Narodziny Czarnego Pana

Harry Potter - J. K. Rowling
M/M
G
Narodziny Czarnego  Pana
Summary
Ta praca nie należy do mnie tylko do LittleMissXanda.Praca nie jest zakończona.Dumbledore był pewien, że dokonał właściwego wyboru. Dziesięć lat później Harry pokazuje mu, jak bardzo się mylił. Nie szanując większości, Harry wyrabia sobie markę w Hogwarcie i pokazuje wszystkim, że jest kimś więcej niż tylko BWL. Robiąc to, przyciąga uwagę Czarnego Pana, sprawiając, że Voldemort wierzy, że Chłopiec-Który-Przeżył może być kimś więcej niż tylko wrogiem.
All Chapters Forward

Chapter 18

Rozdział 18 - Różne ścieżki

Harry odetchnął głęboko i opadł na łóżko. Rok szkolny dobiegał końca i od trzeciego zadania dzieliło go już tylko kilka dni. Szczerze mówiąc, cieszył się, że ukończył już ten rok. Co prawda wiele w tym czasie osiągnął, ale był już zmęczony.

Wszystko to, co stało się z Nachtem, nadal zajmowało mu myśli. Nawet gdyby chciał, nie mógł o nim zapomnieć, ponieważ dostawał co tydzień od niego nowy list. Mimo że na żaden z nich nie odpisał, kolejne nadal przychodziły. A on nie mógł zmusić się, by ich nie czytać. I nieważne, jak bardzo tego nienawidził, te listy zawsze przywoływały na jego twarz uśmiech. Czasem było to jedynie marudzenie Nachta na ludzi, z którymi musiał się zadawać, kiedy wyrzucał swoją frustrację wywołaną czyjąś niekompetencją, albo po prostu opowieści o tym, jak minął mu dany tydzień. Zachował każdy z tych listów.

I jakby cała ta sytuacja z Nachtem nie wystarczała, jego magia dziwnie się zachowywała.

Nie miał pojęcia, co z nią było nie tak, ale zdawała się być niespokojna. To uczucie z dnia na dzień stawało się coraz silniejsze, doprowadzając go na skraj szaleństwa. Było to tak, jak gdyby coś miało się wydarzyć i jego magia niecierpliwie na to czekała. Nie miał jednak pojęcia, co to mogło być.

Miał jednak przeczucie, że członkowie jego Dworu wiedzieli. Czasami przyłapywał ich na tym, że mu się przyglądali i sami ledwo mogli ukryć własne zniecierpliwienie.

Ponownie westchnął i zamknął oczy.

Może porządny, całonocny sen pomoże mu oczyścić umysł. Przynajmniej taką miał nadzieję, nie wiedział, ile jeszcze zdoła wytrzymać, zanim wybuchnie.

o.o.o.o.o.o.o

Wstał z łóżka i przeciągnął się. Dziś miało się odbyć pierwsze zadanie i Harry czuł ulgę na myśl, że Turniej nareszcie dobiegał końca. Potrzebował chwili samotności. Musiał spokojnie pomyśleć. A ponad wszystko, musiał dowiedzieć się, co działo się z jego magią.

Uśmiechnął się do członków Dworu, którzy czekali na niego w pokoju wspólnym. Był na nich może nieco zły, wiedział, że coś przed nim ukrywali, ale Luna powiedziała mu, że wkrótce wszystko stanie się jasne. Nie skomentował więc ich zachowania. Wiedział, że wierzyli, że robią to, co dla niego najlepsze, i że zawsze będą to robić, nawet jeśli oznaczało to ściągnięcie na siebie jego gniewu. Ich wierność i oddanie nigdy nie przestawały go zadziwiać, choć nie zaskakiwały go już dłużej. Teraz niemal tego od nich oczekiwał, podświadomie niemal wymagał ich wierności, ich oddania. Było to w końcu całkiem naturalne. Potrząsając głową, odsunął te myśli wgłąb swojego umysłu i uśmiechnął się do Dworu.

- Chodźmy - powiedział, wyprowadzając ich z pokoju wspólnego.

Zauważyli siedzących przy stole Gryfonów bliźniaków i Neville'a. Ten ostatni siedział w pewnym oddaleniu od wszystkich pozostałych, a bliźniacy wygłupiali się ze swoim przyjacielem, Lee. Nie lubił patrzeć, jak Neville był niemalże wyrzutkiem w swoim własnym domu, tylko dlatego że nie zachowywał się jak stereotypowy Gryfon. Ale ten uparcie odmawiał zmienienia swojego zachowania, by ich zadowolić. Był dumny z tego, kim się stał i choć nie mógł przebywać otwarcie z Dworem, (nie ważne, ile razy Harry powtarzał mu, że nie miał nic przeciwko temu, by wszyscy wiedzieli, że Neville był członkiem Dworu, chłopak nadal upierał się przy swoim, a Harry nie chciał mu rozkazywać), nie chciał dołączyć się do grupy czwartoklasistów, jeśli oznaczało to oczernianie Harry'ego i innych członków Dworu.

Usiedli na swoich zwyczajowych miejscach i zaczęli śniadanie.

Oczywistym było, że wszyscy niecierpliwie czekali na ostatnie zadanie. Choć miało się ono zacząć dopiero po południu, wszyscy zerkali na zawodników, szepcząc między sobą z podekscytowaniem.

