Narodziny Czarnego Pana

Harry Potter - J. K. Rowling
M/M
G
Narodziny Czarnego  Pana
Summary
Ta praca nie należy do mnie tylko do LittleMissXanda.Praca nie jest zakończona.Dumbledore był pewien, że dokonał właściwego wyboru. Dziesięć lat później Harry pokazuje mu, jak bardzo się mylił. Nie szanując większości, Harry wyrabia sobie markę w Hogwarcie i pokazuje wszystkim, że jest kimś więcej niż tylko BWL. Robiąc to, przyciąga uwagę Czarnego Pana, sprawiając, że Voldemort wierzy, że Chłopiec-Który-Przeżył może być kimś więcej niż tylko wrogiem.
All Chapters Forward

Chapter 12

Rozdział 12 - Czas na zabawę

Syriusz ledwo mógł w to uwierzyć, był wolnym człowiekiem. A wszystko to dzięki Harry'emu. Nie żeby nie myślał, że Harry nie miał jakichś swoich ukrytych motywów, ponieważ po spędzeniu w jego towarzystwie kilku miesięcy, nie sądził, by Harry robił cokolwiek bez ukrytych motywów. Ale nadal to dzięki niemu był teraz wolny i był mu, delikatnie mówiąc, niezmiernie wdzięczny. Nadal nie mógł jednak powstrzymać się przed myśleniem o Harrym.

Harry, jego Harry tak bardzo różnił się od jego oczekiwań. Może i nazywał się Potter, ale miał w sobie tak dużo z Blacków, że mógłby zostać uznany za jego syna. Nie żeby James nie miał niektórych cech Blacków, Dorea była przecież jego matką, było to więc naturalne. Jednak to cechy Charlusa wyraźnie w nim dominowały i nie mówił tu tylko o wyglądzie zewnętrznym.

Harry był tym rodzajem chłopca, którego Walburga, jego matka, chciałaby mieć za dziedzica. Harry był tym rodzajem chłopca, którym jego matka chciałaby, aby on sam był.

Początkowo nie wiedział, jak na to zareagować. Harry był wszystkim, czym on sam nigdy nie chciał być. Tak, wiedział, że Harry każdego rodzica uczyniłby dumnym, byłby ich oczkiem w głowie, ze swoją inteligencją i charyzmą, ale pod tym wszystkim kryło się coś przytłaczająco mrocznego.

Czasami zachowywał się jak każdy inny nastolatek i Syriusz wiedział, że Harry wtedy nie udawał, ponieważ robił to tylko w towarzystwie swoich zaufanych przyjaciół. Jednak przez większość czasu, Harry pokazywał się od strony, która pozbawiała Syriusza mowy: był okrutny, sadystyczny, bezlitosny, wyrachowany, inteligentny, potężny. Był idealnym czystokrwistym dziedzicem dla mrocznej rodziny. Wiedział, że większość mrocznych rodzin oddałaby wszystko, aby mieć dziedzica takiego jak Harry, z pewnością zrobiłaby tak jego matka, z wielkim entuzjazmem pozbyłaby się go i ogłosiła Harry'ego dziedzicem fortuny Blacków. I czy to nie ironia losu, że jej pragnienie posiadania idealnego czystokrwistego dziedzica jednak się spełniło? W końcu Harry był dziedzicem rodziny Blacków. Powstrzymując się od śmiechu, Syriusz powrócił myślami do pierwotnego problemu. Nie ważne, jak Harry się zachowywał, Syriusz był przekonany, że to jego magia czyniła go tak przytłaczająco mrocznym.

Tego dnia, gdy Snape skonfrontował się z Harrym, Syriusz nie był w stanie nic zrobić. Był jakby zamrożony tam, gdzie stał. Znał uczucie towarzyszącej Czarnej Magii. Ani magia Jamesa, ani Remusa, ani nawet Lily nie była całkowicie jasna. Jamesa, ponieważ Potterowie byli zawsze w równej mierze mroczni, co jaśni, a zazwyczaj ich magia mieściła się gdzieś w odcieniach szarości, choć ogół społeczeństwa zwykle postrzegał ich jako uosobienie Jasnych Czarodziejów. Do tego jeszcze należało dodać krew Blacków pochodzącą od Dorei, która zawsze była mroczna i nie było to dziwne, że magia Jamesa była raczej ciemno szara. Remus, będąc wilkołakiem, naturalnie skłaniał się ku Ciemności. Lily zaś była zafascynowana Magią, każdym jej rodzajem. Nie dbała, czy była ona Jasna, czy Mroczna, czy Szara. Liczyło się dla niej tylko, że była to magia. A on sam był Blackiem, nie miało znaczenia, do którego domu został przydzielony, nie zmieniało to jego natury, nie zmieniało faktu, że nadal był Blackiem.

Nie mógł uwierzyć, że nie widział tego, gdy był młodszy. Byli tacy ślepi. Robili wszystko, co mogli, aby być idealnymi czarodziejami Jasnej Strony. Robili wszystko, by udowodnić, że należeli do Jasności.

James uwielbiał swojego ojca, jego największym pragnieniem było stać się takim jak on. A Charlus był w pełni Jasnym Czarodziejem, choć nie był tak uprzedzony w stosunku do Czarnej Magii jak większość. James więc robił wszystko, co mógł, by uczynić swojego ojca dumnym, by być dobrym Jasnym Czarodziejem tak jak on.

Remus chciał zapomnieć, że był wilkołakiem, chciał w jak najmniejszym stopniu być kojarzony z wilkołakami. A jak lepiej to zrobić, niż stać się Jasnym Czarodziejem? Jak można lepiej udowodnić, że nie jest się bezmyślnym potworem, niż całkowicie poświęcając się dla Jasności.

Lily była mugolakiem, było więc nie do pomyślenia, by mogła być kimkolwiek innym niż Jasną Czarownicą. Oczywiście, że sprzymierzyła się z tymi walczącymi za takich jak ona, oczywiście, że przynależała do Jasności.

A on sam, no cóż, chciał być wszystkim, czym nie była jego rodzina i jeśli była jedna rzecz, której nigdy nie kojarzono z jego rodziną, była to Jasna Magia. Było to doprawdy idealne rozwiązanie.

Oszukali samych siebie i przy okazji wszystkich dookoła.

Tylko w czasie wojny pozwalali sobie podążyć za własnymi pragnieniami. Tylko gdy mierzyli się ze Śmierciożercami, reszta świata widziała ich prawdziwe oblicza. Tylko w tych momentach czuli swoją własną magię, czuli prawdę, którą mówiła im ich magia. Tylko wtedy widzieli prawdę, w którą nikt poza nimi nie chciał uwierzyć.

Nie miało znaczenia, jak brutalne były ich klątwy, że używali zakazanej magii. Nie miało nawet znaczenia, jak wielu ludzi zabili. Reszta świata widziała tylko to, co chcieli zobaczyć, a świat chciał ich widzieć jako uosobienie Jasności, na które się kreowali.

W tych chwilach łatwiej było im poczuć wokół siebie magię, znał więc doskonale uczucie związane z Czarną Magią. Nie żeby cała Czarna Magia była taka sama, ale podstawowe wrażenie było zawsze podobne. Bez znaczenia było, kto jej używał, jej źródło zawsze było to samo. Magia Harry'ego jednak choć miała w sobie element Ciemności, była inna. Jego magia była przerażająca i nie mówił tu tylko o jej ilości, choć już to samo w sobie było imponujące. Mówił o tym, jakie uczucia w nim wywoływała.

Magia odpowiadała na ich emocje i gdy czarodziej lub czarodziejka byli potężniejsi niż większość z nich, ich magia często uzyskiwała coś na kształt własnej osobowości, ślad tego, co czyniło ich tym, kim byli. Dlatego właśnie magia Remusa miała w sobie element dzikości. Magia Jamesa była opiekuńcza i zaborcza, a Lily ciepła i dociekliwa. Jego własna była nieco zimna i mściwa. Nie było to jednak przytłaczające i nie u każdego wykształcały się te cechy, a ich znał tylko dlatego, że tak wiele czasu spędził w ich towarzystwie. W innym wypadku nie widziałby różnicy, tak jak nie wiedział jak brzmi magia pozostałych ludzi. Jednak w przypadku Harry'ego nie dało się nie poczuć złośliwego okrucieństwa, którym emanowała jego magia. A gdyby tego nie było dość, brzmienie jego magii zmieniało się zależnie od jego emocji.

Przeciętny czarodziej nie był w stanie w takim stopniu kontrolować swojej magii, a Syriusz wolał nie myśleć o tych, którzy to potrafili.

Wolał nie myśleć o historiach, które jego dziadek opowiadał mu o Grindelwaldzie. Że był on w stanie wywołać przerażenie w sercach setek czarodziejów jedynie za pomocą uczucia, jakie wywoływała jego magia.

Wolał nie myśleć też o tym, jak jego ojciec opowiadał szeptem, że Voldemort był zdolny sprawić, że ludzie trzęśli się ze strachu, jedynie manifestując swoje intencje za pomocą swojej magii.

Wolał nie rozpamiętywać tego, jak Voldemort sprawiał, że miękły im nogi i niemalże błagali, gdy on jedynie stał przed nimi, a jego magia przenikała wszystko dookoła.

Ale nawet choć wolał się nad tym nie zastanawiać, nie mógł wyrzucić tych myśli ze swojej głowy.

...A Czarny Pan naznaczy go jako równego sobie... Jak mogli być tak głupi?

Całkowicie zignorowali najbardziej istotną część całej tej przepowiedni. Tak bardzo skupili się na części mówiącej, że będzie on miał moc pokonania Czarnego Pana, że nie zobaczyli tego, co mieli tuż przed oczami. Któż niby mógł być równy Czarnemu Panu, jeśli nie kolejny Czarny Pan?

Kolejny Czarny Pan. Nigdy nie sądził, że będzie żyć dostatecznie długo, by byś świadkiem narodzin następnego Czarnego Pana. I to nie tylko być świadkiem jego dojścia do władzy, ale także obserwować go, gdy się rodził i dorastał.

Czy o tym właśnie mówiła przepowiednia? Nie o upadku Czarnego Pana, ale o narodzinach kolejnego? Czy Dumbledore, nie, czy cały Czarodziejski Świat pokładał wszystkie swoje nadzieje w Czarnym Panu?

Syriusz nie wiedział, czy powinien śmiać się, czy płakać. Nie miał wątpliwości, że tym właśnie był Harry, albo przynajmniej, że tym właśnie się stawał.

Jego spotkanie ze Snape'em upewniło Syriusza w przekonaniu, że była to ścieżka, po której kroczył Harry. Pytanie teraz brzmiało: co powinien z tym faktem zrobić?

Jeśli miałby być ze sobą szczery, musiałby przyznać, że nie chciał nic z tym robić. Wiedział, że jeszcze kilka lat temu byłby temu całkowicie przeciwny, że walczyłby przeciwko Harry'emu tak samo jak przeciwko swojej rodzinie. Udałby się prosto do Dumbledore'a i ostrzegłby go, mówiąc o Harrym i jego Dworze, ale teraz? Teraz nie dbał już o to, jeśli o niego chodziło, Harry mógł nawet spalić ten świat, aż pozostałyby po nim tylko zgliszcza.

Poświęcili wszystko dla Jasnej Strony. Syriusz nie zamierzał pozwolić, by Jasność cokolwiek jeszcze mu odebrała.

Wolałby już widzieć Harry'ego silnym, potężnym i mrocznym, niż złamanym i pełnym Jasności.

