasu, by zająć się badaniem Znaku w Hogwarcie, ale z te niewielu testów, które zdążył przeprowadzić, kazały mu sądzić, że było to coś więcej niż prosty symbol.

Przetransfigurował perganim ze Znakiem w bransoletę i niemal ją upuścił, gdy dotknęła jej jego magia.

Spojrzał się w nią z zachwytem i zdumieniem i nie zdołał powstrzymać śmiechu, który chciał wyrwać się z jego gardła.

Takie proste. Jak mógł o tym nie pomyśleć? Jak mógł tego nie zauważyć?

Pozwolił swojej magii wypełnić Uroborosa i ten obudził się do życia. Jego magia przybrała fizyczną postać.

$Panie, czego pragniesz?$ wysyczał do niego wąż. Jego magia.

$Chcę, by mój Dwór tu był. Przyprowadź ich do mnie, jednak jeśli nie są sami, upewnij się, że tak się stanie, zanim ich do mnie zabierzesz.$

$Tak się stanie.$

Poczuł, jak jego magia się rozciągnęła, sięgając w różne strony, łącząc się z jego Uroboros. Zaśmiał się radośnie, zauroczony tym uczuciem, gdy mógł połączyć się w taki sposób ze swoim Dworem.

Jeden po drugim, zaczęli z nikąd pojawiać się w jego pokoju.

Nie wyglądali na zaskoczonych. Wydawali się być podekscytowani, radośni. Bliżniacy nawet się śmiali. Nagle ich oczy spoczęły na nim i uklękli.

- Mój panie - zawołali.

Harry wstał ze swojego łóżka i uśmiechnął się do nich.

- Wstańcie. - Uśmiechnął się, gdy go posłuchali. - Wiem już, jak was wezwać - powiedział im.

- Poczuliśmy to - powiedział Wiktor. - Szept w naszych umysłach. Wołanie naszej magii. To wezwanie. - Jego głos był pełen szacunku i Harry zaśmiał się wesoło.

- Owszem - potwierdził. - Zawsze już będziecie w zagięgu ręki.

- Czy wezwałeś z nas z jakiegoś konkretnego powodu? - spytał Cedrik, rozglądając się wokół i w końcu decydując się usiąść na dywanie leżącym na podłodze.

- Nie, nie specjalnie - odparł Harry, siadając ponownie na łóżku i przesuwając się na jego środek, by zrobić miejsce pozostałym. - Choć skoro już tu jesteście, mamy kilka rzeczy do omówienia. Czy wszyscy macie czas?

Pokiwali głowami i usadowili się wygodnie w pokoju Harry'ego.

- Dobrze, ale najpierw - spojrzał na Wayne'a - jakie są twoje warunki w te wakacje?

- W porządku - zapewił go Wayne. - Mam prawo do skrytki w banku Gringotta, jako że mój dziadek nigdy nie został wydziedziczony. A że Syriusz zgodził się być moim sponsorem, wszystko się ułożyło. Mam niewielkie mieszkanie na Pokątnej, Syriusz wszystko zorganizował.

- Co z twoimi rodzicami? - spytał go Harry.

- Powiedziałem im listownie. Nie chciałem znów ich widzieć.

Harry pokiwał głową. Był całkiem zadowolony z takiego obrotu sprawy.

- Dobrze. - Skinął głową. - Skupmy się na naszych planach na wakacje.

- Czy Voldemort się z tobą skontaktował? - spytał go Theo, opierając się o niego lekko.

Poczuł pewien przypływ dumy, widząc, że żaden z nich nawet nie drgnął słysząc imię Voldemorta. Byłoby raczej niestosowne, gdyby jego poplecznicy bali się imienia innego Czarnego Pana. Będzie musiał wyszkolić pozostałych Uroboros, by na nie nie reagowali.

- Nie, nie kontaktował się ze mną. I dlatego właśnie musimy porozmawiać. Musimy zdecydować, jak zachowamy się na spotkaniu, podczas którego zostaniemy przedstawieni. Mogą być od nas starsi, ale nie pozwolę im wami pomiatać.

- Myślałeś już o naszych strojach? - spytała Luna i Harry uśmiechnął się szeroko.

Wyczarował manekin ubrany w ich mundur i jego szeroki uśmiech zmnieł się w uśmieszek samozadowolenia, gdy zobaczył ich spojrzenia.

Zastanawiał się, jak powinni wyglądać i doskonale się bawił, testując kilka ubiorów. Chciał, aby wyglądali całkowicie inaczej niż Śmierciożercy. Nikt nie powinien mieć wątpliwości, kto spośród nich był Śmierciożercą, a kto Uroborosem. Współpracował wprawdzie z Tomem, ale byli dwoma odmiennymi Czarnymi Panami, każdy ze swoją grupą popleczników, i chciał, aby wszyscy o tym wiedzieli. Nie miał zamiaru pozostawać w cieniu Toma i jego popleczników także nie mógł spotkać ten sam los.

Manekin miał na sobie dopasowane do ciała spodnie z czarnej smoczej skóry, koszulę bez rękawów także wykonaną z czarnej smoczej skóry i ciemnozieloną, niemal czarną kurtkę na wierzchu. Kurtka była w nieco wojskowym stylu, z pięcioma srebrnymi sprzączkami przypiętymi pionowo na piersi. Na ramionach były trzy srebrne paski, który ujawniały ich pozycję pośród Uroboros. Nikt poza jego Dworem nie miał posiadać trzech. Do tego dochodziły czarne buty ze smoczej skóry, srebrny pasek i czarna maska. Maska była całkowicie jednolita. Nie było miejsca na usta, nos oczy ani nos. Był to po prostu jednolity kawałek czarnego metalu. Uroboros byliby w stanie wszystko przez nią widzieć, ale nikt nie mógłby zobaczyć ich twarzy. Trzymać się miała w miejscu za pomocą magii.

Harry był całkiem zadowolony z jego wyglądu i sądząc po ich minach, jego Dwór myślał podobnie.

- To dla nas - spytał go Fred, wyglądając na zachwyconego.

- Tak. Co o tym myślicie?

- Całkiem seksowne - skomentowała Fleur z zadowolonym uśmiechem na ustach.

- Tak, też tak pomyślałem - odparł Harry. - Też będę nosił podobny, z tą różnicą, że moja kurtka będzie szmaragdowo zielona i nie będę miał na ramieniu trzech pasków. Będzie tam jeden gruby, srebrny pasek z wygrawerowanym Uroborosem. Maskę będę nosił tylko tak długo, jak długo będziemy utrzymywać moją tożsamość w tajemnicy - powiedział im. - Paski na ramionach określają pozycję w szeregach Uroboros. Trzy to członek Dworu, dwa - Wewnętrzny Krąg, jeden - Zewnętrzny Krąg. Bez pasków będą rekruci. Pas u spodni też ma znaczenie. Srebrny to dowódzca, biały - uzdrowiciel, szmaragdowy - strateg, czarny - żołnież, czerwony - skrytobójca, niebieski - członek wywiadu - wyjaśnił Harry. - Możliwe są także połączenia kolorów, na przykład srebrnego i szmaragdowego. Wszystko będzie zależało od konkretnego Uroborosa. Pas będzie się zmieniał w zależności od konkretnej akcji, w zależności od jej rodzaju. Podstawowym kolorem jest czarny.

- To genialne - mruknął Adrian, nadal wpatrując się w ich nowy mundur.

- Tak, to prawda. Będziemy wiedzieć, kogo szukać w każdej sytuacji, będziemy wiedzieć, kto jest kim, bez ujawniania naszej tożsamości. A nasi wrogowie nie będą mieć pojęcia, co oznaczają paski i kolory - zgodził się Graham.

- Z biegiem czasu mogą zacząć podejrzewać - wtrącił Marcus.

- To prawda - stwierdził Blaise. - Ale nigdy nie będzie to nic poza podejrzeniami.

- Chyba że zostaniemy zdradzeni - mruknął Draco.

- Zabijemy każdego, kto spróbuje - oznajmił ostrym tonem Neville, a pozostali pokiwali głowami.

