Narodziny Czarnego Pana

Harry Potter - J. K. Rowling
M/M
G
Narodziny Czarnego  Pana
Summary
Ta praca nie należy do mnie tylko do LittleMissXanda.Praca nie jest zakończona.Dumbledore był pewien, że dokonał właściwego wyboru. Dziesięć lat później Harry pokazuje mu, jak bardzo się mylił. Nie szanując większości, Harry wyrabia sobie markę w Hogwarcie i pokazuje wszystkim, że jest kimś więcej niż tylko BWL. Robiąc to, przyciąga uwagę Czarnego Pana, sprawiając, że Voldemort wierzy, że Chłopiec-Który-Przeżył może być kimś więcej niż tylko wrogiem.
All Chapters Forward

Chapter 19

Rozdział 19 – Randka

Harry zaklął, gdy uderzył o ziemię. Z pewnością nikomu by nie polecał rzucania się na świstoklik. Szybko otworzył oczy, zauważając, że nie słyszy wokół siebie tłumu, który oglądał trzecie zadanie.

Poderwał się na równe nogi, trzymając w ręku różdżkę i rozejrzał się wokół.

Zmrużył oczy, przyglądając się nieznanemu otoczeniu. Nie miał pojęcia, gdzie był ani dlaczego się tu znalazł.

Ruch za jego plecami sprawił, że odrócił się na pięcie, ani na chwilę nie opuszczając różdżki.

- Dobry wieczór. - Do jego uszu dobiegł znajomy głos i Harry niemal opuścił różdżkę.

- Panie Nacht.

Nacht machnął różdżką i ogień na kominku zbudził się do życia, a świece same się zapaliły. Teraz, gdy miał więcej światła, mógł lepiej zobaczyć pokój, w którym się zalazł. Była to jadalnia, jak mu się zdawało, stara, ale bardzo zadbana. Podłoga wykonana była z ciemnego drewna, ściany pomalowane na ciemnoniebiesko. Wisiało na nich kilka obrazów, choć tylko jeden z nich był portretem. Widniejący na nim mężczyzna, zdawało się, że w raczej zaawansowanym średnim wieku, czarnowłosy i niebieskooki, z dostojnymi rysami, miał wzrok skierowany prosto na niego. Tak jakby analizował każdy jego ruch. Na dalekim krańcu pokoju znajdowały się dwa okna, sięgające od podłogi do sufitu, a za nimi dostrzegał zarys sporego ogrodu. Następnie jego spojrzenie spoczęło na małym, okrągłym stole zastawionym do obiadu dla dwóch osób.

- Doprawdy, panie Nacht, jeśli chciał pan umówić się na randkę, wystarczyło poprosić – zażartował. Wiedział, że technicznie rzecz biorąc, został uprowadzony, ale w tej chwili naprawdę się nie bał. Nawet wiedząc, że nie powinien, tęsknił za Tomem.

Na ustach Toma pojawił się niewielki uśmiech.

- Nie sądzę, by moja duma mogła znieść odmowę – odpowiedział żartem. Wydał się Harry'emu w jakiś sposób pogodniejszy. Co prawda był wokół niego cień zdenerwowania, ale niemal całkowicie zasłaniała go determinacja. Jak gdyby podjął decyzję i zamierzał się jej trzymać bez względu na konsekwencje.

- Zdecydował więc pan, że najlepiej będzie mnie uprowadzić? - Nie starał się nawet ukryć sarkazmu w głosie.

- Coś w tym stylu – odpowiedział Tom, wchodząc wgłąb pokoju. - Proszę, Harry, usiądź – powiedział, odsuwając dla niego krzesło.

Harry posłuchał. Nie zobaczył zadowolonego uśmiechu na ustach Toma, ale niemal mógł go poczuć. Tom usiadł naprzeciwko niego i chwilę później pojawił się skrzat domowy, stawiając przed nimi napoje.

- Sprowadziłem cię tutaj nie z powodu… randki, skoro już mamy używać tego terminu – powiedział chwilę później Tom.

- Tak podejrzewałem. Choć sceneria, którą przygotowałeś, jest nieco myląca.

- Jest kilka rzeczy, które muszę ci wyjawić. Przyznam się, że zaplanowałem to spotkanie w ten sposób, ponieważ po tej rozmowie możesz nie chcieć już więcej przebywać w moim towarzystwie. Jestem samolubnym człowiekiem i jeśli mogę nie mieć kolejnej szansy się z tobą spotkać, zamierzam cieszyć się tą, póki jeszcze mogę.

- Dlaczego miałbym nie pragnąć już więcej twojego towarzystwa? - Oczy Harry'ego zwęziły się, a jego magia zatańczyła tuż pod powierzchnią skóry.

- Nie byłem całkiem szczery w kwestii swojej tożsamości – oznajmił Tom, sącząc wino.

Na oczach Harry'ego rysy twarzy mężczyzny zaczęły się zmieniać. Znikał bardzo skomplikowany czar zmieniający wygląd. Przyjrzał się mężczyźnie. Był przystojny jako Tomas Nacht, ale człowiek siedzący teraz przed nim był zniewalający. Harry pogratulował sam sobie, że zdołał nie gapić się na niego z otwartymi ustami. Jednak gdy tylko spojrzał w jego oczy, jego mózg na chwilę się wyłączył.

Nigdy nie widział tych oczu, ale wiedział, do kogo należały. Czytał o ich właścicielu niemal obsesyjnie, a niezależnie od tego, jak bardzo opisy jego wyglądu się zmieniały, jedna rzecz zawsze pozostawała niezmienna: jego oczy.

- Voldemort. - Nie było to pytanie, jedynie stwierdzenie faktu.

Na ustach mężczyzny pojawił się uśmiech zadowolenia.

- Naprawdę jesteś wyjątkowy. - Voldemort odstawił kieliszek z powrotem na stół. Harry był zaskoczony, zauważając nagle, że w międzyczasie pojawił się ich posiłek. Choć wyglądało to raczej na przystawkę.

Zrobił najbardziej logiczną możliwą rzecz: podniósł widelec i spróbował potrawy. No dobrze, może nie było to całkowicie logiczne. Ale było to uprzejme. A jeśli Czarny Pan oferuje komuś obiad, lepiej go zjeść. Niezależnie od tego, jak bardzo człowiek jest zszokowany.

Tom, nie, nie Tom. Voldemort poszedł w jego ślady, pochłaniając doskonały posiłek. Naprawdę był doskonały, przynajmniej Czarny Pan miał dobry gust.

- Jak widzisz, mamy sporo do omówienia – ciągnął Czarny Pan.

- Tak. - Harry był dumny z siebie, jego głos brzmiał, jakby w ogóle się nie przejął. - Byłbym wdzięczny, gdybyś mógł łaskawie wytłumaczyć, co się dzieje.

