Narodziny Czarnego Pana

Harry Potter - J. K. Rowling
M/M
G
Narodziny Czarnego  Pana
Summary
Ta praca nie należy do mnie tylko do LittleMissXanda.Praca nie jest zakończona.Dumbledore był pewien, że dokonał właściwego wyboru. Dziesięć lat później Harry pokazuje mu, jak bardzo się mylił. Nie szanując większości, Harry wyrabia sobie markę w Hogwarcie i pokazuje wszystkim, że jest kimś więcej niż tylko BWL. Robiąc to, przyciąga uwagę Czarnego Pana, sprawiając, że Voldemort wierzy, że Chłopiec-Który-Przeżył może być kimś więcej niż tylko wrogiem.
All Chapters Forward

Chapter 11

Rozdział 11 - Przegrany, jeśli coś zrobi i przegrany, jeśli nie zrobi nic

Była ostatnia sobota przed wyjazdem uczniów do domów i równocześnie ostatnia wycieczka do Hogsmead w tym semestrze. Harry szedł z przyjaciółmi w kierunku bramy, gdy zderzył się z nim mały, jasnowłosy pocisk.

- Luna - mruknął z lekkim uśmiechem.

Minęły dwa tygodnie od tego poranka, kiedy to znaleźli Lunę i już mogli zobaczyć zachodzącą w niej zmianę. Nadal była nieco rozmarzona, ale wyglądała na zdecydowanie szczęśliwszą.

Harry doskonale pamiętał reakcję kilku dziewcząt z Ravenclawu, gdy Luna usiadła z nimi. Wszyscy w Wielkiej Sali byli zaskoczeni, można nawet powiedzieć, że zamarli ze zdumienia. Jednak jedynie te dziewczyny wyglądały głównie na rozzłoszczone. Tego samego dnia dowiodły one, że jeśli ktoś był w Ravenclawie, nie oznaczało to jeszcze, że był mądry.

Gdy tylko Luna opuściła Wielką Salę i ich towarzystwo, dziewczyny poszły za nią, co nie pozostało niezauważone przez żadnego z nich. Ruszyli, rzecz jasna, za nimi i dotarli akurat na czas, by zobaczyć, jak jedna z dziewczyn pchnęła Lunę na ścianę.

Dziewczęta zamarły, gdy tylko ich ujrzały i próbowały przekonać ich, że tylko żartowały i że martwiły się o Lunę. Oczywiście, Harry im nie uwierzył, choć nie dał tego po sobie poznać i podziękował im, że opiekują się Luną. Przekonane, że się im upiekło, dziewczyny odeszły i gdy tylko odwróciły się od nich plecami, Harry je przeklął.

Była to klątwa, której nie dało się wykryć i była prawie niewidoczna, gdy ją rzucano, za co był wdzięczny, ponieważ ułatwiało to bardzo przeklęcie ich bez zwracania na siebie uwagi. Klątwa zacznie działać, gdy będą myśleć lub mówić negatywnie o Lunie, albo gdy będą myśleć lub rozmawiać o skrzywdzeniu jej. Zacznie też działać dopiero trzy godziny od chwili, gdy ją rzucono, więc biorąc pod uwagę, że nie zamierzał być w pobliżu, gdy to się stanie, nie dało się właściwie za nic go obwinić.

Sama klątwa nie należała do najgorszych, jakie znał, ale była jedną z najbezpieczniejszych, które mógł użyć w szkole. Za każdym razem, gdy będą myśleć lub mówić źle o Lunie, zaczną odczuwać ból. Początkowo nie będzie to nic złego, zaledwie jak ukłucie igłą, jednak im więcej będą myśleć i rozmawiać o Lunie, tym gorszy stanie się ból. Na początku wzrośnie liczba ukłuć, aż poczują się, jakby ktoś kłuł je po całym ciele gorącymi igłami. Według informacji zawartych w książce, możliwe było, by osoba poddana działaniu tej klątwy oszalała lub nawet zmarła z powodu bólu, ale Harry nie liczył na to specjalnie. W końcu były to Krukonki, podejrzewał, że w końcu odkryją, co powoduje ból i przestaną to robić.

Omawiane dziewczęta nie wydawały się jednak być zbyt inteligentne, ponieważ zaraz przed obiadem dwie z pięciu, które przeklął, zaczęły krzyczeć z bólu i musiały zostać zabrane do Skrzydła Szpitalnego.

Miał nadzieję, że minie więcej czasu, zanim ktoś odkryje klątwę. Zabawnie byłoby przyglądać się, ile czasu zajęłoby im zrozumienie, co się dzieje.

- Powinieneś wypatrywać Ponuraka. - Głos Luny przywołał go do teraźniejszości i Harry spojrzał na nią, zaciekawiony.

- Ponuraka?

Pokiwała głową, wyglądając przez chwilę bardzo poważnie, choć zaraz znów przybrała swój zwykły, rozmarzony wyraz twarzy, puszczając go i odchodząc w swoją stronę, gdziekolwiek wcześniej zmierzała, jak gdyby nic się nie stało.

Luna mówiła czasem rzeczy, które nie miały żadnego sensu. ale w taki czy inny sposób okazywały się w końcu istotne. Przez kilka dni myślał, że była jasnowidzem, ale gdy w końcu pokonała go jego własna ciekawość i zapytał ją o to, dziewczynka zaprzeczyła.

Powiedziała, że nie była jasnowidzem, a przynajmniej nie w powszechnym znaczeniu tego słowa. Nie wygłaszała przepowiedni, nie miała proroczych snów ani wizji, nie mogła nawet przepowiadać przyszłości. Czasami jednak po prostu wiedziała pewne rzeczy. Nie wiedziała jak, nie znała też znaczenia, jakie coś mogło mieć lub nie. Przez większość czasu to, co wiedziała, nie miało dla niej sensu, ale przyzwyczaiła się do tego, że wiedziała pewne rzeczy. I czasami, bardzo rzadko, wiedziała, że to, co wiedziała, było ważniejsze, niż się wydawało, i wtedy starała się powiedzieć o tym innym, tak jak teraz.

Powinieneś wypatrywać Ponuraka nie miało wiele sensu, ale nie znaczyło to, że nie zamierzał posłuchać Luny.

Opuścili Hogwart i spacerowali po Hogsmead. Większość uczniów z trzeciej klasy i starszych kupowała w ostatniej chwili prezenty. Nie chcąc przebywać w takim tłumie, zdecydowali się odwiedzić bar pod Trzema Miotłami, mając nadzieję, że tłum z czasem się przerzedzi.

Harry zamierzał właśnie wejść do środka, gdy zatrzymał go Adrian. Spoglądając na niego, Harry uniósł brew.

- Może się mylę - zaczął Adrian, wyglądając nieco zaskoczonego - ale czy on nie wygląda jak Ponurak? - Wskazywał na psa, który częściowo schowany był za kilkoma krzakami niedaleko pubu. Nie mieli problemów z zauważeniem go tylko dlatego, że jego ciemne futro stanowiło dość ostry kontrast z leżącym wokół śniegiem.

- Hmm, rzeczywiście go przypomina - odparł Harry, ruszając w jego kierunku.

- Co robisz? - spytał Graham, przyglądając mu się z niedowierzaniem.

- A jak to wygląda? - odpowiedział, nadal idąc w kierunku psa.

Sekundę później usłyszał, jak kilkoro z nich przeklęło i ich kroki zabrzmiały za nim. Uśmiechnął się lekko, czasem jego Dwór był niezwykle przewidywalny.

o.o.o.o.o.o.o

Marzł, choć niestety nie było to dla niego nic nowego. Poza tym, zawsze lepiej było wyjść poszukać jedzenia, kiedy nie sypał śnieg. Nie oczekiwał jednak, że w Hogsmead będzie tak wielu ludzi i chwilę lub dwie zajęło mu przypomnienie sobie, że musiała to być weekendowa wycieczka dla uczniów Hogwartu. Nie żeby dziwił go fakt, że stracił poczucie czasu, w końcu nie było potrzeby znać upływu dni i tygodni, gdy jedynym towarzystwem człowieka byli dementorzy.

Słysząc zbliżające się kroki, przygotował się do ucieczki, ale zanim mógł podążyć za swoim instynktem, zapach, który był wyryty w jego pamięci, nawiedził jego zmysły. W jego umyśle pozostała tylko jedna myśl: Harry. Całkowicie ignorując instynkt, odwrócił się w kierunku, z którego dobiegały kroki i wiedział, że gdyby był człowiekiem, gapiłby się teraz.

Harry, jego szczeniak, był taki duży, taki piękny.

- Cześć, kolego.

Podczas gdy zgubiony był we własnych myślach, Harry podszedł do niego i przykucnął przed nim, wyciągając w jego stronę dłoń tak, by mógł ją powąchać.

Nie potrafiąc przeciwstawić się pragnieniu przebywania blisko swojego szczeniaka, podszedł bliżej i polizał go po ręce.

- Dobry piesek. Nie jest ci zimno? - spytał go słodkim, ciepłym głosem Harry. Brzmiał on piękniej niż cokolwiek, co w życiu słyszał, choć musiał przyznać, że jego osąd mógł być nieobiektywny.

Zaszczekał i pomachał ogonem. Oczywiście, że było mu zimno, ale gdyby tylko mógł zostać przy Harrym, zniósłby nawet śnieżycę.

- Harry, nie sądzę, że jest to jeden z twoich najlepszych pomysłów - odezwał się stojący za Harrym chłopiec, sprawiając, że niemal wyskoczył ze skóry.

Tak bardzo skupił się na Harrym, że nie zauważył nawet pięciu innych chłopców. Gdy jednak spojrzał na tego, który się odezwał, niemal poczuł, jak stanęło mu serce. Mógłby przysiąc, że był to Nott. Gdyby nie wiedział, że Nott nadal był w celi naprzeciwko jego własnej, byłby przekonany, że to on był stojącym za Harrym chłopcem. Logicznie myśląc, wiedział, że musiał to być jego syn, ale czasem jego logika potrzebowała kilku minut, by ujawnić swoją obecność.

- Nie przejmuj się nim - powiedział mu Harry, głaszcząc go po łbie. - Chcesz pójść ze mną? Dostaniesz jeść i będzie tam o wiele cieplej.

Zaszczekał ponownie i pomachał ogonem. Wiedział, że nie był to najlepszy pomysł, ale zawsze mógł odejść, gdy już coś zje i przynajmniej kilka godzin będzie mógł spędzić w cieple.

- Harry, nie możesz trzymać psów w zamku - odezwał się syn Notta, nieco zirytowanym tonem. Tak samo jak Moony, gdy on i James robili coś głupiego.

- A kto mnie powstrzyma? - spytał Harry, śmiejąc się. Kiedy nikt nie odpowiedział, uśmiechnął się. - No właśnie. Chodź, piesku.

Machając ogonem i całkowicie ignorując głos w swojej głowie, który mówił mu, że był to okropny pomysł, podążył za Harrym i jego przyjaciółmi do zamku.

Przez całą drogę żaden z chłopców się nie odezwał i wszyscy wyglądali na nienaturalnie czujnych. Chwilę zajęło mu przypomnienie sobie, że na wolności był podobno masowy morderca. Był tak zajęty własnymi myślami, że nie zauważył nawet, że weszli już do zamku i dotarło to do niego dopiero, gdy ruszyli w kierunku lochów. Co oni, do diabła, robili w lochach? Kiedy zatrzymali się przed kawałkiem ściany, zaczął sądzić, że byli nawet bardziej szaleni od niego samego, ale gdy Harry powiedział z uśmiechem: "pierwsza generacja" i ściana się poruszyła, wiedział już, gdzie się znajdowali.

Co jego szczeniak robił w pokoju wspólnym Slytherinu?

Dopiero gdy zobaczył drzwi z napisem głoszącym:Harry Potter, jego umysł przetworzył to, co już wcześniej wiedział. Harry, jego szczeniak, był Ślizgonem.

Był tym raczej zaskoczony, choć tak naprawdę najbardziej zdumiewał go fakt, że był jedynie zaskoczony, bez żadnych innych negatywnych emocji, które zwykle kojarzył ze Slytherinem. Cóż, wystarczy spojrzeć, do czego doprowadziło cię bycie Gryfonem...,odezwał się z goryczą głos w jego głowie i musiał powstrzymać warknięcie. Może nie było to wcale dziwne, że jego zwykłe emocje były nieobecne. Miał nadzieję, że Slytherin zrobi dla Harry'ego to, czego Gryffindor nie uczynił dla Jamesa, Lily i niego samego. Przynajmniej w Slytherinie był on z dala od szczura i było to coś, co przynosiło mu dużą ulgę.

- Chodź tu, piesku - zawołał go Harry i spojrzał na chłopca, który siedział obok dużego okna, otoczony przez pięciu kolegów. Dopiero teraz zobaczył pokój Harry'ego i pewien był, że gdyby był człowiekiem, wytrzeszczyłby oczy. W Gryffindorze nie mieli takich pokoi. Ściany były w kolorze jasnej zieleni, co rozjaśniało pokój, a do tego pojawiało się trochę wzorów wykonanych cienką, szarą linią. Podłoga była z czarnego kamienia, choć leżało na niej parę puchatych dywanów w kilku odcieniach zieleni, które wyglądały na całkiem wygodne. Przy ścianie koło okna znajdowało się coś, co przypominało mały salon, z miękkimi, szarymi kanapami i fotelami. Była też przestrzeń, która wydawała się być przeznaczona do nauki, a ściana naprzeciwko łóżka i drzwi zapełniona była półkami, na których leżało więcej książek, niż on sam kiedykolwiek w życiu posiadał, przy czym było tam także wiele innych rzeczy, takich jak pióra, kałamarze, fiolki na eliksiry i tym podobne. A naprzeciw tego wszystkiego znajdowało się duże biurko, na którym leżało kilka kawałków pergaminu, które, jak podejrzewał, stanowiły zadania domowe Harry'ego. Widząc drzwi prowadzące do prywatnej łazienki, potrząsnął głową, co wyglądało raczej zabawnie, gdy znajdował się pod postacią zwierzęcia. Gdyby wiedział, że w Slytherinie mieli takie pokoje, nie starałby się tak bardzo przekonać Tiarę Przydziału, by nie wysyłała go do Slytherinu. - Siad - powiedział mu Harry, gdy stanął przed nim.

Harry pogłaskał go, gdy usiadł. Było to coś, do czego mógłby się przyzwyczaić.

- Graham, masz psa, prawda? - spytał Harry, spoglądając na jednego ze starszych chłopców, który wylegiwał się na kanapie i wyglądał, jakby niemalże już drzemał.

- Tak, należał do mojej siostry. Moi rodzice nie przepadają za psami, ale po tym, co się stało, nie byliśmy w stanie go odesłać. Kochała tę wielką kulę futra.

Harry skinął głową, a jego oczy zyskały cieplejszy wyraz.

- Znasz jakieś zaklęcia, których używa się w opiece nad psem?

