Narodziny Czarnego Pana

Harry Potter - J. K. Rowling
M/M
G
Narodziny Czarnego  Pana
Summary
Ta praca nie należy do mnie tylko do LittleMissXanda.Praca nie jest zakończona.Dumbledore był pewien, że dokonał właściwego wyboru. Dziesięć lat później Harry pokazuje mu, jak bardzo się mylił. Nie szanując większości, Harry wyrabia sobie markę w Hogwarcie i pokazuje wszystkim, że jest kimś więcej niż tylko BWL. Robiąc to, przyciąga uwagę Czarnego Pana, sprawiając, że Voldemort wierzy, że Chłopiec-Który-Przeżył może być kimś więcej niż tylko wrogiem.
All Chapters Forward

Chapter 14

Rozdział 14 - Charon

Harry wylegiwał się w łóżku. Był z powrotem w domu i chciał wykorzystać ostatnie dni wakacji, aby trochę poleniuchować. Nie ważne, jak bardzo lubił się uczyć, uwielbiał te chwile, kiedy mógł po prostu nic nie robić. Chwile takie jak ta były rzadkie w sierocińcu, kiedy był młodszy, cenił je więc.

Niestety, jego spokój nie mógł trwać wiecznie. Uporczywe pukanie w okno zmusiło go do wstania. Mrucząc pod nosem na temat wiecznie czegoś potrzebujących i nadopiekuńczych członków Dworu, otworzył okno. Jednak zamiast sowy od jednego z członków jego Dworu, do środka wleciał kruk i wylądował na jego biurku.

Harry przez kilka sekund przyglądał się mu, aż w końcu ptak zakrakał, wyrywając go z zamyślenia.

- Witaj, śliczny - wymruczał Harry, podchodząc do ptaka, ani na chwilę nie tracąc go z oczu. To był naprawdę piękny ptak. Jego pióra były czarne niczym noc, choć Harry mógł wśród nich dojrzeć kilka w kolorze głębokiego błękitu, tak ciemnego, że niemal wydawały się czarne. Jego oczy były czerwone jak krew i Harry wiedział, że ten ptak nie mógł być pospolitym zwierzęciem. Z pewnością był magiczny. - Co tam masz? - spytał ptaka, a ten uniósł nóżkę, pokazując mu przywiązany do niej list.

Harry odwiązał go, głaszcząc pióra na grzbiecie ptaka. Ten zaś, gdy został uwolniony od swojej przesyłki, wzbił się w powietrze i wylądował na ramieniu Harry'ego. Spoglądając z zaciekawieniem na ptaka, chłopak otworzył list.

Mój drogi mały Królu,

przyznam się, że przez ostatnie kilka dni myślałem o Tobie więcej, niż wydawać by się to mogło możliwe. Obudziłeś moją ciekawość i zainteresowanie, i nie sądzę, aby w najbliższej przyszłości mogły one zostać zaspokojone.

Twoje teorie, twoje pomysły i twoje przekonania mnie zaintrygowały. To wszystko jest dla mnie fascynujące. Niejednokrotnie, gdy otaczają mnie ci wszyscy pochlebcy, marzę o tym, by nadal być w tamtym namiocie, rozmawiając z Tobą.

Dla kogoś takiego jak ja jest to niezmiernie frustrująca sytuacja.

Jednak, tak czy inaczej, zawsze w końcu dostaję to, czego pragnę. Skoro nie mogę, przynajmniej w tej chwili, cieszyć się Twoją fizyczną obecnością, będę musiał zadowolić się tą formą komunikacji.

Powiedz mi, Harry, jak przekonałeś fanatyków czystej krwi, by zaakceptowali mugolaków? Co myślisz o mugolach? Jakie są Twoje plany na przyszłość? To zaledwie kilka z pytań, które chciałbym Ci zadać.

Uważam za słuszne ostrzec Cię, że nie będę usatysfakcjonowany, dopóki nie zdobędę odpowiedzi na wszystkie moje pytania, bez względu na to, jak długo mi to zajmie.

Ale zmieniając temat, kruk, który przyniósł Ci ten list, jest dla Ciebie. Zastanawiałem się, czy nie podarować ci sowy, uznałem jednak, że dla kogoś tak niezwykłego jak Ty, zwykła sowa nie byłaby odpowiednia. Przyjmij go jako spóźniony prezent urodzinowy.

Liczę na wiadomość od Ciebie.

Twój,

Tomas Nacht

Harry z roztargnieniem ponownie pogłaskał kruka.

Tomas Nacht. Harry skłamałby, jeśli by miał zaprzeczyć, że jego serce nie zabiło szybciej, gdy zobaczył, od kogo był ten list. Mężczyzna go fascynował, był inteligentny, czarujący, a jego magia! Nawet kiedy mężczyzna w pełni ją kontrolował, można było wyczuć, jak kusząca była. Pewien był, że jeśli był on Śmierciożercą, to należał do Wewnętrznego Kręgu. Wątpił, by Voldemort pozwolił komuś takiemu jak Tomas Nacht pozostać na jakiejkolwiek innej pozycji. Taka magia i inteligencja zmarnowałaby się gdzie indziej.

Była to kolejna rzecz, która go fascynowała. Sam bez trudu przyznawał, że miał lekką obsesję na punkcie Voldemorta. Może Tomas Nacht mógł się okazać najprostszą drogą, by zdobyć więcej informacji o Czarnym Panu. Nie wiedział, czemu był tak zafascynowany Voldemortem, ale nie mógł sam siebie okłamywać. Chciał wiedzieć o nim wszystko. Wszystko.

Kruk znów zakrakał i Harry spojrzał na niego.

- Wygląda na to, że zostaniesz ze mną - stwierdził Harry, głaszcząc go po piórach. - Potrzebujesz imienia. Co myśli o Charonie? - Ptak delikatnie skubnął go w ucho, co Harry uznał za odpowiedź twierdzącą. - W takim razie zostaniesz Charonem. Znajdę ci coś do jedzenia, a gdy już odpoczniesz, będę miał dla ciebie przesyłkę, dobrze?

Charon zakrakał i załopotał skrzydłami. Uśmiechając się, Harry ruszył w stronę kuchni. Skoro już wstał z łóżka, powinien także sam coś zjeść.

- Harry, na twoim ramieniu siedzi kruk - oznajmił Syriusz, gdy tylko Harry wszedł do kuchni.

- Jestem tego świadom - odparł monotonnym głosem Harry.

- Myślę, że Syriusz chciał spytać, czemu na twoim ramieniu siedzi kruk i skąd się tam wziął? - Harry powstrzymał uśmiech. Remus był jedyną osobą, która zawsze wiedziała, co Syriusz miał na myśli.

Początkowo sądził, że Syriusz i Remus byli parą, ale po dwóch tygodniach obserwowania, jak zachowywali się wobec siebie jedynie jak bracia, Harry uznał, że się pomylił. Od czasu do czasu jednak zwracali się do siebie tak czule i intymnie, że Harry mógłby przysiąc, że byli kochankami. Jednak jako że ani Syriusz, ani Remus tego nie potwierdzili ani też niczemu nie zaprzeczyli, Harry zdecydował się zignorować całą sprawę. Prawdę mówiąc, to, kim dla siebie byli, i tak nie miało na jego życie żadnego wpływu, nie była to też jego sprawa. Prędzej czy później i tak będzie musiał dowiedzieć się prawdy, nie było to jednak coś, co często zaprzątało mu myśli.

- Pamiętacie Tomasa Nachta? - spytał, wyjmując z szafki chłodzącej kilka kawałków bekonu i dając je Charonowi. Kiedy zobaczył, że obaj mężczyźni pokiwali głowami, ciągnął dalej: - To spóźniony prezent urodzinowy od niego. Na imię ma Charon. Jest piękny, prawda? - zapytał Harry, ponownie głaszcząc ptaka po piórach.

Nie zauważył, jak Syriusz i Remus spojrzeli po sobie i gdy tylko skończył jeść, udał się z powrotem do swojego pokoju. Miał list do napisania.

o.o.o.o.o.o.o

Tomas stłumił westchnienie. Ostatnią rzeczą, którą chciał teraz usłyszeć, był kolejny nic nie znaczący raport kolejnego nic nie znaczącego zwolennika. Rola Czarnego Pana łączyła się z o wiele większą ilością papierkowej roboty, niż mu się kiedyś wydawało, a nie mógł nawet odstresować się, torturując jakąś niewinną istotę. To... To były prawdziwe tortury, naprawdę. Nie mógł nawet napaść na żadne mugolskie miasteczko. Czemu zdecydował się na razie nie rzucać w oczy? Mógłby teraz roztaczać po świecie strach i panikę, ale nie, zdecydował, że najlepiej będzie, jeśli nikt nie dowie się o jego powrocie. Powstrzymał się, by nie zacząć mamrotać gniewnie pod nosem. Nie wypadało zachowywać się tak na oczach swoich zwolenników.

Krakanie kruka przyciągnęło jego uwagę i wszyscy obecni zamilkli, gdy zobaczyli, jak oczy ich Pana rozbłysły zainteresowaniem.