- Tak jak podejrzewałeś, nigdy nie umarłem. Byłem ranny i osłabiony, byłem zaledwie zjawą, ale nie byłem martwy. Dążąc do odzyskania swoich mocy, znalazłem się ponownie w Hogwarcie. Miałem raczej prosty plan: odzyskać ciało i zabić ciebie – oznajmił Voldemort, po czym wziął kolejny kęs jedzenia, jak gdyby oznajmienie osobie, z którą spożywało się obiad, że planowało się ją zabić, było zupełnie naturalne. - A potem pojawiłeś się ty i wszystko się zmieniło. - Voldemort westchnął. - Muszę przyznać, że tak samo jak reszta Czarodziejskiego Świata, oczekiwałem, że będziesz Złotym Chłopcem Gryffindoru, doskonałym Wybawcą Jasności. Ale jeden rzut oka wystarczył mi, by stwierdzić, że się myliłem. Nadal jednak niczego to nie zmieniało, musiałeś zostać wyeliminowany. Jednak, kiedy zobaczyłem, jak bardzo jesteś utalentowany, zacząłem naprawdę rozważać możliwość, by uczynić się swoim Śmierciożercą. Tak jednak było tylko do czasu, aż miałem okazję z tobą porozmawiać. Nawet w tak młodym wieku, wiedziałem, że nigdy być za nikim nie podążył.

- Quirrell – oznajmił Harry, gdy już obaj się napili.

Voldemort wyglądał na zadowolonego z jego dedukcji.

- Tak. Opętałem go. Na początku tylko częściowo, ale po ceremonii przydziału całkowicie przejąłem nad nim kontrolę. Jak możesz zgadnąć, odzyskałem swoją moc, ale ty nadal stanowiłeś dla mnie tajemnicę. Chciałem wiedzieć o tobie więcej. Chciałem wiedzieć o tobie wszystko. Tak narodził się Tomas Nacht.

- Tomas Nacht nie istnieje – stwierdził Harry, ignorując ukłucie bólu, które poczuł, gdy zdał sobie z tego sprawę.

- Nie, on naprawdę istnieje. Ja jestem Tomasem Nachtem – zaprzeczył ostro Voldemort. - Niemal wszystko, co ci powiedziałem o Tomasie Nachtcie jest dla mnie prawdziwe. Zmieniłem tylko kilka faktów, jak miejsce i czas mojego urodzenia. Wszystko inne jest prawdą.

- Jesteś czarodziejem pół-krwi? - Harry nie potrafił ukryć niedowierzania, które zabrzmiało w jego głosie. - Mężczyzna, który przewodzi fanatykom czystej krwi, jest czarodziejem pół-krwi? - Wiedział, że powinien okazać Czarnemu Panu więcej szacunku, nie miał tendencji samobójczych, ale nie mógł się powstrzymać. Wiedział, że rozmawiał z Czarnym Panem, ale nadal czuł się przy nim tak samo swobodnie jak przy Tomasie Nachtcie.

- Niewiele osób o tym wie. Jedynie mój pierwotny Wewnętrzny Krąg, mój Dwór i niektóre spośród ich dzieci.

- Czemu? - spytał go Harry, mrużąc oczy. - Wstydzisz się swojej krwi?

Voldemort westchnął i zamknął oczy. Harry zawsze wiedział, o co zapytać. A nie mógł skłamać. No dobrze, mógł, ale nie chciał. Przecież o to w końcu tu chodziło.

- Przez pewien czas, owszem, byłem – przyznał. Czuł gorycz, przyznając się do tego. - Byłem młody i bezgranicznie złościło mnie, że byłem pół-krwi. Jak mogłem ja, ktoś, kto był o wiele potężniejszy od tych wszystkich nadętych czystokrwistych, był pół-krwi? Gorszy od nich w tym świecie, gdzie powinna się liczyć jedynie siła magii? Na szczęście dorosłem. Nie wstydzę się już dłużej mojej krwi, ale do czasu, gdy doszedłem do tego wniosłu, potrzebowałem armii, a fanatycy czystej krwi byli gotowi ją dla mnie stworzyć.

- O co więc walczysz?

- Sądzę, że to, o co walczę teraz, nie jest tym samym, o co walczyłem wtedy.

- To nadal nie mówi mi, o co walczysz teraz.

- Powiedz mi, Czarny Panie, o co ty walczysz?

Harry niemal przestał oddychać. Jego spojrzenie utkwione było w Voldemorcie. Próbował nie zareagować, ale wiedział, że nie zdołał ukryć swojego zaskoczenia.

- Skąd wiesz? - niemal wysyczał.

- Wiedziałem już od pewnego czasu, że miałeś potencjał. Ale gdy tylko dziś cię zobaczyłem, wiedziałem, czym jesteś.

- Skąd wiesz? - powtórzył Harry.

- Ty też możesz to poczuć, Harry – powiedział mu Voldemort. - Uwolnij swoją magię, posłuchać, co ona ci mówi.

Harry zamknął oczy. Może nie był to najlepszy ruch, gdy znajdował się w towarzystwie Czarnego Pana, ale tak najłatwiej było mu w pełni skoncentrować się na swojej magii. Nie minęła nawet sekunda, gdy niemal głośno westchnął. Czuł Voldemorta, było to tak, jak gdyby wszystkie jego zmysły mówiły mu, czym był Voldemort. Jakiś wewnętrzny instynkt podpowiadał mu, by uciekał. Jednak coś innego w nim się cieszyło, jego magia była uradowana. Znalazła kogoś, kto do niej pasował.

Otworzył oczy i spojrzał uważnie na drugiego Czarnego Pana.

- Stąd właśnie wiedziałem – powiedział mu mężczyzna, a na jego ustach pojawił się niewielki, pełen zrozumienia uśmiech. - Od jak dawna?

- Od dzisiaj – odpowiedział Harry, wiedząc, o co pytał mężczyzna.

- A więc jeszcze nieopierzony Czarny Pan. - Jego usta wygięły się w rozbawiony uśmieszek. - Mój mały Król tak szybko rośnie – powiedział żartobliwie.

Harry zmrużył oczy.

- Wiedziałeś od samego początku, że chciałem cię spotkać. Ciebie, Voldemorta, a nie Tomasa Nachta. Czemu kreować Tomasa Nachta, wiedząc, że to ciebiechciałem poznać?

- Za wcześnie było, by ludzie się dowiedzieli, że wróciłem, a mimo że jestem pewien, że nikomu byś nie powiedział, nie mogłem być pewien twojej reakcji. Podejrzewałem, ale nie miałem pewności. Znalazłem więc sposób, by lepiej cię poznać. Poza tym, chciałem, żebyś czuł się przy mnie swobodnie, a bycie Czarnym Panem zwykle sprawia, że ludzie czują się… powiedzmy, że niezbyt komfortowo?

Harry musiał powstrzymać śmiech. Cóż, można było tak to ująć.

- Czemu imię Tomas Nacht?

- Powodów jest kilka. Używałem już wcześniej nazwiska Nacht, było więc stosunkowo łatwo stworzyć dokumenty udowadniające, że Tomas Nacht był synem osoby, pod której nazwisko się podszywałem. Moje prawdziwe imię naprawdę brzmi Tom, to moim zdaniem zabawne, że cały ten czas praktycznie wykrzykiwałem je Dumbedore'owi w twarz, a on nic nie podejrzewał. Wierzy, że nienawidzę swojego imienia, ponieważ dzielę je z moim mugolskim ojcem. Tak rzeczywiście było przez jakiś czas, ale jak już wcześniej mówiłem, w końcu dorosłem. Moja matka nazwała mnie Tom Marvolo Riddle.