Harry wszystkich ich zignorował i jak zwykle udał się na poranne zajęcia. Nie miał wątpliwości, że wygra. Nawet ciągle przyglądający mu się Moody dziś mu nie przeszkadzał. Choć zauważył, że intensywność jego gapienia się na niego zwiększyła się z biegiem roku szkolnego. W innej sytuacji przejmował by się bardzo dziwnym zachowaniem Moddy'ego, ale prawdę mówiąc, był zbyt zmęczony, by się o to troszczyć.

Kiedy nadszedł czas na lancz, całkowicie zignorował spojrzenia, które wszyscy mu wysyłali. Już nawet pozostali zawodnicy zaczynali wyglądać na nieco sfrustrowanych tym, że wszyscy ciągle ich obserwowali. Poza Harrym, najlepiej radził sobie Wiktor. Cedrika kusiło, żeby przekląć kilka dziewczyn, które praktycznie się na niego rzucały, a Fleur nikogo jeszcze nie spaliła tylko dlatego, że reszta Dworu zainterweniowała.

Biorąc to wszystko pod uwagę, większość z nich była raczej zadowolona, widząc, że ten rok szkolny już się kończył.

Otaczający ich uczniowie nagle zamilkli i gdy Harry zerknął w górę, znalazł się oko w oko ze Snape'em. Snape patrzył na nich spode łba, wyglądając, jakby przebywanie w ich towarzystwie było ostatnią rzeczą, o której teraz marzył. Choć Harry zauważył, jak jego spojrzenie wędrowało co chwila w stronę Draco. Niemal się uśmiechnął na widok bólu, który na moment pojawił się w oczach Snape'a, gdy Draco jedynie spojrzał na niego chłodno.

- Zawodnicy. - Na jego twarzy malował się grymas. - Wasze rodziny na was czekają - powiedział, wskazując na drzwi z tyłu Wielkiej Sali, i odszedł szybko.

Cedrik wzdrygnął się i pozostali rzucili mu współczujące spojrzenia.

- Spokojne - powiedział mu Harry, uśmiechając się lekko. - Będziemy przy tobie. Poza tym, gdy już go wykorzystasz, nigdy więcej nie będziesz musiał się z nim zadawać.

Cedrik pokręcił głową.

- Dopóki nie uda nam się osiągnąć wszystkich naszych celów, lepiej pilnować, by był tak zadowolony, jak to tylko możliwe. Moja rodzina to jedyna jasna rodzina z naprawdę dobrymi kontaktami, odkąd babcia Neville'a wycofała siebie, i przez to całą rodzinę Longbottomów, ze sceny politycznej, po tym jak jego rodzice zostali ubezwłasnowolnieni. Ich nazwisko nadal wiele znaczy, ale ich kontakty właściwie nie istnieją, a sojusze są co najmniej niepewne. Mój ojciec za to nadal ma kontakty i sojuszników, w tym wielu takich, którzy nigdy nie zadawaliby się z Nottami lub Malfoyami, lub kimkolwiek, kto choć w najmniejszym stopniu skłania się ku mrocznej stronie. Nigdy nie wiadomo, co się przyda.

- Czasem - mruknął Harry, kręcąc głową - zdaje mi się, że wy wszyscy więcej myślicie o moich przyszłych planach, niż ja sam.

Jego Dwór się roześmiał.

- Bo nie możemy się już tej przyszłości doczekać - oznajmił Theo, uśmiechając się ciepło do Harry'ego, który też odpowiedział mu uśmiechem.

Był szczęśliwszy, niż się spodziewał, widząc, że jego więź z Theo nie poniosła szkody, mimo że wiedział, że dość mocno go skrzywdził. Theo wiele dla niego znaczył i nie wiedział, co by zrobił, gdyby utracił to poczucie bliskości, które dzielili. Jednak teraz, gdy już wiedział, czego szukać, niemal nie dało się zignorować w oczach Theo miłości, gdy ten choćby na niego spojrzał.

Po części czuł, że nie zasługiwał na tę miłość, ale wiedział, że nie zależnie od tego, co by powiedział, Theo nie zamierzał zmienić zdania.

- Chodźmy już. Czekają na nas - powiedział, wstając i podążając za pozostałymi zawodnikami do pokoju, w którym czekały ich rodziny. Niespecjalnie chciał tam iść. Nie miał rodziny, która mogłaby na niego czekać. Ale wiedział, że jeśli nie pójdzie, Snape znajdzie sposób, by przysporzyć mu kłopotów. Nie żeby zbytnio się tym przejmował, ale jeśli mógł tego uniknąć, zamierzał to zrobić.

Gdy tylko wszedł do środka, rozejrzał się po pokoju.

Rodzina Fleur była łatwa do rozpoznania. Dziewczyna wyglądała dokładnie jak swoja matka, jedynie o kilka lat młodsza. Jej ojciec wyglądał dość zwyczajnie, co nie zaskoczyło specjalnie Harry'ego. Z tego, co dowiedział się o wilach, wiązały się one w pary jedynie z miłości. Nie przejmowały się wyglądem, szukając idealnego partnera. Liczyło się dla nich jedynie to, by ich partner był w stanie zapewnić dostatek rodzinie i chronić ją. To stąd wzięło się wiele plotek na temat tego, że wile wychodziły za mąż dla pieniędzy. Zwykle ich partnerzy okazywali się osobami z dobrymi kontaktami w społeczeństwie, kimś potężnym, bogatym lub mieszaniną tych trzech rzeczy. Młodsza siostra Fleur, Gabrielle, wyglądała jak jej młodsza wersja, choć jej włosy były nieco ciemniejsze. Przytulała się do Fleur tak mocno, jakby od tego zależało jej życie i Harry niemal się roześmiał.

