Narodziny Czarnego Pana

Harry Potter - J. K. Rowling
M/M
G
Narodziny Czarnego  Pana
Summary
Ta praca nie należy do mnie tylko do LittleMissXanda.Praca nie jest zakończona.Dumbledore był pewien, że dokonał właściwego wyboru. Dziesięć lat później Harry pokazuje mu, jak bardzo się mylił. Nie szanując większości, Harry wyrabia sobie markę w Hogwarcie i pokazuje wszystkim, że jest kimś więcej niż tylko BWL. Robiąc to, przyciąga uwagę Czarnego Pana, sprawiając, że Voldemort wierzy, że Chłopiec-Który-Przeżył może być kimś więcej niż tylko wrogiem.
All Chapters Forward

Chapter 17

Rozdział 17 - Tęskniąc za tobą

- Crucio. - Pozwolił, by krzyki mugoli ogarnęły jego zmysły, tłumiąc wszystko inne. Jego Śmierciożercy cofnęli się o kilka kroków, gdy poczuli przytłaczającą złość w jego magii.

W tej chwili nie dbał o to. Zbyt był rozwścieczony, by myśleć jasno, zbyt rozjuszony, by kontrolować własną magię. Jego dłoń zacisnęła się wokół listu, który otrzymał chwilę wcześniej i jego magia zawirowała wokół niego gwałtownie.

- Zostawcie mnie - jego głos był niewiele głośniejszy od szeptu, ale Śmierciożercy go usłyszeli. Rozeszli się tak szybko, że wydawać by się mogło, iż się teleportowali. Zignorował jęczących i śliniących się mugoli, leżących na podłodze i opadł na swój tron.

Logicznie myśląc, wiedział, że reagował przesadnie emocjonalnie. Nie mógł jednak nic na to poradzić.

Jego myśli ponownie powróciły do treści listu. Słowa w nim zawarte wyryły się w jego umyśle.

Drogi panie Nacht,

co do mojej umiejętności posługiwania się wężomową, to tak, wiedziałem już od bardzo dawna, że jestem w stanie rozmawiać z wężami. Moim pierwszym przyjacielem był mały ogrodowy wąż. Oczywiście inni chłopcy w sierocińcu nie mogli znieść faktu, że coś czyniło mnie szczęśliwym i ją zabili. Nie muszę chyba wyjaśniać, że była to jedna z ostatnich rzeczy, które odpowiedzialna za to osoba kiedykolwiek zrobiła. Nadal słyszę te krzyki...

Wiedza, że Voldemort mógł to robić, jedynie sprawiła, że bardziej ceniłem ten dar. Miał pan jednak rację, wielu uczniów patrzy teraz na mnie ze strachem. To dla mnie nic nowego, ale może utrudnić realizację niektórych moich planów. Mój Dwór stara się złagodzić sytuację. Będę musiał jakoś im to wynagrodzić. Wiem, że niczego nie pragną, ale wierność powinno się nagradzać, nie uważa pan?

Ślizgoni za to... Już wcześniej byli wobec mnie lojalni, teraz jednak właściwie mnie wielbią. Oczywiście już wcześniej było pośród nich kilka wyjątkowo lojalnych osób, ale teraz wszyscy tak się zachowują. Zwłaszcza ci młodsi. Są jak szczeniaki podążające wszędzie za Dworem, tak niewinni. Sprawiają, że mam ochotę ich skazić. Złamać ich. Sprawić, że uklękną i będą błagać...

Szczęśliwie, mam mojego pieska, by mnie zabawiał, w innym wypadku Dwór cierpiałby z powodu moich pokręconych chęci. Coś mi jednak mówi, że nawet gdyby to się stało, nie narzekaliby. To pokrzepiające wiedzieć, że należą w pełni do mnie. Oddali mi się całkowicie. Wiedzą, że należą do mnie i kochają to.

Zastanawiam się, czy tak czuł się Voldemort, gdy jego Śmierciożercy klęczeli przed nim?

Cieszę się, że podobał się panu mój występ, zwłaszcza ta część po pierwszym zadaniu. Niech mi pan powie, panie Nacht, czy chciał mnie pan pocałować? Myślał pan o tym? Czy myśl o całowaniu mnie, posiadaniu mnie, pochłania pana każdą chwilę?

Zanim odpowie pan zgodnie z prawdą, że tak, dodam, że nie sądzę, że może mnie pan mieć. A nawet gdyby... by tak się stało, musiałbym uznać pana za równie absorbującego.

Niech pan jednak nie sądzi, że kiedykolwiek może pan mnie posiadać.

Nikt nigdy mnie nie posiądzie.

Będziemy mieć bal z okazji święta Jul, to najwyraźniej tradycja. Okazja dla uczniów ze wszystkich szkół, by spędzić razem czas poza klasą lekcyjną.

Jako zawodnik mam obowiązek w nim uczestniczyć. Zastanawiam się, kto będzie miał przyjemność dotrzymać mi towarzystwa. Tak czy inaczej, pewien jestem, że będziemy się doskonale bawić. To moja pierwsza randka, z pewnością będzie ekscytująca, nie sądzi pan?

Twój,

Harry.

Ten mały... Droczy się z nim. Najpierw burzy w nim krew, a później, niemalże jakby prawie o tym zapomniał, mówi mu o balu. Jak mógł zapomnieć o balu?

Sama myśli o kimś innym w towarzystwie Harry'ego sprawiła, że obudziła się w nim żądza krwi. I wiedział, z absolutną pewnością, że było to dokładnie to, czego chciał Harry. Niektórzy mogliby powiedzieć, że Harry wspominał o balu, ponieważ był nim podekscytowany, że nie miał ku temu innego powodu, ale on wiedział lepiej. Harry nie robił nic bez powodu, nic nie pozostawiał przypadkowi. Jego mały wąż wspomniał o balu, nazwał go randką, ponieważ chciał wywołać u niego reakcję.

Uścisk jego dłoni na różdżce wzmocnił się. Wziął głęboki oddech i powoli wypuścił powietrze.

Jak to się działo, że Harry zawsze potrafił zmusić go do reakcji? Czemu miał na niego taki wpływ, kiedy nikomu innemu się to nie udało? A był tak młody!

Początkowo jego fascynacja Harrym nie była ani trochę cielesna. Chłopiec miał jedenaście lat i nie ważne, jakim on sam był potworem, były pewne granice, których nawet on nie przekraczał. Uznał małego Króla za fascynującego, a tylko ślepiec nie zauważyłby, jak pięknym był dzieckiem.

Potem spotkał Harry'ego ponownie po dwóch długich latach. Nie minęło kilka minut, a już był nim wystarczająco zauroczony. Nadal nie było to nic cielesnego. Miał zaledwie trzynaście lat. Ale przyciągnęła go jego uroda i widział, jak powalająca będzie uroda Harry'ego, gdy ten dorośnie.

A później wpadł na genialny pomysł spotkania się z Harrym na Mistrzostwach Świata.

Tyle wystarczyło. Harry nadal był zdecydowanie zbyt młody, ale nie dbał o to. W chwili gdy zobaczył, jak ci bliźniacy go dotknęli, bez względu na to, jak niewinne były ich zamiary, wiedział, że nie pozwoli nikomu innemu mieć Harry'ego. Chłopak wyrósł tak pięknie, z tak nadzwyczajnym umysłem, a jego magia... nie było drugiej takiej.

Jak ktokolwiek mógł oczekiwać, że pozostanie wobec tego obojętny? Zawsze był samolubny, czy to więc dziwne, że chciał Harry'ego dla siebie?

A potem przyszło pierwsze zadanie. Upadł ciężko. Wszystko zaczęło się od wężomowy. Jego mały Król był wężousty. Nie wstydził się przyznać, że usłyszenie, jak jego mały wąż mówi w starożytnym języku węży, było bardzo podniecające. Być może dlatego tak szybko stracił nad sobą panowanie.

Podejrzewał, że Harry wiedział, że go pragnął, ale ich spotkanie po pierwszym zadaniu dało mu to bardzo jasno do zrozumienia. Ich znajomość uległa zmianie. Dało to Harry'emu władzę. Władzę, którą miał już wcześniej. Wtedy jednak nie był pewien, czy ją posiadał, a teraz wiedział to na pewno. A wszystko dlatego, że Tom nie był w stanie kontrolować swoich żądzy.

Jego mały Król wiedział, za jakie sznurki pociągnąć.

Nadal jednak nie żałował tego, co zrobił. Był tak blisko zasmakowania tych ust. Chciał rzucić na Notta klątwęCruciatus za to, że im przerwał.

Harry miał rację w swoim liście. Jego mały Król ciągle zaprzątał jego myśli. Jak mogło być inaczej, kiedy każdego dnia w gazetach pojawiało się coś na temat zawodników turnieju?

W ten sposób dowiedział się, że Dwór ponownie się powiększył.