- TMR – wyszeptał Harry. - To ty dałeś mi te książki.

- Owszem. Przydały ci się?

Harry aż prychnął.

- Obie serie należą do moich ulubionych – wyjawił i był nieco zaskoczony, kiedy oczy Voldemorta rozbłysły z zadowolenia.

- Czy odpowiesz mi na pewne pytanie, które chciałem ci zadać już od pewnego czasu? - spytał go Voldemort, pochylając się lekko do przodu, zdracając tym swoje podniecenie.

- Jakie pytanie?

- Co zrobiłeś w pierwszej klasie Jugsonowi?

Harry zaśmiał się cicho i oparł wygodnie na krześle. Pierwsza klasa… Zdawało mu się, że to było wieki temu.

- Czy nie wolałbyś zobaczyć? – spytał, ciekaw, jak Czarny Pan zareaguje na tę propozycję.

- Zaufałbyś mi dość, by wpuścić mnie do swojego umysłu?

- A mam powód, by tego nie robić?

Obaj wiedzieli, co Harry oferował. Chodziło o coś więcej, niż tylko oglądnięcie wspomnienia o tym, co się wtedy stało. Był to pokaz zaufania. Zaufania, które gdyby zostało złamane, byłoby stracone na zawsze. Harry ryzykował. Pokazywał Czarnemu Panu, że choć ten nie był z nim całkiem szczery, nie wszystko było jeszcze stracone.

Ich spojrzenia się spotkały i Voldemort wślizgnął się w głąb jego umysłu. Wspomnienie znajdowało się na wierzchu, tak więc Voldemort nie musiał go szukać i nurkować głębiej w odmęty umysłu Harry'ego.

Czarny Pan był zaskakująco delikatny, oglądając wspomnienie. W ogóle nie dotykał innych rzeczy w jego umyśle. Chwilę później wymknął się z niego, a na jego ustach malował się sadystyczny uśmieszek.

- Nawet w tak młodym wieku byłeś już tak wspaniale okrutny – powiedział mu Czarny Pan, którego oczy lśniły zadowoleniem. - Niczego bardziej bym nie pragnął, jak zobaczyć, co zrobiłbyś teraz.

- No cóż… Mam teraz swoje zwierzątko – poinformował go nonszalancko Harry.

- Och? Opowiedz.

- Mój piesek nie lubił zasad panujących w Slytherinie. Szczekał tak głośno, że zdecydowałem, że musi zostać wyszkolony. Teraz jest takim dobrym psem. Aż szkoda, że będzie musiał odejść z końcem tego roku, ale nic nie da się na to poradzić. Choć jestem pewien, że nauczył się swojej lekcji. - Harry zaśmiał się, przypominając sobie ucznia Durmstrangu.

Chłopak został całkowicie złamany. Nie dziwiło go to zbytnio, biorąc pod uwagę, przez co chłopak przeszedł. Dzielił się swoim zwierzątkirm ze swoim Dworem, a niektórzy z jego Uroboros byli raczej satystyczni. Poza tym, żaden z nich nie zapomniał, co chłopak o nim powiedział, gdy został przedstawiony Dworowi. Sprawili, że cierpiał. Naprawdę było mu przykro, że wkrótce odejdzie, doskonale niwelował stres. Choć upewnili się, by nigdy nie zostawiać na nim widocznych śladów. Nie byłoby dobrze, gdyby nauczyciele zaczęli dociekać, czemu był ranny.

Voldemort zaśmiał się mrocznie, jego krwistoczerwone oczy błyszczały sadystyczną przyjemnością.

- Nie mogę się nie zastanawiać, jak to się stało, że jesteś tak inny od tego, czego wszyscy oczekiwali – mruknął bardziej do siebie niż do Harry'ego, choć ten i tak go usłyszał.

- Wierzę, że to nasze doświadczenia wpływają na to, kim się stajemy – odpowiedział. - Choć uważam także, że z pewnymi cechami po prostu się rodzimy. Może gdybym dorastał z moimi rodzicami lub kochającą rodziną, nie byłbym człowiekiem, którym jestem dziś. Ale nadal miałbym swoją magię, nadal byłbym zdolny do rzeczy, które robię. Może nie byłbym tak żądny krwi jak teraz, ale wątpię. Nie jestem sadystą, ponieważ chłopcy w sierocińcu się nade mną znęcali. Lubię krzywdzić ludzi i myślę, że nie ma to nic wspólnego z tym, jak byłem traktowany. Jednak moja nienawiść wobec mugoli… To bez wątpienia skutek dorastania w sierocińcu. Gdybym się tam nie wychował, nie miałbym powodu ich nienawidzić, nie robiłbym więc tego.

Tom pokiwał głową. Rozumiał, co Harry miał na myśli. Czasem czuł się tak samo. Nie został Czarnym Panem z powodu tego, jak był traktowany, został nim, ponieważ chciał, ponieważ wierzył, że może zmienić świat na lepsze. Turturowanie sprawiało mu przyjemność nie dlatego, że się nad nim znęcano, po prostu to lubił. Oczywiście, cieszył się, gdy odegrał się na tych, którzy go dręczyli w sierocińcu, ale to nie przez nich stał się tym, kim był.

Podano drugie danie i przyglądał się, jak Harry skosztował kęs. Nawet nie mrugał. Nie chciał nic przegapić. Uświadomiło mu to, jak bardzo zauroczony był Harrym.

- Jesteś teraz Czarnym Panem – powiedział. - To trochę zmienia moje plany. Ale główny powód, dla którego cię tu ściągnąłem, pozostaje taki sam. - Zielone oczy w odcieniu Klątwy Uśmiercającej skupiły się na nim i nie mógł odwrócić wzroku. - Przyprowadziłem cię tutaj, by powiedzieć ci prawdę i zapytać, czy do mnie dołączysz. Nie jako mój sługa – dodał, gdy zauważył skierowane na niego wrogie spojrzenie zmrużonych oczu. - Jako ktoś mi równy, jako partner. Jesteś młody, wiele musisz się nauczyć. Ale byłem skłonny nauczyć cię wszystkiego, czego pragniesz i dać ci miejsce u mojego boku.

- A teraz?

- Nadal jestem na to gotów. Ale jesteś już Czarnym Panem, masz swoich własnych popleczników i wiem, że nie podążą oni za nikim prócz ciebie. Musielibyśmy zorganizować wszystko nieco inaczej, ale poza tym nadal byłbyś mi równy.

Harry pociągnął łyk swojego napoju i westchnął.

- Nie wiem, jak do tego wszystkiego doszło – wyznał. - Nie próbowałem wcale zostać Czarnym Panem.

Mina Voldemorta ujawniła jego zaskoczenie jedynie przez sekundę. Był to jednak więcej niż sobie zwykle pozwalał.