Zauważył jednak, jak matka Fleur mu się przyglądała. Jak gdyby próbowała rozwiązać zagadkę. Niezbyt mu się to spodobało, zwłaszcza, że nie miał pojęcia, co zrobił, by zasłużyć sobie na takie spojrzenie wili.

Następnie zobaczył rodziców Wiktora. Obaj spoglądali na syna z dumą w oczach. Choć jego ojciec co jakiś czas zerkał na Harry'ego z czymś przypominającym fascynację.

Niemal nie zdołał powstrzymać grymasu na widok rodziców Cedrika. Wyglądali na tak pełnych pychy, że niemal zrobiło mu się niedobrze. Nic dziwnego, że Cedrik nie mógł ich znieść. Nie kochali Cedrika, to było jasne jak słońce. Kochali własne wyobrażenie swojego syna. Harry nie mógł zrozumieć, dlaczego nie dostrzegali, jak bardzo krzywdzili własnego syna. No cóż, jak to się mówi? Gdzie dwóch się kłóci, tam trzeci korzysta.

Jego obserwacje zostały przerwane, gdy otoczyły go czyjeś ramiona. Jedynie cicho wypowiedziane tuż przy jego uchu słowa powstrzymały go przed zebraniem swojej magii i przeklęciem osoby, która odważyła się dotknąć go w ten sposób.

- Tęskniłem za tobą, szczeniaku.

Znał tylko jedną osobę, która go tak nazywała.

- Syriusz. - W jego głosie zabrzmiał tylko cień zaskoczenia, które poczuł, widząc go tutaj.

- Cześć, wilczku.

- Remus.

Tym razem jego zaskoczenie musiało być lepiej zauważalne, ponieważ Syriusz wypuścił go z objęć i obaj mężczyźni spojrzeli po sobie z nieco smutnym uśmiechem.

- Nie mogliśmy ominąć okazji, by cię zobaczyć - odezwał się Remus.

- No - dodał entuzjastycznie Syriusz. - To właśnie robi rodzina.

Rodzina... Miął teraz rodzinę. To była dziwna myśl. Nie przyzwyczaił się jeszcze do tego.

- I przyprowadziliśmy ci prezent - oznajmił Syriusz. Odwrócił się i niemal przyciągnął kogoś do siebie.

Harry nie mógł się nie zaśmiać, widząc niezadowoloną minę Marcusa, choć jego twarz rozjaśniła się olśniewającym uśmiechem, gdy zobaczył Harry'ego. Wiedział, co zaraz się stanie, i rzeczywiście, w mgnieniu oka otoczyły go ramiona Marcusa.

- Naprawdę za tobą tęskniłem - wyszeptał Marcus i Harry nie mógł zrobić nic innego, niż odwzajemnić jego uścisk.

Wiedział, że było to dla Marcusa trudne, być jedynym członkiem z dala od Dworu, od niego. Marcus był jedynym z nich, który zawsze był sam. Pokazywało to, jak bardzo był wierny Harry'emu i Uroboros, że nawet oddalenie od nich nie zachwiało jego poczuciem lojalności i wiarą w Harry'ego.

- Nie spodziewałem się ciebie.

- Syriusz i Remus mnie przeszmuglowali. - Na jego ustach pojawił się lekki uśmiech i Harry się roześmiał. Wątpił, by naprawdę musieli go przemycać. Nie zaskoczyłoby go, gdyby McGonagall pozwoliła Marcusowi do nich dołączyć. W końcu zawsze wyjątkowo go lubiła.

- Harry! - zawołała z podekscytowaniem Fleur. - Pozwól, że cię przedstawię ŕ ma famille. - Nagle zauważyła Marcusa i jej uśmiech się rozjaśnił. - Marcus! Dobrze cię widzieć! Listy to nie to samo, co rozmowa twarzą w twarz. - Szybko go przytuliła, a Marcus odwzajemnił jej uścisk.

Jej rodzina cały czas im się przyglądała. Oczy jej matki błyszczały, a głeboko w nich widać było ulgę.

- Bonjour Madame, Monsieur. Enchanté, je suis Harry Potter. - Ukłonił się przed nimi lekko.

- Oh, Fleur ne nous a pas dit que vous parlez français-powiedziała matka Fleur, na której nieskazitelnej twarzy rozkwitł zachwycony uśmiech.

- Obawiam się, że moje umiejętności posługiwania się językiem francuskim nie sięgają dużo dalej. Choć Fleur powiedziała, że zacznie nas uczyć, gdy tylko całe to podekscytowanie związane z Turniejem dobiegnie końca. - Posłał jej czarujący uśmiech.

- Maman, papa, pozwólcie, że przedstawię wam moich przyjaciół - powiedziała Fleur, uśmiechając się szerzej, niż Harry kiedykolwiek widział. - To jest, jak już wiecie, Harry Potter. A to Marcus Jugson. Za chwilę przedstawię was reszcie. Wydają się być nieco zajęci. - Zerknęła na pozostałych dwóch zawodników i zobaczyła, że Wiktor prowadził, jak się zdawało dość poważną, rozmowę ze swoim ojcem, podczas gdy Cedrik wydawał się robić wszystko, co w jego mocy, by powstrzymać swoich rodziców przed posyłaniem wszystkim obecnym w pokoju wzgardliwych spojrzeń. - Harry, Marcus, oto moi rodzice: Apolline i Jean-Pierre.