- Cieszę się, że nowe mundury zyskały waszą aprobatę - zaśmiał się Harry, zauważając, że nadal wpatrywali się w strój. - Chcecie je wypróbować? - spytał i roześmiał się, gdy energicznie pokiwali głowami. - Dobrze. Nie krępujcie się, są w tej skrzymi przy drzwiach. Mają na sobie zaklęcia, by dopasować się do waszych ciał, musicie tylko dopasować je do swojej magii.

Pokręcił z sympatią głową, gdy na wyścigi rzucili się do kufra.

- Kiedy je dostałeś? - spytał Graham, zdumionym głosem.

- Wczoraj - odpowiedział. - Wyczarowałem jeden, zrobiłem zjęcie i wysłałem je ze Zgredniem do krawcowej w Niemczech, by uszyć te, które będziemy nosić. Powiedziałem jej, czego chcę, z jakich materiałów i w jakich kolorach potrzebuję pasków. Podpisała kontrakt o poufności.

- Szybko pracuje - skomentował Wiktor.

- Zaofiarowałem, że zapłacę jej dwa razy więcej, niż zażądała, jeśli zdąży zrobić wszystko w dwa dni. Chciałem, aby wszystko było gotowe, na wypadek gdyby Tom się odezwał.

- Właśnie, jeśli o tym mowa, jak mamy się zachować? - spytał Theo, wymykając się z tłumu wokół kufra z kompletem ubrań w ręku.

Niewielki uśmiech zagościł na ustach Harry'ego, a z jego ust wyrwał się mroczny śmiech, sprawiając, że pozostali także na niego spojrzeli. Nie zdołali powstrzymać dreszczu, który przebiegł im po plecach. Cokolwiek ich Pan zaplanował, byli pewni, że zostawią za sobą zszokowanych Śmierciożerców.

o.o.o.o.o.o.o

Tydzień później wylegiwał się na kanapie w salonie, czytając jedną z fascnujących książek, które były dostępne w bibliotece Blacków, kiedy lusterko, które dał mu Tom rozgrzało się. Chwilę zajęło Harry'emu przypomnienie sobie, co to oznaczało. Gdy to się stało, jego oczy się rozszerzyły. Wyjął je z kieszeni i gdy tylko dotknął go dłonią, natychmiast poczuł, jak się ochłodziło. Gdy spojrzał na nie, znalazł się twarzą w twarz z Tomem.

- Witaj, mój mały wężu - powitał go Tom.

- Witaj, Tom. - Harry uśmiechnął się do niego ciepło. Nie mógł się powstrzymać. Tęsknił za nim.

- Jesteś sam?

- Tak - odpowiedział, siadając wygodniej. - Syriusz i Remus rozmawiają z Dumbledore'em. Wzywa ich do siebie niemal każdego dnia. Nie spytałem ich jeszcze, czego chce, ale Syriusz zawsze wygląda na nieco zirytowanego, gdy wraca.

- Zastanawia mnie, co ten starzec kombinuje - mruknął Tom.

- Myślisz, że może mieć to coś wspólnego z tobą?

Tom zmrużył oczy.

- Sugerujesz, że któryś z moich Śmierciożerców mnie zdradził?

- Nie, nie całkiem - zaprzeczył nonszalancko Harry. - Ale może rozmawiali o tym i ktoś ich podsłuchał lub coś podobnego.

- To mało prawdopodobne - oznajmił Tom i Harry jedynie skinął głową. Tak czy inaczej, nie było możliwe, by on był w to jakoś zamieszany, nie miał więc się o co martwić.

- Czemu się ze mną skontaktowałeś? - zmienił temat, nie chcąc drążyć tematu, skoro wyraźnie drażniło to Toma.

- Jesteś wolny?

- Tak... - odparł ostrożnie.

- Dobrze. Charon jest w drodze do Ciebie, lada moment powinien dotrzeć. Ma dla Ciebie świstoklik. Jest on wielokrotnego użytku, zabierze Cię do mnie. A potem, gdy będziesz wracał, zabierze się do ostatniego miejsca, gdzie byłeś, czyli w tym wypadku do domu. Gdy tylko go otrzymasz, przyjdź do mnie. Hasło aktywujące to Uroboros w wężomowie -poinstruował go Tom. - Do zobaczenia wkrótce, mój mały wężu - powiedział, po czym przerwał rozmowę.

Harry westchnął. Powinien chyba się ubrać.

o.o.o.o.o.o.o

Powstrzymał śmiech, gdy usłyszał przekleństwa Harry'ego. Najwyrażniej on także nie przepadał za świstoklikami.

- Witaj, Harry.

Podszedł do nastolatka, wodząc wzrokiem po jego twarzy. Tęsknił za nim. Ale to było konieczne. Musiał zorganizować swoich Śmierciożerców, a wolał zrobić to wcześniej niż później. Im szybciej przedstawi Harry'ego Śmierciożercom, tym szyciej będą mogli zacząć realizować swoje plany. Dość już czekał. Teraz, gdy wiedział, że Harry mógł się zaangażować, ledwo mógł się doczekać, by zacząć działać.

- Tom. - Harry skinął głową. - Kiedy zacznie się spotkanie?

- Za niedługo - powiedział mu Tom, prowadząc go w kierunku swojego gabinetu. - Chciałem mieć Cię tu wcześniej, by omówić wszystko, co wyda Ci się istotne. - Zaprowadził ich do stojących blisko kominka foteli i usiadł, a Harry zajął miejsce obok niego. - Potrzebujesz, żebym wysłał świstokliki twoim Uroboros?

Harry pokręcił głową.

- Nie, sam ich wezwę.

- Nauczyłeś się więc kontrolować Znak - stwierdził z zadowoleniem Tom.

- Tak. Zajęło mi to chwilę. Nie mogę uwierzyć, że nie zauważyłem tego wcześniej. Oni wszyscy są powiązani do mojej magii. Muszę ich po prostu wezwać do siebie. Musiałem ożywić swoją bransoletę, by to dopiero dostrzec - powiedział, brzmiąc na zirytowanego, sprawiając, że Tom zaśmiał się cicho.

- Jesteś bardzo młody, Harry. To całkowicie naturalne, że nie wiesz pewnych rzeczy - pocieszył go Tom. - Zdaje mi się, że jesteś najmłodszym Czarnym Panem w historii, teraz tylko musisz się nauczyć, jak nim być. To przyjdzie z biegiem czasu, a wiesz, że ci pomogę, musisz tylko spytać.

- Pewnie masz rację - westchnął Hary. Zaraz jednak się uśmiechnął. - Dziękuję.

- Nie ma za co. A teraz, zdecydowałeś się już, jak zamierzasz poradzić sobie z moimi poplecznikami?

- Tak. Przedyskutowaliśmy to już. Nie martw się - odparł, posyłając mu uśmieszek.

Tom zaśmiał się, kręcąc głową. Był podekscytowany, czekając, by zobaczyć, co zrobi jego mały Król. Poza tym był też ciekaw jego Uroboros. Widział, do czego byli zdolni, ale gdy widział ich na Mistrzostwach Świata w Quidditchu, nie byli jeszcze jego poplecznikami, nie byli jeszcze w komplecie. Teraz już byli i być ich ciekaw. Byli tak młodzi... Nie żeby obawiał się, że nie będą do nich pasować. Z tego, co wiadział, zapewne dobrze dogadają się z jego Śmierciożercami, zdecydowanie mieli podobny gust. Był jednak nieco niespokojny przed nadchodzącym spotkaniem. Pamiętał, co syn Lucjusza im powiedział. Jeśli jeden z jego Śmierciożerców użyje słowa szlama, czy zdołają się opanować?

Cóż, nic nie da martwienie się teraz o to. Będą musieli nauczyć się współpracować, nie tylko Uroboros, ale także Śmierciożercy.

- Będziesz to nosił? - spytał, spoglądając na szatę w kolorze leśniej zieleni, którą miał na sobie Harry. Spodziewał się, że Harry wybierze coś bardziej dramatycznego.

Harry roześmiał się, a w jego oczach rozbłysła psotna iskra, która była całkiem pociągająca.