- Osiągnąłeś wszystkie etapy przypadkiem? - spytał z niedowierzaniem. - To niemożliwe, jedną z pierwszych rzeczy, które czarodziej lub czarownica muszą zrobić, jest przyznanie przed samym sobą, że jest się Czarnym Panem.

- Zrobiłem to dzisiaj.

- Cóż… - Na chwilę zabrakło mu słów, Harry nigdy nie przestawał go zadziwiać. - To nieoczekiwane. Czy wiesz, jakie etapy są konieczne, by zostać Czarnym Panem? - Kiedy zobaczył, że Harry pokręcił głową, jego oczy rozszerzyły się nieco. Nie miał pojęcia, że było w ogóle możliwe zostanie Czarnym Panem bez świadomego dążenia ku temu. To było niemal tak, jak gdyby Harry urodził się do tej roli. - Rozumiem – wyszeptał.

- Powiesz mi? - spytał go Harry, a on mógł jedynie pokiwać głową.

- Jedną z pierwszych rzeczy jest zazwyczaj zadeklarowanie, że jest się Czarnym Panem. Nie chodzi tylko o powiedzenie: jestem Czarnym Panem. Należy przeanalizować wszystkie swoje działania, zachowanie swoje i ludzi wokół siebie, i świadomie zadeklarować przed samym sobą, że jest się Czarnym Panem. Trzeba naprawdę być tego pewnym, całym sobą być przekonanym, że jest się Czarnym Panem. Drugi etap dzieli się na kilka części, które zwykle są ze sobą połączone. Pierwszą jest rozpowszechnianie swoich ideologii, potem trzeba zebrać dla siebie poparcie i w końcu zebrać popleczników. To także nie jest tak proste, jak się wydaje. Trzeba być pewnym swoich idei i sprawić, że inni będą gotowi za nimi podążać. Naprawdę muszą w nie wierzyć, wierzyć w ciebie. Ludzie tworzący bazę wsparcia to nie to samo co poplecznicy. Należy mieć ludzi, którzy wierzą w ciebie i twoją ideologię, ale nie są twoimi poplecznikami. Ludzi, którzy będą gotowi ci pomóc, wspierać cię, jeśli zajdzie taka potrzeba. Później mamy popleczników. Muszą być ci oddani ponad wszystko. Później muszą zostać oznaczeni i dobrowolnie przyrzec ci wierność. Ich przycięga musi zostać zaakceptowana przez Magię, a ich znak będzie tego dowodem. Trzeci i ostatni etap dotyczy twojej magii. Jest bardzo prosty. Albo twoja magia jest w stanie uczynić z ciebie Czanego Pana, albo nie. Magia jest tutaj sędzią. Jeśli spełniasz wszystkie wymogi, zostajesz Czarnym Panem. Jeśli nie… Będziesz po prostu potężnym i wpływowym czarodziejem.

- To całkiem proste – mruknął Harry. - Trzy główne wymogi, każdy składający się z kilku etapów, przez które trzeba przejść. Przypomina mi to sposób, w jaki ustanawiany jest Dwór.

- Salazar stworzył etapy formowania Dworu na podstawie procesu stawania się Czarnym Panem. Sam nim był, wiedział więc, co było konieczne. Choć, oczywiście, jest to o wiele prostszy proces.

- Dlaczego nie ma więcej Czarnych Panów? - Skoro był to całkiem prosty proces, świat mógł być pełem Czarnych Panów. Jednak zwykle nie było ich wielu. Zazwyczaj pojawiał się tylko jeden lub dwoje co dwa lub trzy wieki. Istnienie Grindewalda, Voldemorta i teraz także jego w tak krótkim czasie było bardzo nietypowe.

- Ponieważ większość z nich nie ma odpowiedniej magii – wyjaśnił. - Nie ważne, co się robi, jeśli czyjaś magia nie jest wystarczająca, nie można stać się Czarnym Panem.

- Wystarczająca? Co to oznacza?

- Po prostu, że jeśli czyjaś magia nie jest odpowiednia, nie można zostać Czarnym Panem. Nie chodzi tu o poziom magicznej mocy, choć to także jest w pewien sposób istotne, ale o to, jaka jest czyjaś magia. Jak się ją odczuwa, jak reaguje, jak ktoś ją kontroluje, jak odpowiada na twoje wezwania i jak odpowiadają na nią inni ludzie. Wszystko to. Kiedy dokonano już wszystkiego, jest ona odpowiednia lub nie jest. Nic nie można zrobić, by to zmienić. Rodzimy się ze swoją magią, nie możemy jej zmienić.

- Rozumiem – wyszeptał Harry, biorąc kolejny łyk swojego napoju.

Tom pozwolił mu zastanowić się nad wszystkim, co usłyszał. Harry naprawdę był nieopierzonym Czarnym Panem. Fascynujące było przyglądanie się temu. Zwłaszcza że Harry dokonał tego, nawet się nie starając. Nigdy nie słyszał o takiej sytuacji.

- Czego ode mnie chcesz? - spytał go Harry.

To było dobre pytanie, nieprawdaż? Chciał od niego wszystkiego.

- Wszystko – odpowiedział mu. - Nie skłamałem, Harry, gdy mówiłem, że cię pragnę. Nadal jestem Tomasem Nachtem, Harry. Wszystkie moje pragnienia z okresu, gdy znałeś mnie jako Tomasa Nachta nadal są tym, czego od ciebie chcę. Ale chcę także, abyś był mi równy. Pragnę partnera. Kogoś, kto będzie stał u mojego boku, kogoś, kto będzie ze mną rządził światem. Wyobraź to sobie, Harry. My dwoje, razem, rządzący światem, gdzie króluje magia.

Nie próbował nawet skrywać pasji, którą czuł. Miał to przed oczami. Lud uwielbiałby Harry'ego, wielbiliby jego małego Króla. Był tego pewien. I zazdrościliby mu, ponieważ byłby jedynym, który mógł go mieć.

- Nie pragniemy tego samego – wyszeptał Harry. - Nie jestem fanatykiem czystej krwi. Nie wierzę w ich politykę. Nie mogę walczyć za coś, co sprawiłoby, że uznany będę za kogoś gorszego z powodu mojej krwi.

- Możemy osiągnąć kompromis. - Wiedział, że jeśli dobrze to rozegra, Harry się zgodzi. Harry był bardzo niezależny, wiedział o tym. Wiedział jednak także, co Harry wobec niego czuł, drugie zadanie okazało się tu przydatne. Teraz musiał tylko przekonać go, by ustąpił. - Nie wierzę, że czarodzieje czystej-krwi i pół-krwi są lepsi od innych, nie wierzą też, że czarodzieje pół-krwi nie mają miejsca w naszej społeczności. Byłem przeciwny mugolakom, ale nie chodziło tu o ich krew, tylko o ich przekonania. Mugolskie idee, które przyprowadzili do czarodziejskiego świata. Jeśli znajdziemy na to rozwiązanie, nie będę miał nic przeciwko im.

- A co z twoimi poplecznikami?

Mroczny śmiech wyrwał się z jego ust.

- Są moimi poplecznikami. Zrobią, co im powiem, w ten czy inny sposób.