- Znam te podstawowe, ale jeśli chcesz czegoś konkretnego, będę musiał poszukać.

- Zajmij się naszym przyjacielem.

Zanim był w stanie zareagować, został unieruchomiony i nie mógł nic zrobić, gdy zobaczył lecące w jego kierunku zaklęcia. Był na granicy ataku paniki, zajęło mu więc z minutę zrozumienie, że zaklęcia te nie skrzywdziły go w żaden sposób. Wręcz przeciwnie, jego futro było teraz lśniące i czyste, zniknęły też pchły, które zamieniały jego życie w piekło. Chwilę później poczuł, że znów może się ruszać i otrząsnął się, od lat jego sierść nie poruszała się tak swobodnie.

- O wiele lepiej. Teraz musimy jeszcze cię nazwać - skomentował Harry z roztargnieniem. - Co myślisz o...

Nigdy nie dowiedział się, co zamierzał powiedzieć Harry, ponieważ właśnie w tej chwili drzwi do pokoju zostały raczej gwałtownie otwarte, sprawiając, że większość z nich, w tym także on, spojrzała zaskoczona w ich stronę.

Przez kilka sekund myślał, że widzi podwójnie, jednak jego mózg szybko przeanalizował fakt, że miał przed sobą parę bliźniaków. Weszli oni do pokoju, za nimi zaś podążył jeszcze jeden chłopak i dziewczynka.

Bliźniacy zignorowali wszystkich w pokoju i natychmiast podeszli do Harry'ego, podając mu coś.

Nie wiedział, co powinien zrobić, ale biorąc pod uwagę, że nikt spośród pozostałych osób nie wydawał się zaniepokojony obecnością nowo przybyłych, zdecydował się po prostu poczekać i zobaczyć, co się stanie.

Wtedy właśnie usłyszał śmiech, który sprawił, że po plecach przebiegł mu dreszcz i szukając jego źródła, zobaczył, że bliźniacy stali za Harrym, jeden po jego lewej stronie, drugi po prawej, a ich spojrzenia skierowane były na niego.

- Proszę, proszę - powiedział Harry, patrząc na niego. - Witam, panie Black.

Gdy tylko Harry wypowiedział jego imię, wiedział, że ma przerąbane. Osiem skierowanych natychmiast w jego stronę różdżek także stanowiło oczywistą podpowiedź.

Jedynie Harry i dziewczynka nie celowali w niego różdżką. Dziewczynka spoglądała na ścianę za łóżkiem Harry'ego, przechylając lekko głowę na bok i nucąc. Nie wydawało się, by była w pełni obecna, a Harry wydawał doskonale się bawić.

Podejrzewał, że nie było potrzeby ukrywać się pod swoją zwierzęcą postacią. Sekundę później w miejscu psa znalazł się wysoki, chudy mężczyzna, o czarnych włosach i szaroniebieskich oczach.

- Witaj, Harry - powiedział głosem zachrypniętym od długiego nieużywania.

Stojący przed nim mężczyzna, wyglądał o wiele czyściej, niż się spodziewał, ale podejrzewał, że było tak głównie dzięki zaklęciom, które rzucił Graham. I tak jednak mężczyzna wyglądał o wiele lepiej niż na zdjęciu z Proroka Codziennego.

- Wydajesz się całkiem spokojny, jak na kogoś, kto podobno uciekł z Azkabanu, aby mnie zabić - odezwał się Harry.

- To nie ciebie chcę zabić - warknął Black głosem, który przypominał bardziej warkot psa niż człowieka.

- Och? - spytał ciekawie Harry.

- To długa historia. - Black nie wyglądał, jakby chciał kontynuować i Harry roześmiał się, zapowiadało się ciekawe popołudnie.

- Niech się pan rozejrzy wokół, panie Black. Nie pozwolą panu ujść z życiem, jeśli będą myśleć, że stanowi pan dla mnie zagrożenie. Prawdę mówiąc, żyje pan wciąż tylko dlatego, że ja tego chcę. Im dłużej więc będzie pan mnie zabawiał, tym dłużej będzie pan żywy.

Syriusz chciałby myśleć, że Harry kłamał, ale spoglądając w te oczy, ciężko było mu nie uwierzyć. Nie wiedział, co bardziej go zaskoczyło, czy był to fakt, że Harry najwyraźniej nie miał nic przeciwko odebraniu mu życia, czy to, że jego przyjaciele byli gotowi dla niego zabić. Naprawę nie wiedział, co powinien w tej sytuacji czuć, ale pewien był jednej rzeczy: nie mógł zginąć, gdy szczur był tak blisko Harry'ego.

- W porządku - powiedział, starając się nie pokazać, jak bardzo czuł się pokonany. Nie żeby nie chciał opowiedzieć prawdy swojemu szczeniakowi, ale bał się, jak Harry zareaguje, gdy dowie się, co zrobił, że to z jego winy nie żyli jego rodzice.

- Dobrze więc - odparł z uśmiechem Harry. - Usiądź, proszę, i napij się herbaty. Chłopcy.

Rzucając mu ostatnie wrogie spojrzenie, chłopcy opuścili różdżki, choć zauważył, że nie odłożyli ich i nadal byli w pełnej gotowości, otaczając Harry'ego. Teraz gdy miał okazję naprawdę się im przyjrzeć, oczywiste stało się, jaki wizerunek prezentował Harry. Wyglądał niczym lord, piękny i zabójczy, niczym istota, która nie mogła być zwykłym śmiertelnikiem i która za honor, którym było przebywanie w jej obecności, wymagała wierności i posłuszeństwa, a oni, zwykli śmiertelnicy, byli bardziej niż szczęśliwi mogąc podarować mu to i wiele więcej. Cóż, przynajmniej to jego matka zawsze mówiła mu o Voldemorcie i wolał nie zastanawiać się, czemu ten opis skojarzył mu się z Harrym.

Powoli usiadł na krześle naprzeciwko Harry'ego, starając się nie zwracać uwagi na wrogie spojrzenia pozostałych.

- Podejrzewam, że to wszystko zaczęło się, gdy przybyłem do Hogwartu w pierwszej klasie. Nie dogadywałem się ze swoją rodziną i byłem szczęśliwy, mogąc zostawić ten etap swojego życia za sobą. Zaprzyjaźniłem się wtedy z trzema osobami, które stały się dla mnie wszystkim: Peterem Pettigrew, Remusem Lupinem i Jamesem Potterem. - Syriusz zobaczył, że Harry zmrużył oczy, a jego spojrzenie ochłodziło się. - Jakiś rok później, dowiedzieliśmy się, że Remus był wilkołakiem. - Zauważył, że kilku chłopców pokiwało głowami i nie mógł powstrzymać swojej ciekawości. - O co chodzi?

- Podejrzewaliśmy, nie, właściwie to byliśmy pewni, że profesor Lupin jest wilkołakiem, choć dobrze jest dostać tego potwierdzenie - odpowiedział Harry i w jego głosie brakowała zwykłej niechęci, którą słychać było u innych ludzi, gdy wymawiali słowo "wilkołak".

- Skąd wiecie?

- Snape nie był zbyt subtelny - odparł Harry, a jego głos aż ociekał pogardą. - Może i nie wolno mu było poinformować nas o tym wprost, ale nie powstrzymało go to przed podsuwaniem nam wskazówek. Wszyscy uczniowie w Slytherinie wiedzą.

- Jak to możliwe, że nadal tu uczy? - Syriusz nie był w stanie ukryć zdumienia, które czuł. Z tego, co wiedział, Ślizgoni nie byli tolerancyjni.

Jeden ze starszych chłopców roześmiał się. O ile się nie mylił, był to ten, który rzucił na niego czar.

- Dwór go lubi - odpowiedział, jakby to wszystko wyjaśniało i biorąc pod uwagę miny pozostałych, być może tak było w istocie, choć nie miał pojęcia, czym był Dwór. Spoglądając jednak na Harry'ego, uznał, że lepiej nie pytać i kontynuować swoją historię. Słowa Harry'ego nadal dźwięczały mu w uszach, a nie zamierzał umierać, przynajmniej na razie.

- Dobrze... Tak więc, James, Peter i ja zdecydowaliśmy się zostać animagami, żebyśmy mogli być z nim w czasie pełni. Zajęło nam to chwilę, ale dokonaliśmy tego. Peter był szczurem, James - jeleniem, a ja zostałem psem. Po tym wszystkim staliśmy się sobie jeszcze bliżsi, nawet gdy już opuściliśmy Hogwart byliśmy dla siebie jak bracia, może nawet bliżsi. James nawet wybrał mnie na twojego ojca chrzestnego. - Nie mógł powstrzymać się od uśmiechu, gdy przypomniał sobie pierwszy raz, gdy trzymał na rękach swojego szczeniaka. - Zgodziłem się natychmiast i kolejnego dnia udaliśmy się do banku Gringotta, gdzie wyznaczyłem cię swoim dziedzicem. Jak wiesz, trwała wojna i twoi rodzice, Remus, Peter i ja walczyliśmy dla Jasnej Strony. Zanim jeszcze się urodziłeś, twoi rodzice stali się celem ataków Voldemorta i zdecydowali, że najlepiej będzie się ukryć. Bardziej martwili się o ciebie niż o wynik wojny. Postanowili użyć zaklęcia Fideliusa, wiecie, co to jest? - Widząc, że wszyscy pokiwali głowami, ciągnął dalej: - James poprosił mnie, abym został jego Strażnikiem Tajemnicy, ale ja wpadłem na genialny pomysł. - Choć próbował, nie mógł ukryć swojego rozgoryczenia. - Byłem jego najlepszym przyjacielem, jego bratem, wszyscy będą myśleli, że to mnie wybrał, ale jeśli to zmienimy i nikomu o tym nie powiemy, będę przynętą i nikt nie będzie podejrzewał, że ktoś inny jest Strażnikiem Tajemnicy. James zgodził się i zamieniliśmy się. Strażnikiem został Peter. Trzydziestego pierwszego października udałem się do domu Petera, bo uzgodniliśmy, że będę sprawdzał co kilka dni, czy u niego wszystko jest w porządku. Nie było go w domu, a powinien był tam być, powiedział nam, że w Samhain zostanie w domu. Bałem się, że coś się mu stało, poszedłem więc do Doliny Godryka po pomoc. Kiedy tam dotarłem, dom był zniszczony. Najpierw... najpierw znalazłem Jamesa. Kiedy go ujrzałem, poczułem jakby... jakby umarła jakaś cząstka mnie. Ale wtedy usłyszałem twój płacz i tylko dlatego nie załamałem się wtedy całkowicie. Zacząłem cię szukać i znalazłem cię w kołysce w dziecięcym pokoju, a Lily leżała na podłodze przed tobą, jakby nawet po śmierci chciała cię chronić. Oboje kochali cię bardziej niż cokolwiek innego na tej Ziemi, wiesz? Bardziej nawet niż swoje własne życie, uznaliby to za niską cenę, jeśli miałoby to sprawić, że będziesz żywy i zdrowy.

Musiał przerwać na chwilę, nie potrafił mówić o tym dniu, wspomnienia zawsze go przytłaczały, zmieniając go w załamanego człowieka, który przeklinał sam siebie i nienawidził siebie bardziej niż cokolwiek innego, bardziej nawet niż Petera, bardziej niż Voldemorta. I to nie tylko dlatego, że czuł się odpowiedzialny za ich śmierć, ale także z powodu decyzji, które podjął później i mógł tylko mieć nadzieję, że James i Lily mu przebaczą, ponieważ pewien był, że on nigdy nie zdoła wybaczyć sobie samemu. Zawiódł, nie wykonując jedynego zadania, które powierzyli mu James i Lily, zawiódł ich syna.

- Trzymałem cię - ciągnął, wziąwszy najpierw głęboki oddech. Wdzięczny był, że żaden z nich nic nie powiedział, podczas gdy on próbował pozbierać się do kupy. - Przestałeś płakać, gdy wziąłem cię na ręce, rozpoznałeś mnie. Nie wiedziałem, co robić, czułem swąd spalonego drewna i magię, którą przesycony był każdy kawałek pokoju i wiedziałem, co powinienem zrobić, ale byłem w szoku. Nie wiem, jak długo tak stałem, trzymając cię w ramionach, przyglądając się otaczającemu mnie zniszczeniu. Nie wiem, ile czasu zajęło mi, zanim zrozumiałem, co się stało, ale kiedy w końcu dotarło to do mnie, moja krew zawrzała i mogłem myśleć jedynie o tym, że chcę go zabić, sprawić, by cierpiał.

Nie wiedział, czego oczekiwał, wyznając jeden ze swoich najmroczniejszych sekretów, a nie przyznał się jedynie, że chciał kogoś zabić, ale także, że chciałby torturować. Pewien był, że sprawiłoby mu to wielką przyjemność, krzyki tego szczura brzmiałyby w jego uszach niczym muzyka i nie żałował ani przez chwilę tego pragnienia, tej żądzy krwi. Ledwo mógł jednak uwierzyć swoim oczom, gdy ujrzał na większości twarzy wyraz zrozumienia i chwilę lub dwie zajęło mu, zanim sobie przypomniał, że ci nastolatkowie grozili mu śmiercią. Być może więc ich reakcja nie była tak zaskakująca.

- Wtedy właśnie pojawił się Hagrid. - Zdecydował się nie myśleć teraz o siedzących przed nim chłopcach, nie sądził, by do czegokolwiek doszedł, poza tym, lepiej było mieć to już z głowy. Nie wiedział nawet, czy uwierzą w jego opowieść, mógł tylko mieć nadzieję. - Powiedział mi, żebym dał mu Harry'ego, że Dumbledore zabierze go do jego rodziny. Nie chciałem, ale Hagrid naciskał, a ja głodny byłem zemsty, przekazałem mu więc Harry'ego i ruszyłem za szczurem. Powiedziałem sobie, że gdy tylko go upoluję, wrócę po Harry'ego i wychowam go dokładnie tak, jak prosili mnie James i Lily. Nic jednak nie poszło po mojej myśli. Kiedy złapałem szczura, zaczął krzyczeć, że zdradziłem Lily i Jamesa, po czym wysadził w powietrze ulicę, zabijając przy tym kilku mugoli. W całym tym zamieszaniu, odciął sobie palec, zamienił się w szczura i zniknął pomiędzy innymi szczurami w kanałach. Myślę, że byłem w szoku. Zacząłem się śmiać i zdaje się, że zaledwie chwilę później pojawili się aurorzy. Zobaczyli mnie oraz zniszczenie wokół mnie i wysłali mnie do Azkabanu. Początkowo miałem nadzieję, że ktoś przyjdzie mnie uwolnić albo przynajmniej załatwi mi proces. ale z biegiem czasu stało się jasne, że nic takiego się nie stanie.

