Narodziny Czarnego Pana

Harry Potter - J. K. Rowling
M/M
G
Narodziny Czarnego  Pana
Summary
Ta praca nie należy do mnie tylko do LittleMissXanda.Praca nie jest zakończona.Dumbledore był pewien, że dokonał właściwego wyboru. Dziesięć lat później Harry pokazuje mu, jak bardzo się mylił. Nie szanując większości, Harry wyrabia sobie markę w Hogwarcie i pokazuje wszystkim, że jest kimś więcej niż tylko BWL. Robiąc to, przyciąga uwagę Czarnego Pana, sprawiając, że Voldemort wierzy, że Chłopiec-Który-Przeżył może być kimś więcej niż tylko wrogiem.
All Chapters Forward

Chapter 15

Rozdział 15 - Turniej Trójmagiczny

- Gdzie byłeś? - spytał Cedrik, gdy tylko usiadł przy stole Puchonów.

- W pociągu - odparł, zerkając dyskretnie na stół Ślizgonów. Nie wiedział, jak mógł to wcześniej przegapić, ale teraz nie dało się nie zauważyć, jak pozostali Ślizgoni spoglądali na siedzącą pośrodku stołu, nieco odizolowaną od reszty grupę.

- Przeszukałem cały pociąg, ale nie mogłem cię znaleźć.

- Najwyraźniej nie cały, skoro byłem w nim, a ty mnie nie znalazłeś - odpowiedział Wayne, odrywając w końcu wzrok od stołu Ślizgonów i spoglądając na niego. Cedrik był jednym z nielicznych przyjaciół, jakich posiadał. Był jak starszy brat, zawsze gotów go chronić. Smith w ogóle spróbował czegokolwiek w pociągu tylko dlatego, że Cedrik zajęty był swoimi obowiązkami jako prefekt. To on pomógł mu zdać sobie sprawę z tego, że był gejem i powiedział mu, jak Czarodziejski Świat patrzył na pary tej samej płci, a także upewnił się, że chłopak wiedział, że nie był dziwakiem. Przez jakiś czas myślał on, że jest po prostu zdezorientowany, miał zaledwie trzynaście lat, przeżył swój pierwszy mokry sen i spanikował, kiedy gwiazdą jego snu okazał się być inny chłopak. Cedrik znalazł go siedzącego w pokoju wspólnym i na granicy ataku paniki. Nigdy nie widział starszego chłopaka tak zarumienionego i patrząc na to z perspektywy czasu, było to całkiem zabawne. Jednak wtedy był przekonany, że coś z nim było nie tak. Był niewiarygodnie wdzięczny Cedrikowi za to, co dla niego zrobił.

- Nie przeszukiwałem jedynie śliz... Czy ty byłeś w przedziale Ślizgonów? - spytał Cedrik cichym głosem, aby nikt inny nie usłyszał. - Co tam robiłeś? Nie skrzywdzili cię, prawda?

- Nic mi nie zrobili. Pomogli mi ze Smithem. - Ze Smithem i innymi problemami. Ledwo mógł uwierzyć, jak jego życie zmieniło się w ciągu kilku godzin. Dwór poprawił jego życie, nawet się nie starając. Nie sądził, by kiedykolwiek był w stanie w pełni im się odwdzięczyć, co nie oznaczało, że nie zamierzał spróbować.

A Harry! Nic dziwnego, że inni tak go szanowali. Wiedział, tak jak i wszyscy, że Harry był geniuszem. Inaczej jednak było zobaczyć to na własne oczy.

- Ślizgoni ci pomogli? - spytał z niedowierzaniem Cedrik i Wayne westchnął.

- Nie wszyscy Ślizgoni są źli, Cedrik. Już od czterech lat nic złego nie zrobili. Mój własny dom sprawiał mi więcej kłopotów niż Ślizgoni. Nie wydaje ci się, że jesteś nieco niesprawiedliwy i uprzedzony? - Nie mógł się powstrzymać przed bronieniem Dworu. Większość jego członków była Ślizgonami i nawet nie skomentowali faktu, że był mugolakiem. Nie wiedział, jak układały się relacje w tej grupie, ale oczywistym było, że dowodził nimi Harry, który był czarodziejem pół-krwi.

- Masz rację. Od kilku lat nic nie zrobili - zgodził się Cedrik. - Odkąd Potter stworzył tę małą grupę i zaczął z nimi siedzieć w tym miejscu, Ślizgoni zachowują się dobrze. - Wayne spojrzał z zaskoczeniem na Cedrika, a ten pokręcił głową. - Nie jestem głupi. Może i nie jestem Ślizgonem, ale i ja potrafię dostrzec, gdy ktoś daje nam coś do zrozumienia. Nie wiem jak, ale oczywiste jest, że kontroluje on Ślizgonów. Chciałbym tylko wiedzieć dlaczego.

- Co masz na myśli?

- Potter zbiera dla siebie poparcie. Ludzie robią tak tylko wtedy, kiedy zamierzając coś osiągnąć. Jego przyjaciele wszyscy są jednymi z najlepszych na ich roku i widziałem, jak patrzą oni na Pottera. Praktycznie go wielbią i wątpię, by było tak, ponieważ jest Chłopcem, Który Przeżył.

- Czy to źle?

- Nigdy nie powiedziałem, że to źle. Myślę tylko, że Potter ma jakiś cel i przygotowuje się oraz tych, którym ufa, do jego osiągnięcia.

Wayne pokiwał głową i spojrzał ukradkiem na Harry'ego. Pewien był, że Cedrik miał rację i że był teraz tego częścią. Nie wiedział, co to było, ale wiedział, że nie może się wycofać. Nie żeby chciał. W chwili, gdy wszedł do tego przedziału i spotkał Dwór, jego los został przypieczętowany.

Oczy Harry'ego przez chwilę napotkały jego spojrzenie i na ustach Harry'ego pojawił się niewielki uśmiech. Chłopak pokazał mu gestem, żeby spojrzał w dół i Wayne nie mógł powstrzymać cichego westchnięcia, które wyrwało się z niego, gdy zobaczył, jak pojawił się przed nim kawałek pergaminu.

Bliźniacy (lub jeden z nich) będą na ciebie czekać po uczcie w Sali Wejściowej. Pozbądź się swoich przyjaciół i idź za nimi. Nie każ im czekać, Dwór ma w zwyczaju zbierać się tam, zanim przyjdą pierwszoroczni, abyśmy mogli zostać im porządnie przedstawieni. Powiem prefektom odpowiedzialnym za przyprowadzenie ich do pokoju wspólnego, aby wybrali dłuższą trasę, ale nie da nam to aż tak wiele czasu.

Nie było podpisu, ale nie był on potrzebny. Nie trzeba było być geniuszem, aby domyślić się, od kogo był ten liścik.

Nie miał pojęcia, co miało się stać, aly wiedział, że to było ważne. Skłamałby, gdyby powiedział, że się nie denerwował. Luna jedynie pobieżnie wytłumaczyła, czym był Dwór, a Neville powiedział mu, że nie było czym się martwić. Że dowie się wszystkiego z czasem. Neville był wielkim zaskoczeniem, tak samo jak bliźniacy Weasleyowie. Nigdy nie widział ich razem, ale wystarczyło zobaczyć ich, jak zachowywali się wobec siebie nawzajem, by wiedzieć, że byli przyzwyczajeni do swojej obecności i że byli bliskimi przyjaciółmi. Adrian powiedział, że byli szpiegami, a on gotów był uwierzyć, że chłopak wcale sobie nie żartował.

- Wszystko w porządku? - spytał Cedrik, wyglądając na nieco zaniepokojonego.

- Tak. Czemu?

- Wyglądałeś na roztargnionego.

- A, no tak. Przepraszam. - Uśmiechnął się z zakłopotaniem. - Przypomniałem sobie, że zapomniałem dokończyć pracę domową na Zaklęcia. Próbowałem sobie przypomnieć, ile dokładnie zostało mi do zrobienia i czy dam radę skończyć ją dziś przed pójściem spać.

- Potrzebujesz pomocy?

- Nie trzeba. Z tego, co pamiętam, było to dość łatwe i dlatego właśnie zostawiłem to sobie na koniec, choć w końcu całkiem o tym zapomniałem. - Trochę był zaskoczony, jak łatwo było w ten sposób kłamać.

- W porządku. Ale jeśli będziesz potrzebował pomocy, po prostu poproś.

Wayne uśmiechnął się i pokiwał głową. Udawał, że uważa przez resztę ceremonii przydziału i niecierpliwie czekał na koniec uczty. Z roztargnieniem brał udział w toczących się wokół niego rozmowach, ale myślami był już przy tym, co miało się stać po zakończeniu uczty. Nie miał pojęcia, jak Ślizgoni zareagują na obecność mugolaka w ich pokoju wspólnym, ale pewien był, że w towarzystwie Dworu będzie bezpieczny. Blaise opowiedział mu, jak powstał Dwór i jak Harry go stworzył, wiedział więc, że Ślizgoni nie sprzeciwią się Harry'emu. Ta rozmowa uświadomiła mu także, że Dwór był zobowiązaniem na całe życie. Nie powiedzieli tego wprost, ale potrafił czytać pomiędzy wierszami. Niewyraźnie przypominał sobie Marcusa Jugsona, który opuścił Hogwart kilka lat temu, ale nadal był częścią Dworu. Usłyszał, jak Harry mówił Theo, aby wysłał list do Marcusa z poleceniem, by ten zebrał o czymś informacje. Nie dosłyszał, co to było, ale to nie było istotne. Liczyło się to, że pomimo iż Marcus opuścił Hogwart, Harry nadal wydawał mu rozkazy, a on ich słuchał. Wiedział, co to oznaczało. Nie pakował się więc w to tak naprawdę ślepo, nawet jeśli nie wiedział wszystkiego. Był tego częścią. Miał ochotę się zaśmiać i jednej rzeczy był pewien, że jego życie już nigdy nie miało być takie samo.

W końcu uczta dobiegła końca i już zastanawiał się, jak mógłby wydostać się z sali tak, by nikt nie zauważył, kiedy Dumbledore wstał i położył kres jego planom.

Niemal natychmiast wszyscy w Wielkiej Sali umilkli, spoglądając ciekawie na Dumbledore'a. Dyrektor nie wygłaszał zwykle długich mów pod koniec uczty, chyba że miał coś ważnego do zakomunikowania lub pojawiał się nowy nauczyciel. Ale jako że przy stole nie było żadnego nowego profesora, wszyscy byli nieco zaciekawieni.

- A więc! - powiedział Dumbledore, uśmiechając się do wszystkich wokół. - Teraz, kiedy już wszyscy jesteśmy najedzeni i napojeni, muszę ponownie prosić o waszą uwagę. Moim bolesnym obowiązkiem jest poinformować was, że w tym roku rozgrywki o Puchar Domów w quidditcha się nie odbędą.

- Co? - mruknął Cedrik, patrząc na Dumbledore'a szeroko otwartymi oczami. Z tego, co Wayne zauważył, nie tylko Cedrik był w stanie niedowierzania.

- Będzie tak z powodu wydarzenia, które rozpocznie się październiku i trwać będzie przez cały rok szkolny, wymagając od nauczycieli wiele czasu i energii. Pewien jednak jestem, że będziecie się wspaniale bawić. Z wielką przyjemnością ogłaszam, że w tym roku w Hogwarcie...

Ale w tej właśnie chwili rozległ się ogłuszający grzmot i drzwi do Wielkiej Sali otwarły się z hukiem.

W drzwiach stał mężczyzna ubrany w czarny płaszcz podróżny, opierając się na długiej lasce. Wszystkie głowy w Wielkiej Sali zwróciły się w stronę nieznajomego przybysza, oświetlonego przez błysk pioruna, który przebiegł po sklepieniu. Ten zaś opuścił kaptur, potrząsnął grzywą posiwiałych, ciemnoszarych włosów i ruszył w stronę stołu nauczycieli.

Z każdym jego krokiem głuche stukanie odbijało się echem po sali. Gdy dotarł do głównego stołu, skręcił w prawo i pokuśtykał ciężko w kierunku Dumbledore'a. Kolejna błyskawica przemknęła po sklepieniu. Wayne usłyszał, jak kilka osób głośno wciągnęło powietrze, co go nie zdziwiło, bo sam nieomal zrobił to samo.

Światło błyskawicy podkreśliło wyraźnie profil mężczyzny, a jego twarz nie przypominała niczego, co wcześniej widział. Wyglądała, jakby została wyciosana ze zwietrzałego drewna przez kogoś, kto miał tylko bardzo ogólne pojęcie na temat tego, jak twarz ludzka powinna wyglądać i niezbyt wprawnie posługiwał się dłutem. Każdy cal jego skóry zdawał się być pokryty bliznami. Usta wyglądały niczym poprzeczna szrama, a dużej części nosa brakowało. Ale to oczy mężczyzny nadawały mu przerażający wygląd.

Jedno z nich było małe, ciemne i paciorkowate. Drugie zaś było duże, okrągłe niczym moneta i w kolorze intensywnego, przeszywającego błękitu. Niebieskie oko poruszało się niestrudzenie, bez mrugania, i przesuwało się w górę i w dół, z boku na bok, raczej niezależnie od tego normalnego, a potem przetoczyło się do całkiem do tyłu, spoglądając na tył głowy mężczyzny, tak że wszyscy inni mogli zobaczyć jedynie białko.

Nieznajomy dotarł do Dumbledore'a. Wyciągnął rękę, która była tak samo pokryta bliznami jak jego twarz i Dumbledore uścisnął ją, mrucząc coś, czego pozostali nie dosłyszeli. Zdawał się o coś nieznajomego pytać, ponieważ ten potrząsnął głową, bez uśmiechu, i odpowiedział coś cichym głosem. Dumbledore skinął głową i wskazał mężczyźnie puste miejsce po jego prawej stronie.

Nieznajomy usiadł, potrząsnął grzywą ciemnoszarych włosów, by odsłonić twarz i przyciągnął do siebie talerz z kiełbasą, podniósł go do tego, co zostało z jego nosa, i powąchał. Potem wyciągnął z kieszeni mały nóż, nabił na koniec kiełbasę i zaczął jeść. Jego normalne oko utkwione było w jedzeniu, ale niebieskie oko nadal poruszało się niestrudzenie w oczodole, omiatając Wielką Salę i uczniów.

- Przedstawiam wam nowego nauczyciela Obrony przed Czarną Magią - oznajmił radośnie Dumbledore w ciszy, która zapadła - profesora Moody'ego.