Oczy Harry'ego rozbłysły złośliwą radością.

- Mogę się przyglądać? - spytał, a na jego ustach pojawił się uśmieszek. Voldemort się roześmiał.

- Możesz się z nimi sam pobawić, jeśli chcesz.

Oczy Harry'ego rozbłysły z zadowolenia i znów się zaśmiał. Już widział swojego małego Króla dręczącego jego Śmierciożerców. Wiedział, że Harry miałby ich na kolanach w ciągu kilku sekund. I wyglądałby tak pięknie, robiąc to. Naprawdę chciał zobaczyć go torturującego jakąś biedną duszyczkę. Pewien był, że bawiłby się doskonale, może nawet bardziej, niż gdyby sam zajmował się torturowaniem ich.

Milczeli przez chwilę, ciesząc się posiłkiem. Wiedział, że Harry miał wiele do przemyślenia, nie odzywał się więc, pozwalając mu zastanowić się nad tym wszystkim. Musiał przyznać, że był zaskoczony, jak dobrze poszło. Oczekiwał co najmniej tego, że Harry straci panowanie nad swoją magią. Co prawda nie przewidział, że Harry będzie Czarnym Panem, kiedy wprowadział w życie swój plan, ale i tak Harry był nadspodziewanie spokojny odnośnie całej tej sprawy.

- Dlaczego byłeś w Hogwarcie podczas mojego pierwszego roku?

- Potrzebowałem czegoś, co znajdowało się w zamku – odpowiedział, próbując zdecydować, czy powinien powiedzieć mu więcej. Po części nie chciał tego robić, ale z drugiej strony, ku której jednak się skłaniał, był właściwie podekscytowany, mając kogoś, z kim mógł podzielić się swoimi sekretami. Kogoś, komu mógł zaufać. - W zamku ukryty był Kamień Filozoficzny. Użyłem go, by odzyskać ciało. - Dobrze się bawił, obserwując, jak oczy Harry'ego rozszerzyły się nieco.

- Jak?

- Stworzyłem rytuał, który wykorzystywał elementy Kamienia odpowiedzialne za długowieczność, by odbudować swoje ciało. Splotłem ten rytuał z Magią Dusz i ofiarą. Wierzyłem, że dzięki temu odzyskam ciało, które miałem w noc, gdy cię zaatakowałem, nie doceniłem jednak cech Kamienia. Odmienił on moje ciało do postaci, którą miałem w młodości, zyskałem więc ciało swojego dwudziestopięcioletniego ja.

- To było jakieś cztery lata temu, prawda? - spytał go Harry, a w jego głosie pobrzmiewała niewielka nuta podziwu, która całkiem przyjemnie połechtała jego ego.

- Tak.

- Nadal wyglądasz na dwadzieścia pięć lat.

- Owszem – odpowiedział, zadowolony z Harry'ego. Nic mu nie umykało. - Kamień nie został zniszczony podczas rytuału.

Oczy Harry'ego rozszerzyły się nieco, a potem roześmiał się. Nie mógł odwrócić wzroku. Uwielbiał patrzeć na roześmianego Harry'ego. Wyglądał wtedy na tak ożywionego, tak wolnego.

- Najpotężniejszy Czarny Pan ostatnich stuleci nieśmiertelny – mruknął Harry, z zachwyconym uśmiechem na ustach. - Miałem rację – oznajmił z samozadowoleniem. - Nigdy nie pozwoliłbyś, by coś tak pospolitego jak Śmierć cię powstrzymało. Nadal jednak pozostaje jedno pytanie: czemu nieśmiertelny Czarny Pan miałby mnie pragnąć?

- Jestem stary, Harry – odpowiedział, ponieważ czasami naprawdę tak się czuł. - Zawsze byłem sam. Nawet gdy miałem swój Dwór, byłem sam. Starali się najlepiej, jak umieli, ale nigdy nie byli mi równi, nigdy nie byli dostatecznie dobrzy. Poza tym, nigdy nie pozwalałem im się do mnie zbliżyć. Nie chciałem mieć słabości, a ludzkie emocje i przywiązywanie się do kogoś stanowiły dla mnie słabość. Zanim zacząłem pragnąć towarzysza, byłem już zbyt zgorzkniały, by go szukać. Byłem sam przez bardzo długi czas, Harry. - Nadal trochę go to bolało, pragnął towarzystwa, ale czuł, że oni wszyscy byli o wiele niżej od niego. Żaden z nich nie był go wart. Nudzili go. Mimo to, pragnął tego. Jednak żaden z nich nigdy nie był wystarczająco dobry. A potem założyli własne rodziny, ginęli w jego szeregach, inni zmarli z powodu choroby lub zostali zamknięci w Azkabanie. Zaczął więc się wycofywać. Im bardziej jego Dwór się kurczył, tym bardziej on oddalał się od człowieczeństwa. - A potem poznałem ciebię. - Czy to nie był wspaniały dzień? - Nawet gdy miałeś zaledwie jedenaście lat, sprawiłeś, że znów poczułem, że żyję. Przyniosłeś mi na powrót radość życia. Przywracasz mi młodość. Powiedziałem ci już, Harry, że wolałbym raczej byś ty był moją słabością, niż nie mieć w ogóle żadnej. - Wiedział, jak wyglądało życie bez słabości, bez emocji. Nie chciał do tego wracać. Nie chciał wracać do pustki.

- Ja nigdy nie jestem sam – wyszeptał Harry, zamykając oczy.

Wiedział to. Widział, jak Dwór Harry'ego się przy nim zachowywał. Byli do siebie tak podobni, ale równocześnie tak różni. Dwór Harry'ego był z nim blisko i Harry naprawdę należał do nich tak samo, jak oni należeli do niego.

- Jednak… Oni także nie są mi równi.

- Możesz być dla mnie kimś, kto będzie mi równy – wyszeptał. - Tak samo jak ja będę dla ciebie. Powiedziałeś mi, że nie możesz być ze mną, ponieważ nie jestem twój. Ale mogę być. Tak samo jak ty możesz być mój. Mogę być twoim mentorem, twoim nauczycielem, twoim towarzyszem, twoim partnerem, twoim kochankiem, mogę po prostu być twój. A ty możesz być mój, być moją radością, moim życiem, moim towarzyszem, moim partnerem, moim kochankiem, po prostu mój.

Harry spojrzał na niego i w jego oczach widać było tęsknotę, tak ogromną tęsknotę. Tak bardzo kusiło go, by po prostu złapać swojego mołego Króla i go pocałować. Nie zrobił tego jednak, wiedział, że nie mógł zbyt napierać. Musiał dać swojemu wężowi czas. Będzie cierpliwy, potrafi być cierpliwy.

- Co z moimi Uroboros? - Oczy Toma zabłysły tryumfalnie. To była właściwie zgoda.

- Są twoimi poplecznikami. Tak samo jak Śmierciożercy są moimi. Będą pracować razem. Będą nam posłuszni, wszyscy będą nam posłuszni, ale nadal będą twoimi poplecznikami. Czy masz kogoś poza swoim Dworem? - Powolne skinienie głową było jego odpowiedzą i na jego ustach pojawił się uśmieszek. - No proszę, opowiedz – wymruczał, a w odpowiedzi na ustach Harry'ego pojawił się mały uśmiech.