- Nie zdradziłeś ich? - spytał Harry, gdy zdawało się, że Black nie zamierza już nic więcej powiedzieć. Jego opowieść była mało prawdopodobna i gdyby nie miał w swoim posiadaniu pewnego gryzonia, nie sądził, że mógłby mu uwierzyć, ale miał szczura i już wcześniej podejrzewali, że coś się nie zgadzało w historii Syriusza Blacka. Potrzebował więc tylko potwierdzenia, musiał ujrzeć jego reakcję.

- Nigdy - odpowiedział Black i to jedno słowo zawierało tyle desperacji, tyle gniewu i nienawiści, ale także tyle nadziei, że Harry skinął głową. Takie emocje, taka reakcja nie mogły być udawane, nieważne jak dobrym aktorem ktoś był, a Black nie wyglądał na takiego.

Gdy tylko Harry skinął głową, napięcie w pokoju zmalało. Najwyraźniej dopóki Harry mu wierzył, pozostałym to wystarczało. Nie żeby mu ufali, daleko im było do tego, ale nie byli gotowi zabić go w każdej chwili i była to zmiana na lepsze.

- Jak to się stało, że nie oszalałeś. I dlaczego dopiero teraz uciekłeś? - spytał z ciekawością syn Notta.

- Jestem animagiem, dementorzy nie czują emocji zwierząt, spędzałem więc większość czasu pod postacią psa. A gdy byłem człowiekiem, myślałem cały czas o tym, że jestem niewinny. Nie była to szczęśliwa myśli, więc dementorzy nie mogli się nią żywić. A uciekłem dopiero teraz, ponieważ dowiedziałem się, że szczur jest w Hogwarcie, blisko Harry'ego, w idealnej pozycji, by go skrzywdzić. Nie mogłem na to pozwolić.

Wszyscy prócz Harry'ego pokiwali głowami i Syriusz zobaczył w oczach niektórych z nich cień szacunku. Najwyraźniej pragnienie, by ochraniać Harry'ego było czymś, co mieli wspólnego.

- Dobrze, panie Black...

- Mów mi Syriusz.

- Dobrze, Syriuszu. Jak już wiesz, nazywam się Harry Potter. Bliźniacy obok mnie to Fred i George Weasley, Gryfoni z piątej klasy. Po mojej prawej jest Theodore Nott, trzecioroczny Ślizgon, tak samo jak Blaise Zabini i Draco Malfoy oraz Luna Lovegood, Krukonka z drugiej klasy. Po mojej lewej mamy Neville'a Longbottoma, trzeci rok w Gryffindorze, Adriana Pucey'a z piątej klasy w Slytherinie i Grahama Montague'a także z piątej klasy w Slytherinie.

Syriusz nie wiedział, czy powinien czuć się zaskoczony, że rozpoznał większość nazwisk, ponieważ każde z nich miało jakiś związek ze Śmierciożercami. Naprawdę nie wiedział, co o tym myśleć. Harry był całkiem inny, niż tego oczekiwał, tak samo jak ludzie, z którymi się przyjaźnił.

- Teraz musimy jeszcze zdecydować, co zrobić - odezwał się Harry, przyciągając jego uwagę.

Zrobić? Co ma na myśli... zastanowił się Syriusz, trochę zaniepokojony.

- Jutro wszyscy jedziemy do domu - odpowiedział mu Malfoy. - Potrzebujesz czegoś spoza Hogwartu?

- Porozmawiaj z Marcusem, powiedz mu, co się stało i że chciałbym, aby przekonał pewne osoby, by pojawiły się w Hogwarcie. Powiedz mu, aby ostrzegł mnie, gdy tylko przybędą - rozkazał Harry i Syriusz był zaciekawiony, kim był Marcus i kto miał pojawić się w Hogwarcie.

- Potrzebuję, aby kilku świadków zobaczyło Syriusza Blacka z dala od Hogwartu - kontynuował wydawanie instrukcji Harry, spoglądając na bliźniaków. - Bądźcie ostrożni.

Obaj skinęli głowami i Syriusz był pod wrażeniem, widząc, z jaką łatwością podążali za rozkazami Harry'ego, ponieważ jakkolwiek by na to nie patrzeć, to były rozkazy.

- Luna, potrzebujemy Żonglera.

- Może inne pismo byłoby lepsze - zasugerowała Luna. - Niewiele osób wierzy w to, co mówi tata - ciągnęła z pogodnym uśmiechem. Nie po raz pierwszy Syriusz zastanowił się, czy dziewczynka była w pełni obecna.

- Nie mamy innego - odpowiedział jej Harry, spoglądając na nią ciekawie.

- Kiedy moja mama ubiegała się o pozwolenie na otwarcie swojej działalności, wiedziała, że powinna była poprosić od razu o dwa, więc tak zrobiła. Jedna licencja jest jej i taty, druga jest na moje nazwisko i osoby, którą wybiorę. To dożywotnia licencja, która może zostać wykorzystana do otwarcia jakiejkolwiek działalności. Mama mówiła, że wiedziała, że się przyda. A tata powiedział, że mogę używać jego sprzętu do drukowania, kiedy tylko zechcę.

Przez kilka sekund nikt się nie odezwał, po czym Harry się roześmiał. Nie był to śmiech, jaki Syriusz oczekiwałby usłyszeć od dziecka. Był pełen radości, to prawda, ale nie dało się nie zauważyć w nim nuty okrucieństwa. W oczach pozostałych, choć nadal wyglądali na nieco oszołomionych, pojawił się błysk, który pamiętał, że pojawiał się w jego własnych oczach, gdy z przyjaciółmi szykowali wyjątkowo złośliwy dowcip.

- Mamy nasze własne pismo - niemalże wyszeptał Harry i uśmiechy na ich twarzach stały się jeszcze większe.

Syriusz nie miał im tego za złe, byli uczniami Hogwartu, najstarsi z nich nie ukończyli jeszcze nawet piątej klasy, a mieli do swojej dyspozycji środki potrzebne, by wywrzeć wpływ na magiczne społeczeństwo w Wielkiej Brytanii i Syriusz nie wątpił, że właśnie to zamierzali zrobić. Wielu tego próbowało, ale nie było to łatwe. Dlatego właśnie tak wiele osób starało się przez łapówki uzyskać wpływy w Proroku Codziennym. Nie każdy mógł kupić licencję, by założyć własny biznes, a jeszcze trudniej było zdobyć taką, która nie wygasała z czasem i nie miała ograniczeń co do rodzaju działalności, którą chciało się otworzyć. Z tego, co wiedział, takie licencje zostały zakazane na kilka lat zanim wojna z Voldemortem się rozwinęła i nigdy nie przywrócono ich z powrotem, w przeciwnym razie ludzie tacy jak Lucjusz Malfoy już dawno posiadaliby swoje własne czasopisma. Jednak jeśli matka Luny otrzymała swoją w tym samym czasie, co tą dotyczącą Żonglera, nie było możliwości by ją unieważnić. Był to tak jakby wiążący magiczny kontrakt, więc nawet jeśli Ministerstwu nie spodobałoby się to, co pisali, nie mogłoby nic z tym zrobić. Naprawdę więc było czym się ekscytować, zdołali dokonać czegoś, co nie udało się nawet Voldemortowi i Dumbledore'owi. Prorok Codzienny nie należał do żadnego z nich i wiadomości, które się w nim pojawiały zależały od tego, co sprzedawało się najlepiej lub od aktualnego klimatu politycznego, nikt zaś nie był stanie kontrolować, co i jak było drukowane. Jednak ci uczniowie mieli teraz taką możliwość i nie było nikogo, kto mógłby ich powstrzymać. Kiedy nie patrzył na nich jak na dzieci, widział Lorda i jego popleczników, robiących plany, by kontrolować Czarodziejską Wielką Brytanię i przyprawiło go to o dreszcz. Nie mógł się nie zastanawiać w co, do diabła, udało mu się wpakować.

- Graham, Adrian, potrzebuję was, abyście dostarczyli list do mojej ulubionej dziennikarki i pomogli Lunie. Chcę, aby wszystko było gotowe na pierwszy tydzień po przerwie świątecznej. Neville, Blaise, Theo, wasza trójka zdecyduje jakie działy pojawią się w gazecie, jak duże będą i o wszystkim, co jeszcze przyjdzie wam do głowy. Możecie oczywiście rozmawiać z pozostałymi i spytać ich, czego by chcieli. Gdy wrócicie do Hogwartu przejrzę, co wymyśliliście i jeśli nie znajdę niczego, co by mi się nie spodobało, zaczniemy pracować nad artykułami, które chcielibyśmy opublikować w pierwszym wydaniu w pierwszą sobotę po waszym powrocie. Luna, czy możesz porozmawiać z twoim ojcem? Nie będziemy w stanie zajmować się drukowaniem, gdy będziemy w szkole, choć zawsze mogę powiedzieć Marcusowi, by zajął się tym, gdy upora się ze swoją pracą.

Luna pokiwała głową z pogodnym uśmiechem na twarzy, nucąc pod nosem i rozglądając się wokół, jak gdyby podążała wzrokiem za czymś niewidzialnym. Harry uśmiechnął się, wątpił, by kiedykolwiek zrozumiał tę dziewczynkę.

Syriusz niemalże wstrzymał oddech, gdy Harry na niego spojrzał.

- Syriuszu, od dziś aż do dnia, kiedy otrzymasz proces, będziesz moim psem.

- Co? - Nie wierzył, że dobrze usłyszał.

- Robię wszystko, co mogę, abyś dostał proces sądowy, by udowodnić swoją niewinność. Byłaby to strata czasu, gdybyś, pomimo naszej pracy, otrzymał Pocałunek, ponieważ plątałeś się po okolicy. Zostaniesz więc tutaj.

Syriusz wiedział, że to on był dorosły i Harry nie miał nad nim żadnej władzy, wiedział także, że Harry był dzieckiem, jednak nawet wiedząc to wszystko, kiedy spojrzał w te oczy, nie mógł zrobić nic innego, jak tylko skinąć głową.

- Doskonale, podczas twojego pobytu tutaj będziesz się nazywał Cień. Nie możesz opuszczać pokoju wspólnego. W moim pokoju nie musisz być w swojej zwierzęcej postaci, ale poza nim tak. W moim pokoju możesz robić, co tylko zechcesz, jeśli tylko nic nie zniszczysz. Mam dużo książek, możesz je czytać, kiedy tylko będziesz miał ochotę. Jeśli chciałbyś czegoś konkretnego, poproś mnie i spróbuję ci to dostarczyć. Rozumiesz?

Ponownie Syriusz mógł jedynie potaknąć i tak właśnie została ustalona jego najbliższa przyszłość. Po raz pierwszy od ponad dziesięciu lat poczuł przypływ nadziei. Nie wiedział czemu, ale naprawdę wierzył, że Harry zdoła go uwolnić, jakkolwiek długo mogłoby to trwać. Miał przeczucie, że Harry nie spocznie, dopóki nie dostanie tego, czego chce, a z jakiegoś powodu chciał uwolnienia Syriusza.

Odchrząknąwszy, spojrzał na Harry'ego. Pewien był, że Harry nie przyjmie jego propozycji, ale i tak musiał spytać.

- Harry. - Niemal zamilkł, gdy wszyscy na niego spojrzeli. - Jak wiesz, jestem twoim ojcem chrzestnym i twoi rodzice chcieli, abym cię wychował. Zrozumiem, oczywiście, jeśli nie będziesz chciał, pewnie jesteś szczęśliwy ze swoją rodziną, ale jeśli chcesz, zawsze będziesz miło widziany w moim domu. - Syriusz nie pamiętał, by kiedykolwiek tak się denerwował.

- Nie mam rodziny. Mieszkam w sierocińcu - odpowiedział mu Harry, nie zdradzając swoich emocji i kilka sekund zajęło mu zrozumienie, co usłyszał.

- Co takiego? Od kiedy? - zawarczał, brzmiąc bardziej jak zwierzę, w które się zamieniał niż człowiek.

- Przełożona powiedziała mi, że od listopada 1981 roku - odezwał się tym samym pozbawionym emocji głosem Harry, przyprawiając go o dreszcz.

- Gdy tylko będę wolny, zamierzam cię adoptować. Mójchrześniak nigdy nie powinien był trafić do sierocińca. Musiały być tuziny czarodziejskich rodzin, które chciały cię zaadoptować, jak to się stało, że znalazłeś się w sierocińcu? - Pytanie to zostało wymruczane pod nosem, nie spodziewał się usłyszeć odpowiedzi. Był tak zajęty swoimi myślami, że nie zwracał na nic uwagi i gdyby nie to, zauważyłby, jak Harry uśmiechnął się drapieżnie. Zauważyłby też wyraz tryumfu, który przemknął po jego twarzy, zanim ponownie nałożył swoją pozbawioną emocji maskę. Nie wiedział o tym, ale zareagował dokładnie tak, jak chciał tego Harry i teraz było tylko kwestią czasu, aż wszystkie pozostały plany chłopca zostaną zrealizowane.

o.o.o.o.o.o.o

Kolejnego ranka uczniowie pojechali do domu i Harry został sam w Slytherinie, w porównaniu do poprzednich lat zamek był prawie wyludniony. Rodzice chcieli, by ich dzieci były w domu. Nadal obawiali się Syriusza Blacka i chcieli mieć swoje dzieci przy sobie, zwłaszcza że zgłoszono, że ktoś widział Blacka blisko Hogsmead i że podobno dostał się on do zamku. Nawet Malfoyowie byli nieco przestraszeni i niemal błagali Harry'ego, by przyjechał razem z Draco do domu, a przynajmniej można to było nazwać błaganiem, biorąc pod uwagę, że byli to Malfoyowie. Otrzymał w rezultacie kilka listów od Narcyzy, w których prosiła go ona, no, może bardziej starała się go usilnie przekonać, by wrócił z nimi do domu.

A jeśli mowa o Syriuszu Blacku, ferie w jego towarzystwie zapowiadały się interesująco, może udałoby mu się porozmawiać na temat uciekania z więzienia. Musiał przyznać, nawet jeśli tylko przed sobą, że był odrobinę zawiedziony, że Black nie był prawą ręką Voldemorta. Mimo to jednak nadal był zadowolony z tego, jak sprawy się potoczyły. Jeśli wszystko pójdzie po jego myśli, nie tylko uwolni się z sierocińca, ale zdobędzie także dostęp do majątku Blacków, a zwłaszcza ich bibliotek. Kolekcje książek, które się w nich znajdowały, były praktycznie legendarne.

Black zaskoczył go pozytywnie. Po usłyszeniu kilku rozmów pomiędzy Lucjuszem i Narcyzą, oczekiwał, że Black okaże się nieco bardziej dystyngowaną wersją Rona Weasleya, mylił się jednak. Choć z tego, co zdołał zauważyć przez niewielką ilość czasu, którą razem spędzili, Black wydawał się być nieco impulsywny, był także inteligentny i o wiele mroczniejszy, niż się spodziewał. Podejrzewał jednak, że dziesięć lat w Azkabanie zmieniłoby każdego.