Zazwyczaj nowy członek grona nauczycielskiego witany był brawami, ale tym razem nikt spośród personelu ani spośród uczniów nie zaklaskał, poza Dumbledore'em i Hagridem, którzy obaj unieśli ręce i zaczęli bić brawo, ale dźwięk ich aplauzu odbił się ponurym echem w panującej ciszy i dość szybko przestali. Wszyscy inni zdawali się być zbyt oszołomieni dziwacznym wyglądem Moody'ego i mogli jedynie wpatrywać się w niego.

- Moody? - wyszeptał Cedrik, patrząc na nowego profesora.

- Znasz go? - spytał Wayne, zerkając na Cedrika.

- Nie do końca. Słyszałem raz albo dwa, jak ojciec o nim mówił i dziś rano był jakiś wypadek związany z nim, ale nie mam pojęcia, o co chodziło.

- Hmm, a wiesz, dlaczego tak wygląda?

- Był w czasie wojny aurorem. Zgaduję, że to dlatego - odparł Cedrik, nie odwracając spojrzenia od Moody'ego.

Moody zdawał się być całkowicie obojętny wobec tego mniej niż ciepłego przywitania. Ignorując stojący przed nim dzban soku dyniowego, ponownie sięgnął w głąb swojego płaszcza podróżnego, wyjął piersiówkę i pociągnął z niej duży łyk.

Dumbledore odchrząknął.

- Jak już mówiłem - powiedział, uśmiechając się do morza siedzących przed nim uczniów, którzy nadal jak zaczarowani przyglądali się Moody'emu. - Będziemy mieli w najbliższych miesiącach honor być gospodarzami bardzo ekscytującego wydarzenia, które nie miało miejsca od ponad stu lat. Z wielką przyjemnością informuję was, że w tym roku w Hogwarcie odbędzie się Turniej Trójmagiczny.

Napięcie, które wypełniało salę od chwili przybycia Moody'ego, nagle znikło. Na twarzach uczniów widać było podekscytowanie, kilku szeptem dyskutowało z sąsiadami. Jednak jego oczy utkwione były w Harrym i jego Dworze. Żaden z nich nie wyglądał na ani trochę zaskoczonego tą informacją, założył więc, że już o tym wiedzieli. Przypomniał sobie, jak Neville mówił mu, że Marcus był Młodszym Podsekretarzem Ministra, bardzo prawdopodobne było więc, że to on przekazał im tę wiadomość. Na dodatek żaden z nich nie wyglądał na specjalnie zainteresowanego turniejem. Niektórzy nawet wydawali się być nieco znudzeni.

- No dobrze, niektórzy z was nie będą wiedzieli, co wchodzi w skład turnieju, mam więc nadzieję, że ci, którzy wiedzą, wybaczą mi, że wyjaśnię to teraz pokrótce i pozwolą swoim myślom swobodnie krążyć. Turniej Trójmagiczny został po raz pierwszy zorganizowany jakieś siedemset lat temu jako przyjacielska rywalizacja pomiędzy trzema największymi europejskimi szkołami czarodziejstwa: Hogwartem, Beauxbatons i Durmstrangiem. Z każdej szkoły wybierany był jeden reprezentant i trzej zawodnicy rywalizowali ze sobą w trzech magicznych zadaniach. Szkoły po kolej były gospodarzami turnieju co pięć lat i powszechnie uznano, że był to wyśmienity sposób, by nawiązywać więzi pomiędzy młodymi czarownicami i czarodziejami różnych narodowości. Do czasu, znaczy się, aż liczba ofiar śmiertelnych wzrosła do tego stopnia, że zrezygnowano z turnieju.

Ofiar śmiertelnych? Czyż to nie zabrzmiało zachęcająco? Zdawało się jednak, że był jednym z nielicznych, którzy się nad tym zastanawiali. Większość osób wyglądała na podekscytowanych. Wzrok Cedrika był nieco zrezygnowany i Wayne wiedział, że będzie on brał udział. Powstrzymał westchnienie i pokręcił głową. Jego rodzicom daleko było do ideału, ale był wdzięczny, że nie byli tacy jak Amos Diggory. Nie wątpił, że Diggory kochał swojego syna, problem jednak leżał w tym, że kochał on bardziej idealną wizję swojego syna, niż jego samego. Wiedział, że Cedrik nienawidził swojego własnego ojca za to, że ten nigdy tak naprawdę nie widział jego. Widział jedynie swojego idealnego dziedzica, z jego idealnymi ocenami, który pewnego dnia miał poślubić idealną kobietę i mieć z nią idealnego syna. Oczywistym było dla każdego, kto spojrzał, że Cedrik zaczynał czuć wobec swojego ojca niechęć, ale ponad wszystko Cedrik był zmęczony. Zmęczony był udawaniem kogoś innego. Zmęczony był tym, że jego ojciec widział jedynie to, co chciał zobaczyć.

- Było kilka prób przywrócenia turnieju - ciągnął Dumbledore - ale żadna z nich się nie powiodła. Jednak nasz własny wydział Czarodziejskich Kontaktów Międzynarodowych oraz Magicznych Gier i Sportu zdecydowali, że nadszedł czas, aby podjąć kolejną próbę. Ciężko pracowaliśmy przez te wakacje, aby upewnić się, że tym razem żaden z zawodników nie znajdzie się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Dyrektorzy Beauxbatons i Durmstrangu przybędą do nas za tydzień razem z niewielką grupą zawodników, a wybór trzech przedstawicieli odbędzie się w Halloween. Bezstronny sędzia zadecyduje, którzy uczniowie są najbardziej godni wzięcia udziału w rywalizacji o Puchar Trójmagiczny, sławę dla ich szkoły i tysiąc galeonów osobistej nagrody.

Łatwo można było zauważyć, że kilkoro uczniów wyobrażało sobie już siebie jako zawodników, otrzymujących wspomnianą chwałę. On sam, jeśli miał być całkowicie szczery, bardziej był zainteresowany nagrodą pieniężną. Pieniądze byłyby przydatne, jeśli wprowadziliby w życie ich plan. Tysiąc galeonów to nie fortuna, ale i tak było to dużo więcej niż pół tuzina galeonów, które obecnie posiadał.

- Jednak chociaż jestem pewien, że wszyscy jesteście gotowi zdobyć dla Hogwartu Puchar Trójmagiczny - powiedział Dumbledore, ponownie uciszając salę - dyrektorzy szkół biorących udział w turnieju, wspólnie z Ministerstwem Magii, zgodzili się wprowadzić ograniczenie wieku tegorocznych uczestników. Tylko uczniowie, którzy są już pełnoletni, co oznacza, że mają siedemnaście lat lub więcej, będą mogli zgłosić do rozważenia swój udział.

No, to tyle jeśli chodzi o jego tysiąc galeonów.

- Jest to - ciągnął Dumbledore nieco głośniej, gdy kilka osób na te słowa wydało z siebie okrzyki oburzenia - środek, który uznaliśmy za konieczny, biorąc pod uwagę fakt, że zadania turnieju będą nadal trudne i niebezpieczne, niezależnie od środków ostrożności, które wprowadzamy, i mało prawdopodobne jest, że uczniowie poniżej szóstego i siódmego roku będą w stanie sobie z nimi poradzić. Osobiście upewnię się, aby żaden z naszych niepełnoletnich uczniów nie oszukał naszego bezstronnego sędziego, aby zostać wybranym na reprezentanta Hogwartu. Tak więc proszę was, abyście nie tracili czasu zgłaszając się, jeśli nie macie ukończonych siedemnastu lat.

Natychmiast jego spojrzenie zwróciło się ku Harry'emu. Wątpił, by Harry miał jakiekolwiek trudności z poradzeniem sobie z zadaniami. Było to oczywiste dla każdego, kto widział go na lekcjach, że był znudzony do bólu. McGonagall i Flitwick nawet już nie zwracali uwagi, gdy Harry zajmował się czymś innym w ich klasie. Nigdy nie różniło się to specjalnie od zadanej pracy, ale i tak było to coś innego. Jeśli mieli za zadanie zamienić żuka w guzik, pod koniec klasy Harry miał na swojej ławce parę pięknych spinek do mankietu, podczas gdy pozostali jedynie pospolite guziki lub coś, co guzik przypominało. Każdy wiedział, że przewyższał ich umiejętnościami i talentem, ale niektórzy, jak Granger, po prostu nie mogli się z tym pogodzić. Stracił już rachubę, ile razy słyszał, jak skarżyła się ona u McGonagall, że Harry tak naprawdę wcale nie robił tego, co kazali mu nauczyciele. Nigdy nic z tego nie wynikało, zdawało się, że McGonagall miała słabość do Harry'ego, nie powstrzymało to jednak Granger przed narzekaniem. Inni, jak na przykład Weasley, byli po prostu zazdrośni.

Ale i tak Harry nie wydawał się ani trochę zainteresowany turniejem. Miał na twarzy całkowicie znudzoną minę, choć starał się wyglądać na uprzejmie zainteresowanego tym, co się wokół niego działo.

Jakoś niespecjalnie go to zaskoczyło. Harry był ponad takimi rzeczami jak błahy turniej.

- Jak już wcześniej mówiłem, delegacje z Beauxbatons i Durmstrangu przyjadą za tydzień. Podczas gdy będą u nas, będą uczniami Hogwartu, biorąc z wami udział w lekcjach i śpiąc w waszych dormitoriach. Za pomocą losowego przydziału zadecydowano, że uczniowie Beauxbatons zamieszkają w dormitoriach Krukonów, a uczniowie Durmstrangu - Ślizgonów. Wiem, że wszyscy będziecie jak najbardziej pomocni zagranicznym uczniom, podczas gdy będą z nami i że z całego serca będziecie wspierać reprezentanta lub reprezentantkę Hogwartu, gdy zostanie już wybrany. Ale teraz jest już późno, a wiem, jak ważne jest, abyście wszyscy byli czujni i wypoczęci, gdy jutro zaczniecie lekcje. Czas do łóżek! Hop, hop!

Wayne rozejrzał się wokół i zobaczył, że Cedrik zwoływał młodszych uczniów, pomagając nowym prefektom w zaprowadzeniu wśród nich porządku. Wykorzystując nieuwagę innych, wymknął się z Wielkiej Sali. Rozejrzał się wokół, gdy tylko znalazł się w holu wyjściowym, próbując znaleźć bliźniaków, gdy nagle zobaczył, że cienie się poruszyły. Uzyskały one ludzką postać, a potem zaczęły z niej spływać, odsłaniając jednego z bliźniaków.

- Szybki jesteś - skomentował chłopak, ignorując jego zdumioną minę. - Chodźmy, Harry nie lubi, gdy każe mu się czekać.

Pokiwał głową i podążył za Gryfonem. Czuł jak jego serce biło coraz szybciej z każdym kolejnym krokiem. Bał się, nie mógł temu zaprzeczyć, ale nie mógł też zaprzeczyć temu, że czuł się bardziej podekscytowany niż przestraszony. Nie miał pojęcia, co miała przynieść przyszłość, ale pewien był, że jego życie już nigdy nie miało być takie samo.

o.o.o.o.o.o.o

- Szybko wam poszło - skomentował Harry, gdy zobaczył, Freda podchodzącego z Waynem.

- Ogłoszenie Dumbledore'a odwróciło uwagę innych - odpowiedział mu Fred, opierając się o swojego brata.

- Zapamiętaj to miejsce i hasło. Zmienia się ono pierwszego dnia każdego miesiąca. Jeden z nas, Ślizgonów, przekaże ci nowe, kiedy się zmieni. Dobrze? - spytał Harry Wayne'a, który pokiwał głową. Uśmiechając się, odwrócił się i wypowiedział hasło: - Tojad.

Przejście otwarło się i weszli do środka. Pozwolił Wayne'owi rozejrzeć się wokół i ruszył usiąść, a wszyscy prócz Luny podążyli za nim. Luna została z Waynem, wyjaśniając mu, gdzie zwykle siedzieli w pokoju wspólnym i gdzie znajdowały się dormitoria chłopców.

Harry obserwował każdą reakcję i wyraz twarzy Wayne'a. Był teraz jednym z nich i musiał lepiej go poznać. Był całkiem zadowolony z tego, co widział. Wayne wydawał się dobrze przystosowywać i już widać było, że przejmował niektóre z ich zachowań, nawet tego nie zauważając.

Wyglądał na nieco zaskoczonego, kiedy Theo wyjaśnił zasady nowej grupie pierwszorocznych, ale pozytywnie. Harry sądził, że to reguła o czarodziejach i czarownicach pierwszego pokolenia pozwoliła naprawdę Wayne'owi uwierzyć, że nie dbali o to, że sam był jednym z nich.

Powstrzymując się od uśmiechu, Harry wstał i podszedł do przodu.

- Prefekci - zawołał i sześciu prefektów pojawiło się tak szybko, że zdawało się, że niemal zmaterializowali się przed nim. - Za tydzień przybędą uczniowie Durmstrangu. W czasie ich pobytu tutaj, będą Ślizgonami i oczekuję, że będą się adekwatnie zachowywać. Będziecie odpowiedzialni za wyjaśnienie im zasad i czego oczekuje się od uczniów Slytherinu. Nie zawiedźcie mnie.

- Tak jest - odpowiedzieli chórem.

- Możecie odejść. - Harry gestem pokazał im, by się oddalili i usiadł na swoim zwykłym miejscu. - Wyślesz jutro list do Marcusa, dobrze? - powiedział do Theo, który wylegiwał się na kanapie.

- Dobrze. Powinniśmy mieć informacje, których pragniesz, w ciągu tygodnia lub dwóch, zależnie od tego, jak wiele poszukiwań będą wymagały.

- Dobrze. Wyślij też jeden do Skeeter, chcę, żeby napisała o turnieju, ale z naszym dodatkowym wkładem.

Theo pokiwał głową i zaczął pisać list do Skeeter. Nadal mieli jeszcze nieco czasu, zanim wszystko miało się oficjalnie rozpocząć, ale nigdy nie szkodziło być przygotowanym wcześniej.

- Skeeter? - spytał Wayne, nieco zaciekawiony.

- Znasz Magię Dzisiaj?

- No, o wiele lepsza niż Prorok Codzienny. Lubię zwłaszcza dział "Głos ludu" i część poświęconą nauce - wykrzyknął Wayne entuzjastycznie.

- Należy do Harry'ego - powiedziała mu rozmarzonym głosem Luna. - Wszyscy dla niej piszemy. To gazeta Dworu.

- Należy do ciebie? - spytał z niedowierzaniem Wayne.

- Hm, będziemy musieli też dla ciebie wymyślić pseudonim - mruknął Blaise, a Adrian mu potaknął.