Marcus ukłonił się przed nimi lekko, a Harry uśmiechnął się do nich. Wiedział, jak bardzo Fleur kochała swoją rodzinę, mógł więc przynajmniej być wobec nich uprzejmy. Nawet jeśli nie wiedział, czemu przyglądali mu się w ten sposób.

- Harry. - Spojrzał w bok i zobaczył stojącego przy nim Wiktora, a za nim jego rodziców. - Chciałbym przedstawić cię moim rodzicom. To moja matka, Nadia Krum. - Była piękną kobietą, z długimi ciemnoblond włosami, oczami w kolorze głębokiego błękitu i arystokratyczną twarzą. Gdyby Wiktor mu nie powiedział, że była czarownicą pierwszego pokolenia, pomyślałby, że pochodziła ze starej czystokrwistej rodziny. - I Siergiej Krum, mój ojciec. - Mężczyzna był starszą wersją Wiktora.

- Miło was oboje spotkać - odpowiedział Harry z lekkim ukłonem, zauważając, że stojący za nim Marcus i Fleur wyprostowali się nieco.

- Cała przyjemność po naszej stronie - odparł ojciec Wiktora, a jego akcent był niemal niezauważalny, choć nie zdołał ukryć podekscytowania, ciekawości i podziwu, które pojawiły się w jego oczach. Harry zastanawiał się, o co chodziło. Wiedział jednak, że pytanie o to nie byłoby dobrym pomysłem, a przynajmniej nie wtedy, gdy wokół nich było tylu nieznajomych.

- Czemu nie zrobimy sobie wycieczki wokół zamku? - spytał podekscytowany Syriusz, zapraszając obie rodziny. Wszyscy zignorowali Diggorych, jako że jasne było jak słońce, że nie byli zainteresowani kontaktem z nimi. Cedrik spojrzał za nimi tęsknie, po czym pociągnął za sobą swoich rodziców i razem opuścili pokój.

Zarówno rodzice Fleur, jak i Wiktora zgodzili się, wyglądając na zadowolonych z możliwości spędzenia czasu ze swoimi dziećmi i ich przyjaciółmi.

Marcus, Fleur, Wiktor i Harry nieco się ociągali, pozwalając Syriuszowi i Remusowi oprowadzać dorosłych po okolicy. Zdawali się dobrze ze sobą dogadywać. Syriusz i Remus opowiadali im mało znane ciekawostki o Hogwarcie i historie z czasów, gdy sami chodzili do szkoły.

Harry był szczęśliwy, mogąc po prostu być ze swoimi Uroboros. Nie musieli rozmawiać, rozkoszował się po prostu chwilami, kiedy mogli być razem. W ciągu ostatnich kilku tygodni niemal cały czas czuł ich magię. Było to dziwnie kojące uczucie. Jeśli to tak czuli się jego Uroboros, mógł zrozumieć, dlaczego chcieli być blisko niego. Choć nadal nie rozumiał, dlaczego tak się działo.

Gdyby był kimkolwiek innym, czułby się nieco wystraszony zmianami, które zachodziły w jego magii, chociażby dlatego, że nie rozumiał, dlaczego tak się działo. Dokładnie przeszukał bibliotekę Hogwartu, powiedział nawet Syriuszowi, by przysłał mu książki, w których było cokolwiek o zmianach w magicznym rdzeniu lub o czymkolwiek związanym z tym tematem. Nadal jednak nic nie znalazł.

Było to frustrujące, zwłaszcza że miał przeczucie, że jego Dwór wiedział, co się działo.

Powstrzymał westchnienie i uśmiechnął się, widząc, że Marcusa, Fleur i Wiktora pogrążonych w rozmowie. Był zadowolony, że nie wykluczyli Marcusa, mimo że nie znali go przed balem. Gdy tylko dowiedzieli się, że Marcus jest członkiem Dworu, zdecydowali się do niego napisać, jako że był to jedyny sposób, by go poznać.

Był pewien, że ta bliskość, która była pomiędzy nimi, miała w przyszłości odegrać kluczową rolę. W czym jednak, tego nadal nie widział.

Syriusz poprowadził ich na zewnątrz budynku i Gabrielle pobiegła w stronę jeziora, gdzie usiadła i zaczęła rzucać kamykami. Dorośli dołączyli do niej, wyczarowując koc i siadając przy brzegu, ciesząc się dobrą pogodą.

Dołączyli do nich i Harry zobaczył, jak oczy matki Fleur wypełniały się szczęściem, za każdym razem, gdy Fleur się śmiała. Kobieta przyglądała się ich interakcjom z Fleur i jej radość jeszcze wzrosła, gdy zauważyła jak prawdziwie szczęśliwie wyglądała jej córka.

Harry przypomniał sobie, jak Fleur mówiła, że nigdy nie miała prawdziwych przyjaciół, że chłopcy nie potrafili oprzeć się jej urokowi i o tym, jak bardzo dręczyło jej matkę to, że przekazała swoje geny wili obu swoim córkom. Pół-wila nieustannie bała się, że skazała swoje córki na życie pełne uprzedzeń i smutku.

Widok tak szczęśliwej Fleur, w towarzystwie przyjaciół, którzy naprawdę się o nią troszczyli, musiał zdjąć z jej ramion ogromny ciężar.

Oparł się o Wiktora i zrelaksował, pozwalając, by otoczył go dźwięk ich rozmów.

- Panie Potter. - Otworzył oczy i zobaczył, że ojciec Wiktora stał niedaleko nich. - Czy miałby pan coś przeciwko temu, by chwilę ze mną porozmawiać?