Zaskoczyło go to. Harry powiększał swój Dwór. I to porządnie. Viktor Krum i Fleur Delacour byli idealnym sposobem na sięgnięcie poza Wielką Brytanię. Nie wiedział tylko, co Harry planował. Nie ważne, jak dobry był chłopak, nie miał środków, by osiągnąć cokolwiek poza Wielką Brytanią. Wielu powiedziałoby, że nie miał też środków, by osiągnąć cokolwiek w jej granicach.

Prawdę mówiąc jednak, nie był tego taki pewien. Diggory był na prostej drodze do Ministerstwa. Jugson już tam był. Montague i Pucey za rok mieli skończyć naukę. Tak samo jak bliźniacy Weasleyowie. Mogli pójść wszędzie, gdzie chciał Harry.

Nie wierzył więc tak naprawdę, że Harry nie byłby w stanie niczego osiągnąć w Wielkiej Brytanii. Zaczął już coś robić za pomocą swojej gazety. Nie wiedział, co planował w przyszłości, ale pewien był, że Harry nie zamierzał siedzieć bezczynnie.

Faktem jednak było, że nie miał środków, by wykroczyć poza granice kraju. Nie miał dość ludzi. Wila i Krum byli dobrym początkiem, ale nie wystarczającą siłą.

Bolesny jęk wyrwał go z zamyślenia i skrzywił się, gdy zobaczył, że jeden z mugoli wydawał się budzić.

- Delly.

- Co Delly może zrobić dla pana Lorda, sir?

- Czy mogłabyś, proszę, zabrać tych wszystkich mugoli do lochów?

- Oczywiście, panie Lordzie, Delly pozbędzie się paskudnych mugoli.

Zaśmiał się cicho, gdy skrzat zniknął z mugolami. Nie rozumiał, czemu niektórzy ludzie źle traktowali te maleństwa. Były lojalne, posłuszne i całkiem zabawne.

Westchnął i oparł się o oparcie swojego tronu. Będzie musiał ponownie wezwać swoich Śmierciożerców. Jego mały Król sprawiał, że tracił rozum. Ale zanim to się stanie, napisze list. Jego Harry chciał wzbudzić reakcję... No cóż, da mu więc, czego chciał.

o.o.o.o.o.o.o

Jęknął, kiedy poczuł duże dłonie wędrujące po jego ciele. Za nimi podążył język. Jego dręczyciel zdawał się pragnąć zasmakować każdego kawałka skóry, którego mógł dosięgnąć.

Cichy jęk wypłynął z jego rozchylonych ust i poczuł, jak te grzeszne usta wygięły się w leniwy uśmieszek.

Przygryzł swoją dolną wargę, próbując powstrzymać kolejne dźwięki, ale wiedział, że na nic się to nie zda. Mroczny śmiech ujawnił, że jego partner myślał tak samo. Zręczny język powrócił do badania jego ciała, choć tym razem były tam też ślady zębów.

Westchnął, wyginając się w łuk i unosząc znad czarnej, jedwabnej pościeli, kiedy jego kochanek skubnął lekko skórę nad obojczykiem. Kontynuując potem w górę, całując, liżąc i łapiąc zębami każdy fragment skóry.

Kolejny mroczny śmiech wydostał się z ust jego dręczyciela, kiedy uniósł się na łóżku, sprawiając, że ich erekcje otarły się o siebie.

- Cierpliwości, mój mały wężu. Już wkrótce sprawię, że dojdziesz.

Harry gwałtownie usiadł na łóżku. Nadal czuł na sobie dotyk rąk. Te usta kosztujące każdego fragmentu jego ciała, którego mogły dosięgnąć. Zajęło mu sekundę lub dwie zrozumienie, że to był tylko sen.

Kolejny.

Miał je już od ponad tygodnia. Odkąd otrzymał ten cholerny list. Gdyby nie wiedział lepiej, powiedziałby, że był on przeklęty. Ale tak nie było.

Szczerze mówiąc, część jego umysłu, naprawdę mała część, wolałaby, aby ten list okazał się być przeklęty. Wtedy przynajmniej miałby dobrą wymówkę dla swoich snów. A tak nie miał żadnej.

Nie zaskoczyło go specjalnie, że miał sny. Był czternastoletnim chłopcem, to normalne, że jego hormony dawały o sobie znać. Nie był tylko zadowolony z postaci, która pojawiała się w jego snach. Choć i to nie było całkiem nieoczekiwane. Mężczyzna był przystojny, potężny i miał niezwykły umysł. Musiał przyznać, że go fascynował, a pogrywanie sobie z nim było ekscytujące.

I tak jednak był pewien, że gdyby nie ten cholerny list, nie miałby teraz tych snów.

Reakcja Toma nieco go zaskoczyła. Wiedział, że go sprowokował, chciał zobaczyć, jak daleko Tom się posunie. Ale jego reakcja jak na razie przeszła wszystkie oczekiwania.

Nadal nie mógł wyrzucić z głowy większej części listu.

...Już ci powiedziałem, mój mały Królu, że igrając z ogniem, w końcu się sparzysz. Chcesz wiedzieć, co zrobiłem po tym, jak przeczytałem Twój list? Chcesz wiedzieć, ilu zginęło?

Nie zaskoczyłoby go, gdyby Tom rzeczywiście kogoś zabił. Tom... wydawał się być taki jak on. Inny od pozostałych. Mroczny, niezdrowo pokręcony. To właśnie sprawiło na początku, że zwrócił na niego uwagę.

...Planowałem dać Ci czas, zaczekać, aż będziesz starszy, ale wyznaję, że chciałem pchnąć Tobą o ścianę i wykorzystać Twoje czerwone niczym krew usta. Wyglądałbyś tak pięknie, skąpany we krwi Twoich wrogów, z tą kremową skórą oznaczoną smugami czerwieni. Widzę to teraz... Nie sądzę, bym był w stanie nad sobą zapanować. Wziąłbym Cię przy tej ścianie. Sprawiłbym, że krzyczałbyś moje imię...

Nie wstydził się przyznać, że ten list miał na niego wpływ. Mógł wyobrazić sobie Toma, mówiącego to swoim głębokim, aksamitnym głosem. Jęknął, kiedy dreszcz przebiegł mu wzdłuż kręgosłupa i kolejny akapit listu stanął mu przed oczami.

...Wyobraź sobie, mój mały wężu, moje usta na Twojej skórze, wielbiące Twoje ciało. Słodkie jęki umykające z Twoich ust. Byłyby dla moich uszu muzyką. Widzę to oczami wyobraźni. Ty, rozłożony na moim łóżku, czarna pościel kontrastująca z Twoją brzoskwiniową skórą. Niemal słyszę Twoje błagania. O to, bym Cię dotknął, bym Cię posmakował. I zrobiłbym to, mój mały Królu.

Jęknął i opadł z powrotem na łóżko. Cholerny Tom i ten jego cholerny list.

Po kilku chwilach wyrwał się z niego śmiech, miał nadzieję, że Tomowi spodobała się jego odpowiedź. Może i miał on na niego większy wpływ, niż oczekiwał, ale nie było powodu, by pozwolić Tomowi wiedzieć o tym małym szczególe. Grali w niebezpieczną grę i nie było mowy, by zaprzepaścił przewagę, którą nad nim miał. Bez względu na to, jak bardzo lubił Toma, nie mógł sobie pozwolić na oddanie swojej uprzywilejowanej pozycji.

o.o.o.o.o.o.o

- Zdecydowałeś już, z kim pójdziesz na Bal Bożonarodzeniowy? - spytał go Draco, gdy wypoczywali w pokoju wspólnym.

- Myślałem o tym - odparł Harry, przyciągając uwagę wszystkich członków Dworu. - Czy wasza trójka ma już partnerów? - spytał, spoglądając na pozostałych zawodników.

Wszyscy twoje pokręcili głowami.

- W takim razie mam propozycję - powiedział im. - Dlaczego nie pójdziemy razem, wszyscy zawodnicy?

Ich oczy rozbłysły i nawet inni członkowie Dworu wyglądali na ucieszonych tym pomysłem. Harry uśmiechnął się do nich z sympatią. Wiedział, że wydawało im się, że mogą to przed nim ukryć, jednak było jasno widoczne, że byli o niego zazdrośni. Rozumiał, że nie podobała im się możliwość, że miałby pójść na bal z kimś, kto nie był członkiem Dworu. Oczywiście nigdy by nic na ten temat nie powiedzieli, gdyby rzeczywiście wziął ze sobą kogoś innego, ale nie byliby zadowoleni.

Jednak nie był to powód, dla którego to zasugerował. Po prostu nie chciał skończyć z jakąś niewykształconą czarownicą lub niekompetentnym czarodziejem.

Nie, o wiele lepiej będzie, jeśli pójdzie z członkiem swojego Dworu. Przynajmniej miał pewność, że żadne z nich nie było bezmyślne niczym owca.

- Kto pójdzie z kim? - spytała Fleur.

- Czy to ważne? - spytał. - Pójdziemy razem. Choć mógłbym pierwszy taniec zatańczyć z Wiktorem. Po tym moglibyśmy zmienić partnerów, tak abyśmy wszyscy zatańczyli ze sobą nawzajem. A co z wami? - spytał pozostałych członków swojego Dworu.