- Pomyślimy o czymś - powiedział im Harry, kręcąc głową, gdy zobaczył, że Blaise i Adrian zaczęli już szeptać pomiędzy sobą, wymyślając imiona. - Gotów na jutrzejszy trening? - spytał Wayne'a, pozwalając obu chłopcom snuć swoje plany.

- Tak - odparł Wayne, nie mogąc zamaskować swojego entuzjazmu. Natychmiast zapomniał, czego się dowiedział. - Ledwo mogę się doczekać. Mam nadzieję, że zdołam się wymknąć tak, żeby Cedrik nie zauważył.

- Cedrik?

- Cedrik Digorry - wyjaśnił Wayne. - Ja... Nie mam wielu przyjaciół, większość woli unikać konfliktu ze Smithem. Ale Cedrik zawsze mi pomagał. Może zauważyć, że mnie nie ma, skoro zwykle spędzam z nim czas.

- Czemu nie zabierzesz go ze sobą? - spytał, ignorując spojrzenia, które wysyłali mu pozostali.

Rozmawiali o Diggorym. Był niezłym uczniem, przyjaznym i wszyscy go lubili, nawet bardziej wybredni Ślizgoni. Gdyby udało się to zaaranżować, byłby dobrym dodatkiem do Dworu. Nie znali jednak ani jego, ani żadnych jego przyjaciół, a nie chcieli tak po prostu podchodzić do niego bez zapasowego planu. Zrobił coś takiego z Luną i Neville'em, ale oni oboje byli wyrzutkami we własnych domach. Diggory zaś był typowym przykładem popularnego ucznia. Nie chcieli zaczynać z nim rozmowy, aby później radzić sobie z plotkami, które zaczęłyby krążyć, gdyby to nie wypaliło, zwłaszcza że jego rodzina była znanymi poplecznikami Dumbledore'a i Jasnej Strony. Teraz jednak mieli Wayne'a.

- Zabrać go?

- Tak, to że jesteś częścią Dworu nie oznacza, że nie możesz mieć innych przyjaciół - powiedział mu Harry. Była to prawda, nigdy nie zabraniał pozostałym mieć przyjaciół. W rzeczy samej mieli innych przyjaciół. Jednak więź pomiędzy nimi nie była nawet po części tak głęboka ani intensywna, jak więź pomiędzy członkami Dworu. - Choć wolałbym, gdybyś pomógł namówić go, aby do nas dołączył.

Oczy Wayne'a rozszerzyły się na sekundę lub dwie i pojawił się w nich przebiegły błysk. Powoli na jego usta wypłynął uśmiech, a oczy wypełniły się determinacją. Zaś uśmiech, który Wayne skierował na niego, był jaśniejszy od słońca, pełen wdzięczności.

Harry uśmiechnął się. Sprawy nie mogły się potoczyć lepiej.

o.o.o.o.o.o.o

- Gdzie ty mnie ciągniesz? - spytał Cedrik, zdawało się już, że po raz setny.

- Prowadzę cię tylko, żebyś mógł spotkać moich przyjaciół - odpowiedział Wayne, brzmiąc na nieco zirytowanego.

- Dlaczego więc plączemy się w pobliżu lochów?

- Bo tam właśnie są - odparł Wayne, a jego cierpliwość wisiała już na włosku. - A teraz daj mi się skupić. Szedłem tędy tylko raz, nie chcę się zgubić.

Neville pokazał mu drogę zaraz po lekcjach, ale i tak łatwo było się zgubić w lochach. Ta część zamku nie miała nawet żadnych obrazów, które mogłyby pomóc im się wydostać, gdyby rzeczywiście się zgubili.

Dotarł do znajomego kawałka ściany, który zdobił przypalony ślad, a mur był nieco wyszczerbiony. Uśmiechnął się, kiedy zrobił kolejny krok i poczuł wokół nich magiczną barierę. Odliczywszy czwarte drzwi po swojej prawej, położył na nich rękę i wypowiedział hasło.

- Zaufanie.

Potrząsnął głową. Ledwo mógł uwierzyć, że Dwór stworzył coś takiego. To było niemalże jak system mugolskich zabezpieczeń. Magiczne bariery i zaklęcia zostały splecione ze sobą, tworząc coś, o czym żaden czarodziej nigdy by nie pomyślał. Zazwyczaj używano albo barier, albo zaklęć, normalnie nigdy nie mieszano ich ze sobą. Bariery trzymały drzwi zamknięte i identyfikowały magiczny podpis konkretnej osoby. Zaklęcia rejestrowały hasła i pobierały próbkę magii identyfikującej daną osobę. Nie dało się podrobić magicznego podpisu, a każdy z nich miał swoje własne hasło, którego pozostali członkowie nie znali. Tylko Harry znał je wszystkie. Jeśli hasło nie pasowało do magicznego podpisu, drzwi nie mogły się otworzyć.

To Harry wpadł na ten pomysł, ponieważ został wychowany w mugolskim świecie. Po prostu zaadaptował tą ideę do magicznego świata. Jednak i pozostali członkowie Dworu mieli w tym swój wkład.

Złapał Cedrika ze rękę i pociągnął go do środka. Harry na nich czekał.

Harry przerwał to, co robił i spojrzał w stronę drzwi, gdy usłyszał, jak się otwierają. Mina Diggory'ego, gdy zobaczył miejsce, które kiedyś było opuszczoną klasą, była całkiem zabawna.

Pokój był podzielony na cztery części. Pierwszą z nich było małe laboratorium eliksirów, w tej chwili zajęte przez bliźniaków. Harry nie miał pojęcia, co robili i coś mu podpowiadało, że lepiej będzie, jeśli tak pozostanie.

Drugą część zajmowała platforma do pojedynkowania się, której używali Neville i Adrian.

Trzecią była obstawiona barierami ochronnymi część pokoju, którą zajmowało kilka wyczarowanych kamieni i drzew, i robiła ona za tymczasowe pole bitwy. Tam właśnie walczyli, mogło ich tam być dwoje lub troje, lub też wszyscy równocześnie. Wygrywała ostatnia osoba, która pozostała na nogach. W tej chwili używali jej Luna, Draco, Theo, Blaise i Graham.

Ostatnia część pokoju, ta, w której sam się znajdował, zajęta była przez kilka czarnych i niebieskich manekinów treningowych, na które mogli rzucać zaklęcia.

Harry ani trochę nie był zaskoczony, widząc, jak zdumiony był Diggory. Jednak dopiero gdy chłopak spojrzał na ludzi tutaj zgromadzonych, Harry był pewien, że zaraz wpadnie w szok.

- Wayne - powitał go Harry, przyciągając uwagę Diggory'ego. - Jeśli nie masz nic przeciwko, spędzisz swój pierwszy trening ze mną - powiedział Harry, chwilowo ignorując drugiego chłopaka.

- Oczywiście, że nie - wykrzyknął Wayne, ciągnąc za sobą Diggory'ego.

- Świetnie. Widzisz te czarne manekiny? - Widząc, że Wayne pokiwał głową, ciągnął dalej: - Chcę, żebyś rzucił na nie wszystkie zaklęcia jakie znasz. Nawetlumos, a jako że nie można dosłownie rzucić lumos na manekina, będziesz musiał dotknąć go wtedy swoją różdżką. Kiedy skończysz, z tyłu manekina znajdziesz zestaw run, dotknij ich różdżką i pojawi się pergamin. Przynieś go do mnie i wyjaśnię ci, co potem zrobić.

Wayne skinął głową i zostawił Diggory'ego z Harrym. Podczas gdy Harry rozmawiał z Wayne'em, Diggory rozglądał się wokół, przeskakując wzrokiem od jednej grupy do drugiej, od czasu do czasu posyłając Harry'emu pytające spojrzenia.

- Diggory, witaj.

- Potter - odpowiedział Diggory, skupiając w końcu na nim uwagę i lekko przekrzywiając głowę.

- Pozwól, że ci wszystkich przestawię, choć sądzę, że już ich znasz, nawet jeśli tylko z nazwiska. W tamtym kącie - mówił Harry, wskazując na bliźniaków - są Fred i George Weasley i... Cóż, prawdę mówiąc, nie mam pojęcia, co robią. Myślę jednak, że lepiej będzie, jeśli tak zostanie. - Uśmiechnął się lekko do Diggory'ego, całkiem zadowolony, gdy zobaczył, że ten rozluźnił się i odpowiedział uśmiechem. - Na platformie do pojedynków jest Neville Longbottom i Adrian Pucey. W otoczonej barierami części w tamtym kącie są Luna Lovegood, Blaise Zabini, Theodore Nott, Draco Malfoy i Graham Montague.

Diggory pokiwał głową, a w jego oczach pojawił się zaciekawiony błysk.

- Co to za miejsce?

- Kiedyś była to opuszczona klasa - opowiedział, siadając na jednej z kanap, które były rozstawione po pokoju, a Diggory zajął stojący obok fotel. - Zmieniliśmy ją w miejsce, gdzie możemy trenować.

- Trenować? Czemu potrzebujecie trenować? - spytał Diggory, siadając naprzeciw niego i relaksując się odrobinę.

- Aby stawać się lepsi. Kochamy magię. Czemu mielibyśmy ograniczać się do tego, czego uczymy się na lekcjach?

Przez chwilę Diggory milczał, po czym skinął głową.

- Mogę to zrozumieć - powiedział i Harry mógł zobaczyć w jego oczach tę samą pasję, co w ich własnych, gdy chodziło o magię. To właśnie sprawiło, że Harry po raz pierwszy zauważył Diggory'ego. - Ale to nie wszystko, prawda?

- Nie - oparł Harry po chwili zastanowienia. - Nie, to nie wszystko. Nie wiem jednak, czy naprawdę chcesz usłyszeć resztę.

- Nie jestem głupi - powiedział Diggory, patrząc mu prosto w oczy. - Wiem, że coś się dzieje wśród Ślizgonów. Nie wiem tylko co, jak, ani dlaczego.

- Co wiesz o Dworze Slytherinu? - spytał wprost Harry, zaskakując Diggory'ego.

- Słyszałem o nim. Myślę, że każda rodzina czystej-krwi o nim słyszała. Ale nie wiem, czym on jest ani co robi.

- No cóż, krótko mówiąc, Dwór rządzi Slytherinem. Nie zawsze jest Dwór. Ale czasami pojawia się uczeń, który jest na tyle inteligentny, potężny, charyzmatyczny i sprytny, że jest w stanie wybić się ponad innych uczniów i stworzyć Dwór. Inni Ślizgoni nie są jego członkami, tylko ci, których Król wybierze. Jednak wszyscy Ślizgoni szanują i boją się Dworu, słuchają go więc.

- A ty jesteś Królem. - Było to bardziej stwierdzenie niż pytanie i Harry jedynie się uśmiechnął. Diggory zamknął oczy i milczał. Harry pozwolił mu na to, wiedząc, że chłopak tego potrzebował. Musiał przeanalizować wszystko, co usłyszał, ale przede wszystkim musiał pogodzić się z tym, co nie zostało powiedziane. Po chwili otworzył oczy. Spojrzał wokół siebie, naprawdę spojrzał. Jego wzrok spoczął na bliźniakach, którzy nadal mieli na sobie szaty Gryffindoru. Potem na Neville'a, który nie dawał za wygraną w pojedynku z Adrianem. Potem spojrzał na Lunę, która opierała się o Blaise'a. z którym siedziała na podłodze i oboje dopingowali Draco, próbując równocześnie rozproszyć uwagę Grahama. W końcu jego wzrok spoczął na Waynie, który nadal rzucał zaklęcia na manekina. Theo był przy nim, pomagając mu i podpowiadając zaklęcia, o których zapomniał.

- Czego chcesz?

- Zmiany - odpowiedział Harry, rozumiejąc, o co pytał Diggory. - Nasz świat utknął w miejscu. Magia umiera. Staje się z dnia na dzień coraz bardziej ograniczona. Tracimy naszą historię, nasze dziedzictwo. Czy nie jesteś zmęczony, widząc, jak mugolaki są odrzucane, ponieważ nie znają naszych tradycji i nie podążają za nimi? Tradycji, których nie mogą się nauczyć, bo książki, które by im na to pozwoliły, są zakazane. Czy nie łamie ci serca widok ginącej rodzinnej magii, która znika, ponieważ rodziny są zbyt słabe, by ją udźwignąć? Czy nie złości cię, że chciałbyś uczyć się magii, ale nie możesz, ponieważ jest ona zakazana? Czy nie chciałbyś, aby było inaczej? My chcemy zmiany. Jesteśmy tą zmianą. - Harry zobaczył pragnienie w oczach Diggory'ego. Żądzę zmian, chęć uczenia się magii, na którą inni mu nie pozwalali. Tęsknotę za czymś innym. - Ty też mógłbyś być tą zmianą.

Oczy Diggory'ego pełne były determinacji, oddania i tak wielkiego pragnienia, że Harry nie mógł powstrzymać się od uśmiechu.

- Witaj we Dworze.

o.o.o.o.o.o.o

- On... on jest czymś więcej - odezwał się Cedrik, kiedy razem z Wayne'em wracali do Hufflepuffu.

- No - odpowiedział Wayne cichym, niemal bogobojnym tonem.

- Kiedy rozmawialiśmy, czułem jego magię. Była tak bardzo inna od czegokolwiek, co dotąd czułem. I było jej tak wiele, i była tak ciepła, tak uspokajająca. Naprawdę wierzę, że jeśli ktoś mógłby coś zmienić, to właśnie on. I chcę w tym pomóc.

- Widzisz więc, czemu oni tak na niego patrzą? - spytał go Wayne, przyglądając mu się z niewielkim, pełnym zrozumienia uśmiechem.

Cedrik skinął głową. Rozumiał. Tamci byli blisko Harry'ego od lat, jeśli on i Wayne byli zafascynowani nim zaledwie po kilku godzinach, to czy można było się dziwić, że ludzie, którzy byli z nim od lat, właściwie go wielbili?

Nie mógł się nie zastanawiać, czy oni też zaczynali tak jak on i Wayne. Wiedział na pewno, że Adrian i Graham nie mieli początkowo zbyt dużo do czynienia z Harrym. Wiedział też, że Marcus był fanatykiem czystej krwi, a jeśli można było wierzyć bliźniakom, a nie mieli oni powodu, żeby kłamać, Marcus był teraz całkowicie oddany Harry'emu. Ta myśl powinna go przerażać. Logicznie myśląc, wiedział, że taki poziom oddania i lojalności nie był normalny. Jednak jedynym, co czuł, była tęsknota. Zobaczywszy więź pomiędzy nimi, braterstwo które dzielili, to było coś, czego zawsze pragnął. Żaden z nich nie udawał, że był kimś innym niż sobą. On także tego chciał. Chciał być tego częścią. Pragnął takiej akceptacji. Chciał być sobą bez strachu, że zostanie odrzucony.