Zerknął na Wiktora i zobaczył, że jego oczy pociemniały i zabłysły ostrzegawczo. Jego ojciec zignorował to ostrzeżenie, nie odwracając wzroku od Harry'ego.

- Oczywiście, że nie - odparł, posyłając Wiktorowi uśmiech. Wstał i podążył za ojcem Wiktora, oddalając się nieco od reszty grupy. Czuł na sobie ich spojrzenia, ale nie zwracał na to uwagi. Zaciekawił go wyraz oczu starszego Kruma, a to była doskonała okazja, by wszystkiego się dowiedzieć.

- Muszę spytać - zaczął Krum, gdy tylko oddalili się od pozostałych na tyle, by ci nie mogli ich usłyszeć, wyglądając równocześnie na podnieconego i zaniepokojonego. - Jakie są twoje cele?

- Moje cele? - Cóż, tego z pewnością nie oczekiwał. - Co pan ma na myśli?

- Krumowie zawsze byli neutralną rodziną. Nigdy nie dbaliśmy o to, czy nasi krewni są mrocznymi czy jasnymi czarodziejami. Jednak teraz mój syn, dziedzic rodu Krumów, podąża za Czarnym Panem. Przysiągł wierność Czarnemu Panu lub przynajmniej rodzącemu się Czarnemu Panu. Mój syn jest jednym z twoich popleczników, a ja znam własnego syna i wiem, że nigdy by do ciebie nie dołączył pod przymusem. Dołączył z własnej woli. Nie zrobiłby tego, gdybyś czymś się nie wyróżniał. Nie dołączyłby, jeśli zaoferowałbyś mu potęgę lub gdybyś wierzył w wyższość czystej krwi. Więc chociaż jesteś Czarnym Panem, wschodzącym Czarnym Panem, jesteś inny od tych, którzy doszli do władzy w ciągu ostatnich wieków. Zapytam więc jeszcze raz: jakie są twoje cele? Dlaczego mój syn za tobą podąża? - Gdy zaczynał mówić, wyglądał nieco niepewnie, ale z biegiem czasu nabierał pewności siebie. Powrócił zaintrygowany podziw, ale pod tym wszystkim można było wyczuć troskę. Troskę o swojego syna i drogę, którą dobrowolnie podążał.

Umysł Harry'ego, mimo że na zewnątrz pozostał idealnie spokojny, pracował w szalonym tempie.

- Dlaczego mówi pan, że jestem rodzącym się Czarnym Panem? - Jego ton był spokojny, choć trudno było to osiągnąć. Czuł, że jest na granicy ważnego odkrycia, czegoś, co wszystko zmieni.

- Jesteśmy starą rodziną. Potrafimy odczytywać znaki. Nie mam pewności, ale gdybym miał zgadywać, powiedziałbym, że jesteś o dwa lub trzy kroki od zostania Czarnym Panem. Z tego, co mogę wyczuć, twoja magia jest aż nazbyt gotowa.

- Czy każdy może to poczuć? - To byłby problem, i to całkiem spory.

- Nie. Podejrzewam, że wiele osób byłoby w stanie wyczuć twoją magię, ale niewiele z nich byłoby tak naprawdę zdolnych wyczuć ukryte zawirowania, które ukazują, czym jesteś. Rodzina Krumów potrafi wyczuwać magię, jak już pewnie Wiktor ci powiedział, na o wiele wyższym poziomie. To dar pozostawiony nam po naszych przodkach, którzy łączyli się w pary z magicznymi stworzeniami, takimi jak wile lub nimfy, które są wyjątkowo wyczulone na takie rzeczy.

Harry mruknął potwierdzająco i zamknął oczy.

Czy to dlatego jego magia tak dziwnie się zachowywała przez ostatnie miesiące? Czy naprawdę był rodzącym się Czarnym Panem? Otworzył oczy i zerknął na swoich Uroboros, nadal siedzących przy jeziorze, do których dołączyło teraz kilku pozostałych, którzy wcześniej byli na lekcjach. Czy to dlatego byli mu tak poddani? Czy widzieli w nim swojego Pana?

Powstrzymał szyderczy śmiech i ścisnął palcami brzeg nosa. Jak mógł być tak ślepy?

Tak bardzo upierał się przy przekonywaniu wszystkich, że nie był Czarnym Panem, że nie zauważył, jak bardzo jego czyny przeczyły jego słowom. Jestem Czarnym Panem, pomyślał. Nie minęła sekunda, a poczuł, jak jego magia się uspokoiła. Jej ciągłe wibrowanie ustało i teraz popłynęła kojąco przez jego ciało. Jak gdyby nareszcie odnalazła spokój. Jak gdyby nareszcie odnalazła swoje powołanie. Wiedział, że jego magia była wzburzona, ale nie zdawał sobie w pełni sprawy, jak dużą zrobiło to różnicę. Czuł teraz, że ma więcej kontroli, nie tylko nad swoją magią, ale także nad samym sobą. To było tak, jakby dotąd się ukrywał i nagle przestał. Czuł się... wolny.

Zerknął na swój Dwór, kiedy usłyszał, jak ktoś głośno wciągnął powietrze. Marcus, Fleur, Wiktor, Luna, Blaise, Theo i Draco siedzieli wyprostowani, ich oczy były lekko zamglone, a na ich twarzach malował się wyraz zachwytu i podniecenia.

Miał przeczucie, że poczuli zmianę w jego magii. Nadal zaskakiwało go, jak bardzo wpasowali się w rytm jego własnej magii.

