
Chapter 13
Rozdział 13 - Mistrzostwa Świata w Quidditchu
Remus starał się nie śmiać, naprawdę bardzo się starał, ale to było niewykonalne. Ani trochę nie współczuł Syriuszowi. Harry go ostrzegał. Powiedział mu, żeby nie budził go o jakiejś nieludzko wczesnej godzinie, nawet jeśli tego dnia były jego urodziny. Ale czy Syriusz posłuchał? Oczywiście że nie i teraz musiał ponieść tego konsekwencje.
- To nie jest śmieszne - burknął Syriusz, sprawiając, że Remus roześmiał się jeszcze mocniej.
Spojrzał znów na Syriusza i zaczął mieć problemy z oddychaniem. Ale wyzywał na próbę każdego, kto myślał, że mógł spojrzeć na niego i się nie roześmiać.
To było różowe.
To było plisowane.
To była sukienka.
I Syriusz miał ją na sobie.
I nieważne, co robił, nie mógł przebrać się w nic innego.
- Ostrzegał cię - powiedział Remus, kiedy już zapanował nad śmiechem.
- Ale to... To zdecydowanie zbyt okrutne! - jęknął Syriusz, spoglądając na swojego przyjaciela i wzrokiem błagając o pomoc, o znalezienie sposobu, by wydostać go z tego różowego okropieństwa.
Zanim Remus mógł cokolwiek powiedzieć, drzwi do kuchni otwarły się i do środka wszedł Harry.
- Remus - przywitał się z uśmiechem. - Błaźnie - powitał Syriusza, spoglądając na niego obojętnie.
- Haaaarryyy - zajęczał wspomniany błazen. - Nie uważasz, że jesteś zbyt okrutny? Co ja ci zrobiłem, twój niewinny ojciec chrzestny, by zasłużyć sobie na to? - spytał, wskazując na różowy, fluorescencyjnie różowy na dodatek strój, który miał na sobie.
Harry zmierzył go śmiertelnie poważnym spojrzeniem, po czym zabrał swoją poranną kawę i opuścił kuchnię. Było jeszcze o wiele za wcześnie, by był w stanie znieść szaleństwo Syriusza.
- Naprawdę nie powinieneś był go budzić o szóstej rano - powiedział Remus, próbując bez większego sukcesu zachować powagę. Wyszedł za Harrym z kuchni, zostawiając za sobą mruczącego pod nosem Syriusza. Naprawdę mógł on winić tylko siebie. Wiedział, jak bardzo Harry lubił dłużej pospać, nie wspominając już o tym, że Harry bez swojej porannej kawy był przerażający. Syriusz naprawdę powinien był wiedzieć lepiej.
Reszta dnia przebiegła stosunkowo normalnie. Choć były to jego urodziny, Harry nie chciał przyjęcia. Wolał mieć nieco czasu dla siebie i uznał, że będzie miał dość zabawy, gdy uda się na Mistrzostwa Świata w Quidditchu. Na prośbę Draco mieli udać się na miejsce kilka dni przed meczem. Draco i reszta jego Dworu mieli tam być, nawet bliźniacy, Neville i Luna. Przyzwyczaili się do wspólnego spędzania czasu w czasie wakacji i Ślizgoni chcieli włączyć resztę Dworu w tę ich drobną tradycję. Tak być powinno, byli przecież częścią Dworu. Mistrzostwa Świata były dla takiego spotkania idealnym pretekstem. Weasleyowie nigdy nie pozwoliliby bliźniakom udać się do rezydencji Malfoyów ani w żadne miejsce, które choć odrobinę związane było ze Śmierciożercami. To samo można było powiedzieć o babci Neville'a. Mistrzostwa Świata dały im idealny pretekst. Neville powiedział swojej babci, że będzie z Luną, Luna powiedziała swojemu ojcu, że będzie z przyjaciółmi, a bliźniacy powiedzieli rodzicom, że będą z ich przyjacielem Lee, który także miał wcześniej udać się na pole biwakowe. Zazwyczaj taki plan zawiódłby spektakularnie, ponieważ wystarczyłoby, by jeden z rodziców porozmawiał z drugim, by wszystko runęło niczym domek z kart. Ojciec Luny jednak do tego stopnia funkcjonował w innym świecie, że przez większość czasu i tak nie wiedział, co robi jego córka. Najstarsi Weasleyowie nie poświęcali tak naprawdę bliźniakom zbyt wiele uwagi i gdyby porozmawiali z Lee, a ten powiedziałby im, że bliźniacy nie byli tam, gdzie wydawało im się, że powinni być, pomyśleliby po prostu, że pomylili imię ich przyjaciela i prawdopodobnie szybko zapomnieliby o całej sprawie, zająwszy się czymś, co zrobiły ich pozostałe dzieci. Babcia Neville'a zaś nie dbała, co robił jej wnuk, jeśli tylko nie "hańbił" swojego rodowego nazwiska. Spędzanie czasu z dziećmi Śmierciożerców przynosiło wstyd rodzinie, w przeciwieństwie do spotykania się z dziewczyną pochodzącą z jasnej rodziny takiej jak Lovegoodowie i zajmowania się jej ogrodem.
Według Draco mieli być w ich namiocie całkiem sami. Matka Draco była we Francji i miała przyjechać dopiero na sam mecz, a Lucjusz większość czasu miał spędzać w ich rezydencji, zajmując się spotkaniami biznesowymi i innymi sprawami związanymi z majątkiem Malfoyów.
Harry natychmiast przyjął zaproszenie i nie mógł się doczekać tych kilku dni prawdziwej wolności. Nieważne jak komfortowo czuł się przy Syriuszu i Remusie, nadal nosił przy nich maski. Ze swoim Dworem mógł być sobą, nie obawiając się, co powiedzą lub zrobią.
Syriusz zgodził się dość łatwo, wiedząc, jak bliscy Harry'emu byli członkowie jego Dworu i obiecał spotkać się z nim w dniu meczu. Oboje, Remus i Syriusz, mieli bilety i razem z resztą mieli siedzieć w loży honorowej. Starali się panować nad sobą, ale Harry widział, że obaj byli podekscytowani grą. Po raz pierwszy od dłuższego czasu mieli robić coś dla zabawy, coś co obu im sprawiało przyjemność i mieli robić to razem.
O poranku dnia, kiedy miał udać się na pole biwakowe, użył sieci Fiuu, by dostać się do rezydencji Malfoyów, skąd mieli przenieść się za pomocą świstoklika bezpośrednio do ich namiotu.
Draco i pozostali Ślizgoni, poza Marcusem, już na niego czekali.
- Gdzie są pozostali?
- Spotkają się z nami na miejscu. Wysłałem im świstokliki. Marcus przyjdzie po obiedzie, musiał iść do pracy.
- A twój ojciec?
- Jest na spotkaniu ze wspólnikiem. Powiedział, że przyjdzie po kolacji. Powiedział też, że gdybyśmy go potrzebowali, mamy zawołać skrzata i dać mu znać, ale że jesteśmy dość duzi, by nie potrzebować stałej opieki.
- Jesteśmy więc gotowi?
Wszyscy pokiwali głowami i Draco pokazał im świstoklik. Chwilę później znaleźli się wszyscy w miejscu, które wyglądało identycznie jak hol w domu Malfoyów, tylko mniejszy. Namiot był mniejszą, dużo mniejszą wersją rezydencji Malfoyów. Harry pokręcił głową. Magia była doprawdy czymś wspaniałym.
o.o.o.o.o.o.o
Zazwyczaj Lucjusz był idealnym arystokratą. Mało kto miał lepszą maską niż on. W tej jednak chwili miał problem z urywaniem za nią swoich prawdziwych emocji.
- Przepraszam, mój Panie, czy mógłbyś to powtórzyć?
- Zamierzam zamieszkać w twoim namiocie na czas Mistrzostw Świata. Udamy się tam dzisiaj, jako że dziś jest pierwszy dzień ich pobytu tam. Widziałeś go już, jak zachowywał się przy swoim Dworze. Przyznaję, że jestem tego ciekaw.
- Kiedy się tam udamy, mój Panie? - spytał Lucjusz, niezdolny powiedzieć cokolwiek innego.
Jego syn miał spędzić około tygodnia w tym samym miejscu co Czarny Pan. Lucjusz musiał przyznać, że część jego umysłu spanikowała. Logicznie myśląc, wiedział, że jego Pan nic nie zrobi, miał być przedstawiony jako jego partner w interesach, ale, prawdę mówiąc, nie uspokoiło go to specjalnie. Miał nadzieję, że jego Pan będzie tak skupiony na Harrym, że w większości zignoruje jego syna.
- Kiedy cię oczekują?
- Po kolacji, mój Panie, za cztery lub pięć godzin.
- Pójdziemy więc teraz - zdecydował Tom. Najlepszym sposobem, by zobaczyć kogoś zachowującego się naturalnie, było spotkanie go, gdy się ciebie nie spodziewał.
Z niecierpliwością czekał, aż Lucjusz przygotuje świstoklik. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek z taką niecierpliwością oczekiwał rozmowy z kimś. Ale Harry nie był byle kim, prawda? Harry miał tak ogromny potencjał. Nie był mu równy, ale miał potencjał, by takim się stać i to zmieniało całą sytuację. Jakaś część jego umysłu zastanawiała się, czy nie robił błędu, pozwalając rozwijać się tej... fascynacji chłopcem. Jednakże zawsze był chciwym i samolubnym człowiekiem, jeśli czegoś pragnął, zawsze to dostawał. A teraz chciał swojego małego Króla. Chciał z nim porozmawiać. Chciał zobaczyć, czy Harry Potter był tym, kim wydawał mu się być. Kto wie, może po rozmowie z nim jego zafascynowanie chłopcem zniknie. Może okaże się, że Harry niczym nie różni się od przeciętnego czarodzieja. Wątpił jednak, by tak miało się stać. Jeśli Harry zdolny był przyciągnąć jego uwagę w wieku jedenastu lat, wiedział, że w wieku lat czternastu także zdoła to zrobić.
- Mój Panie? - wyrwał go z zamyślenia głos Lucjusza. - Świstoklik jest gotów.
Skinąwszy głową, Tom wziął do ręki pióro, które trzymał Lucjusz i chwilę później poczuł niekomfortowe szarpnięcie świstoklika. Wylądowali w holu, który wyglądał identycznie jak ten w rezydencji Malfoyów. Tom lubił wygodę, ale nawet on uważał, że rodzina Malfoyów przesadzała w kwestii luksusów.