A jeśli miałby być ze sobą szczery, musiał przyznać, że nie mógł już się doczekać, aż zobaczy, co Harry zrobi z Czarodziejskim Światem.

- Syriuszu?

Głos Remusa wyrwał go z zamyślenia i nie mógł powstrzymać się od uśmiechu.

Remus. Dobrze było ponownie mieć przy sobie swojego przyjaciela.

Gdy tylko opuścił Ministerstwo, udał się do domu i zaledwie chwilę później Remus pukał do jego drzwi. Było to raczej emocjonalne spotkanie po latach, pełne płynących z serca przeprosin od obu z nich, w końcu każdy z nich myślał, że drugi był szpiegiem. Sytuacja była z początku dość niekomfortowa, ale byli sobie bliscy jak bracia, a może nawet bardziej, byli częścią Stada, powoli więc wszystko wróciło do normy. Nic nie było tak jak kiedyś. Nie byli już tymi samymi ludźmi, co kilka lat temu, obaj zbyt byli złamani i o wiele mroczniejsi niż kiedyś. W końcu jednak wszystko powróciło do normy, przynajmniej na tyle, na ile kiedykolwiek było pomiędzy nimi dwoma.

- Jesteś gotów, żeby odebrać Harry'ego? - spytał Remus i ponownie się uśmiechnął.

- Tak. Chodźmy po naszego szczeniaka.

o.o.o.o.o.o.o

Harry nigdy nie przyznałby się do tego głośno, ale był zdenerwowany. Z jednej strony, jego plan powiódł się idealnie i na dobre miał wyprowadzić się z sierocińca. Z drugiej jednak strony, miał zamieszkać z Syriuszem. Nie żeby nie czuł wobec niego sympatii, ale przyzwyczajony był do pewnej swobody i wiedział, że przy Syriuszu będzie musiał być ostrożniejszy. Na szczęście Syriusz wiedział, że nie był Złotym Chłopcem, którego wszyscy oczekiwali, w innym wypadku oszalałby. Przynajmniej nie będzie musiał ukrywać się tak bardzo jak w Hogwarcie.

Spojrzał ponownie na zegar i powstrzymał westchnienie, za nieco ponad dwadzieścia minut Syriusz pojawi się, aby go ze sobą zabrać. Jego usta uniosły się w niewielkim uśmiechu, ciekaw był, jak pani Brown zareaguje, gdy zobaczy, z kim będzie mieszkał. Syriusz cieszył się w Mugolskim Świecie tam samo złą sławą jak w Świecie Czarodziejskim. W mediach nadal powtarzano, że został on oczyszczony ze wszystkich zarzutów, ale jako że nie mogli powiedzieć mugolom, że osoba odpowiedzialna za tę zbrodnie uniknęła aresztowania, ponieważ była szczurem, powiedzieli jedynie, że adwokat Syriusza zdołał uniewinnić go dzięki jakiemuś kruczkowi prawnemu. Większość z nich nadal więc wierzyła, że Syriusz był masowym mordercą i pani Brown była jedną z tych osób. Zapowiadała się dobra zabawa.

Nieco po trzeciej usłyszał pukanie do drzwi i kiedy je otworzył, stały za nimi trzy osoby.

- Profesorze Lupin - przywitał się, nieco zaskoczony. Nie oczekiwał nikogo poza Syriuszem. - Syriuszu, przyszliście trochę wcześniej, niż się spodziewałem.

Harry całkowicie zignorował panią Brown, ale nie mylił się wcześniej, wyraz jej twarzy był komiczny. Tak przestraszoną widział ją jedynie wtedy, gdy miała z nim do czynienia.

- Witaj, Harry - powitał go Lupin. - Możesz mi mówić Remus, nie jestem już twoim nauczycielem.

Harry musiał ukryć grymas. Snape'owi pod koniec roku udało się doprowadzić do zwolnienia Remusa. Dumbledore zabronił mu mówić o nim uczniom, ale nie zabronił mu rozmawiać z ich rodzicami. Snape zadał sobie trud wysłania listów do rodziców wszystkich Ślizgonów, wyrażając swoje zaniepokojenie tym, że uczniowie zaniedbywali kwestię swoich ocen, ponieważ bali się nauczyciela, który był mrocznym stworzeniem. Oczywiście rodzice zareagowali dokładnie tak, jak chciał tego Snape i pod koniec roku szkolnego Remus został zwolniony. Harry wiedział o tym jedynie dlatego, że dziadek Theo przesłał ten list wnukowi. Tego dnia miał przemożną chęć zabicia czegoś, najlepiej Snape'a. Na szczęście, miał szczura, na którym mógł wyładować część swojej frustracji, choć i tak przewidywana długość życia Snape'a zmniejszała się każdego dnia.

- Papierkową robotę mamy już za sobą, nie było więc powodu dłużej czekać, by zabrać cię do domu - powiedział Syriusz, wyrywając go z zamyślenia.

- Więc możemy iść? - spytał entuzjastycznie Harry. Nie musiał nawet udawać, naprawdę cieszył się, że nareszcie może odejść.

- Tak, podpisałem już wszystkie konieczne dokumenty. Musimy jeszcze tylko zabrać twoje rzeczy.

Podnosząc kufer, który stał obok drzwi, Harry uśmiechnął się.

- Gotowe. Możemy iść.

Syriusz zaśmiał się i wziął od Harry'ego jego kufer, ruszając w dół korytarza. Remus skinął przełożonej głową i podążył za nim. Harry pozwolił, by nieco odeszli, po czym odwrócił się do przełożonej.

- Do widzenia, pani Brown - powiedział wypranym z emocji głosem. - Mam nadzieję, dla pani własnego dobra, że nigdy już się nie spotkamy. - Śmiejąc się złośliwie, podążył za dwoma mężczyznami, zostawiając za sobą bladą i drżącą przełożoną. Nareszcie był wolny od tego przeklętego sierocińca.

- A więc, gdzie idziemy? - spytał Harry, kiedy wyszli już z sierocińca.

- Idziemy do rodzinnego domu Blacków, na Grimmauld Place - odpowiedział Syriusz z lekkim grymasem. - Nie jest to moje ulubione miejsce, jeśli mam być szczery, a sam dom wymaga gruntownego sprzątania. To tak naprawdę śmietnik, ale ma najlepsze na świecie bariery ochronne, a twoje bezpieczeństwo jest dla mnie najważniejsze. Poza tym wiem, że lubisz czytać, a na Grimmauld Place znajduje się biblioteka, która jest równie dobra, jeśli nie lepsza niż ta, którą posiadają Malfoyowie. Chwilę zajmie, zanim dom będzie w pełni wysprzątany, ale nasze sypialnie, biblioteka i kuchnia nadają się już do użytku.

Harry nie zwracał już uwagi na to, co mówił Syriusz, wyłączył się, gdy usłyszał, że będzie miał teraz dostęp do biblioteki lepszej nawet niż Malfoyów. Nie mógł się już doczekać, aż zobaczy, jakie skarby uda mu się tam znaleźć.

- Harry, jesteś gotowy? - spytał Syriusz, podając mu kawałek liny, który mógł jedynie być świstoklikiem i Harry skinął głową. Był bardziej niż gotowy.

Upewniwszy się, że wszyscy trzej trzymają linę, Syriusz aktywował świstoklik i Harry doświadczył specyficznego uczucia, które zawsze towarzyszyło mu przy podróży tym środkiem transportu. Chwilę później poczuł, że jego stopy dotknęły ziemi i musiał wysilić się, aby złapać równowagę i nie upaść.

Kiedy był już pewien, że nie przewróci się prosto na twarz, rozejrzał się wokół. Najpierw zauważył, że miejsce to rzeczywiście było dość mroczne i choć miało potencjał, by wyglądać majestatycznie, wymagało sprzątania i odnowienia.

Zanim jednak mógł to skomentować, namalowana na wiszącym na ścianie portrecie kobieta zaczęła krzyczeć. Syriusz przeklął i razem z Remusem szybko zaczęli próbować zasunąć kotarę, która znajdował się przed obrazem.

Harry podążył za nimi i spojrzał z ciekawością na obraz. Musiał przyznać, że kobieta miała mocne płuca, jeśli obrazy mogły, rzecz jasna, posiadać płuca. Kiedy jednak go zobaczyła, przestała krzyczeć.

- Kim jesteś, chłopcze? - spytała i obaj, Syriusz i Remus, przestali męczyć się z zasłonami, zaskoczeni niemal uprzejmym pytaniem.

Harry uniósł brew, już dawno nikt nie potraktował go z takim brakiem szacunku. Nie spodobało mu się to.

- Harry Potter - odpowiedział mimo to, a na jego twarz i spojrzenie pozbawione były emocji.

- Jesteś Potterem? Tym czarodziejem pół-krwi, który pokonał Czarnego Pana? Nie wyglądasz tak, jak myślałam, że będzie wyglądał pupil Jasnej Strony. Ale i tak nie jesteś nikim więcej niż nic nie znaczącym półkrwistym - prychnęła pogardliwie i oczy Harry'ego zmrużyły się.

- Świadom jestem, że musi być to dla ciebie trudne - odpowiedział jej zimnym, obojętnym tonem, sprawiając, że spojrzała na nieco, zdumiona. - Ale będziesz uważać na to, co mówisz. Zniszczenie cię nie będzie dla mnie problemem.

- Jak gdyby taki bachor jak ty mógł coś zrobić - prychnęła.

- Syriuszu, czy Ministerstwo będzie w stanie stwierdzić, że użyłem tu magii?

- Nie - odparł mężczyzna, potrząsając głową. - Bariery ochronne są zbyt silne, nic się przez nie nie przedostanie.

- Hmm. Fiendfyre - wyszeptał Harry i z końca jego różdżki wydostał się zrobiony z ognia wąż.

Zarówno Remus, jak i Syriusz cofnęli się o kilka kroków w tył, ale nie było to konieczne. Harry w pełni kontrolował ogień i wąż znajdował się u jego boku, jak gdyby był wiernym zwierzątkiem, skupiając swoje ogniste spojrzenie na obrazie. Remus i Syriusz wiedzieli, że Harry był geniuszem, ale i tak byli zdumieni z jaką łatwością Harry rzucił tę klątwę. Klątwę, którą wielu uważało za niemożliwą do kontrolowania. Oni obaj jednak wiedzieli, że nie była to prawda, ale widzieli to tylko raz, podczas ataku w czasie ostatniej wojny, w wykonaniu samego Voldemorta. On także miał węża, choć jego był o wiele większy, mierzył ponad pięćdziesiąt stóp. Nigdy nie sądzili, że zobaczą, jak Harry robi to samo, nawet jeśli na o wiele mniejszą skalę, co jednak nie zmieniało faktu, że mógł on kontrolować Szatańską Pożogę.

Choć Harry zachowywał się, jakby nie było to dla niego nic trudnego, tak naprawdę był skupiony na klątwie. Usłyszał o niej kilka lat temu i uznał za śmieszne, że ludzie naprawdę wierzyli, że nie dało się jej kontrolować. Nie rozumiał, jak ktoś mógł w to wierzyć tak samo, jak nie mógł uwierzyć, jak niektórzy czarodzieje ograniczali swoją własną magię. Jak niewolili ją zasadami i regulacjami. Magia była wolna i jedynym co powinno ją ograniczać, były możliwości konkretnej osoby. Nie powinno się narzucać tych ograniczeń innym. Szatańska Pożoga nie była łatwą klątwą, była jedną z najtrudniejszych, jakie znalazł, ale zdecydowanie nie była niemożliwa do kontrolowania. Była to jedynie kwestia silnej woli. Nic więcej, nic mniej. Na szczęście jego przyjaciele zaczynali widzieć rzeczy w tym samym świetle, co on i zaczynali porzucać ograniczenia, wśród których się wychowali. Zaczynali widzieć, że magia naprawdę nie miała granic i jedynym, co ją ograniczało, były ich własne umiejętności.