- Chciałbyś wiedzieć, prawda? - uśmiechnął się pod nosem Harry. - Czy moi Uroboros będą w stanie przedostać się przez twoje bariery? - spytał, zmieniając temat.

- Są twoimi oznaczonymi poplecznikami. Nic, prócz barier otaczających Azkaban, nie zdoła utrzymać ich od ciebie z daleka. To jeden z powodów, dla którego to więzienie jest tak trudne do zdobycia. Magia pochodząca z zewnątrz nie może przejść przez bariery, więźniowie nie czują więc wezwania - wyjaśnił Tom. - Te bariery są niezwykle silne, ale nie aż tak, jak te wokół Azkabanu, ani też tak stare. Wierzy się, że wiedza o tym, jak stworzyć takie jak te wokół Azkabanu, została utracona.

- Jak planujesz wydostać swoich popleczników z Azkabanu? - spytał z zaciekawieniem Harry. Nie miał wątpliwości, że Tom chciałby ich uwolnić, ale jeśli Azkaban był tak trudny do zdobycia, jak sugerował, Harry nie był pewien, co można było zrobić.

- Cóż, nie mamy zbyt wielkiego wyboru. Możemy zaatakować lub możemy zaatakować - opowiedział poważnie Tom i Harry zaśmiał się cicho. - Czekam tylko, aż Lucjusz zdoła zebrać wszystkie informacje o barierach wokół więzienia i gdzie dokładnie są ulokowani moi poplecznicy.

- Idę z wami - oznajmił bardziej niż poprosił Harry.

Tom zmarszczył lekko brwi, po chwili jednak skinął powoli głową.

- Niech będzie. Czy twoi Uroboros także będą brać udział? - spytał go Tom.

- Tak. Lepiej wysłać ich na początku na tego rodzaju misję niż do walki w o wiele mniej kontrolowanym środowisku.

- Tak, też tak sądzę. - Tom pokiwał głową, przypominając sobie, jak niektórzy z jego Śmierciożerców zamierali podczas bardziej krwawych ataków. Większość z nich nie zdołała przetrwać swojej pierwszej walki. - Czy wszyscy potrafią wyczarować Patronusa?

- Tak.

- Świetnie, to ułatwia sprawę. Połączymy ich w drużyny ze Śmierciożercami. Nauczą się pracować razem i łatwiej będzie im podczas pierwszej walki mieć przy sobie do pomocy kogoś bardziej doświadczonego.

Harry parsknął śmiechem i spojrzał z niedowierzaniem na Toma.

- Z tego, co udało mi się przeczytać, twoi Śmierciożercy nie są specjalnie pomocnymi ludźmi - skomentował.

- Ci, którzy wezmą udział w tym konkretnym zadaniu, będą - oznajmił stanowczo Tom, a w jego głosie pojawiła się mroczna nuta. - Ci, o których mówisz, to zazwyczaj nowi rekruci lub Śmierciożercy niższego stopnia. Zrobią wszystko, by wspiąć się w hierarchii. Pozostali wiedzą lepiej. Nie interesują mnie ich osobiste relacje, ale podczas ataku będą współpracować i pomagać swoim kolegom w potrzebie.

- Dobrze - oznajmił równie stanowczo Harry. - Nie pozwolę, by moi Uroboros znaleźli się w niebezpieczeństwie z winy tych, którzy mieli być ich sojusznikami.

Tom pokiwał głową, mógł to zrozumieć. Wiedział, że niektórzy z jego Śmierciożerców zwracali się przeciwko sobie podczas ataków tylko po to, by wznieść się wyżej w hierarchii. Karał dla przykładu tych, o których wiedział. Na szczęście, większość nauczyła się na ich przykładzie. Jednak w przypadku Uroboros ciężko było to przewidzieć. Wątpił, by ktoś ich zaatakował, ale nowi rekruci mogli sądzić, że zostaną pochwaleni, jeśli uda im się pozbyć, nazwijmy to, konkurencji. Ale przynajmniej w tej chwili nie musiał się o to martwić. Drużyny, które zamierzał wysłać, złożone były w większości ze starszych członków i kilku osób z Wewnętrznego Kręgu, którzy zdołali uniknąć Azkabanu. Wiedział, że nie zrobią oni, czegoś tak głupiego.

- Jak sądzisz, jacy będą twoi Śmierciożercy? - spytał go z zaciekawieniem Harry. - Minęło ponad dziesięć lat.

Westchnął, a jago ramiona lekko się pochyliły.

- Naprawdę nie wiem. To zależy od tego, na którym poziomie byli uwięzieni. Barty był tam zaledwie rok, ale i tak miało to na niego duży wpływ. Choć i tak sądzę, że więcej szkody przyniósło mu ponad dziesięć lat spędzonych pod działaniem klątwy Imperius niż rok w Azkabanie.

- Barty? Barty Crouch Junior? - spytał Harry, spoglądając na niego z lekkim niedowierzaniem. - Myślałem, że nie żyje.

- Och, to prawda. Nie mówiłem ci o tym. Zamierzałem wspomnieć o tym na naszej randce. - Ostatnią część powiedział z uśmieszkiem samozadowolenia na ustach i Harry zmrużył oczy.

- To nie była randka, uprowadziłeś mnie - odparł sucho.

- Ale w końcu zjedliśmy wspólnie kolację. Sam na sam, w intymnych warunkach. Jednakże, skoro wydajesz się nie być usatysfakcjonowany naszą ostatnią randką, możemy umówić się na kolejną.

- Wspominałeś o Bartym? - Harry starał się, jak tylko mógł, by zignorować coraz szerszy złośliwy uśmiech Toma.

- Tak, Barty. Został wysłany do Azkabanu za torturowanie Longbottomów. Jednakże jego matka umierała i ubłagała jego ojca, by wyciągnął jej syna z tego okropnego miejsca. Crouch, choć nie był najlepszym ojcem, kochał swoją żonę i spełnił jej ostatnie życzenie. Poszli odwiedzić swojego syna i będąc tam, dokonali wymiany. Jego matka zajęła jego miejce, a Crouch przemycił Barty'ego na zewnątrz - powiedział mu Tom. Harry był po części pod wrażeniem tego, co zrobiła matka Barty'ego, a po części zdegustowany decyzją jego ojca, mogąc już zgadnąć, co stało się dalej. - Jednak zamiast podarować Barty'emu wolność, rzucił na niego klątwę Imperius i trzymał go zamkniętego w jego pokoju. Zamienił jedynie jedno więzienie na drugie.

- Crouch był jednym z sędziów, choć nie pojawił się na wszystkich wydarzeniach. Podobno źle się czuł - mruknął Harry, bardziej do siebie niż do Toma.

- Tak,,, Czasami Barty zbytnio się angażował, gdy bawił się ze swoim ojcem - zaśmiał się mrocznie Tom. - Mówił o tobie same dobre rzeczy.

- O mnie? Nigdy go nie spotkałem?

- To prawda, on jednak spotkał ciebie - powiedział tajemnoczo Tom. - Spędziłeś z nim cały poprzedni rok szkolny.

Oczy Harry'ego zwęziły się lekko i Tom już widział, jak w jego genialnym umyśle, wszystkie elementy zaczęły do siebie pasować. Niemożliwe było, by kiedyś zmęczył go widok tych zielonych oczu tak pełnych życia.

- Moody... - wyszeptał Harry, skupiając spojrzenie szeroko otwartych oczu na Tomie, który znów się zaśmiał.

- Tak. Genialne, nie uważasz? - powiedział tonem, który niemal ociekał arogancją.

Harry tylko skinął głową, jego oczy nadal były nieco rozszerzone.

- Musi być genialny, skoro Dumbledore się nie zorientował - stwierdził Harry. - To jeden z twoich Śmierciożerców, których chętnie bym poznał.

- Będzie tutaj później. - Tom był nieco zirytowany, choć dobrze to maskował. Nie podobało mu się, że uwaga Harry'ego skupiona była na kimś innym, nawet jeśli w tym konkretnym przypadku w pełni się z nim zgadzał. Barty był jednym z jego najcenniejszych Śmierciożerców nie bez powodu.

- Co zrobiłeś z Moodym? - spytał Harry, nie żeby dbał o tego starca, ale z czystej ciekawości.