A jeśli mowa o Azkabanie... Ten przeklęty szczur odpowie za to, co zrobił. Harry może i nie znał swoich rodziców, ale nadal byli oni jego rodzicami i myśl, że jakiś bezwartościowy czarodziej ich zdradził, sprawiła, że krew w nim zawrzała. Ludzie uznaliby to być może za irracjonalne, że winą obarczył Pettigrew a nie Voldemorta, ale według niego wcale tak nie było. Voldemort był ich wrogiem, znajdowali się w czasie wojny po przeciwnych stronach i nigdy nie udawali, że nie są wrogami. Ale Pettigrew... Pettigrew był ich przyjacielem, kimś, komu ufali, na kim zdawało im się, że mogą polegać i według Harry'ego wszystko to zmieniało. Do diabła, pewien był, że zrozumiałby nawet, gdyby Pettigrew od samego początku był szpiegiem, może i nie spodobałoby mu się to, ale byłby wyrozumiały. Wojna to okropna sprawa i wymaga pewnych czynów, rozumiał to. Ale tu było inaczej. Pettigrew naprawdę był ich przyjacielem i zdradził ich. Jeśli miałby zgadywać, powiedziałby, że zrobił to z tchórzostwa, co było według niego jeszcze gorsze. Jeśli Pettigrew walczyłby o coś, w co wierzył, no cóż, to także mógłby zrozumieć. Nie przebaczyłby mu zdrady, ale jednak by zrozumiał. To jednak... Tego nie mógł wybaczyć, a tym bardziej zapomnieć.

Wiedział, że najszybciej można by rozwiązać sprawę Blacka, przekazując Pettigrewa do Departamentu Przestrzegania Prawa w Ministerstwie, ale nie chciał tego robić. Teraz, gdy już wiedział, co się stało, miał wobec niego pewne plany i nie zamierzał oddawać zdrajcy w cudze ręce.

Powstrzymując westchnienie, ruszył w kierunku biblioteki. Nie warto było teraz myśleć o tym, co chciał zrobić Pettigrewowi. Nie sądził, by miał wiele okazji, by się zabawić, zwłaszcza teraz, gdy Black cały czas był w pobliżu.

- Harry.

Rozpoznawszy dobrze ten głos, zatrzymał się i rozejrzał. Lupin stał kilka kroków za nim, trzymając w ramionach parę książek i lewitując kolejne kilka za sobą.

- Potrzebuje pan pomocy? - spytał niemal odruchowo. Bycie uprzejmym było odruchowe, nie chciał tak naprawdę pomóc, ale uprzejmie było to zaproponować, a był to element niemalże każdej maski, jaką kiedykolwiek stworzył.

- Hmm? - Lupin zdawał się być bardziej rozkojarzony niż zwykle i Harry przyjrzał mu się uważniej. - Och, nie. Nie trzeba. Idziesz do biblioteki?

Harry skinął głową, ruszając, kiedy Lupin się z nim zrównał.

- Ferie dopiero się zaczęły, nie wolałbyś nieco się zabawić? Z dala od biblioteki?

- Wszyscy moi przyjaciele pojechali do domu. Poza tym, zamek niemalże opustoszał.

- Co zamierzasz robić w bibliotece?

- Planowałem zobaczyć, czy udałoby mi się znaleźć kilka ciekawych książek na temat Obrony. To jeden z moich ulubionych przedmiotów, a ja lubię uczyć się nowych rzeczy.

Milczeli przez chwilę. Lupin zerkał na niego od czasu do czasu. Wydawało się, jakby męczyła go jakaś myśl, ale obawiał się powiedzieć na głos, czego chciał.

- Jeśli zechcesz, mogę dać ci kilka dodatkowych lekcji w czasie trwania ferii - zaofiarował w końcu, choć trochę niepewnie. Harry nie wiedział dlaczego, ale mógł się domyślić. Możliwości nie było aż tak wiele i był skłonny sądzić, że chodziło raczej o to, kim byli jego rodzice, niż o możliwość, że będzie to wyglądało na faworyzowanie Chłopca, Który Przeżył.

- Bardzo chętnie, profesorze - odpowiedział z uśmiechem Harry i nie musiał nawet udawać swojego podekscytowania.

Widząc, jak łatwo Harry się zgodził, Lupin uśmiechnął się i resztę drogi do biblioteki spędzili w komfortowej ciszy.

Harry był w zdecydowanie lepszym nastroju niż wcześniej. Wyglądało na to, że miał rację myśląc, że może te ferie nie będą całkowitą stratą czasu.

o.o.o.o.o.o.o

- Hej.

Z ogromnym wysiłkiem Harry powstrzymał się przed przeklęciem Blacka, przez ułamek sekundy zapomniał, że mężczyzna był w jego pokoju.

- Cześć. Zjadłeś już lancz? - spytał Harry, siadając w fotelu.

- O, tak, ten skrzat przyniósł mi wszystko, czego chciałem i więcej.

Harry pokiwał głową i podniósł ze stołu książkę. Jako że Black nie mógł upuszczać pokoju wspólnego, Harry'emu zajęło chwilę, zanim znalazł idealne rozwiązanie, by dostarczać mu jedzenie i inne rzeczy, których mógłby chcieć. Gdy jednak miał chwilę, by się nad tym zastanowić, znalazł wspaniałe rozwiązanie: Zgredka. Mały skrzat był bardziej niż szczęśliwy, mogąc się wszystkim zająć i Black musiał jedynie go zawołać i poprosić o to, co chciał.

- Nie było cię dłużej, niż mówiłeś - zauważył Black, spoglądając znad książki, którą Harry rozpoznał jako jedną z tych, które zabrał z biblioteki Malfoyów. Nie była ona raczej o Białej Magii, ale nie była to też jedna z najmroczniejszych książek, które posiadał.

- Hmm, spotkałem po drodze Lupina. Porozmawialiśmy chwilę i zaofiarował w końcu, że da mi dodatkowe lekcje. Nie było mnie nieco dłużej, ponieważ uzgadnialiśmy harmonogram - odpowiedział, nie spoglądając znad swojej książki, nie zobaczył więc, jak oczy Syriusza rozszerzyły się.

- Masz takie problemy, że potrzebujesz dodatkowych lekcji?

Dopiero wtedy Harry podniósł wzrok znad swojej książki i, choć nigdy w życiu by się do tego nie przyznał, przez chwilę gapił się na Blacka. Trwało to kilka sekund, po czym zaczął się śmiać. Różnie go określano, ale nigdy nie nazwano go głupim, nieważne czy bezpośrednio, czy nie. Zwykła myśl, że mógłby mieć jakieś problemy, była tak niedorzeczna, że nie mógł przestać się śmiać.

- Przepraszam - powiedział pomiędzy wybuchami śmiechu, kiedy zobaczył, że Black przygląda mu się, jakby postradał rozum. - Ale sam pomysł, że mógłbym mieć kłopoty na Obronie przed Czarną Magią jest tak idiotyczny, że nie mogłem nad sobą zapanować. Wydaje mi się, że jest to tak powszechnie znana rzecz, że przyzwyczaiłem się, że ludzie to wiedzą.

- Więc... Nie masz problemów?

- Nie - odpowiedział, uśmiechając się lekko. - Nie mam problemów.

Wtedy właśnie, tylko przez chwilę, zobaczył w oczach Blacka pewne emocje, nigdy wcześniej nie widział takiego smutku, takiej goryczy i zdawało mu się, że wiedział, skąd się wzięły. Ten mężczyzna był jego ojcem chrzestnym, kimś, kto powinien był go wychować, a nie wiedział o nim nic.

- Jeśli masz jakieś pytania, które chciałbyś zadać, nie krępuj się - powiedział mu Harry, nie odrywając wzroku od Blacka. Prawdę mówiąc, ten pomysł ani trochę mu się nie podobał, ale jeśli jego plan wypali, będzie spędzał z Blackiem więcej czasu, więc może lepiej będzie, jeśli będzie pomiędzy nimi bliższa relacja. Co prawda, liczył już na wdzięczność, którą Black będzie wobec niego czuł za oczyszczenie jego imienia, ale i tak dobrym pomysłem było zapewnienie sobie wsparcia z jego strony, a jak lepiej można było to zrobić, jeśli nie angażując się w związek, którego chciał Black?

Black - może jednak powinien zacząć myśleć o nim jako o Syriuszu, biorąc pod uwagę, że próbował nawiązać z nim jakiś rodzaj relacji - przyglądał mu się przez kilka sekund i Harry zobaczył nadzieję, która pojawiła się w jego oczach. Było to spojrzenie tak absolutnie przepełnione nadzieją, że przez kilka chwil Harry poczuł coś bliskiego współczuciu i jakaś maleńka jego cząstka poczuła żal, że wykorzystywał Blacka w ten sposób. Trwało to jednak tylko chwilę, poza tym nie robił przecież nic złego. Był to doskonały układ, w którym obie strony dostawały, czego chciały. On zdobędzie dostęp do zasobów Blacka, a Black, nie, Syriusz uzyska więź ze swoim chrześniakiem i wszyscy będą zadowoleni.

- Nie sądzę, żebyś kiedykolwiek zrozumiał, jak wiele znaczy dla mnie fakt, że wierzysz we mnie i dajesz mi tę szansę - powiedział Syriusz, a jego głos załamał się nieco. - Chciałbym wiedzieć o tobie wszystko, wszystko, co mnie ominęło.

- Nie ma wiele do opowiadania. - Nie miał zamiaru przeprowadzać głębokiej i poważnej rozmowy, ale czymś musiał się podzielić, inaczej nic z tego nie wyniesie. - Poza tą małą sprawą z Voldemortem, jestem zwykłym chłopcem. Mam grupę przyjaciół, przedmioty w szkole, które lubię i te, których nienawidzę, nauczycieli, których nie mogę znieść. W sumie to myślę, że prowadzę całkiem zwyczajne życie.

Syriusz przyglądał się Harry'emu przez chwilę, po czym pokiwał głową. Nie wspomniał o tym, że większość nastolatków nie miała planów, by manipulować społeczeństwem brytyjskim. Poza tym, Harry robił to, by mu pomóc, oskarżanie go o coś nie było dobrym sposobem, by mu się odwdzięczyć.

- Opowiesz mi o swoich przyjaciołach? - Zgadywał, że był to dość bezpieczny temat.

- No cóż, Theo był moim pierwszym przyjacielem w Hogwarcie. - Nie było potrzeby wspominać, że Theo był jego pierwszym przyjacielem tak w ogóle. - Martwi się o mnie tak bardzo, jakby był moją mamą, ale jest naprawdę dobrym przyjacielem. Bliźniacy są okropni, cały czas knują coś niedobrego. Blaise jest cichy, woli poczytać dobrą książkę i spędzić spokojnie wieczór, niż szukać kłopotów. Marcus uwielbia Quidditch i gdyby mógł, spędzałby cały czas grając, pomimo że nie jest wcale taki dobry na miotle. Adrian dobrze się ze wszystkimi dogaduje i zawsze jest w świetnym humorze. Graham to miły gość, zawsze stara się pomagać przyjaciołom, nawet jeśli czasem wychodzi na snoba, ale pochodzi ze starej rodziny, w ten sposób go wychowano. Draco to diwa, ale czego można oczekiwać po Malfoyu? Neville jest nieco nieśmiały, ale gdy już kogoś pozna, wyraźnie się rozluźnia. A Luna... Myślę, że Luny nie da się opisać. Może się wydawać, że jesteśmy niedobraną grupą, ale jesteśmy naprawdę dobrymi przyjaciółmi.

- Widzę - uśmiechnął się Syriusz, wspominając grupę, którą spotkał poprzedniej nocy.

Zapadła cisza, ciężka i niekomfortowa. Harry westchnął.

- Spójrz, nie oczekuję, że staniemy się sobie bliscy w ciągu jednej nocy. Nie znamy się, jest całkowicie normalne, że czujemy się nieco niezręcznie. Ale nie musimy określać naszej więzi tego konkretnego wieczoru. Teraz, gdy już wydostałeś się z Azkabanu, mamy tyle czasu, ile zapragniemy.

- Czasu... - wyszeptał Syriusz. - Tak, mamy czas - zgodził się z uśmiechem, po czym usiadł na kanapie i zaczął czytać książkę, którą wcześniej przeglądał.

Harry również powrócił do swojej książki, mając nadzieję, że sytuacja z Syriuszem jakoś się ułoży, a przynajmniej, że ich rozmowy przestaną być tak wymuszone i niezręczne.

o.o.o.o.o.o.o

- Bardzo dobrze, Harry! - wykrzyknął Lupin, uśmiechając się i spoglądając na Ślizgona, który opierał się o ścianę, spocony i zdyszany.

- Nie mogłem nawet utrzymać tej tarczy przez minutę! A nikt nawet nie strzelał w nią klątwami - odpowiedział Harry, wyglądając na sfrustrowanego. Już piąty raz próbował tego zaklęcia i ani razu nie udało mu się utrzymać go stabilnie przez dłużej niż minutę.

Lupin potrząsnął głową, a na jego ustach pojawił się niewielki uśmiech, przez co Harry rzucił mu mordercze spojrzenie. Wiedział, że wilkołak uważał sytuację za zabawną.

- Choć, usiądź - powiedział Lupin, częstując go piwem kremowym. Harry posłuchał, starając się nie okazać, jak bardzo ulżyło mu, gdy wreszcie mógł na chwilę usiąść. Nie był pewien, jak długo nogi byłyby w stanie go utrzymać. - Bardzo dobrze ci poszło - zapewnił go Lupin, gdy Harry usiadł już na krześle naprzeciwko niego. - Tej tarczy uczy się siódmoklasistów i to dopiero pod koniec roku. I spośród wszystkich uczniów, tylko około jedna czwarta jest w stanie w ogóle rzucić to zaklęcie, nie mówiąc już o utrzymaniu go stabilnie przez więcej niż minutę. Zazwyczaj ci, którzy potrafią to zrobić, to ci, którzy chcą zostać aurorami i mają dodatkowe szkolenia. Zaufaj mi, twój postęp jest dobry, jeśli dalej tak pójdzie, jestem pewien, że będziesz w stanie utrzymać tarczę na kolejnej lekcji. - Harry powstrzymał się od prychnięcia. Kolejna lekcja? Nie miał zamiaru położyć się do łóżka przed opanowaniem tej tarczy.

- Gdy już opanujesz zaklęcie tarczy, planowałem nauczyć cię zaklęcia Patronusa. Co o tym sądzisz?

Patronus? Pomysł bardzo mu się spodobał, przedyskutował to już ze swoim Dworem i zdecydowali, że spróbują go po przerwie. Nie zaszkodzi jednak jeśli Lupin nauczy go wcześniej tego czaru. Przynajmniej wtedy będzie w stanie pomóc innym, jeśli będą mieli problemy.

- Myślę, że byłoby świetnie. To tylko sprawia, że chciałbym opanować tę cholerną tarczę. Przysięgam, że ten czar wyzwala u mnie mordercze instynkty - niemalże warknął Harry, co nie pomogło Lupinowi w opanowaniu śmiechu, który próbował ukryć.