Kruk wylądował na oparciu jego tronu i wyciągnął nóżkę, do której przywiązany był list. Ignorując zaciekawione spojrzenia swoich zwolenników, wziął od niego list i otworzył go.

Drogi panie Nacht,

Po pierwsze, chciałbym podziękować Ci za ten hojny prezent. Charon, tak nazywa się kruk, jest piękny i przyznaję, że bardzo go polubiłem, choć nie był ze mną długo.

Szczerze mówiąc, nie rozumiem, skąd to zainteresowanie moją osobą. W końcu niezależnie od tego, jak bardzo jestem inteligentny, nadal jestem jedynie czternastoletnim chłopcem. Wątpię, by ktoś taki jak Ty nie potrafił znaleźć sobie bardziej interesującego partnera do rozmowy.

Nie znaczy to jednak, że nie doceniam Twojego towarzystwa, wręcz przeciwnie. Cieszę się, mogąc porozmawiać swobodnie z kimś, kto nie jest częścią mojego Dworu. Ciągłe noszenie maski staje się w końcu raczej męczące i chwile, kiedy nie muszę tego robić, stały się dla mnie błogosławieństwem.

Co do Twoich pytań, to obawiam się, że odpowiedzi na nie są raczej zwyczajne. Myślę, że uznasz je za nieco rozczarowujące.

Nikogo do niczego nie przekonywałem. Wiem, że członkowie mojego Dworu mają w rodzinie osoby, które cenią sobie czystość krwi ponad wszystko inne. Wydaje mi się, że po tym jak zaobserwowali pewne rzeczy i po rozmowie ze mną, zmienili zdanie. Prócz tego, że rozmawiałem z nimi, nie zrobiłem nic. Zachowywałem się przy nich dokładnie tak samo, jak zawsze.

Poza tym, to, z czym większość z nich ma problem, jeśli chodzi o czarodziejów i czarownice pierwszego pokolenia, to nie jest ich krew, ale ich ignorancja w kwestii naszych tradycji. Gdy wytłumaczyłem im, dlaczego nie znają naszych tradycji, zmienili zdanie. Prawdę mówiąc, jestem bardzo dumny z mojego Dworu. Nie każdy jest zdolny odłożyć na bok ideologie, wśród których się wychował. Teraz liczy się dla nich jedynie magia. Nic więcej. No... może jeszcze ja, oczywiście.

Mugole... Nienawidzę mugoli. Tak bardzo chciałbym ujrzeć ich wszystkich martwych. Najlepiej z mojej własnej ręki. Jednak realistycznie wiem, że byłoby to praktycznie niemożliwe, by zabić wszystkich mugoli na świecie. Będę więc szczęśliwy, jeśli tylko zerwiemy z nimi wszelkie kontakty.

Jeśli chodzi o moją przyszłość... Niewiele jest tu do powiedzenia. Prawda jest taka, że nie mam żadnych wielkich planów. Jeśli jednak spytasz o to mój Dwór, powiedzą Ci z pełnym przekonaniem, że jestem kolejnym Czarnym Panem. Zmęczyło mnie już powtarzanie im, że nie mam zamiaru zostać Czarnym Panem. Prawdę mówiąc, nie wiem nawet co to znaczy być Czarnym Panem. Mamy wokół setki, tysiące nawet Mrocznych Czarodziejów, dlaczego więc jedynie kilku Czarnych Panów? Dlaczego pojawiają się oni jedynie od czasu do czasu?

Jak ktoś decyduje się zostać Czarnym Panem? Czy ktoś taki pewnego dnia budzi się po prostu i stwierdza: "jestem Czarnym Panem" i nagle - bam! - mamy Czarnego Pana gotowego terroryzować tłumy?

Przepraszam, jeśli odbiegam nieco od tematu. Jak już mówiłem, nie mam żadnych planów. Jest kilka rzeczy, które nie podobają mi się w Ministerstwie, tak samo jak kilka rzeczy, które nie podobają mi się w Hogwarcie i ogólnie w Czarodziejskim Świecie. Jednak w tej chwili nie mam środków, by cokolwiek na to poradzić. Tak więc naprawdę niewiele mogę zrobić. Kiedy będę już miał do dyspozycji więcej środków, zobaczymy, co wtedy.

A co z Tobą? Kim jest Tomas Nacht? W co wierzysz? Gdzie pracujesz? Jakie są twoje ambicje, marzenia?

Twój,

Harry Potter

Tom przez chwilę wpatrywał się w list. Po części był zaskoczony, że Harry odpowiedział na jego pytania. Oczekiwał, że jego odpowiedzi będą raczej mgliste i ogólnikowe. Nie żeby jego odpowiedzi okazały się być dokładne, ale przynajmniej pozwoliły mu zgadywać, o czym Harry myślał.

Kruk zakrakał i z ust Toma wymknął się mroczny śmiech. Charon. Nieźle dopasowane imię. Nie mógł się nie zastanawiać, ile dusz Harry wyśle do Charona, by ten przewiózł je na drugą stronę rzeki.

Nie zaskoczyło go zdanie Harry'ego na temat mugoli, ale ta część o Czarnych Panach była niespodziewana. Wiedział, że Harry miał potencjał, by stać się Czarnym Panem, ale istniał powód, dla którego nie każdy mroczny czarodziej mógł nim zostać. Zastanawiał się, czy Harry'emu uda się zgadnąć dlaczego. On sam dowiedział się o tym po swoim piątym roku. On nie miał jednak środków, którymi dysponował Harry. Jeden rok, tyle czasu zamierzał dać Harry'emu i jeśli w tym czasie nie znajdzie on odpowiedzi, pokieruje go we właściwym kierunku.

Niespodziewane były także jego pytania na temat Tomasa Nachta. Zdawał sobie teraz sprawę, że nie powinien był się temu dziwić. Harry pożądał wiedzy. Nie mógł nie czuć pewnej dozy samozadowolenia na myśl, że interesował Harry'ego. Nie mógł powiedzieć mu całej prawdy, ale nie zamierzał kłamać. Będzie musiał po prostu ominąć informacje, które mogłyby ujawnić go jako Czarnego Pana.

Jednak jedno słowo z całego tego listu dręczyło go, kpiło sobie z niego. "Twój", napisane jak gdyby specjalnie, by się z nim droczyć. Wiedział, że Harry nie był jego, przynajmniej jeszcze nie teraz. A teraz to drobne słowo, napisane bez zastanowienia, doprowadzało go do granicy szaleństwa. Mój! Mój, mój, mój, mój, MÓJ! krzyczał jego umysł. Harry należał do niego i im szybciej chłopak to zaakceptuje, im szybciej świat się o tym dowie, tym lepiej.

Gdyby nie wiedział lepiej, pomyślałby, że mały psotnik robił to specjalnie. Wtedy przypomniał sobie, jak jego smukłe ciało opierało się o jego własne, jak jego ciepły oddech owiewał jego ucho, jak grzesznie szeptał jego imię. Powstrzymał dreszcz. Może i robił to specjalnie.

- Mój Panie?

Podnosząc wzrok, zobaczył przed sobą Lucjusza i powstrzymał westchnienie.

- Możecie odejść - powiedział. Podniósł się z tronu i opuścił salę. Miał ważniejsze rzeczy do zrobienia niż słuchanie nic nie znaczących raportów, między innymi musiał napisać list do swojego małego Króla.

o.o.o.o.o.o.o

Lucjusz i Teodred jako jedyni nie opuścili jeszcze sali tronowej. Na ustach Teodreda plątał się niewielki uśmiech.

- Czy coś się stało? - spytał Lucjusz, nie mogąc powstrzymać swojej ciekawości.

- Dobrze jest znów widzieć naszego Pana tak pełnego życia - odpowiedział Teodred. - Przez pewien czas myślałem już, że ta część naszego Pana przestała istnieć.

Lucjusz pokiwał głową. Pamiętał czasy, kiedy ich Pan był czarujący, pełen życia i pasji, ale w ostatnich kilku latach przed jego upadkiem Lucjusz zauważył różnicę. Wyglądało to tak, jak gdyby wszystko robił mechanicznie, a jego oczy utraciły błysk. Naturalnym było, że dla Teodreda ta zmiana byłaby jeszcze bardziej zauważalna.

Teodred Nott był pierwszym członkiem Dworu Czarnego Pana. To dziwne, jak historia lubi się powtarzać. Theodore Nott także był pierwszym członkiem tego, co zdawało się być Dworem nowego Czarnego Pana.

- Kilka dni temu Theodore przyszedł ze mną porozmawiać - odezwał się Teodred, wyrywając go z zamyślenia.

- Tak mówisz? Czego chciał?

- Informacji. - Lucjusz spojrzał na niego i unosząc brew, zachęcił go, by kontynuował. - Pytał także o Tomasa Nachta.

Lucjusz poczuł, jak jego serce zaczęło bić szybciej. Tylko dwie osoby wiedziały, kim był Tomas Nacht, Teodred i on sam.

- O co dokładnie pytał? - spytał, próbując opanować swoje łomoczące serce.