- Wiesz - powiedział Harry konwersacyjnym tonem. - Zawsze zastanawiało mnie, jak świadom swojego otoczenia jest obraz. Czy namalowane postacie czują ból? A jeśli tak, to jak silne jest to uczucie? - Spojrzał z ciekawością na obraz, a jego oczy błyszczały złośliwie. - Co myślisz o tym, żeby przeprowadzić mały eksperyment? Jeśli portrety czują ból, czy możesz sobie wyobrazić, jakie dałoby mi to możliwości? Mógłbym doprowadzić cię do granicy zniszczenia tylko po to, by cię naprawić i zacząć wszystko od początku. A ty nigdy nie doświadczyłabyś wolności, jaką daje śmierć.

Wąż zaczął zbliżać się w kierunku obrazu, wysuwając język, by polizać jego krawędź. Ogień się rozprzestrzenił, nadal pozostając pod kontrolą Harry'ego. Kiedy przepalił ramę obrazu i płomienie dotknęły płótna, kobieta zaczęła krzyczeć. Jej krzyki przepełnione były przerażeniem i bólem. Harry zaśmiał się mrocznie, ignorując spojrzenia Syriusza i Remusa, które na sobie czuł. Przywołał ogień z powrotem do siebie, zostawiając za sobą spalone drewno i płótno.

- Najwyraźniej jednak czujesz ból - skomentował z sadystycznym uśmiechem. - Wierzę, że się zrozumieliśmy?

Kiedy kobieta energicznie pokiwała głową, Harry uśmiechnął się jeszcze szerzej.

- Idealnie. Syriuszu, idę poszukać biblioteki. - Niemal jakby przypominając sobie o tym w ostatniej chwili, anulował klątwę i ruszył schodami w górę.

Dopiero gdy Harry zniknął im z oczu, ktoś przerwał ciszę, która zapanowała.

- Kim on jest, Syriuszu? - spytała Walburga, a w jej oczach czaił się strach.

- To Harry Potter, jak sam powiedział. Jest także dziedzicem rodziny Blacków, moim dziedzicem. Myślałem, że cię to uszczęśliwi. W końcu doczekałaś się dziedzica, o którym zawsze marzyłaś. - Nie potrafił ukryć goryczy, która zabrzmiała w jego głosie.

- To pupilek Jasnej Strony. Jak może być tak Mroczny? - wyszeptała Walburga.

- Harry nie jest taki, jak spodziewał się Czrodziejski Świat - poinformował ją Remus, a Walburga nawet nie spojrzała na niego krzywo.

- Jest Królem Slytherinu - dodał Syriusz. - Rządzi tym domem twardą ręką. Gdybym był tobą, matko, robiłbym to, co ci rozkazał. Ci, którzy odważyli się mu sprzeciwić, nie skończyli dobrze.

- Jest Ślizgonem.

Obaj mężczyźni pokiwali potakująco głowami.

- Jak długo był Królem. Kto jest w jego Dworze?

- Z tego, co zrozumiałem, od drugiego semestru swojego pierwszego roku. Członkami jego dworu są Theodore Nott, Blaise Zabini i Draco Malfoy - Ślizgoni, którzy zaczynają teraz swój czwarty rok nauki. Adrian Pucey i Graham Montague - Ślizgoni, którzy zaczynają swój szósty rok. Marcus Jugson, Ślizgon, który już opuścił Hogwart i jest Młodszym Podsekretarzem Ministra. Luna Lovegood, Krukonka zaczynająca swój trzeci rok. Neville Longbottom, Gryfon, zacznie teraz swój czwarty rok. Oraz George i Fred Weasley, Gryfoni, którzy zaczną teraz szósty rok nauki.

- Ma już kogoś w Ministerstwie... - wyszeptała. - Rozumiem. Podążają za nim.

- Oni go wielbią - niemalże wyszeptał Syriusz i oczy Walburgi rozszerzyły się.

Wiedziała, co miał na myśli Syriusz. Jak mogłaby nie zrozumieć, pochodząc z tej rodziny.

- Mam nadzieję, że wiesz, co robisz, Syriuszu - wymamrotała Walburga, zaskakując go. - Znałem kiedyś chłopca, który był dokładnie taki jak on. Przyniósł tej rodzinie jedynie śmierć.

- Myślałem, że był tym typem dziedzica, którego pragnęłaś. Myślałem, że jest takim człowiekiem, jakim chciałabyś, abym ja był, inteligentnym, potężnym, mrocznym. Myślałem, że nasza rodzina zawsze podążała za Czarnymi Panami - skomentował Syriusz, spoglądając na swoją matkę z zaskoczeniem.

- Zawsze tak było i spójrz, dokąd nas to doprowadziło. Kiedyś byliśmy jedną z największych rodzin, a teraz spójrz na nas. Jesteś jedynym Blackiem, jaki wciąż żyje. Nasze nazwisko umrze razem z tobą, jeśli nie będziesz miał dzieci. Walczyliśmy, krwawiliśmy, umieraliśmy i po co to wszystko? Dla Ciemności nic się nie zmieniło, może nawet jest jeszcze gorzej. Nic się nie zmieniło na naszą korzyść. Nasze imię nadal jest wymawiane z niechęcią i pogardą. - Syriusz nigdy nie widział swojej matki tak pokonanej. - Przynieśli naszej rodzinie jedynie śmierć - powtórzyła.

- To mój chrześniak. Mój dziedzic.

Walburga zamknęła oczy i westchnęła.

- Mam nadzieję, że będzie to dość, aby cię ochronić - wymamrotała tak cicho, że Syriusz prawie jej nie usłyszał.

Potrząsając głową, podążył schodami za Harrym, mając za sobą Remusa.

- Po raz pierwszy widziałem, żeby twoja matka naprawdę była zmartwiona - skomentował lekkim tonem Remus. Chciał porozmawiać z Syriuszem o Harrym, nie wiedział jednak, jak zacząć temat. Wiedział, jak Mroczny był Harry, czuł to, jego wilk potrafił to wyczuć. Pogodził się z tym, ale nie miałby nic przeciwko, aby o tym porozmawiać. Zwłaszcza z kimś, kto nie widział Harry'ego Pottera takim, jak widziała go reszta świata. Poza tym ciekaw był, jak radził sobie z tym Syriusz, który zawsze najgłośniej wyrażał swoją niechęć wobec Ciemności.

- Dla mnie też był to pierwszy raz - odpowiedział Syriusz.

- Zgadzasz się z nią?

- Harry pomógł mi, choć nie miał ku temu żadnego powodu. Wiem, że jest Mroczny, wiem, że jest okrutny, bezlitosny i śmiertelnie niebezpieczny. Ale nie sądzę, że jest taki, jeśli nie da mu się ku temu powodu. A ja nie zamierzam tego robić.

- Boisz się go? - spytał Remus, spoglądając z zaciekawieniem na Syriusza. Nigdy nie pokazał on po sobie, że posiadał chociażby ślad instynktu samozachowawczego. Otwarcie drwił sobie ze Śmierciożerców, zawsze był pełen brawury. Im bardziej coś było niebezpieczne, tym bardziej mu się podobało.

Syriusz prychnął. Czy się go bał? Oczywiście, że tak. Harry był przerażający. Naprawdę jednak wierzył, że Harry nie zamierzał go skrzywdzić, przynajmniej jeśli nie da mu ku temu powodu. Widział, jak Harry krzywdził innych uczniów, do diabła, niektórzy powiedzieliby nawet, że ich torturował, ale nigdy nie skrzywdził swojego Dworu. I wiedział, że było tak, ponieważ nigdy nie dali mu oni powodu, a nie dlatego, że nie był do tego zdolny.

- Tak, boję się - odpowiedział w końcu. - Zdaje mi się, że boję się go bardziej, niż Śmierciożercy kiedykolwiek bali się Voldemorta. To jednak nie powstrzymało ich przed podążaniem za nim.

Remus skinął głową. To odpowiadało na pytanie, co Syriusz sądził o tym, że Harry był tak Mroczny, choć Remus nie oczekiwał porównania z Voldemortem. Musiał przyznać, że Syriusz znał Harry'ego lepiej niż on. On i Harry spotykali się zawsze jako nauczyciel i uczeń, podczas gdy Syriusz był przy Harrym, gdy ten nie używał maski. Nadal jednak zastanawiał się, czy to porównanie nie było przesadne i czy Syriusz rzeczywiście wierzył, że Harry mógł zostać Czarnym Panem. Tak właściwie, to jak ktoś zostawał Czarnym Panem? Jak się to zaczynało? Grindewald, Voldemort, wszyscy oni musieli gdzieś zacząć. Czy na początku byli jak Harry geniuszami w dziedzinie magii, którzy po prostu w którymś momencie wybuchli, czy może nie było tu żadnego wybuchu i to wszystko od początku było zaplanowane, a oni czekali jedynie na właściwy moment? Czy tacy już się rodzili, czy miało to związek z tym, jak zostali wychowani? Czy byli właśnie świadkami narodzin Czarnego Pana? A jeśli tak, to czy powinni zaingerować, czy pozwolić, by wszystko toczyło się własnym biegiem, licząc, że będzie dobrze? Nie miał zielonego pojęcia. Ale Syriusz nie wyglądał na zmartwionego i z tego, co widział, nie mógł powiedzieć, by Harry był uprzedzony. Oczywiście, nie lubił on mugoli, ale poza tym wydawał się tak naprawdę nie dbać o to, jaką krew ktoś miał lub czy był magicznym stworzeniem. Z jego punktu widzenia było to lepsze niż przekonania Jasnych Czarodziejów, którzy uwielbiali mugoli, ale jego traktowali jak śmiecia, ponieważ był wilkołakiem. Może i nie podchodził do sprawy obiektywnie, ponieważ w końcu sam był wilkołakiem i tak dalej, ale i tak było to lepsze. Nie, z tego, co udało mu się zaobserwować, wynikało, że Harry miał głowę na karku i jeśli naprawdę myślał, że zostanie Czarnym Panem było odpowiednim rozwiązaniem, to może rzeczywiście tak było. Kto wie, może w końcu sprawy zaczną zmieniać się na lepsze dla istot takich jak on.

Był tak zaprzątnięty własnymi myślami, że prawie nie zauważył, że dotarli do biblioteki. Znaleźli Harry'ego siedzącego w fotelu z ogromną książką na kolanach. Wyglądał na zatopionego w lekturze.

- Wydaje mi się, że powinienem ci pogratulować - odezwał się Syriusz. - Nigdy nie widziałem, żeby ktoś tak wystraszył moją matkę.

- To była twoja matka? - spytał Harry, opuszczając książkę.

- Tak. Walburga Black.

- Hmm. Niebywale czarująca.

Syriusz nie zdołał powstrzymać grymasu.

- Nawet nie masz pojęcia. Choć wątpię, żeby miała ci jeszcze kiedyś sprawiać kłopoty. - Wyjął swoją różdżkę i wyczarował fotel podobny do tego, w którym siedział Harry i usiadł naprzeciw niego, podczas gdy Remus zajął wolny fotel stojący u jego boku. - Otrzymałem z banku Gringotta list na twój temat - powiedział, przypominając sobie o sowie, która przybyła tego ranka.