Harry znów spojrzał na niego spode łba, choć w jego oczach nie było ani cienia prawdziwej złości. Lubił Lupina i wiedział, że mężczyzna nie robił mu tego na złość.

Milczeli przez kilka minut, Harry czuł się przy profesorze swobodnie, ale było coś, co budziło jego ciekawość i ta ciekawość tylko rosła, im dłużej przebywał w jego towarzystwie.

- Jak to jest? - spytał, spoglądając na Lupina ciekawie. Może poruszanie tego tematu nie było najlepszym pomysłem, ale był ciekaw i nigdy nie był dobry w kontrolowaniu swojej ciekawości. Widząc zdezorientowanie Lupina, wyjaśnił: - Jak to jest być wilkołakiem?

W każdej innej sytuacji wyraz twarzy Lupina niezmiernie by Harry'ego rozbawił.

- Wiesz o tym? - Jego głos był zaledwie szeptem, ale desperacja w nim była dobrze wyczuwalna. Harry tylko pokiwał głową, nie odwracając wzroku od Lupina, a jego twarz nic nie zdradzała. - Od kiedy?

- Od września. Snape nie był specjalnie subtelny w swoich podpowiedziach. Wszyscy Ślizgoni wiedzą.

- Jak to możliwe, że szkoła nie została jeszcze zasypana wyjcami od rodziców skarżących się, że nie chcą, by ich dzieci uczył potwór?

Harry niemal się roześmiał, Lupin był potworem w tym samym stopniu, co on sam. Cóż, tak szczerze, to było bardziej prawdopodobne, że to on był bardziej potworem, niż Lupin kiedykolwiek mógłby się stać.

- Nie jest pan potworem - powiedział mu z absolutną pewnością siebie Harry. - Jest pan kompetentnym profesorem, nie ma powodu, aby były na pana jakiekolwiek skargi.

- Przepraszam, ale z tego, co pamiętam, Slytherin nie jest specjalnie tolerancyjny. - Lupin nadal był blady, ale wydawał się powracać do stanu, w którym wcześniej się znajdował.

- Hmm, to prawda - zauważył Harry, zaskakując Lupina, który, jak zgadywał, spodziewał się, że zaprzeczy temu oskarżeniu. - I jest dość trudno zmienić czyjś punkt widzenia z dnia na dzień. Ale to są Ślizgoni, podążają więc za rozkazami Dworu. Poza tym, z tego co widziałem, większość z młodszych uczniów naprawdę pana lubi i nie przejmują się, że jest pan wilkołakiem, a starsi uczniowie są tak wdzięczni, że nareszcie mają kompetentnego nauczyciela, że są skłonni zignorować ten fakt.

Lupin spojrzał na niego z niedowierzaniem wypisanym na twarzy, po czym zaczął się śmiać. Harry zignorował to, że w jego śmiechu była nieco histeryczna nuta i pozwolił Lupinowi wyrzucić to z siebie. Nietrudno było zauważyć, że bycie wilkołakiem to coś, co go dręczyło i rozmawianie o tym nie zdawało się być czymś, co często robił.

- A jaka jest twoja opinia? - spytał Lupin, gdy tylko nad sobą zapanował i Harry był zaskoczony, jak wiele było w jego oczach emocji, choć może nie powinien. Według Syriusza, Lupin zawsze widział go jako swojego wilczka i była to więź, która nie zniknęła, niezależnie od tego, ile czasu minęło. Tak więc Harry podejrzewał, że było całkiem naturalne, że Lupin podchodził do sprawy tak uczuciowo.

- Nie dbam o to - odpowiedział. - Jedynym co ma dla mnie znaczenie, jest to, jak użyteczny ktoś jest lub może być dla mnie. Gdyby był pan niekompetentny, nie mógłbym pana znieść, ale byłoby to spowodowane pana niekompetencją, a nie tym, że jest pan wilkołakiem. - I była to całkowita prawda, nawet mugole, którymi tak pogardzał, mogli być użyteczni, więc musieli być tolerowani. Nie żeby mu się to podobało lub chciał, aby tak było, ale nadal, czasami trzeba było to zrobić.

- To naprawdę ślizgońska mentalność.

- No cóż... Jestem Ślizgonem.

- Tak - odparł Lupin, a jego usta wykrzywiły się lekko w uśmiechu. - Sądzę, że jesteś. Ten Dwór... Czy chcę wiedzieć, co to jest?

Teraz to Harry się zaśmiał.

- Dwór... No cóż, Dwór rządzi Slytherinem.

- A jak ustanawiany jest Dwór? - Lupin wydawał się naprawdę zaciekawiony i tylko dlatego Harry odpowiedział.

- Są trzy reguły, które muszą być spełnione. Jeśli jakiś uczeń jest w stanie tego dokonać, może utworzyć Dwór. Ale sama natura Ślizgonów sprawia, że osiągnięcie tego jest niemal niemożliwe. Z tego, co wiem, ostatni Dwór był pięćdziesiąt lat temu, a kolejny około sto osiemdziesiąt lat wcześniej.

- A jaki jest twój związek z Dworem?

Harry jedynie się uśmiechnął, Lupin nie był głupcem. Biorąc pod uwagę wszystko, co słyszał i widział, Harry nie miał wątpliwości, że wiedział, a przynajmniej podejrzewał, jaka była jego rola we Dworze, nie oznaczało to jednak, że zamierzał powiedzieć mu wprost. Poza tym, nie sądził, by Lupin naprawdę oczekiwał, że Harry odpowie na jego pytanie.

- Wracając do twojego pytania. - Harry spojrzał na Lupina, częściowo oczekując, że mężczyzna zignoruje jego pytanie. - Domyślam się, że dotyczyło ono transformacji, a nie mojego codziennego życia, prawda?

- Tak - odpowiedział Harry, kiwając głową. - Wiem, że większość ludzi jest uprzedzona wobec wszystkiego, co nie jest Jasne i dobre, i nie jest czarodziejem, tak więc traktowałem z dystansem to, co znalazłem w książkach.

- Rozumiem. Cóż, prawdę mówiąc, zależy od książki. Jest kilka, które są raczej zgodne z prawdą, biorąc pod uwagę, że ludzie, które je pisali nigdy sami nie przeszli transformacji. To... Cóż, to okropne, gdy czujemy, jak nasze ciała zmieniają się w ten sposób, to niezwykle bolesne. Nasze kości nie są do tego przystosowane, cała nasza anatomia się zmienia i gdyby nie nasza magia, zabiłoby nas to. Dlatego właśnie większość charłaków umiera po kilku pierwszych przemianach, nie mają po prostu dość magii, by ich ciała mogły znieść takie przeciążenie. To także powód, dla którego mugole nigdy nie przeżywają pierwszej przemiany. Poza tym, dochodzi jeszcze szok emocjonalny przy pierwszych kilku transformacjach. Choć dla mnie, najgorszy nie jest nawet ból, ale całkowity brak kontroli. Nie możemy zrobić nic, jedynie pozwolić, by wszystko działo się w swoim rytmie. Dlatego właśnie zażywam eliksir tojadowy, nie powstrzymuje on przemiany, ale przynajmniej mam trochę kontroli, przynajmniej mogę decydować, co robię.

Było to coś, co Harry mógł zrozumieć. Nie mógł sobie wyobrazić, jak czułby się, gdyby nie mógł podejmować własnych decyzji, jeśli nie miałby kontroli nad swoim ciałem. Pewien był, że poczucie bezsilności doprowadziłoby go w końcu do szaleństwa, no, przynajmniej bardziej niż już był.

- Rozumiem.

Lupin przyglądał mu się przez chwilę i skinął głową, najwyraźniej usatysfakcjonowany tym, co zobaczył.

Harry nie powiedział już nic więcej, siedział tylko w swoim fotelu, popijając piwo kremowe, czując się dziwnie swobodnie w towarzystwie Lupina.

o.o.o.o.o.o.o

- Uch... Złaś ze mnie, ty durniu. - Harry był pewien, że byłby o wiele bardziej zastraszający, gdyby nie był w piżamie, z włosami sterczącymi we wszystkie strony i z sennym spojrzeniem, ale i tak rzucił jadowite spojrzenie mężczyźnie, który przed chwilą wskoczył na niego pod postacią psa. Jego wzrok stał się jeszcze bardziej morderczy, gdy zobaczył, że Syriusz nie wyglądał na ani trochę skruszonego, że obudził go o tak nieludzkiej godzinie.

- Co? - warknął, chcąc wrócić do przerwanego snu.

- Jest Boże Narodzenie! - wykrzyknął Syriusz z szerokim uśmiechem i Harry jęknął, opadając na łóżko.

- I będzie także za kilka godzin - burknął, starając się zignorować mężczyznę i ponownie zasnąć.

- No chodź, Harry, to pierwsze święta, które spędzimy wspólnie, no dobrze, nie pierwsze, ale wiesz, o co mi chodzi.

Harry powstrzymał westchnienie i zaczął wstawać. Cóż, patrząc na to z jasnej strony, przynajmniej Syriusz nie był już niezręczny.

- Wstałem. Zadowolony? - Nie był zrzędliwy, nie był, niezależnie od tego, jak bardzo spojrzenie Syriusza mówiło co innego.

- Prezenty! - Syriusz zaczął ciągnąć go w kierunku góry prezentów, nie pozwalając mu nawet przebrać się w coś innego niż piżama.

Harry musiał przyznać, że dobrze się bawił, otwierając prezenty, choć nie miało to nic, absolutnie nic wspólnego z prezentami, które bliźniacy wysłali Cieniowi. I nie śmiał się pod nosem za każdym razem, gdy widział obrożę, smycz i zabawkę do gryzienia.

Dostał jak zwykle książki od swojego Dworu, choć w tym roku była też mała kupka prezentów od innych Ślizgonów, zwłaszcza najmłodszych. Były to proste rzeczy: czekoladki, szaliki, rękawiczki, tego typu przedmioty, ale był to dobry znak. Tak jak przewidział Marcus, zaczynali wielbić Dwór, zaczynali czuć, że powinni go zadowalać i z biegiem czasu stanie się dla nich naturalne podążanie za nim i wykonywanie jego poleceń, nawet gdy już opuszczą Hogwart.

- Nadal jest zbyt wcześnie, by iść do Wielkiej Sali, chciałbyś pójść do pokoju wspólnego? - spytał Harry, podnosząc książkę o starożytnej magii, którą dał mu Adrian, widząc, że nie uda mu się wrócić do łóżka, mógł więc przynajmniej zająć się czymś interesującym.

- Och, tak. Mogę położyć się przed kominkiem - odpowiedział z entuzjazmem Syriusz, sprawiając, że Harry pokręcił głową. Za każdym razem, gdy był w pokoju wspólnym, Syriusz kładł się przed kominkiem i wstawał tylko wtedy, gdy był głodny.

Harry spytał go, dlaczego miał taką obsesję na punkcie kominka i odpowiedź Syriusza pokazała mu bardziej niż cokolwiek innego, jak bardzo Azkaban zniszczył jego umysł.

- To pozwala mi pamiętać - powiedział mu Syriusz - że to jest prawdziwe, że nie jestem w mojej celi. Gdy byłem w Azkabanie, czasami... Czasami mój umysł płatał mi figle, wiesz? Sprawiał, że widziałem rzeczy, których tam nie było. Przypominałem sobie, że to nie było prawdziwe, ponieważ było zimno. Tak zimno, zdawało się, że zamarzają mi kości. Nieważne, jaka była pora roku, zawsze było zimno. Ale kominek pomaga, ciepło jest czymś, co udowadnia mi, że to jest prawdziwe, że umysł nie płata mi figli.

Po tym Harry tylko skinął głową i pozwolił Syriuszowi spędzać przed kominkiem tyle czasu, ile tylko chciał. To, że zaczął szukać zaklęć, które pozwoliłyby mu umieścić kominek w swoim pokoju, było jedynie przypadkiem.

Usiadł na kanapie obok kominka i zatracił się w swojej książce, jedynymi dźwiękami w pokoju było trzaskanie drewna w kominku i oddech Cienia. Harry wziął głęboki oddech i w pełni się zrelaksował, chwile takie jak ta należały do jego ulubionych.

Harry nie miał pojęcia, jak długo tu był, więc gdy drzwi do pokoju wspólnego otworzyły się, całkiem go to zaskoczyło. Zwłaszcza gdy zobaczył, kto właśnie wszedł do środka, musiał użyć wszystkich swoich umiejętności, by nie pokazać swojego zdezorientowania i zaskoczenia.

- Potter! - warknął Snape, a każde litera jego nazwiska aż ociekała pogardą.

- Profesorze - odparł z szacunkiem Harry, może i nie był w stanie znieść jego widoku, ale nie mógł sobie pozwolić na utratę kontroli, przynajmniej jeszcze nie teraz.

- Potter, myślisz pewnie, że jesteś taki wyjątkowy! Tak samo arogancki jak twój ojciec! - warknął Snape i Harry spojrzał na niego z niedowierzaniem. Mężczyzna albo całkiem postradał zmysły, albo stało się coś, o czym Harry nie wiedział. - Pewnie uważasz, że jesteś zbyt ważny, by uczestniczyć w bożonarodzeniowej uczcie. Wszyscy muszą iść, ale dlaczego niby Harry James Potter miałby jeść lancz ze zwykłymi śmiertelnikami.

Każde słowo przesycone było nienawiścią i Harry nie mógł zrobić nic więcej, niż tyko wpatrywać się w mężczyznę. I to wszystko dlatego, że nie pojawił się na lanczu? Miał jednak rację, Snape rzeczywiście postradał zmysły.

- Gdyby pan spytał, profesorze, wiedziałby pan, że po prostu straciłem poczucie czasu, tylko tyle - odpowiedział Harry, nadal spokojny i opanowany, choć zdradziły go jego oczy. Obiecywały one bolesne konsekwencje, jeśli Snape będzie kontynuował.

Snape albo tego nie zauważył, albo całkowicie zignorował ostrzeżenie, dzięki czemu wbił kolejny gwóźdź do swojej trumny.

- Słuchaj mnie, bachorze - warknął, a w jego dłoni pojawiła się różdżka, choć skierowana ku podłodze, podczas gdy podszedł bliżej Harry'ego. - Nie dbam o to, kim myślisz, że jesteś, ale będziesz mnie szanował!

Harry zmrużył oczy i wiedział, że zaraz zrobi coś głupiego, ale wtedy rozległo się niskie, groźne warczenie.

Harry spojrzał na lewo i zobaczył, że Cień wyszedł zza kanapy. Jego futro zlewało się z cieniami wokół niego, sprawiając, że bardziej niż zwykle przypominał Ponuraka. Przez chwilę zapomniał, że Syriusz był tutaj, a musiał przyznać, że reakcja Snape'a była całkiem zabawna. Mężczyzna zbladł jeszcze bardziej i cofnął się chwiejnie o kilka kroków. Niestety, nie upadł, ale nie można mieć wszystkiego.