- Zdecydowaliśmy się iść sami - odparł Theo.

- Prócz mnie - dodał Draco. - Ja zabieram Lunę, w innym wypadku nie mogłaby brać udziału.

- Mamy nadzieję, że skoro jest to bal, nikt nie uzna za dziwne, że nawiążemy z wami kontakt - powiedział mu Fred.

- Tak, ale jeśli zobaczymy, że ludzie zwrócą uwagę na to, co robimy, nie zostaniemy z wami wszystkimi - dodał George.

- Czasami to okropne, że nie możemy być jawnie członkami Dworu - mruknął Neville.

- Możecie - odpowiedział im poważnie Harry. - Już wam mówiłem, nie musicie kryć się w cieniu.

Wszyscy troje potrząsnęli głowami i usiedli prościej.

- Chcemy tego - oznajmił Neville.

- Zdecydowaliśmy już lata temu, że to najlepszy sposób - dodał Fred.

- Wiem, że tak zdecydowaliście. Nigdy jednak nie powiedzieliście mi dlaczego. Początkowo myślałem, że to dlatego, że prócz Luny wszyscy we Dworze byli Ślizgonami. Teraz jednak mamy też Cedrika i Wayne'a, Puchonów. Nikt by nic nie powiedział, gdybyście byli z nami. Wiecie, że większość Gryfonów mnie nie nienawidzi, nawet jeśli jestem Ślizgonem.

Członkowie jego Dworu wymienili spojrzenia i jego oczy zwęziły się.

- Chcemy, żebyś miał więcej możliwości - powiedział Theo, gdy dostał od pozostałych kilka znaczących spojrzeń.

- Co masz na myśli?

- Nasza trójka pochodzi z bardzo jasnych rodzin - powiedział George. - Jeśli ludzie zaczną mówić, że stajesz się mroczny i temu podobne... Cóż, możliwe że będziesz potrzebował ludzi z reputacją naszych rodzin.

- Jeśli ludzie zobaczą nas z tobą i zaczną podejrzewać, że jesteśmy członkami Dworu, możliwe jest, że nie będą przy nas mówić równie otwarcie - dokończył Fred.

- A ja... No cóż, mimo że moje oceny są doskonałe, ludzie nadal widzą we mnie tchórzliwego lwa. Mogą mówić przy mnie o rzeczach, o których nie rozmawialiby, gdyby było inaczej.

Harry pokręcił głową. Czasami zdawało się, że myśleli o jego przyszłości więcej niż on sam. Mieli dla niego tyle planów, tyle pokładali w nim nadziei. Czasem bał się, że ich zawiedzie. W tym tkwił problem, jeśli dbało się o ludzi. Dbał o nich, ich opinia się dla niego liczyła. Nie zmieniłby się dla nich, ale wiedział, że jego decyzję miały na nich wpływ, nawet jeśli tylko niewielki.

- Nie musicie się o to martwić - powiedział. - Jeśli stanie się coś takiego, coś wymyślę.

- Nie martwimy się, ponieważ musimy! - Theo brzmiał na nieco zirytowanego. Nie po raz pierwszy prowadzili tę dyskusję. Nie mogli zrozumieć, jak Harry mógł nie widzieć, jak wiele dla nich znaczył. To nie tak, że Harry nie wiedział, że się o niego troszczyli, ale nie wydawał się zdawać sobie sprawy z tego, co to oznaczało. Było to dla nich wszystkich irytujące.

- Martwimy się, ponieważ chcemy - powiedział mu Adrian raczej zgaszonym tonem i Harry niemal się wzdrygnął. Niewiele rzeczy sprawiało, że Adrian tracił swoją radosną aurę.

- Jesteś dla nas wszystkim, nie widzisz tego? - spytał go Graham. W jego oczach była ciekawość, choć przysłaniało ją zmartwienie.

- Wiem, że mamy ze sobą naprawdę silną więź - powiedział Harry, nie patrząc na nich, nadal nie czując się komfortowo rozmawiając o emocjach. - Nawet z tymi, którzy dołączyli do nas w tym roku... To tak, jakbyście byli częścią nas od samego początku. Ale... Jesteście moi. Wszyscy. Moi. Moi, by się o was troszczyć. Moi, by was chronić. Moi, by skrzywdzić. Moi, by zabić. Moi.

- Wiemy - wyszeptał Cedrik po dłuższej chwili. - Jesteśmy twoi.

- Ale ty też jesteś nasz - powiedział mu Wayne.

- Nasz, by za tobą podążać - powiedział Wiktor.

- Nasz, by cię chronić - wyszeptał Blaise.

- Nasz, by cię wielbić - dodała Fleur.

- Nasz, by cię kochać - mruknął Draco.

- Nasz - powiedzieli chórem wszyscy członkowie Dworu.

Harry oparł się w swoim fotelu i spojrzał na członków swojego Dworu, naprawdę na nich spojrzał. Po raz pierwszy zobaczył coś, co musiało być już tam od dawna, choć wcześniej był zbyt ślepy, by to dostrzec. Może nie ślepy, może widział to cały ten czas. Możliwe, że po prostu nie rozpoznał tego jako to, czym było.

Kochali go. Wszyscy. W ten czy inny sposób, kochali go. Nie byli w nim zakochani, przynajmniej tak sądził, ale kochali go głęboko.

- Wasz - zgodził się.

Ich twarze rozbłysły radością i zamknął oczy.

Przynajmniej tyle mógł zrobić, prawda. Oddali mu wszystko, co mieli, czyż nie powiedział, że coś takiego powinno zostać nagrodzone. Tak, przynajmniej mógł im za to dać to, czego najbardziej pragnęli.

o.o.o.o.o.o.o

Harry był w swoim pokoju, szykując się do balu. Choć sam bez problemu przyznałby, że jego myśli zajęte były czymś innym. Tom... Tom nie odpowiedział na jego list.

Mogło być ku temu kilka powodów. Żaden z nich jednak nie wydawał się być prawdopodobny. No dobrze, jeśli miał być ze sobą szczery, wszystkie były prawdopodobne, on po prostu nie chciał w nie uwierzyć. Do tego stopnia przywiązał się do tego mężczyzny.

Zganił się w myślach. Nie będzie teraz o tym myślał. Nie będzie myślał o nim. Miał swoich Uroboros, to było wszystko, czego potrzebował. Po co troszczyć się o tego mężczyznę, jeśli on go ignorował? Nie potrzebował go. Nie tęsknił za nim.

Wziął kilka głębokich oddechów, by się uspokoić. Potrzebował w czasie balu mieć czysty umysł. Obiecał swojemu Dworowi, że postara się najlepiej, jak potrafi, dobrze się bawić, nawet jeśli nie przepadał za balami.

Spoglądając po raz ostatni w lustro, opuścił swój pokój. Jego Dwór czekał na niego.

Wszyscy w pokoju wspólnym zamarli, kiedy wszedł. Poczuł na sobie ich wzrok i spojrzał na nich spode łba.

- Co? - warknął.

Wszyscy uczniowie znajdujący się w pokoju wspólnym, poza jego Dworem, uklękli przed nim. Dobrze ukrył swoje zaskoczenie, choć spojrzał na swój Dwór, pytając ich, co się tu działo. Dyskretnie wzruszyli ramionami, dając mu do zrozumienia, że nie mieli pojęcia. Zauważył jednak, jak zadowoleni byli z tego, co widzieli. Przyznał, że sam także lubił ich na kolanach przed sobą, choć wolałby wiedzieć, dlaczego to robili.

- Mój Królu - powiedział Jason Finch, pochylając przed nim głowę. - Wyglądasz... pięknie.

Ciepły śmiech wyrwał się z jego ust, sprawiając, że uczniowie unieśli głowy, by na niego spojrzeć. Uśmiechnął się do nich ciepło.

- Dziękuję, Jason.

Twarz Fincha zabłysła dumą i Harry powstrzymał mroczny śmiech, który cisnął mu się na usta. Naprawdę, upadli na kolana tylko po to, by go skomplementować? Nie oczekiwał, że jego umiejętność posługiwania się wężomową tyle zmieni. Widział, że okazywali mu więcej szacunku, że byli bardziej lojalni. Ale nie oczekiwał, że uklękną. Nie prosił ich o to, zrobili to z własnej, nieprzymuszonej woli. Dało mu to całkiem znaczące poczucie siły.

Jego Dwór podszedł do niego, stanęli przed nim w szeregu i także uklękli. Jego magia popłynęła wokół nich, pieszcząc ich.

- Wstańcie, Uroboros.

Wstali jak jeden mąż. Stali przed nim wyprostowani i dumni. Uśmiechnął się.

- Finch ma rację, wyglądasz pięknie - powiedział mu Theo, całując go w policzek.

- Codziennie jest piękny. Dziś po prostu wygląda bardziej wytwornie - poprawiła go Luna, przytulając go i także obdarzając pocałunkiem.

Przyzwyczaił się już do sposobu, w jaki go traktowali, choć nigdy wcześniej nie byli tak ostentacyjni w towarzystwie innych. Pozwolił im na to. Rozumiał, co robili. Zaakceptował, że był ich, w inny sposób niż oni byli jego, więc teraz oznaczali swoje terytorium.