- Różne rzeczy. Począwszy od pytania, kim jest, aż po pytanie, wobec kogo jest lojalny. Oczywiście, dałem mu informacje, które nasz Pan kazał nam przekazać każdemu, kto o niego zapyta. Wiesz jednak, co okazało się dla mnie najbardziej interesujące? Gdy go spytałem, po co chciał to wszystko wiedzieć, odpowiedział mi: "to na wypadek, gdybyśmy musieli go zabić".

Lucjusz zbladł nieco. Teodred zatrzymał się dokładnie naprzeciw niego i spojrzał mu w oczy.

- Coś się zmieniło od czasu Mistrzostw Świata - stwierdził Teodred. - Theodore jest inny. Jakiś czas temu wątpiłbym, by był on w stanie skrzywdzić kogokolwiek, nie mówiąc już o popełnieniu morderstwa. Ale teraz... Wiedziałem już takie oczy, Lucjuszu, widziałem już wcześniej wyraz twarzy taki jak u niego. Co się stało w tym namiocie, Lucjuszu?

- Ja... Czy jesteś pewien, że chcesz wiedzieć? Od tego dnia nie potrafię już patrzeć na Draco tak jak kiedyś.

Teodred spojrzał na Lucjusza i zobaczył szczerość w jego oczach. Po raz pierwszy od wielu lat Lucjusz nie używał przy nim maski. Przypomniało mu to o czasach, gdy Lucjusz przychodził do niego po radę, gdy nie mógł porozmawiać z Abraxasem. Wątpił, by prócz niego ktoś jeszcze wiedział, że Lucjusz podkochiwał się w Jamesie Potterze. Myślał kiedyś, jaka to szkoda, że rodzice Jamesa nie zmusili swojego syna do zawarcia aranżowanego małżeństwa jak większość rodzin czystej-krwi. Wierzyli, że każdy miał prawo zakochać się i poślubić ukochaną osobę, tak jak oni to zrobili. Abraxas byłby w siódmym niebie, gdyby jego syn związał się z rodziną tak starą, jaką podobno byli Potterowie. Nie było im to jednak pisane. James Potter znał Lucjusza jedynie jako Śmierciożercę i Lucjusz ledwo uciekł z życiem po tym, jak spotkali się kiedyś na polu bitwy. Wątpił, by Lucjusz naprawdę się po tym pozbierał. James Potter nie tylko nie rozważał nawet możliwości, by mogli być partnerami, ale nie byłoby też dla niego problemem zabicie go. Był to cios nie tylko dla jego dumy, ale także dla serca. Po tym wydarzeniu zgodził się w końcu poślubić Narcyzę, która była jego bliską przyjaciółką i niewiele ponad miesiąc po ich ślubie, była już w ciąży z Draco, a Lucjusz był w pełni szczęśliwy, zostając rodzicem. James ożenił się z Lily Evans, którą uważano za wybitną czarownicę. Gdy wspólnie walczyli, byli przerażający. Nic dziwnego, że ich Pan próbował więcej niż raz nakłonić ich do przejścia na jego stronę. Oboje byli piękni, potężni, inteligentni, sprytni, byli wszystkim, czym powinien być czarodziej lub czarownica. Jednak ich największym osiągnięciem było wydanie na świat ich dziecka. Kochał Lucjusza jak własnego syna, ale cieszył się, że nigdy nie zdobył on Jamesa Pottera. Gdyby zostali parą, Harry Potter nigdy by się nie narodził. Nie ważne, jak wiele cierpienia chłopiec im przyniósł, kiedy pokonał ich Pana, ten świat byłby karykaturą samego siebie, gdyby Harry Potter nigdy nie istniał.

- Czemu? - spytał.

- Ponieważ teraz jestem pewien, że Draco zabiłby mnie, gdyby Harry go o to poprosił.

Teodred nie był w stanie ukryć, jak zszokowały go te słowa.

- Czemu tak mówisz? Jesteś jego ojcem.

Śmiech, który wymknął się z ust Lucjusza pełen był goryczy.

- Spójrz - powiedział Lucjusz, spoglądając mu w oczy.

Wiedząc, czego chciał Lucjusz, Teodred wślizgnął się do jego umysłu. Wspomnienie, o które chodziło, było na powierzchni innych jego myśli, nie musiał więc go szukać głębiej. Oglądnięcie go w całości nie zajęło mu dużo czasu. Gdy skończył, opuścił umysł Lucjusza. Nie chciał wierzyć w to, co zobaczył. Nie mógł jednak uwolnić się od myśli, że Lucjusz miał rację. Wszyscy oni zdawali się być w pełni gotowi zabić dla Pottera.

Prawdę mówią, nie wiedział, co o tym myśleć. Był ogromnie dumny z Theodore'a, nawet jeśli po części miał także ochotę odciągnąć go od Pottera. Chciał chronić go przed ścieżką, którą dla siebie wybrał. Wiedział, jak wiele cierpienia miała mu ona przynieść. Wiedział, że Potter nigdy nie będzie im oddany w tym samym stopniu, co oni jemu, niezależnie od tego, jak bardzo mógł ich lubić. Taka była relacja pomiędzy Panem a jego zwolennikami.

Tak samo było w przypadku jego Pana. Kochali go z całego serca, choć wiedzieli, że Tom nigdy nie mógł odwzajemnić ich miłości. Przez bardzo długi czas myśleli, że ich Pan nie był zdolny czuć nic więcej niż tylko przelotne zainteresowanie w stosunku do istoty ludzkiej.

- Nigdy nie widziałem, by nasz Pan ujawniał tak duże zainteresowanie kimkolwiek - odezwał się, tłumiąc ukłucie zazdrości. Nie miał prawa czuć się zazdrosny. Mógł zrozumieć, czemu Potter tak bardzo fascynował jego Pana. Potter był niewątpliwie wyjątkowy. Jego samego mógłby uwieść, gdyby nie był tak lojalny swojemu Panu.

- Tak. Niestety, nie potrafię zdecydować, czy to coś dobrego, czy nie - wyszeptał Lucjusz i Teodred pokiwał potwierdzająco głową.

Wiedział, że nie ważne, czy Potter przyłączy się do jego Pana, czy też nie, wszystko miało się zmienić i że Potter będzie w samym centrum tych zmian.

- Tak czy siak, nie jest to nasza decyzja. Najlepsze, co teraz możemy zrobić, to upewnić się, że nie zostaniemy wplątani w konfrontację pomiędzy oboma Panami.

- Harry nie jest Czarnym Panem.

Teodred nie zdołał powstrzymać śmiechu, który wyrwał się z jego ust.

- Byłeś tam, Lucjuszu. Wiesz, jakie warunki muszą zostać spełnione, by nowy Czarny Pan mógł powstać. Z tego, co widziałem, wiesz dobrze, że wypełnił już większość z nich. Naprawdę sądzisz, że nie zdoła osiągnąć pozostałych?

Lucjusz chciał zaprzeczyć, chciał powiedzieć Teodredowi, że Harry był na to o wiele za młody, ale to wspomnienie, kiedy widział ich wszystkich, ciągle stało mu przed oczyma. Jeśli Harry tego chciał, będzie w stanie to osiągnąć. Pozostawało jednak pytanie: czy Harry tego chciał?

Teodred posłał mu pełne zrozumienia spojrzenie i uśmiechając się do niego delikatnie, za pomocą sieci Fiuu udał się do domu, zostawiając za sobą Lucjusza sam na sam z własnymi myślami.

Biorąc głęboki oddech, Lucjusz opuścił rezydencję Czarnego Pana. Teodred miał rację, cokolwiek miało się stać, żaden z nich nie mógł nic na to poradzić. Czas pokaże, czy będą świadkami narodzin kolejnego Czarnego Pana.

o.o.o.o.o.o.o

Harry był w bibliotece, jednym ze swoich ulubionych pokoi na Grimmauld Place, kiedy Charon wleciał przez otwarte okno. Uśmiechnął się, widząc, że miał on ze sobą list. W ciągu ostatniego tygodnia, wymieniali z Tomem listy niemalże każdego dnia. Nie oczekiwał, że tak bardzo to polubi. Tom był w stanie utrzymać jego zainteresowanie i stawiać przed nim nowe wyzwania.

Głaszcząc Charona, otworzył list.

Mój mały Królu,

mam nadzieję, że rozwiązałeś już problem swojego ojca chrzestnego. Czary, o których ci mówiłem, powinny powstrzymać go od budzenia Cię o tak nieludzkich godzinach.

I nie, nie jestem czystej-krwi. Moja matka była, ale ojciec był mugolem. Matka była w nim zakochana do szaleństwa, a ojciec ledwo zauważał, że istniała.

Niestety nie jest to romantyczna historia, w której mężczyzna nagle zdaje sobie sprawę, że ma przed sobą kobietę, o której zawsze marzył. Nie ważne, jak słaba była moja matka, nadal była czarownicą. Prosty eliksir wystarczył, by mój ojciec "zakochał się" w niej.

Przez pewien czas byli razem, ale gdy matka zaszła w ciążę, przestała podawać mu eliksir. Nie wiem, czemu to zrobiła. Może myślała, że zostanie przy niej ze względu na dziecko, może wierzyła, że zakochał się w niej naprawdę, a może nie chciała już dłużej żyć w kłamstwie. Jakikolwiek był tego powód, przestała podawać mu eliksir, a on ją zostawił.