- Cień - zawołał Harry i warczenie natychmiast ustało, a Cień usiadł koło nóg Harry'ego, nie odrywając wzroku od Snape'a.

- Upewnię się, że zostaniesz za to wyrzucony! - wykrzyknął Snape. Wyglądał na dziwnie usatysfakcjonowanego, biorąc pod uwagę, że Harry nie zrobił nic, za co mógłby zostać wyrzucony. No, przynajmniej nie w tej chwili. - Grożenie nauczycielowi, nawet Chłopcu, Który Przeżył nie ujdzie to na sucho.

Harry nie miał pojęcia, czy mężczyzna naprawdę wierzył w to, co mówił, czy po prostu chciał wykorzystać tę sytuację, by wpakować go w tarapaty. Tak czy owak, Harry miał dość i był raczej zirytowany.

- Grożenie? - spytał Harry, śmiejąc się cicho i niszcząc tryumfalną wizję Snape'a. - Drogi profesorze, to nie była groźba. Proszę mi wierzyć, gdybym rzeczywiście panu groził, zauważyłby pan różnicę. Nie ma pan szans ze mną wygrać, profesorze, z pewnością zdaje sobie pan z tego sprawę. - Na ustach Harry'ego widniał uśmieszek, a wszystkie jego maski opadły. Może i nie był to najlepszy pomysł, ale Harry zaczynał czuć się rozzłoszczony i nikt nie mógł mieć mu za złe, że przestał nad sobą panować.

- To niezwykle aroganckie z twojej strony, myśleć, że możesz pokonać mnie w pojedynku. - Na twarzy Snape'a znów pojawił się pogardliwy grymas i wróciła także najwyraźniej jego pewność siebie, ale Harry jedynie się roześmiał.

- Pojedynek? - powiedział. - Drogi profesorze, a kto tu mówi o pojedynku? Ja mówię o mocy - powiedział mu Harry, uwalniając swoją magię, którą zawsze trzymał twardo pod kontrolą. W niecałą sekundę, Snape zalany został przez całą magię Harry'ego, która przesycona była złośliwością i poczuciem sadystycznej radości, a te same emocje widoczne były w jego oczach.

Severus poczuł, jak kolana ugięły się nagle pod nim. To była moc Pottera? To było to, z czym będą musieli walczyć, jeśli, nie, kiedy Potter zwróci się przeciwko nim? I nie była to kwestia jedynie ogromu jego magicznej mocy, ważne były także emocje, które ze sobą niosła. Była ona zimna, przerażająca, była... Była zła, nie dało się jej inaczej opisać. Czuł już wcześniej Czarną Magię, ale ta była inna. Coś podobnego czuł jedynie wtedy, gdy znajdował się w towarzystwie Czarnego Pana i myśl, że był jeszcze ktoś, dziecko, które posiadało podobny rodzaj magii, była przerażająca. Przypomniały mu się słowa tej przeklętej przepowiedni: "...równy Czarnemu Panu..." i nie mógł powstrzymać dreszczu, a ta przytłaczająca magia tańczyła po jego skórze. Przekaz był jasny: żył tylko dlatego, że Potter chciał się z nim pobawić.

- Rzecz jasna, nie mówię jedynie o magicznej mocy - powiedział Potter, a jego uśmiech przyprawił go o dreszcz. - Jak sam zauważyłeś, jestem Chłopcem, Który Przeżył, a ty... No cóż, ty jesteś zaledwie Śmierciożercą, który miał dość szczęścia, by uniknąć Azkabanu. W politycznej walce pomiędzy nami, kto, jak ci się zdaje, wygra? Dziecko, które ich ocaliło, czy Śmierciożerca? Nawet jeśli Dumbledore uratował cię podczas ostatniej wojny, z kim myślisz, że sprzymierzy się teraz? Ze mną czy z tobą? - Severus nie odpowiedział. Magia Pottera nadal tańczyła wokół niego, przesycając swoją obecnością każdy cal pokoju, sprawiając, że oddychanie przychodziło mu z trudem. Wiedział, tak samo, jak wiedział, że słońce rano wstanie, że jeśli zrobi jeden zły krok, umrze i ostatnią rzeczą, jaką zobaczy, będzie ten okrutny, szyderczy uśmiech na ustach tego dziecka. W każdej innej sytuacji walczyłby, zebrałby swoją własną magię i próbowałby przynajmniej osłonić się przed obcą magiczną energią napierającą na niego, był jednak na tyle inteligentny i przytomny, że wiedział, iż byłoby to w tym przypadku bezsensowne. Byłoby to jak atakowanie smoka, będąc uzbrojonym jedynie w prosty miecz. Może i miał więcej doświadczenia, więcej wiedzy, ale w tej sytuacji na nic by się to nie zdało. Jak powiedział Potter, to nie był pojedynek, to była bitwa mocy, czystej, dzikiej magii, a tej Potter miał aż nadto. I nic nie dało się na to poradzić. Każdy rodził się z poziomem mocy, który nie zmieniał się przez całe życie, dlatego właśnie niektórzy czarodzieje byli słabi jak charłaki, a niektórzy potężni jak Czarny Pan i Dumbledore, ze wszystkimi innymi przedziałami mocy pośrodku. Jednak pomimo tego, że każdy rodził się z ilością mocy, jaką miał posiadać przez resztę życia, ich magia była zablokowana. Była to naturalna blokada, która zaczynała rozpadać się, kiedy dziecko osiągało jedenasty rok życia. A kiedy kończyło siedemnaście lat, rozpadała się ostatnia blokada i osiągało ono dostęp do całej swojej mocy. Jednakże z natury byli magicznymi istotami, dlatego nawet u dzieci, których magiczny rdzeń był niemal całkiem zablokowany, odrobina magii i tak wyciekała na zewnątrz, stąd właśnie brała się przypadkowa magia. W teorii u wszystkich wyglądało to tak samo, ale raz na jakiś czas rodziły się dzieci, które nie posiadały żadnej blokady, które od najmłodszych lat miały pełny dostęp do swojej magii i były zdolne robić niesamowite rzeczy, jeśli bardzo tego chciały. Dumbledore był jednym z tych dzieci, tak samo jak Czarny Pan i najwyraźniej także Potter.

I, jak przypomniał mu Potter, nie posiadał on jedynie magicznej mocy. Politycznie, niewielu miało tyle władzy co on i Severus był pewien, że Potter wiedział, jak jej użyć. Pomimo to jednak nie mógł się powstrzymać od grymasu i rzucenia chłopcu spojrzenia pełnego pogardy.

Potter roześmiał się i Severus był pewien, że nie spodobają mu się kolejne słowa chłopca.

- Wyobraź sobie, jak zareagowaliby ludzie, gdyby dowiedzieli się, że Śmierciożerca dręczy Chłopca, Który Przeżył, a jeszcze gorzej byłoby, gdyby jego własny chrześniak zeznawał przeciwko niemu. - Ból, to właśnie chciał zobaczyć Harry. Ból tak głęboki, rozdzierający, że zostawiał ślad na duszy człowieka, a tego właśnie chciał Harry: by Snape cierpiał. Było to o wiele zabawniejsze niż zabicie mężczyzny. - Jak to jest, gdy wie się, że ktoś, kogo kocha się jak syna, wybrałby mnie zamiast ciebie? Nawet wiedząc, że ten wybór skutkowałby wysłaniem ciebie do Azkabanu? Jak to jest wiedzieć, że ta osoba nie machnęłaby nawet palcem, by ci pomóc, gdybym zdecydował się ciebie zabić? Jak to jest wiedzieć, że należy on domnie?

Każde zdanie było jak nóż wbity prosto w serce i Severus był pewien, że Potter to widział, ponieważ zaśmiał się okrutnym, złośliwym śmiechem i powiedział:

- A najlepsze jest to, drogi profesorze, że zdaje sobie pan sprawę, że mówię prawdę. W końcu, po co kłamać, jeśli prawda jest o wiele zabawniejsza.

Wirująca wokół niego magia przesycona była mrocznym rozbawieniem, odzwierciedlając uczucia Pottera i w niewielkim zakamarku swojego umysłu, odciętym od wszystkiego, co się wokół działo, Severus zapytywał sam siebie, jak dziecko mogło być tak okrutne, tak złe. Potem jednak przypomniał sobie, co mówiła mu matka, kiedy wracał do domu dręczony przez inne dzieci, kiedy wściekał się i płakał z powodu okrucieństwa, z jakim go traktowali tylko dlatego, że był inny. Dzieci, gdy się rodzą, są jak czysta kartka, nie są ani dobre, ani złe, ani niczemu winne, ani nawet niewinne, po prostu są. To dlatego właśnie dzieci są jednymi z najokrutniejszych istot na Ziemi, nie wiedzą, że robią źle. To ich rodzice powinni pokazać im, co jest dobre, a co złe, to ich rodzice muszą nauczyć je miłości, dobroci, a nawet miłosierdzia. Są jednak dziećmi, dlatego czasem potrzebują dużo czasu, by się nauczyć, a niektóre dzieci nigdy się tego nie uczą, nie mając nikogo, kto by im to pokazał. Niektóre dzieci, synku, są uczone nienawiści, okrucieństwa i by nie okazywać litości. Nie powinieneś ich nigdy winić, synku, bo nikt nigdy im nie pokazał, że można inaczej. Nie wiedzą, że robią źle i możemy jedynie błagać Merlina, by gdy dorosną, nauczyły się na czym polega różnica lub by ktoś ich nauczył. Powinieneś im współczuć, synku, ponieważ te dzieci nigdy nie zaznały miłości.Spoglądając jednak w te drwiące, okrutne oczy, Severus nie był zdolny wierzyć w słowa swojej matki, a przynajmniej gdy dotyczyło to siedzącego przed nim chłopca. Pewien był, że Potter wiedział dokładnie, co robił i że bawił się doskonale. Nie mógł powstrzymać dreszczu, który przebiegł mu po plecach, kiedy pomyślał, do czego Potter będzie zdolny, gdy dorośnie. Nie sądził, by Czarodziejski Świat mógł to przetrwać.

Nagle magia, którą przesycone było powietrze w pokoju wspólnym i która sprawiała, że ciężko było oddychać, zniknęła i niemal upadł na kolana, gdy nagle znikła naciskająca na niego siła. Siła, która, co dopiero teraz sobie uświadomił, była jedyną rzeczą, która umożliwiała mu stanie prosto. Udało mu się jednak szybko dojść do siebie i zaledwie zachwiał się odrobinę. Zanim jednak zdołał cokolwiek powiedzieć, drzwi do pokoju wspólnego otwarły się i do środka weszli Albus i Minerwa.

Spojrzał na Pottera i musiał powstrzymać warknięcie. Zniknął Demon, który wcześniej z nim rozmawiał, a na jego miejscu stał Potter, którego widzieli każdego dnia: geniusz, uprzejmy i pełen szacunku, a na dodatek tak charyzmatyczny, że ujmował każdego.

- Czy wszystko w porządku? Długo cię nie było, Severusie - spytał Albus i Severus zauważył po jego oczach, że się martwił, choć musiałby się zastanowić o kogo. Severus chciałby myśleć, że martwił się o niego, ale głos Pottera rozbrzmiewał mu w głowie, drwiąc z niego, mówiąc mu, że Potter był Chłopcem, Który Przeżył, a on... On był zaledwie Śmierciożercą.

- To moja wina, profesorze - odpowiedział Potter niewinnym głosem, wyglądając na nieco zawstydzonego i Severus nienawidziło go teraz jeszcze bardziej niż kiedykolwiek. - To z powodu Cienia, profesor Snape mówił mi, że muszę się go pozbyć, a ja próbowałem nakłonić go, żeby mnie wysłuchał, ale on nie dbał o to.

Severus całkowicie zapomniał o kundlu i kusiło go, by powiedzieć, że Potter kłamie, co ten bachor naprawdę powiedział i zrobił, ale nie odezwał się. Rzucił tylko Potterowi swoje najlepsze mordercze spojrzenie, pokazując mu, jak bardzo go nienawidzi. W tej chwili nic nie mógł zrobić. Nadal pamiętał groźbę Pottera i czuł ślad tej zimnej, okrutnej magii.

- Cień? - spytała Minerwa, spoglądając z ciekawością na Pottera, zanim jej wzrok spoczął na gigantycznym psie, leżącym u jego stóp.

- Moi przyjaciele i ja znaleźliśmy go wczoraj, prawie zamarzł na śmierć i był wygłodzony, nie mogliśmy go zostawić - powiedział Potter i wszystkie wymagane emocje były obecne, by stworzyć obraz niewinnego i współczującego nastolatka. Severus widział, że Albus i Minerwa wierzyli w każde słowo, które wychodziło z jego ust. - Wiem, że nie powinniśmy mieć zwierząt, których nie ma na liście, ale poprosiłem już moich przyjaciół, aby znaleźli kogoś, kto mógłby go przygarnąć. Nie mogłem tak po prostu zostawić go, by umarł.

Gdy spojrzenia Albusa i Minerwy ociepliły się, wiedział już, że bachor wygrał.

- Dobrze, Harry - odparł Albus, a jego niebieskie jak u dziecka oczy migotały. Uśmiech Pottera rozświetlił jego twarz i tylko on wiedział, co kryło się za tym fałszywym uśmiechem. - Ale on nie może opuszczać pokoju wspólnego i może zostać tylko do czasu, aż znajdziecie kogoś, kto go przygarnie. Nie możesz przyprowadzić go ze sobą w przyszłym roku.

- Och, dziękuję, profesorze. Obiecuję, że reszta szkoły nie zauważy nawet, że on tu jest. Zajmę się nim.

- Wiem, mój chłopcze. A teraz, powinniśmy chyba pójść na lancz, prawda?

- Przepraszam. Straciłem poczucie czasu.

- Nic się nie stało, mój chłopcze. Spakuj swoje rzeczy i dołącz do nas. Minerwo, Severusie, chodźmy.

Severus mógł jedynie pójść za nim, choć obejrzał się po raz ostatni za siebie i gdy zobaczył uśmieszek samozadowolenia Pottera, bardziej niż kiedykolwiek chciał jakąś klątwą usunąć go z jego twarzy.

o.o.o.o.o.o.o

Harry nie mógł powstrzymać się od uśmiechu, gdy rozejrzał się wokół i zobaczył cały swój Dwór. Wrócili po feriach i nie czekając nawet na jego polecenie, udali się do pokoju wspólnego Ślizgonów. Niezależnie jednak od tego, jak bardzo lubił widzieć ich tak zrelaksowanymi, mieli dużo pracy.

- Adrian - powiedział i nie musiał już nic więcej dodawać, by wspomniany chłopak rzucił czar wyciszający i by pozostali zwrócili na niego uwagę.