- Jesteśmy już tego częścią - wyszeptał. Na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech. On i Wayne byli częścią Dworu. Już wkrótce będą mieli to wszystko, co pozostali członkowie. Była to tylko kwestia czasu, a oni mogli zaczekać.

o.o.o.o.o.o.o

- Znów się na ciebie gapi - poinformował go Theo.

Harry spojrzał w górę i potwierdził, że Moody rzeczywiście znów się w niego wpatrywał.

- Widzę - odparł nonszalancko. - Choć muszę zauważyć, że gapi się także na ciebie, Draco, Blaise'a i z jakiegoś powodu Neville'a.

Była to druga lekcja, którą mieli z Moodym, a on już miał dość. Mężczyzna był kompetentnym instruktorem, ale bycie obserwowanym przez cały czas było męczące. Harry ignorował go najlepiej, jak tylko mógł, ale mężczyzna nigdy nie przegapił okazji, by zadać mu jakieś pytanie. Zazwyczaj nie miałby kłopotów z udzieleniem odpowiedzi, zwłaszcza że denerwowało to Granger bez końca, że jego odpowiedzi zawsze były prawidłowe, ale w przeciwieństwie do niej nie brzmiał on, jak gdyby zjadł podręcznik. Moody jednak zdawał się czerpać radość ze zwiększania za każdym razem trudności pytania. Nie wiedział, czy Moody robił to, bo chciał wiedzieć, ile wiedział tak zwany Wybawca, czy chciał zadrzeć z Królem Slytherinu. A nie miął wątpliwości, że Moody wiedział o Dworze Slytherinu. Słyszał raz, jak rozmawiał ze Snape'em, pytając, czy "nadal miał kontrolę nad swoimi wężami teraz, kiedy istniał Dwór rządzony przez chłopca, który zniszczył Czarnego Pana". Nie było więc wątpliwości, że wiedział, choć nadal nie wyjaśniało to jego zachowania.

- Pewnie myśli, że przeciągnęliśmy cię na stronę zła - odezwał się Theo tak samo nonszalanckim głosem co Harry, który musiał powstrzymać się od śmiechu.

- Uważam, że było odwrotnie - odparł z diabelskim uśmieszkiem na ustach. Theo rzucił mu żartobliwie zirytowane spojrzenie i potrząsnął głową, wracając do swojej pracy.

Harry zaśmiał się cicho i także zabrał się z powrotem do pracy, choć nie poświęcał jej zbyt wiele uwagi. Był nieco rozkojarzony. Zagraniczni uczniowie mieli przybyć tego popołudnia i nawet jeśli tego nie pokazywał, był tym podekscytowany. Nie samym turniejem, ale możliwością rozszerzenia swojej siatki informacyjnej. Posiadanie kontaktów, lojalnych na dodatek, w obcych krajach uczyniłoby jego życie o wiele łatwiejszym i zawsze mógł powiedzieć Cedrikowi, aby dołączył do Departamentu Magicznej Współpracy Międzynarodowej. Cedrik wspomniał, że zamierzał podjąć pracę w Ministerstwie po ukończeniu siódmego roku i że jego ojciec oczekiwał, że dołączy do jego departamentu, ale po odpowiedniej zachęcie starszy Diggory z pewnością zrozumiałby, że Departament Międzynarodowej Współpracy był o wiele bardziej prestiżowy. Byłoby to stosunkowo proste. Teraz tylko musiał jeszcze zrekrutować zagranicznych uczniów. Z Durmstrangiem pójdzie łatwo. Będą oni mieszkali w lochach Slytherinu, wszyscy będą ich dla niego obserwowali. Ale Beauxbatons... W Ravenclawie mieli tylko Lunę, która i tak większość czasu spędzała z nimi.

Och... To nie była prawda. Luna była jedynym członkiem Dworu w Ravenclawie, ale nie jedyną osobą, którą miał w tym domu.

Miał ochotę zarechotać. Mała Cho. Jak mógł zapomnieć o swojej małej niewolnicy. Będzie musiał się z nią rozmówić. Była dokładnie tym, czego potrzebowali.

- Musimy porozmawiać z Chang - powiedział do swojego Dworu, kiedy usiedli do lanczu.

- Czemu? - spytał Adrian. Widział dziewczynę parokrotnie, bladła za każdym razem, gdy tylko go zobaczyła. Uśmiechnął się, to było całkiem zabawne. Dziewczyna stanowiła świetne źródło rozrywki.

- Informacje o uczniach Beauxbatons. Luna jest z nami przez większość czasu, ale Chang to towarzyski motylek. Nikt nie uzna za dziwne, jeśli zacznie spędzać z nimi więcej czasu.

- To jednak dziwne, co nie? - spytał Draco. - Po tym wszystkim, co się stało, oczekiwałem, że będzie... no, nie wiem w sumie, jakoś inna. A zachowuje się, jakby nic się nie stało.

- To Przysięga - wyjaśnił Harry, wiedząc, że zaklęcia wokół nich sprawią, że nikt nie usłyszy tematu ich rozmowy. - Nie może zrobić nic, co zagroziłoby nam lub mogło nas wydać. Gdyby zaczęła się zachowywać jak ofiara tortur, ludzie zaczęliby zadawać pytania. Tak więc nie ma naprawdę zbyt wielkiego wyboru i musi zachowywać się tak, jak zawsze. Tylko w ten sposób może dalej żyć.

- Są sposoby, aby obejść Wieczystą Przysięgę - skomentował Graham.

- Tak, wiem. Ale naprawdę myślisz, że Chang będzie wiedziała, jak to zrobić? Poza tym boi się śmierci i nas. - Harry zaśmiał się mrocznie. - Czasami lepszy efekt przynosi zniszczenie czyjegoś umysłu niż ciała. - Ślizgoni z jego Dworu patrzyli na niego błyszczącymi oczami i Harry uśmiechnął się do nich. - Zabierzcie im wszystko, co mają. Sprawdźcie, że stracą całą nadzieję. W chwili, gdy to się stanie, przegrają. Będą marionetkami w waszych rękach.

Pokiwali głowami, a ich oczy błyszczały złośliwie i Harry musiał się uśmiechnąć. Zawsze byli tacy gorliwi. Uwielbiał widzieć tę stronę ich osobowości. Zawsze tak o niego dbali, chronili go, że większość ludzi nawet nie podejrzewała, jakimi potworami byli, ale ta ich strona przynosiła tyle rozrywki.

- Chcesz, aby któryś z nas z nią porozmawiał? - spytał Draco.

- Tak, ale dyskretnie. - Pokiwali głowami i Harry uśmiechnął się do nich, anulując otaczające ich zaklęcia. Odezwał się znów, unosząc nieco głos. - Ślizgoni. - Wszyscy uczniowie Slytherinu spojrzeli na nich i Graham ponownie rzucił zaklęcia, tym razem wokół całego stołu. - Za kilka godzin przybędą uczniowie Beauxbatons i Durmstrangu. Według moich informacji przygotowali małe przedstawienie, po którym pójdą usiąść przy stole ich nowego domu. Gdy tylko wkroczą do Hogwartu, będą Ślizgonami i oczekuję, że tak będą się zachowywać. Upewnicie się, że tak się stanie, zaczynając od razu po ich przedstawieniu. Zrozumiano?

- Tak jest - odpowiedzieli chórem Ślizgoni i Graham anulował zaklęcia, wiedząc, że jeśli utrzymaliby je dłużej, nauczyciele zaczęliby coś podejrzewać.

Harry uśmiechnął się. Dobrze ich wyszkolił.

o.o.o.o.o.o.o

Przyjazd nowych uczniów był o wiele bardziej stresujący, niż Harry uważał za możliwe. Nauczyciele krążyli wokół nich, krzycząc na nich za każdy drobny błąd. Harry był w sumie zaskoczony, że nie stracił jeszcze cierpliwości i nie przeklął któregoś z nich. I tak jednak chętnie oglądał przybycie nowych uczniów. Spodobał mu się zwłaszcza statek Durmstrangu. Teraz ponownie siedzieli w Wielkiej Sali, czekając na rozpoczęcie uczty.

Harry jednak nie zwracał na nic uwagi, wpatrując się w stół nauczycieli z oczami utkwionymi w Karkarowie.

- Harry, twoja magia - ostrzegł go cicho Theo i Harry odetchnął głęboko.

- Przepraszam - powiedział, w końcu odrywając wzrok od Karkarowa. - Nie znoszę zdrajców.

- Wiemy - zapewnił go Theo, zerkając przelotnie na Karkarowa oczami pełnymi pogardy i nienawiści. - Chętnie wyrwałbym mu ten zdradziecki język. Mój ojciec był jednym z tych, których zdradził.

- Jego dni są policzone - powiedział mu Harry. Na jego ustach pojawił się mściwy uśmieszek i Theo odpowiedział mu uśmiechem. Nie mógł się doczekać, aż dostanie tego zdrajcę w swoje ręce.

W międzyczasie Beauxbatons zakończyło swoje przedstawienie i uczniowie Durmstrangu rozpoczęli swoje. Ogólnie rzecz biorąc, nie zrobili na Harrym wrażenia, choć musiał przyznać, że uczniowie Durmstrangu musieli mieć dobrą kontrolę nad swoją magią, aby móc siłą woli kształtować ogień.

Kiedy odwrócili się, by zająć swoje miejsca, Ślizgoni z szóstego roku wstali.

- Szósty rok - zawołali chórem, robiąc miejsce dla uczniów Durmstrangu.

Zagraniczni uczniowie spojrzeli po sobie, wyglądając na nieco zdezorientowanych. Po chwili jeden z nich wzruszył ramionami i ruszył w kierunku uczniów Slytherinu, a za nim podążyło kilku kolejnych. Gdy tylko szóstoklasiści usiedli, podnieśli się siódmoklasiści.

- Siódmy rok. - Tym razem nowi uczniowie szybciej do nich dołączyli. Nadal jednak kilkoro z nich wymieniło spojrzenia.

Harry był całkiem zadowolony z efektu. Pozostałe domy nie skomentują tego, byli przyzwyczajeni do Ślizgonów siedzących według rocznika. Założą po prostu, że chcieli włączyć w to uczniów Durmstrangu. Jednocześnie pokazało to zagranicznym uczniom, że dom Slytherina był inny. Widział, jak kilku z nich rozglądało się wokół, zauważając, że jedynie Ślizgoni usadowieni byli w tak specyficznym porządku. Pozwolił im zastanawiać się nad tym, wkrótce i tak wszystko zostanie im wyjaśnione.

Zerknął ponownie na stół nauczycieli i zauważył, że Karkarow mu się przyglądał. Uśmiechnął się. Zastanawiał się, ilu uczniów Durmstrangu będzie pod koniec roku nadal lojalnych Karkarowowi.

o.o.o.o.o.o.o

Sześciu prefektów pozostało w tyle, by zaprowadzić uczniów Durmstrangu do ich nowego pokoju wspólnego i dormitoriów. Harry wiedział, że mieli zabrać ich do pokoju wspólnego dłuższą trasą, opowiadając im po drodze o zasadach przydzielania łóżek i wygłaszając do nich mowę, której zwykle słuchali pierwszoroczni.

W międzyczasie jego Dwór wylegiwał się na kanapach wokół niego. Musiał się uśmiechnąć, widząc, jak doskonale się dogadywali. Wayne i Cedrik integrowali się z resztą Dworu nawet szybciej niż Luna i Neville, a on nie mógł być bardziej zadowolony. Wyglądało to tak, jakby zawsze mieli być jego częścią.

Minęło jeszcze kilka minut, zanim drzwi do pokoju wspólnego otwarły się i do środka weszli prefekci, prowadząc za sobą nowych Ślizgonów. Ci rozglądali się wokół ciekawie, a niektórzy zerkali w ich kąt, nie poświęcając mu jednak zbyt wiele uwagi.

- Witajcie w Slytherinie - zaczął Jason Finch, prefekt z siódmego roku. - Od chwili, gdy wkroczyliście do Hogwartu, przestaliście być uczniami Durmstrangu i staliście się Ślizgonami.

- Dlatego też oczekuje się od was pewnych rzeczy - ciągnęła Flora Carrow, także prefekt z siódmej klasy. - Musicie przestrzegać pewnych zasad.

- Dom Slytherina różni się od pozostałych domów - poinformował ich Derek Blake, prefekt z szóstego roku.

- Dom Slytherina posiada Dwór. Rozkazy Króla są tu prawem. Nie ma w hierarchii Slytherinu nikogo, kto byłby ponad nim, wliczając w to opiekuna naszego domu - wyjaśniła Valeria Hills, prefekt z tego samego roku i Harry był nieco zaskoczony, słysząc w jej głosie szacunek. Nie umknęły jego uwadze spojrzenia, które wymienili niektórzy uczniowie.

- Nie wszyscy członkowie Dworu są Ślizgonami - powiedziała im Juliana Vazy - ale wszyscy są traktowani z tym samym szacunkiem. Nigdy nie mówimy poza pokojem wspólnym, kto jest częścią Dworu i kim jest Król. Zdajemy sobie sprawę, że inni uczniowie mogą wiedzieć, ale i tak nigdy nie rozmawiamy o tym publicznie.

- Spotkacie teraz Dwór. Poinformują was oni o zasadach, według których będziecie żyć, dopóki jesteście Ślizgonami - zapowiedział Terrance Higgs, prefekt z piątej klasy, wskazując im, że powinni za nim podążyć.

Prefekci ustawili nowych uczniów w dwa rzędy przed Dworem i sami stanęli za nimi. Przypominali bardziej strażników niż cokolwiek innego, zwłaszcza że dłonie trojga z nich drgały, jakby chcieli sięgnąć po różdżki, gdy patrzyli spode łba na małą grupkę zagranicznych uczniów. Harry widział ich już wcześniej. Szósty rok, jeśli się nie mylił.

Podczas gdy pozostali nadal wygodnie siedzieli na kanapach, Theo wstał. Harry był wdzięczny, że Turniej nie odbył się wcześniej. Nieważne, jak potężni byli w poprzednich latach, ciężko jest wyglądać onieśmielająco, kiedy ma się nie więcej niż pięć stóp wzrostu. Jednak w ostatnie wakacje wszyscy podrośli, a Theo był jednym z najwyższych w ich grupie, niemalże dorównując szóstoklasistom. W końcu pierwsze wrażenie było bardzo ważne.