- Zaklęcia maskujące. Chciałbym przyjrzeć się im, gdy są razem, przez chwilę lub dwie - poinstruował Tom. - Gdzie są?
- W salonie Dracona, mój Panie - poinformował go Lucjusz, wskazując drogę. Na szczęście nie rzucił jeszcze zaklęć, Tom miał przeczucie, że gdyby tak się stało, szybko by się zgubił. To byłoby upokarzające, gdyby ktoś się o tym dowiedział. Już wyobrażał sobie nagłówek w Magii Dzisiaj: "Czarny Pan zgubił się w namiocie!" Powstrzymał wzdrygnięcie, wolałby raczej o tym nie myśleć.
Lucjusz wskazał w kierunku korytarza, skąd dochodziły głosy i Tom natychmiast rzucił odpowiednie zaklęcia, czując, jak obok Lucjusz robi to samo. Na wszelki wypadek rzucił czar, który pozwalał mu rozmawiać z Lucjuszem, choć inni ich nie słyszeli, dzięki temu że był on związany z Mrocznym Znakiem.
Podążyli za głosami i znaleźli się w salonie Draco, gdzie zastali więcej osób, niż się spodziewali.
- Czy Dwór nie miał jedynie sześciu członków? - spytał Tom, spoglądając w stronę, gdzie wyczuwał Lucjusza, choć nie mógł go zobaczyć.
- Wiedziałem jedynie o Marcusie Jugsonie, Theodorze Nottcie, Blaise Zabinim, Grahamie Montague, Adrianie Pucey i moim synu.
- Wiesz, kim są pozostali?
- Neville Longbottom, Weasleyowie i zdaje mi się, że ta dziewczyna jest córką Lovegooda, mój Panie.
- Ślizgoni?
- Z tego, co mi wiadomo, nie, mój Panie.
- Hmm, rozumiem - mruknął Tom, z uwagą przyglądając się temu, co się działo.
Nott i Zabini siedzieli w fotelach, czytając i co jakiś czas spoglądając z ciepłymi uśmiechami na Harry'ego. Montague i Pucey grali w szachy, rozmawiając ze sobą z ożywieniem. Longbottom i syn Lucjusza rozłożyli się na kanapie, czytając gazetę i rozmawiając o czymś ściszonymi głosami. Bliźniacy, którzy jak słabo sobie przypominał, nazywali się Fred i George, siedzieli na kanapie. Każdy z nich czytał książkę, a pomiędzy nimi, z głową na kolanach jednego z bliźniaków i nogami na kolanach drugiego, leżał jego mały Król.
Najistotniejszym problemem teraz było: dlaczego jegomały Król dosłownie leżał im na kolanach? Ta ręka nie powinna być nigdzie w pobliżu tych czarnych, lśniących loków. Niczyje ręce nie powinny dotykać jegoHarry'ego, to było oczywiste. Dlaczego dotykali coś, co było tak niezaprzeczalnie jego? Harry był dla nich o wiele za dobry. Harry zasługiwał na coś lepszego, Harry zasługiwał na wszystko, co najlepsze, a najlepszy był oczywiście on sam. Ci rudzielcy powinni więc trzymać swoje ręce z dala od Harry'ego, bo w innym wypadku mogą je stracić. Prosto i efektywnie, jeśli ktoś by go pytał o zdanie. Anonimowość? Kto by się tym przejmował, kiedy te ręce nadal dotykały jegoHarry'ego! Najlepiej będzie, jeśli natychmiast załatwi ten problem. Tak, najlepiej będzie, jeśli nikt nie będzie miał wątpliwości co do tego, co czekało tych, którzy odważyli się dotknąć ideału, jakim był jego mały Król.
- Nudzę się - powiedział Harry, odciągając go od jego nieco morderczych myśli. Biorąc głęboki oddech, skupił się na tym, co się działo.
Jak jeden mąż wszyscy spojrzeli na Harry'ego, który usiadł prosto na kanapie. Nott i Zabini spojrzeli po sobie, po czym wstali, podobnie jak syn Lucjusza, i wszyscy trzej wyszli z salonu.
Tom i Lucjusz zeszli im z drogi, ciekawi, gdzie się udają.
- Gdzie oni poszli? - spytał Pucey, z ciekawością spoglądając na Harry'ego.
Harry jedynie spojrzał na dziewczynę, unosząc brew.
- Hmm, poszli przygotować rozrywkę dla naszego Króla - odparła nieco rozmarzonym głosem. - Wiem, że będziemy dobrze się bawić. Wszystko się zmieni.
- Jak się zmieni? - spytał Jugson, podnosząc się ze swojego miejsca i stając za Harrym.
- Dowiemy się, jak daleko jesteśmy skłonni się posunąć. Zobaczymy, jak bardzo upadliśmy. Po dzisiejszym dniu nasza przyszła droga będzie nie do zmienienia.
- A którędy biegnie nasza droga? - spytał z zaciekawieniem Harry.
- Gdziekolwiek nas poprowadzisz.
- W takim razie to nie problem - odezwał się Longbottom. - Zawsze planowaliśmy podążać za nim.
Pozostali pokiwali głowami, wracając do przerwanych zajęć w oczekiwaniu na powrót trzech Ślizgonów.
- Ta dziewczyna jest jasnowidzem? - Bez względu na to, jak bardzo starał się to ukryć, w jego głosie dało się usłyszeć niedowierzanie. - Harry ma wiernego sobie jasnowidza?
- Na to wygląda, mój Panie - odpowiedział Lucjusz, który, tak jak i jego Pan, nie zdołał ukryć zdumienia.
Tom zaczynał już myśleć, że Harry urodził się jedynie po to, by go zaskakiwać. Doprawdy, nie dało się tego inaczej wytłumaczyć.
Minęło kilka minut, zanim usłyszeli zbliżające się kroki, wskazujące, że trzej Ślizgoni wrócili. Tom i Lucjusz byli niewymownie wdzięczni, że nikt nie mógł zobaczyć ich otwartych ze zdumienia ust.
Ślizgoni weszli do salonu, zrzucając na podłogę pośrodku pokoju coś, co za sobą lewitowali. Przez chwilę nikt się nie odezwał, po czym Harry nagle zaczął się śmiać.
- Doskonale - powiedział, a jego oczy błyszczały sadystycznie. - Zabawcie mnie.
Jeden po drugim członkowie Dworu wstali ze swoich miejsc i utworzyli półkole wokół dwóch nieprzytomnych ciał, leżących na podłodze. Ich Król chciał rozrywki, byli więc gotowi mu ją zapewnić.
Pucey i Montague wyjęli różdżki i obudzili leżące przed nimi osoby, ale pozostawili je związane. Obudzeni wyglądali na zdezorientowanych, ale szybko zrozumieli, co się działo. Zanim jednak mogli cokolwiek powiedzieć, dało się słyszeć złowrogi śmiech.
- Moje Demony - niemalże wyszeptał Harry i oczy bliźniaków zwróciły się ku niemu. - Nie chcecie powitać swojego brata? Muszę przyznać, że jestem ciekaw, czy naprawdę jesteście tak pomysłowi, jak mi się wydawało, że możecie być.
Ich reakcja była natychmiastowa. Na twarzach bliźniaków pojawiły się identyczne sadystyczne uśmiechy.
- Jak sobie życzysz - odparli chórem.
- Co wy robicie? - zabrzmiał w pokoju pompatyczny głos Percy'ego Weasleya. - Potter! Wiedziałem, że nic dobrego nie mogło z ciebie wyrosnąć. Jesteś hańbą dla rodziny Potterów. Natychmiast mnie wypuść! Nie wiesz, kim jestem? Jestem pracownikiem Ministerstwa!
- Wiem, kim jesteś - odpowiedział spokojnie Harry. - Marcus narzekał na ciebie, odkąd tylko zacząłeś tam pracować. Mówił mi, że twoje ego jest nawet większe niż Ministra i że jeszcze mniej niż on zrobiłeś, by na nie zasługiwać.
Twarz Weasleya zrobiła się równie czerwona, co jego włosy.
- Zamknij się! Ja przynajmniej nie rozkładam nóg przed każdym, tak jak ty musisz to robić. To prawdopodobnie jedyny powód, dla którego oni podążają za tobą jak psy. Lubisz być ich kurwą? Przynajmniej jesteś całkiem ładny, musisz być dobry w łóżku.
Cisza, jaka nastąpiła zdawała się trwać całą wieczność, choć w rzeczywistości minęły zaledwie dwie sekundy. Poruszając się szybciej niż wydawało się to możliwe, Longbottom chwycił Weasleya za włosy i uderzył jego twarzą o podłogę. Wszyscy usłyszeli, jak jego nos został złamany, za czym podążył stłumiony krzyk i Longbottom na powrót pociągnął głowę Weasleya ku górze.
- Pilnuj swojego języka, inaczej możesz go stracić - warknął, wyglądając o wiele groźniej, niż Tom uważał za możliwe u kogoś, kto normalnie wydawał się być raczej nieszkodliwy. Widząc miny pozostałych, Tom pomyślał, że prawdopodobnie z chęcią wyrwali by mu język, nawet gdyby rzeczywiście umilkł. Prawdę mówiąc, on sam także nie miał nic przeciwko.
- Demony, Neville także chce się pobawić. Nie macie nic przeciwko temu, by się z nim podzielić, prawda? - spytał Harry, spoglądając na nich.
Obaj bliźniacy pokręcili głowami i Neville uśmiechnął się. Żądzą krwi, jaka kryła się w jego uśmiechu, zaskoczyła nieco Toma. Nigdy nie sądził, że kiedyś zobaczy taki wyraz twarzy u Longbottoma. Jego rodzina zawsze należała do jasnej strony i była jedną z najbardziej pacyfistycznych w ich otoczeniu. Nawet w czasie wojny Frank Longbottom był pierwszym od wieków Longbottomem, który dołączył do organizacji takiej jak Zakon Feniksa, która aktywnie walczyła przeciwko swoim wrogom. Ale nawet wtedy, o ile mu było wiadomo, Frank Longbottom nigdy nie zabił Śmierciożercy.
Cichy jęk przyciągnął jego uwagę. Spojrzał na dziewczynę, która próbowała, bez skutku, pozostać niezauważona.
Dziewczynka-jasnowidz zaśmiała się i niemalże w podskokach podbiegła, by stanąć naprzeciw niej.
- Witaj, Cho - powitała ją radośnie. - Będziemy mieć tyle zabawy. - A potem głosem tak cichym, że Tom niemal jej nie dosłyszał, ciągnęła: - Wiem, czego najbardziej się boisz.