- Jest w skrzydle szpitalnym. Trzymamy go na razie przy życiu. Po ataku na Azkaban będzie miał nieszczęśliwy wypadek. Chcę, żeby zanim umrze, ludzie zapomnieli o twojej wpadce. Po ataku na Azkaban i gdy rozejdą się wieści o kolejnym Czarnym Panu, ludzie będą wystarczająco roztargnieni.

- Ludzie spanikują, to miałeś na myśli.

- W panice, roztargnieni... Na jedno wychodzi - odparł Tom, wzruszając lekko ramionami i Harry nie mógł powstrzymać się od śmiechu.

Spędzili chwilę w ciszy, czując się komfortowo w swoim towarzystwie tak, jak nigdy nie byli w obecności nikogo innego. Nigdy nie przestawało go zadziwiać, jak inaczej wszystko wyglądało, gdy w grę wchodził Harry.

- Zawsze się zastanawiałem - zaczął Harry, przełamując komfortową ciszę. - Dlaczego zaatakowałeś mnie w osiemdziesiątym pierwszym roku?

Cóż, nie oczekiwał tego pytania tak wcześnie. Powstrzymał grymas i zastanowił się nad swoimi możliwościami. Zawsze mógł skłamać, ale kiedy Harry się dowie, straci go, był tego pewien. Ale prawda także mogła sprawić, że odejdze. On miał lata, by zastanowić się nad przepowiednią. Lata, by zdecydować, co zrobi.

- Zanim się urodziłeś - zaczął, wiedząc, że już dawno podjął decyzję, nie zamierzał Harry'ego okłamywać - wypowiedziano przepowiednię. - Tyle zdążył powiedzieć, zanim usłyszał ze strony Harry'ego jęk.

- Naprawdę? Przepowiednia? - Niechęć w głosie Harry'ego była nieco oszałamiająca.

- Tak, jeden z moich Śmierciożerców podsłuchał jasnowidza, który wypowiedzia ją w obecności Dumbledore'a - potwierdził Tom.

- Jaka była jej treść? - spytał spokojnie Harry, choć jego oczy zabłysły ponuro.

- Nie... - Tom zawahał się tylko na ułamek sekundy, ale to wystarczyło, by Harry zauważył i jego oczy zwęziły się. - Nie znam całej przepowiedni - przyznał Tom i Harry spojrzał na niego z niedowierzaniem.

- Działałeś na podstawie niepełnej przepowiedni? - Harry zamknął oczy. - Czy muszę ci wyjaśniać, jak potwornie głupie to było?

- Biorąc pod uwagę, że spędziłem dziesięć lat jako zaledwie duch, nie, nie musisz - warknął Tom. Musiał przyznać, że nie była to jedna z jego najlepszych decyzji, ale był przerażony przepowiednią, przerażony, że ktoś mógł go zabić, że ktoś urodził się specjalnie po to, by go zabić.

- Co zostało powiedziane? - spytał go Harry, nieco łagodniejsztm głosem, choć nadal pobrzmiebawała w nim nuta irytacji.

- Oto nadchodzi ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana... Zrodzony z tych, którzy trzykrotnie mu się oparli, a narodzi się, gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca... - wyrecytował Tom, znając już te słowa na pamięć. Wyryły się one w jego pamięci. - To wszystko, co wiem.

- Czy jest możliwe wysłuchanie całości? - spytał Harry. Jego oczy były zamknięte, a jego czoło zmarszczone.

- Tak - poinformował go Tom i oczy Harry'ego natychmiast się otwarły. - Chcę jednak najpierw skupić się na Azkabanie.

- Jak na kogoś, kto był tak chętny podjąć działanie na podstawie tylko części przepowiedni, wydajesz się nią teraz zadziwiająco mało przejmować - stwierdził Harry.

- A czy ty zamierzasz zmienić przez nią swoje plany? - spytał Tom, jak gdyby nie usłyszał, co powiedział Harry.

- Nie wiedzę powodu, by robić coś na podstawie dwóch krótkich zdań. Skąd możesz wiedzieć, że to w ogóle mnie dotyczy? Poza tym, nawet jeśli chodzi o mnie, nie ma tam mowy o tym, źe... Jak to szło? A tak, że cię pokonam. Jedynie, że mam moc, by to zrobić - odparł Harry nonszalancko. - Poza tym, całkiem cię lubię, Tom. Wolałbym, gdybyś pozostał w dobrym zdrowiu.

Przez chwilę Tom prawtrywał się nieruchomo w Harry'ego, po czym roześmiał się. Jego oczy błyszczały zainteresowaniem i Harry poczuł, jak nagle zaschło mu w ustach. Merlinie, ten mężczyzna naprawdę był zachwycający.

- W takim razie podjęliśmy decyzję, wrócimy do tematu przepowiedni później - oznajmił Tom. Harry nigdy nie przestawał go zadziwiać. Miał tylko nadzieję, że Harry będzie tak samo do tego podchodził, gdy w końcu usłyszą ją w całości. Zdecydował się nie działać na jej podstawie, nawet jeśli przepowiednia głosiłaby, że ma zginąć z ręki Harry'ego. Wiedział doskonale, że Harry nie zdołałby w tej chwili z nim wygrać, jednak jeśli przepowiednia głosiłaby, że on miałby zabić Harry'ego... Nie był w stanie przewidzieć, jak zareagowałby na to Harry. Ufali sobie nawzajem, ale Tom wiedział, że Harry nie był od niego zależny. Wiedział, że gdyby Harry chciał, mógłby odejść, nie patrząc za siebię. Mógł jedynie mieć nadzieję, że do czasu, aż zdecydują się zdobyć przepowiednię, Harry będzie należał do niego.

- Nadal nie mogę uwierzyć, że podjąłeś decyzję na podstawie częściowej przepowiedni - mruknął Harry bardziej do siebie niż do Toma, który rzucił mu niezadowolone spojrzenie. Wiedział, że zadziałał lekkomyślnie, ale czy jego mały wąż naprawdę musiał cały czas mu to wytykać?

Tom już miał odpowiedzieć, kiedy w pokoju rozległ się dźwięk dzwonka. Powstrzymał westchnienie.

- Moi Śmierciożercy zaczynają przybywać - powiedział mu Tom, wstając z fotela. - Wezwij swoich Uroboros, omów z nimi wszystko, co konieczne, a potem dołącz do mnie. Możesz przybyć, kiedy tylko pragniesz, jestem pewien, że zdołasz mnie znaleźć.

Harry skinął głową i Tom wyszedł z pokoju. Gdy tylko znikł, Harry opadł nieco bezładnie wgłab fotela. Przepowiednia... Pieprzona przepowiednia! Zaklął pod nosem, mówiąc sobie w duchu, że będzie musiał porozmawiać o tym z Syriuszem i Remusem. Musieli coś na ten temat wiedzieć, a przynajmniej taką miał nadzieję.

Wziął trzy głębokie wdechy i wyprostował się na swoim miejscu. Nie czas był teraz myśleć o przepowiedniach, nadszedł czas, by wezwać swoich Uroboros, czas, by wkroczyć na scenę.

Zagłębił się w swoją magię, gromadząc ją wokół siebie, po czym rozkazał jej znaleźć więź, którą dzielił ze swoimi Uroboros i wezwać ich do siebie. Wraz z nią biegła cicha wiadomość, ocierająca się o ich umysły: chodźcie do mnie.

Był to zaledwie delikatny dotyk, ale wiedział, że mogli go poczuć. Już czuł, jak zareagowali.

Jeden za drugim zjawili się przed nim. Nie mógł się nie uśmiechnąć, kiedy ich zobaczył, mieli na sobie swoje mundury i maski.

- Już czas - wyszeptał, wstając i zdejmując swoją szatę, pokazując pod nią swój własny mundur. Włożył swoją własną maskę i jego poplecznicy upadli przed nim na kolana.

- Uroboros!

Uśmiechnął się, kryjąc swoją radość za maską.