Mieli rację, wyglądał bardziej wytwornie niż zwykle. Zdecydował się użyć szat z pewnymi orientalnymi elementami, tak więc jego szaty były mieszaniną czarodziejskiego ubioru i yukaty. Wykonane były z najdoskonalszego jedwabiu w najgłębszym odcieniu czerni. Setki węży zostały wyszyte szmaragdową nicią na całym materiale. Jednak to tył szaty był prawdziwym dziełem sztuki. Całe jego plecy zajmował Uroboros, który zamiast zwykłym wężem, był bazyliszkiem, gryzącym własny ogon. Wzór nie był niczym wypełniony, jego krawędzie były wyhaftowane tak samo jak mniejsze węże. Choć było w nim też kilka srebrnych cięgów, by nadać mu większą głębię. Ogólnie, był z nich bardzo zadowolony.

Jednak najlepsze było to, że każdy członek Dworu, wliczając w to demony i Neville'a, miał gdzieś takiego samego Uroborosa na swoich szatach lub innym elemencie ubioru. Był to jego prezent z okazji Jul dla nich wszystkich. Byli zachwyceni, kiedy im je podarował.

Wszyscy Ślizgoni mieli swojego na kołnierzach. Cedrik i Wayne na spinkach do mankietu. Luna miała bransoletkę na łydkę a Fleur na nadgarstek. Demony i Neville mieli swoje na zapięciach pasków do spodni. A Wiktor nosił swojego na kieszeni na piersiach.

Był to oficjalnie ich symbol.

- Gotowi do wyjścia? - spytał ich. Kiedy otrzymał potwierdzające skinienia od nich wszystkich, ruszyli w stronę wyjścia. Zanim wyszli, Harry odwrócił się za siebie i spojrzał na uczniów, którzy nadal byli na kolanach.

- Wstańcie - polecił im, a oni natychmiast go posłuchali. - Bawcie się dobrze dziś wieczorem - powiedział, uśmiechając się do nich ciepło i zobaczył, że byli teraz jeszcze bardziej nim zauroczeni niż wcześniej. Za każdym razem, gdy się do nich uśmiechał, sprawiał, że coraz bardziej go uwielbiali. Zaskakujące, ile można było dokonać za pomocą kilku miłych słów i uśmiechu. Choć upewnił się, by nigdy nie zapomnieli, że był kimś, komu można się było przeciwstawiać.

Gdy tylko opuścili pokój wspólny, bliźniaki i Neville rzucili kilka zaklęć i zniknęli w cieniu. Zbyt wiele osób kręciło się po korytarzach, by mogli udać się do Wielkiej Sali w towarzystwie Dworu. Zamierzali połączyć się z nimi w sali, gdzie wszyscy będą zbyt zajęci zabawą, by dbać o to, że rozmawiali z Dworem.

- Panie Potter! Panie Diggory! Gdzie wyście byli? Obaj jesteście zawodnikami, musicie otworzyć bal. Och, pan Krum i panna Delacour także są z wami. - McGonagall wyglądała na nieco speszoną, a jej zwykle ciasny kok groził rozsypaniem się. - No, a gdzie są wasze osoby towarzyszące? - spytała ostro, przyglądając się im.

- Dobry wieczór, pani profesor - powiedział grzecznie Harry. - Nasi partnerzy już tu są. Zdecydowaliśmy się iść ze sobą nawzajem.

- Zawodnicy idący razem? - spytała, by upewnić się, że dobrze usłyszała.

- Tak, upewniliśmy się, że jest to dozwolone przez regulamin turnieju. Nie ma w nim nic przeciwko temu. A jako że jesteśmy bliskimi przyjaciółmi, pomyśleliśmy, że będziemy bawić się lepiej, jeśli pójdziemy razem.

- Rozumiem. - Harry był pewien, że zauważył na jej ustach uśmiech... Alby przynajmniej niewielkie uniesienie się kącików jej ust. Co liczyło się w przypadku McGonagall jako uśmiech. - Dobrze więc, przygotujcie się. A pozostali - powiedziała, spoglądając na innych członków Dworu - do Wielkiej Sali.

Jego Dwór zostawił ich samych, podążając za McGonagall do środka.

- Jesteście gotowi? - spytał pozostałych zawodników. Pokiwali głowami. - Kto jest moim partnerem? - Uśmiechnął się, widząc, że wszyscy wyglądali na nieco speszonych.

- Ja jestem. - Wiktor wysunął się o krok do przodu po kilku spojrzeniach, które wymienił z Cedrikiem, podczas gdy Fleur przyglądała się im z rozbawieniem.

Uśmiechnął się i ujął ramię Wiktora, przeklinając cicho w myślach, kiedy zauważył, że był niemal o głowę niższy od Bułgara.

- Dajcie im dobre widowisko - powiedział i wszyscy wyprostowali się nieco. Wiedzieli, że reprezentowali Uroboros, nie zamierzali zawieść Harry'ego.

Kiedy drzwi się otworzyły, weszli do Wielkiej Sali. Czuł na sobie wzrok wszystkich obecnych. Zaskoczenie na niektórych twarzach nie było niczym nieoczekiwanym. Jednak całkowicie zdewastowane miny niektórych dziewczyn i chłopców, kiedy zobaczyli go na ramieniu Wiktora, były całkiem zabawne. Wiedział, że wielu się w nim podkochiwało, było to raczej oczywiste, choć nigdy nie był nikim w najmniejszym nawet stopniu zainteresowany. Byli tak bardzo poniżej jego poziomu, że nie rozważał ich nawet jako potencjalnych partnerów. Jedynymi ludźmi w Hogwarcie, których w ogóle mógłby brać pod uwagę, byli członkowie jego Dworu. Nikt inny nie był tego wart.

Spojrzał na ludzi siedzących przy stole zawodników i na jego usta wkradł się niewielki uśmiech, gdy zobaczył pośród zebranych Marcusa. Tęsknił za nim. Niestety nie mógł spędzać z nim tyle czasu, ile by chciał, odkąd Marcus opuścił Hogwart. Jednak chłopak zawsze pilnował, by być w ciągłym kontakcie z Dworem. Wysłał nawet listy do nowych członków, aby mogli się poznać. Wszyscy byli sobie dość bliscy i wyglądało na to, że żaden z nich nie chciał utracić tej więzi, nawet ci, którzy opuszczali Hogwart.

Jednak gdy zobaczył osobę siedzącą obok niego, musiał wysilić się, by zachować zimną krew.

Siedział tam Tomas Nacht, jak gdyby była to najbardziej naturalna rzecz na świecie. Lucjusz Malfoy siedział po drugiej stronie Marcusa, a przy stole było też sporo innych osób, w tym dyrektorzy trzech szkół. Jednak Harry patrzył tylko na Toma i nikogo innego. Co on tutaj robił?

- Karkarow powiedział mi, że przedstawiciele Ministerstwa mieli prawo zaprosić paru gości. Malfoy pewnie go zaprosił - powiedział mu Wiktor, kiedy zobaczył, na kogo patrzy.

- To nieistotne - odparł Harry, spoglądając na Wiktora i uśmiechając się. - On nie jest istotny.

Wiktor odpowiedział uśmiechem, choć oczywiste było, że mu nie uwierzył. Czasami naprawdę chciał, by jego Dwór nie znał go tak dobrze.

Podeszli do stołu i choć wcale tego nie chciał, zajął miejsce obok Toma. Wiktor usiadł obok niego, a Cedrik i Fleur zajęli dwa ostatnie miejsca, które pozostały w dalszej części stołu.

Gdy tylko usiedli, Dumbledore wstał i uśmiechnął się do wszystkich zebranych w Wielkiej Sali.

- Witajcie uczniowie i goście. Dziękuję wam wszystkim za przybycie, by świętować tak radosne wydarzenie tutaj w Hogwarcie. - Uśmiechnął się do wszystkich. - Zajadajcie - oznajmił jowialnie.

Harry zaśmiał się cicho. Naprawdę, nieważne, co ludzie mówili o tym człowieku, wiedział, jak być dobrym gospodarzem.

Dumbledore usiadł z powrotem, wziął do ręki kartę menu, która leżała przed jego talerzem, i głośno powiedział: "zrazy wieprzowe". I zrazy wieprzowe pojawiły się na jego talerzu. Zobaczył, jak na kilku twarzach pojawiło się zrozumienie i ludzie podnieśli leżące przed ich talerzami menu i zaczęli zamawiać.

Gdy już wszyscy zamówili, pomiędzy gośćmi zaczęły toczyć się lekkie rozmowy. Choć większość osób przyglądała mu się dyskretnie. Niewątpliwie czekając, aż dołączy się do konwersacji.

- Panie Malfoy, Draco nie powiedział mi, że będzie tu pan dzisiaj - powiedział w końcu, całkowicie ignorując siedzącego obok niego mężczyznę. Czy był małostkowy? Tak. Czy dbał o to? Niespecjalnie.