Nie czekając dłużej, za pomocą transmutacji wyczarowała stół. Tom był zaskoczony, tej magii uczono dopiero na piątym roku. Podejrzewał jednak, że nie powinien być zdziwiony. Dziewczynka była częścią Dworu Harry'ego, a wątpił, by Harry pozwolił dołączyć komuś, kto byłby niekompetentny.
Dziewczynka lewitowała związaną dziewczynę na stół i za pomocą kilku zaklęć upewniła się, że nie będzie mogła się poruszyć.
- Co robisz? - krzyknęła dziewczyna, a w jej głosie wyraźnie słychać było panikę. - Puść mnie! Proszę, puść mnie! Obiecuję, że nic nikomu nie powiem. Proszę!
Nott zaśmiał się mrocznie. Wyglądał na rozbawionego jej szamotaniną.
- Naprawdę myślisz, że błaganie coś ci da? - spytał złośliwie. - Nasz Król pragnie rozrywki, a my mamy przyjemność mu ją zapewnić.
- Luna zamierza się z tobą zabawić. Ale pewien jestem, że nie będzie miała nic przeciwko, by się z nami podzielić. Dobrze jest się dzielić, czyż nie? - dodał drwiąco Zabini.
Dziewczynka-jasnowidz o imieniu Luna, zmieniła jedną z poduszek w mały ręcznik. Złożyła go na pół i położyła na twarzy związanej dziewczyny, mocując go za pomocą zaklęcia, by nie spadł.
Wszyscy przyglądali jej się z zaciekawieniem, wszyscy prócz Harry'ego, który leżał na kanapie, a jego oczy błyszczały złośliwie, podczas gdy na jego ustach plątał się uśmieszek. Tom wiedział, że Harry był podekscytowany, widział to w jego oczach. Widok jego Dworu torturującego kogoś dla niego sprawiał mu przyjemność. Tom mógł zrozumieć jego emocje. Podekscytowanie, które czuł za każdym razem, gdy jego Śmierciożercy torturowali lub zabijali, było nadal równie duże, jak wtedy gdy zrobili to po raz pierwszy.
- Aquamenti - Strumień wody wystrzelił z różdżki i uderzył w ręcznik zakrywający twarz dziewczyny, która zaczęła się szamotać, próbując się uwolnić. Próbowała krzyczeć, ale za każdym razem, gdy otwarła usta, jej krzyk tonął w strumieniu wody, który nadal padał na jej twarz, pogarszając jeszcze jej sytuację.
- Przestań! - krzyknął Weasley. - Co robisz? Co ty wyprawiasz?
Bliźniacy najwyraźniej zmęczyli się wrzaskami ich brata, ponieważ chwilę później, Weasley krzyknął. Jeden z bliźniaków złamał mu nogę, podczas gdy drugi wyczarował krzesło i posadził go na nim.
- Nie martw się, kochany braciszku - powiedział jeden z nich.
- Nie zapomnieliśmy o tobie - dodał drugi.
W tym momencie imię, które nadał im Harry, zdawało się idealnie do nich pasować.
- Accio - zawołali obaj i pokój wypełnił kolejny krzyk. Obaj bliźniacy przywołali po paznokciu, każdy z innej ręki Weasleya.
W międzyczasie Luna zrobiła przerwę i zaczęła mówić do dziewczyny.
- Wiem, jak bardzo przeraża cię myśl o utonięciu. Powiedz mi, czy to tak straszne, jak ci się wydawało? - Jej głos nadal był nieco rozmarzony, jak gdyby przed chwilą wcale kogoś nie torturowała.
- Proszę, proszę, proszę, proszę. - Nie wyglądało na to, by dziewczyna była w stanie powiedzieć coś więcej, a nawet to brzmiało bardziej jak jęk.
- Hmm, dobrze. Najwyraźniej potrzebujesz jeszcze trochę czasu, żeby móc mi odpowiedzieć. - Powiedziawszy to, Luna na powrót położyła ręcznik na jej twarzy i kontynuowała, co wcześniej przerwała.
Weasley za to, mówił jeszcze więcej niż wcześniej.
- Kiedy się stąd wydostanę, wszyscy zostaniecie wysłani do Azkabanu! Matka nigdy nie powinna była was urodzić! Jesteście hańbą! Zawsze wiedziałem, że nic nie byliście warci!
- Accio! - powiedzieli leniwie bliźniacy, tym razem przywołując wszystkie jego paznokcie.
Longbottom dołączył do nich i skierował swoją różdżkę na prawą dłoń Weasleya.
- Senfeligi - wyszeptał i pokój wypełnił pełny agonii krzyk.
- O Merlinie - usłyszał Lucjusza Tom i nie mógł się z nim nie zgodzić. Dłoń Weasleya została oskórowana. Nieszczęśliwie dla niego, nie zostało to zrobione szybko. Zaklęcie jeszcze nie skończyło swojego zadania. Wyglądało to tak, jakby skóra Weasleya była rękawiczką, którą teraz bardzo powoli ściągano.
- Jakie to uczucie topić się? - spytała ponownie Luna.
- Proszę! Proszę, nie rób mi krzywdy! Zrobię wszystko. Wszystko! - załkała dziewczyna.
- Wszystko? - spytał Pucey.
- Tak, tak, tak. Proszę! - Nadzieja w jej głosie była całkiem zabawna. Tom był pewien, że nic, co mogła zrobić, nie powstrzymałoby ich. Znał ludzi takich jak oni. Sam był jednym z nich. Tacy ludzie nie przestawali. Ich cieszyły jej błagania. Wiedział, że zniszczą ją, nawet jeśli jej nie zabiją.
Pucey spojrzał na Lunę, która odsunęła się, pozwalając mu stanąć naprzeciw dziewczyny.
- W porządku - powiedział z czarującym uśmiechem i dziewczyna spojrzała na niego oczami pełnymi radości i nadziei. - Chcę, być krzyczała dla mojego Króla. - Jej oczy rozszerzyły się ze strachu, gdy nadal się uśmiechając, wskazał na nią różdżką. - Crucio.
Zaczęła krzyczeć, a jej wrzaski dołączyły do tych Weasleya, tworząc makabryczną symfonię.
- To właśnie miała na myśli ta jasnowidząca - mruknął Lucjusz. - Jak daleko upadli...
- Może. Ale z tego, co rozumiem, już wcześniej wybrali tę ścieżkę, na długo zanim to się stało. Zdecydowani są podążać za Harrym.
- Są tacy młodzi.
- Tak, to prawda. Wyobraź ich sobie za kilka lat. - Ledwo mógł zapanować nad swoim podekscytowaniem. Jeśli się nie mylił, a nie sądził, by tak było, to miał przed sobą Wewnętrzny Krąg Harry'ego. Byłby zachwycony, mogąc zobaczyć starcie jego Wewnętrznego Kręgu i Harry'ego. W tej chwili nie byli może jeszcze na równym poziomie, ale za kilka lat...
Krzyki umilkły, ale obie ofiary nadal jęczały i szlochały.
Ręcznik powrócił na twarz dziewczyny.
- Aquamenti.
- Potwory - wyszeptał Weasley zachrypniętym głosem. - Jesteście potworami.
- Jesteśmy? - zastanowił się Montague. - Może i tak - powiedział, rozglądając się wokół, a na jego ustach pojawił się uśmiech. - Ale w ostateczności to nic nie znaczy. Liczy się to, że jesteśmy członkami Dworu i nasz Król nas akceptuje takimi, jakimi jesteśmy. Nawet jeśli jesteśmy potworami. Przekonanie w jego głosie było zdumiewające, tak jak wtedy gdy syn Lucjusza mówił o Harrym wiele dni temu. Tom nie mógł nie zastanawiać się, jak Harry zdołał zdobyć taką lojalność i wsparcie. Nie widział takiej wierności, od czasów pierwszych członków jego Wewnętrznego Kręgu. Oczywiście młodsze pokolenia także były lojalne, ale to nie było to samo. Ich lojalność wynikała bardziej ze strachu niż z czegokolwiek innego. Prawdziwe oddanie, takie jak jego pierwszych zwolenników, było rzadkie u młodszych pokoleń. Ale i to jednak różniło się od tego, co teraz widział.
- W takim razie on jest największym potworem z was wszystkich.
To oświadczenie wywołało kolejną falę krzyków.
Zabini, Nott i syn Lucjusza złamali jego drugą nogę, lewe ramię i kilka żeber, a przynajmniej tak to wyglądało.
- Myślę, że nie rozumiesz - powiedział mu Jugson, wchodząc w jego pole widzenia i zatrzymując się naprzeciw Weasleya. - Jesteśmy wierni Harry'emu, naszemu Królowi. Jesteśmy gotowi zrobić dla niego wszystko. Mówienie o nim źle jedynie nas rozzłości i przyniesie ci więcej bólu.
- Pracujesz dla Ministerstwa - wyszeptał z niedowierzaniem Weasley.
- Nie - poprawił go Jugson. - Pracuję w Ministerstwiedla Harry'ego.
- Czemu? - Głos Weasleya był wyraźnie słabszy. Zaczął odczuwać utratę krwi, choć Tom był pewien, że ból z jego ran także nie pomagał.
- Wszyscy Czarni Panowie mają gdzieś swój początek. My stanowimy jego.
W oczach Weasleya nagle pojawiło się zrozumienie, a po nim przerażenie. Tom uchwycił dokładną chwilę, w której Weasley zdał sobie sprawę w jakiej sytuacji się znalazł, chwilę, w której stracił całą nadzieję.
- Jestem waszym bratem - niemalże błagał. - Zamierzacie wybrać tego dziwaka zamiast własnego brata?
- Neville powiedział ci, być pilnował swojego języka - powiedział jeden z bliźniaków.
- Mam nadzieję, że to odpowie ci na twoje pytanie - dodał drugi.
- Accio - powiedzieli wspólnie.
Język Weasleya został wyrwany z jego ust. Siła zaklęcia była tak duża, że spadł z krzesła. W ciągu kilku sekund jego usta wypełniły się krwią i oddychanie stało się niemożliwe. W ciągu kilku minut Weasley utopił się we własnej krwi.
Każdy z nich mógłby to powstrzymać, każdy z nich mógłby go uratować. Nikt jednak tego nie zrobił. Stali tam, przyglądając się z zaciekawieniem, jak Weasley walczył o oddech. A Harry, rozłożony wygodnie na kanapie, jak gdyby był to jego tron, miał na twarzy usatysfakcjonowany uśmiech. Gdyby Tom był kimś innym, powiedziałby, że patrzył w twarz czystemu złu.