Tak, nadszedł czas.

o.o.o.o.o.o.o

Był jednym z pierwszych Śmierciożerców, którzy przybyli. Musiał przyznać, że był zaskoczony, widząc ich tu tak wielu. Był doskonale świadom, że Czarny Pan nie wezwał jeszcze wszystkich swoich Śmierciożerców, którzy pozostawali na wolności. Nie wezwał jeszcze nawet wszystkich członków swojego Wewnętrznego Kręgu. Dlatego więc było zaskakujące, że było tu obecnych tak wielu Śmierciożerców.

Nie mógł pozbyć się wrażenia, że coś bardzo ważnego miało zdarzyć się tego dnia, coś, co miało wszystko zmienić.

- Lucjuszu - powitał go znajomy głos. Odwracając się, zobaczył Toedreda, idącego w jego stronę. - Czy wiesz, dlaczego zostaliśmy wezwani? - spytał go cicho Teodred, a on w odpowiedzi potrządnął głową. - Rozumiem - mruknął Teodred, zerkając na ich Pana, który siedział na swoim tronie.

Nadal mieli jeszcze kilka minut do rozpoczęcia spotkania, dlatego właśnie pozwolono im pokręcić się nieco i porozmawiać. Lucjusz był pewien, że ich Pan dawał im czas, by minęło pierwsze zaskoczenie na jego widok, a przynajmniej pośród tych, którzy o tym jeszcze nie wiedzieli.

- Masz jakieś podejrzenia, o co może chodzić? - spytał równie cicho Lucjusz, ruszając ku przodowi, gdzie zwykle stał Wewnętrzny Krąg.

- Mogę zgadywać - odparł Teodred. - Ale to tylko moje domysły.

Lucjusz nie napierał, by powiedział coś więcej. Niewielu było takich, którzy potrafili poprawnie zgadnąć, co myślał Czarny Pan, a Teodred był jednym z nich. Rzadko jednak dzielił się z kimkolwiek swoimi przypuszczeniami.

Poczuł, jak zamknęły się wokół nich magiczne bariery, dając znak, że ostatni Śmierciożerca dotarł na miejsce i wszyscy zamilkli. Ustawili się w zorganizowanych rzędach, czekając, aż ich Pan przemówi.

- Moi lojalni poplecznicy - dobiegł ich uszu grzeszny głos ich Pana. - Witajcie. - Powiódł po nich świdrującym spojrzeniem czerwonych oczu. - Jestem uradowany, widząc, że po tych wszystkich latach nadal odpowiedzieliście na moje wezwanie. Jednakże przez pewien czas, nie mogłem myśleć inaczej, niż wierzyć, że mnie porzuciliście. - Lucjusz zobaczył, jak kilku spośród Śmierciożerców się wzdrygnęło i niemal prychnął. Banda głupców. - Kiedy lata mijały i nikt nie pojawił się, by mi pomóc... Ale jesteście tu teraz, zastanawiam się więc... Czemu żaden z was mnie nie szukał?

Magia ich Pana wypełniła salę i Lucjusz musiał wbić paznokcie w skrórę dłoni, by powstrzymać dreszcz. Jego magia była tak przepełniona okrucieństwem i chęcią skrzywdzenia kogoś, że aż trudno było uwierzyć, że mogła należeć do istoty ludkiej.

Śmierciożerca stojący obok niego rzucił się na podłogę i Lucjusz skrzywił się pogardliwie. Żałosny, słaby głupiec.

- Mój Panie - wyjęczał mężczyzna, Avery. - Proszę! Proszę, wybacz nam!

- Wybaczyć? - Był to zaledwie szept, ale mimo to wszyscy go usłyszeli. - Wybaczyć to, że mnie porzuciliście? Zdradziliście?

Połowa z obecnych wzdrygnęła się i Lucjusz nie mógł tak naprawdę ich winić. Z powodu tej magii nawet jemu ciężko było oddychać.

- Mój... Mój Panie, nigdy byśmy... Nigdy nie... - wyjąkał Avery i Lucjusz niemal pokręcił głową. Mężczyzna mógł tylko sam siebie winić.

- Jeśli nigdy tego nie zrobiliście, to czemu błagasz o wybaczenie? Skoro tak, to nie ma tutaj nic do wybaczania, czyż nie? - Gdyby nie magia wokół nich, Lucjusz niemal by uwierzył, że ich Pan nie był rozzłoszczony.

- Ja... - Avery pochylił głowę, nadal klęcząc, i wziął głęboki, trzęsący się oddech. - Mój Panie, zawiedliśmy cię.

- Tak. Tak, zawiedliście. - Było to stwierdzenie faktu i Lucjusz nie usłyszał nawet klątwy Cruciatus, która za nim podążyła, ale usłyszał krzyki. Pełne agonii krzyki. I mógł jedynie być wdzięczny, że ich Pan zdecydował się na tę klątwę. Gdyby zamiast tego uwolnił swoją magię, byłoby to o wiele gorsze.

Minutę później, gdy krzyki zamieniły się w jękliwe błagania, klątwa została zdjęta. Avery nadal jęczał i podrygiwał na podłodze, ale nikt nie poruszył się, by mu pomóc. Cenili własne życie.

- Tak - ciągnął ich Pan, niemal z żalem. - Zawiedliście mnie. - Sprawiał wrażenie, jak gdyby sama ta myśl sprawiała mu ból, jakby nie mógł zrozumieć, jak mogli zrobić coś takiego i Lucjusz musiał docenić jego mistrzowską grę aktorską. Wstyd, jaki czuli pozostali Śmierciożercy, był niemal namacalny. - Jednak nie z tego powodu was tu dzisiaj zwołałem. Wezwałem was, by podzielić się z wami wspaniałą nowiną - oznajmił ich Pan, wstając ze swojego tronu. Stał przed nimi i Lucjusz po raz kolejny poczuł się przytłoczony postacią mężczyzny, za którym zdecydował się podążać. - Nie tylko odzyskałem moc i gotów jestem kontynuować walkę za naszą sprawę, ale zyskaliśmy także niezastąpionego sojusznika! - Sojusznika? Nawet jeśli był nieco zaskoczony, ledwo zauważył szepty pozostałych Śmierciożerców. Czarni Panowie nie mieli sojuszników. Mieli popleczników, niektórych bardziej użytecznych niż innych, ale nadal jedynie popleczników. Lucjusz zerknął na Teodreda i ujrzał błysk zrozumienia w jego oczach, który chwilę później został zamaskowany. - W ciągu ostatnich paru lat - ciągnął Czarny Pan, uciszając ponownie Śmierciożerców - narodził się nowy Czarny Pan! - zadeklarował i Lucjusz mógł poczuć oszołomione niedowierzanie, jakiego doświadczył każdy z zebranych. - We dwoje pokażemy Jasności, że ich czas się skończył. Rozpoczniemy nową erę, gdzie Magia będzie wolna!

Śmierciożercy zaczęli wiwatować, mimo że byli nadal całkowicie oszołomieni. Wszyscy byli tak skupieni na ich Panu, że jedynie on i Teodred zauważyli, jak drzwi za tronem ich Pana otwarły się i weszła przez nie drobna postać.

Lucjusz zamarł, zszokowany. To nie mogła być prawda? Spojrzał na Teodreda i zobaczył w jego oczach to samo zrozumienie. I tak jednak nie mógł uwierzyć w to, co podpowiadał mu jego umysł, musiał się mylić.

Żaden z pozostałych Śmierciożerców nie zauważył, jak drobna postać podeszła do podwyższenia, gdzie stał tron ich Pana. Dostrzegli go dopiero, gdy zatrzymał się tuż u boku Czarnego Pana.

Przelotny uśmieszek pojawił się na ustach ich Pana i jedynie dlatego, że stali tak blisko, Lucjusz dostrzegł wygłodniały błysk, który pojawił się w jego oczach. Nie żeby Lucjusz mu się dziwił. Mniejsza, zwinna postać wyglądała niczym uosobienie grzechu. Spodnie wyglądały jak namalowane na nim. Coś jednak w jego wyglądzie sprawiło, że poczuł niepokój. Cały jego strój był mieszaniną czegoś pociągającego i przerażającego. Zgadywał, że była to wina maski. Śmierciożercy mieli maski, ale ta... Sprawiała, że trudno było na niego patrzeć. Była całkowicie pusta. Nie mogli nawet zobaczyć jego oczu, nie mogli zobaczyć nic, co by wskazywało, że istota kryjąca się za nią była człowiekiem. I wtedy właśnie magia drobniejszego mężczyzny przepełniła powietrze wokół nich i Lucjusz nie zdołał powstrzymać dreszczu, który przebiegł mu po plecach.