Nie dbał o to, że była w ciąży, ani o to, że nie miała gdzie pójść. Po prostu odszedł.

Matka pochodziła z rodziny czystej-krwi i, jak możesz się domyślić, nie mogła wrócić po tym, jak uciekła z moim ojcem. Była w ciąży, samotna, bez dachu nad głową i środków do życia. Zachorowała w końcu i nie miała pieniędzy na leczenie. Urodziła mnie w sierocińcu. Żyła dość długo, by nadać mi imię.

Wychowałem się w sierocińcu, samotny i znienawidzony, ponieważ byłem inny niż wszyscy. Kiedy poszedłem do Hogwartu myślałem, że wszystko się zmieni. Nie minęło dużo czasu, nim zorientowałem się, jak bardzo się myliłem.

Byłem czarodziejem pół-krwi w Slytherinie, gorzej nawet, wtedy jeszcze wszyscy mieli mnie za mugolaka. Mój pierwszy rok nie był łatwy.

Wkrótce jednak wszystko się zmieniło i na trzecim roku nikt już nie mógł zaprzeczyć, że byłem potężny. A dobrze wiesz, że jedną rzeczą, którą Ślizgoni szanują, jest potęga.

Ale i wtedy nie byłem usatysfakcjonowany. Chciałem wiedzieć, kim jestem. Chciałem wiedzieć, skąd pochodzę, chciałem poznać swoje korzenie.

Na czwartym roku uwarzyłem eliksir, dzięki któremu można stworzyć drzewo genealogiczne swojej rodziny. Pokazuje ono jedynie trzy pokolenia wstecz, ale dla mnie było to aż nadto.

Szczerze mówiąc, gdy dowiedziałem się prawdy o mojej rodzinie, nie wiedziałem, kogo nienawidziłem bardziej, mojej matki czy ojca.

Przestałem nienawidzić matkę w wakacje przed moim siódmym rokiem. Stało się to po tym, jak porozmawiałem z moim wujem, bratem mojej matki. Okazało się, że wróciła do nich. Poprosiła o pomoc. Zgodzili się przyjąć ją z powrotem, pomóc jej, pod warunkiem że pozbędzie się dziecka.

Odmówiła. Powiedziała, że prędzej umrze niż pozwoli, by coś mi się stało. Gdyby się na to zgodziła, być może nadal by żyła. Po raz pierwszy w życiu poczułem się wtedy kochany.

Czasami zastanawiam się, czy byłaby ze mnie dumna, gdyby wiedziała, jaką drogę wybrałem.

Mój ojciec, z drugiej strony, to całkowicie inna historia. Nadal wtedy żył i mieszkał z moimi dziadkami. Porzucił mnie. Jego rodzice powiedzieli mu, że wydziedziczą go, jeśli się mną zaopiekuje. Pragnął pieniędzy bardziej niż swojego syna, bardziej niż mnie. Nie żyje już od lat, ale nienawidzę go nadal równie mocno, co w dniu, gdy dowiedziałem się prawdy.

Podejrzewam, że sprawa mojego ojca i fakt, że dorastałem w sierocińcu, doprowadziły do mojej nienawiści do mugoli. Przyznam jednak, że był czas, kiedy nienawidziłem czarodziejów czystej-krwi równie mocno. Ich przekonania przyczyniły się do śmierci mojej matki, sprawiły, że musiałem dorastać w sierocińcu, znienawidzony za to, że nie byłem taki jak oni. Przez pewien czas nie potrafiłem patrzeć na świat inaczej niż przez pryzmat tych wydarzeń.

Może Ci się wydawać, że jestem hipokrytą, ponieważ pokonałem swoją nienawiść wobec czarodziejów czystej-krwi, ale nie wobec mugoli. Jestem jednak człowiekiem, a ludzie mają tendencję, by nie starać się rozumieć tego, co jest od nich inne. Ponad wszystko zaś nienawidzą tego, czego się boją.

Nie zrozum mnie źle, nie boję się mugoli. Boję się tego, co mogliby zrobić, gdyby się o nas dowiedzieli. Ty wiesz, jak okrutni potrafią być. Wiesz, jacy są rasistowscy i skłonni do uprzedzeń. Myślenie o tym, co mogliby nam zrobić, gdyby dowiedzieli się o naszym istnieniu, sprowadza na mnie nocą koszmary.

Czasem myślę, że konfrontacja pomiędzy nami jest nieunikniona.

Boję się, że jeśli do tego dojdzie, zostaniemy wytępieni. Gotów jestem zrobić wszystko, by temu zapobiec.

To dziwne, ale czuję, że jesteś jedną z nielicznych osób, które rozumieją moje obawy. Ty także dorastałeś wśród nich, wiesz, do czego są zdolni. Czarodzieje czystej-krwi nie widzą ich jako zagrożenia. Nie wiem, jak ich do tego przekonać, nie zaczynając równocześnie wojny z mugolami, wojny, której nie mielibyśmy szans wygrać.

Jakieś pomysły, jak mogę nakłonić czarodziei, by zobaczyli prawdę? Na tym etapie, jestem otwarty na wszystkie pomysły.

Czemu tak bardzo interesuje Cię Czarny Pan? Zawsze masz przynajmniej jedno pytanie na jego temat w każdym liście. Czyżbym nie był dla Ciebie wystarczająco interesujący, mój mały Królu?

Zawsze Twój,

Tom

Harry przeczytał list dwukrotnie. Kiedy spytał go, czy jest czarodziejem czystej-krwi, nie oczekiwał, że Nacht udzieli mu tak wyczerpującej odpowiedzi. Z jakiegoś powodu fakt, że to zrobił, bardzo go ucieszył. Nigdy nie sądził, że tak bardzo polubi rozmowy z Nachtem. Żałował nieco, że nie mógł porozmawiać z nim twarzą w twarz.

Dobrze było wiedzieć, że nie tylko on widział, jakim problemem byli mugole. Powinni odciąć się on nich całkowicie. Nie mogli ryzykować, że zostaną przez nich odkryci, nie zdołaliby przetrwać, gdyby coś takiego miało miejsce. Nie dało się ich wszystkich zabić, ale mogli znaleźć sposób, by całkowicie zerwać z nimi kontakt.

Zastanawiał się, kiedy Nacht zwróci uwagę na jego zainteresowanie Voldemortem. Nie był specjalnie subtelny ze swoimi pytaniami. Przynajmniej Nacht nie wydawał się być zły za ich zadawanie. Wręcz przeciwnie, wydawał się być rozbawiony. Harry niemalże widział, jak uśmiechał się pod nosem, czytając jego listy. Strasznie chciał spytać go, co było w tym takiego zabawnego, ale nigdy tego nie zrobił. Miał dziwne przeczucie, że lepiej będzie, jeśli nie będzie o to pytał i że prędzej czy później i tak pozna odpowiedź.

- Harry - wyrwał go z zamyślenia głos Syriusza i spojrzał w górę, by zobaczyć jego i Remusa wchodzących do biblioteki.

Obaj spojrzeli na Charona i na list, który trzymał w rękach, po czym usiedli w stojących naprzeciwko niego krzesłach.

- Kolejny list od Nachta? - spytał Syriusz, siląc się na nonszalancki ton. Harry uniósł brew.

- Tak - odparł obojętnym tonem i obaj mężczyźni spojrzeli po sobie.

- Harry - zaczął Remus, po czym umilkł i westchnął. Wydawało się, że uważnie dobierał słowa. Westchnął ponownie i ciągnął: - Martwimy się trochę. Wiemy, że dobrze się dogadujesz z Malfoyami. Nie zmienia to jednak faktu, że Lucjusz był Śmierciożercą. Poza tym Voldemort miał Śmierciożerców, o których Jasna Strona nic nie wiedziała. Ten Tomas Nacht mógł być jednym z nich. Wielu z nich pragnie zemsty.

- Wiem. Ale nawet jeśli jest Śmierciożercą, nie martwi mnie to.

- Harry, wszyscy wiemy, że jesteś potężny. Ale Śmierciożercy są niebezpieczni.

- Wiem, Syriuszu. Właśnie w tym rzecz. Wyobraź sobie, ile mógłbym się od niego nauczyć.

- Harry... - Syriusz starał się mówić spokojnie, ale Harry słyszał w jego głosie mroczniejszy ton. Podobało mu się to. Syriusz był Blackiem i powinien zachowywać się adekwatnie. - Bardzo prawdopodobne jest, że wszystko, czego może cię nauczyć, to będzie Czarna Magia.

Harry powstrzymał westchnięcie. Jakkolwiek by tego pragnął, nie mógł już dłużej unikać tej rozmowy. Wiedział, że Syriusz i Remus już to podejrzewali, nigdy jednak na ten temat nie rozmawiali. Ta rozmowa mogła wszystko zmienić, na lepsze lub na gorsze.

- Ani ty, ani Remus nie jesteście głupi - powiedział. - Wiem, że wiecie lub przynajmniej podejrzewacie, że nie dbam o to, czy jest to Biała czy Czarna Magia.