Spojrzał na Kruma i zobaczył, że on także na nich patrzył z miną wyrażającą niemal pobożny szacunek i zachwyt.

- Moje cele - zaczął powoli, przyciągając uwagę Kruma. - Chcę, aby Magia była wolna. Nie dbam o krew, ani o to, co jest jasne, a co mroczne. Liczy się dla mnie jedynie Magia. Chcę, by była wolna. To, co jej robiliśmy... To ją zabija. Magia nigdy nie powinna być ograniczana, nie powinny jej wiązać ludzkie zasady i regulacje. Moim celem jest zmienić nasz świat. Moim celem jest uwolnienie Magii. - Uśmiechnął się do oniemiałego czarodzieja i podszedł z powrotem do swoich Uroboros, siadając pośród nich i pozwalając, by ich magia go otoczyła. Zamknął oczy i uśmiechnął się. Nareszcie zaczął czuć wewnętrzny spokój.

o.o.o.o.o.o.o

Przygotowywali się do trzeciego zadania. Ich rodziny zostawiły ich samych kilka minut wcześniej i teraz czterej zawodnicy znajdowali się w namiocie blisko boiska. Nadal mieli nieco ponad godzinę do rozpoczęcia zadania, ale ich rodziny zrozumiały, kiedy powiedzieli, że chcieli mieć chwilę dla siebie, by się przygotować.

Prawdę mówiąc, nie mieli już nic do zrobienia, byli tak gotowi, jak tylko mogli być, ale chcieli spędzić trochę czasu razem. Ich magia niemal się tego domagała.

Wejście do namiotu otwarło się i pozostali Uroboros zaczęli wchodzić do środka. Nawet Marcus zdołał wymknął się z powrotem do nich.

Uśmiechnęli się i rozłożyli się na dostępnych siedzeniach.

- Coś się zmieniło - oznajmił Theo, spoglądając Harry'emu prosto w oczy i przerywając atmosferę spokoju.

Pozostali też na niego spojrzeli, zdecydowanie zbyt wiele wiedzącymi oczami. Podejrzewał, że wiedzieli, co się działo, ale to było jedyne potwierdzenie, którego potrzebował.

- Jestem Czarnym Panem.

Oczekiwał wielu różnych reakcji od swojego Dworu, nie przewidział jednak przejmującego uczucia ulgi, którym wypełniły się ich spojrzenia. Ich magia wystrzeliła do przodu, otaczając go. Była radosna, wręcz promieniała szczęściem. Poczuł się nieco przytłoczony.

Nagle Theo wstał, a pozostali szybko za nim podążyli, zrobił kilka kroków naprzód i uklęknął przed fotelem, na którym rozsiadł się Harry.

- Ja, Theodore Maximillian Nott, przysięgam na moje ciało, magię i duszę, tobie, Harry Jamesie Potterze, jako mojemu wybranemu Panu. Przysięgam podtrzymywać twoje idee, walczyć za twoje cele i umrzeć za twoim rozkazem. Tak przysięgam i niechaj tak się stanie.

Z jakiegoś powodu nie zaskoczyło go, że Theo był pierwszy. Theo zawsze był pierwszy i zawsze miał takim pozostać. Zawsze należał do niego i wiedział, że tak będzie już na zawsze.

Wstał i ujął twarz Theo w dłonie, delikatnie gładząc go po policzkach. Ucałował go delikatnie w czoło i wyszeptał:

- Niech tak się stanie.

Przez ułamek sekundy poczuł, jakby cały świat nagle przestał się kręcić, a potem nastąpił rozbłysk magii i Theo wydał z siebie cichy, zbolały jęk, łapiąc się za lewy bark.

Delikatnie, Harry przesunął dłoń Theo i wyszeptawszy zaklęcie, rozciął jego koszulę.

Był tam, widoczny dla wszystkich, czarny na tle nieskazitelnej, kremowej skóry. Jego znak. Uroboros, którego zaprojektował, jako ich herb, choć jeśli ktoś przyglądnąłby się uważniej, zauważyłby, że linie, które go ograniczały, były szeregami słów przysięgi Theo. Na zawsze wyryte na jego skórze, na zawsze łączące ich ze sobą.

Marcus, Draco, Blaise, Fred, George, Luna, Neville, Adrian, Graham, Fleur, Cedrik, Wayne i Wiktor podążyli za nim. Uklękli przy Theo i złożyli własną przycięgę.

- Ja, Marcus Anthony Jugson, przysięgam...

- Ja, Draco Lucjusz Malfoy, przysięgam...

- Ja, Blaise Mika Zabini, przysięgam...

- Ja, Fred Gideon Weasley, przysięgam...

- Ja, George Fabian Weasley, przysięgam...

- Ja, Luna Artemise Lovegood, przysięgam...

- Ja, Neville Frank Longbottom, przysięgam...

- Ja, Adrian Matthew Pucey, przysięgam...

- Ja, Graham Philipe Montague, przysięgam...

- Ja, Fleur Isabel Delacour, przysięgam...

- Ja, Cedrik Benjamin Diggory, przysięgam...

- Ja, Wayne Paul Hopkins, przysięgam...

- Ja, Wiktor Andrej Krum, przysięgam...