Minął niemal miesiąc, odkąd wysłał swój list i Nacht na niego nie odpowiedział. To jasno wskazywało na to, że nie chciał mieć z nim więcej nic wspólnego. Nie będzie błagał o jego uwagę. Jeśli Nacht nie był już zainteresowany tym, co było pomiędzy nimi - cokolwiek to było - to niech tak będzie.

- Nie wiedział o tym - odparł Malfoy. - Chciałem, aby to była niespodzianka.

- Ucieszy się, widząc pana - powiedział mu Harry.

Malfoy uśmiechnął się, a wtedy czarownica, siedząca przy dalszej części stołu, zwróciła się w jego stronę.

- Czy ma pan przyjaciół spoza Slytherinu, panie Potter?

- Tak, mam, pani...? - Wyglądała znajomo, ale nie mógł sobie przypomnieć dlaczego.

- Bones. Amelia Bones. Moja bratanica Susan, z Hufflepuffu, jest w twojej klasie.

Ach, teraz już wiedział, dlaczego wyglądała znajomo, była na przesłuchaniu Syriusza. Poza tym, Susan Bones była jedną z osób, które jego siatka obserwowała.

- Ach, tak. Jest wyjątkowo dobra z arytmetyki, prawda? Jest jedną z nielicznych osób, które potrafią dotrzymać tempa moim przyjaciołom i mnie.

Wyglądała na całkiem zadowoloną z tego komplementu dla jej bratanicy, ale zanim mógł to w jakiś sposób wykorzystać, ktoś inny wtrącił się do rozmowy.

- Tak... Pana grupka, Uroboros, czyż nie? - spytał pewien czarodziej. - Niech mi pan powie, panie Potter, czy jest powód, dla którego otacza się pan najlepszymi i najbystrzejszymi uczniami?

- Powód? Co pan ma na myśli? - spytał, wyglądając na nieco zdezorientowanego. Nie miał pojęcia, kim był ten mężczyzna, ale musiał przyznać, że zdawał się być o wiele bardziej spostrzegawczy niż pozostałe owce. Mogło to się okazać niebezpieczne.

- Cóż, nie chcę pana obrazić, ale ostatnią osobą, która coś takiego robiła, została Czarnym Panem.

Harry uniósł brew. Voldemort miał Dwór? Ostatni Dwór istniał nieco ponad pięćdziesiąt lat temu, czy to oznaczało, że Voldemort uczęszczał do Hogwartu? Mógł więc odkryć jego prawdziwą tożsamość, gdyby tylko dowiedział się, kto był wtedy Królem. Chociaż mężczyzna nie powiedział wprost, że chodziło o Dwór, mógł więc tylko zgadywać, że tak było.

- Zignoruj pana McMillana, Harry - powiedział Nacht i Harry zerknął na niego, nie poświęcając mu więcej uwagi, niż przeznaczyłby owadowi.

- Wcale mnie pan nie obraził, panie McMillan. - Harry uśmiechnął się czarująco do mężczyzny, ignorując palące spojrzenie wysłane mu przez Nachta. - Przyznaję, że są oni moimi przyjaciółmi głównie dlatego, że są tak inteligentni. Jednak nie kryje się za tym żadne drugie dno. Po prostu lubię, gdy stawia się przede mną nowe wyzwania, wie pan? Oni są wyzwaniem dla mnie, a ja dla nich. - Nie była to prawda, żadne z nich nie stanowiło dla niego wyzwania, ale na początku potrafili ciekawie zająć mu czas i tylko to się wtedy liczyło. Teraz... Teraz zaś chodziło o coś więcej.

- Och. Tak, tak, rozumiem - powiedział McMillan, porzucając obruszoną aurę. - Tak. Jest pan podobno prymusem, prawda? - Nie do końca zdołał ukryć niedowierzanie, które pojawiło się w jego głosie.

- Nie ma mowy o żadnym "podobno" - odpowiedział mu Wiktor. - Harry jest genialny we wszystkim, co robi. Wydaje się to dla niego równie naturalne, co oddychanie.

Harry uśmiechnął się do nich, rumieniąc się lekko. Zauważył, że niemal wszyscy obecni przy stole dali się na to nabrać.

- Wydajesz się mieć sporą grupę fanów - skomentował cicho Nacht.

- Wiem - odparł. - Większość uczniów w Hogwarcie jest we mnie zakochana... No dobrze, może lepiej by było powiedzieć, że mnie pożąda.

- Czyżby?

Spojrzał na Nachta, kiedy usłyszał w jego głosie ostrzejszy ton.

- Czy coś się stało? - wyszeptał.

- Czy coś się stało? - mruknął do niego Nacht. - Pojawiasz się na ramieniu tego zawodnika Quidditcha i pytasz mnie, czy coś się stało? - W oczach Nachta pojawił się morderczy błysk.

- A dlaczego niby ma to dla pana znaczenie?

- Jesteś moim wężem, powinieneś być na moim ramieniu.

- Czyżby? - Harry nie mógł nic poradzić na to, że do jego głosu wkradła się sarkastyczna nuta. - Czy masz w zwyczaju ignorować ludzi, których chcesz widzieć na swoim ramieniu?

- Nie ignorowałem cię - niemalże warknął Nacht, przyciągając spojrzenia kilku osób. Choć jego głos był zbyt cichy, by ktoś naprawdę mógł usłyszeć, co powiedział. Poza Marcusem, który patrzył na niego spode łba.

- Najwyraźniej nasze definicje słowa "ignorować" różnią się - odparował Harry i odwrócił się w stronę Marcusa. - Jak ci się powodzi w pracy? - spytał go, pomimo że i tak wiedział już wszystko, co tylko mógł, o życiu Marcusa.

- Bardzo dobrze - odpowiedział Marcus, odrywając spojrzenie od Nachta. - Minister wspominał o awansowaniu mnie na pozycję Podsekretarza.

- Już? - Naprawdę był zaskoczony, o tym jeszcze Marcus mu nie mówił.

- Tak, najwyraźniej jest bardzo zadowolony z mojej pracy, a kilku dyrektorów różnych departamentów dobrze o mnie wspomina.

- Tak, jesteśmy zadowoleni z pańskiej pracy - odezwała się Bones. - Po tym jak Weasley odszedł, uważniej obserwujemy młodych pracowników Ministerstwa.

- Och? Weasley odszedł? - spytał Harry, udając zaciekawionego.

- Tak - powiedział kolejny czarodziej siedzący obok Cedrika. - Nie był nawet łaskaw powiedzieć tego osobiście dyrektorowi swojego departamentu. Odszedł, a potem przysłał list, możecie uwierzyć?

- Naprawdę? Co za brak odpowiedzialności. - Harry postarał się najlepiej, jak umiał, by w jego głosie zabrzmiało zgorszenie. Dostrzegł złośliwy uśmieszek, który przelotnie pojawił się na ustach Marcusa.

- Tak jest w istocie. - Bones pokręciła głową. - Pokładaliśmy w nim duże nadzieje.

- Cóż, przynajmniej Marcus taki nie jest - skomentował, uśmiechając się do niego ciepło.

- Nie powinieneś uśmiechać się tak do innych, twój partner może być zazdrosny - mruknął złośliwie obok niego Nacht, przyciągając uwagę Marcusa, Lucjusza i Wiktora, którzy jako jedyni zdołali go usłyszeć.

- Jesteś zazdrosny, Wiktor? - spytał Harry, a jego oczy zalśniły złośliwie.

Wiktor spojrzał na niego i w jego oczach widoczne było pytanie. Harry odpowiedział mu mikroskopijnym skinieniem głowy, wiedząc, że zrozumie. Każdy członek Dworu by zrozumiał. Wiktor uśmiechnął się do niego, pochylił się w jego stronę i pogłaskał go po policzku. Harry czuł mordercze spojrzenie skierowane na niego, ale je zignorował.

- Nie, nie jestem. Jasno dałeś do zrozumienia, że jesteś mój - odpowiedział Wiktor, całując go w policzek.

Uśmiechnął się, czując, jak magiczne napięcie wokół nich przybrało na sile. Czuł potrzebę, by zranić, okaleczyć i zabić, którą emitowała ta magia.

- Tomas - wysyczał Lucjusz i magia zniknęła, jak gdyby nigdy wcześniej jej tam nie było.

Odwrócił się i zobaczył morderczy błysk w oczach Nachta. Uśmiechnął się. Wydawało się to niemożliwe, ale to spojrzenie stało się jeszcze groźniejsze i Harry nie mógł powstrzymać się od śmiechu.

- Doprawdy, czego oczekiwałeś? - wyszeptał. - Powiedziałem ci, że nigdy nie będziesz mnie posiadał.

- Powiedziałeś, że nikt nigdy nie będzie ciebie posiadał - odwarknął Nacht w odpowiedzi. Na szczęście mówił dość cicho, by nie przyciągnąć uwagi.

- To nadal prawda. Nie należę do nikogo.

- Jak więc możesz być jego? - Gdyby nie wiedział, że Nacht nie mógł być wężousty, powiedziałby, że jego syk był na pograniczu wężomowy.