Remus i Syriusz jakby zestarzeli się na jego oczach.

- Obie strony będą na ciebie polować. Jedna, ponieważ jesteś Chłopcem, Który Przeżył, a druga, ponieważ jesteś mrocznym czarodziejem - wyszeptał Remus i Harry mógł dostrzec w jego oczach troskę.

- Remusie, nie jestem głupi. Wiem, jak Jasna Strona zareaguje. Jak sądzisz, czemu używam tylu masek? Nie będą znali prawdy, aż będę gotów im powiedzieć, mogą coś podejrzewać, ale nigdy nie będą wiedzieli na pewno, a ja ujawnię się dopiero, gdy moja pozycja będzie silniejsza. I tak zajmie mi to parę lat. A Mroczna Strona... No cóż, kiedy Voldemort powróci, zobaczymy. Wszystko zależeć będzie od tego, czy znów będzie próbował mnie zabić, prawda? W tej chwili nic nie mogę z tym zrobić. Do czasu aż wszyscy gracze się ujawnią, mam czas. W międzyczasie, zdobędę sobie poparcie i będę się szkolił. - Spojrzał na nich przebiegle, a w kąciku jego ust zatańczył uśmieszek. - Muszę jednak wiedzieć, czy mogę na was liczyć. Jesteście ze mną?

Syriusz nie był w stanie odwrócić od Harry'ego wzroku. Odpowiedź była oczywista. Ale i tak nie od razu jej udzielił. Znał jej konsekwencje. W tej chwili nadal mogli zwrócić się do Dumbledore'a, nadal mogli zmienić zdanie, ale gdy już udzielą odpowiedzi, nie będzie dla nich odwrotu. Opuszczenie służby u Czarnego Pana wiązało się ze śmiercią, nawet jeśli ten konkretny Czarny Pan nie zdobył jeszcze tej pozycji. Nie żeby planował zdradzić Harry'ego, jednak było to coś, co miało określić resztę jego życia w taki czy inny sposób.

- Ja... Wiesz, że jestem z tobą - odpowiedział, nie odrywając oczu od Harry'ego. Nie umknął jego uwadze usatysfakcjonowany błysk, który na chwilę pojawił się w tych zielonych niczym Klątwa Uśmiercająca oczach, ani też uśmieszek, który pojawił się na jego ustach.

Błagał Jamesa i Lily, by przebaczyli mu, że pomagał ich dziecku, które było ich dumą i radością, ich światłem, w zostaniu Czarnym Panem.

- Ja także jestem z tobą, Harry. Jesteś moim wilczkiem - odpowiedział Remus i Syriusz dostrzegł, że jego oczy przez kilka sekund zabłysły bursztynowym światłem, pokazując, że jego wilk zgadzał się z nim.

Uśmiech Harry'ego przekonał ich, że on także to zauważył.

Syriusz nie wiedział, co Harry zamierzał teraz zrobić, ale pewien był, że za tymi niewinnie wyglądającymi oczami rodziło się tysiące planów. W końcu miał teraz wśród swoich zwolenników głowę Starożytnego i Szanowanego Domu i wilkołaka o statusie alfy.

o.o.o.o.o.o.o

Harry jako pierwszy wszedł do ich przedziału. Nie widział pozostałych na peronie, ale założył, że wkrótce się zjawią. Za wyjątkiem bliźniaków, wszyscy zazwyczaj przychodzili dość wcześnie.

Choć podobały mu się tegoroczne wakacje, cieszył się z powrotu do Hogwartu. Tęsknił za zamkiem. Podejrzewał, że miejsce to pozostanie na zawsze jego pierwszym domem, nieważne co się stanie.

Po kilku minutach, tak jak oczekiwał, zaczęli się pojawiać członkowie jego Dworu. Bliźniacy weszli do przedziału dopiero, gdy zabrzmiał gwizdek zwiastujący, że pociąg zaraz ruszy w drogę.

Przedział był niemal zapełniony i Harry powstrzymał uśmiech. Ledwie mógł uwierzyć, jak wiele się zmieniło. Gdy po raz pierwszy jechał do Hogwartu, siedział w tym samym przedziale samotnie, zastanawiając się, jak będzie wyglądało jego życie w Czarodziejskim Świecie. Teraz zaś... Teraz otaczali go ludzie, którzy byli wobec niego lojalni i którzy gotowi byli zrobić wszystko, by pomóc mu zrealizować jego marzenia. Choć, jak sądził, teraz były to także ich marzenia. Ledwo mógł uwierzyć, jak wiele osiągnął.

- Demony, czy wszystko poszło po naszej myśli? - spytał bliźniaków, kiedy już wszyscy usiedli.

- Tak - odparli wspólnie.

- Nasza matka nie spojrzała na zegar, nie zauważyła więc, że wskazówka Percy'ego przesunęła się na "śmiertelne niebezpieczeństwo" i w końcu na "nie żyje". Wpuściliśmy do domu kurczaka, który przypadkiemwpadł na zegar, który upał i zepsuł się - wyjaśnił Fred.

- Można go naprawić - dodał George - ale potrzebny jest do tego kosmyk włosów od każdej osoby, dla której chce się wykonać wskazówkę. Musi być on darowany przez tę osobę i musi pochodzić prosto z jej głowy, nie może więc użyć włosów z grzebienia lub szczotki.

- Poprosiła już nas wszystkich, ale Percy'ego nie. Nasza matka nalega, że nie powinniśmy się z nim kontaktować, bo biedny Percy potrzebuje przestrzeni, tak nam powtarza - dokończył Fred z pogardliwym grymasem.

Harry pokiwał głową, całkiem nieźle im poszło. Przez chwilę był zaniepokojony, gdy bliźniacy powiedzieli mu o zegarze. Nie żeby ktokolwiek mógł ich podejrzewać, ale lepiej było, jeśli nikt w ogóle nic by nie przeczuwał. Nie mogli w ten sposób ryzykować. Przynajmniej na razie.

- Co byście zrobili, gdyby na niego wtedy spojrzała? - spytał Theo, spoglądając z zaciekawieniem na bliźniaków. Uważał ich zegar za fascynujący. Na podstawie informacji, które zdobył Harry, on, Graham i Marcus starali się stworzyć jego replikę w postaci kieszonkowego zegarka, aby wiedzieć, co się działo z członkami Dworu. Harry pozwolił im się tym zająć. Był to całkiem niezły pomysł, a na dodatek dawało im to coś, czym mogli się zająć. Nauczył się już, że najgorszym, co mógł zrobić, było pozwolenie, aby jego Dwór się nudził. Nieszczęśni Ślizgoni, którzy znajdowali się w tym czasie w pokoju wspólnym nigdy już nie doszli do siebie. Jeden z nich nadal się wzdrygał za każdym razem, gdy Blaise go witał, a inny bladł śmiertelnie, gdy musiał wejść do szklarni - Neville potrafił bardzo kreatywnie wykorzystywać swoje rośliny, kiedy chciał. Musiał jednak przyznać, że było to dość zabawne popołudnie, a przynajmniej dla niego i jego Dworu.

- Zaczęlibyśmy wymyślać sposoby, aby zabić całą naszą rodzinę. Z tego, co zrozumieliśmy o działaniu zegara, zacząłby pokazywać, że członkowie rodziny znajdują się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Choć samo myślenie o tym nie wystarczyłoby, musielibyśmy naprawdę tego chcieć. Co nie byłoby specjalnie trudne. Potem musielibyśmy tylko przekonać rodziców, że zegar się zepsuł, w co nietrudno byłoby im uwierzyć. W końcu byli w domu, jakie śmiertelne niebezpieczeństwo mogłoby im grozić? - wyjaśnił spokojnie Fred i Theo pokiwał głową.

- To też by zadziałało - mruknął.

- Oczywiście, że by zadziałało - wykrzyknął George, udając obrażonego. - Fred i ja jesteśmy geniuszami zła. Powinniście już to wiedzieć.

Pozostali roześmiali się, a Harry usadowił się wygodniej, obserwując, jak zachowywali się wokół siebie członkowie jego Dworu. Był z nich bardzo zadowolony. Byli lojalni nie tylko wobec niego, ale także wobec siebie. Nie sprzedaliby siebie nawzajem. Z tego, co udało mu się dowiedzieć o Śmierciożercach i Żniwiarzach - poplecznikach Grindelwalda, byli oni o wiele bardziej bezwzględni. Zdarzało się, że zabijali siebie nawzajem, tylko po to, by wspiąć się wyżej w hierarchii. Harry chciał za wszelką cenę uniknąć tego typu walk wśród swoich ludzi. Chciał, aby polegali na sobie nawzajem. Chciał, by czuli się ze sobą związani. Pewien był, że zrobi to ogromną różnicę. Będą trzymać się razem lub przegrają podzieleni.

Harry zamrugał. Skąd wzięły mu się takie myśli? Od kiedy to zaczął porównywać swój Dwór do popleczników Czarnych Panów? Od kiedy zaczął przygotowywać ich na wojny, która dopiero miała nadejść?