- Syriusz Black i Remus Lupin. Nie są oznaczeni. Zastanawiałem się nad kilkoma możliwościami... Nazywam ich Uśpionymi.

- Uśpionymi? - Nawet nie próbował ukryć zaciekawienia.

- Tak, Uśpionymi. Kiedy mój Dwór się rozrastał, pomyślałem o tym, by pozostawić kilkoro z nich w ukryciu. Nikt nie wie, że Fred, George i Neville są częścią Dworu. Tego właśnie chcieli, powiedzieli, że będzie to użyteczne i stąd wziął się ten pomysł. Poplecznicy, nie oznaczeni, nieznani nikomu poza mną i Dworem. Mogliby rozejść się po świecie, zinfiltrować każdą gałąź rządu, każdą firmę, każdy dom. Czekając. Uśpieni. - Harry wziął do ust kolejny kęs. - Oczywiście, na tę chwilę to jedynie taki pomysł. A Syriusz i Remus wiedzą o sobie nawzajem, ale są pierwszymi z Uśpionych. Uroboros będą oznakowanymi poplecznikami. Choć, oczywiście, mój Dwór będzie wyjątkowy.

Voldemor odchylił się do tyłu, opierając na krześle, a jego oczy błyszczały zadowoleniem.

- Razem będziemy rządzić światem, Harry – wyszeptał, a każde jego słowo pełne było obietnic. - Ty i ja, nikt nas nie powstrzyma. - Był tego pewien. - Dołącz do mnie, Harry. Zjednocz ze mną siły, a dam ci cały świat. - Mówił poważnie, zamierzał złożyć u stóp Harry'ego cały świat. Zrobi to. Wszyscy będą wielbić jego małego Króla tak, jak na to zasługiwał.

- Nie musisz dawać mi świata – odpowiedział Harry, a jego oczy błyszczały życiem i mocą. - Sami go sobie weźmiemy. Powiedziałeś, że będę twoim partnerem, że będę ci równy, zdobędziemy więc świat razem.

Tom spojrzał na niego oczami rozświetlonymi magią i zaśmiał się. Był to szczery, radosny śmiech. Był o krok bliżej od posiadania swojego małego Króla.

Uniósł swój kieliszek, a na jego ustach pojawił się okrutny uśmiech.

- Za przyszłość. Za Magię – wzniósł toast, a Harry dołączył do niego ze śmiechem. Obaj myśleli to samo: świat nie miał pojęcia, co go czekało.

Talerze zniknęły i zaserwowano deser.

Obaj cieszyli się pierwszymi kęsami w ciszy, rozmyślając nad tym, jak wszystko zmieniło się w ciągu tych kilku godzin.

- Czy wiesz, co stało się z tym listem, którego nigdy nie otrzymałem? - spytał po pewnym czasie Harry. Musiał powtrzymywać się przed pochłonięciem deseru, nigdy jeszcze nie próbował tak pysznego tiramisu.

- Tak – odpowiedział Tom, a z jego ust wyrwało się westchnienie. - To nie była niczyja wina, obawiam się. - Nie mógł uwierzyć, że niemal stracił swojego węża z powodu czegoś tak prostego jak zagubiony list. - Charon został zaatakowany przez sokoła, zdołał się obronić, ale list upadł na ziemię i nie zdołał go odzyskać. Znalazłem go nieopodal rezydencji, pod jakimiś krzakami. Zdołałem go wyśledzić, ponieważ przesycony był moją magią.

- Skąd wiesz, że został zaatakowany?

- Widziałem w pobliżu gniazdo, założyłem więc, że przelatywał obok niego i wtedy sokół zaatakował.

Harry pokiwał głową, biorąc kolejny kęs. Umknął jego uwadze wygłodniały błysk, króry przelotnie pojawił się w oczach Toma, kiedy z jego ust wyrwał się ledwo słyszalny jęk.

- Jak powinienem cię nazywać? - spytał Harry, uroczo przekrzywiając głowę. Choć Tom nigdy nie powiedziałby tego na głos. Cenił swoje życie.

- Tom – odpowiedział, nawet się nad tym nie zastanawiając. - Dla ciebie zawsze będę Tomem.

Ciepły uśmiech, który uzyskał w odpowiedzi, był zdecydowanie zbyt niewinny dla siedzącego przed nim nastolatka. Cenił go jednal. Wiedza, że Harry nadal czuł się przy nim tak komfortowo, znaczyła dla niego więcej, niż uważał za możliwe. Obawiał się, że Harry będzie go trzymał na dystans, nawet jeśli zaakceptuje miejsce u jego boku. Na szczęście, wydawało się, że niepotrzebnie się martwił.

- Co robiłeś przez te ostatnie kilka lat?

- Głównie organizowałem swoich Śmierciożerców, tych, którzy nie trafili do Azkabanu. Nie wezwałem jednak wszystkich, jedynie tych pracujących w Ministerstwie i tych z mojego Wewnętrznego Kręgu. Musiałem się dowiedzieć, co się dzieje w Ministerstwie. Jednak przede wszystkim czekałem na ciebie. Wiele z moich planów obracało się wokół ciebie. Musiałem poznać twoją decyzję, zanim zacznę działać.

- A teraz?

- Chciałbym cię przedstawić Śmierciożercom. Następnie muszę zobaczyć, co da się zrobić z moimi poplecznikami w Azkabanie. Później wspólnie zaplanujemy nasz kolejny ruch. Choć wszystie większe działania będą musiały zaczekać, aż skończysz siedemnaście lat i uwolnisz się od namiaru.

Figlarny uśmiech pojawił się na ustach Harry'ego.

- Mój Dwór i ja nie mamy już na sobie namiaru – powiedział niewinnie i oczy Toma otwarły się szeroko.

- Usunąłeś namiar? Jak?

Radosny śmiech wymknął się z ust Harry'ego.

- Kazałem Marcusowi poszperać w Ministerstwie. Gdy nasze ciała osiągają wiek siedemnastu lat, namiar zostaje usunięty. Zażyliśmy eliksir postarzający.

- I nie pojawia się on ponownie, kiedy wracacie do swojego normalnego wieku – wywnioskował Tom i Harry pokiwał głową. - W takiem razie myślę, że twoi Uroboros także powinni być obecni, nie uważasz?

- Naprawdę sądzisz, że zostaliby w tyle? - spytał Harry, wyglądając na nieco zrezygnowanego i sprawiając, że Tom się roześmiał. Z tego, co wiedział, nie sądził, by zostawili Harry'ego samego, niezależnie od konsekwencji.

- W takim razie zorganizujemy coś podczas letnich wakacji. Uważam, że już najwyższy czas, by świat dowiedział się o moim powrocie. A także by przedstawić nowego Czarnego Pana.

- Zdaje się, że potrzebuję imienia.

- Tak, też tak uważam. Myślałeś już o czymś?

- Nie, nie mam pojęcia. Może coś wybierzesz?