- To wymiana. Ja jestem jego, ale on jest mój. - Powiedziawszy to, odwrócił się twarzą do pozostałych gości i ignorował Nachta przez resztę posiłku. Czuł na sobie jego spojrzenie, ale nie zwracał na nie uwagi. Miał dość pogrywania z nim.

- Dobrze - powiedział Dumbledore, gdy już wszystkie talerze zniknęły ze stołów. - A teraz niech się rozpocznie bal. Zawodnicy, jeśli możecie.

Wiktor wziął go za rękę i zaprowadził go na parkiet. Przyciągnął go bliżej i Harry rozluźnił się po raz pierwszy od czasu, kiedy zobaczył przy ich stole Nachta.

- Dziękuję - wyszeptał Wiktorowi do ucha.

- Nie ma za co, mój Królu.

Harry uśmiechnął się. Muzyka zaczęła grać i zaczęli płynnie poruszać się po parkiecie. Zatracił się w muzyce i uczuciu silnych ramion obejmującego go Wiktora. Zanim taniec się skończył, poczuł wokół siebie inną parę rąk i odwracając się, zobaczył trzymającego go Cedrika. Wiktor puścił go i wziął ze sobą Fleur. Zaśmiał się, widząc spojrzenia, jakie otrzymywali.

- Powiedziałeś przecież, że powinniśmy pójść wszyscy razem - wyszeptał mu do ucha Cedrik.

Naprawdę, jego Dwór był tak przebiegły. Nie to dokładnie miał na myśli, kiedy powiedział, że pójdą wszyscy razem. Zamiana partnerów zanim jeszcze muzyka dobiegła końca to był jasny przekaz. Prawdę mówiąc, nie dbał o to, sam powiedział, że pójdą razem. Po prostu tego nie oczekiwał.

- Czy pozostali też do nas dołączą? - spytał Cedrika.

- Oczywiście - odparł Cedrik, wirując z nim po parkiecie. - Sądzę, że spędziliby godziny, torturując mnie, gdybym chociażby pomyślał o tym, by zatrzymać cię tylko dla siebie.

Harry ponownie się zaśmiał, ignorując inne pary, które nareszcie dołączyły do nich na parkiecie i spojrzenia, które im wysyłano.

- To prawda. Wszyscy jesteście tak bardzo zaborczy.

Uśmiech Cedrika był aż zbyt niebezpieczny i Harry pokręcił głową. Po tym wszystkim, nie powinno go zaskakiwać, że jego Dwór był równie pokręcony, co on sam. Ale nie mógł się nie zastanawiać, czy byli tacy od samego początku, czy to on zmienił ich w to, czym byli teraz.

Ponownie poczuł wokół siebie nową parę rąk i odwrócił się ze śmiechem.

- Marcus.

- Mój Królu. - Marcus ukłonił się lekko i Cedrik zostawił ich samych.

- Nie wiedziałem, że tu będziesz.

- Knot powiedział mi dziś po południu. Choć jestem zadowolony, że przyszedłem, za nic w świecie nie chciałbym stracić okazji, by z tobą zatańczyć.

- Jak to się dzieje, że to wszystko wpływa na ciebie równie mocno co na nich? - spytał z zaciekawieniem Harry. - Nie było cię tutaj.

- Ale byłem tu na początku, mój Królu - odpowiedział poważnie Marcus. - Nasza więź nie osłabła od mojego odejścia. Twoja magia... cały czas ją czuję. Ona.. Ona niemal nas wiąże, tak samo jak niemalże wiąże wszystkich pozostałych Uroboros.

- Ale czemu tak się dzieje?

- Wybacz mi, mój Królu, ale nie mogę ci tego powiedzieć.

Harry westchnął, kiedy zobaczył upór, z jakim Marcus zacisnął szczęki. Wiedział, że napierając, by mu powiedział, nic dobrego nie osiągnie. Marcus by go nie okłamał, ale wiedział, że chłopak nie zamierzał mu odpowiedzieć.

- Dobrze, cieszmy się tańcem - powiedział, odpuszczając.

Przechodził z rąk jednego Uroborosa do drugiego, przez co było dla niego niemal niemożliwe, by pozostał sam. Był za to wdzięczny. Nie chciał przebywać w towarzystwie innych ludzi, a zwłaszcza tych członków Ministerstwa, którzy przyglądali mu się, jakby był smakowitym kawałkiem mięsa. Na szczęście, nie zdawało się, by był w tym podtekst seksualny.

Zazwyczaj nie miałby nic przeciwko. Jednak nieważne, jak bardzo nienawidził się do tego przyznawać, spotkanie z Nachtem nieco wytrąciło go z równowagi. Nie był przyzwyczajony do bycia ignorowanym. Poza tym Nacht był jedną z pierwszych osób, które kiedykolwiek okazały się stanowić dla niego wyzwanie. Był niemal mu równy. Było to coś, czego nigdy nie miał. A Nacht właśnie mu to odebrał. Nic dziwnego, że spotkanie z nim tak nim wstrząsnęło. Wiedział, że powinien wykorzystać ten wieczór, by porozmawiać z członkami Ministerstwa, by ich zauroczyć. Widział jednak, że członkowie jego Dworu pracowali już sami nad reprezentantami Ministerstwa, był więc zadowolony, mogąc pozostać w cieniu i cieszyć się tym wieczorem ze swoimi Uroboros.

- Przestań mnie unikać - syknął przy jego uchu bardzo znajomy głos i Harry westchnął. Wiedział, że nie powinien był siadać, zwłaszcza że żadnego z członków jego Dworu nie było w pobliżu.

- Nie unikam pana, panie Nacht - odparł spokojnie. Powstrzymał kolejne westchnienie, kiedy zobaczył, jak Nacht zajął miejsce obok niego. Nie chcąc być nieuprzejmy, odwrócił się, by spojrzeć na mężczyznę.

- Och? Jak to w takim razie nazwiesz? - Harry poczuł, że otoczyło ich zaklęcie uciszające i jakaś odmiana czaru odwracającego od nich uwagę. Spojrzał na Nachta wrogo.

- Dość jasno dał mi pan do zrozumienia, że nie jest pan już dłużej zainteresowany utrzymywaniem naszej korespondencji. Spełniam jedynie pańskie życzenie.

- Spełniasz moje życzenie? - W jego głosie pojawiła się nuta niedowierzania. - Gdybyś spełniał moje życzenia, tak jak twierdzisz, leżałbyś właśnie nagi na moim łóżku, prosząc, bym cię wziął. - Harry nie mógł uwierzyć, jak wiele pożądania i pasji było w oczach Nachta.

- Tak, spełniam pańskie życzenie - oznajmił Harry, całkowicie ignorując resztę wypowiedzi Nachta. - To pan nie odpisał na mój list, panie Nacht. Jeśli to nie jest znak, że nie jest pan zainteresowany korespondencją ze mną, to nie wiem, co to może być.

Na chwilę lub dwie Nacht zamarł w bezruchu. Potem jego oczy rozszerzyły się nieco i pochylił się ku niemu bliżej. Jego oczy płonęły nowym światłem, a złość, która była w nich całą noc, całkowicie zniknęła.

- Odpowiedziałem na twój list, mały wężu - wyszeptał, pomimo że nikt w Wielkiej Sali nie mógł ich usłyszeć. - List, który mi wysłałeś... Nie masz pojęcia, co on ze mną zrobił. - Jego głos był niski i Harry mógł w nim usłyszeć cichy pomruk. - Chciałem szturmem wejść do Hogwartu i cię zabrać. Nie dbałem nawet o to, że masz jedynie czternaście lat. Myśl o tym, by cię mieć, przysłoniła wszystko inne.

- Odpowiedziałeś? - spytał, pomijając resztę tego, co powiedział Tom.

- Tak - odparł Tom i Harry nie widział w jego oczach kłamstwa. - Chciałem przyjść do Hogwartu, kiedy nie otrzymałem od ciebie listu, ale Lucjusz powiedział mi o zaproszeniach na bal i zdecydowałem się zaczekać. Ale widok ciebie na ramieniu gracza Quidditcha niemal przeciągnął strunę.

- Co było w tym liście? - spytał Harry figlarnie. - Zasługuję na to, by się dowiedzieć, skoro zaginął on, zanim do mnie dotarł. Powiedz mi, Tom - wyszeptał mu do ucha, czując jak po ciele Toma przebiegł dreszcz. - Co w nim było? Szepniesz mi to do ucha? Słodkie obietnice grzesznej przyjemności?

- Czy ty próbujesz złamać moją samokontrolę? - warknął Tom.

- Udaje mi się?

- Nie masz pojęcia, co ze mną robisz, Harry - wyszeptał Tom. Jego ręce powędrowały do talii Harry'ego, próbując przyciągając go bliżej, pomimo że siedzieli. To dźwięk jego imienia go orzeźwił. Była w nim desperacka nuta, która sprawiła, że spojrzał w oczy Toma.

- Boisz się - stwierdził Harry, a jego oczy rozszerzyły się nieco, gdy sobie to uświadomił. - Czego się boisz? - spytał ciekawie.