To ich gadanie o nim jako o kolejnym Czarnym Panu zaczynało dawać mu się we znaki. Coś jednak zaprotestowało w nim na tę myśl. Jego magia szamotała się tuż pod powierzchnią jego skóry, niezadowolona. Zdarzało mu się to ostatnio. Wyglądało to tak, jakby całe jego jestestwo, jego magia na coś czekały. Było to frustrujące, jak końcowy element układanki, którego nie mógł znaleźć. Ale jego magia wiedziała, co to było i czekała, aż i jemu uda się to zrozumieć. Odetchnął głęboko i jego magia uspokoiła się, a z nią zniknęły myśli o Czarnych Panach i poplecznikach, a Harry powrócił do obserwowania swojego Dworu, ciesząc się chwilą spokoju.

Jednak ta beztroska chwila wkrótce została przerwana, gdy drzwi do ich przedziału otwarły się gwałtownie i do środka ktoś wszedł, szybko zatrzaskując za sobą drzwi.

Wszyscy zamarli bez ruchu i Dwór przyjrzał się ciekawie nieproszonemu gościowi. Ten zaś, Harry niejasno go sobie przypominał, wpatrywał się w nich szeroko otwartymi oczami. Coś, co przypominało przerażenie zaczęło się pojawiać w jego oczach, gdy zobaczył, kto znajdował się w przedziale.

- Eee... Ja... Przepraszam! Nie wiedziałem, że to wasz przedział - wyjąkał chłopak.

Zdawał się być na granicy ataku paniki i Harry westchnął. Czy naprawdę byli aż tak przerażający? Z tego, co wiedział, reszta szkoły nigdy nie widziała ich bez ich perfekcyjnych masek. Nie mieli pojęcia, jaką mieli kontrolę nad Ślizgonami. Nigdy nikt ich nawet nie widział, jak kogoś przeklinali. Skąd więc ten strach?

- Wyglądasz, jakbyś przed czymś uciekał - odezwał się Blaise, spoglądając na chłopaka z ciekawością. Blaise był raczej prostoliniowy jak na Ślizgona, kiedy mu to odpowiadało. A przynajmniej tak myśleli wszyscy spoza Dworu. Jego członkowie jednak wiedzieli lepiej. Blaise był genialnym strategiem. Nigdy nie robił niczego, czego konsekwencji nie przemyślał o przynajmniej pięć kroków naprzód. Chwilę zajęło mu rozwinięcie swojego talentu. Zwykle wolał kryć się w cieniu, gdzie nikt go nie zauważał, dopóki nie chciał być zauważony, nigdy więc nie starał się rozwijać swoich strategicznych umiejętności. Harry jednak, z pomocą Theo, zdołał go przekonać, że nawet jeśli lubił cień, nie oznaczało to, że nie mógł ćwiczyć swoich innych umiejętności. Zdecydował się na to w końcu, gdy Theo wspomniał, że byłoby to bardzo pożyteczne dla Harry'ego, gdyby miał do dyspozycji więcej niż jednego stratega. Theo, który także miał bardzo strategiczny umysł, pomagał mu to osiągnąć. Obaj stanowili raczej przerażający duet, gdy współpracowali podczas swojego szkolenia.

Chłopak zaczął się trząść i Harry ponownie westchnął. Wyglądało na to, że będzie musiał zająć się kolejnym zabłąkanym uczniem.

- Usiądź - rozkazał, zadowolony, kiedy zobaczył, że chłopak natychmiast go posłuchał. - A teraz, odpowiedz na pytanie.

Chłopak nadal drżał, więc Luna poklepała go po kolanie.

- Nie musisz się już bać - zapewniła go. - Znalazłeś swoje miejsce, teraz musisz tylko zrobić pierwszy krok.

- Luna? - spytał Harry i dziewczyna skinęła głową.

- Wiem, że będzie on częścią rozwiązania.

- Rozwiązania czego?

- Nie wiem. Wiem tylko, że będzie jego częścią.

Harry westchnął. Czasem, bardzo rzadko, nienawidził daru Luny. Dziewczyna zaśmiała się i spojrzała na niego oczami pełnymi zrozumienia, a on pokręcił głową. Obaj wiedzieli, że nic by w niej nie zmienił, nawet gdyby mógł.

Spojrzał ponownie na chłopaka, który zdawał się już nieco uspokoić i uniósł brew, dając do zrozumienia, że nadal oczekiwał odpowiedzi.

- Jestem... Jestem mugolakiem - wyszeptał, spoglądając na nich ostrożnie. Zdawał się być gotów do ucieczki na pierwszą oznakę nadciągających kłopotów. Najwyraźniej oczekiwał negatywnej reakcji na tę informację i kiedy zobaczył, że nic takiego się nie stało, rozluźnił się nieco. - Ludzie mówią, że wszyscy fanatycy czystej krwi są w Slytherinie. Mówią, że wszyscy Ślizgoni są źli. Całkowicie ignorują fakt, że są oni także w innych domach. Nie widzą tego, czego nie chcą widzieć.

Harry pokiwał głową. Wiedział, że jego Ślizgoni od lat niczego nie zrobili. Zachowywali się całkiem dobrze, biorąc pod uwagę, jacy byli wcześniej. Prawdę mówiąc, nie mieli zbyt dużego wyboru, ale nie w tym rzecz. Nie poświęcał jednak wiele uwagi temu, co robiły inne domy. Dopóki nie miało to nic wspólnego z jego Ślizgonami, nie dbał o to, jeśli miał być szczery. On kontrolował swój dom, nauczyciele powinni kontrolować pozostałe.

- Kto? - spytał.

- Głównie Smith. Zachariasz Smith.

Harry spojrzał na Draco i uniósł brew. Spośród nich wszystkich Draco był tym, który wiedział najwięcej o innych czarodziejach czystej-krwi. Zostało mu to wtłoczone do głowy, odkąd tylko nauczył się mówić. Opowieści o osiągnięciach innych rodów były ukrywane pod postacią bajek na dobranoc. Powtarzano mu historie wszystkich rodów, aż nauczył się ich na pamięć. Była to zarówno broń, jak i środek ostrożności. Malfoyowie chcieli się upewnić, że ich dzieci nie rozzłoszczą niewłaściwej rodziny. W dzisiejszych czasach, przynajmniej wśród większości społeczeństwa, nie był to duży problem, ale jeszcze kilka stuleci temu zdarzało się, że dwie rodziny ogłaszały wojnę pomiędzy sobą z powodu czegoś, co zrobiło dziecko. Na przykład waśń pomiędzy rodziną Malfoyów i Weasleyów, choć większość ludzi tego nie wiedziała, zaczęła się ponieważ dwoje dzieci, po jednym z każdej rodziny, w wieku nie więcej niż sześciu lat, rzuciły sobie nawzajem wyzwanie, by "ukraść" pierścień głowy domu drugiego z nich. Żadne z nich nie wiedziało jednak, że pierścień był chroniony i miał skrzywdzić każdego, w którego żyłach nie płynęła ta sama krew, co u pozostałych członków rodziny, do której pierścień należał, chyba że ta osoba została dopuszczona w obręb barier i czarów ochronnych, którego go pokrywały. Niestety, dziecko było o wiele zbyt młode i słabe, by przeżyć obrażenia, których doznało. Pogrążeni w żalu Weasleyowie oskarżyli Malfoyów o zamordowanie ich dziedzica i poprzysięgli zemstę. Malfoyowie zaś oskarżyli Weasleyów o próbę kradzieży ich tytułu i zrobili to samo. Kilka wieków później nadal nie zapomnieli o starej waśni, choć większość z nich nie pamiętała już, jaki był jej powód.

Na szczęście, Draco wiedział o tym i mógł powiedzieć bliźniakom. Choć byli wszyscy częścią Dworu z powodu krwawej waśni pomiędzy ich rodzinami sprawy mogłyby się potoczyć zupełnie inaczej, gdyby Draco nie znał prawy. Jako dziedzic rodziny Malfoyów, Draco mógł w pewnych okolicznościach unieważnić tę waśń, na przykład jeśli osoby zainteresowane należały do tego samego domu w Hogwarcie lub stowarzyszenia. Było to dozwolone, aby dzieci mogły uczęszczać do Hogwartu, nie martwiąc się, że zostaną zamordowane we śnie. A wszystko to ponieważ głowa rodziny mogła rozkazać im zrobić niemalże wszystko, jeśli chodziło o osobę, której dotyczyła krwawa waśń, i nie mogli oni odmówić. Bliźniacy, będąc czwartym i piątym synem, nie mogli nic na to poradzić, ale Draco jako dziedzic zadeklarował, że ich waśń została unieważniona, dopóki wszyscy będą członkami Dworu.

Waśń pomiędzy dwoma rodzinami nadal istniała, po prostu nie dotyczyła ich trojga.

Prawdę mówiąc, Harry uznał całą tę sprawę za kłopotliwą. O wiele prościej byłoby, gdyby zwyczajnie pozabijali siebie nawzajem, oszczędzając wszystkim kłopotu. Rzecz jasna, widział też użyteczne aspekty krwawej waśni, ale wątpił, by kiedyś sam miał taką zadeklarować. Zbyt wiele zamieszania wokół sprawy, którą można tak łatwo rozwiązać.