Zaczęli mówić równocześnie i równocześnie skończyli. Harry był pewien, że musiało stać się to za sprawą magii, bo jakże inaczej byłoby to możliwe? Jednak w tej chwili nie dbał o to. Magia, którą włożyli w swoją przysięgę, tańczyła wokół nich, czekając, aż wypowie ostateczne słowa, czekając na chwilę, gdy zostanie związana. Zamknął oczy, odetchnął głęboko i cichymi, niewiele głośniejszymi od szeptu słowami, przypieczętował ich los.

- Niech tak się stanie.

Magia popłynęła wokół nich, przypieczętowując ich przysięgę.

Złapali się za barki, wydając z siebie cichy jęk, a potem pospiesznie odkryli ramiona, chcąc ujrzeć dowód ich przysięgi. I był on tam, taki sam jak u Theo.

Neville jako pierwszy otrząsnął się, po tym jak wszyscy zamarli z podziwu. Jego ramiona zatrzęsły się, po czym roześmiał się. Był to śmiech przepełniony radością, a pozostali szybko do niego dołączyli. Harry niemalże czuł ich podekscytowanie i szczęście.

Zostawił ich w spokoju, wiedząc, że tego potrzebowali. Usiadł z powrotem na swoim miejscu i dał im czas, by nad sobą zapanowali. Pewien był, że czekali na tę chwilę o wiele dłużej, niż to sobie wyobrażał.

Powoli się uspokoili i zwrócili się ponownie w stronę Harry'ego, nadal klęcząc, i pochylili przed nim głowy.

- Żyjemy, by ci służyć, mój Panie - zawołali chórem.

Musiał powstrzymać dreszcz, który chciał przebiec mu po plecach. Zrobiło to na nim większe wrażenie, niż się spodziewał. Spodobało mu się to, naprawdę mu się spodobało.

Przyglądnął im się. Po części nie mógł uwierzyć, że podobało mu się patrzenie, jak jego przyjaciele klęczą przed nim na kolanach. Nie, nie byli jedynie jego przyjaciółmi, byli jego poplecznikami. Miał teraz popleczników, którzy zrobią wszystko, by osiągnął swoje cele. Miał popleczników, którzy będą mu wierni. Był Czarnym Panem.

- Uroboros - zwrócił się do nich, wstając ze swojego siedzenia. Stał przed nimi dumnie wyprostowany, a jego magia płynęła wokół niego, pieszcząc ich nagie ramiona, gdzie wypalony był jego znak. - Dzisiaj wybierzemy swoją drogę. Wszyscy dokonaliście wyboru. Mogliśmy podążyć różnymi ścieżkami, mogliśmy dokonać innych wyborów. Mogliśmy być tym, czego wszyscy od nas oczekiwali. Ale nie zrobiliśmy tego. Nie jesteśmy tym. Wybraliśmy Uroboros. - Zobaczył w ich oczach dumę i na jego ustach pojawił się niewielki uśmiech. - W latach, które nadejdą, nasze wybory, nasza ścieżka, będą krytykowane przez ludzi wokół nas. Będą nazywać nas tymi złymi, będą nas odtrącać. Ale my nie wyrzekniemy się naszych decyzji, ponieważ wiemy, że mamy rację. Wiemy, że nasza sprawa jest słuszna. Uwolnimy Magię, nie pozwolimy, by ludzkie ograniczenia wyznaczały jej granice. Zmienimy świat na lepsze, nawet jeśli będziemy musieli walczyć ze swoimi pobratymcami, by to osiągnąć. Jesteśmy Uroboros i już wkrótce każde magiczne stworzenie na ziemi będzie znało nasze imię.

- Uroboros! - zawołał jego Dwór, z wysoko uniesionymi głowami, a on odpowiedział uśmiechem.

Tak, ich ścieżka została wytyczona.

o.o.o.o.o.o.o

Tłum wokół nich wiwatował jak szalony i Harry niczego nie pragnął bardziej, niż wrócić z powrotem do ich namiotu lub swojego pokoju i cieszyć się czasem spędzonym ze swoimi Uroboros.

Nawet teraz ich wyczuwał. Ich magia zawsze sięgała ku niemu, niemal błagając o jego uwagę. Było to nieco rozpraszające, ale wiedział, że dla nich było to gorsze, zwłaszcza dla Cedrika, Wiktora i Fleur. Nadal rywalizowali ze sobą, ale ich magia sprawiała, że było to dla nich niekomfortowe. Nadal zamierzali starać się najlepiej, jak potrafili, nie chciał wygrać tylko dlatego, że oni nie próbowali dostatecznie mocno. Chciał wygrać, ponieważ był lepszy.

Nadal był nieco oszołomiony tym, co stało się zaledwie godzinę temu. Był oficjalnie Czarnym Panem, nie było już dla niego odwrotu.

Nie oznaczało to jednak, że tego żałował. Nie żałował niczego. Od dłuższego czasu nie czuł się tak dobrze, a właściwie to od początku tego roku.

Rozległ się wystrzał z armaty i ruszył w stronę labiryntu. Ponieważ był na pierwszym miejscu, wchodził jako pierwszy. Spojrzał za siebie poraz ostatni na trzech pozostałych zawodników i wszedł do środka.

Gdy tylko znalazł się w środku, wszystkie dźwięku wokół niego zniknęły, noc stała się ciemniejsza, a ściany żywopłotu zdawały się promieniować niemal przytłaczającym uczuciem. Podejrzewał, że labirynt będzie zaczarowany, ale nie oczekiwał, że tak bardzo to na niego wpłynie. Czuł się niekomfortowo i chciał jak najszybciej go opuścić. Wiedział, że to była sprawka czarów, jednak nie do końca był w stanie to kontrolować.