Harry odłożył książkę na bok i spojrzał z zainteresowaniem na Syriusza. Nigdy wcześniej nie otrzymał żadnej korespondencji z banku Gringotta.

- Jestem teraz twoim opiekunem, dlatego część informacji będzie docierała do ciebie za moim pośrednictwem. Jest także moim obowiązkiem odpowiedzieć na wszystkie pytania, jakie możesz mieć, czy to na temat twojego dziedzictwa, czy też rodu Potterów. Twój ojciec opowiedział mi wszystko o twoim rodzie, choć dopiero po tym, jak przysiągłem utrzymywać te informacje w tajemnicy, ponieważ jestem twoim ojcem chrzestnym. Wszyscy rodzice chrzestni przechodzą przez ten proces na wypadek, gdyby dziecko okazało się być ostatnim ze swojego rodu, tak jak ty, aby historia jego rodziny i informacje o talentach w niej przekazywanych nie zostały utracone.

- Rozumiem - mruknął Harry. Miało to sens. Czarodzieje czystej-krwi zawsze cenili swoją krew, a Potterowie byli czystej-krwi, niezależnie od tego, jak mało uprzedzeni byli wobec mugoli i czarodziejów pierwszego pokolenia. - O czym jest ten list?

- To przypomnienie, że gdy ukończysz czternaście lat, będziesz mógł zabrać książki i inne przedmioty z rodzinnej skrytki. W swoje urodziny otrzymasz dokładną listę wszystkich rzeczy, których nie będziesz mógł wynieść przed swoimi siedemnastymi urodzinami. Jakieś pytania?

- Tak, choć bardziej z ciekawości. Jaki jest kurs funta wobec galeona?

- To zależy - odpowiedział Remus. - Zwykle waha się pomiędzy 4,5 a 5,5 funtów za galeon. Gobliny jednak zwykle utrzymują kurs na pięć funtów za galeon. Jeśli się nie mylę, zmieniał się on tylko w czasie wojny i o jedynie wtedy, gdy wpływała ona na zasoby złota goblinów. Choć zdaje mi się, że gdy twoja matka poślubiła twojego ojca i wymieniała wszystkie swoje mugolskie pieniądze na galeony, opuścili stawkę do 4,7 funta, ale tylko dlatego, że wymieniała ona wszystko, co posiadała, ponieważ opuszczając na dobre Mugolski Świat, nie potrzebowała już więcej funtów. W takich sytuacjach, gobliny zazwyczaj opuszczają nieco stawkę. Różne rzeczy można o nich mówić, ale są one magicznymi istotami i nie lubią mieć do czynienia ze stworzeniami, które nie są magiczne. Myślę, że to pewien sposób wynagradzania mugolaków, którzy całkowicie przenoszą się do Magicznego Świata.

- Czarodzieje pierwszego pokolenia - poprawił go automatycznie Harry, naprawdę nie lubił słowa "mugolak". Brzmiało to sensownie, choć nie znał tych stworzeń na tyle, by ocenić, czy rzeczywiście mogła to być prawda. Ufał jednak wnikliwości Remusa, zdając sobie sprawę, że wiedział on o magicznych stworzeniach o wiele więcej niż przeciętny czarodziej lub czarownica. Jeśli więc uważał, że taka mogła być przyczyna, wiedział o czym mówił.

- Co? - spytał nieco zdezorientowany Remus.

- Nie mów "mugolak". To czarodzieje i czarownice pierwszego pokolenia. Nie ma potrzeby kojarzyć ich zawsze z mugolami.

Remus skinął głową. Zaskoczyło go to, nie wiedział, że Harry aż tak bardzo gardził mugolami, nawet jeśli nigdy nie krył wobec nich niechęci. Syriusz jednak, który wiedział już wcześniej, jak bardzo Harry ich nie znosił, sprowadził rozmowę z powrotem na temat.

- Nie musisz się tak naprawdę przejmować kursem. Nie jest to coś, co ma dla nas większe znaczenie. Zazwyczaj jedynie czarodzieje pierwszego pokolenia muszą o tym wiedzieć. Ja nie wiedziałem, jaki jest kurs, nigdy nie wiedziałem, nie miałem takiej potrzeby i nie zaprzątałem sobie tym głowy.

Harry pokiwał głową, rzeczywiście nie wyobrażał sobie, by czarodzieje czystej-krwi przejmowali się czymś takim, chyba że prowadzili interesy w Mugolskim Świecie. Większość z nich jednak tego nie robiła. Po co mieli udawać się do Mugolskiego Świata, skoro wszystko, czego pragnęli, mogli zdobyć w Magicznym?

- Czemu mam w mojej osobistej skrytce tak wiele pieniędzy?

- To tradycja w rodzinie Potterów - wyjaśnił Syriusz, opierając się wygodniej w fotelu. - Kiedy rodzi się Potter, otwiera się dla niego skrytkę i odkłada w niej pięćdziesiąt tysięcy galeonów. Później co roku, w każde jego urodziny odkłada się kolejne pięć tysięcy. W swoje ósme urodziny, dziecko dostaje pozwolenie, by wybierać z niej pieniądze, ale nie więcej niż kilka galeonów każdego miesiąca, zależy, na ile rodzice mu pozwolą. Twój ojciec nie mógł wziąć na raz więcej niż pięć. Później, gdy idą do Hogwartu mogą brać ze skrytki, ile tylko zechcą. W ich siedemnaste urodziny wykonywany jest ostatni przelew i oczekuje się, aby dziecko poradziło sobie w życiu z tym, co ma w skrytce. Niektórym udaje się tę sumę zainwestować i zebrać nową fortunę, inni, którzy nie mają nosa do interesów, tracą wszystko, podczas gdy jeszcze inni wydają wszystko w inny sposób. Niektórzy decydowali się żyć wygodnie, nigdy nie inwestując i wybierając zawód, który im się podobał lub w ogóle nie podejmując pracy. Każdy Potter robił co innego. To dobry sposób, by upewnić się, że rodzinna fortuna nie ulegnie rozproszeniu, ponieważ dzieci nie mogą marnować rodzinnych pieniędzy. Twój przypadek jest nieco inny. Jesteś ostatnim z Potterów, więc to wszystko i tak należy do ciebie. Taka jest jednak tradycja i kiedy będziesz miał własne dzieci, możesz ją kontynuować.

Podobało mu się to, dzięki temu sukces każdej osoby zależał od nich samych. Rodzice dawali swoim dzieciom dobre podstawy i oczekiwali, aby same zapracowały sobie na to, czego pragnęły. Jeśli zmarnowali wszystko, gdy byli młodzi, mogli jedynie sami siebie winić.

- Twój ojciec nigdy nie brał więcej niż dwadzieścia galeonów miesięcznie, kiedy był w szkole, nie licząc Jul, kiedy wydawał nieco więcej. Nie wykorzystał więc wiele tego, co miał w swojej osobistej skrytce, przed ukończeniem siedemnastu lat. To jak, masz jeszcze jakieś pytania?

- W tej chwili nic nie przychodzi mi do głowy, ale chciałbym zobaczyć, czy w skrytce są jakieś książki o rodzinie Potterów, podobne do tych, które mają Malfoyowie. Chciałbym wiedzieć, skąd pochodzi nasza rodzina.

- Są takie, wszystkie stare rodziny je mają. Gdy już je przeczytasz i będziesz miał jakieś pytania dotyczące ich, nie bój się zapytać. No, a teraz chciałbyś może zobaczyć, gdzie będziesz spał?

Harry skinął głową. Ciekaw był swojego nowego pokoju. Nie mógł z pewnością być gorszy od tego, w którym spał w sierocińcu, nawet jeśli ten dom wymagał trochę napraw.

- Świetnie! Chodźmy więc - wykrzyknął Syriusz, który znajdował się już w połowie drogi do wyjścia z biblioteki.

- Nie zapominasz o czymś przypadkiem, Syriuszu? - spytał nieco zirytowany Remus.

- Ach, no tak, rzeczywiście zapomniałem. Jak widzisz ten dom wymaga nieco pracy. Remus i ja pracujemy nad tym, ale dom jest duży, więc chwilę może zająć, zanim wszystko będzie gotowe. Zanim więc ze wszystkim się uporamy, jest szansa, że wpadniesz na bogina lub coś innego, jeśli postanowisz trochę pozwiedzać. Wolałbym więc, żebyś trzymał się pokoi, które są już czyste i odnowione. Jeśli jednak pójdziesz pozwiedzać dom i wpadniesz na coś, z czym nie będziesz sobie umiał poradzić, zawołaj skrzata domowego. Ma na imię Stworek i jest całkowicie zramolały, ale nie może odmówić wykonania twojego rozkazu, ponieważ kazałem mu ciebie słuchać. Myślę, że to już wszystko. Remusie, to wszystko?

- Tak, Syriuszu, to już wszystko - odpowiedział Remus, potrząsając głową i Harry musiał stłumić śmiech. Ci dwoje przypominali mu Grahama i Adriana.

- Dobrze, chodźmy więc - wykrzyknął Syriusz z uśmiechem, ruszając w stronę wyjścia. Remus natychmiast podążył za nim.

Harry ponownie potrząsnął głową, miał przeczucie, że te wakacje będą o wiele bardziej, nazwijmy to, ekscytujące, niż to, do czego był przyzwyczajony.

o.o.o.o.o.o.o

- Wołałeś mnie, tato?

- Tak. Wejdź i usiądź.

Draco wszedł do środka i usiadł na krześle naprzeciw biurka, przy którym siedział jego ojciec, spoglądając na niego ciekawie.

- Dawno nie rozmawialiśmy, synu. Ciągle spędzasz czas z przyjaciółmi. Zmieniasz się, Smoku, czuję, jakbym cię już nie znał.

Draco powstrzymał westchnienie. Była to prawda, nie pamiętał, kiedy ostatni raz szczerze rozmawiał ze swoim ojcem.

- Wciąż jestem tym samym Draco, którym zawsze byłem - odpowiedział, wiedząc, że to było kłamstwo. Nie był taki sam. Jak mógłby być? Bycie częścią Dworu zmieniło go w sposób, którego nigdy by nie przewidział.

- Czy tak jest w istocie? - spytał Lucjusz, unosząc brew. - Dlaczego więc nie rozmawiasz teraz w ogóle z Severusem, choć kiedyś rzadko się zdarzało, byś spędził dzień, nie rozmawiając ze swoim ojcem chrzestnym?

Draco nie mógł powstrzymać grymasu, który pojawił się na jego twarzy.

- Powinien być wdzięczny, że nadal żyje - warknął Draco, zaskakując Lucjusza. - Jak on śmie traktować Harry'ego w ten sposób? Ma szczęście, że mamy rozkazy, aby nic z nim w tej chwili nie robić, ale to nie sprawi, że zawsze będzie bezpieczny. A kiedy Harry odwoła swój rozkaz, Snape nauczy się, jak powinien traktować tych lepszych od siebie.

Lucjusz nie pokazał swojego zaskoczenia. Nie spodziewał się takiej reakcji. Nie umknęło jego uwadze, że Draco użył słowa "rozkazy". Jaką kontrolę Harry miał nad swoim Dworem?

- Od kiedy jesteś gotów zabić dla Harry'ego?

- Nie wiem - odparł Draco po chwili milczenia i Lucjusz nie wiedział, co o tym myśleć. Częściowo oczekiwał, że Draco zaprzeczy, że mógłby coś takiego zrobić. - Kiedy zdałeś sobie sprawę, że gotów jesteś zabić dla swojego Pana?