- Zachariasz Smith, czarodziej czystej-krwi. Twierdzą, że są dziedzicami rodu Hufflepuff, choć nie mają na to żadnego dowodu. Jakieś pięćdziesiąt lat temu Hepzibah Smith została zamordowana, podobno przez swojego własnego skrzata domowego. Właśnie wtedy nowa głowa rodziny wprowadziła zamieszanie, rozgłaszając, że są oni ostatnimi potomkami Hufflepuff. Podobno jedynie osoba stojąca na czele rodziny była o tym fakcie informowana i nakłaniana, by utrzymywać to w tajemnicy. Jednak osoba, która została nową głową rodu, była chciwa i zaczęła opowiadać o tym każdemu, kto tylko chciał słuchać, niewiarygodnie łechtając własne ego. Zaczęli wierzyć, że są ważniejsi niż byli w rzeczywistości. Szybko jednak przestali, gdy ludzie zaczęli domagać się dowodów. Szukali pamiątek rodzinnych, które podobno ich rodzina posiadała, by to udowodnić, ale nie mogli ich znaleźć, uznano więc, że czymkolwiek one były, zostały skradzione. Kiedy zaś próbowali pokazać dziennik pozostawiony przez jednego z patriarchów rodziny, który zawierał tę informację, nikt nie był w stanie jej przeczytać. Wszyscy byli w stanie przeczytać resztę dziennika, tylko nie ten fragment. Nikt więc nie wie na pewno, czy Smith mówił prawdę, czy też nie. Niektórzy wierzą, że to możliwe, ale większości jest to całkowicie obojętne. Jednak Smithowie już nigdy nie byli tacy sami. Mieli na wyciągnięcie ręki szansę, by zostać uznani za niemalże arystokrację wśród czarodziejów, wymknęła im się ona jednak z rąk. Teraz są zaledwie rodziną z klasy średniej, starą, ale bez możliwości udowodnienia tego. A gdyby tego nie było dość, są też słabi. Magia, którą władają, jest zaledwie nieco ponad przeciętnym poziomem, nie mają też żadnych wyjątkowych talentów, którymi mogliby się pochwalić. Stali się zgorzkniali, zazdrośni i nienawistni. Gardzą tyli, którzy mają w życiu to, co według nich im się należy. A ponad wszystko nienawidzą czarodziejów pierwszego pokolenia, którzy są od nich lepsi. Najlepszym przedmiotem Smitha są Zaklęcia, jest na siódmym miejscu wśród naszego rocznika. Pierwsze miejsca należą do nas, później jest siedzący tutaj Hopkins na szóstym miejscu, potem siódmy jest Smith i ósma Granger. To pewnie główny powód, dla którego tak bardzo się nad nim znęca. Nie działa przeciwko nam, ponieważ wie, że gdyby spróbował, byłyby tego konsekwencje.

Teraz wiedział już, kim był chłopiec. Wayne Hopkins, puchon, czarodziej pierwszego pokolenia i geniusz w dziedzinie zaklęć. Nie był na drugim miejscu w rankingu tylko z powodu dodatkowego treningu, który mieli członkowie Dworu. W innym wypadku bez problemu zdobyłby to miejsce. Był tak zdolny, że mógłby rywalizować z Harrym. Nie gdy chodziło o moc, ale siła to nie wszystko. Moc bez wiedzy i umiejętności była bezużyteczna, a Hopkins je posiadał. Nie znaczyło to, że brakowało mu czegoś, jeśli chodziło o czystą moc. Na skali poziomu mocy plasował się gdzieś pomiędzy Draco i Nevillem, przynajmniej tak zgadywał Harry na podstawie tego, co widział. Był wyraźnie ponad przeciętnym poziomem na pozostałych przedmiotach poza eliksirami, ale Harry był pewien, że była to raczej wina nauczyciela a nie Hopkinsa.

- Jeśli w tym leży problem, to za rok nie będzie miał już więcej powodów do narzekań - stwierdził Hopkins, mówiąc bardziej do siebie niż do pozostałych.

- Co masz na myśli? - spytał Adrian.

Hopkins podskoczył nieco z zaskoczenia. Zdawało się, że zapomniał o obecności innych osób w przedziale.

- Nie... Nie wracam w przyszłym roku do Hogwartu - wyszeptał żałosnym tonem. Harry zmrużył oczy.

- Czemu?

- Moi rodzice są mugolami, bardzo religijnymi - powiedział Hopkins, podnosząc wzrok i spoglądając na nich. Nie musiał mówić nic więcej. Harry zrozumiał, pamiętając pewną parę, która chciała go zaadoptować. Rozmawiali o tym, żeby przeprowadzić na nim egzorcyzmy, ale w końcu zdecydowali się oddać go do sierocińca. Hopkins jednak ciągnął, cichym, pełnym żalu głosem. - Ledwo zaakceptowali fakt, że jestem czarodziejem. Pozwolili mi tu przyjechać tylko dlatego, że wierzyli, że jestem tutaj, aby nawracać ludzi na naukę Boga. - W jego głosie brzmiała taka gorycz, że bliźniacy aż się skrzywili. - Prawie ze mną nie rozmawiają, ale dopóki wierzyli, że działałem w imię Boga zostawiali mnie w spokoju i nie powstrzymywali mnie przed powrotem tutaj, mimo że nie podobało im się to.

- Dlaczego więc mówisz, że nie wrócisz za rok? - spytał Neville po chwili, gdy Hopkins nie kontynuował.

Hopkins spojrzał na Neville'a, zaskoczony jego obecnością. Oczywiste było, że miał ochotę spytać chłopaka, co ten tutaj robił. Harry nie mógł uwierzyć, że Hopkins go wcześniej nie zauważył, ale po części go rozumiał. Wydawał się on być raczej zestresowany i Harry był pewien, że nie było tak tylko dlatego, że był w ich przedziale, choć mogło się to dołożyć do całości.

- Jestem... Jestem gejem - odparł Hopkins, jak gdyby to wszystko wyjaśniało, rumieniąc się lekko.

Harry skinął głową. Rozumiał go doskonale. Homoseksualizm nadal był pewnego rodzaju tematem tabu w Mugolskim Świecie, zwłaszcza pośród religijnych osób. Jeśli rodzice Hopkinsa dowiedzieli się, że ich syn jest nie tylko czarodziejem, ale także gejem... Harry wolał nie myśleć o tym, jaka była ich reakcja. Podejrzewał, że powinien się cieszyć, że przynajmniej nie wydawali się zareagować agresywnie.

- Więc? - spytał Graham, wyraźnie nie rozumiejąc, co to miało do rzeczy. Czasami Harry zapominał, że wszyscy jego przyjaciele byli czystej-krwi.

- Dla wielu mugoli, bycie gejem jest tematem tabu - wyjaśnił Harry, zaskakując Hopkinsa. - Zwłaszcza jeśli są religijni. Dla nich to grzech. Seks według nich służy do rozmnażania się, a skoro dwóch mężczyzn albo dwie kobiety nie mogą mieć dzieci...

- Ale przecież mogą - przerwał mu Neville. - Mogą mieć dzieci, a jeśli nie są w stanie z jakiegokolwiek powodu, zawsze pozostaje magiczna adopcja do rodu.

- Mugole nie mogą, Neville.

- Ale on jest czarodziejem. Jego się to nie tyczy - sprzeciwił się Adrian, wyglądając na nieco zaskoczonego. - Jeśli im to wyjaśnisz, zrozumieją.

- Ale ja wyjaśniałem - wyszeptał Hopkins. - Powiedzieli mi, że to diabelskie sztuczki. Że to nie jest naturalne. Że sprzeciwia się to naturze i Boskim prawom. Jestem tu teraz jedynie dlatego, że dowiedzieli się dopiero dziś rano. Powiedzieli, że muszą wszystko przygotować i skontaktować się z kilkoma osobami, ale że w przyszłym roku ponownie będę w pełni sługą Pana.

Harry zmrużył oczy. Zdawało mu się, że wiedział, co zamierzali zrobić rodzice Hopkinsa. Dorastał w Mugolskim Świecie i po tym, jak podsłuchał, co ta religijna para dla niego planowała, próbował dowiedzieć się o egzorcyzmach wszystko, co tylko mógł. Dowiedział się o wiele więcej, niż się spodziewał i to nie tylko o egzorcyzmach. Te obozy, o których czytał, gdzie leczono ludzi z homoseksualizmu, jak gdyby była to choroba, budziły w nim obrzydzenie. Nie chciał nawet sobie wyobrażać, co ci ludzie robili, by ichwyleczyć. Nie był dość naiwny, by wierzyć, że to wszystko było tak piękne i kolorowe.

- Nie wracaj do nich - właściwie rozkazał Harry. Luna powiedziała, że Hopkins będzie częścią jakiegoś rozwiązania, nie miał pojęcia jakiego, ani czego miało to rozwiązanie dotyczyć, ale wiedział, że Luna nie wspomniałaby o tym, gdyby to nie było ważne. Hopkins miał zostać częścią jego Dworu, nie mógł więc pozwolić mu wrócić do tych ohydnych mugoli. - Wiesz, co na ciebie czeka! Nikt nie powinien tego doświadczyć, a zwłaszcza czarodziej!