Poczuł, jak ręka Toma zacisnęła się na jego talii i niemal się wzdrygnął, gdy jego uścisk stał się niemal bolesny. Zobaczył, jak twarz mężczyzny przybrała niedostępny wyraz.

- Ludzie tacy jak my... nie mogą sobie pozwolić na nawiązywanie więzi z innymi. Nie możemy mieć słabości. Stajesz się mój, a ja nie wiem, czy mogę na to pozwolić - odpowiedział Tom, a jego oczy były dziwnie puste. Dziwnie było widzieć te zazwyczaj wyraziste oczy tak kompletnie pozbawione emocji. - Boję się tego, jak wielką masz nade mną władzę. Pozwolenie ci na to leży na granicy samobójstwa.

I Harry zrozumiał. Wiedział, jaka była cena za pozwolenie ludziom na zbliżenie się do siebie. Gdyby jeden z członków jego Dworu zdecydował się zwrócić przeciwko niemu... Szkody, jakich taka osoba mogłaby dokonać, byłyby astronomiczne. Podjął ryzyko w związku z nimi i wiedział, że nie będzie tego żałował. Jednak największa różnica pomiędzy nim i Tomem polegała na tym, że on ufał swoim Uroboros.

- W takim razie musisz zapytać sam siebie, czy ufasz mi dość, by powierzyć mi taką władzę.

Harry uśmiechnął się do niego, anulował zaklęcia, które ich otaczały i odszedł. Nie był już dłużej na Toma zły, ale nie zamierzał więcej z nim pogrywać, skoro jasne było, że mężczyzna miał tego rodzaju wątpliwości w kwestii tego, co było pomiędzy nimi.

Poza tym Tom miał rację. Zdecydowanie zbyt szybko przywiązał się do tego mężczyzny. Było to coś, na co nie mogli sobie pozwolić. Kiedy Voldemort znów się pojawi i jeśli spróbuje znów go zabić, po której stronie stanie Tom? Nie był jeszcze dość silny, by pozwolić sobie na tak niebezpieczną znajomość. Z tego samego powodu trzymał Lucjusza na bezpieczną odległość, pomimo że Draco był mu całkowicie oddany. Nie mógł tak ryzykować. W przypadku Toma zapomniał o ostrożności. Nie pomyślał o konsekwencjach takiego postępowania i po prostu podążył za swoimi pragnieniami. Tom zaczął się stawać także jego słabością, słabością, na którą nie mógł sobie pozwolić.

Niezależnie od tego, jak bardzo tego pragnął.

- Wszystko w porządku, Harry? - spytał go Theo.

Theo. Theo był pierwszy, prawda? Był pierwszą osobą, przed którą się otworzył. Pierwszą osobą, którą dopuścił blisko do siebie. Jego pierwszą słabością.

Uniósł rękę i pogłaskał Theo po policzku, podziwiając, jak wtulił się on bliżej w jego dłoń, jak przymknął oczy i z jego ust wydostało się delikatne westchnienie.

Przyciągnął głowę Theo bliżej do siebie, czując, jak ten gwałtownie wciągnął powietrze tuż przy jego ustach. Spojrzał w szeroko otwarte oczy Theo. Było w nich tak wiele emocji, a ponad wszystko nadzieja i tęsknota. Uśmiechnął się i połączył ich usta w pocałunku.

o.o.o.o.o.o.o

- Harry, jesteś gotowy? - spytał go Theo, opierając się o drzwi prowadzące do jego łazienki.

Harry odwrócił się i skinął głową, przyjmując uścisk, który dał mu Theo.

- Theo... - Nienawidził tego, co właśnie miał zrobić. Ostatnią rzeczą, której chciał, było zranienie Theo, który był z nim od samego początku, ale nie mógł ciągnąć tego, co robili. Fakt, że był właśnie poranek w dniu drugiego zadania i Theo był teraz przy nim, wskazywał jasno, że nie powinni być razem.

- Nie musisz tego mówić - wyszeptał Theo. - Kiedy obudziłem się dziś rano, wiedziałem.

- Przepraszam.

- Nie - powiedział ostro Theo. - Nie przepraszaj. Wiedziałem, na co się zgodziłem. Za nic nie zamieniłbym tych ostatnich dwóch miesięcy, Harry. - Theo spojrzał mu w oczy i zobaczył w nich prawdę. Spuścił głowę i go pocałował. Był to czuły, słodki pocałunek - pożegnanie. - Kocham cię, mój Królu - wyszeptał Theo tuż przy jego ustach i Harry mógł jedynie ponownie go pocałować. Próbując za pomocą tego pocałunku wszystko powiedzieć. Kiedy się odsunął, obaj oddychali ciężko.

Przyciągnął do siebie Theo.

- Byłeś moją pierwszą słabością, Theo - wyszeptał mu do ucha. - Dziękuję ci za pokazanie mi, jak dobre mogą być te słabości. - Następnie odsunął się i zostawił Theo w łazience. Miał zadanie do wykonania.

Theo wziął głęboki oddech, starając się z powrotem zapanować nad własnymi emocjami. Choć wiedział, że nie miało to potrwać długo, nie oznaczało to, że pozwolenie Harry'emu odejść nie było bolesne.

- Nic ci nie jest?

Uniósł głowę i zobaczył stojącego w drzwiach Draco.

- Tak, nic mi nie jest - odparł, uśmiechając się do blondyna.

- Jesteś pewien?

- Tak - wyszeptał. - Już wcześniej wiedziałem, że to nie potrwa długo, Luna nas ostrzegała. Wdzięczny jestem, że był mój przez dwa miesiące.

- Wyglądałeś... na naprawdę szczęśliwego - mruknął Draco.

- Byłem, nie... Jestem. Jestem w nim zakochany, Draco. Móc mieć go w swoich ramionach, móc go całować, kiedykolwiek tylko chciałem... To było lepsze, niż sobie wyobrażałem. Ale jestem szczęśliwy, że nadal mogę być u jego boku. Nawet jeśli to teraz boli... - Theo umilkł z małym, smutnym uśmiechem na twarzy.

- Jestem nawet szczęśliwy, że go nie kocham - powiedział Draco. - Znaczy się, kocham go, ale nie jestem w nim zakochany. Patrzę na niego bardziej jak na starszego brata. Mimo że jest młodszy - zakończył, śmiejąc się lekko.

Theo uśmiechnął się i pokręcił głową. Rozumiał, co Draco miał na myśli, ale nie zmieniało to faktu, że on sam był w Harrym zakochany.

- Kogo brakuje? - spytał, próbując zmienić temat.

- Wayne'a, Luny i Gabrielle.

Te imiona nie były specjalnie zaskakujące. Cedrik kochał Wayne'a jak brata, Luna była dla Wiktora jak młodsza siostra, a Gabrielle była dla Fleur wszystkim. Jedyną osobą, za którą tęsknili by bardziej, był Harry, a on był także zawodnikiem.

- Tylko troje?

- Nikogo innego w Hogwarcie nie brakuje. Wliczyliśmy w to także Syriusza i Alfę - odparł Draco.

- Rozumiem. - Cóż, nie mógł szczerze powiedzieć, że był zaskoczony. Nie po tym, co poczuł na Balu Bożonarodzeniowym po jego pocałunku. Wiedział, że nadal żył tylko dlatego, że Harry tam był. Złapał spojrzenie Draco i pokręcił głową. - Wszystko jest dobrze, albo przynajmniej będzie.

- Jeśli jesteś pewien...

- Jestem. Chodźmy już, pewnie na nas czekają.

Draco pokiwał głową i razem opuścili pokój Harry'ego. Musieli kibicować pozostałym Uroboros i swojemu Królowi.

o.o.o.o.o.o.o

Obudził się gwałtownie. Choć może budzenie się nie było odpowiednim słowem, skoro nie spał tak naprawdę. I tak jednak nie zdołał powstrzymać niewielkiej fali paniki, która go opanowała, kiedy poczuł wokół siebie wodę. Chociaż trwało to tylko sekundę. Potem przypomniał sobie, dlaczego był otoczony przez wodę, przypomniał sobie, gdzie był i dlaczego.

Rozejrzał się wokół i zobaczywszy zielone oczy w odcieniu klątwy uśmiercającej patrzące na niego wrogo, nie mógł powstrzymać uśmieszku samozadowolenia, który pojawił mu się na ustach.

- Ani słowa - warknął Harry, ciągnąc go w kierunku platformy.

Niemal się zaśmiał. Powstrzymał się jednak, nie zaskoczyłoby go, gdyby Harry spróbował go utopić.

Nadal nie mógł uwierzyć, gdzie się znajdował. Wspomnienie nocy Balu Bożonarodzeniowego nadal było świeże w jego umyśle.

Był szczery wobec Harry'ego, gdy powiedział, że obawiał się władzy, którą ten miał nad nim. Wiedział, że Harry zrozumiał. W ciągu tego miesiąca, kiedy sądził, że Harry go ignorował, był pochłonięty przez myśli o nim. Ledwie mógł funkcjonować. Nie mógł się skupić. Wiedział, że jego Śmierciożercy to zauważyli, ale jedynie Lucjusz i Theodred zdawali się podejrzewać, jaki był tego powód.