Znał tę magię.

Usłyszał, jak kilku Śmierciożerców jęknęło i przez chwilę poczuł dla nich przypływ współczucia. Nie winił ich, sam walczył z całych sił, by nie upaść na kolana. Chciał zadowolić tego mężczyznę, chciał zrobić wszystko, cokolwiek, dopóki miało mu to sprawić przyjemność. Poczuł, jak ta magia zacisnęła się wokół nich po raz ostatni, zanim się wycofała.

Mroczny, pociągający śmiech wyrwał się z ust drobnej postaci.

- Witajcie, Śmierciożercy.

Lucjusz miał rację wtedy, wiele miesięcy temu, była tylko jedna istota, która była zdolna dorównać ich Panu i oto stała ona teraz przed nimi.

Ich Pan także się zaśmiał i zrobił krok w kierunku mniejszego mężczyzny, zupełnie jakby nie potrafił trzymać się od niego z daleka. Zatrzymał się tuż u jego boku, ale jego spojrzenie omiotło jego zgrabną postać i głód w jego oczach jedynie wzrósł. Lucjusz nigdy nie widział ich Pana nawet częściowo tak czymś zafascynowanego.

- Moi Śmierciożercy, pragnę wam przedstawić Czarnego Pana Tanatosa. - Nie uknęła uwadze Lucjusza duma, która zabrzmiała w głosie ich Pana i pewniem był, że Teodred także to dostrzegł.

- Dziękuję wam za ciepłe powitanie - powiedział drugi Czarny Pan, mimo że Śmierciożercy nie zrobili nic, prócz wpatrywania się w niego i szeptania. - Pewien jestem, że moi poplecznicy i ja będziemy się tutaj doskonale bawić.

Na te słowa cienie wokół sali się poruszyły. Kilkoro Śmierciożerców, którzy stali bliżej tych cieni, cofnęli się o kilka kroków, starając się oddalić jak najbardziej od dziwnych cieni, równocześnie nie porzucając swojego miejsca.

Cienie rosły, aż wyłoniły się z nich ludzkie postaci, a cienie spływały z nich, gdy szli w stronę podium. W ciągu kilku sekund przed tronem stało w szeregu czternaście osób, wszyscy z twarzami ukrytymi za takimi samymi pustymi maskami.

Upadli na kolana, pochylając głowy, z prawymi dłońmi zaciśniętymi w pięści nad piersią i z lewą ręką za plecami.

- Uroboros! - wykrzyknęli jednym głosem.

Wszystko to zrobili równocześnie.

Samo to słowo zdawało się być przepełnione ich magią, sprawiając, że zabrzmiało, jak gdyby wiele więcej niż tylko czternaście osób klęczało przed oboma Czarnymi Panami.

Śmierciożercy zaczęli kręcić się niespokojnie, gdy czas płynął i nikt się nie odezwał, a obaj Czarni Panowie jedynie spoglądali na morze ludzi przed nimi. Jednakże większość z nich nie mogła przestać wpatrywać się w popleczników drugiego Czanrgo Pana.

Już pięć minut pozostawali w tej samej pozycji i żaden z nich nawet nie drgnął. Gdyby Lucjusz nie wiedział inaczej, powiedziałby, że nawet nie oddychali.

- Teraz, gdy już zostaliście sobie przestawieni, możecie odejść. Wracajcie do domu, wiedząc, że zwycięstwo jest w zasięgu naszych rąk! - zawołał ich Pan, a Zewnętrzny Krąg Śmierciożerców odpowiedział wiwatami. - Wewnętrzny Krąg niech pozostanie - rozkazał, odwracając się i siadając na swoim tronie.

Niemal leniwym machnięciem różdżki wyczarował obok drugi tron, identyczny jak jego własny. Lucjusz był pewien, że coś to oznaczało, jednak nie mógł do końca pojąć co takiego.

Kilka chwil później pokój opustoszał, nie licząc obu Czarnych Panów i, jak podejrzewał Lucjusz, obu Wewnętrznych Kręgów. Jego spojrzenie powędrowało do klęczących popleczników, którzy nadalsię nie poruszyli.

Poczuł, jak Teodred obok niego się poruszył i pozostali członkowie Wewnętrznego Kręgu Śmierciożerców podeszli bliżej. Bolało go, jak ich liczba się zmniejszyła. Zostali tylko Theodred Nott, Severus Snape, Barty Crouch Junior, Mikhail Jugson, Gregory Montague, Juliusz Pucey, Aleksander Avery, Marius Avery i on sam. Spośród nich jedynie Toedred i Aleksander byli tu od samego początku. Byli częścią Dworu Czanego Pana. Ale tak wielu spośród nich brakowało. Większość była w Azkabanie. Przykro było widzieć ich szeregi tak zmniejszone. Jednak Lucjusz był pewien, że wkrótce będą mogli to naprawić.

- Wy, moi najbardziej lojalni poplecznicy, mój Wewnętrzny Krąg, dostąpicie zaszczytu poznania tożsamości Lorda Tanatosa - oznajmił ich Pan i Lucjusz mógł dostrzec podekscytowanie pozostałych. Nie potrafił jednak go w sobie wzbudzić. Wiedział, kto to był, wiedział, kto nadal klęczał u stóp Lorda Tanatosa. Wiedział, a jakaś część jego umysłu wolałaby tego nie wiedzieć.

Lord Tanatos zaśmiał się cicho i mimo że Lucjusz nie mógł ich zobaczyć, pewien był, że jego oczy błyszczały złośliwym rozbawieniem. Doskonale znał to spojrzenie. Zawsze miał ten wyraz twarzy, gdy bawił się innymi ludźmi.

Maska zaczęła rozpływać się w powietrzu i pierwszą rzeczą, którą ujrzał, były zielone niczym klątwa uśmiercająca oczy.

Usłyszał, jak po jego prawej stronie ktoś cicho wciągnął powietrze i zerknął w bok, zauważając, że Severus wyglądał potwornie blado. Przypomniał sobie, jak jego syn mówił, że nowy Czarny Pan i Severus nie lubili się nawzajem.

Gdy wzrok Lorda Tanatosa spoczął na Severusie i na jego ustach pojawił się złośliwy uśmieszek, Lucjusz poczuł przypływ współczucia dla swojego starego przyjaciela. Nie chciał wiedzieć, o czym myślał teraz Lord Tanatos.

- Znaliście go jako Harry'ego Pottera - powiedział im ich Pan. - Od tego dnia będzie znany jako Lord Tanatos. Oczekiję, że będziecie traktować go tak samo, jak traktujecie mnie. Jest ponad wami. Jest mi równy - oznajmił stanowczo, a spojrzenie jego krwistoczerwonych oczu obiecywało ból każdemu, kto się mu sprzeciwił.

- Mój... Mój Panie, proszę... - Avery, młodszy z nich, wydawał się być rozdarty pomiędzy spoglądaniem na nowego Czarnego Pana spode łba a wpatrywaniem się błagalnie w ich Pana. Lucjusz pokręcił głową, młodszy Avery zawsze był o wiele bardziej zuchwały niż jego ojciec. Sądząc po spojrzeniu, jakie Aleksander posyłał swojemu synowi, Lucjusz wiedział, że mężczyzna martwił się o jego bezpieczeństwo. Ich Pan właśnie powiedział im, by szanowali Lorda Tanatosa, jak gdyby był ich Panem, a Lucjusz był pewien, że cokolwiek miało wyjść z ust Avery'ego, nie mogło być dobre. - To zaledwie brudny półkrwisty! Nie mógł zostać Czarnym Panem. To tylko bezwartościowy śmierć, zupełnie jak ta szlama, jego matka!