- Z przyjemnością. - Będzie się musiał zastanowić, co najlepiej będzie pasować do jego małego Króla. Już miał kilka pomysłów.

- Jak się ze mną skontaktujesz w czasie wakacji? Uwielbiam Charona, ale dostarczanie listów zajmuje mu trochę czasu.

- Już o tym myślałem – odpowiedział, wyciągając różdżkę i przywołując za pomocą Accio niewielką paczuszkę. Dał ją Harry'emu, mówiąc mu, by otworzył.

W środku było małe lusterko z rączką, zdobione srebrem i wyrytymi w metalu małymi wężami.

- Będziemy używać dwukierunkowych luster. Mam jego odpowiednik. Jeśli będziesz czegoś potrzebował, po prostu wypowiedz moje imię. Rozgrzeje się, kiedy ja będę cię wołał. Jeśli nie będziesz mógł odpowiedzieć w danej chwili, lustro zmieni kolor na niebieski, oznaczając, że przegapiłeś rozmowę. W ten sam sposób możesz nawiązać ze mną połączenie. Musisz jedynie powiedzieć moje imię.

Harry pokiwął głową i wsunął lusterko do wewnętrznej kieszeni. Zamierzał cały czas nosić je przy sobie.

Zegar w sąsiednim pokoju zaczął bić i Tom westchnął.

- Musisz iść. Pewnie już cię szukają, a nie możemy ryzykować, że cię znajdą.

- Wiem – odpowiedział Harry, choć Tom z zadowoleniem zobaczył, że on także wcale nie wyglądał na szczęśliwego.

- Chodź – powiedział Tom, wstając ze swojego miejsca i podając Harry'emu rękę. Przywołał do nich puchar i przyciągnął Harry'ego bliżej siebie, gdy tylko ten chwycił jego dłoń. Rozkoszował się tym, że miał go tak blisko siebie. Objął Harry'ego ramieniem wokół talii i teleportował ich obu.

Uścisk Harry'ego wzmocnił się na chwilę, gdy wylondowali i Tom zaśmiał się, widząc skierowane w swoją stronę wrogie spojrzenie.

- Nienawidzę aportacji – mruknął Harry, gdy już odzyskał równowagę. - Gdzie jesteśmy?

- Gdzieś w pobliżu Glasgow. Będziesz mógł złapać stąd Czerwonego Rycerza do Hogwartu. Jako że puchar miał od początku być świstoklikiem, powiedz po prostu, że współrzędne na pucharze musiały być błędne. Czasem się to zdarza, wystarczy tylko jedna zła liczba. Zmieniłem już je tak, by pasowały do naszej obecnej lokalizacji. Wierzę, że nie będziesz miał z tym żadnych kłopotów?

- Nie, nie ma problemu – odpowiedział Harry, przyjmując podany mu puchar.

Tom znów przyciągnął go blisko, dziwiąc się, jak ciało Harry'ego idealnie pasowało do jego własnego.

- Do zobaczenia wkrótce, mój mały Królu – wymruczał przy uchu Harry'ego, rozkoszując się dreszczem, który to wywołało, po czym teleportował się z powrotem.

- Co za irytujący drań – mruknął Harry, choć na jego ustach igrał uśmiech, i uniósł różdżkę.

Chwilę później zatrzymał się przed nim szkarłatny autobus. Uśmiechnął się, miał do odegrania rolę w przedstawieniu.

o.o.o.o.o.o.o

Po, jak się zdawało, całej wiecznośni, autobus wreszcie zatrzymał się w Hogsmead i Harry westchnął z ulgą, gdy wreszcie z niego wysiadł. Słodki Merlinie, już nigdy, nigdy więcej nie będzie jechał tą przeklętą machiną.

Dobrą minutę zajęło mu zebranie się w sobie, po czym ruszył w stronę Hogwartu. Był nieco podekscytowany, ale starał się najlepiej, jak potrafił, kontrolować swoje emocje. Choć był pewien, że jeśli ludzie zauważą jego podniecenie, będzie to uznane za radość z powodu wygrania Turnieju. A jeśli mowa o wygrywaniu, będzie musiał powiedzieć Ricie, by napisała o tym artykuł. Coś ze smakiem, ale co nie zostawi wątpliwości dotyczących jego siły. Dobrze to zrobili podczas ostatniego wywiadu. Cedrik i pozostali od niechcenia wspominali o tym, jak bardzo był zaawansowany magicznie, nadając mu idealny ton. Chciał, by ludzie wiedzieli, że był potężny, ale tak, by nie brzmiało to, jakby się chwalił. Delikatna równowaga była konieczna, by to osiągnąć.

Dotarł do Hogwartu i nie był zaskoczony, widząc, że trybuny były już puste. Wiedział, że nie było go dość długo i nauczyciele prawdopodobnie wysłali uczniów z powrotem do pokoi wspólnych, żeby móc zorganizować dla niego ekipę poszukiwawczą.

Usłyszał głosy dochodzące z Wielkiej Sali i ruszył w jej stronę, zgadując, że tam znajdzie nauczycieli.

Miał rację. Nauczyciele byli w środku, razem z aurorami, Ministrem, jego Dworem bez Freda, George'a i Neville'a. Obecne były też rodziny zawodników, a Remus i Syriusz wyglądali na gotowych zamordować ojca Cedrika. Mógł się domyślić dlaczego, jako że mężczyzna wyglądał, jakby jego zniknięcie w ogóle go nie obeszło i Harry zdołał usłyszeć, jak mówił o zdyskwalifikowaniu go za ucieczkę z trzeciego zadania. Po ponownym spojrzeniu stwierdził, że nawet jego Dwór wyglądał na gotowych, by zamordować mężczyznę.

Nikt nie zauważył go stojącego w drzwiach.

Odchrząknął i pozwolił, by kosmyk jego magii dotknął jego Uroboros.

Zamarli, po czym jak jeden mąż odwrócili się w jego stronę.

- Harry – wyszeptał Theo. To jedno słowo było tak przepełnione poczuciem ulgi, że Harry niemal poczuł się źle, wiedząc, że tak bardzo wystraszył swój Dwór.

Było to dość, by przyciągnąć uwagę wszystkich i chwilę później otaczali go ludzie, wykrzykując w jego stronę pytania. Chcąc wiedzieć, gdzie był.

- Cisza! - Głos Dumbledore'a przebił się przez hałas i Harry niemal podziękował starcowi. - Teraz, jeśli pozwolicie panu Potterowi mówić, jestem pewien, że dowiemy się, co się stało.

Harry uśmiechnął się z wdzięcznością do starca, po czym spojrzał wokół z nieco zakłopotaną miną.

- Przepraszam, że musieliście się o mnie martwić – powiedział im. - Naprawdę nie zrobiłem tego specjalnie. Po prostu złapałem puchar i zanim się zorientowałem, co się dzieje, byłem gdzie indziej. No i… spanikowałem – przyznał, wyglądając na zawstydzonego. - Nie miałem pojęcia, gdzie się znalazłem, ani nie miałem sposobu, by z kimkolwiek się skontaktować. I… ja po prostu… No, spanikowałem – powtórzył, pochylając głowę.