- Jest martwy. Zabiliście go - wyszeptała dziewczyna. - Martwy. - Wydawała się zbyt zszokowana, by powiedzieć cokolwiek innego.
Harry wstał ze swojego miejsca i stanął naprzeciwko niej.
- Czy chcesz umrzeć? - spytał ją zaciekawionym tonem.
- Nie, nie, nie, nie, nie. Proszę - zaczęła błagać, a po jej policzkach popłynęły łzy.
- Cii, nie płacz - powiedział jej Harry, głaszcząc ją czule po twarzy. - Nie chcę, żebyś umarła - powiedział z ciepłym, czułym uśmiechem. - Ale po tym, co się stało, nie możemy pozwolić ci odejść. Możesz komuś powiedzieć. Nie możemy ryzykować.
Brzmiał tak szczerze, że na ułamek sekundy Tom zapomniał, kim Harry był, czym był. Ale nieważne, jak szczerze to brzmiało, Tom wiedział, że to nie było prawdziwe. Nie rozumiał jednak, co Harry zamierzał zrobić, bo oczywiste było, że nie miał on żadnego problemu z zabijaniem i nie sądził, by miał jakieś specjalne uczucia w stosunku do tej dziewczyny. Nie mógł więc zgadnąć, do czego dążył.
- Nie! Proszę! Zrobię wszystko! Proszę!
- Wszystko?
- Tak! Proszę!
- Przyrzekłabyś mi to?
- Tak!
Złowrogi uśmiech pojawił się na jego ustach i Jugson podszedł do nich, wyjmując swoją różdżkę.
Harry wyciągnął rękę, czekając aż dziewczyna ujmie ją w swoją. Spojrzała na nią, jakby był to jadowity wąż, gotowy w każdej chwili zaatakować. Harry wyczekująco uniósł brew i w końcu ostrożnie dziewczyna chwyciła jego dłoń.
- Czy przyrzekasz, Cho Chang, że nigdy nie ujawnisz w jakikolwiek możliwy sposób niczego, co miało miejsce od chwili, gdy zostałaś przyprowadzona do tego namiotu, do czasu, gdy go opuścisz?
- Przyrzekam.
- Czy przyrzekasz zrobić wszystko, by mi pomóc i nigdy nie wyrządzić krzywdy mojemu Dworowi i tym, których uznaję za sojuszników?
- Przy-przyrzekam.
- Czy przyrzekasz bezwarunkowo wykonywać moje polecenia?
- Przy... Przy-przyrzekam. - Jej głos był niewiele głośniejszy od szeptu, ale wystarczyło to, by magia ich połączyła.
- Grzeczna dziewczynka - wyszeptał Harry, głaszcząc ją po głowie, jak gdyby nie była nikim więcej niż zwierzątkiem.
Harry usiadł i spojrzał na Jugsona.
- Zajmij się tym.
- Jugson skinął głową i zaczął zmywać krew i wodę, która pokrywała wszystko wokół, a pozostali pomagali mu, jak tylko mogli.
Tom nadal analizował to, co zobaczył. Nie żeby miał problem z przyswajaniem nowych informacji, był po prostu bardzo zaskoczony. Harry miał niewolnika. Prawdziwego niewolnika. Dziewczyna mogła robić, co jej kazał lub umrzeć. To było tak proste. Nawet jego Śmierciożercy nie byli trzymani tak krótko. To prawda, jeśli go zdradzili, a on się o tym dowiedział, ginęli. Ta dziewczyna jednak nie miała nawet tej możliwości. Nawet myślenie o tym, by sprzeciwić się Harry'emu, sprawiło by jej ból, a rzeczywiście zrobienie tego, zabiłoby ją. Wieczysta Przysięga nie pozostawiała jej innej możliwości, musiała być posłuszna. Były sposoby, by obejść Przysięgę, oczywiście, ale nie sądził, by miała ona siłę woli, by to zrobić, albo by wiedziała nawet, jak się za to zabrać. Zastanawiał się, jak długo przetrwa.
Spojrzał ponownie na Dwór i zaskoczony był, widząc, że dziewczyna była już sucha, czysta i nie wyglądała na kogoś, kto przed chwilą był torturowany.
- Możesz odejść, panno Chang - poinformował ją Harry.
Chang niemalże wybiegła z pokoju, choć potknęła się parokrotnie. Nadal trzęsła się nieco z powodu klątwyCruciatus, sprawiając, że kilkoro z nich się zaśmiało.
- Weasley? - spytał Pucey, spoglądając na ciało leżące u jego stóp.
- Macie listy i krew? - spytał Jugson, spoglądając na bliźniaków.
- Dwa listy gotowe do wysłania. Jeden do Ministerstwa, drugi do rodziny. Najwyraźniej nasz drogi braciszek nie mógł poradzić sobie ze stresem. Tak więc, by przekonać się, czy rzeczywiście jest to kariera, którą jest zainteresowany, zdecydował się na jakiś czas wyjechać w podróż. Prosił, by się z nim nie kontaktować, ponieważ naprawdę potrzebuje trochę czasu dla siebie - odpowiedział jeden z bliźniaków.
Jugson pokręcił głową i pozwolił, by kropka krwi upadł na każdy z listów. Wystarczyło jedno zaklęcie i oba listy wyglądały, jakby zostały napisane przez Percy'ego Weasleya.
- Jutro pójdę na pocztę na Pokątnej. Użyję dwóch tamtejszych sów i wyślę oba listy z różnych części kraju - poinformował Harry'ego Jugson.
Wskazując różdżką na ciało, zamienił je w zapałkę, po czym podpalił ją i pozbył się popiołu.
Członkowie Dworu spojrzeli po sobie nawzajem i nawet Tom mógł powiedzieć, że coś się zmieniło. I nie była to zmiana na gorsze. Wydawali się sobie w jakiś sposób bliżsi. Teoretycznie wiedzieli, do czego byli zdolni, wiedzieli, że byli sadystami. Potworami, jak powiedział Weasley. Ale z jakiegoś powodu jawne potwierdzenie tego wszystko zmieniło. Przez chwilę patrzyli na siebie nawzajem i była pomiędzy nimi więź, której tam wcześniej nie było. Nawet jeśli wcześniej byli niewiarygodnie blisko, teraz znaczyło to jeszcze więcej. W końcu Montague zaśmiał się cicho i napięcie wiszące w powietrzu zniknęło.
- Cóż, to było dość interesujące popołudnie - odezwał się. Pozostali spojrzeli po sobie i roześmiali się. Kręcąc głowami, wrócili do czynności, które wcześniej wykonywali. Znów rozmawiali, czytali i cieszyli się swoją obecnością, wyglądając niczym normalni nastolatkowie.
Gdyby ktoś ich teraz zobaczył, nigdy by nie podejrzewał, że chwilę wcześniej torturowali dwie niewinne osoby, z czego jedną zabili, a drugą odarli z wolnej woli.
- Chodźmy, Lucjuszu - powiedział Tom, widział już dość. Teraz chciał z nim porozmawiać.
Wiedząc, że Lucjusz za nim podąży, udał się z powrotem do holu, zdejmując z siebie zaklęcia, gdy tylko znaleźli się dość daleko, by pozostali nie mogli ich usłyszeć ani wyczuć. Kilka sekund później poczuł, jak koło niego Lucjusz zrobił to samo.
- Co teraz zamierzasz zrobić, mój Panie?
- To, co planowałem wcześniej, oczywiście. Widziałeś to samo co ja, Lucjuszu, zamierzasz mi powiedzieć, że nie jesteś ciekaw? - spytał Tom, spoglądając przebiegle na Lucjusza i zobaczył w jego oczach znajomy błysk. - Powiedz mi, Lucjuszu, czy podążyłbyś za nim, gdybym naprawdę zginął? Czy pokłoniłbyś się mu i nazwał go swoim Panem?
- Ja... Nie wiem, mój Panie - odparł Lucjusz i Tom mógł zobaczyć w jego oczach szczerość. - Ma tak ogromny potencjał - ciągnął i Tom wiedział, że Lucjusz chciał o tym porozmawiać. Lucjusz wiedział dużo o Harrym, mieszkał przez pewien czas w tym samym domu, co on, jego ciekawość i fascynacja były więc naturalne. - I nie chodzi tu jedynie o jego potencjał, to można powiedzieć o wielu ludziach. Chodzi o to, co już zrobił. Czasem po prostu sprawia, że chcę się przed nim pokłonić, poddać mu. To niemalże instynktowne. Nie winię Draco za to, że sprzymierzył się z nim, nawet jeśli miałoby to oznaczać, że stanie kiedyś po innej stronie niż ja. Czułem jego magię, mój Panie, ona jest... - Lucjusz nie bardzo wiedział, jak ją opisać. Najlepszym sposobem, jaki znalazł, by ją opisać, byłoby powiedzenie: "jest jak twoja", ale nie wiedział, jak jego Pan mógłby na to zareagować. Przywołując na myśl te kilka chwil, gdy czuł magię Harry'ego, powstrzymał dreszcz i zobaczył, jak oczy jego Pana rozbłysły ciekawością. - Ona jest uzależniająca - powiedział zamiast tego i nie było to kłamstwo. Magia Harry'ego była uzależniająca, ale to nie było wszystko, tyle więcej można było o niej powiedzieć. - Nie wiem jednak nic o jego przekonaniach. Nie wiem, o co walczy, co chce osiągnąć. Co zaplanował dla naszego świata? Bez odpowiedzi na te pytania, nie mogę wiedzieć, czy bym za nim podążył.
No właśnie, przekonania Harry'ego. To był kolejny powód, by z nim porozmawiać. Musiał wiedzieć, jakie było jego przekonania. Ta wiedza mogła wszystko zmienić, określić ich jako sprzymierzeńców lub wrogów.
- To kolejny powód, dla którego chcę z nim porozmawiać. Chodźmy, dość już czekałem.
- Tak, mój Panie.
Wrócili do salonu Draco, nie kryjąc tym razem swojej obecności.
Tym razem, gdy zbliżyli się do salonu, Harry wpatrywał się w drzwi, udowadniając, że usłyszał ich lub wyczuł, zanim jeszcze ich zobaczył.
- Ojcze - powiedział syn Lucjusza, wstając z kanapy. - Jesteś wcześniej, niż mówiłeś. Czy coś się stało?