Lucjusz naprawdę nie był pewien, czego oczekiwać, ale z pewnością nie było to to, co się naprawdę wydarzyło.

Czternastu klęczących popleczników, wydało się nagle zmienić w cienie i zniknęło z pola widzenia. Nie poruszyli się, nikt nie zauważył ich różdzek, po prostu roztopili się w plamę cienia. Po czym nagle czternaście kolumn wyrosło wokół Avery'ego i czternaście promieni Cruciatus opuściło ich różdżki.

Stało się to tak szybko, że nikt nie miał czasu zareagować, a już na pewno nie Avery, który nie zdołał nawet ruszyć się z miejsca, zanim został trafiony. Nawet jednak gdyby się poruszył, nie miał w którą stronę się uchylić, by uniknąć nadlatujących klątw. Został otoczony ze wszystkich stron.

Pełen agonii krzyk, który wyrwał się z ust Avery'ego mroził krew w żyłach i Lucjusz zobaczył, jak Aleksander mocno ścisnął w dłoni swoją różdżkę, nie interweniował jednak. Żaden z nich nic nie zrobił. Lucjusz nie sądził, by którykolwiek z nich mógł, nawet gdyby chcieli.

Krzyk wydawał się trwać w nieskończoność i wszyscy byli tak zaabsorbowani tym, co się działo, że nie zauważyli nawet, gdy nastoletni Czarny Pan się poruszył. Jednak nagle pojawił się wewnątrz kręgu, przy krzyczącym, pojękującym mężczyźnie i klątwy ustały.

Avery nadal jęczał. Był to cichy, pokonany dźwięk, jakiego Lucjusz nigdy wcześniej nie słyszał z jego ust. Nie zdołał powstrzymać dreszczu, który wstrząsnął całym jego ciałem. Nie wyobrażał sobie, jak potworną agonią musiało być znalezienie się równocześnie pod działaniem czternastu klątw Cruciatus.

Czternaście postaci stało wyprostowanych, z rękami założonymi na plecach, znów całkowicie nieruchomych. Lucjusz nie mógł odwrócić od nich wzroku. Wydawali się być niemal nienaturalni. Poruszali się i działali jak jedność. Nie... Nie wydawali się w ogóle być indywidualnymi jednostkami. Niemalże... Niemalże, jak gdyby byli przedłużeniem woli Lorda Tanatosa. Ta myśl zmroziła go do głębi. Wiedza, czym stał się jego syn, zmroziła krew w jego żyłach. Spojrzenie na Teodreda pokazało mu, że on czuł się tak samo.

Lord Tanatos usiadł obok trzęsącego się mężczyzny na podłodze i ułożył sobie jego głowę na kolanach. Zaczął głaskać jego włosy, mówiąc do niego niemalże jak do małego dziecka.

- Bolało? - spytał niemal czule, uśmiechając się ciepło.

Avery zajęczał nieco głośniej i Lord Tanatos uciszył go, ani na chwilę nie zaprzestając swoich pieszczot.

- Przykro mi, że musiałeś przez to przejść. - Brzmiał tak szczerze, wydawął się być tak zasmucony, że Lucjusz bardzo chciał mu uwierzyć. - Ale mogło być gorzej. - Magia w pomieszczeniu zgęstniała, stając się przytłaczająca. Skupiła się wokół Lorda Tanatosa i Avery'ego. Jęki Avery'ego umilkły, a jego oczy były szeroko otwarte. Przepełnione były przerażeniem i Lucjusz poczuł kolejny przypływ współczucia dla mężczyzny, który był kiedyś jego przyjacielem. - Mogło być o wiele gorsze - ciągnął i Lucjusz bez trudu mu uwierzył. - Mógłbym odebrać ci twoją magię. - Wokół wiele osób równocześnie wciągnęło głośno powietrze i więcej niż jeden cofnął się o krok. - No dobrze, nie naprawdę ci ją odebrać. - Lucjusz z ulgą wypuścił powietrze, nie zdając sobie nawet wcześniej sprawy, że na chwilę przestał oddychać. - Ale mógłbym cię powstrzymać przed uzyskaniem do niej dostępu, tak jak teraz.

Magia krążąca po sali wystrzeliła do przodu, skupiając się wokół Avery'ego i krzyk, który dał się słyszeć, miał prześladować ich w snach przez wiele nocy. Nikt nigdy nie słyszał takiego dźwięku. Jak gdyby komuś odebrano jego własną duszę.

- Proszę! - Brzmiał na całkiem złamanego, bardziej niż tych kilku, których widział w Azkabanie.

- Cii... - Lord Tanatos nie przestawał głaskać go po włosach, a na jego ustach widoczny był nadal ciepły uśmiech. - Oddam ci ją - zapewnił go. - Ale musisz się nauczyć, nie chcielibyśmy, by coś takiego się powtórzyło, prawda?

- Nie, nie, nie. - Avery potrząsnął głową. - Proszę - błagał znów i Lucjusz musiał odwrócić wzrok.

Magia ponownie wypełniła pomieszczenie, po czym nagle zniknęła, jak gdyby nigdy jej tam nie było. Avery opadł na podłogę, a z oczy ciekły mu łzy, podczas gdy jego ciało nadal drżało. Lucjusz podejrzewał, że to z powodu zarówno wpływu czternastu klątw Cruciatus, jak i utraty kontaktu z własną magią.

Lord Tanatos ponownie wstał, zerknął po raz ostatni na Avery'ego i powrócił do swojego tronu. Jego poplecznicy ustawili się w szeregu, a ich postawa była równie wyprostowana i nieruchoma jak wcześniej.

Lucjusz powrócił na swoje miejsce, tak samo jak pozostali Śmierciożercy, i dopiero wtedy dostrzegł wyraz twarzy ich Pana. Nigdy nie widział w niczyich oczach tyle pożądania. Było tam tyle nieopanowanego pragnienia, że Lucjusz na chwilę zamarł ze zdumienia.

Podejrzewał jednak, że nie powinno go to dziwić. Ich Pan zawsze był zafascynowany Lordem Tanatosem, a widział, jak scena, której doświadczyli, mogła na niego wpłynąć.

- Jak już zapewne zdaliście sobie sprawę - wysyczał ich Pan mrocznym szeptem. - Lord Tanatos i jego poplecznicy wiedzą, jak o siebie zadbać. - Brzmiał na niepomiernie zadowolonego i Lucjusz już wiedział, że wielu z Śmierciożerców miało trafić za karę w ręce Lorda Tanatosa, gdyby zawiedli swojego Pana.

Ich Pan zerknął na Avery'ego, który nadal leżał na podłodze, a potem spojrzał na Aleksandra.

- Zabierz swojego syna, Aleksandrze - poinstruował. - Nie będzie w stanie używać magii przez dzień lub dwa. To był wstrząs dla jego ciała i magii.

Aleksander ukłonił się przed ich Panem.

- Tak, mój Panie. - Wyprostował się i spojrzał na Lorda Tanatosa, który właściwie ułożył się na swoim tronie. Ponownie się skłonił. Był to głęboki, pełen szacunku ukłon. - Mój Panie - powiedział i Lucjusz usłyszał, jak Teodred głośno wciągnął powietrze. Oczy obu Czarnych Panów rozbłysły zadowoleniem i szczery uśmiech pojawił się na ustach Lorda Tanatosa. Lucjusz nie mógł odrócić wzroku. Lord Tanatos był piękny, naprawdę nie dało się tego inaczej określić.

- Możecie odejść - powiedzieli im obaj Panowie.

Uroboros rozpłynęli się ponownie pośród cieni i Lucjusz był pewien, że gdy tylko powróci do domu, znajdzie tam swojego syna, jak gdyby ten nigdy nigdzie nie wychodził.

Śmierciożercy skłonili się przed oboma Czarnymi Panami, choć Severus nadal wyglądał raczej blado, i opuścili salę tak szybko, jak tylko mogli.

Lucjusz napotkał spojrzenie Teodreda i skinął głową, widząc w jego oczach ciche pytanie. Tak, będą musieli porozmawiać. Musiał porozmawiać z kimś, kto także miał kogoś bliskiego pośród popleczników Lorda Tanatosa. Zamknął oczy, teleportując się. Mógł jedynie mieć nadzieję, że jego syn wiedział, co robi.

o.o.o.o.o.o.o

Gdy tylko zostali sami, Harry się roześmiał.