- Pana? Uważasz go za swojego Pana? - Nie powinien być zaskoczony, naprawdę nie powinien być, ale tak było. Potrzebował usłyszeć to z ust swojego syna. Widzieć, jak się zachowywali, to było co innego, niż usłyszeć, jak jego syn sam to przyznaje.

- Kim innym mógłby dla mnie być, tato? - spytał Draco, śmiejąc się cicho, a jego oczy rozbłysły entuzjazmem. - Nigdy nie widziałeś go bez jego masek. Nigdy nie czułeś jego magii puszczonej wolno, by mogła robić, co tylko zapragnie. Dla niego magia jest łatwa jak oddychanie. To, co on potrafi zrobić za pomocą różdżki i bez niej, jest niewiarygodne! A jego umysł! Czego bym nie dał, by móc zrozumieć, jak działa jego umysł. My nie zauważymy jeszcze nawet problemu, a on już znalazł pięć lub sześć sposobów na jego rozwiązanie. Harry... Harry będzie rządził światem. I współczuję tym, którzy myślą, że mogą go powstrzymać.

Lucjusz nie oczekiwał przekonania, z jakim Draco wypowiedział te słowa, nie spodziewał się, że usłyszy w jego głosie absolutną pewność. Był tego tak pewien jak tego, że juto rano słońce wstanie na wschodzie. Widać było, że niewyobrażalne było dla niego, że Harry'emu mogłoby się nie udać i Lucjusz wiedział, że Draco nie rozważał nawet takiej możliwości.

- I jesteś gotów za nim podążać? Gotów uklęknąć przed nim i nazwać go swoim Panem? Być jego zwolennikiem i przyjacielem to dwie bardzo różne rzeczy. Czy myślisz, że będziesz czuł takie samo oddanie, gdy będzie cię torturował z tego czy innego powodu?

Lucjusz oczekiwał, że zobaczy w oczach Draco niechęć i niepewność, ale ten jedynie się roześmiał.

- Pozwól, że opowiem ci, co się stało w zeszłym roku - powiedział Draco, powstrzymując dreszcz, ponieważ niezależnie od tego, jak bardzo szanował i kochał Harry'ego, był on przerażający. - Harry jest Królem Slytherinu, bezlitosnym Królem, ale i tak Ślizgoni mają wiele swobody. Są jedynie trzy zasady, których muszą przestrzegać. Jedna z nich mówi, żeby nigdy nie wymawiać słowa "szlama" poza pokojem wspólnym. Harry nie dba o to, w co kto wierzy, jednak pewne rzeczy jedynie utrudniają Ślizgonom życie, a on ma plany, które mogą zostać zniweczone, jeśli ludzie będą utożsamiać Ślizgonów jedynie z fanatykami, wierzącymi w wyższość czystej krwi. Poza tym, nie wierzy on w całe to gadanie o czystości krwi. Sam jest pół-krwi, nigdy więc by nie uwierzył w coś, co sprawiałoby, że byłby postrzegany jako ktoś gorszy od innych. Tak czy inaczej, ta zasada jest prosta. Nie wiem, czy zawsze jej przestrzegano, ale nigdy nie złapaliśmy na gorącym uczynku nikogo, kto by ją łamał. W zeszłym roku się to zmieniło. Byliśmy w bibliotece, siedząc w nieco osłoniętym kącie, który Harry lubi, kiedy przy stole nieopodal nas usiadło dwóch chłopaków, nie zwracając uwagi na to, co działo się wokół nich. Byli to dwaj siódmoklasiści, Krukon i Ślizgon, kuzyni Yaxleyowie. Nie wiem, o czym rozmawiali, ale Garrick Yaxley, Ślizgon, odwrócił się do swojego kuzyna i powiedział: "Pieprzony mugolak. Pokażę mu, co się dzieje, gdy zadziera się z czystokrwistymi." Zanim mógł powiedzieć coś więcej, Harry zatrzasnął swoją książkę. Hałas przyciągnął ich uwagę i kiedy Garrick zobaczył Harry'ego, zbladł. Nie sądzę, żebym kiedykolwiek widział kogoś tak bladego. Ale Harry nic nie zrobił, zabrał tylko swoje książki i wyszedł z biblioteki. Tego samego dnia, po obiedzie, Ślizgoni z siódmej klasy byli pewni, że Harry tylko dużo mówi, ale nic im nie zrobi. Uznali, że nie powinien być Królem. Yaxley był pewien, że Harry się go bał. - Draco nie potrafił w pełni ukryć, jak bardzo go to rozbawiło. - Harry śmiał się do rozpuku, gdy o tym usłyszał. Tej nocy siódmoklasiści nic nie zrobili, ale planowali zmierzyć się z Harrym kolejnego dnia. Jednak następnego ranka Garrick Yaxley się nie obudził.

Lucjusz musiał wysilić się, by nie pokazać swojej reakcji. Harry zabił ucznia? Ale to było niemożliwe, Lucjusz był w Radzie Nadzorczej i z pewnością jej członkowie nie otrzymali o tym żadnej informacji.

- Nie umarł - powiedział Draco, widząc wyraz twarzy swojego ojca. - Choć może i śmierć byłaby dla niego gestem miłosierdzia - dodał niemalże szeptem i Lucjusz prawie go nie usłyszał. - Garrick po prostu nie mógł się obudzić. Nie był w śpiączce, po prostu spał i nic, czego próbowali profesorowie, nie mogło go wyrwać ze snu. Spędził w Skrzydle Szpitalnym trzy dni, śpiąc. Wszyscy Ślizgoni wiedzieli, że Harry miał z tym coś wspólnego, ale nikt, nawet my, członkowie Dworu, nie wiedział, jak to zrobił.

Kiedy Garrick się obudził, wiedzieliśmy od razu, że był inny. Poza pokojem wspólnym nie było to tak łatwo zauważalne, ale w pokoju wspólnym każdy mógł to z łatwością zobaczyć. Jego lewa dłoń cały czas drżała. Kiedy ktoś go dotknął lub choćby otarł się o niego, gwałtownie się wzdrygał. Siadał tak daleko od kominka, jak tylko mógł i za każdym razem, gdy widział Harry'ego, bladł śmiertelnie i zaczynał się trząść i jąkać. Słyszano, jak jego współlokatorzy szeptali, że nocami miał okropne koszmary, że budził się, krzycząc, niewiarygodnie przerażony. Powiedzieli nawet, że pewnego razu zmoczył się w łóżku, tak bardzo był wystraszony. Próbowali z nim rozmawiać, ale nie chciał im nic powiedzieć. Próbowaliśmy kilkakrotnie namówić Harry'ego, aby powiedział nam, co zrobił, ale on jedynie się śmiał. Byliśmy więc pewni, że nigdy się tego nie dowiemy. Jadnak niemalże miesiąc po tym wypadku, dowiedzieliśmy się, choć stało się to całkowicie przypadkiem. Znów byliśmy w bibliotece, czekając na Harry'ego, który był u Lupina, rozmawiając o czymś, kiedy kuzyni Yaxley znów usiedli przy tym samym stole blisko naszego. Kuzyn Garricka narzekał na coś, zdaje się, że inny Krukon okazał się być od niego lepszy na egzaminach lub coś podobnego. Nie wyglądało na to, aby Garrick poświęcał mu dużo uwagi, zanim ten powiedział: "Te wstrętne mugolaki powinny nauczyć się, gdzie jest ich miejsce". Garrick zbladł wtedy i niemalże krzyknął na swojego kuzyna, by ten nie mówił już nic więcej. Pokłócili się nieco. Garrick nie chciał wyjaśniać swojego zachowania, a Cygnus chciał wiedzieć, co się stało, i w końcu Garrick się poddał.

Draco doskonale pamiętał minę Garricka. Nigdy wcześniej nie widział w czyichś oczach tyle przerażenia. To było fascynujące. Wiedza, że to Harry do tego doprowadził sprawiała, że czuł się dziwnie dumny. Był to kolejny dowód na to, że Harry nie był przeciętnym czarodziejem, ale kimś o wiele lepszym. Czując na sobie spojrzenie swojego ojca, ciągnął dalej.

- Głos Garricka łamał się, gdy mówił. - Draco zamknął oczy, by móc lepiej to sobie przypomnieć. - Cygnus wiedział już o Dworze Slytherinu, więc Garrick, od razu zaczął opowiadać, co się z nim stało. Dla mnie to nie były trzy dni, wyszeptał tak cicho, że ledwo go usłyszeliśmy. To były trzy lata. Cygnus wyglądał na zdezorientowanego i muszę przyznać, że my także go nie zrozumieliśmy. Ale Garrick ciągnął dalej: Mój umysł był w pełni rozbudzony. Nie zdawałem sobie nawet sprawy, że znajduję się wewnątrz swojego umysłu, dowiedziałem się o tym dopiero ostatniego dnia. Do tego czasu byłem przekonany, że znajduję się w lochach, torturowany przez Harry'ego. I wierzyłem w to przez trzy lata. Pierwszy dzień moich mąk zaczął się, gdy znalazłem się przykuty łańcuchami do ściany lochów, a przede mną stał Potter. Powiedział mi, że muszę się nauczyć. Powiedział mi, że powinienem być wdzięczny, że nauczy mnie tego, ponieważ pomoże mi to uniknąć śmierci. Potem uśmiechnął się i zaczął rzucać we mnie klątwami. Nie wiem, jak długo tam byliśmy, ale po pewnym czasie przestał i po prostu wyszedł, mówiąc, że wróci kolejnego dnia. W chwili, gdy opuścił lochy, moje rany zaczęły się goić. Kilka minut po tym, jak zagoiły się całkiem, znów się pojawił. "Dzień dobry, Garrick", powiedział z ciepłym, czułym uśmiechem na twarzy. "Dziś pobawimy się trochę nożami". I tak było każdego dnia. Przez trzy lata. Nigdy nie używał tej samej metody tortur. Topiłem się. Byłem porażany prądem. Żywcem obdzierany ze skóry. Palony na stosie. Pożerany przez szczury. I nigdy, nigdy nie zaznałem słodkiej wolności, jaką oferuje Śmierć. Nie tylko Cygnus patrzył na Garricka szeroko otwartymi oczami i na szczęście zadał pytanie, na które wszyscy chcieliśmy poznać odpowiedź: "skąd wiesz, że to nie był koszmar?" Garrick zaśmiał się histerycznie, zanim odpowiedział. To było przerażające. Rozpiął koszulę i tam, na jego piersi, zaraz nad sercem, była duża blizna w kształcie litery H. To był jego prezent na pożegnanie. Byłem przykuty do jakiegoś kamiennego stołu, a Potter stał koło mnie, uśmiechając się. Nigdy nie przestawał się uśmiechać, wiesz? Ale najstraszniejsze były te jego urocze, ciepłe uśmiechy. Pewien byłem, że patrzyłem na Diabła za każdym razem, gdy torturował mnie za pomocą tych uśmiechów... Powiedział, że wiedział, iżnie tak się to zwykle robiło, ale uznał, że w mojej sytuacji będzie to właściwe. Wyrył na mojej piersi literę H, a potem zaczął odciągać na bok moją skórę i mięśnie, aż pokazała się pod nimi kość. Złamał kości i wyrwał z mojej piersi serce. Nawet gdy moje serce znajdowało się w jego dłoni, nie umarłem. Powiedział mi, abym nie zapominał, że mógł mnie tu trzymać o wiele dłużej niż tylko trzy lata. Powiedział mi, abym przypomniał to sobie następnym razem, gdy przyjdzie mi do głowy, by się mu sprzeciwiać. A na końcu wyszeptał: "obudź się". Obudziłem się w Skrzydle Szpitalnym.