Tom poczuł na sobie czyjś wzrok i spojrzał na Harry'ego. Jego oczy napotkały inne w kolorze zieleni zaklęcia Avada Kedavra i nie mógł odwrócić wzroku, nawet gdyby chciał. Po raz pierwszy był sfrustrowany koniecznością ukrywania swojego wyglądu. Harry przyglądał mu się, analizując go kawałek po kawałku, a on chciał zrobić na nim wrażenie, chciał, aby Harry spojrzał na niego i uznał go za równie fascynującego, jak on myślał o nim. Wiedział, że postać, pod którą się ukrywał, była przystojna. Był próżny i nie użyłby byle jakiego przebrania, ale chciał, aby te oczy spojrzały naniego z takim samym zainteresowaniem. Harry nie miał już jedenastu lat i Tom po raz pierwszy to sobie uświadomił.
- Nic się nie stało. Spotkanie skończyło się wcześniej, niż się spodziewałem, a nic innego nie miałem już dziś do zrobienia. To jest Tomas Nacht. Jest moim partnerem w interesach i zostanie tu z nami, by oglądnąć z nami mecz.
Harry się uśmiechnął. Tom wiedział, że taki uśmiech nie mógł oznaczać nic dobrego, a przynajmniej nic dobrego dla jego zdrowia psychicznego. Nie był w pełni swoich władz umysłowych i nie mógł sobie pozwolić oszaleć jeszcze bardziej. Choć przekonany był, że Harry sprawi, że nie popadnięcie w szaleństwo okaże się trudniejsze, niż się spodziewał. No cóż, przynajmniej zapowiadało się ciekawe kilka dni.
- Witamy, panie Nacht - powiedział Harry, wyraźnie pokazując, że pomimo bycia gościem, w tej grupie to on był przywódcą. - To moi przyjaciele: Marcus Jugson, Adrian Pucey, Graham Montague, Theodore Nott, Blaise Zabini, Neville Longbottom, Fred i George Weasley, Luna Lovegood i oczywiście Draco Malfoy - przedstawił wszystkich, wskazując każdego po kolei.
- Miło mi poznać - odpowiedział Tom, nie odwracając wzroku od Harry'ego. - A z kim mam przyjemność rozmawiać? - spytał, robiąc kilka kroków w stronę Harry'ego. Nie umknęło jego uwadze, że wszyscy członkowie Dworu nagle stali się spięci, a dłoń kilku z nich drgnęła w kierunku różdżki. Byli dość opiekuńczy, nie żeby miało go to powstrzymać. Z łatwością mógł zabić ich wszystkich, jeśli spróbowaliby powstrzymać go przed osiągnięciem celu, a jego celem w tej chwili był Harry.
- Harry Potter, do usług. Ale już to pan wiedział, nieprawdaż, panie Nacht? - Uśmiech Harry'ego był łobuzerski, a jego oczy błyszczały rozbawieniem.
- Oczywiście - odparł Tom, w duchu marząc, by Harry rzeczywiście był do jego usług, nawet jeśli wiedział, że Harry był kimś, kto całkowicie wymykał się spod jego kontroli. Ekscytowało go to jednak, że ktoś taki jak Harry nie liczył się z jego wolą. Pościg za nim będzie pasjonujący. - Uważa się jednak za znak dobrego wychowania, by pozwolić się komuś przedstawić, a ja nie chciałbym być nieuprzejmy w towarzystwie arystokracji.
Harry roześmiał się i Tom wiedział, że kolejne dni okażą się jeszcze ciekawsze, niż mu się wydawało.
o.o.o.o.o.o.o
Tom był sfrustrowany. Dwa dni, był już tutaj od dwóch dni, a nadal nie udało mu się porozmawiać z Harrym. Wymieniali zwyczajowe powitania każdego ranka i pożegnania wieczorami, ale poza tym nie zamienili ani słowa.
Chciał choć przez chwilę pobyć z Harrym sam na sam, ale okazało się to trudniejsze niż zdobycie Kamienia Filozoficznego. Ci cholerni członkowie jego Dworu byli wszędzie. Za każdym razem, gdy znajdował się w tym samym pomieszczeniu co Harry, czuł na sobie ich spojrzenia. Nie ufali mu najwyraźniej.
Tom prychnął z rozbawieniem, jeśli teraz mu nie ufali, mógł sobie jedynie wyobrażać, jak zareagowaliby, gdyby wiedzieli, kim naprawdę był. Może powinien im powiedzieć. Kto wie, może umarliby wtedy z zaskoczenia i on mógłby nareszcie porozmawiać z Harrym.
A jeśli o Harrym mowa, to był on z nich wszystkich najbardziej frustrujący. Oczywiste było, że Harry wiedział, co się działo i wystarczyłoby mu jedno słowo, by powstrzymać swój Dwór, ale nic takiego nie zrobił. Za każdym razem, gdy ich oczy się spotykały, widział w spojrzeniu Harry'ego rozbawienie. Czasami nawet unosił on brew, jakby mówił: No i jak? Jesteś gotów się poddać? Doprowadzało go to do szaleństwa.
Harry go prowokował. Zmuszał go, by za nim gonił i bawił się doskonale.
Powstrzymując westchnięcie, Tom ruszył w stronę kuchni. Potrzebował filiżanki herbaty, a może nawet nieco Ognistej Whiskey. Rozmawianie z kimś, a w jego przypadku nie rozmawianie z kimś okazywało się trudniejsze, niż pamiętał. Choć może było tak tylko dlatego, że przyzwyczajony było to tego, że to inni uganiali się za nim, pragnąc jego towarzystwa, nawet gdy on nie chciał być w ich pobliżu, nawet jeśli był wobec nich wyraźnie okrutny. Był to jedynie kolejny dowód na to, że Harry był inny i wiedział, że był on tego wart, nawet jeśli wielokrotnie musiał powstrzymać chęć potraktowania członków jego Dworu klątwąCruciatus.
Zmarszczył brwi, zobaczywszy światło prześwitujące zza drzwi do kuchni. Kto jeszcze nie spał o tej nieludzkiej godzinie? Przez chwilę niemal zdecydował się zawrócić z powrotem do swojego pokoju. Naprawdę nie miał ochoty na towarzystwo. Kręcąc głową, ruszył dalej w stronę kuchni. Może jeśli porozmawia z kimś z Dworu Harry'ego, dadzą mu nieco przestrzeni. Poza tym, nie musi przecież zostawać w środku na długo, a naprawdę chciał dostać filiżankę herbaty.
Okazało się jednak, że szczęście nareszcie mu dopisało. Zamiast członka Dworu, przy stole siedział Harry, a przed nim stał kubek gorącej herbaty.
Gdy tylko znalazł się w drzwiach, Harry spojrzał na niego.
- Panie Nacht - przywitał go Harry, skinąwszy mu głową.
- Harry - odparł. - Mówiłem ci już, że możesz nazywać mnie Tom. Czemu jeszcze nie śpisz o tej porze? - spytał, siadając naprzeciwko Harry'ego.
- Nie mogłem zasnąć. A ty?
- Tak samo. Nie żebym narzekał, gdyby nie to, nie zdołałbym cię tutaj złapać. Niewiarygodnie trudno spotkać się samego.
Harry uniósł brew i spojrzał na niego z niewinnym zaciekawieniem. On sam nigdy nie zdołał opanować tego wyrazu twarzy.
- Czemu chciałeś spotkać mnie samego?
- Abyśmy mogli porozmawiać, rzecz jasna. Jestem ciekaw, wiesz, jak Chłopiec, Który Przeżył został Królem Slytherinu.
- Hmm, zastanawiałem się, skąd wiesz o Dworze.
- W czasie nauki w szkole byłem Ślizgonem - powiedział mu Tom z niewielkim uśmiechem na ustach. Ile by lat nie minęło, Hogwart na zawsze pozostał dla niego specjalnym miejscem, nigdy nie przestał być jego domem. - Każdy prawdziwy Ślizgon rozpozna Dwór, gdy go zobaczy.
- Pewnie masz rację. Czy to jedyny powód, dla którego chciałeś ze mną porozmawiać?
- Nie, choć jest to jeden z nich - przyznał, czując się równie swobodnie, co za pierwszym razem gdy rozmawiał z Harrym. Nawet teraz, gdy wiedział, że Harry był dla niego potencjalnym zagrożeniem, nadal czuł się niezwykle swobodnie. Nie rozumiał tego i próbował znaleźć tego przyczynę. Nie wiedział jednak tak naprawdę, gdzie szukać odpowiedzi, ani nawet czego dokładnie szukał. Potrzebował więcej informacji o Harrym, jego magii, jego dziwnie znajomej różdżce, o wszystkim tak naprawdę. - Z pewnością wiesz, że większość ludzi jest tobą zaciekawiona z tego czy innego powodu.
- Tak, wiem. Prawdę mówiąc, to raczej męczące - odparł Harry, wzdychając i pozwalając opaść swoim maskom. Było coś w Tomasie Nachtcie, co przypominało mu o Quirrellu, choć tym razem to uczucie było o wiele bardziej intensywne. - Wychowałem się w świecie mugoli, nie wiedząc nic o moim dziedzictwie. Wiem, że wszyscy chcą, abym spełnił ich oczekiwania. Chłopiec, Który Przeżył - prychnął drwiąco - to nic więcej niż bajka dla dzieci. Jeśli to z nim chciałeś porozmawiać, to przykro mi, ale znalazłeś się w złym miejscu.
- Nie, to nie Chłopiec, Który Przeżył mnie interesuje - odpowiedział Tom. Nie oczekiwał goryczy, która niechcący zabarwiła nonszalancki ton Harry'ego, ale zgadł, że powinien się jej był spodziewać. Harry był fascynującą osobą, jednak większość ludzi nie chciała Harry'ego, lecz Chłopca, Który Przeżył lub swojej własnej wersji Harry'ego Pottera. Mógł to zrozumieć, mógł wczuć się w jego sytuację. Toma Riddle'a także nikt nie chciał, ludzie chcieli dziedzica Slytherina. Kiedyś zastanawiał się, jak duży miało to wpływ na ścieżkę, którą w końcu wybrał. Nie żałował swoich wyborów, był prawdziwym Czarnym Panem. Cieszyło go cierpienie, które powodował, nie był dobrym człowiekiem i zaledwie myśl o bitwie i rozlewie krwi sprawiała, że jego magia śpiewała i budziła się w nim żądza krwi. Taki już był i nie miał zamiaru się zmieniać. Zastanawiał się jednak, czy gdyby jego życie wyglądało inaczej, posłużyłby się może innymi metodami, by osiągnąć swoje cele. Nie żeby miało to teraz jakiekolwiek znaczenie, był Tomem Marvolo Riddle'em, Czarnym Panem Voldemortem i przyszłym władcą Czarodziejskiego Świata. - Przyznam, że to właśnie Chłopiec, Który Przeżył obudził moją ciekawość, ale to ty podtrzymałeś moje zainteresowanie.