- To była dobra zabawa - zawołał, podrywając się ze swojego tronu. Całkowicie zignorował spojrzenie wygłodniałych oczu, które śledziły każdy jego krok.

- Dobra zabawa... Niekoniecznie tego określenia bym użył - skomentowa Tom, opierając się wygodnie na swoim tronie. - Było to jednak interesujące.

- Doprawdy? - spytał z udawaną skromnością.

Zamrugał, gdy nagle został przyparty do ściany. Nie zauważył nawet, kiedy Tom się poruszył.

- Musisz mnie tak dręczyć? - wysyczał Tom tuż przy jego szyi i Harry zadrżał. Ledwo zdołał powstrzymać jęk, który chciał się z niego wyrwać.

- Dręczyć cię? - Był z siebie całkiem dumny, udało mu się zabrzmieć, jakby wcale nie był poruszony. - Nie przypominam sobie, bym cię dręczył. Pokazałem im jedynie, co się stanie, jeśli mnie rozzłoszczą.

Syknął, gdy ostre zęby wbiły się w jego szyję. Spojrzał na Toma wrogo i rozpłynął się w cieniu, pojawiając się znów za swoim tronem.

Tom odwrócił się powoli, jego krwistoczerwone oczy były przymrużone. Nie pomogło mu to jednak ukryć kryjącego się w nich pożądania.

- I ty twierdzisz, że mnie nie dręczysz - odezwał się Tom. - Jak długo zamierzasz zmuszać mnie, bym cię ścigał? - Harry mógł wyczuć, jak poważne było to pytanie. Nie było to żartobliwe droczenie się, w głosie Toma zdołał zauważyć niewielką tęskną nutę.

- Tak długo, jak będzie trzeba - odpowiedział szczerze. Nie zamierzał oddać się Voldemortowi, przynajmniej dopóki będzie miał pewność, że jego zamiary były poważne. Nie zamierzał stać się zabawką drugiego Czarnego Pana.

Posłał Czarnemu Panu uśmiech i rozpłynął się w cieniu.

o.o.o.o.o.o.o

Niemalże wbiegał po schodach. W innej sytuacji nie zrobiłby tego, ale ten jeden raz nie przejmował się tym. Miał rację. Miał rację. Całym sobą pragnął, by było inaczej. Nawet nie zapukał. Niemalże wtargnął do gabinetu, oddychając ciężko, blady i z szeroko otwartymi oczami.

Albus spojrzał na niego, a uśmiech znikł z jego twarzy, gdy go zobaczył.

- Severusie? - Brzmiał na tak zaniepokojonego, a on miał ochotę się roześmiać. Albus nie niepokoił się dostatecznie! Ostrzegał go! Powiedział mu, że powinni byli coś zrobić. - Severusie, co się stało?

- Czarny Pan nas wezwał - oznajmił, próbując się uspokoić. Musiał zachować czysty umysł. Musiał myśleć jasno.

Albus jakby zestarzał się na jego oczach i Severus niemal poczuł wyrzuty sumienia na myśl o tym, co właśnie miał mu przekazać. Prawie.

- A więc zaczęło się - wyszeptał Albus, siadając ponownie. - Jak wyglądał, Severusie? Był w pełni sił?

Severus usiadł i odetchnął głęboko.

- Wydawał się... Wydawał się być nawet potężniejszy niż wcześniej. Wyglądało to tak, jakby powrócił już jakiś czas temu.

- Jest to możliwe. Kamień został zabrany już kilka lat temu. Merlin jedynie wie, co Tom robił przez te ostatnie parę lat.

Severus nie zdołał w pełni powstrzymać pełnego goryczy śmiechu, który się z niego wyrwał.

- O, nie. Nie tylko Merlin. Wiemy, co robił przez te ostatnie kilka lat - oznajmił ponuro. - Był z nim ktoś, ktoś, kogo nazwał sojusznikiem, ktoś, kto, jak oznajmił, jest kolejnym Czarnym Panem.

Z twarzy Albusa zniknął cały kolor, a Severus wiedział, że przerażenie, które teraz czuł starzec, wzrośnie jedynie, gdy dowie się on, kim dokładnie był ten drugi Czarny Pan. Severus nie sądził, by ktokolwiek mógł to przewidzieć. Nawet on, który mocno wierzył, że chłopak był mrocznym czarodziejem, nigdy nie wyobrażał go sobie, jako kolejnego Czarnego Pana, a przynajmniej nie tak szybko.

- Nie. - Słowo to było przesycone niedowierzaniem i Severus nie mógł za to winić starca. - Wiedziałeś tego drugiego Czarnego Pana?

- Tak, Albusie - potwierdził ponuro. - To...

Severus krzyknął.

Płonął, wszystko płonęło.

Proszę, proszę, proszę, proszę! Przestań! Niech się skończy!

Ból zniknął i cichy śmiech przemknął przez jego umysł. Niegrzeczny chłopiec, wyszeptał niemalże dziecinny głos i po raz pierwszy od lat Severus poczuł, jak jego serce ścisnął strach.

Nie mógł powiedzieć.

Powinien był wiedzieć.

Otworzył oczy (kiedy je zamknął?) i zobaczył pochylającego się nad nim Albusa. Niepokój wyryty był na jego twarzy. Uśmiechnął by się do staruszka, gdyby mógł.

- Nie m-mm-mogę powiedzieć - wyszeptał zachrypniętym głosem, gardło miał obolałe. Skrzywił się, czując w ustach posmak krwi.

- W porządku, mój chłopcze. - Albus pomógł mu wstać i wyczarował dla niego szklankę wody. - Powiedz mi, ile możesz.

Wypił wodę, starając się zebrać myśli. Nie był w stanie wymyślić sposobu, by powiedzieć Albusowi, kto to był, ani nawet by jakoś to zasugerować. Czuł, jak krew zaczynała burzyć się w nim za każdym razem, gdy chociażby rozważał ten pomysł.

- Czarny Pan powrócił. Jego partner nazywa się Lord Tanatos. Obaj są równie źli, a Lord Tanatos zdaje się czerpać przyjemność z karania tych, którzy go rozczarują nawet bardziej niż mój Pan.

- Tom pozwala mu karać swoich popleczników? - Albus brzmiał na zaskoczonego i Severus nie mógł go za to winić. Czarny Pan się nie dzielił. Severus to wiedział, wierzył w to. A przynajmniej wierzył w to do dziś. Do czasu aż zobaczył, jak Czarny Pan patrzył na tego bachora.

Nie mógł w pełni ukryć obrzydzenia, które pojawiło się na jego twarzy. Jak chłopiec mógł pozwolić się dotknąć temu potworowi? Jak mógł oddać się mężczyźnie, który zabił jego matkę? Czy władza znaczyła dla niego tak wiele, że oddałby własne ciało człowiekowi, który z zimną krwią zamordował jego matkę?

- Czarny Pan nazwał go równym sobie. Jednakże Lord Tanatos ma też swoich popleczników. Nazywają się...

Krew w nim się zagotowała i stęknął z bólu. Nie było to nawet po części tak bolesne jak za pierwszym razem, ale był pewien, że gdyby próbował powiedzieć więcej, ból by się spotęgował. Nie, nie, nie. To by zepsuło niespodziankę, wyszeptał znów w jego głowie ten sam głos, a za nim podążył chichot.

- Nie mogę, Albusie - powiedział, brzmiąc niemal na pokonanego.

- Rozumiem. Nie martw się, mój chłopcze - próbował zapewnić go Albus. - Zwołałem dawnych przyjaciół. Ostrzegłem już większość z nich, że coś prawdopodobnie się stanie. Są gotowi.

Severus zamknął oczy. Nie chciał, by Albus ujrzał kryjącą się w nich rozpacz.

Jak mógł się nie martwić? Jak mógł nie rozpaczać, gdy ich podobno jedyna nadzieja ogrzewała łóżko Czarnego Pana

Forward
Sign in to leave a review.