- Jak wróciłeś? – spytał jeden z aurorów.

Zarumienił się i spojrzał w dół. Chwilę później uniósł wzrok na aurora, a na jego ustach pojawił się zakłopotany uśmiech.

- Gdy już się uspokoiłem, przypomniałem sobie, że mogę zawołać Czerwonego Rycerza. Chwilę wcześniej przywiózł mnie do Hogsmead.

Auror zaśmiał się cicho, a na jego ustach pozostał uśmiech.

- Panie Potter, czy pozwoli pan, żebym obejrzał puchar? - spytał go mężczyzna.

- Eee… pewnie. - Oddał mu puchar, spoglądając na niego ciekawie. Zauważył, że pozostali aurorzy przyglądali się sytuacji, ale pozwolili mężczyźnie objąć dowodzenie. Założył więc, że był on wyższy rangą od pozostałych. Nawet Dumbledore wydawał się nie mieć nic przeciwko temu, by pozwolić mężczyźnie wszystkim się zająć.

Auror rzucił na puchar kilka zaklęć, spośród których dwa spowodowały pojawienie się po kawałku pergaminu zapisanego liczbami i nazwami.

- Z moich informacji wynika, że to zwykły błąd przy wyznaczaniu współrzędnych – powiedział, gdy już przeanalizował oba pergaminy.

Po tej deklaracji, Dumbledore jakby odrobinę odetchnął z ulgą, choć większość obecnych tego nie zauważyła. Harry jednak to dostrzegł i nie mógł nie zastanawiać się, co spowodowało taką reakcję. Może powinien później spytać Toma.

- Jesteś pewien, Kingsley? - spytał Dumbledore, przerywając Knotowi, który już chciał coś powiedzieć.

- Tak, Albusie. - Auror Kingsley pokiwał głową. - Jak widać, jest tutaj tylko jeden zestaw współrzędnych. Najprawdopodobniej osoba odpowiedzialna za stworzenie świstoklika po prostu popełniła błąd.

- Dobrze. Bardzo dobrze. Nie jesteś ranny, prawda, mój chłopcze? - Dumbledore odwrócił się w jego stronę, a jego oczy ponownie zaczęły migotać.

- Och, nie. Nie, nic mi nie jest. - Harry się uśmiechnął. - Jestem tylko nieco zmęczony.

- Tak, wyobrażam sobie. Może powinieneś w takim razie iść odpocząć. Pewien jestem, że twoi przyjaciele nie mogą się doczekać, aż zostaniecie sami i będą mogli jeszcze chwilę cię pomęczyć, zanim pozwolą ci udać się do łóżka. - Harry był pewien, że Dubmledore robił to tylko po to, by go podręczyć. Widział już, że dokładnie to planował zrobić jego Dwór.

- Chwila, zaczekajcie – wykrzyknął Knot, odpychając ze swojej drogi aurorów. - Musimy nagrodzić zwycięzcę Turnieju.

- Ministrze. - Głos Harry'ego był spokojny, ale jego oczy były zimne niczym sople lodu, gdy napotkał wzrok Knota. - Naprawdę jestem zmęczony, czy miałby pan coś przeciwko temu, by przełożyć tą ceremonię na jutro rano? Jestem pewien, że nawet nauczyciele są zmęczeni i woleliby raczej odpocząć. Nikt nie będzie w stanie w pełni cieszyć się tą ceremonią, gdy jesteśmy w takim stanie.

- Ale ja… Tak, oczywiście – wymamrotał Knot. - Ceremonia odbędzie się jutro rano – oznajmił oficjalnie i Harry uśmiechnął się do niego.

- Doskonale. Jeszcze raz przepraszam, że musieliście się martwić. - Harry skinął głową aurorom, dziękując im. - Dobranoc.

Natychmiast otoczył go jego Dwór, kierując go do wyjścia z Wielkiej Sali. Cedrik zignorował wołanie swojego ojca i poszedł z nimi w dół, do lochów.

Adrian wyszeptał jakiś czar i Harry już wiedział, że bliźniacy i Neville wkrótce do nich dołączą. Zauważył, że kierowali się w stronę ich zwyczajowego pokoju i zaśmiał się cicho, powinien był zgadnąć, że nie uwierzyli w jego opowieść. Planował powiedzieć im prawdę, myślał jednak, że zrobi to dopiero nad ranem. Najwyraźniej nie życzyli sobie czekać tak długo.

Usiadł na swoim zwykłym miejscu, a pozostali rozsiedli się wokół niego. Marcus rozglądał się przez chwilę ciekawie dookoła, nie widział tego pokoju, odkąd opuścił Hogwart, a zmienili go nieco od tego czasu.

Kilka minut później przybyli bliźniacy i Neville, całej trójce wyraźnie ulżyło, gdy zobaczyli, że nic mu nie jest. Zajęli swoje miejsca i spojrzeli na niego.

- Co się stało? – spytał Theo, gdy nic nie powiedział.

- Voldemort powrócił – oznajmił bez owijania w bawełnę i był całkiem zadowolony, gdy zobaczył, jak w ich oczach pojawił się twardy błysk. - Wrócił już jakiś czas temu. Wszyscy go spotkaliście. Ukrywał się pod imieniem Tomas Nacht.

Ich oczołomione miny były całkiem zabawne. Choć Harry przyznawał, że informacja, którą im przekazał, każdego doprowadziłaby do tego stanu.

- Co takiego? - W głosie Grahama pobrzmiewał tylko cień niedowierzania.

- Jak i dlaczego nie jest tak naprawdę istotne – powiedział im Harry. - Ważne jest, że do niego dołączyłem. Nie martwcie się – dodał, widząc ich miny. - Nie jestem ani nigdy nie będę Śmierciożercą. Jestem Czarnym Panem i on o tym wie. Zaoferował mi miejsce u swojego boku, jako równemu sobie. Oboje będziemy rządzić światem, zmieniając go na lepsze. Żadne z was także nie będzie Śmierciożercą. Jesteście Uroboros, zawsze będziecie Uroboros. Moimi poplecznikami. Zawsze będziecie należeć do mnie – zapewnił ich i wszyscy rozluźnili się, wyglądając na o wiele bardziej zadowolonych z sytuacji. - Nie jestem pewien, jak wszystko potoczy się dalej. Wchodzimy na scenę o wiele wcześniej, niż się spodziewałem, ale zapewniam was, że będziemy na to gotowi. Podczas tych wakacji zostaniemy przedstawieni Śmierciożercom. Wy, jako mój Wewnętrzny Krąg i ja, jako nowy Czarny Pan. - Widział ich rosnące podekscytowanie na myśl o tym, że zostaną przedstawieni jako jego poplecznicy. - Zwołam was przed spotkaniem. Chcę, żeby Śmierciożercom opadły szczęki, kiedy was zobaczą. - Na jego ustach pojawił się uśmieszek, gdy wyobraził sobie swoich Uroboros wystrojonych specjalnie na tę okazję. - Tego lata Uroboros powstaną!

Uklękli. Gorliwi, z sadystycznymi uśmiechami na ustach.

- Uroboros!

Forward
Sign in to leave a review.