- Co takiego cię we mnie interesuje?
Wszystko. Wszystko, co ciebie dotyczy. To właśnie Tom chciał powiedzieć i byłaby to najczystsza prawda. Ale nie mógł tego wypowiedzieć na głos. Dałoby to Harry'emu zbyt dużą władzę. Władzę, której potrafiłby użyć.
- Szukam podstawowych informacji - powiedział w końcu. - Czy podtrzymujesz przekonania swoich rodziców? Czy nie masz nic przeciwko przyjaźnieniu się z dziećmi, których rodzice byli podejrzani o bycie Śmierciożercami? Czy jesteś mrocznym czarodziejem? Tego typu podstawowe pytania.
Harry wybuchnął śmiechem, a jego oczy zabłysły.
- Rozumiem. Podstawowe informacje... - Pokręcił głową i uśmiechnął się. - Myślę, że odpowiedzi na te pytania cię rozczarują.
- Jest tylko jeden sposób, by to sprawdzić - nalegał Tom, choć wątpił, by cokolwiek w Harrym mogło go rozczarować. Chyba że zamierzał zadeklarować swoją dożywotnią lojalność wobec Dumbledore'a, rzecz jasna.
- No dobrze, zacznijmy od przekonań moich rodziców. Nie mam pojęcia, jakie były ich przekonania. Wiem, co ludzie mówią, ale skąd mogę wiedzieć, że to prawda? Z tego, co mi wiadomo, mogą kłamać lub moi rodzice mogli ich okłamać.
- W co w takim razie ty wierzysz? - To była jedna z tych rzeczy, które musiał wiedzieć. Nieważne jak bardzo pragnął Harry'ego, nie zamierzał zmieniać wszystkich swoich przekonań, by go zdobyć. Nie musieli się we wszystkim zgadzać, ale jeśli przynajmniej kilka rzeczy mieli wspólnych, mogli popracować nad resztą. I nie mówił o ich oczywistych sadystycznych i zabójczych skłonnościach. Choć wiedza, jak żądny krwi był jego mały Król, cieszyła go i ledwo mógł się doczekać, aż zobaczył go w bitwie, najchętniej przeciwko Dumbledore'owi i jego Zakonowi Płonących Kurczaków.
- Nie wierzę w propagandę Jasnej Strony - przyznał Harry i Tom poczuł, jak jego serce zabiło szybciej. Co prawda, nie oczekiwał, że naprawdę wierzył on w filozofię Jasności, ale inaczej było usłyszeć to z jego własnych ust. - Ale nie wierzę także w propagandę Mrocznej Strony. Jestem czarodziejem pół-krwi, nigdy nie zdecydowałbym się popierać ideologii, według której byłbym obywatelem drugiej kategorii.
Nie podobało mu się to ani trochę. Ale tak naprawdę nie oczekiwał innej odpowiedzi. Jeśli chciał, by Harry do niego dołączył, zamiany było konieczne. Nie żeby winił za to Harry'ego. Rozumiał, co miał na myśli Harry, ale gdy sam zaczynał, potrzebował ludzi po swojej stronie, zrobił więc to, co musiał. Poza tym naprawdę wierzył, że w Czarodziejskim Świecie nie było miejsca dla mugolaków. Nie miało to jednak nic wspólnego z ich krwią, chodziło o niebezpieczeństwo, które sobą reprezentowali. Nigdy jednak nie miał nic przeciwko czarodziejom pół-krwi, byłby hipokrytą, gdyby tak myślał. Dopóki wybierali oni swoje czarodziejskie pochodzenie, nie miał nic przeciwko nim.
- Skoro więc nie wierzysz w żadną ze stron, w co wierzysz? - spytał ponownie.
- W moc. W magię. Nie dbam o to, skąd ona pochodzi. Magia jest Magią. Żadne magiczne stworzenie nie powinno być zmuszane do życia pomiędzy mugolami. Czarodzieje i czarownice pierwszego pokolenia powinni być szanowani za nową magię, którą wnoszą do Czarodziejskiego Świata, za nowe rody, które zaczynają. Stare rody wymierają. Całe to gadanie o utrzymaniu czystości krwi zabija magię. Rzecz jasna, nie powinniśmy rozmnażać się z mugolami, to zwiększa prawdopodobieństwo pojawienia się słabych czarodziejów i czarownic, jeśli dziecko w ogóle okaże się być magiczne, ale powinno się wprowadzać nową krew i nową magię do starych rodzin. Jaka szkoda, że ludzie są zbyt uparci, by to dostrzec. Ich przekonanie, że czarodzieje pół-krwi są od nich gorsi, jest niedorzeczne.
- I myślisz, że rozwiązaniem tego problemu są mugolaki? - spytał Tom, unosząc brew. Teoretycznie mogła to być prawda, ale w tej chwili nie dało się tego udowodnić. A nawet gdyby dało się to udowodnić, wątpił, by czarodzieje czystej-krwi, a przynajmniej jej fanatycy, to zaakceptowali.
- Jestem czarodziejem pół-krwi. Ojciec czystej-krwi, matka była czarownicą z mugolskiej rodziny - odpowiedział Harry, jak gdyby wystarczało to za odpowiedź.
- Tak, wiem. Ale co to ma wspól...
Pytanie zamarło mu w gardle.
Magia Harry'ego wypełniła pokój. Czuł, jak głaskała jego skórę. Jego własna magia pragnęła wyrwać się z silnego uścisku, w którym zawsze ją trzymał. Była odurzająca, wyborna, uzależniająca. Wiedział teraz, co miał na myśli Lucjusz i musiał pogratulować mu za to, że zdołał się jej w takim stopniu oprzeć. Wiedział teraz, jak Harry zdołał tak bardzo oczarować swój Dwór. Nigdy nie czuł czegoś takiego, poza swoją własną magią. Nie dbał o to, co musiał zrobić, Harry i jego magią będą należały do niego. Nikt inny na Ziemi nie był godzien chociażby przebywać w ich obecności.
Otwarł oczy, gdy poczuł delikatny dotyk dłoni na swoim policzku. Kiedy zamknął oczy? Harry stał przed nim. Jego wspaniałe zielone oczy błyszczały mocą, na ustach miał ciepły uśmiech, a jego dłoń głaskała jego policzek w ten sam sposób, co jego magia.
- Czy możesz spojrzeć mi w oczy i powiedzieć mi, że jestem gorszy od czarodzieja pół-krwi?
Nie odpowiedział, ale nie musiał. Obaj znali odpowiedź.
- Dobranoc, panie Nacht - wymruczał Harry, odwracając się i opuszczając kuchnię, zabierając ze sobą swoją kuszącą magię.
Tom odetchnął głęboko. Niech to, jego mały Król lubił się droczyć. Nie było na tym świecie nic, co mogłoby go powstrzymać przez zdobyciem go. Bez względu na cenę. Nic.
o.o.o.o.o.o.o
Kolejnego ranka Tom zauważył natychmiast, że coś się zmieniło. Członkowie Dworu nie obserwowali już tak uważnie każdego jego ruchu i siedzieli dostatecznie daleko od Harry'ego, by zapewnić im iluzję prywatności. Nie wierzył ani przez sekundę, że mu ufali, ale przynajmniej był teraz w stanie porozmawiać z Harrym. Po tym, jak poczuł jego magię, Harry musiał wiedzieć, że niemożliwym było, aby trzymał się od niego z daleka.
- Dzień dobry - przywitał wszystkich obecnych, siadając obok Harry'ego przy zastawionym do śniadania stole.
- Dzień dobry - odparł Harry, podczas gdy pozostali jedynie skinęli w odpowiedzi.
- Gdzie są pozostali? - spytał Tom, kiedy zauważył, że większa część codziennego tłumu zniknęła.
- Lucjusz ma spotkanie, Marcus poszedł do pracy, bliźniacy nadal śpią, Luna i Neville badają coś związanego z rosnącymi w pobliżu roślinami. A Adrian poszedł spotkać się z kilkoma kuzynami, którzy przybyli niedawno, by oglądnąć jutrzejszy mecz.
Tom pokiwał głową i kontynuował śniadanie. W zależności od tego, jak długo będzie trwał mecz, został mu jeszcze mniej więcej jeden dzień, by porozmawiać z Harrym. Nie było to dość czasu, by go zadowolić, ale lepsze to niż nic. Musiał być realistą, Harry go nie znał, nie miał więc powodu, by pragnąć jego towarzystwa. Tak więc pozostał mu dzień, by zainteresować sobą Harry'ego na tyle, by ten chciał z nim ponownie porozmawiać. Zazwyczaj nie byłoby to dla niego nic trudnego, umiał oczarowywać sobą ludzi. Harry jednak nie był jednym z tych przeciętnych pochlebców, których mógł ująć kilkoma pięknymi słowami. Nic nie znaczące słowa i czarujące uśmiechy nie robiły na nim wrażenia. Ale cóż, nigdy nie mówił, że nie lubi wyzwań.
- Nie odpowiedziałeś wczoraj na moje pozostałe pytania - rzucił nonszalanckim tonem, przerywając komfortową ciszę. Malfoy, Nott, Zabini i Montague spojrzeli na niego z zainteresowaniem, ale nie skomentowali jego zachowania. Zastanawiał się, czy Harry powiedział im, co stało się w kuchni.
- Hmm, może przypomnisz mi, jakie to były pytania? - spytał Harry z roztargnieniem, jak gdyby wczorajsza konwersacja nie była specjalnie istotna. Jak gdyby on nie był ważny. Doprowadzało go to szału.
- Och, to były same nieistotne pytania - odparł swobodnie i zobaczył, jak oczy Harry'ego zabłysły rozbawieniem. Najwyraźniej Harry dobrze wiedział, co próbował osiągnąć. - Podstawowe pytania, wiesz. Myślę, że jedno z tych najczęściej zadawanych brzmi: czy jesteś mrocznym czarodziejem?
Nie musiał nawet patrzeć na Dwór Harry'ego, by wiedzieć, że przyglądali mu się spode łba. Była to jedna z tych sytuacji, kiedy to człowiek powinien być wdzięczny, że spojrzenia nie mogą zabijać.