- Rozumiesz, ojcze? - spytał Draco, otwierając oczy i spoglądając na swojego ojca. - Wiem doskonale, do czego zdolny jest Harry. Wiem, co mógłby mi zrobić, gdybym go rozczarował. Jest to cena, którą jestem gotów zapłacić.

Lucjusz naprawdę nie wiedział, jak zareagować na to, co powiedział mu jego syn. Nie obce mu były tortury, ale nawet on poczuł dreszcz przebiegający mu po plecach. Mógł jednak zrozumieć decyzję syna. Niektórzy ludzie rodzili się, by inni mogli za nimi podążać.

- Rozumiem - wyszeptał i Draco uśmiechnął się. Lucjusz zastanawiał się, czy jego syn będzie zdolny tak łatwo się uśmiechać w przyszłości, jeśli podąży ścieżką, na której się znajdował. Wielu ze Śmierciożerców nie pamiętało już, czym był uśmiech.

- Zobaczę cię jeszcze później, tato. Byłem w trakcie odrabiania zadania domowego - powiedział Draco, wstając z krzesła.

- Draco - zawołał Lucjusz, gdy jego syn był już przy drzwiach. - Skąd wiesz, że Harry nie będzie na ciebie zły za to, co mi powiedziałeś?

Draco roześmiał się.

- Byłeś tam, gdy Harry rozmawiał z Knotem. Wiedział, że będziesz próbował zdobyć o nim więcej informacji i powiedział mi, że mogę powiedzieć ci o nim cokolwiek tylko zechcę.

- Skoro więc mogłeś powiedzieć mi więcej, dlaczego tego nie zrobiłeś?

- Jest moim Panem, moim Królem - odpowiedział Draco z uśmiechem zadowolenia na ustach. - Nie chcę wyjawiać jego sekretów, nawet tobie, ojcze. - Uśmiechając się po raz ostatni, Draco opuścił gabinet, zamykając za sobą drzwi.

Gdy tylko drzwi się zamknęły, gabinet otoczyła magiczna bariera, zapewniająca prywatność i zaklęcie, które osłaniało pozostałe znajdujące się w pokoju osoby, opadło, odsłaniając Theodreda Notta, dziadka Theodora Notta, siedzącego na kanapie i siedzącego w fotelu Czarnego Pana.

- Cóż... To było interesujące - skomentował Theodred.

- Owszem, było - zgodził się Tom. - Mój mały Król zawsze mnie zaskakuje. Torturować kogoś przez trzy lata, no cóż, zdecydowanie nie brakuje mu kreatywności - dodał z sadystycznym uśmiechem na ustach, sprawiając, że pozostała dwójka zadrżała. Ich Pan, nawet gdy wyglądał jak człowiek, był przerażający.

- W najmniejszym stopniu nie jest taki, jak wyobrażaliśmy sobie Chłopca, Który Przeżył. Będziesz próbował go zwerbować, mój Panie? - spytał z ciekawością Theodred.

- Czy myślisz, że podążyłby za mną? Że pokłoniłby mi się? - spytał Tom, unosząc brew.

- Nie - odparł natychmiast Lucjusz. - On nie urodził się, by za kimś podążać.

- Nie, to prawda - wyszeptał Tom. - Będziemy kontynuować nasz plan. W ten czy inny sposób, ta sprawa w końcu jakoś się rozwiąże.

- Tak jest, mój Panie - odpowiedzieli obaj zgodnie.

- Jakieś wieści o Magii Dzisiaj? - spytał Tom, spoglądając na rozłożone na stoliku do kawy gazety.

- Nie, mój Panie. - Lucjusz brzmiał na sfrustrowanego. - Nie mogę zdobyć dostępu do licencji, a zgodnie z informacjami, które udało mi się uzyskać, nawet gdybym miał do nich dostęp, nic by mi to nie dało, ponieważ ta licencja jest w sekcji z poufnymi dokumentami i tylko konkretne osoby mogą ją obejrzeć.

- Co to jednak oznacza? Poza tym co oczywiste, rzecz jasna - spytał Theodred. Nigdy nie był człowiekiem biznesu ani politykiem. Był raczej badaczem. Uwielbiał uczyć się magii, wszystkich rodzajów magii, co sprawiało, że nieco zaniedbywał inne dziedziny wiedzy, takie jak te dotyczące biznesu i polityki. Nie był więc tak dobrze poinformowany w kwestii dokładniejszych zasad funkcjonowania Ministerstwa.

- Są trzy sytuacje, kiedy licencja może być uznana za poufną. Pierwsza jest najczęściej stosowana i dotyczy tych licencji, które używane są w celach charytatywnych i ich założyciele woleli by pozostać anonimowi. Druga możliwość jest taka, że osoba posiadająca licencję znajduje się w kronice kryminalnej. W tym przypadku ma to na celu uniknięcie odwetu ze strony osób postronnych. W trzecim wypadu posiadacz licencji jest niepełnoletni.

- Niepełnoletni. Gdy Tom usłyszał to słowo, wszystko nagle stało się jasne. Jak mógł tego wcześniej nie zauważyć, sam nie wiedział. Teraz, gdy ta myśl pojawiła się w jego umyśle, wydawało się to tak oczywiste. Nie mógł powstrzymać mrocznego śmiechu, który wyrwał mu się z ust. Obaj jego poplecznicy spojrzeli na niego zaciekawieni.

- Mój mały wężu, naprawdę pełen jesteś niespodzianek - wymruczał pod nosem, bardziej do siebie niż do pozostałej dwójki.

- Mój Panie?

- Powiedz mi Lucjuszu, czy nie wydaje ci się dziwne, że mój mały Król był tak pewien tego, co zostanie opublikowane w tej gazecie? Niezależnie od tego, czy Knot zgodziłby się z nim, co do sytuacji Blacka? Albo to, że prócz Skeeter, nazwiska wszystkich dziennikarzy piszących dla tej gazety są pseudonimami?

Chwilę zajęło, zanim do Lucjusza dotarło, co jego Pan sugerował. Nie dlatego, że wolno kojarzył fakty, ale ponieważ to, co proponował, było po prostu niemożliwe.

- Ale... Ale to niemożliwe - wyraził na głos swoje myśli. - On ma zaledwie trzynaście lat. Wiem, że jest geniuszem i że jest nadzwyczajnie inteligentny. Ale to? - powiedział Lucjusz, biorąc do ręki gazetę i spoglądając na swojego Pana z niedowierzaniem. - To całkiem inna sytuacja. Ktokolwiek jest właścicielem tej gazety, nie relacjonuje tak po prostu bieżących wydarzeń. Oni wpływają na społeczeństwo, zmuszają ich do myślenia. Uczą ich i nakłaniają do używania Czarnej Magii. Reedukują społeczeństwo tak, że ci nawet nie są tego świadomi. To ktoś, kto szykuje na coś ludzie, stwarza sobie bazę, przygotowywując się na coś większego. Cokolwiek miałoby to być. On nie mógłby... Nie byłby w stanie...

- Masz rację, Lucjuszu, taki jest cel tej gazety, widoczny dla tych, którzy potrafią czytać pomiędzy zdaniami - powiedział Tom, przerywając chaotyczny monolog Lucjusza. Kiedy mężczyzna na niego spojrzał, jego oczy płonęły entuzjazmem i dodał niemalże pełnym uwielbienia głosem. - Ale co, jeśli to jest on?

Wiele czasu minęło, odkąd Theodred widział swojego Pana tak podekscytowanego. Trudno było utrzymać uwagę Toma Riddle'a. nikt nie mógł się z nim równać i dość szybko tracił on zainteresowanie otaczającymi go ludźmi. Mijały lata i widział, jak jego Pan odcinał się coraz bardziej od ludzkiego towarzystwa. Pewien był, że to właśnie to odosobnienie, ta samotność będzie w ten czy innym sposób powodem upadku jego Pana.

Ale kiedy jego Pan powrócił, był bardziej jak człowiek, którego znał na początku i nie myślał tu o jego fizycznym wyglądzie. Zdawało się, że jego Pan odzyskał trochę pasji życia.

Nie mógł się nie zastanawiać, czy stało się to dzięki Harry'emu Potterowi. Czy chłopiec, który go zniszczył, sprawił też, że zaczął on na powrót naprawdę żyć? Wszystko na to wskazywało.

Widząc entuzjazm w tych krwistoczerwonych oczach, Theodred miał nadzieję, że tak było. Najwyższy czas, aby jego Pan znalazł kogoś, kto będzie do niego pasował.

- Cóż - powiedział, uśmiechając się. - Jeśli to on, to przyszłość zdecydowanie będzie interesująca.

Nie mógł się nie uśmiechnąć, gdy w tych czerwonych oczach rozbłysły, pełne życia i oczekiwania. Tak, najwyższy już czas.

o.o.o.o.o.o.o

Harry zwiedzał swój nowy dom. Jego dom. Nigdy nie sądził, że będzie mógł myśleć o jakimś budynku jako o swoim domu. Może i przestał modlić się i mieć nadzieję, że ktoś go adoptuje, że ktoś będzie go chciał, ale jakaś maleńka jego cząstka, dziecko, które zabite zostało przez zaniedbanie i przemoc, było szczęśliwe.

Nie był dziwakiem, ktoś go chciał.

Potrząsając głową, kontynuował zwiedzanie. Był zdecydowanie zbyt duży na taki sentymentalizm. Ta sytuacja zaistniała, ponieważ zapewniało mu to dostęp do użytecznych rzeczy, a fakt, że on i Syriusz dobrze się dogadywali, był jedynie bonusem.

Z roztargnieniem rozejrzał się wokół siebie. Pokój, w którym się znajdował, jak inne w tym domu, był bardzo wytworny, choć nadal brudny i zaniedbany. Podejrzewał, że wszystkie domy należące do starych rodzin otaczała arystokratyczna aura, był to po prostu kolejny sposób na pokazanie, że czarodzieje czystej-krwi byli lepsi od innych. Rozumiał to dążenie, oczywiście, ale i tak mu się to nie podobało. Nie posiadał nic, dorastając, a spójrzcie, był teraz lepszy niż którykolwiek z tych napuszonych głupców. Choć jednak nie podobało mu się to, nie oznaczało to, że nie mógł użyć tego, jeśli zajdzie taka potrzeba.

Jego uwagę przykuło coś złotego, leżącego w jednej z zakurzonych oszklonych gablotek ustawionych po obu stronach kominka. Przepełnione były one różnego rodzaju przedmiotami, był tam zestaw zardzewiałych sztyletów, pazury, zwinięta skóra węża, zaśniedziałe srebrne puzderka z wygrawerowanymi napisami w językach, których Harry nie rozumiał oraz zdobiona kryształowa fiolka z dużym opalem służącym za korek, która pełna była, czego Harry był niemal pewny, krwi. Jakkolwiek te przedmioty była bardzo interesujące, uwagę Harry'ego przykuł złoty medalion ze szmaragdami na powierzchni układającymi się w kształt litery S.

Niemal nie zdając sobie sprawy, co robi, otworzył gablotkę i wyjął z niej medalion.

Gdy tylko wziął go do ręki, niemal go upuścił. Poczuł, jakby w górę jego ręki pobiegła elektryczna iskra.

Metal był w dotyku dziwnie ciepły, a jego magia była szczęśliwa, nie mógł tego inaczej nazwać, śpiewała radośnie w jego ciele. Najdziwniejsze było jednak wrażenie, że medalion także był szczęśliwy, będąc w jego posiadaniu.