- Mam nadzieję, że wasza przerwa była przyjemna i choć wiem, że wolelibyście się zrelaksować zanim znów zaczną się lekcje, mamy wiele do zrobienia. - Wszyscy wyprostowali się tam, gdzie siedzieli, nawet Luna wyglądała na bardziej skupioną. - Fred, George, nie wiem, jak to zrobiliście, ale wykonaliście kawał dobrej roboty, jeśli chodzi o światków, którzy widzieli Blacka.

Kilka dni po rozpoczęciu przerwy świątecznej, kilka osób widziało Blacka, wszystkie w Londynie, daleko od Hogwartu. Przez kilka dni Prorok Codziennyspekulował, co Black robił w Londynie i namawiał społeczność czarodziejów do zachowania ostrożności.

- Och, wiesz, dla takich geniuszy jak my, to łatwe jak oddychanie - odpowiedział Fred, wyglądając na całkiem zadowolonego z siebie.

- Jakiś czar tu i tam, i voilá, pewien Syriusz Black widziany był z dala od Hogwartu - dodał George.

- Ale co z ograniczeniami w używaniu magii przez nieletnich? - spytał z zaciekawieniem Neville.

- Dopóki rzucasz zaklęcia w takim miejscu jak ulica Pokątna lub Ministerstwo nie da się tego wykryć - odpowiedział George.

- Właśnie dlatego zajęło nam niemal tydzień, by zaaranżować pierwszą obserwację przez świadka - wyjaśnił Fred. - Musieliśmy spytać ojca, jak to funkcjonuje, ale nie mogliśmy tego zrobić wprost, bo wtedy mógłby coś podejrzewać. W ten sposób, pewnie nie będzie nawet pamiętał, że z nami rozmawiał. - Nie ważne jak bardzo się starał, nie mógł ukryć goryczy, która pojawiła się w jego głosie przy ostatnim zdaniu.

- Każdy czarodziej zauważyłby, że to było złudzenie, przynajmniej gdyby przyjrzeli mu się z bliska, ale mugole nie mieli pojęcia, musieliśmy więc tylko upewnić się, że kilku mugoli zobaczyło go mniej więcej w tym samym czasie - wyręczył swojego brata George, rzucając mu współczujące spojrzenie.

- Dobrze się spisaliście - pochwalił ich Harry. - Co z resztą?

- Marcus zaczął szeptać do uszu odpowiednim osobom, choć myśli, że będzie to o wiele bardziej efektywne, gdy już wydamy gazetę - odpowiedział Draco.

- Zgodziła się - poinformował ich Graham.

- Nie żeby miała jakiś wybór - przerwał mu Adrian.

- Jej umowa się skończyła i nie przedłużyła jej, czeka, aż się z nią skontaktujesz - ciągnął Graham, jak gdyby Adrian wcale się nie odezwał.

- Doskonale. Luna, przyniosłaś wszystko, czego potrzebujemy?

Luna skinęła głową i wyjęła z torby kawałek pergaminu.

- Trzeba dopisać nazwę i musisz go podpisać, ja już to zrobiłam.

Harry wziął od niej pergamin i podpisał go, i po chwili zastanowienia dopisał nazwę. Przez chwilę nic się nie stało, ale potem pergamin zaczął świecić, co przyciągnęło uwagę całego pokoju wspólnego. Zwinął się samoistnie, po czym powstały trzy kopie, z czego jedna zniknęła. Harry podał Lunie jeden z pergaminów i roześmiał się.

- Cóż, wygląda na to, że mamy gazetę.

Pozostali także się roześmiali, było to podniecające, móc osiągnąć cel, który się sobie postawiło. A to był zaledwie początek, czuli to w kościach. Wiedzieli, że wszystko miało się zmienić i że będą brali w tym udział, w ten czy inny sposób.

- Mamy wiele do zrobienia, chcę, aby wszystko było gotowe na jutro. Chciałbym wysłać to wtedy do Marcusa, tak aby miał czas skontaktować się ze Skeeter i aby mógł odesłać to z powrotem, abym mógł wszystko przeglądnąć. Potem będziemy musieli zmienić wszystko, co wymagać będzie poprawki, choć nie sądzę, by było tego dużo i wysłać to z powrotem do Marcusa, aby mógł zająć się wszystkim z panem Lovegood.

Wyjęli pióra i pergamin. Neville, Blaise i Theo zaczęli opisywać rozkład gazety i, nie tracąc czasu, zabrali się do pracy. Czekała ich niewiarygodnie długa noc, ale było warto. Utrata jednej nocy snu to było nic w porównaniu do ich zamierzonego celu.

o.o.o.o.o.o.o

Nieważne, jak bardzo się starali, żaden z członków Dworu nie mógł ukryć swojego podekscytowania. Nie rzucało się to w oczy, jednak było na tyle widoczne, że kilka osób na nich spojrzało.

Każdego innego dnia, Harry byłby zirytowany, że tak było to po nich widać, ale tego dnia nie miał im tego za złe, biorąc pod uwagę, że jego samego zachowywanie się normalnie kosztowało wiele wysiłku.

I wtedy właśnie usłyszał dźwięk, na który czekał. Setki sów wleciały do Wielkiej Sali, wszystkie niosąc w szponach tę samą rzecz i każdy nauczyciel oraz uczniowie od trzeciego roku wzwyż dostali identyczną przesyłkę. Harry z trudem powstrzymał śmiech, ponieważ właśnie trzymał w swoich rękach pierwsze wydanie Magii Dzisiaj, jego gazety.

Magia Dzisiaj

Drodzy czytelnicy, pragniemy wam przestawić nową gazetę Brytyjskiej Magicznej Społeczności. Nasza gazeta przeznaczona jest dla przeciętnego czarodzieja i czarodziejki, i przedstawia, co naprawdę się dzieje, a nie tylko jak ludzie chcieliby, aby było.

Jak już powiedzieliśmy, to gazeta dla przeciętnego czarodzieja i czarodziejki, liczy się dla nas, co myślisz i co masz do powiedzenia. Z tego właśnie powodu utworzyliśmy kolumnę w naszej gazecie przeznaczoną dla was wszystkich, nazywa się "Głos ludu". Chcemy, abyście napisali do nas, co myślicie, niezależnie od tego, czy jesteście uczniami Hogwartu, czy pracownikami Ministerstwa, będziemy wszystkie wasze listy traktować z szacunkiem i uwagą na jaką zasługują.

Mamy nadzieję, że czytanie sprawi wam przyjemność.

Niech Magia pobłogosławi was i waszych bliskich.

Po tym krótkim wstępie było kilka artykułów, zaczynając oczywiście od ucieczki Syriusza Blacka i reakcji Ministerstwa na to wydarzenie. Po tym pojawiło się parę artykułów na temat publicznego bezpieczeństwa i kolejny, w którym przedyskutowano możliwość przyszłych ucieczek z Azkabanu. Inny artykuł kwestionował decyzję Ministra, by umieścić dementorów w Hogwarcie, opisując w niezwykłych szczegółach, jakie uczucia wywoływali dementorzy i czy mądrą decyzją było umieszczenie ich tak blisko dzieci. Potem kolejny tekst debatował, czy w ogóle używanie dementorów było etyczne, ponieważ nawet jeśli więźniowie Azkabanu dopuścili się okropnych czynów, nadal byli ludźmi i zasługiwali, by jako takich ich traktować. Harry'emu nie robiło to różnicy, ale było to coś, co przyciągnie uwagę społeczeństwa.

Oczywiście, był też dział przeznaczony dla sportu i gospodarki oraz część poświęcona nauce, gdzie były proste przepisy na eliksiry przydatne w codziennym życiu oraz zbiór zaklęć.

Choć jednak Harry był zadowolony z tego, jak wszystko zostało ułożone, nie był to najważniejszy element gazety. Najistotniejsze było krótkie zdanie pod koniec wstępu. Spełniało ono dwa zadania.

Było to pozdrowienie, które powinna znać każda stara rodzina i Harry liczył, że przyczyni się to do zaprenumerowania przez nich tej gazety. Z drugie strony, ponieważ było to tak proste pozdrowienie, była mała szansa, że któraś Jasna rodzina je rozpozna, a przynajmniej jedna z tych, które nie podążają za tradycjami, ponieważ uważają je za Mroczne.

Drugim celem była edukacja czarodziejów i czarodziejek pierwszego pokolenia. Harry pomyślał, że jeśli zaczną od małych rzeczy, ci czarodzieje zaczną wprowadzać je do swojego codziennego życia, dokładnie tak samo, jak zamienili "O, Boże" na "O, Merlinie".

Planował później przedstawić bardziej zapomniane tradycje, może w dziale poświęconym nauce lub może po dodaniu rubryki o Czarodziejskiej Historii, by nauczać tradycji z historycznego punktu widzenia. Jednak w tym momencie nie mogło to być nic znaczącego, musieli najpierw zdobyć regularnych czytelników, a potem się zobaczy.

Ukradkiem rozejrzał się po Wielkiej Sali. Ślizgoni byli zaczytani, a kilku z nich rozmawiało z sąsiadami, komentując to i owo.

Harry nie był zaskoczony, gdy zobaczył, że Krukoni przeglądają dział poświęcony nauce. Zaklęcia, które wybrali, nie były specjalnie wyjątkowe, ale ponieważ były tak stare, wyglądały imponująco. W rzeczywistości było tam proste zaklęcie tarczy, które chroniło przed drobnymi klątwami i przekleństwami, jak diffindo albo drętwota, a także zaklęcie, które pomagało rosnąć roślinom w szklarniach lub ogrodach. Oba zaklęcia nie były używane od około dwustu pięćdziesięciu lat i były słabo znane.

Choć zdawało się inaczej, to opublikowanie tego drugiego zaklęcia było bardziej ryzykowane. Mogło ono wyglądać jak czar i taki właśnie efekt próbowali uzyskać, ale w rzeczywistości była to magia żywiołów, a cały ten dział magii został przez Ministerstwo zaklasyfikowany jako Czarna Magia. Harry uważał, że to głupie, ale wiedział, że nie mógł nic na to poradzić, przynajmniej na razie, ale jeśli przedstawiłby społeczeństwu kilka zaklęć, być może mógłby zacząć zmieniać to, jak widzieli magię uważaną za Mroczną. Ale i tak zabezpieczyli się na każdy możliwy sposób, to konkretne zaklęcie nie znajdowało się na żadnej z list zakazanych czarów Ministerstwa i biorąc pod uwagę, jak bardzo przypominało czar, Harry był pewien, że mógłby udawać, że nie wiedział o tym, gdyby ktoś coś mu zarzucił.

Nie martwił się jednak specjalnie. Wątpił, by ktokolwiek to zauważył, a ci, którzy mogli coś zauważyć, sami praktykowali Mroczne Sztuki, a więc nie mieli powodu, by dzielić się z kimś tą informacją.

Puchoni czytali gazetę, ale nie wydawali się skupiać na niczym konkretnym, to samo można było powiedzieć o Gryfonach.

Nauczyciele również rozmawiali o gazecie, niektórych artykułach i dziale poświęconym nauce. Wszyscy prócz jednego. Wzrok Snape'a skupiony był na nim i nie dało się nie zauważyć, jak oskarżające było jego spojrzenie. Doprawdy, Harry nie był w najmniejszym stopniu zaskoczony, że Snape myślał, że to on był w jakiś sposób odpowiedzialny za nową gazetę. Harry nie wątpił, że gdyby we Francji wystąpiło trzęsienie ziemi, Snape także wierzyłby, że Harry był za nie odpowiedzialny.

Poruszenie na końcu stołu sprawiło, że rozejrzał się wokół siebie i kiedy zobaczył, że większość uczniów zaczęła wypełniać formularz z prośbą o prenumeratę, który znajdował się na końcu gazety, nie mógł powstrzymać uśmiechu.

Teraz tylko będzie musiał porozmawiać z Marcusem i zobaczyć, czy reakcja w Ministerstwie była taka sama.

o.o.o.o.o.o.o

Za nieco ponad miesiąc miały się rozpocząć letnie wakacje i choć pogoda była idealna, by wyjść na zewnątrz, większość uczniów znajdowała się w pokojach wspólnych lub bibliotece, starając się zapamiętać jak najwięcej informacji na nadchodzące egzaminy, zwłaszcza ci, którzy mieli zdawać SUMy i OWUTEMy.

Harry był jednym z niewielu, którzy byli całkowicie zrelaksowani. Nawet jego Dwór poddał się szaleństwu, jakim była przedegzaminacyjna nauka, co bardzo go bawiło. Nie rozumiał, czym tak się stresowali, byli najlepszymi uczniami w Hogwarcie, nawet Neville, teraz, gdy miał już porządną różdżkę i właściwą motywację. Nie powiedział jednak nic na ten temat, jeśli jego Dwór chciał dołączyć się do tego szaleństwa, jakie prawo miał im tego zabraniać?

Na szczęście, nie byli aż tak przejęci jak inni i nadal czasami cieszyli się relaksującym popołudniem przy brzegu jeziora. Nawet jeśli tylko jego ślizgońscy członkowie i Luna mogli dołączyć, gdyż Neville i bliźniacy nadal nie byli większości Hogwartu znani jako członkowie, tak było lepiej. Choć nie mogli być razem zawsze, gdy tego chcieli, było to dla nich zbyt korzystne, by zmarnować taką okazję. Poza tym, z tego co widzieli, Neville i demony lubili być "sekretnymi członkami".

Lądująca przed nim sowa wyrwała go z zamyślenia, przyciągając przy tym uwagę pozostałych.

Zaciekawiony, wziął pergamin, który ściskała w szponach.

Teraz.

Marcus

Bez słowa, podał pergamin Theo, wstał i ruszył w kierunku zamku. W końcu nadeszła chwila, na którą czekał. Tak wiele zależało od tego, jak potoczy się sytuacja w najbliższym czasie, że ledwo mógł zapanować nad nerwami. Ale pomimo to, jego umysł analizował dziesiątki możliwości, jak mogłaby potoczyć się sytuacja i jak powinien się przy każdej z nich zachować. Zawsze jednak istniała możliwość, że coś pójdzie nie tak. Nie mógł zrobić nic, tylko mieć nadzieję, że informacje, które przekazał mu Marcus, były prawdziwe.

Był tak zaaferowany własnymi myślami, że niemal nie zauważył, że dotarł na miejsce. Wziął głęboki oddech i ułożył swoją twarz w odpowiednią maskę, całkowicie kontrolując swoje emocje.

- Chciałbym zobaczyć się z dyrektorem - powiedział oficjalnie i dokładnie tak, jak napisane było w Historii Hogwartu, kamienny gargulec poruszył się i odsłonił schody, które prowadziły do gabinetu dyrektora. Harry uśmiechnął się, tylko ci, którzy czytali pomiędzy wierszami, wiedzieli o tym drobnym detalu. Według książki, dopóki dyrektor był w swoim gabinecie, uczniowie mogli przyjść, aby z nim albo z nią porozmawiać, kiedy tylko chcieli. Hasło, które każdy dyrektor zmieniał, kiedy tylko chciał, przydawało się tylko wtedy, gdy nie było go w swoim gabinecie.