- Nie - odpowiedział spokojnie Harry. - A przynajmniej nie sądzę, że nim jestem. Jednak każdy ma inną definicję mrocznego czarodzieja. Biorąc to pod uwagę, myślę, że prawdopodobnie pasuję do czyjegoś opisu, kto wie?
- W takim razie, poprawnym pytaniem byłoby, kogo ty uważasz za mrocznego czarodzieja?
- Nie wiem.
- Nie wiesz?
- Nie.
- Jak możesz nie wiedzieć? - spytał nieco zirytowany Tom. Czasami zastanawiał się, czy jego życie nie byłoby prostsze, gdyby Harry był Chłopcem, Który Przeżył, jakiego wszyscy oczekiwali, gdyby był typowym Gryfonem.
- Czym jest mroczny czarodziej? - spytał Harry, spoglądając na niego oczekująco. Poczuł, jak pozostali chłopcy przysunęli się bliżej. Zanim jednak mógł odpowiedzieć, Harry ciągnął dalej: - Większość ludzi powiedziałaby, że mroczni czarodzieje to Śmierciożercy lub ci wierni Czarnym Panom. Inni myślą, że to ci, którzy krzywdzą innych. A wielu uważa, że wszyscy Ślizgoni są mrocznymi czarodziejami. Kim więc jest mroczny czarodziej?
- Żadną z tych rzeczy - odpowiedział Tom, rozumiejąc już, co Harry miał na myśli. - Pierwotna i najprawdziwsza definicja mrocznego czarodzieja mówi, że jest to czarodziej predysponowany do używania Czarnej Magii. Nic oczywiście nie wzbrania tym czarodziejom używać innych rodzajów magii, ale Czarna Magia jest dla nich łatwiejsza.
Harry wyglądał na zadowolonego z tej odpowiedzi, dając mu do zrozumienia, że wiedział już o tym wcześniej. Nagle przypomniał sobie, że kiedyś prowadził już z nim podobną rozmowę, gdy rozmawiali ze sobą po raz pierwszy. Poczuł przypływ dumy, widząc, że Harry zapamiętał i wziął sobie do serca to, co mu wtedy powiedział.
- Technicznie rzecz ujmując, według tej definicji, można by cię uznać za mrocznego czarodzieja, Harry - odezwał się Montague.
- No nie wiem - nie zgodził się Nott. - Jest magicznym geniuszem. Jeśli opieramy tą definicję na stwierdzeniu, który rodzaj magii łatwiej czarodziejowi przychodzi, to nie sądzę, by można ją było zastosować do Harry'ego. Jemu używanie każdego rodzaju magii przychodzi z łatwością.
- Predyspozycje i talent to nie wszystko, co się liczy - wtrącił Tom, nie mogąc uwierzyć, że naprawdę bawiła go ta rozmowa. Ci chłopcy nie mieli tak ogromnej wiedzy jak on, ale byli w stanie wygłaszać rozsądne argumenty i nie przyjmowali niczego bezmyślnie. - Ważne jest także, w jaki sposób magia wpływa na daną osobę. Mroczny Czarodziej zawsze będzie się czuł bardziej komfortowo z Czarną Magią, nawet jeśli jest równie utalentowany w innych jej dziedzinach. Spójrzcie na to w taki sposób: załóżmy, że istnieją dwa zaklęcia, za pomocą których można osiągnąć ten sam cel, z tym że jedno z nich to Biała, a drugie Czarna Magia. Mroczny czarodziej podświadomie wybierze i użyje tego, które jest mroczne, nawet jeśli jest to coś tak prostego jak zaklęcie osuszające. Czarna Magia będzie go wzywać.
- To ma sens - mruknął Malfoy. - Ale w takim razie nie rozumiem, dlaczego Ministerstwo zabroniło używania Czarnej Magii i wysyła do Azkabanu tych, którzy się nią parają.
- Czarna Magia jest bardziej dzika - wyjaśnił Tom. - Jeśli czarodziej nie ma nad sobą wystarczającej kontroli, może się w niej zatracić. Jak wiecie, magia zależna jest od emocji i woli czarodzieja, ale Czarna Magia jest surowa, dzika, reaguje na nasze bardziej prymitywne emocje. Jeśli czarodziej zatraci się w tych emocjach, może się uzależnić, a wielu nie jest dość silnych, by z tym walczyć.
Tom zobaczył w oczach Harry'ego zainteresowanie i poczuł się całkiem z siebie zadowolony. Nie mógł nic na to poradzić, był próżnym człowiekiem i lubił, gdy uwaga Harry'ego była na nim skupiona. Poza tym podobał mu się fakt, że mógł liczyć na inteligentną konwersację z Harrym w chwilach, gdy nie będą zajęci innymi rzeczami.
- Poza tym Ministerstwo nie chce utracić kontroli - dodał Harry. - Czarna Magia została zabroniona, dopiero gdy średniowiecze dobiegło końca. Wcześniej jedynie czary takie jak Avada Kedavra były pod kontrolą. Dopiero później Ministerstwo naprawdę zaczęło zdobywać władzę, byli potrzebni, by utrzymać Czarodziejski Świat ukryty przed wzrokiem mugoli. Wszystko, co im się nie podobało, zostało zabronione, nawet magia rodzinna. Na przykład Longbottomowie zawsze mieli talent do magii żywiołów, ale Ministerstwo zakazało tego rodzaju magii w 1791, ponieważ ówczesny Minister był z tą rodziną w konflikcie i chciał ich osłabić. Dziś Longbottomowie nie pamiętają już nawet, że magia żywiołów była jednym z ich rodzinnych talentów. Dlatego właśnie Neville jest tak utalentowanym zielarzem, używa magii żywiołów, nawet jeżeli robi to podświadomie.
- Skąd to wiesz? - spytał Tom, będąc pod wrażeniem.
- Mam dostęp do rodzinnej biblioteki Blacków - odparł Harry z uśmiechem, a członkowie jego Dworu roześmiali się.
- Gdybym nie znał cię tak dobrze, oskarżyłbym cię o bycie Krukonem - stwierdził Zabini, kręcąc głową.
- Wiedza to potęga - opowiedział swobodnie Harry.
- A ty kochasz potęgę - skomentował z niewielkim uśmiechem Nott.
- A kto jej nie kocha? - spytał retorycznie Harry.
- Wracając do wcześniejszego tematu - wtrącił się Malfoy, widząc, że Nott już otwierał usta, by dalej droczyć się z Harrym. - Czy oznacza to, że nie wszystko, co Ministerstwo klasyfikuje jako Czarną Magię, rzeczywiście nią jest?
- Teoretycznie wszystko, co zostało sklasyfikowane jako Czarna Magia to Mroczne Sztuki - uściślił Tom. - Kiedyś rozróżniano te dwa terminy, ale ludzie zapomnieli o tym w swojej gorliwości, by zabronić wszystkiego, czego nie aprobowali. Mroczne Sztuki dzieliły się na kilka kategorii takich jak nekromancja, magia krwi, rytuały, magia żywiołów. W dzisiejszych czasach wszystko to zostało zmieszane ze sobą i sklasyfikowane jako Czarna Magia i zakazane. Kiedyś tak nie było. Weźmy dla przykładu nekromancję. Można za jej pomocą dokonać wielu rzeczy, ale najbardziej znaną jest tworzenie inferiusów. Dzisiaj za stworzenie chociażby jednego można dostać nawet pięćdziesiąt lat w Azkabanie. Kiedyś ich tworzenie było dozwolone w celu ochrony grobowców i tego typu rzeczy. Było to oczywiście dokładnie kontrolowane i jeśli ktoś stworzył inferiusa do innych celów, musiał odpowiadać przed ówczesnym prawem. Jednak to, czy inferiusy były legalne czy nie, zależało od tego, po co zostały stworzone, a nie od jedynie od rodzaju magii. Rozumiecie?
- Kiedyś sądzono czyny, dzisiaj osądza się magię - niemalże wyszeptał Harry, wzdychając cicho.
- Tak - mruknął Tom.
Było to coś, czego nienawidził, coś, co za wszelką cenę pragnął zmienić. Magia nie powinna być ograniczana. Magia powinna być wolna od ludzkich ograniczeń. Magia nie powinna mieć zasad i granic.
- To nie jest w porządku - powiedział zjadliwie Harry. - Magia... Magia powinna być wolna. Nie powinna być kontrolowana przez ludzki strach i ich ograniczenia.
Tom powstrzymał uśmiech, który pchał mu się na usta. Harry był jednym z nielicznych, którzy patrzyli na magię tak samo jak on. Zastanawiał się, czy myślałby tak samo, gdyby wychował się w magicznej rodzinie. Spędziwszy dzieciństwo słuchając o tym, jakie magia podobno miała ograniczenia. Czarodzieje naprawdę w nie wierzyli. Nie mógł jednak naprawdę uwierzyć, że mogłoby to dotyczyć ich dwóch. Byli magicznymi geniuszami, nie sądził, by którykolwiek z nich zadowolił się ogólnodostępną wiedzą. Pewien był, że eksperymentowaliby, szukając ograniczeń swojej magii i pewien był, że pokonaliby je. Sam to w końcu zrobił i nie widział powodu, dla którego Harry nie miałby tego osiągnąć. Dzielili tę samą fascynację magią i nie sądził, by kiedykolwiek miałaby się ona zmienić lub zniknąć, nawet gdyby zostali wychowani przez czarodziejów. Nie byli tacy, jacy byli, ponieważ zostali wychowani przez mugoli. Tacy po prostu się urodzili. Magia ich fascynowała, każdy jej rodzaj i nie sądził, by kiedykolwiek mogło się to zmienić.
Jego wzrok napotkał spojrzenie Harry'ego i wiedział, że myśleli teraz o tym samym. Widział w oczach Harry'ego ogień, taki sam był w jego własnych, gdy dowiedział się, co robiło Ministerstwo. Miał jednak nadzieję, że to wkrótce się zmieni. Harry zmieniał to, jak jego Dwór patrzył na magię, tak samo jak on zrobił to z członkami swojego własnego. A kiedy w końcu zdobędzie władzę na Czarodziejskim Światem, Magia na powrót stanie się wolna, dokładnie tak jak zawsze powinno było być.
o.o.o.o.o.o.o
- Harry!
Było to jedyne ostrzeżenie, jakie otrzymał, zanim został zgnieciony w mocnym uścisku.
- Syriuszu, wiem, że za nim tęskniłeś, ale jeśli go nie puścisz, udusisz go - odezwał się spokojnie Remus, stojący kilka stóp za nimi.