Wszyscy pozostali byli w jego towarzystwie wyjątkowo ostrożni, wiedząc, że mogli zostać przeklęci nawet za niepoprawne oddychanie. Naprawdę chciał szturmem zdobyć Hogwart i dowiedzieć się, dlaczego Harry się nie odzywał. Nie zrobił tego tylko dlatego, że Lucjusz powiedział mu, że przekonał Knota, by ten zezwolił przedstawicielom Ministerstwa przyprowadzić gości.

Był z siebie całkiem dumny, kiedy nie poszedł do pokoju wspólnego Slytherinu w poszukiwaniu swojego małego Króla. Jednak gdy zobaczył Harry'ego z Krumem, musiał wysilić całą swoją siłę woli, by nie zabić Bułgara.

Nic jednak nie wystawiło na próbę jego kontroli tak bardzo jak ten pocałunek.

Nott żył nadal tylko dlatego, że Harry tam był.

Stracił kontrolę nad swoją magią. Wiedział, że każdy Śmieciożerca to poczuł. Wiedział, że ból niemal powalił ich na kolana. Miał już zaatakować Notta, kiedy magia Harry'ego wyrwała się do przodu. Poczuł, jak otoczyła Notta opiekuńczo. Harry rzucił mu wrogie spojrzenie. Wyzywając go, by odważył się skrzywdzić członka jego Dworu.

Nie umknęło jego uwadze, że wszyscy członkowie Dworu uformowali wokół nich luźny okrąg, wszyscy z różdżkami w dłoniach.

Musiał przyznać, że był pod wrażeniem tego, jak szybko byli w stanie rzucić wokół siebie zaklęcia odwracające uwagę. Poza tym, musiały one być dość silne, skoro powstrzymały Dumbledore'a przed zauważeniem, że coś było nie tak.

Po tym wszystkim Lucjusz praktycznie siłą wyciągnął go z Hogwartu. Oczywiście mężczyzna zapłacił za to, nawet jeśli rozumiał, dlaczego to zrobił. Był Czarnym Panem Voldemortem, nikt nie miał prawa znikąd go wyciągać.

Kolejne miesiące były o wiele trudniejsze, niż wydawało mu się to możliwe. Sama myśli o Nottcie z Harrym... Przynajmniej wiedział, że poza całowaniem się, nie posunęli się dalej. Sądził, że pogrążyłby się przynajmniej odrobinę w szaleństwie, gdyby Harry i Nott spali ze sobą. Mały Malfoy był przynajmniej w tej kwestii przydatny. Oczywiście nie powiedział nic wprost, ale jego list do matki dał to do zrozumienia. Nie żeby miał jakiekolwiek wątpliwości, że podzielił się on tą wiedzą, tylko dlatego, że Harry mu na to pozwolił. Zastanawiał się jednak, dlaczego jego wąż na to zezwolił.

Wątpił, by Harry zaczął umawiać się z Nottem, by wzbudzić w nim zazdrość lub coś podobnego. Harry nie wydawał się być tego rodzaju osobą. Musiał jednak mieć jakiś powód, dla którego zdecydował się to zrobić natychmiast po ich rozmowie. Po tym, jak wyjaśnili sobie to nieporozumienie. Czy sprawiło to jego przyznanie się, że się bał? Nie wiedział i zbyt przejmował się całą tą sytuację, by to przemyśleć. Wiedział, że tak nie powinno być, ale w tym tkwił problem, gdy ktoś był nieco szalony. Logika czasem była poza jego zasięgiem. Niestety to była jedna z tych sytuacji. Zaczynał zdawać sobie sprawę, że wszystko, co dotyczyło Harry'ego, stawało się jedną z tych sytuacji.

Jednak poprzedniej nocy dostał wezwanie od Dumbledore'a. Nie on, Voldemort, ale Tomas Nacht.

Najpierw zawołał Lucjusza i spytał go, czy miał on jakiekolwiek pomysł, co mogło się dziać. Lucjusz nie wiedział, więc zdecydował się zabrać go ze sobą, na wszelki wypadek. Rzucił wszystkie konieczne zaklęcia zmieniające wygląd w wężomowie i ruszyli do Hogwartu.

Kiedy Dumbledore powiedział mu, że został wyzwany, ponieważ Czara wybrała go na osobę, której Harry'emu najbardziej by brakowało, był zszokowany. Jednak szok szybko został zastąpiony przez samozadowolenie. Ze wszystkich osób, które znał Harry, to za nim tęskniłby najbardziej. Nie za swoim ojcem chrzestnym, nie za wilkiem. Nie za swoimi Uroboros. Nie za swoim chłopaczkiem. Za nim. To za nim Harry tęskniłby najbardziej, gdyby miał zniknąć.

W tamtej chwili wszystko było tak, jak gdyby ostatnie dwa miesiące się nie wydarzyły. Jakie miało znaczenie, że Harry miał chłopaka, skoro to za nim tęsknił? Żadnego. Zawsze dostawał to, czego chciał, nawet jeśli musiał to zabrać komuś innemu i jego mały Król nie był wyjątkiem.

- Przestań wyglądać na tak zadowolonego z siebie - warknął Harry, wyrywając go z zamyślenia.

- Gdybym nie wiedział lepiej, powiedziałbym, że nie cieszysz się na mój widok - skomentował, zaczynając samodzielnie płynąć, by mogli szybciej dotrzeć do platformy.

- Nie cieszę się - odparł Harry, patrząc na niego spode łba.

- Fakt, że jestem tutaj, przeczy temu. - Nie mógł powstrzymać nuty samozadowolenia w głosie. Każdy by się tak czuł, gdyby był w jego sytuacji.

Harry warknął, odwracając się od niego i pociągnął go przez ostatnie kilka cali, które oddzielały ich od platformy. Gdy tylko na niej stanęli, dopadła ich magiczna pielęgniarka, podając im ręczniki, eliksir wzmacniający i mrucząc o szalonych zadaniach. Zaprowadzono ich do odosobnionej części platformy i powiedziano im, by nie ruszali się z miejsca i czekali na pozostałych zawodników.

Harry był wyraźnie niezadowolony z tej sytuacji, ale nie protestował.

Gdy tylko pielęgniarka zniknęła, przyparł Harry'ego do ściany.

- Co ty wyprawiasz? - Głos Harry'ego był spokojny, śmiertelnie groźny i poczuł, jak jego magia wyrwała się do przodu. Nic na razie nie robiła, ale czekała w gotowości, na wypadek gdyby Harry ją wezwał.

- Przepraszam - wyszeptał, po raz pierwszy używając tego słowa i naprawdę mając to na myśli. Było to dość, by magia Harry'ego wycofała się odrobinę. Kontynuował więc: - Kiedy powiedziałem, że obawiam się władzy, którą nade mną masz, nie zamierzałem sugerować, że ci nie ufam. Ufam ci, co jest głupie, a nawet śmiertelnie niebezpieczne, ale mimo to... Nawet wiedząc to, co wiem... Naprawdę ci ufam. - I tak był w istocie. Nie powinien. Nie powinien nawet tego rozważać, ale ufał mu. Nawet znając część tej przeklętej przepowiedni. - Wolałbym raczej, żebyś był moją słabością, niż cię stracić i nie mieć żadnych słabości.

Harry patrzył teraz na niego, a wyraz jego oczu był pełen żalu i Tom za nic w świecie nie mógł zgadnąć, co z tego, co powiedział, mogło przywołać takie spojrzenie.

- Nie mogę - wyszeptał Harry. - Nie jestem dość silny, by pozwolić ci być moją słabością. Nawet jeśli tego chcę.

Tom niemalże się zachwiał. Harry był tak do niego podobny, jak mógł nawet nie pomyśleć o tym, że może on widzieć tę sytuację tak samo jak on. Jak mógł nie pomyśleć o tym, że Harry postrzegał go w ten sam sposób? Posiadanie kogoś, kto był ci bliski, zawsze było niebezpieczne, w ten czy inny sposób. Taka osoba mogła cię zdradzić lub zostać użyta przeciwko tobie. Logiczne było unikanie posiadania kogoś takiego. Rozumiał to, wierzył w to, żył w ten sposób. Ale kiedy w grę wchodził Harry, nie mógł tego zaakceptować.

- Co z Nottem? - syknął.

- Theo należy do mnie. Zabiłby dla mnie. Zginąłby dla mnie. Jest mój - powiedział mu Harry. - A ty... nie jesteś.

Wybuchły oklaski i Harry wyrwał się z jego uścisku i ruszył w stronę wyjścia, gdzie został powitany przez kilku swoich Uroboros, Diggory'ego i Hopkinsa, jeśli się nie mylił. Zobaczył uśmiech, który rozjaśnił twarz Harry'ego, gdy ich ujrzał i poczuł przypływ zazdrości.

- Mógłbym być... - westchnął, siadając na prowizorycznym łóżku i zamykając oczy.

Forward
Sign in to leave a review.