- Dobry wieczór. Jako że wszyscy jesteście nowi, rozpocznę od przedstawienia Dworu. Nazywam się Theodore Nott i jak widzicie jestem Ślizgonem. Dalej mamy Draco Malfoya, Blaise'a Zabiniego, Adriana Pucey'a i Grahama Montague, którzy także są Ślizgonami. George Weasley, Fred Weasley i Neville Longbottom są Gryfonami. Luna Lovegood jest Krukonką. Wayne Hopkins oraz Cedrik Diggory są Puchonami. W końcu zaś mamy Harry'ego Pottera, naszego Króla, który także jest Ślizgonem. - Kilkoro uczniów wyglądało na zaskoczonych tym. Zauważył też pogardliwe miny wśród małej grupki szóstoklasistów, tej na którą patrzyli spode łba prefekci. Theo nie dał im szansy się odezwać i ciągnął dalej swoją przemowę. - Choć ustanowiony został Dwór, Ślizgoni nadal cieszą się dużą swobodą. Są tylko trzy zasady, które muszą być przestrzegane. Po pierwsze: żadnego znęcania się. Jeśli czujecie, że nie możecie się kontrolować, przynajmniej nie dajcie się złapać i nie pozostawiajcie za sobą żadnych dowodów. Jeśli zostaniecie złapani, będziecie mieli do czynienia z Dworem. Po drugie: nie używajcie słowa "szlama". Nie ważcie się nawet myśleć tego słowa poza pokojem wspólnym. Wierzcie mi, nie będą się wam podobały konsekwencje złamania tej zasady. - Kilkoro Ślizgonów zadrżało, wspominając Yaxleya. Dwór zaśmiał się mrocznie i niejeden z uczniów zbladł. Pamiętali, jak Yaxley nie był w stanie spać samotnie w swoim pokoju i jego przyjaciele wprowadzili się do niego, aby mógł on przespać przynajmniej kilka godzin. Nigdy nie mieli zapomnieć w jakim stanie znalazł się Yaxley po tym, jak sprzeciwił się Dworowi. - Po trzecie: nie rozmawiajcie z Dworem. Wybierzcie spośród siebie jedną osobę. Tylko ona będzie się do nas zbliżać i rozmawiać z nami. Oczywiście, jeśli któryś z członków Dworu odezwie się do was, lepiej dla was będzie, jeśli odpowiecie. Jakieś pytania?

- Tak, ja mam pytanie - powiedział jeden z chłopców, na których już wcześniej mieli oko. - Dlaczego mamy słuchać się plugawego czarodzieja pół-krwi?

Stojący po jego obu stronach chłopcy zaśmiali się złośliwie. Żaden z nich nie zwrócił uwagi na znajdujących się w pokoju Ślizgonów, nie zauważyli więc, że ci spoglądali na nich z niedowierzaniem, ani też że prefekci i kilkoro innych uczniów wycelowali w nich różdżki, z morderczym wyrazem twarzy. Ich reakcja niewiarygodnie ucieszyła Harry'ego. Każdego roku uczniowie stawali się wobec niego coraz bardziej lojalni, nawet tego nie zauważając.

- Tak w ogóle to gdzie jest ten tak zwany Król? - zadrwił ten sam chłopak. - Plugawy półkrwisty nawet nie powinien tu być. Powinno się go odesłać do tej szlamowatej dziwki, jego matki. Och, racja. Suka już nie żyje. - Uśmiechnął się okrutnie, wyglądając na zadowolonego z siebie.

Harry zaśmiał się cicho mrocznym śmiechem i wstał. Jego Dwór podniósł się razem z nim, choć pozostali krok za nim. Theo skłonił głowę w jego stronę i dołączył do pozostałych członków Dworu.

Niemal się uśmiechnął, gdy zobaczył miny nowych Ślizgonów. Wiedzieli już kim był, ale po raz pierwszy naprawdę mu się przyjrzeli. Jego zdjęcia w gazetach pojawiały się wyjątkowo rzadko, raz tylko zdołali go sfotografować po rozprawie Syriusza, a i tak trzymał się zwrócony do nich plecami. Zdjęcia, które mieli, ledwo pokazywały jego twarz. A przed chwilą podczas obiadu uczniowie Durmstrangu byli zbyt zajęci, by naprawdę zwracać uwagę na innych uczniów.

Wiedział, że był piękny. Zauważył spojrzenia, jakie mu wysyłano. Jego Dwór powiedział nawet, że urodą dorównywał wili. A on wiedział, jak jej używać. Choć to dopiero Nacht sprawił, że naprawdę zapragnął sprawdzić, czy byłby w stanie kogoś uwieść. Nacht go zaintrygował i chciał spróbować. Był nieco zszokowany, jak dobrze to zadziałało. Widział w jego szaroniebieskich oczach żądzę. Pragnienie, które w nich zobaczył, było niemal przytłaczające. Podobało mu się to, ale coś mu podpowiadało, że z Nachtem niebezpiecznie byłoby pogrywać. W jakiś sposób świadomość tego sprawiła, że jeszcze bardziej tego chciał.

Biorąc pod uwagę, co był w stanie zrobić z Nachtem, z tymi uczniami poszłoby mu jak z płatka. Mimo to nie chciał tego robić. Nacht był wyjątkowy, był interesujący, stanowił wyzwanie. Wart był tego, aby Harry z nim grał. Ci uczniowie już nie. Powinni być wdzięczni nawet za to, że mogli przebywać w jego obecności. Nie należały im się z jego strony żadne specjalne względy.

- Miewasz zapędy samobójcze? - spytał, udając zaniepokojenie. - Wszystko, co przed chwilą widziałem, wskazuje na to, że tak.

Chłopak zaczerwienił się mocno, a jego oczy zabłysły wściekłością. Wyglądał, jakby zaraz miał sięgnąć po różdżkę. Powinien był już mieć ją w ręku, jeśli planował konfrontację z nim. Choć jej wynik i tak byłby taki sam.

Oczy chłopaka rozszerzyły się, gdy zdał sobie sprawę, że nie jest w stanie poruszyć własnym ciałem. Tylko jego głowa się poruszała, a i to przychodziło mu z trudem, prawie jakby walczył z jakąś przygniatającą siłą. Upadł na kolana i uczniowie Durmstrangu cofnęli się o kilka kroków, niektórzy zderzając się z prefektami. Inni próbowali pomóc swojemu koledze, ale zatrzymali się, gdy zobaczyli, że wszyscy członkowie Dworu wyjęli różdżki i celowali w nich.

Harry nie miał im tego za złe. Nie musiał patrzeć na swój Dwór, by wiedzieć, że wyglądali onieśmielająco. Byli piękni, potężni, śmiertelnie groźni. Wiedzieli o tym, tak samo jak każdy uczeń Slytherinu, a wkrótce i uczniowie Durmstrangu mieli to zrozumieć.

- Nie martw się - powiedział chłopakowi Harry, uśmiechając się do niego ciepło. - Zajmę się tobą, aż te nieprzyjemne zapędy cię opuszczą.

Była to obietnica, groźba nawet bardziej niż cokolwiek innego i jego Dwór roześmiał się złośliwie. Zaskoczyło go nieco, że Cedrik i Wayne także się zaśmiali, wydawało mu się, że będą potrzebować nieco więcej czasu, by pogodzić się z mroczniejszą stroną Dworu. Podejrzewał jednak, że obelga skierowana w jego stronę wystarczyła, by ich sprowokować. W końcu byli mu tak samo oddani jak pozostali.

- Co robisz? - warknął starszy chłopak, starając się brzmieć groźnie.

Harry westchnął i pokręcił głową. Wyczarował obrożę i założył ją na szyję swojego nowego zwierzątka. Była ona ciemnozielona, z niewielką srebrną zawieszką, na której wygrawerowane były słowa: "Pupilek Króla".

- Zdejmij to ze mnie! - rozkazał chłopak, a w jego oczach błyszczała bezsilna wściekłość.

Harry uśmiechnął się, oczy błyszczały mu radośnie. Jego magia wyrwała się z jego ciała, zdawała się być chętna do zabawy i wiedział, że wszyscy wokół mogli to poczuć. Jego Dwór stawał się coraz bardziej podekscytowany, tak jak i on, kiedy jego magia zaczęła na nich oddziaływać. Niemal wszyscy pozostali zadrżeli, przytłoczeni nagłym wzrostem magicznej siły. Sprawił, że jego magia otoczyła jego nowe zwierzątko i chłopak krzyknął, upadając na ziemię tak, że znajdował się teraz na czworakach. Dyszał, kiedy Harry przestał.

- Zły piesek! - skarcił go Harry. - Psy się nie odzywają.

- Co? - krzyknął chłopak.

Harry zmarszczył brwi i posłał przez ciało swojego pupila kolejny elektryczny impuls.

- Będziesz się musiał nauczyć słuchać rozkazów, albo zostaniesz ukarany. Jeśli nie chcesz zostać ukarany, będziesz musiał się nauczyć.

- Co ty robisz? - wydyszało zwierzątko. Jego lewa ręka drżała nieco, a w oczach pojawił się strach.

Harry pokręcił głową i chłopak znów krzyknął. O wiele głośniej i dłużej niż poprzednim razem. Jego Dwór się roześmiał, radując się jego cierpieniem. Harry wiedział, że potraktowaliby chłopaka o wiele gorzej za to, co o nim powiedział. Uczniowie z Durmstrangu spoglądali na nich z przerażeniem i Harry uśmiechnął się do nich ciepło. Zbledli i większość odwróciła wzrok.

- Psy się nie odzywają - powiedział mu ponownie Harry. Chłopak zajęczał, ale nic nie powiedział. Zadowolony, Harry znów się do niego zwrócił: - Będziesz moim pupilem do czasu, aż będę pewien, że zostałeś dostatecznie wytrenowany. Nie próbuj ściągać obroży. Nie spodobają ci się konsekwencje, jeśli spróbujesz - ostrzegł i jego zwierzątko pokiwało głową. - Dobrze. Idź do swojego pokoju.

Chłopak pokiwał głową i chwiejnie podniósł się na nogi. Harry zaczekał, aż ponownie był w pozycji stojącej, po czym uderzył go kolejnym impulsem prądu.

- Psy nie chodzą na dwóch nogach - skomentował.

Jego pupilek podniósł się na rękach i kolanach i zaczął iść na czworakach. Kiedy przechodził obok Harry'ego, ten pogłaskał go po głowie, delikatnie przeczesując ciemnoblond włosy swojego pupila.

- Dobry chłopiec - pochwalił go i był całkiem zadowolony, kiedy ciało jego zwierzątka zrelaksowało się. Całkiem nieźle poszło. Chłopak potrafił tylko gadać, prawdopodobnie powtarzając bezmyślnie to, czego go nauczono w domu. Pewnie był rozpieszczony i wierzył, że przysługiwało mu prawo do wszystkiego, czego tylko zapragnął. Był starszą wersją Draco z początku ich pierwszego roku. Niewiele czasu zajmie, zanim całkiem się go złamie.

- Poza pokojem wspólnym możesz chodzić normalnie, ale w środku będziesz poruszał się na czworakach, aż powiem ci, że wystarczy.

Jego pupil ponownie pokiwał głową, ruszając w kierunku dormitoriów.

- Terrance, pomóż mu otworzyć drzwi do jego pokoju - poinstruował Harry.

- Tak jest.

Harry uśmiechnął się i spojrzał na stojących przed nim uczniów. Większość patrzyła na niego oczami przepełnionymi strachem. Zadowolony był jednak, widząc, że kilku z nich wyglądało na zaintrygowanych, a u niektórych pojawił się nawet szacunek. Jednym z tych był starszy uczeń, który zdawał się wyglądać znajomo, choć nie mógł sobie przypomnieć dlaczego. Nie miało to jednak znaczenia, wkrótce pozna ich imiona.

- Witajcie w Slytherinie.

o.o.o.o.o.o.o

Cały Dwór był w pokoju wspólnym. Woleliby trenować albo być w pokoju Harry'ego, ale musieli pokazać swoją obecność. Zwłaszcza po wczorajszej nocy. Harry wiedział, że Ślizgoni będą grzeczni, ale uczniowie Durmstarngu byli niepewni.

Zdecydowali się więc spędzić cały dzień publicznie.

Poza tym Harry chciał zobaczyć, jak zachowają się Wayne i Cedrik. Wiedział, że byli lojalni. Łatwo było zauważyć ich oddanie jemu i pozostałym członkom. Jednak ostatnia noc była intensywna, przynajmniej dla nich dwóch, jako że nie doświadczyli oni jeszcze ich mroczniejszej strony.

Jednak z tego, co dotąd widział, wydawało się, że zachowywali się tak jak zwykle. Zdawali się być nawet jeszcze bardziej zrelaksowani w ich towarzystwie i coraz bardziej otwarci wobec pozostałych.

Bardzo go to cieszyło.

- Nie martw się - powiedziała mu Luna, opierając się o niego na kanapie. - Niedługo już będziemy w komplecie.

- Och?

- Tak. Zanim ten rok dobędzie końca Dwór będzie już w kompletny.

- Rozumiem. To dobrze. Wiesz kto?

Luna pokręciła głową. Na jej ustach zaigrał niewielki uśmiech i zachichotała.

- Ten rok jest nieco inny. Wiem wiele rzeczy, choć nie mogę znaleźć w nich sensu. Ale wiem, że jest kilka rzeczy, o których nie mogę ci powiedzieć.

- Czemu nie?

- Gdybyś wiedział, te rzeczy i tak by się wydarzyły, ale mogłoby to zmienić wiele innych, które lepiej by pozostały niezmienione.

- Czy wydarzy się nam krzywda?

- Oczywiście że nie! - odparła, wydając się nieco obrażona samą sugestią, że mogłaby pozwolić, by coś mu się stało. - Nigdy bym nie pozwoliła, by stała ci się krzywda, jeśli mogłabym temu zapobiec - powiedziała cicho, a on uśmiechnął się, całując ją w czoło. Uśmiechnęła się i wtuliła w nieco nieco mocniej. - To jedna z tych chwil, kiedy musisz dokonać wyboru. I tylko ty będziesz wiedział, którą ścieżkę wybrać. Ta chwila określi nasz świat. Naszą przyszłość i przyszłość wszystkich pozostałych.

- Wszystkich pozostałych?

- To odbije się falą.

- Hmm.

No cóż, to było ciekawe. Jaką decyzję mógł podjąć w wieku czternastu lat, która wpłynęłaby na wszystko? Prawdę mówiąc, nic nie przychodziło mu na myśl. Nie ważne, jak bardzo był potężny i jak dobre kontakty zaczynał posiadać, nadal miał jedynie czternaście lat. Był uczniem Hogwartu, który nawet jeszcze nie zdał SUMów.