Syriusz puścił Harry'ego, uśmiechając się przepraszająco.
- Witaj, Harry. - Remus uścisnął go ciepło. Harry przyzwyczaił się już do bycia przytulanym. Członkowie jego Dworu chętnie okazywali swoje przywiązanie i wykorzystywali każdą okazję, by go przytulić. Wydawało mu się to dziwne, że byli tak sadystyczni i okrutni, a równocześnie po części tak czuli. Nie zauważył jednak, by zachowywali się w ten sposób wobec kogokolwiek spoza Dworu, podejrzewał więc, że było to coś, co rezerwowali jedynie dla tych, którzy im byli najbliżsi. Zarówno Syriusz jak i Remus lubili kontakt fizyczny, podobno miało to coś wspólnego ze zwierzęcą stroną ich osobowości, a jako że uważali go za swojego szczeniaka i wilczka, potęgowało to ich potrzebę dotykania go. Gdyby kilka lat temu ktoś mu powiedział, że będzie przytulany niemalże każdego dnia, przekląłby tę osobę i wysłał ją do pani Pomfrey w celu sprawdzenia, czy nie pomieszało jej się w głowie. Teraz jednak przyzwyczaił się do tego. Poza tym całkiem to polubił, choć nigdy by się do tego nie przyznał.
- Cześć Remusie, Syriuszu. Znacie już moich przyjaciół - powiedział, wskazując na członków swojego Dworu, którzy siedzieli na krzesłach ustawionych w loży honorowej. - A to jest Tomas Nacht, partner biznesowy Lucjusza - przedstawił stojącego nieco za nim mężczyznę. - Lucjusz czeka w swojej rezydencji na Narcyzę. Poza nami ma tu jeszcze być kilku przedstawicieli Ministerstwa, postaraj się więc zachowywać, Syriuszu.
Syriusz rzucił mu żartobliwie urażone spojrzenie, a członkowie Dworu wybuchnęli śmiechem. Spędzili w towarzystwie Syriusza dość czasu, by wiedzieć, jaki jest. Harry miał nadzieję, że gra zajmie go na tyle, że nie będzie miał czasu niczego próbować. Ostatnią rzeczą, której teraz potrzebował, była migrena, którą miałby zapewnioną, jeśli jego ojciec chrzestny spróbowałby zażartować sobie z jakiegoś zagranicznego dygnitarza.
- Nie martw się, Harry, będę miał na niego oko - zapewnił go Remus, ciągnąc Syriusza w kierunku ich miejsc i mrucząc coś pod nosem na temat tego, że Syriusz będzie spał w budzie, jeśli nie będzie się dobrze zachowywał. Harry stwierdził, że woli nie wiedzieć, co chciał przez to powiedzieć. O niektórych rzeczach lepiej było nie wiedzieć.
Kręcąc głową, znalazł raczej odizolowane miejsce z tyłu loży i usiadł. Wiedział, że Knot zjawi się tu lada chwila, a nie miał ochoty pogrywać dziś z nim. Rozglądając się wokół, zobaczył, że nadal byli sami w loży honorowej, wyjął więc różdżkę i rzucił kilka zaklęć wokół swojego kącika. Miał nadzieję, że wystarczy to, by utrzymać te bardziej wścibskie osoby z dala od niego. Jedynie ktoś naprawdę zdeterminowany, by z nim porozmawiać, byłby w stanie przedostać się przez jego zaklęcia, a miał nadzieję, że wszyscy będą bardziej skupieni na grze.
Wyjąwszy z kieszeni książkę, zaczął czytać. Miał przy sobie jeszcze dwie książki, na wypadek gdyby mecz miał trwać dłużej niż godzinę. Wzdychając, usadowił się w swoim wygodnym krześle. Właśnie tego potrzebował, ciszy i spokoju.
- Na pewno nie jesteś Krukonem? - spytał raczej znajomy głos.
Tomas Nacht siedział obok niego, przyglądając mu się ciekawie. Rozglądając się wokół, Harry zauważył, że gra już się zaczęła. Był tak zaprzątnięty książką, że nie zauważył nawet, kiedy Nacht przedostał się przez jego zaklęcia.
- Lubię czytać, a nigdy specjalnie nie lubiłem Quidditcha. Nie powinieneś obserwować meczu? Sądząc po ich reakcjach, zdaje się być ekscytujący.
- Pewnie powinienem, ale znalazłem sobie ciekawsze zajęcie.
- Ach tak? A cóż to takiego?
- Rozmowa z tobą.
- Schlebiasz mi - odparł Harry z odrobiną sarkazmu w głosie.
- Mówię szczerze. Rzadko zdarza mi się znaleźć kogoś, z kim mogę mieć inteligentną rozmowę. Poza tym zdaje się, że mamy wiele wspólnego.
Była to prawda. Harry musiał przyznać, że lubił z nim rozmawiać. Nacht był nadzwyczajnie inteligentny i nie traktował go jak dziecko. Słuchał, co miał on do powiedzenia i dzielił się z nim własnymi myślami i pomysłami. Nie odrzucał z miejsca nowych teorii Harry'ego, ale dyskutował o nich z nim. Nacht był interesujący i Harry wątpił, by mógł zmęczyć się jego towarzystwem.
- Hmm. Zastanawiałem się, biorąc pod uwagę, że ja odpowiedziałem już na twoje pytania, czy odpowiedziałbyś na kilka moich?
Tom zaśmiał się cicho.
- Jeśli sobie tego życzysz.
- Prowadzisz z Lucjuszem interesy. Zastanawiam się, czy interesy te mają coś wspólnego z białymi maskami, czarnymi szatami i pewnym ślicznym tatuażem na twoim lewym ramieniu.
Tym razem Tom naprawdę się roześmiał. Spojrzał na Harry'ego oczami błyszczącymi rozbawieniem, widząc na jego ustach niewielki uśmiech. Musiał przyznać, że nie spodziewał się tego pytania. Technicznie rzecz biorąc, Harry miał rację, tego właśnie rodzaju interesy prowadził z Lucjuszem, ale nie w ten sposób, o którym myślał Harry.
- A jeśli tak? - Jego oczy zabłysły wyzywająco.
- Prawdę mówiąc, nie dbam o to ani trochę. Byłem jedynie ciekaw. Dopóki nie planujesz mnie zamordować, nie stanowi to dla mnie problemu - odparł Harry, opierając się wygodnie na krześle i wracając do swojej książki.
Tom przez chwilę przyglądał się jego twarzy, ale nic nie zdołał z niej wyczytać. Harry naprawdę nie przejmował się tym.
- A jeśli tak? - spytał, chcąc wiedzieć, co Harry by zrobił. Widząc, że Harry spojrzał na niego z zaciekawieniem, wyjaśnił. - Gdybym planował cię zamordować?
Harry zamknął książkę i odłożył ją do kieszeni. Przez chwilę przyglądał mu się uważnie, po czym na jego ustach pojawił się uśmiech.
Wstał i zrobił kilka kroków, stając dokładnie naprzeciw Toma i zanim ten mógł zareagować, usiadł mu na kolanach. Tom zamarł. Jego oczy rozszerzyły się i na chwilę utracił umiejętność logicznego myślenia. Harry przesunął się nieco bliżej niego i ręce Toma automatycznie powędrowały na jego biodra. Harry pochylił się bliżej i Tom poczuł na uchu jego oddech. Jedynie żelazną siłą woli powstrzymał dreszcz, ale nawet on nie zdołał powstrzymać swoich dłoni, które mocniej zacisnęły się na biodrach Harry'ego.
- Planujesz mnie uwieść, aby powstrzymać mnie przed zabiciem cię, jeśli to jest mój plan? - spytał Tom, całkiem dumny z faktu, że udało mu się wypowiedzieć te słowa, nie brzmiąc wcale na tak podekscytowanego, jak był w rzeczywistości. - Jesteś nadzwyczajnie piękny, choć raczej trochę młody... - dodał. Prawdę mówiąc, nie dbał o to, jak młody Harry był, kiedy ten siedział mu na kolanach. Jego piękny, mały Król siedział mu na kolanach. Naprawdę, było to dla niego całkiem oczywiste, że miejsce Harry'ego było dokładnie tam, gdzie się znajdował. Teraz musiał go jedynie przekonać, że powinien tam pozostać.
Harry zaśmiał się mrocznie, sprawiając, że ciężko mu było się skoncentrować. Nagle poczuł, jak coś zimnego i ostrego dotknęło jego gardła. Skąd to się wzięło?
- Powiedz mi, Tom - wyszeptał Harry tuż przy jego uchu i tym razem Tom nie zdołał powstrzymać dreszczu, który przebiegł mu po plecach. Jego imię brzmiało tak grzesznie, wychodząc z tych ust. - Czy zdołasz wyjąć swoją różdżkę, zanim poderżnę ci gardło?
Tom nie zdołał się powstrzymać. Wybuchnął śmiechem. Harry spojrzał na niego z uśmiechem na ustach i z błyszczącymi oczami, i Tom już wiedział. Wiedział z absolutną pewnością, że Harry był dla niego idealny.
Harry wstał z jego kolan i Tom zobaczył w jego dłoni niewielki sztylet. Zniknął on, jak gdyby wykonany był z dymu, ale Tom rozpoznał herb rodziny Blacków wygrawerowany na ostrzu. Harry usiadł ponownie obok niego i wyjął swoją książkę, ale zanim na powrót zajął się czytaniem, posłał mu diaboliczny uśmieszek i Tom ponownie się zaśmiał.
Od lat tyle się nie śmiał. Minęły dziesięciolecia, odkąd ostatni raz czuł się tak podekscytowany. Harry sprawiał, że czuł, że żyje. Nie rozumiał, jak chłopak to robił. Nie wiedział, co to oznaczało. Wiedział jedynie, że nie miało to znaczenia. Harry sprawiał, że znów czuł się sobą. I zamierzał zrobić wszystko, co w jego mocy, by mieć go po swojej stronie.
Naprawdę, nikt nie mógł go winić, że tego właśnie pragnął. Najpierw spostrzegł jego genialny umysł, później jego kuszącą magię, a teraz ten głos wypowiedział jego imię, jakby było ono grzechem, podczas gdy jego ciało niemal przylegało do jego własnego. Jak ktokolwiek mógł się temu oprzeć? Jak można było z tym walczyć?
Zerknął na Harry'ego i mroczny śmiech wyrwał się z jego ust. Gdy Harry na niego spojrzał, jego oczy płonęły, pełne obietnic. Harry nie miał pojęcia, jaką bestię obudził.