Biorąc głęboki oddech i próbując otrząsnąć się z otaczających go czarów, postawił pierwsze kroki wgłąb labiryntu. Zamierzał to wygrać, musiał. Jaki byłby z niego Czarny Pan, gdyby nie mógł poradzić sobie z głupim labiryntem.

Prawo, lewo, lewo, lewo, na wprost, w prawo. Gotów był krzyczeć z frustracji! Nie miał pojęcia, jak długo był w tym przeklętym labiryncie, ale oczekiwał, że powinien już dotąd na coś trafić. Jednak jego ścieżka pozostała pusta. Otaczała go jedynie cisza, ciemność i przytłaczające uczucie otaczających go z biegiem czasu coraz ciaśniej ścian żywopłotu.

Prawdę mówiąc, wolałby jakąś magiczną bestię od tej przygniatającej ciszy.

Niemal jak na życzenie, zauważył cień wyłaniający się z krzaków.

Przez sekundę lub dwie nie mógł zrobić nic więcej, niż tylko wpatrywać się w to coś stojące przed nim. Akromantula? I to wcale nie młoda. Co oni sobie wyobrażali? Wiedział, że turniej miał być niebezpieczny, ale akromantula? One nie były po prostu niebezpieczne, one były śmiertelnie niebezpieczne.

Niewyobrażalnie wdzięczny za trening, przez który przeszedł, zrobił unik, gdy bestia skoczyła na niego, rzucając w locie klątwę. Trafiła ona zwierzę, ale nie zrobiła nic poza odrzuceniem go do tyłu, co jedynie je rozjuszyło. Było o wiele szybsze, niż się spodziewał.

- Diffindo - wyszeptał, celując w odnóża stworzenia, wlewając w zaklęcie przesadnie dużo mocy. Normalnediffindo nigdy nie zdołałoby przeciąć ich skóry, ale magia była tylko kwestią silnej woli i niezależnie od tego, jak podstawowe było dane zaklęcie, liczyła się moc, która została w nie włożona.

Zaklęcie dotknęło trzech odnóży i Harry nie zdołał powstrzymać śmiechu, który wymknął mu się, gdy stworzenie zawyło z bólu. Tak rzadko miał okazję dać upust swoim bardziej sadystycznym tendencjom, że tęsknił za tym. Postarał się jednak, by szybko go stłumić, wiedział, że byli monitorowani, a tłum oglądał ich wewnątrz labiryntu. Nie chciał dać im powodu, by znów zaczęły się szepty na temat tego, że był Czarnym Panem, zwłaszcza teraz, gdy było to prawdą. Miał nadzieję, że Weasley nigdy się nie dowie, nie dałby mu o tym zapomnieć. Mógł to sobie wyobrazić, jego paskudną twarz rozświetloną uśmiechem samozadowolenia, gdy wędrowałby po zamku, jak gdyby należał on do niego, mówiąc każdemu, kto chciał go wysłuchać, że miał rację. Pewien był, że poprosiłby swoje demony, by pozbyły się tego robaka jeszcze przed końcem dnia, gdyby coś takiego się stało.

Widok stworzenia, które próbowało utrzymać się na pozostałych nogach, wyrwał Harry'ego z zamyślenia. Nie był to najlepszy moment na pogrążenie się w myślach. Miał turniej do wygrania.

Dobrze wycelowana i zbyt silna bombarda rozerwała stworzenie na kawałki i na jego ustach pojawił się zadowolony uśmieszek. Proste i skuteczne, a co najlepsze, nikt nie mógł go oskarżyć o nic nielegalnego.

Odwrócił się i poszedł dalej z nieco większym entuzjazmem. Ten jednak szybko zgasł, kiedy jedyną przeszkodą, na jaką trafił, był czar konfundujący, przez którego uwierzył, że świat odwrócił się do góry nogami, bogin i sfinks. Spośród nich wszystkich, najbardziej interesującym był sfinks, mimo że jego zagadka wcale nie była specjalnie wymagająca.

Znów skręcił w prawo i zamarł bez ruchu.

To było wszystko? Naprawdę?

Przed nim stał Puchar Trójmagiczny.

Rozglądnął się wokół i rozciągnął swoją magię, starając się wyczuć, czy było wokół niego coś jeszcze, jakaś klątwa, stworzenie lub nawet zwykła pułapka. Nie było jednak niczego, jedynie wciąż te same uczucie sprawiające, że chciał szybko opuścić labirynt.

Zrobił krok naprzód.

I zaklął.

Żywopłot zagrzmiał i zaczął walić się na niego.

Biegiem rzucił się w stronę pucharu, bo ścieżka za jego plecami była już zablokowana przez krzaki. Niemal potknął się, gdy gałęzie żywopłotu złapały go za koszulę, ale szybkie diffindo poradziło sobie z tym problemem. Gdy ściany zaczęły walić się na niego szybciej i szybciej, rzucił się na Puchar, niemal zrzucając go z podestu, wiedząc, że mogła to być jedyna szansa na wydostanie się stąd, licząc, że dotknięcie go zatrzyma spadające na niego ściany żywopłotu.

Poczuł szarpnięcie koło pępka i zmarszczył lekko brwi. Nikt mu nie powiedział, że Puchar będzie świstoklikiem. Ostatnią rzeczą, jaką zobaczył, były gałęzie żywopłotu pochłaniające wszystko wokół niego, i nie mógł nie poczuć ulgi, wiedząc, że został stamtąd zabrany.

Forward
Sign in to leave a review.