Nie wątpił w Lunę. Jeśli powiedziała, że coś nadchodziło, to znaczy, że tak było. Po prostu nie mógł się domyślić, co to mogło być.

Z drugiej strony, dobrze było wiedzieć, że już wkrótce jego Dwór miał być kompletny. Gdy to się stanie, będzie mógł zacząć rekrutować ludzi. Będzie potrzebował ich po swojej stronie tak wielu, jak to tylko możliwe. Remus i Syriusz byli już częścią jego drugiego kręgu, będzie musiał go teraz rozszerzyć. Zacząłby wśród najbardziej lojalnych Ślizgonów, a później przeszedł do Krukonów, później Puchonów i w końcu Gryfonów. Pytanie brzmiało, czy powinien ujawnić swoje wpływy, czy nie?

Czy powinien zachować nowych rekrutów w tajemnicy czy pozwolić, by świat się dowiedział, jak wielu za nim podążało?

Wiedział, że byłoby o wiele bezpieczniej dla wszystkich, którzy będą brali w tym udział, jeśli pozostaną w ukryciu. Uśpieni. Tak, byliby jego Uśpionymi. Przeniknęliby wszędzie, zanim świat by się zorientował, co się dzieje, miałby Uśpionego w każdym departamencie Ministerstwa, w każdej firmie, w każdym domu. Zanim by się zorientowali, byłoby za późno, by podjąć walkę.

Pokiwał głową. Wyglądało na to, że wybrał swoją drogę.

Ktoś odchrząknął, przyciągając jego uwagę i Harry spojrzał w górę.

Był to ten sam uczeń z Durmstrangu, który poprzedniej nocy wydał mu się znajomy. Stał teraz przed Dworem, wyprostowany, z głową uniesioną wysoko. Jedak jego wzrok skierowany był w dół, na podłogę, pokazując jego szacunek dla ich pozycji.

- Tak? - spytał Harry, przyciągając spojrzenie chłopaka.

- Zostałem wybrany, aby rozmawiać z Dworem - powiedział chłopak z niemal niezauważalnym akcentem.

Harry pokiwał głową, zgadł już wcześniej, że był tu z tego powodu. Pamiętał, że wczorajszej nocy był najmniej wystraszony.

- Masz jakieś pytania?

Chłopak zdawał się wahać przez ułamek sekundy, po czym skinął głową.

- W porządku. Usiądź więc.

Jego Dwór uśmiechnął się do niego i Harry widział, że Draco wyglądał na dość podekscytowanego.

- Nas już znasz, więc nie będę wszystkich ponownie przedstawiał, ale doceniłbym, gdybyś się przedstawił i powiedział nam, w której klasie jesteś.

- Mam na imię Wiktor Krum i to mój ostatni rok w Durmstrangu.

Och, to dlatego wydawał mu się znajomy. Nic dziwnego, że z niczym nie mógł chłopaka skojarzyć. Nie interesował się specjalnie Quidditchem i prawie nie oglądał Mistrzostw Świata.

- No dobrze, Wiktorze, pytaj więc - powiedział mu Harry, po tym jak Wiktor usiadł obok Grahama, który wyglądał, jakby miał ochotę naskoczyć na gwiazdę Quidditcha, bombardując go pytaniami.

- Czy to prawda, że nie dbasz o to, czy czarodziej jest mugolskiego pochodzenia? - Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, ale zdradziły go oczy. Była w nich nadzieja i było jej więcej, niż Harry uważał za możliwe.

- Nie nazywaj ich tak - powiedział mu Harry. - To czarodzieje pierwszego pokolenia. Odpowiadając na twoje pytanie: nie, nie dbamy o to. Magia jest wszystkim, co się liczy. Tak długo, jak ktoś jest magiczny i akceptuje swoją magiczną krew, nie mamy nic przeciwko. Wayne jest czarodziejem pierwszego pokolenia - odpowiedział mu Harry, wskazując na Wayne'a. - Czemu pytasz?

- Moja matka jest mug... czarodziejką pierwszego pokolenia - powiedział im po chwili. - Durmstrang nie przyjmuje tych, którzy nie są czystej-krwi. Ja dostałem się tylko dlatego, że mój ojciec pochodzi z bardzo starego rodu. - Brzmiał na zgorzkniałego, a jego uśmiech był nieco deprecjonujący. - Mówią o niej, jakby była klaczą rozpłodową, dobrą jedynie do rodzenia dzieci. Ale ja widziałem jej magię, jest potężniejsza od wielu z tych czystokrwistych - prychnął drwiąco. - Chciałbym, aby było inaczej.

Przez chwilę milczeli, wiedząc, że Wiktorowi nie było łatwo podjąć tego tematu. Nie wiedział, że Wiktor był pół-krwi. Musiał być to dobrze skrywany sekret.

- Mogłoby być inaczej - powiedział Harry. - My też chcemy, aby to się zmieniło. Wiedziałeś, jak zareagował mój pupilek.

- Dmitri Wołkow.

- Jest moim pupilkiem - zaśmiał się Harry. - Nie potrzebuje imienia.

- Ma szczęście, że jeszcze żyje - odezwał się Adrian, odkładając trzymaną książkę z ponurym spojrzeniem.

- Gdyby Harry pierwszy się nim nie zajął, my byśmy go zabili - dodał Theo.

- Żadnego zabijania w Hogwarcie - skarcił ich Harry. - Przynajmniej na razie - dodał z uśmieszkiem.

Wiktor patrzył na nich szeroko otwartymi oczami, nie bardzo wiedząc, czy mówią serio, czy nie. Coś w ich spojrzeniach powiedziało mu, że tak. Powinno go to przerazić, powinno sprawić, by chciał uciec za siódmą górę, ale tak się nie stało. Zamiast tego odkrył, że się uśmiecha, rozbawiony ich przekomarzaniem.

Harry uśmiechnął się do niego, a jego oczy zamigotały.

- Jakieś inne pytania?

- Kilka - odparł Wiktor, czując się o wiele bardziej zrelaksowany. - Nie powiedziano nam właściwie, jak stworzyłeś Dwór, więc nie rozumiem tego tak do końca. Ani tego, co ktoś musi dokonać, by go ustanowić. Poza tym... No, chodzi o twoją magię... Ona jest... Jest inna.

Dwór się roześmiał, uśmiechając się do niego niewielkimi, pełnymi zrozumienia uśmiechami, które sprawiły, że ich oczy rozbłysły.

- Czemu nie spędzisz z nami reszty dnia? - spytał Harry. Wyglądało na to, że ich Dwór stanie się międzynarodowy szybciej, niż myślał.

Wiktor uśmiechnął się i pokiwał głową. Wiedział, że zgadzał się na więcej, niż tylko to, o co spytał Harry, nawet jeśli nie wiedział, co to dokładnie było. Jednak nie dbał o to tak naprawdę, w głębi duszy wiedział, że nie będzie tego żałował.

Wszyscy pozostali Ślizgoni wiedzieli, co się stało, gdy tylko zobaczyli, że Wiktor zaczął spędzać z Dworem więcej czasu. Powiedzieli uczniom Durmstrangu, aby znaleźli nową osobę, która będzie rozmawiać z Dworem, skoro Wiktor był teraz jego członkiem.

- Dlaczego? - spytał Wiktor, gdy usłyszał, że był uważany za członka Dworu.

- No cóż, myślałem o tym, aby rozszerzyć Dwór. Jesteś jednym z najlepszych uczniów Durmstrangu, międzynarodowym graczem w Quidditcha i obcokrajowcem. Masz już wiele znajomości, możesz poszerzyć naszą sieć kontaktów. Ale ponad wszystko, nie boisz się mojej magii - powiedział mu Harry.

I na tym sprawa się zakończyła.

Wiktor doskonale się do nich dopasował. Był świetny w pojedynkowaniu się i znał zaklęcia, o których oni nigdy nie słyszeli. Nie zaskoczyło to zbytnio Harry'ego, że różne kraje miały różne zaklęcia. Nie pospolite zaklęcia, takie jak Drętwota, te były wszędzie podobne. Ale stara magia, zaklęcia niemalże już zapomniane przez świat, te były inne. Wiktor został przydzielony do działu skupiającego się na nauce nowych zaklęć w gazecie i nieustannie poszukiwał nowych rzeczy. Napisał nawet do swojego ojca, prosząc o stare książki z ich biblioteki.

Wiktor był szczęśliwy, że uważano go za coś więcej niż tylko przygłupiego gracza Quidditcha.

Harry zdał sobie sprawę, że Wiktor nie lubił swojej sławy i uwagi, którą mu poświęcano. Zwłaszcza dlatego, że ludzie zwykle zakładali, że był dobry jedynie w Quidditchu. Był to jeden z powodów, dla którego mówił z przesadnym akcentem. Kiedy był z Dworem, jego akcent był niemal niezauważalny, ale kiedy pokazywał się publicznie, stawał się on tak wyraźny, że ledwo dało się zrozumieć, co mówił. Żaden członek Dworu nie miał mu tego za złe, jeśli było coś, co wszyscy rozumieli, była to potrzeba noszenia masek.

Harry otrzymywał także codziennie raporty o uczniach Beauxbatons. Mała Cho jąkała się potwornie, gdy składała mu je osobiście, ale przynajmniej spełniała swoje zadanie.

Ze wszystkich uczniów najbardziej wyróżniała się częściowa wila, Fleur Delacour. Z tego, co zrozumiał, wynikało, że nie miała prawdziwych przyjaciół. Dziewczyny były zbyt zazdrosne o jej wygląd, by nawiązać z nią prawdziwą więź, a chłopcy ledwo byli wstanie się przy niej kontrolować. Jedynymi ludźmi, którym zdawała się ufać, była jej rodzina, a najbliższa jej sercu była jej młodsza siostra, ponieważ Fleur rozumiała, co młodsza dziewczynka miała wycierpieć z rąk swoich znajomych. Była najlepsza w swojej klasie, wyróżniając się zwłaszcza wyjątkowym talentem do zaklęć i czarów związanych z ogniem.

Harry niemalże trząsł się z podekscytowania na myśl o dodaniu ją do swojego Dworu. Mogła być ich drzwiami do Francji, tak jak Wiktor do Bułgarii. Była potężna i nie była do końca człowiekiem. Pomogłoby to zyskać zaufanie innych pół-ludzi. Ale ponad wszystko, była wilą. Do tylu rzeczy mogłaby się przydać... Odrobina jej naturalnego uroku tu i tam i ci wszyscy nieznośni politycy jedliby jej z ręki, gotowi zrobić wszystko, by ją uszczęśliwić. Tak, chciał ją w swoim Dworze.

- Cześć - powitał ją, kiedy dotarł do ustronnego zakątka biblioteki, w którym wiedział, że ją znajdzie. Chang powiedziała mu, że każdego dnia szła w to samo miejsce, mniej więcej w tym samym czasie.

Spojrzała na niego, a w jej oczach na chwilę mignęło zaskoczenie, zanim ukryła je za maską obojętności. Niemal się uśmiechnął. Jej maska była niemalże tak dobra jak jego własna.

- Oui? - Jej głos mógłby zamrozić lawę.

- Przepraszam, nie chciałem ci przeszkadzać. - Uśmiechnął się lekko. - Zastanawiałem się, czy miałabyś coś przeciwko, gdybym ukrył się na chwilę w tym kącie?

- Ukrył? - Uniosła idealnie wyprofilowaną brew.

- To tylko kilku Gryfonów, których nie lubię, a nie chcę dostać migreny wywołanej męczeniem się z nimi.

Przyglądała mu się przez chwilę, patrząc mu w oczy. Powoli pokiwała głową, wskazując mu krzesło naprzeciwko niej.

Uśmiechnął się lekko, wyciągając z plecaka książkę i siadając.

- Dziękuję. Jestem Harry, tak przy okazji. Harry Potter.

- Oui, je sais. Jestem Fleur Delacour.

- Enchanté mademoiselle.

- Znasz francuski? - W jej głosie zabrzmiała nuta zainteresowania.

- Nie bardzo. - Zaśmiał się. - Moja znajomość francuskiego nie wykracza poza to, czego nauczyłem się w szkole, zanim przybyłem do Hogwartu. Obawiam się, że to nie dość, by podtrzymać rozmowę. Jak ci się na razie podoba w Hogwarcie?

- Jest inny niż oczekiwałam - odparła, o wiele cieplejszym tonem.

- Pozytywnie czy negatywnie inny?

- Pozytywnie. Niektóre rzeczy są takie same jak w Beauxbatons - odpowiedziała, a jej oczy pociemniały. - Ale inną są lepsze.

- Och? Co jest lepsze?

- Ma mčre et mon pčrepowiedzieli mi, że większość czarodziejskich rodzin będzie na mnie patrzyła z góry.

- Z powodu krwi wili?

Przez chwilę wyglądała na zaskoczoną. Następnie jej oczy zwęziły się nieco, poszukując w jego głosie i wyrazie twarzy oznak uprzedzenia. Nie zobaczywszy żadnych, skinęła głową.

- Oczekiwałam, że zostanę odtrącona - wyznała. - Zwłaszcza przez Ślizgonów. Ale wszyscy byli wobec mnie mili. W ogóle ze mnie nie drwili. To miła zmiana.

Harry pokiwał głową. Ostrzegł swoich Ślizgonów, aby byli przynajmniej uprzejmi, dobrze było wiedzieć, że słuchali jego rozkazów.

- Slytherin zmienił się przez lata - skomentował Harry. - Większość z nas nie dba o krew, jedynie o magię. A ci, którzy dbają, mają dość instynktu samozachowawczego, aby siedzieć cicho.

- A co z tobą? Ma to dla ciebie znaczenie?

- Ja? - zaśmiał się. - Byłaby to z mojej strony pewna hipokryzja, gdybym dbał o krew, nie sądzisz?

Roześmiała się. Był to dźwięk przypominający dzwoneczki i Harry zrozumiał, dlaczego wszyscy chłopcy w szkole wpatrywali się w nią jak w tęczę.

- Cieszę się, że miło spędzasz czas w Hogwarcie - powiedział jej Harry. - Powinnaś wpaść do pokoju wspólnego Ślizgonów. Tylko dlatego, że przydzielono cię do dormitorium Ravenclawu, nie znaczy, że cały czas musisz być z nimi. Jeśli miałabyś ochotę do nas dołączyć, powinnaś porozmawiać z Luną. Jest Krukonką, ale wie, gdzie jest nasz pokój wspólny i posiada hasło.

- Dziękuję ci za tę propozycję - odparła minutę lub dwie później i Harry uśmiechnął się do niej. Powrócił do swojej książki i przez resztę czasu spędzonego razem siedzieli w ciszy.