Harry poczuł dziwne pragnienie, by go chronić.

O Harrym dużo można było powiedzieć, ale z pewnością nie to, że był głupi. Może i nie wiedział wszystkiego o Czarodziejskim Świecie, ale wiedział, że jego reakcja względem medalionu nie była normalna.

Zrobił więc to, co zrobiłby każdy ciekawski nastolatek i włożył medalion do kieszeni, po czym udał się do swojego pokoju.

Nawet nie pomyślał o tym, aby ukryć medalion w swoim pokoju. Nie ważne, jak bardzo lubił Syriusza, nie ufał mu do tego stopnia.

Nie, medalion musiał być bezpieczny w jedynym miejscu, do którego jedynie on miał dostęp. Było to miejsce, w którym chował wszystko, co pragnął utrzymać w tajemnicy: jego kufer.

Otworzywszy kufer, zszedł po schodach do jego wnętrza i udał się prosto do swojego pokoju. Wyjął medalion z kieszeni i umieścił go w szufladzie szafki nocnej. Teraz będzie mógł zająć się jego badaniem, kiedy tylko będzie miał na to ochotę. Chciał się dowiedzieć, dlaczego w ten sposób na niego zareagował.

Usatysfakcjonowany, ruszył w stronę wyjścia, kiedy kątem oka zauważył małą klatkę stojącą na wyspie kuchennej.

Szeroki uśmiech rozlał się po jego twarzy. Syriusza i Remusa nie było w domu. Syriusz był na cotygodniowym spotkaniu z uzdrowicielem umysłu w szpitalu św. Munga, a Remus zawsze mu w tym towarzyszył. Co oznaczało, że miał trzy godziny, kiedy zostawał sam w domu. Trzy godziny, kiedy nie miał nic do roboty, a minęło już tak dużo czasu, odkąd ostatnim razem dobrze się bawił.

Zaśmiał się złowrogo i stanął przed klatką.

- No cóż, witaj, Peter. - Jego uśmiech nie zdołał przysłonić malującej się na twarzy złośliwości.

Przeklął już wcześniej szczura, nawet kilka razy, ale zawsze dotąd był on pod swoją zwierzęcą postacią. Teraz jednak miał dość czasu, by być kreatywnym. Nie chciał bawić się ze szczurem, pragnął człowieka. Chciał zobaczyć, jak jego oczy napełnią się łzami przerażenia, chciał usłyszeć jego pełne agonii krzyki i błagania. Znów się zaśmiał. Tyle będzie miał zabawy.

- Byłem dla ciebie okropnym gospodarzem. To dość nieuprzejme, że tak długo cię ignorowałem. Ale nie martw się, Peter, całe to popołudnie poświęcę tobie.

Harry nie wiedział nawet, że będąc pod postacią zwierzęcia, można było pokazać tyle strachu. Najwyraźniej człowiek codziennie uczy się czegoś nowego.

Podniósł klatkę i wziął ją ze sobą do łazienki. Niezależnie od tego, jak bardzo chciał się zabawić, nie miał zamiaru brudzić krwią salonu ani kuchni. Płytki w łazience były o wiele łatwiejsze do wyczyszczenia. A może nawet lepiej byłoby, gdyby zmienił ją nieco za pomocą transmutacji. Przystosował by ją lepiej dla Petera, nie chciał w końcu, aby jego gość czuł się niekomfortowo, a poza tym zabawa w łazience była nieuprzejma.

Potakując, odłożył klatkę na podłogę obok drzwi.

- Poczekaj tu na mnie, Peter. Chcę się upewnić, że pokój będzie dobrze przygotowany na naszą popołudniową zabawę.

Harry wrócił po kilku minutach.

- No, teraz wszystko jest gotowe. Mam nadzieję, że spodoba ci się tak samo, jak mnie.

Podniósł klatkę i wszedł do środka. Gdyby Peter był w swojej ludzkiej formie, prawdopodobnie zemdlałby, ale nawet gdy był pod postacią zwierzęcia, można było zaobserwować w jego oczach przerażenie.

Harry uważał, że wykonał kawał dobrej roboty, przygotowując nowy wystrój.

Ściany, podłoga i sufit były wykonane z ciemnego, niedokładnie ociosanego kamienia, choć podłoga była nieco gładsza. Przy ścianie dokładnie naprzeciwko drzwi, znajdowała się półka, która ciągnęła się na całą szerokość ściany i wypełniona była różnymi przedmiotami, od noży, sztyletów, młotów i kolców, aż do batów. Na drugiej ścianie wisiały łańcuchy przygotowane dla rąk i nóg Petera. Kilka pochodni rozświetlało pokój. Poza tym był on pusty. Nie żeby coś więcej było potrzebne, dla celów Harry'ego to pomieszczenie było idealne.

Odłożywszy klatkę na podłogę, Harry wyjął różdżkę i oszołomił szczura. Nie było potrzeby ryzykować. Wyjął Petera z klatki i umieścił go koło łańcuchów. Wątpił, by był w stanie zaciągnąć tam Petera, gdyby ten był w swojej ludzkiej formie. Nie był specjalnie mały, ale nie należał też do najwyższych z chłopców. Nie żeby się tym przejmował, lubił nawet być niższy niż większość, jego życie było łatwiejsze, gdy ludzie go lekceważyli, wiedział jednak, że nie byłby w stanie pociągnąć dorosłego mężczyzny. Ponownie skierował różdżkę na szczura i rzucił zaklęcie, które zmuszało animaga do powrotu do swojej ludzkiej postaci. Następnie przykuł jego ręce i nogi, łańcuchy nie były zbyt krótkie, gdyby chciał, Peter mógłby wstać i przejść się kawałek w każdym kierunku. Nie więcej niż kilka kroków, ale przynajmniej miał możliwość ruchu. Poza tym, gdyby łańcuchy były zbyt krótkie, byłaby szansa, że złamałby jakąś kość, albo nawet kilka, wykręcając się, gdy Harry by się nim zabawiał. Na wszelki wypadek przywołał do siebie wszystko, co Peter posiadał, nie mógł pozwolić, by miał on przy sobie jakąś broń lub coś, co pomogłoby mu uciec. Na szczęście jedynym, co posiadał, była różdżka, ciemna i mniejsza niż jego własna, może długości dziesięciu cali. Usatysfakcjonowany, odłożył różdżkę na bok i obudził Petera.

Peter wyglądał na zdezorientowanego i kilka sekund zajęło mu, zanim zrozumiał, co się działo. Gdy tylko to do niego dotarło, spróbował na powrót zamienić się w szczura. Chwilę później ciszę przerwał krzyk i Harry zaśmiał się, przyciągając uwagę Petera.

- Witaj, Peter. Nazywam się Harry Potter. Mam nadzieję, że miło spędzisz czas pod moją opieką.

Peter znów spróbował się przemienić i ponownie rozległ się krzyk.

- Oj, daj spokój, Peter. Czy naprawdę myślisz, że pozwoliłbym ci tak łatwo uciec? Te łańcuchy powstrzymują przemianę, tak samo jak twoja klatka. A teraz, Peter, chciałbym z tobą porozmawiać, dobrze?

Peter zaskomlał, wpatrując się w Harry'ego szeroko otwartymi oczami.

- Dlaczego przyłączyłeś się do Voldemorta? - Harry miał kilka domysłów, ale domyślać się to nie było to samo, co wiedzieć.

Szczur nie odpowiedział, nadal skomląc. Harry westchnął i spojrzał na Petera z rozczarowaniem.

- Wiesz, Peter, nie chciałem tego robić, ale nie dajesz mi wyboru - powiedział takim tonem, jakby rozmawiał z małym dzieckiem, które było niegrzeczne. - Crucio - niemalże wyszeptał Harry, tonem pełnym uwielbienia. Tylko dwukrotnie użył wcześniej tej klątwy, za każdym razem na pająku, ale używanie jej na człowieku było czymś zupełnie innym.

Gdy krzyki Petera wypełniły pokój, nie mógł powstrzymać się od śmiechu. Uczucie euforii, które rozlało się po jego ciele, było niewiarygodne i musiał użyć całej swojej silnej woli, by zatrzymać klątwę.

- Lepiej byłoby, Peter, gdybyś odpowiedział. Będzie to dla ciebie o wiele łatwiejsze.

Peter zwinął się w kłębek, jęcząc z bólu.

- Peter! - warknął Harry, sprawiając, że szczur spojrzał na niego z przerażeniem w oczach. - Odpowiedz mi.

Nnn-nie mmm-masz po-jjj-jęcia, jak to było. On wygrywał! Co mogłem zrobić? Zabiłby mnie. - Oczy Petera przybrały błagalny wyraz, prosząc Harry'ego, by zrozumiał. I Harry zrozumiał. Peter był tchórzem, tak jak się spodziewał.

- Rozumiem - mruknął. - Po prostu bałeś się śmierci.

Peter pokiwał energicznie głową i Harry musiał powstrzymać grymas. Co za żałosna wymówka dla czarodzieja.

- No cóż, Peter, z pewnością będziesz szczęśliwy, wiedząc, że nie mam zamiaru cię zabić.

Błysk nadziei, która pojawiła się w tym oczach, niezmiernie go rozbawił. Zamierzał zniszczyć tę nadzieję. Sprawi, że szczur będzie pragnął śmierci. Sprawi, że będzie rozpaczał, gdy w końcu zrozumie, że nie będzie mu dane wytchnienie w śmierci. Tak, zamierzał całkowicie złamać tego szczura.

- Wiesz, Peter, mam długą listę klątw, które chciałbym wypróbować. Jednak jako że jest to nasze pierwsze spotkanie, myślę, że wolałbym podejść do sprawy bardziej własnoręcznie, wiesz?

Peter spojrzał na niego z zaciekawieniem i Harry uśmiechnął się. Już wkrótce zrozumie. Wskazując różdżką na łańcuchy, skrócił je. Jeśli miał stanąć bliżej Petera musiał się upewnić, że szczur nie będzie mógł go zaatakować. Widząc, że Peter nie był w stanie poruszyć ani nogami, ani rękami, odwrócił się od niego i ruszył w kierunku półki.

- Hmm, nie wiem nawet, od czego zacząć. Tyle możliwości.

Szczur znów zaczął skomleć, najwyraźniej w końcu zrozumiał, co zamierzał zrobić Harry.

Harry wziął z półki kilka przedmiotów, przyglądając im się uważnie, po czym delikatnie odłożył je z powrotem. W końcu wybrał sztylet, który oglądał na początku i podszedł do Petera.

- Będziemy się doskonale bawić - skomentował, wyjmując różdżkę i sprawiając, że koszula Petera znikła. Śmiejąc się lekko, zbliżył się do niego i zaczął rysować na jego skórze.

Gdy tylko końcówka sztyletu przecięła jego skórę, Peter zaczął krzyczeć. Harry był pewien, że usłyszał wśród jego krzyku fragmenty błagań, ale zignorował je. Dopiero zaczął i pewien był, że z czasem jego błaganie stanie się jeszcze ciekawsze.

Krew spływała po piersi Petera i zaczynała kapać na podłogę. Harry byłe pewien, że zanim skończy, Peter będzie klęczał w kałuży swojej własnej krwi.

- Gotowe. Teraz wszyscy będą wiedzieć, kim jesteś - odezwał się Harry, odsuwając się, by móc podziwiać swoją pracę. Na piersi szczura wyryte teraz było słowo "zdrajca".