W oczach Hopkinsa widniał strach i rozpacz. Wyglądał na bezradnego i zagubionego. Harry nienawidził tego spojrzenia. Żaden członek jego Dworu nigdy nie powinien tak wyglądać, a już na pewno nie z powodumugoli.

- Jeśli nie wrócę, nie mam gdzie pójść.

Harry miał ochotę zakląć. Hopkins miał rację, był za młody, aby móc mieszkać samodzielnie, a ucieczka z domu niczego by nie rozwiązała, ponieważ nie stać go było, aby wrócić do Hogwartu, bo przecież to jego rodzice płacili za jego naukę.

- Jesteś pewien, że jesteś czarodziejem pierwszego pokolenia? - spytał Theo, spoglądając uważnie na Hopkinsa. Harry uniósł brew i Theo ciągnął dalej. - Jest rodzina czystej-krwi o nazwisku Hopkins. Nie mają żadnego tytułu ani nic w tym stylu, nie są też specjalnie starą rodziną, mają zaledwie trochę ponad półtora wieku, ale są czystej-krwi. Z tego, co wiem, jedynie głowa rodziny nadal jeszcze żyje, jego żona i syn zginęli w czasie wojny. Nie byli celem ataku ani nic podobnego. Właściwie to byli w mugolskim Londynie, kiedy miał tam miejsce atak i zostali złapani w ogień zaklęć. Staruszek jest teraz w szpitalu świętego Munga na oddziale dożywotniej opieki.

Wszyscy spojrzeli wyczekująco na Hopkinsa.

- Ja... Raczej tak. Pewien jestem, że rodzina mojej mamy to sami mugole. Są fanatycznie religijni. Myślę, że rodzina mojego ojca także. Najdziwniejszy spośród nich był mój pradziadek. Zmarł jednak sześć lat temu.

- W jaki sposób dziwny? - spytał Theo i Harry pewien był, że obaj myśleli o tym samym.

- No, on... Zawsze opowiadał mi historie o ma... - Oczy Hopkinsa rozszerzyły się, a członkowie Dworu uśmiechnęli się. - Był czarodziejem? - wyszeptał.

- Nie - odparł Draco. - Charłakiem. Hopkinsowie nigdy nie powiedzieli, co się stało z ich młodszym synem. Kiedy nie pojawił się w Hogwarcie, wszyscy wiedzieli, że musiał być charłakiem i sądzili, że Hopkinsowie go wydziedziczyli. Najwyraźniej tego nie zrobili, bo gdyby było inaczej, nie mógłby używać ich imienia. Musieli po prostu wysłać go do Mugolskiego Świata. Skoro opowiadał o magii, jest możliwe, że nadal byli w kontakcie do czasu, gdy rodzina praktycznie wymarła w czasie wojny.

- Musisz iść do banku Gringotta - powiedział mu Theo, a Harry już widział tworzący się w jego głowie plan. - Musisz sprawdzić, czy masz prawo do którejkolwiek ze skrytek. Jeśli tak, to wszystkie twoje problemy będą rozwiązane.

- Co? Jak? - spytał Hopkins, nadal w lekkim szoku. Nie każdego dnia człowiek dowiadywał się, że jednak nie był mugolakiem, a przynajmniej technicznie rzecz biorąc.

- Nawet jeśli nadal jesteś czarodziejem pierwszego pokolenia, jesteś też potomkiem czarodzieja. Jeśli masz dostęp do którejś ze skrytek, potrzebujesz jedynie sponsora, musi nim być lord ze Starożytnego i Szacownego Rodu, i będziesz mógł mieszkać samodzielnie w Czarodziejskim Świecie - wyjaśnił Graham bez wdawania się w szczegóły.

Harry zobaczył, jak oczy Hopkinsa rozszerzyły się i pojawiła się w nich obezwładniająca nadzieja i radość, które jednak zniknęły w mgnieniu oka.

- Nadal nie mam gdzie mieszkać, a pieniądze może będą moje, a może nie, a może nie będzie ich dość, by zapłacić za naukę w Hogwarcie. Poza tym nie znam żadnych lordów, a większość z nich to fanatycy czystej-krwi, nie będą chcieli mieć ze mną nic wspólnego. - Hopkins wyglądał na załamanego i Harry powstrzymał westchnięcie. Naprawdę nie lubił tego wyrazu twarzy u jednego z członków jego Dworu.

- Nie martw się, jeśli tylko masz jakąś skrytkę, to nie będzie problemem - zapewnił go Harry. - Mój ojciec chrzestny, Syriusz Blask, jest lordem Starożytnego i Szacownego Rodu, będzie twoim sponsorem. Wszystko inne łatwo da się rozwiązać. Możliwe, że masz prawo do całego majątku lub jego części, nie są bogaci, ale jednak posiadają więcej niż jedną posiadłość, być może masz prawo do którejś z nich. A nawet jeśli nie, możesz spędzić wakacje z nami, poza Nevillem i bliźniakami, później wytłumaczymy ci dlaczego. Poza tym, obowiązkiem twojego sponsora będzie upewnić się, że ktoś się o ciebie troszczy i że żyjesz w dobrych warunkach. Jeśli nie masz dość pieniędzy, aby zapłacić za naukę w Hogwarcie lub za mieszkanie, twój sponsor się o to zatroszczy.

Hopkins chwilowo stracił mowę, a Harry mógł w jego oczach zobaczyć wdzięczność, ukrytą jednak za kurtyną zdziwienia.

- Ja... Dziękuję, nie macie pojęcia, ile to dla mnie znaczy. Ale... Czemu? Dlaczego mi pomagacie?

Z ust Neville'a wyrwał się cichy śmiech, a w jego oczach błyszczało zrozumienie.

- Kiedyś też o to spytałem. Dlaczego mieliby mi pomóc? Byłem nikim więcej niż żałosnym gryfonem, a oni... No cóż, to byli oni, wiesz? Nawet w Gryffindorze każdy wie, że są nietykalni. Nigdy nie wiedzieliśmy tak naprawdę dlaczego, ale tak było. Ich odpowiedź mnie zaskoczyła i prawdę mówiąc, nie zrozumiałem do końca wtedy, co mieli na myśli. Powiedzieli mi, że byłem jednym z nich, częścią ich Dworu. To zaszczyt być jego częścią. We Dworze możesz być sobą, między jego członkami nie potrzebne są żadne maski. Dopóki jesteś częścią Dworu, zaakceptują cię bezwarunkowo. Są twoją rodziną. Zawsze będą po twojej stronie, przez resztę życia już nigdy nie będzie sam. Nie ważne, co zrobisz, będą cię akceptować, nigdy nie sprawią, że będziesz się czuł bezwartościowy, ani nic podobnego. To niewiarygodne uczucie.

Harry mógł zobaczyć w oczach Hopkinsa tęsknotę. Dla kogoś, kto został odrzucony przez własnych rodziców za to, kim był, to, o czym opowiadał Neville, brzmiało jak raj na ziemi. Neville rozumiał, jak się czuł, sam czuł się kiedyś tak samo i teraz to wykorzystywał, upewniając się, że Hopkins zostanie zaplątany w sieć, którą był Dwór. Nikt nigdy by tego nie zgadł, ale Neville był całkiem niezłym manipulatorem, który wiedział dokładnie za jakie sznurki pociągnąć, aby dostać, czego chciał.

- Jesteśmy Dworem Harry'ego - wyjaśnił Blaise gładkim tonem. - Zaakceptował cię on jako członka swojego Dworu w chwili, gdy wpadłeś do naszego przedziału, wyglądając, jakby gonił cię demon, a on cię stąd nie wyrzucił. Nie jesteśmy organizacją charytatywną, jeśli Harry zaakceptował cię do swojego Dworu, to znaczy, że zobaczył w tobie coś, co uznał za wartościowe. Jesteś teraz jednym z nas, jesteś częścią Dworu. Zawsze będziemy cię wspierać.

- Jutro wszystko ci wyjaśnimy, nie martw się - rozległ się w przedziale rozmarzony głos Luny, gdy Hopkins zaczynał wyglądać na nieco przytłoczonego. - W tej chwili ciesz się tym, o czym zawsze marzyłeś, a myślałeś, że nigdy nie będziesz miał. Wiem, że wkrótce Dwór będzie dla ciebie tym, czym już jest dla nas wszystkich.

Słysząc przekonanie w głosie Luny, Harry całkowicie się rozluźnił. Usadowił się wygodnie, wyjął z kieszeni książkę i zaczął czytać. Już wcześniej myślał o tym, by dodać Hopkinsa do swojego Dworu, takiego talentu nie spotykało się na każdym kroku. Nie zdecydował jednak jeszcze, jak zacząć z nim rozmowę ani kiedy. To był łut szczęścia, że Hopkins wpadł do ich przedziału. I tak jednak, był całkiem zadowolony z tego, co Luna oznajmiła. Teraz było jedynie kwestią czasu, zanim Hopkins będzie należał do niego w takim samym stopniu, co pozostali.

Forward
Sign in to leave a review.