Był całkiem zadowolony z takiego obrotu spraw. Teraz musiał tylko zaczekać i zobaczyć, czy urocza panna Delacour złapała przynętę.

o.o.o.o.o.o.o

Słyszała ich szeptanie, nawet jeśli udawała, że jest inaczej. Nie skłamała, mówiąc Harry'emu, że niektóre rzeczy były lepsze, podczas gdy niektóre pozostały takie same. Zazdrosne spojrzenia podążały za nią nawet w Hogwarcie. Złośliwe szepty rozbrzmiewały, gdy tylko odwróciła się do kogoś plecami. Jej matka zawsze mówiła, że to ciężar, który musi znosić każda wila, nawet jeśli jest nią tylko po części.

Kiedyś przeklinała swoją krew. Swoje dziedzictwo. Przyniosło jej jedynie smutek i samotność. Z biegiem lat nauczyła się z tym żyć. Zaakceptowała swój los i stworzyła dla siebie maskę obojętności.

Jednak czasami samotność dręczyła ją wyjątkowo mocno.

Był to jeden z tych dni. Mimo to jednak trzymała głowę uniesioną wysoko. Nie zamierzała pozwolić, by zobaczyli, że ją ranią.

Jej uwagę przyciągnęły długie, srebrzysto-blond włosy przy wyjściu z pokoju wspólnego Krukonów. Luna. Dziewczyna, która jak powiedział Harry, mogła zaprowadzić ją do pokoju wspólnego Ślizgonów.

Po tym dniu w bibliotece miała go na oku. Łatwo było zauważyć, jak oczarowywał nauczycieli i uczniów. Nawet ci, którzy go nie lubili, byli nim zauroczeni. Widziała, jak patrzyli na niego jego przyjaciele. Nawet Krum dołączył do jego grupki, wyglądając, jakby zawsze był jednym z nich. Dziwne jak wszyscy zadawali się grawitować w kierunku Harry'ego Pottera.

Nie mogła nic poradzić na to, że była nim zaintrygowana.

Wiedziała, że ich spotkanie nie było przypadkowe, nie była głupia. Nie mogła jednak zrozumieć, czego chciał. Wiedziała, że nie zamierzał napierać, zrobił pierwszy krok, ale nie planował robić nic więcej. To ona musiała zdecydować się, aby do niego podejść. Kolejny krok miał należeć do niej. Pytanie brzmiało: czy chciała zrobić ten krok?

Jej pierwszą odpowiedzią byłoby nie, ale im więcej dni mijało, tym bardziej chciała przyjąć jego propozycję. Nie mogła nie zastanawiać się, czy nie dałby jej tego, czego od zawsze poszukiwała, ale nigdy tak naprawdę nie odnalazła. Akceptacji.

Pewna była, że dałby jej to i o wiele więcej, musiała jedynie mieć odwagę, by zrobić kolejny krok.

Mimo to bała się. Zraniono ją już tyle razy, ile jeszcze będzie w stanie znieść, zanim roztrzaska się na kawałki? Czy mogła podjąć to ryzyko? Czy było to go warte?

Wróciła myślami do ich relacji. Wszyscy mogli zobaczyć więź pomiędzy nimi. Pragnęła tego. A on otwarł dla niej drzwi. Musiała tylko być dość silna, by zrobić ten krok.

Czy była dość silna?

- Luna! - zawołała, zanim mała blondynka mogła opuścić pokój wspólny.

Luna rozejrzała się wokół i kiedy jej oczy spoczęły na niej, uśmiechnęła się. Było to wszystko, czego Fleur potrzebowała, by wstać i dołączyć do niej. Wyszła za młodszą blondynką z pokoju wspólnego, ignorując spojrzenia, które śledziły jej każdy krok.

- Dokonałaś właściwego wyboru - powiedziała jej Luna, kiedy już opuściły pokój wspólny. - Harry... On nie poprowadzi cię na manowce.

- Skąd wiesz? - spytała.

- Harry znalazł mnie na moim drugim roku. Siedziałam naga w schowku na miotły. Znęcano się nade mną - wyznała Luna, nie patrząc na Fleur. - Harry wziął mnie do siebie, zajął się mną. Tak samo zajmie się tobą. - Luna uśmiechnęła się do niej ogromnym, rozmarzonym uśmiechem i Fleur nie mogła jej nie uwierzyć. - Musisz mu tylko zaufać.

Zaufać. Czy mogła mu zaufać?

- Nie martw się tyle. - Luna zatrzymała się i patrzyła jej teraz prosto w oczy. - Musisz po prostu dać się ponieść.

- A co jeśli nie potrafię?

- Potrafisz. W innym razie nie byłoby cię tutaj. Ale ponad wszystko, tego właśnie chcesz, prawda? - Na ustach Luny pojawił się porozumiewawczy uśmiech.

Fleur poczuła, jak serce zabiło jej szybciej. Tak, chciała tego. Chciała tego, co widziała pomiędzy Harrym i jego przyjaciółmi. Po prostu nigdy nie sądziła, że będzie jej to dane. A teraz Harry jej to oferował.

Luna zaśmiała się i chwyciła ją za rękę.

- Chodź, czeka na nas.

o.o.o.o.o.o.o

Czas przemknął w mgnieniu oka i zanim Harry się zorientował, był już trzydziesty pierwszy dzień października. Zamek ogarnęła nieco nerwowa atmosfera. Wszyscy byli podekscytowani ucztą, bo to w ciągu niej wybrani mieli zostać zawodnicy Turnieju Trójmagicznego.

Harry także był podekscytowany, ale nie z powodu samego turnieju, ale ponieważ trzech członków jego Dworu się zgłosiło.

Cedrik, Wiktor i Fleur. Wiedział, że planowali się zgłosić. Był jednak bardzo zadowolony, gdy zapytali go najpierw o pozwolenie.

Początkowo Fleur była nieco niezdecydowana w kwestii Dworu. Jednak gdy zobaczyła, że chłopcy traktowali ją jak każdego innego członka, a Luna patrzyła na nią jak na starszą siostrę, zaczęła czuć się bardziej komfortowo.

Tak samo jak Wiktor, uwielbiała być doceniana za coś więcej niż tylko swój wygląd.

Gdy dowiedziała się, że Harry jest właścicielem Magii Dzisiaj, była pod dużym wrażeniem. Najwyraźniej jej ojciec posiadał prenumeratę. Przeczytał gazetę, gdy był w Londynie w interesach i poprosił o prenumeratę. Przedstawił gazetę kilku swoim przyjaciołom z Ministerstwa we Francji i oni także ją zakupili. Bardzo go to ucieszyło. Nie miał pojęcia, że Magia Dzisiajodbijała się echem także poza granicami kraju.

Fleur była dumna, mogąc być częścią czegoś takiego i zabrała się do pracy, gdy tylko Harry coś jej zlecił. Rozkwitła w ich towarzystwie i zdawała się promieniować szczęściem. Wyjawiła im, że wile były bardzo towarzyskimi istotami i choć ona sama nie była nią w pełni, miała w sobie dość krwi wili, by miało to na nią wpływ. Teraz, gdy miała prawdziwych przyjaciół, ludzi, którzy jej nie pożądali ani jej nie zazdrościli, poczuła, że jej wila krew się uspokoiła i była prawdziwie szczęśliwa po raz pierwszy, odkąd rozpoczęła naukę w szkole.

Wiktor wiele jej pomógł z tą częścią jej, która pochodziła od magicznej istoty. Choć niewiele osób o tym wiedziało, wile przybyły po raz pierwszy z Bułgarii, posiadał więc na ich temat wiele książek. Poprosił swojego ojca, by mu je wysłał i dał je Fleur do przeczytania.

Książki te pomogły jej lepiej zrozumieć samą siebię.

Harry zasugerował, że mogłaby spróbować zdobyć kontrolę nad przemianą, tak jak czystej-krwi wila. Nadal nad tym pracowała, ale mogła już teraz kontrolować wili ogień, będąc w ludzkiej postaci. Nie na długo wprawdzie i niewiele mogła z nim zrobić, ale był to duży krok naprzód. Coś, co wielu ludzi uważało za niemożliwe. Harry pochwalił ją za jej sukces i Fleur przez kolejne dwa dni chodziła wokół, lśniąc z dumy.

Ogólnie rzecz biorąc, Harry był całkiem zadowolony ze swojego Dworu. Nowi członkowie doskonale pasowali do reszty, jak gdyby byli z nimi od początku, a starsi członkowie pomagali im poczuć się wśród nich swobodnie.

Posiadanie starszych członków we Dworze, pomogło im także w trenowaniu. Przyzwyczaili się już do swoich stylów walki, tak więc dodanie do ich pojedynków Wayne'a, Cedrika, Fleur i Wiktora uczyniło je bardziej interesującymi i pozwoliło im uczyć się nowych rzeczy. Wayne szybko stawał się jednym z najlepszych uczniów w klasie, idąc łeb w łeb z pozostałymi członkami Dworu, a Cedrik rozwijał się równie szybko, dogoniwszy nareszcie Adriana, Grahama i bliźniaków. Wiktor i Fleur byli nieco lepsi w pojedynkowaniu się, jako że obaj otrzymali dodatkowe szkolenie w tej dziedzinie. Cedrik jednak był bardziej kreatywny z zaklęciami, które znał, tak więc podczas walki wychodzili na równo.

Harry nie miał pojęcia, czy zostaną oni wybrani na zawodników, ale gdyby tak się stało, nie umiałby łatwo stwierdzić, które z nich okazałoby się lepsze. W tej chwili mniej więcej sobie dorównywali.

Uczta z okazji Halloween zdawała się trwać dłużej niż zwykle. Wszyscy w Wielkiej Sali, zgadując po tym, jak nieustannie wyciągali szyje i po ich zniecierpliwionych minach, kręceniu się na miejscach i wstawaniu, by zobaczyć, czy Dumbledore skończył już jeść, niecierpliwie czekali, aż zawodnicy zostaną wybrani. Harry w milczeniu pokręcił głową. Rozumiał, że wszyscy byli zniecierpliwieni, ale powinni przynajmniej okazać odrobinę dobrych manier. Zadowolony był, że przynajmniej Ślizgoni i jego Dwór zachowywali się, jak powinni.

W końcu złote talerze znów zabłysły czystością i hałas w Wielkiej Sali gwałtownie przybrał na sile, ale ucichł niemal natychmiast, gdy Dumbledore podniósł się od stołu. Po obu jego stronach Karkarow i Maxime wyglądali na równie spiętych i wyczekujących jak wszyscy pozostali. Ludo Bagman szczerzył zęby i mrugał do różnych uczniów. Crouch za to wyglądał na niezainteresowanego, niemalże znudzonego. Czemu w ogóle tutaj był, Harry nie miał pojęcia. Z tego, co ostatnio słyszał, wynikało, że niezbyt mu ufano w Ministerstwie. Podejrzewał jednak, że ponieważ brał udział w planowaniu turnieju, musiał teraz być świadkiem wszystkich wydarzeń. Mimo to jednak, biorąc pod uwagę jego pozycję, można by pomyśleć, że powinien był przynajmniej włożyć trochę wysiłku, by wydać się sympatycznym, zdawał się jednakże całkiem zadowolony, mogąc wpatrywać się w przestrzeń z całkowicie znudzoną miną.

- Tak więc, czara jest już niemal gotowa, by podjąć decyzję - powiedział Dumbledore. - Podejrzewam, że potrzebuje jeszcze około minuty. A teraz, kiedy nazwiska zawodników zostaną wywołane, proszę, aby wstali oni i podeszli na przód sali, przeszli wzdłuż stołu nauczycieli i udali się do sąsiedniej komnaty. - Wskazał na drzwi znajdujące się za stołem nauczycieli. - Tam otrzymają pierwsze instrukcje.

Wyjął różdżkę i machnął nią szerokim łukiem. Równocześnie wszystkie świece, poza tymi znajdującymi się we wnętrzu wydrążonych dyń, zgasły, pogrążając ich w półmroku. Czara Ognia świeciła teraz jaśniej niż cokolwiek innego w Wielkiej sali, a jej migoczące, niebieskobiałe płomienie były niemal bolesne dla oczu. Wszyscy przyglądali się jej, czekając. Kilka osób zaczęło zerkać na zegarki.

Nagle płomienie wewnątrz czary stały się czerwone. Zaczęły sypać się z niej iskry. Chwilę później język ognia wystrzelił w powietrze i wyfrunął z niego przypalony kawałek pergaminu. Cała sala westchnęła.

Dumbledore złapał pergamin i wyciągnął go na długość ramienia, aby móc go przeczytać w świetle płomieni, które ponownie stały się niebieskobiałe.

- Zawodnikiem Durmstrangu - przeczytał mocnym, czystym głosem - będzie Wiktor Krum.

Grzmot oklasków i dopingujących okrzyków przetoczył się po sali. Wiktor Krum wstał od stołu Ślizgonów, gdzie siedział pośród Dworu. Jego członkowie uśmiechnęli się do niego, posyłając mu pełne dumy spojrzenia, a kiedy Harry wysłał mu ciepły, pełen dumy uśmiech, Wiktor wyprostował się jeszcze bardziej. Pomaszerował w stronę Dumbledore'a, pewnie stawiając kroki, po czym skręcił w prawo, przeszedł wzdłuż stołu nauczycieli i zniknął za drzwiami prowadzącymi do sąsiedniej komnaty.

- Brawo, Wiktor! - zagrzmiał Karkarow tak głośno, że wszyscy zdołali go usłyszeć, pomimo braw. - Wiedziałem, że miałeś to w sobie!

Harry prychnął drwiąco. Zastanawiał się, ile jeszcze zajmie Karkarowowi, zanim ten zorientuje się, że Wiktor należał teraz do niego. Nawet pozostali nauczyciele zauważyli, że Wiktor spędzał większość czasu z Dworem.

Oklaski i rozmowy ucichły. Uwaga wszystkich znów skupiła się na czarze, która kilka sekund później znów zmieniła kolor na czerwony. Wystrzelił z niej drugi kawałek pergaminu, wypchnięty przez płomienie.

- Zawodnikiem Beauxbatons - powiedział Dumbledore - jest Fleur Delacour!

Ślizgoni zaskoczyli wszystkich, kiedy także zaczęli klaskać. Harry zaśmiał się, gdy zobaczył ich miny. Fleur była częścią Dworu, oczywiście, że Ślizgoni bili jej brawo.

Gdy Fleur zniknęła w sąsiedniej komnacie, ponownie zapadła cisza, ale tym razem była ona tak nabrzmiała podekscytowaniem, że niemal można było jej posmakować. Następny miał być zawodnik Hogwartu.