- Harry... Harry, proszę. Twój ojciec nigdy by tego nie zrobił. Nigdy by tego nie zaakceptował. Zrozumiałby, dlaczego to zrobiłem. Okazałby mi łaskę. Proszę.

Po twarzy Petera płynęły łzy i przez chwilę przypominał Harry'emu dziecko. Potwornie brzydkie dziecko, biorąc pod uwagę, że Peter zdawał się nabrać kilku cech ze swojej zwierzęcej formy, ale i tak dziecko.

- Łaskę? - spytał Harry i Peter desperacko pokiwał głową. - Nie wiem, co to jest, Peter. Znam definicję tego słowa, oczywiście, ale nie jest to coś, co kiedykolwiek czułem. Nie rozumiem, dlaczego miałbym to poczuć w stosunku do ciebie.

- Twój ojciec... - próbował kłócić się Peter, ale Harry mu przerwał.

- Dzięki tobie, nigdy go nie znałem. Prawdę mówiąc, i tak nie mam zbyt wielu uczuć w stosunku do moich rodziców. Oddali jednak za mnie życie i jeśli kochali mnie tak bardzo, wątpię, by przestali mnie kochać, ponieważ zabawiłem się nieco z osobą, która ich zabiła.

- To Czarny Pan ich zabił! To nie byłem ja! - zaprotestował Peter, a jego oczy zapłonęły.

- Nie. Voldemort prowadził wojnę. Byli wrogami. Ty jesteś tym, który zabił ludzi, którzy byli twoimi przyjaciółmi i wątpię, by moi rodzice byli jedyni. Jak wielu zginęło, ponieważ ich zdradziłeś? Nie, Peter, jedyną osobą, którą winię za ich śmierć, jesteś ty.

Dla innych może nie miało to sensu, ale Harry nigdy nie winił Voldemorta za śmierć swoich rodziców. Logicznie rzecz biorąc, wiedział, że to Voldemort rzucił Zaklęcie Uśmiercające, ale nie winił go za to. Nie wiedział, co doprowadziło do wydarzeń tamtej nocy, ale pewien był, że jeśli to on prowadziłby wojnę, zrobiłby to samo. Z tego, co słyszał, jego rodzice byli cierniem w boku Voldemorta. Byli potężniejsi niż reszta opozycji, podobno nawet stanęli z Voldemortem twarzą w twarz i wyszli z tego cało, tak więc nawet nie wiedząc, co stało się tamtej nocy, zdawał sobie sprawę, że pewnie zadziałałby tak samo.

- Co teraz powinienem z tobą zrobić... - wymruczał Harry. - Ach, już wiem. Co myślisz o tym, rana za każdy rok, kiedy spędziłem w tym piekle?

Peter znów zaczął błagać, ale Harry zignorował go i skupił się na swoim zajęciu. Musiał być ostrożny, nie chciał przypadkiem zabić szczura. Nucąc pod nosem, wybrał pierwsze miejsce i zaczynając na środku jego czoła, przeciągnął sztylet po jego skórze powoli w dół, aż dotarł do kącika ust Petera.

- No, teraz ty także masz bliznę w kształcie błyskawicy - wyszeptał Harry, kontynuując swoje tortury.

Zaczął robić nacięcia na piersi Petera. Niezbyt głębokie, na tyle tylko, by sprawić mu ból. Kiedy skończył, nie było kawałka skóry na torsie Petera, który nie byłby pokryty krwią.

- Czy nie mówiłeś, że nie chcesz mnie zabijać? - zaszlochał Peter, pomiędzy jękami bólu.

- I nie zamierzam, Peter. Nie martw się, będziesz żył jeszcze bardzo długo.

Poczuł zadowolenie, gdy na twarzy Petera pojawił się wyraz zrozumienia.

- Wiesz, Peter, gardzę mugolami - powiedział nonszalancko Harry, ignorując jego jęki. - Ale muszę przyznać, że są bardzo kreatywni w kwestii tortur. Nie żeby czarodzieje nie byli, wręcz przeciwnie, ale wszystko co robią wymaga tylko machnięcia różdżką, wiesz? - ciągnął Harry, jak gdyby omawiali pogodę podczas popołudniowej herbatki. - Mugole jednak muszą ubrudzić sobie ręce. Muszą poczuć na swojej skórze krew. To sprawia, że wszystko jest bardziej osobiste, nie sądzisz? - spytał, spoglądając ciekawie na szczura. - Są naprawdę kreatywni, zwłaszcza jeśli chodzi o używanie przedmiotów codziennego użytku. Zgredku! - zawołał.

Chwilę później pojawił się mały skrzat, spojrzał przelotnie na szczura, po czym całkowicie go zignorował.

- Panie Harry.

- Zgredku, chciałbym, abyś przyniósł mi soli. Bardzo dużo soli.

- Tak, Panie.

Nie wiedząc, jak długo zajmie to Zgredkowi, Harry zaczął transmutować prezent dla Petera. To, że nie mógł zostać tu z nim dłużej, nie znaczyło, że Peter nie będzie mógł nadal cieszyć się jego gościnnością.

- Panie Harry, Zgredek przyniósł sól - oświadczył Zgredek jakąś minutę później.

- Dziękuję, Zgredku. Niech to pozostanie pomiędzy nami, dobrze?

- Oczywiście, panie Harry. - Jego oczy pełne były uwielbienia i ukłoniwszy się głęboko, zniknął.

- Cóż, przekonamy się wkrótce, jak efektywne są te mugolskie techniki.

Wziął do ręki garść soli, a drugą ręką otworzył odrobinę jedną z ran, po czym nasypał na nią soli, wcierając ją w ciało. Wysoki wrzask Petera był równie piękny jak wtedy, gdy był pod wpływem klątwy Cruciatus.

- Wydaje się być całkiem skuteczne - skomentował konwersacyjnym tonem. W jego oczach jednak widać było sadystyczną radość.

Odczekał chwilę, po czym zajął się kolejną raną. Chciał przedłużyć tę zabawę tak bardzo, jak tylko mógł. Poza tym chciał, aby Peter przyzwyczaił się do pewnego poziomu bólu, zanim go podniesie. Gdyby zrobił wszystko szybko, ból nie stawałby się stopniowo coraz gorszy.

Harry stracił poczucie czasu, gdy tak wcierał sól w rany Petera, ale kiedy skończył, Peter był niewiele więcej niż jęczącą masą zakrwawionego mięsa. Jego błagania stały się głośniejsze, tak jak oczekiwał Harry. Obiecywał informacje i lojalność, a kiedy to nie zadziałało, prosił o litość i śmierć. Harry nie mógł powstrzymać śmiechu za każdym razem, gdy to słyszał. Pod koniec Peter już tylko szlochał, wydawało się, że na więcej nie ma już siły i Harry zaczął się nudzić. To nie było zabawne, gdy jego zabawka tak szybko się psuła.

Odczekał kilka minut, aż Peter odzyskał nieco jasności umysłu i kiedy ten na niego spojrzał, uśmiechnął się ciepło.

- Muszę już iść, Peter - poinformował go Harry i nadzieja w oczach Petara ucieszyła go. - Nie sądź jednak, że cię tu zostawię samego, bez żadnego zajęcia. Mam coś, co przygotowałem specjalnie dla ciebie.

Harry za pomocą lewitacji postawił przed Peterem to, nad czym wcześniej pracował. Było to zwykłe drewniane krzesło, ale z jego siedzenia wystawały kolce. Nie były specjalnie duże ani długie, nie chciał, aby Peter wykrwawił się na śmierć. Powinny jednak sprawić mu dużo bólu, a właśnie tego chciał Harry, aby Peter cierpiał.

- Proszę - zaczął błagać Peter, ochrypniętym od wcześniejszego krzyczenia głosem. - Proszę, nie zmuszaj mnie...

- Och. Nie, nie, nie. Nie martw się, Peter, nie zamierzam cię zmuszać, abyś usiadł na tym krześle. Jakim byłbym człowiekiem, gdybym to zrobił? - spytał Harry, wyglądając na obrażonego i przyglądając się Peterowi z pewnym niedowierzaniem. - Nie, Peter, to, czy usiądziesz na tym krześle, będzie zależało w pełni od ciebie. Nikt nie będzie cię do niczego zmuszał.

Harry ponownie wyjął różdżkę i spetryfikował Petera, po czym lewitował go w kierunku krzesła, gdzie łańcuchami przykuł jego nogi do nóg krzesła, a ręce do jego ramion. Ustawiwszy jego ciało tak, aby w prawie siedział, pokiwał głową i stanął naprzeciw Petera.

- Zanim pójdę, zdejmę czar, który cię petryfikuje. Nie będziesz w stanie poruszyć rękami i nogami, a krzesło nie może być przestawione. Jak sam widzisz, nie siedzisz na nim. Jak więc powiedziałem, wybór należy do ciebie. Nie możesz stać, możesz więc pozostać w pozycji, w której jesteś teraz, albo usiąść. Widzisz? To twój wybór. Rozumiesz?

Panika w oczach Petera wyraźnie pokazywała, że zrozumiał.

- Doskonale. Przygotuj się, zamieszam zdjąć czas petryfikujący.

Gdy tylko czar został zdjęty, ciało Petera zawisło bezwładnie i niemal opuściły go wszystkie siły. Zdołał jednak zostać w pozycji, w której ustawił go Harry.

- Przyjdę później, aby więcej się z tobą pobawić - powiedział mu Harry, sprawiając, że z pokoju zniknęła cała broń. - Baw się dobrze - dodał, opuszczając tymczasową salę tortur.

Na wszelki wypadek rzucił na drzwi wszystkie zaklęcia zamykające, jakie znał, choć wątpił, by Peter był zdolny cokolwiek zrobić, zwłaszcza bez różdżki. Nie było jednak potrzeby ryzykować.

Gdy skończył, spojrzał na siebie i powstrzymał westchnięcie. Może powinien był użyć magii wobec Petera, jego ubrania były teraz całe umazane krwią. Spoglądając na zegar w salonie, zaklął. Miał niewiele ponad pół godziny, zanim Syriusz i Remus wrócą do domu. Nie tyle, ile by chciał, aby wziąć prysznic i zadbać o wszystko, co musiał zrobić, ale będzie musiało mu to wystarczyć.

Pół godziny później był już wykąpany i poradził sobie z zakrwawionym ubraniem. Miał jeszcze kilka rzeczy do zrobienia, ale z odrobiną szczęścia powinien wyrobić się z nimi przed powrotem Syriusza i Remusa.

- Zgredku.

- Panie Harry. - Skrzat pojawił się niemal natychmiast.

- Zgredku, mam dla ciebie zadanie.

- Cokolwiek pan potrzebuje, panie Harry.

- Chodzi o mężczyznę, którego widziałeś wcześniej, chcę, abyś dawał mu jedzenie i wodę. Nie musi to być nic specjalnego, mogą to być resztki ze stołu Malfoyów. Może tak co dwa lub trzy dni, tylko tyle, by nie umarł z głodu. W porządku?

- Oczywiście, panie Harry. Zgredek upewni się, że szczurowaty mężczyzna nie umrze z głodu.

- Dziękuję ci, Zgredku, to będzie wszystko.

Zgredek ukłonił się raz jeszcze i zniknął.

Harry westchnął z ulgą, jedna rzecz załatwiona. Miał jeszcze trochę czasu, aby udać się do biblioteki i poszukać książek o uzdrawianiu. Nie mógł pozwolić, aby jego nowa zabawka nagle umarła.

Forward
Sign in to leave a review.