I ponownie Czara Ognia stała się czerwona, wybuchając iskrami, a język ognia wystrzelił wysoko w powietrze, zaś z jego końca Dumbledore wyjął trzeci kawałek pergaminu.

- Zawodnikiem Hogwartu - zawołał - jest Cedrik Diggory!

Wszyscy Puchoni poderwali się na równe nogi, krzycząc i tupiąc, gdy Cedrik przeszedł pośród nich, uśmiechając się szeroko i skierował się w kierunku komnaty znajdującej się za stołem nauczycieli. Ślizgoni dołączyli do nich, robiąc o wiele więcej hałasu, niż normalnie. Inaczej jednak niż pozostali uczniowie, nie świętowali jedynie wyboru zawodnika Hogwartu. Świętowali wybór wszystkich zawodników. Świętowali fakt, że wszyscy oni byli członkami Dworu. Śmiech Harry'ego pozostał niezauważony wśród całego tego zamieszania. Nie ważne, kto miał wygrać i tak zwycięzcą będzie Dwór.

Brawa dla Cedrika trwały tak długo, że minęło trochę czasu, zanim Dumbledore znów zdołał zabrać głos.

- Wspaniale! - zawołał Dumbledore radośnie, gdy resztki zamieszania w końcu ucichły. - Mamy więc naszych trzech zawodników. Pewien jestem, że mogę liczyć na was wszystkich, włączając w to uczniów z Beauxbatons i Durmstrangu, że okażecie waszym zawodnikom całe wsparcie, na jakie was stać. Kibicując waszym zawodnikom, przyczynicie się w dużej... - Ale nagle Dumbledore urwał i oczywistym stało się dla wszystkich, co go rozproszyło.

Ogień w czarze znów stał się czerwony. Zaczęły tryskać z niej iskry. Długi płomień wystrzelił nagle w powietrze, niosąc ze sobą kolejny kawałek pergaminu.

Automatycznie, jak się zdawało, Dumbledore sięgnął ręką i chwycił pergamin. Przez chwilę trzymał go przed sobą, wpatrując się w napisane na nim imię. Nastąpiła długa przerwa, podczas której Dumbledore gapił się na trzymany w ręku świstek, a wszyscy obecni w pokoju wpatrywali się w niego. Po czym Dumbledore odchrząknął i przeczytał na głos:

- Harry Potter.

No cóż... Kurwa.

Niemal wszystkie głowy w sali obróciły się w jego stronę. Zignorował ich, zauważając, ze jego Dwór miał na twarzach swoje maski i patrzył groźnie na wszystkich, dając do zrozumienia, by nie ważyli się nic mówić.

Powoli wstał i spojrzał na Dumbledore'a, czekając na instrukcje.

- Harry! Podejdź tutaj, z łaski swojej! - Harry skinął głową i podszedł do stołu nauczycieli. Dumbledore wskazał na drzwi, za którymi zniknęli pozostali zawodnicy i Harry powstrzymał westchnienie. Nie wyglądało na to, żeby miał zbyt duży wybór.

Gdy tylko wszedł do pokoju, trzej członkowie jego Dworu spojrzeli w górę. Siedzieli wokół kominka, rozmawiając i śmiejąc się. Zamarli, gdy zobaczyli, że to on.

- Coś się stało, Harry? - spytał Cedrik, wstając ze swojego miejsca.

- Moje imię wyszło z czary - powiedział im, nie zdoławszy zamaskować całkowicie złości w swoim głosie.

- Co? - wykrzyknął Wiktor. - Kto śmiałby wrzucić do niej twoje imię?

- Nie wiem - westchnął Harry, opadając na najbliższy fotel. Poczuł, jak wszyscy troje wstali ze swoich miejsc i stanęli obok niego. - Dumbledore ustawił wokół ochrony. To on narysował linię wieku. Wątpię, by ktoś mógł ją przekroczyć.

- Jeszcze poza tym kto, powinniśmy się też zastanowić dlaczego - mruknęła Fleur. - Czemu ktoś miałby wrzucić twoje imię?

- Może, aby go przetestować - zaproponował Cedrik. - Zobaczyć, jak silny jest naprawdę Chłopiec, Który Przeżył.

- Albo żeby zobaczyć, jak potężny jest Król Slytherinu - dodał Harry.

- Nie - odrzucił natychmiast tę propozycję Wiktor. - Ślizgoni nie zdradziliby cię w ten sposób. Większość cię uwielbia, a pozostali zbyt by się bali.

Zanim mogli kontynuować swoją rozmowę, drzwi otwarły się z hukiem i wszedł przez nie Dumbledore, a za nim McGonagall, Snape, Karkarow, Maxime, Crouch i Bagman.

Albus niemal stanął jak wryty, gdy zobaczył Harry'ego. Siedział on na fotelu przy kominku, wyglądając, jakby niczym się nie przejmował. Wokół niego byli pozostali trzej zawodnicy, a ich miny nic nie wyrażały. Powstrzymał dreszcz, który chciał przebiec mu po plecach. Z każdym kolejnym dniem Harry przypominał coraz bardziej Toma.

- Harry - zaczął, zanim ktokolwiek inny mógł się odezwać. - Czy wrzuciłeś lub poprosiłeś kogoś, aby to zrobił, swoje imię do czary?

- Nie - odparł chłopiec. Patrzył na nich chłodno, jakby mówiąc im, by nie śmieli mu zaprzeczać.

- To oczywiste, że chłopiec kłamie - prychnął Karkarow.

Harry jedynie uniósł brew, podczas gdy Wiktor zrobił krok do przodu, jak gdyby osłaniając Harry'ego.

- Harry nie kłamie - oznajmił, a pozostała dwójka pokiwała głowami.

- Wiktor... - Karkarow spojrzał pomiędzy swoim uczniem i Harrym, próbując zrozumieć, co się przed nim działo. Na ustach Harry'ego pojawił się przelotnie wąski uśmieszek, kiedy oczy Karkarowa rozszerzyły się odrobinę.

- Jak więc wyjaśnisz to, że twoje imię wyszło z czary? - spytała Maxime, spoglądając na Harry'ego spode łba.

- To oczywiste, non? - Fleur nie mogłaby brzmieć bardziej protekcjonalnie, nawet gdyby chciała. - Ktoś wrzucił tam jego imię.

- Dlaczego ktoś miałby to zrobić? - prychnął pogardliwie Snape i oczy zawodników skupiły się na nim, rzucając mu mordercze spojrzenia. Harry niemal się zaśmiał, niechęć, którą żywił do tego mężczyzny, przeszła na wszystkich członków jego Dworu.

- Właśnie, oto jest pytanie, czyż nie? - odgryzł się Cedrik.

- Jednak najważniejsze pytanie brzmi: czy muszę uczestniczyć, czy też nie - stwierdził Harry, spoglądając na nich wszystkich.

- No... To znaczy, widzisz... Barty? - Bagman zająknął się nieco i Harry musiał powstrzymać się przed wywróceniem oczami.

- Musimy trzymać się reguł, a te wyraźnie mówią, że wszystkie osoby, których imiona wyjdą z Czary Ognia, są zobowiązani do udziału w turnieju - odpowiedział mu szorstko, choć wyglądał na równie znudzonego co w Wielkiej Sali.

- Doskonale, Barty zna księgę zasad od początku do końca - powiedział Bagman, uśmiechając się szeroko i odwracając do Karkarowa i madame Maxime, jak gdyby sprawa ta została już zamknięta.

- Tak nie może być! - wykrzyknął Karkarow. - Hogwart nie może mieć dwóch zawodników!

- I nie będzie miał - wtrącił się Harry, zanim kłótnia mogła się rozkręcić. - Hogwart ma jednego zawodnika, Cedrika.

- A co z tobą, chłopcze? Także jesteś uczniem Hogwartu - prychnął Karkarow pogardliwie i Harry musiał zwalczyć chęć przeklęcia go.

- Mógłbym reprezentować Szlachetny i Starożytny Ród Potterów - oznajmił Harry, ale kiedy zobaczył pełną nienawiści minę Snape'a, ciągnął dalej, zanim mężczyzna mógł powiedzieć coś, co sprawiłoby, że straciłby swoją maskę. - Jednak jako że jest to szkolny turniej, mógłbym po prostu reprezentować grupę uczniów.

- Co ma pan na myśli, panie Potter? - spytała McGonagall z niewielkim uśmiechem, był on jak dotąd jednym z jej ulubionych uczniów. Nie było dnia, kiedy by nie żałowała, że nie był w jej domu.

- No więc, Syriusz i Remus opowiadali mi historie o moich rodzicach. A ich lata spędzone w Hogwarcie stanowiły oczywiście dużą ich część. Wspomnieli o Huncwotach... - Oczy Dumbledore'a zaczęły migotać i Harry mógłby przysiąc, że McGonagall miała ochotę jęknąć. - Tak więc moi przyjaciele i ja zastanawialiśmy się nad jakimś imieniem dla nas, tak jak i oni...

Dumbledore zaśmiał się lekko.

- I jakie imię w końcu wymyśliliście?

- Myśleliśmy, że może Uroboros, skoro jesteśmy Ślizgonami i tak dalej.

- Ach. Dobra, silna nazwa.

- Tak, nam też się spodobała. Tak więc, Cedrik mógłby reprezentować Hogwart jako całą szkołę. Ja reprezentowałbym Uroborosa, czyli tylko kilku uczniów. Jeśli jakimś cudem zdołałbym wygrać, zwycięstwo zostałoby przypisane Uroborosowi jako niezależnej grupie.

- Czy wszyscy możemy się na to zgodzić? - spytał Dumbledore wszystkich wokół.

Maxime wyglądała na usatysfakcjonowaną i skinęła głową. Karkarow obruszył się i prychnął, ale w końcu i tak przytaknął. Dumbledore zaklaskał, uśmiechając się do nich.

- Wspaniale. Skoro więc zostało to ustalone, przekażmy może naszym zawodnikom instrukcje? - spytał Dumbledore Barty'ego.

- Pierwsze zadanie zostało zaplanowane, by sprawdzić waszą odwagę - powiedział Crouch Harry'emu, Cedrikowi, Fleur i Wiktorowi. - Nie powiemy wam więc, na czym polega. Odwaga w obliczu nieznanego jest istotną cechą czarodzieja. Pierwsze zadanie odbędzie się dwudziestego czwartego października, na oczach pozostałych uczniów i zgromadzenia sędziów. Zawodnikom zabrania się prosić o pomoc lub przyjmować ją w jakiejkolwiek formie od swoich nauczycieli, w celu ukończenia zadań turnieju. Zawodnicy zmierzą się z pierwszym wyzwaniem uzbrojeni jedynie w swoje różdżki. Informacje o drugim zadaniu otrzymają, kiedy pierwsze dobiegnie końca. Z uwagi na wymagającą i zajmującą czas naturę turnieju, zawodnicy są zwolnieni z egzaminów końcowych. Wydaje mi się, że to już wszystko, czyż nie, Albusie?

- Tak, tak mi się zdaje - odpowiedział mu Dumbledore, przyglądając mu się z pewnym niepokojem. - Skoro tu już wszystko, możecie iść. - Odwrócił się w stronę uczniów. - Pewien jestem, że wszyscy wasi przyjaciele niecierpliwie czekają, by zacząć z wami świętowanie. - Uśmiechnął się do nich.

Harry skinął głową i wstał, uśmiechając się i ruszając do wyjścia. Pozostała trójka podążyła za nim.

- Spotkajcie nas jutro rano przed śniadaniem w pokoju wspólnym. Dziś muszę zająć się Ślizgonami - poinstruował ich Harry, gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi.

Cedrik i Fleur pokiwali głowami i rozeszli się do swoich pokojów wspólnych, podczas gdy Wiktor poszedł za nim.

- Mam przeczucie, że to będzie ciekawy rok - mruknął Harry.

Wiktor aż parsknął śmiechem i potrząsnął głową. Nie użyłby raczej słowa "ciekawy". Jak gdyby czytając mu w myślach, Harry posłał mu porozumiewawczy uśmiech i wszedł po pokoju wspólnego. Miał pracę do wykonania.

o.o.o.o.o.o.o

Dużo później tej samej nocy, Albus siedział w swoim gabinecie z Severusem. Jak to się coraz częściej ostatnio zdarzało, ich myśli krążyły wokół Harry'ego Pottera.

- Wygląda na to, że pobyt u Syriusza wyszedł mu na dobre - wymruczał w końcu Albus, otrzymując w odpowiedzi prychnięcie od Severusa.

- Na dobre?

- Zdaje się, że chce zbliżyć się do swoich rodziców.

- Albusie, jego przyjaciele w niczym nie przypominają Huncwotów - oznajmił Severus z pogardliwym grymasem. - Z każdym kolejnym dniem coraz bardziej przypominają mi Śmierciożerców.

- Czemu tak się upierasz, by widzieć Harry'ego tylko w złym świetle?

- Czemu ty dobrowolnie tego nie zauważasz?

Albus westchnął, nie był ślepy. Chciał po prostu wierzyć, że nie stracił jeszcze Harry'ego dla ciemności. Czy czyniło go to złym człowiekiem? Czy ignorował potencjalne niebezpieczeństwo, by zapewnić sobie trochę spokoju umysłu?

- Jego Dwór się rozrasta - powiedział Severus, a jego ton był dziwnie pusty. - Jugson jest Młodszym Podsekretarzem. Diggory jest na prostej drodze, by także zacząć pracę w Ministerstwie. Krum jest międzynarodową gwiazdą Qiudditcha. Delacour ma powiązania z wilami. Stają się coraz potężniejsi, rozprzestrzeniają swoje wpływy. Z roku na rok są wobec niego coraz bardziej lojalni.

- Wiem, Severusie. Widzę to. Jednak nie mamy żadnych oznak, że zamierza on zrobić z ich pomocą coś nikczemnego. Ja także mam własne poparcie, a służę i dowodzę siłami Jasności.

- On w niczym ciebie nie przypomina, Albusie. Wiesz o tym. Widziałeś to. Dlaczego nie możesz tego tak po prostu zaakceptować? To rodzący się Czarny Pan. Nawet już nazwał swoich zwolenników. To nie jest próba zbliżenia się do swoich rodziców. Kosiarze, Śmierciożercy, Uroboros. To jedno i to samo. Wszyscy reprezentują popleczników Czarnych Panów. Wiesz, że to prawda.

- Jestem starym człowiekiem, Severusie. Jedynym, co mi pozostało, jest nadzieja.

Severus potrząsnął głową i wziął duży łyk swojej herbaty, marząc, by to było coś mocniejszego. Nadzieja... Stracił ją już bardzo dawno.

Forward
Sign in to leave a review.