Wchodząc po schodach, usłyszał głosy dobiegające z gabinetu i jego ekscytacja wzrosła. Niemal nadszedł czas.

Wszedł jeszcze o stopień wyżej i zapukał.

Głosy umilkły gwałtownie i chwilę później drzwi się otworzyły.

Harry został tam, gdzie stał, nie patrząc na nikogo w gabinecie i wyglądając na nieco zakłopotanego.

- Przepraszam, nie chciałem przeszkadzać.

- To żaden problem, Harry, mój chłopcze.

- Harry? Harry Potter? - przerwał drugi głos Dumbledore'owi, cokolwiek miał on do powiedzenia, i ktoś, jak podejrzewał Harry, była to osoba, która się odezwała, złapał go za ramię i wciągnął do gabinetu, zamykając za nimi drzwi.

Harry z trudem powstrzymał się przed wyrwaniem mężczyźnie ręki, nienawidził, gdy ludzie go dotykali, a przynajmniej nienawidził tego, gdy nie znał dotykającej go osoby. Ignorując to pragnienie, spojrzał na mężczyznę pytająco, ukrywając niechęć, którą czuł. Jedno spojrzenie wystarczyło, by upewnić się, z kim miał do czynienia. Knot był dokładnie taki, jak opisał go Marcus.

- Przeprasza pana... - zaczął Harry, udając dezorientację.

- Och, oczywiście. Nie przedstawiłem się, jestem Ministrem Magii. Korneliusz Knot - poinformował go Knot, wyglądając bardziej pompatycznie niż Harry uważał za możliwe. Spojrzał na Knota z całą dozą onieśmielenia i podziwu, jaka była właściwa w sytuacji, w której się znalazł, co najwyraźniej spodobało się mężczyźnie, ponieważ kontynuował, przedstawiając pozostałe znajdujące się w gabinecie osoby. - To jest Lucjusz Malfoy, mój dobry przyjaciel. - Nie mogli być tak dobrymi przyjaciółmi, ponieważ w tym wypadku wiedziałby, że Harry już go znał, pomyślał Harry, uśmiechając się nieśmiało do Lucjusza. - Możliwe, że znasz stojącego przy nim młodzieńca, to Marcus Jugson, Młodszy Podsekretarz.

Harry pokiwał głową i uśmiechnął się nieśmiało.

- Ach, doskonale, doskonale. Wiesz, Harry, mój chłopcze, właśnie o tobie rozmawialiśmy.

- O mnie? - spytał niewinnie Harry, jeszcze trochę i Knot będzie dokładnie tam, gdzie tego chciał.

- Ależ oczywiście. Bardzo martwimy się o twoje bezpieczeństwo, wiesz? - Knot starał się, jak mógł, by wyglądać na zaniepokojonego wujka, spoglądającego na swojego ulubionego siostrzeńca, ale Harry był mistrzem tej gry, podczas gdy Knot... Cóż, Knot nie dotarł nawet do poziomu dla amatorów. - Ale nie musisz się martwić, mój chłopcze, dałem rozkaz, by Syriusz Black otrzymał natychmiast po złapaniu Pocałunek Dementora - powiedział napuszony Knot, pewien, że zyskał sobie przychylność Chłopca, Który Przeżył. Był tak zaaferowany w swojej zarozumiałości, że nie zauważył nawet zmian, które zaszły w Harrym, choć nie umknęło to pozostałej trójce i Harry niemal mógł wyczuć ich emocje. Drapieżny uśmiech pojawił się przez ułamek sekundy na twarzy Marcusa, ale było to wystarczająco długo, by Lucjusz i Dumbledore to zauważyli. Harry nie przejął się tym jednak, pewien był, że obaj wiedzieli, że Marcus należał do niego.

- Czy jest pan pewien, że chce pan to zrobić, Ministrze? - Jego głos był miękki, jedwabisty, a wszystkie oznaki nieśmiałości i zakłopotania zniknęły. Harry czuł na sobie spojrzenia Dumbledore'a i Lucjusza.

- Mój chłopcze, nadal jesteś młody i nie do końca rozumiesz w czym rzecz, zobaczysz, że kiedy dorośniesz, wszystko zrozumiesz - odpowiedział Knot i Harry nie sądził, by mógł on brzmieć bardziej pobłażliwie niż teraz, nawet gdyby bardzo się starał.

- Hmm. Tak, już widzę nagłówki gazet - powiedział Harry, a jego uśmiech był zdecydowanie zbyt niewinny. - Minister skazuje Lorda ze Starożytnego i Szacownego Domu na Pocałunek Dementora.

- Dlaczego Prorok miałby opublikować coś takiego? - spytał z niedowierzaniem Knot. - Black jest skazany za morderstwo!

- Czy jest pan tego pewien, Ministrze? Poza tym, nie mówiłem o Proroku. - Poczuł się usatysfakcjonowany, gdy Knot zbladł.

- Co mm-masz na myśli? - wyjąkał i uśmiech Harry'ego zrobił się drapieżny. Och, jak uwielbiał bawić się swoją ofiarą.

- To, że szukałem sprawozdania z tej konkretnej rozprawy i okazało się, że nie ma takiego. - Oczy Knota rozszerzyły się, był przynajmniej na tyle inteligentny, by zrozumieć, co to znaczyło.

- Ale wszyscy wiedzą, że to on to zrobił! - Knot wyglądał, jakby był na granicy ataku paniki, zaczął się pocić, biegając spojrzeniem od Lucjusza do Dumbledore'a. - Wszyscy wiedzą, że to on jest winny!

- Och, przykro mi, Ministrze - powiedział Harry, ponownie zwracając na siebie uwagę Knota. Nie miał pojęcia, jak to się stało, że mężczyzna nie słyszał w jego głosie drwiny za każdym razem, gdy używał tego tytułu. - "Wszyscy wiedzą" nie jest wystarczająco dobrym argumentem. Jeśli się nie mylę, czternaście lat temu wszyscy wiedzieli, że nie można przeżyć Zaklęcia Uśmiercającego, a jednak stoję tu przed wami.

- A co to ma ze wszystkim wspólnego? - Knot najwyraźniej nie radził sobie z więcej niż jednym uczuciem jednocześnie, ponieważ panika w jego oczach zniknęła, ustępując miejsca niezrozumieniu. Cóż, Harry nie mógł na to pozwolić.

- Bardzo dużo, Ministrze. Dowodzi to, że to, co wszyscy wiedzą, nie zawsze jest prawdą.

Knot ponownie spojrzał na Lucjusza, błagając go spojrzeniem, by coś zrobił, ale Harry ciągnął dalej, zanim ten mógł interweniować. Niezależnie od tego, jak bardzo chciałby pograć znów z Lucjuszem, teraz nie był na to dobry moment.

- Niech mi pan powie, Ministrze, co pan zrobi, kiedy społeczeństwo oskarży pana o morderstwo? - Knot patrzył na niego szeroko otwartymi oczami, w których widać było strach. Harry miał ochotę się roześmiać. - Niech mi pan powie, Ministrze, co pan zrobi, gdy społeczeństwo zacznie wątpić w swoje własne bezpieczeństwo, biorąc pod uwagę, że nawet Lord ze Starożytnego i Szacownego Domu nie otrzymał nawet rozprawy, zanim skazano go na coś gorszego od śmieci. Jakie prawa ma zwykły czarodziej, jeśli Minister tak po prostu morduje lorda? Nie mówiąc już o reakcji pozostałych lordów, jak mogą oni wiedzieć, że nie będą następni?

Oczy Harry'ego błyszczały niezdrową radością. Z twarzy Knota znikły wszystkie kolory. Wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale słowa nie chciały przejść mu przez gardło, nie żeby Harry planował pozwolić mu na odzyskanie nawet częściowo ładu w myślach.

- A jeśli nic pan nie zrobi, oskarżą pana o słabość i powiedzą, że nie przejmuje się pan ich bezpieczeństwem, czyż nie tak, Ministrze?

Knot wyglądał, jakby chciał się rozpłakać i Harry miał ochotę się roześmiać. Nigdy nie spotkał kogoś tak żałosnego.

- Hmm, biedny pan Minister. - Choć jego głos był miękki, słodki i pełen zrozumienia, jego oczy były zimne i błyszczały rozbawieniem i satysfakcją, gdy spoglądał na Knota z pogardą, która ukryta była tak dobrze, że mężczyzna nie był w stanie jej zidentyfikować. - Przegrany, jeśli coś zrobi, przegrany, jeśli nie zrobi nic.

Na jego twarz powróciła panika i Lucjusz ledwo powstrzymał się on grymasu, gdy mężczyzna znów na niego spojrzał. Kiedy zgodził się przyjść do Hogwartu, nie spodziewał się czegoś takiego. Jakkolwiek chciałby wierzyć, że Harry był tu przypadkiem, nie mógł, nie z obecnym tu Marcusem. Nie żeby narzekał, to było fascynujące, móc zobaczyć Harry'ego w ten sposób, choć musiał przyznać, nawet jeśli tylko przed samym sobą, że umysł Harry'ego był równie przerażający jak jego magia. Jeśli Lucjusz miałby go teraz opisać, powiedziałby, że Harry wyglądał jak drapieżnik bawiący się swoją ofiarą.

- Wie pan, co musi pan zrobić, prawda, Ministrze? - Jego ton był pobłażliwy, tak jak wcześniej Korneliusza, choć była w nim także nutka drwiny.

- Zrobić? Nic nie mogę zrobić! Z tej sytuacji nie ma wyjścia! - lamentował Korneliusz, a w oczach Harry'ego pojawił się tryumfalny błysk. Lucjusz nadal nie wiedział, do czego zmierzał Harry. Początkowo myślał, że robił to jedynie dla zabawy, że niszczył tego mężczyznę, ponieważ mógł i chciał to zrobić. Teraz jednak oczywiste stało się, że choć doskonale się bawił, miał w tym jakiś cel i Lucjusz pytał sam siebie, jak długo Harry czekał na tę chwilę, jak długo knuł i planował, jak wąż czekając na właściwy moment.

- Oczywiście, że jest jakieś wyjście. - Wyraz nadziei na twarzy Korneliusza był żałosny. - Musi pan jedynie udowodnić społeczeństwu, że się mylą.

- Jak? - spytał desperacko Knot. Lucjusz przez ułamek sekundy spojrzał na niego z pogardą. Jak żałosnym czarodziejem trzeba być, by pytać o polityczną radę dziecko, nawet jeśli nie było to zwyczajne dziecko, choć Korneliusz nie mógł tego wiedzieć.

- Jak? Och, to bardzo proste, Ministrze. Zna pan Ritę, prawda? - Korneliusz energicznie pokiwał głową. - Musi pan jedynie z nią porozmawiać i powiedzieć jej, że szukał pan sprawozdania z rozprawy Blacka, chcąc potwierdzić pewne informacje. Oczywiście, był pan niezmiernie zaszokowany, kiedy zobaczył pan, że nie było żadnego sprawozdania. Co mogło oznaczać tylko jedno: Syriusz Black nie otrzymał procesu.

- To mnie zrujnuje - poskarżył się Korneliusz, nadal blady, trzęsący się i spocony, choć wyglądał już nieco spokojniej. Najwyraźniej myśl, że jego polityczna kariera może zostać uratowana, wystarczyła, by wyrwać go ze stanu kompletnej paniki, w której się znajdował.

- Oczywiście, że to pana nie zrujnuje. W końcu pan jedynie chce, by sprawiedliwości stało się za dość. Naprawia pan błędy swoich poprzedników. - Lucjusz zobaczył, że umysł Knota zaczął pracować, w końcu jeśli miałby znaleźć jedną rzecz, w której Korneliusz był dobry, byłoby to zwalanie winy na innych. - Oczywiście, nie oskarża ich pan. - To proste zdanie sprawiło, że Korneliusz zrobił minę, jakby właśnie dowiedział się, że święto Jul będzie trwało przez wszystkie dni w roku, ale on nie dostanie żadnych prezentów. - To były ciężkie czasy i mylić się jest rzeczą ludzką, a my wszyscy jesteśmy jedynie ludźmi.

Nie zaskoczyłoby Lucjusza, jeśli to zdanie pojawiłoby się w wywiadzie, który Korneliusz przeprowadzi ze Skeeter. Harry właściwie informował go, że umówi się z nią na wywiad i dawał mu odpowiedzi na pytania, które już wcześniej przygotował.

- Potem musi pan jedynie upewnić się, że Black dostanie proces, najlepiej jeszcze zanim zakończy się rok szkolny, jako że będę obecny na rozprawie. Tylko po to, by upewnić się, że wszystko idzie tak, jak powinno, prawda, Ministrze?

Lucjusz niemal się roześmiał. Był to rozkaz i równocześnie groźba tak doskonale ukryta, że Korneliusz nic nie zauważył.

- I niezależnie od tego, czy okaże się on winny, czy nie, pan, Ministrze, może na tym jedynie zyskać, w ten czy inny sposób.

Lucjusz nigdy nie widział Ministra tak podekscytowanego, gdy spoglądał na Harry'ego, jakby ten był odpowiedzią na wszystkie jego modlitwy i choć Lucjusz musiał przyznać, że tak się istotnie zdawało, był równocześnie przekonany, że tak samo wyglądał też diabeł, zanim przychodził, by odebrać to, co mu się należało.

- Och, mój chłopcze, to z pewnością bardzo mi pomoże. To znaczy, to pomoże rządowi uporać się ze sprawą Blacka. - Korneliusz uścisnął mu rękę, przyciągając go bliżej, tak że tylko Lucjusz i Marcus zobaczyli uśmieszek na twarzy Harry'ego.

- Niech pan tylko nie zapomni, Ministrze - wyszeptał Harry i Lucjusz niemal go nie usłyszał. - Równie łatwo mógłbym pana zniszczyć. Nie zrobiłem tego tylko dlatego, że w tym momencie jest pan przydatny, rozumie pan, prawda?

Korneliusz ponownie zbladł, ale Lucjusz zobaczył, że mężczyzna zastanawiał się już nad czymś i cokolwiek to było, mogłoby skrzywdzić Harry'ego. Chłopiec najwyraźniej zauważył to samo, ponieważ zaśmiał się w ten sam sposób, jak tego przeklętego ranka na alei Śmiertelnego Nokturnu.

- Niech pan nawet nie próbuje zwracać się przeciwko mnie. - Ludzie odważniejsi od Korneliusza byliby sparaliżowani strachem, słysząc ten głos, nie zaskoczyło więc Lucjusza, że cała krew odpłynęła z twarzy Korneliusza i mężczyzna zaczął się trząść. - Jeśli coś takiego chociażby przemknie panu przez głowę, zniszczę pana całkowicie. Zaczynając od rzeczy, które najbardziej pan ceni, jak pańskiej politycznej kariery. Niech pan pomyśli, co powiedzą ludzie, jeśli dowiedzą się, że ich własny Minister dręczył i napastował trzynastoletniego chłopca, sierotę, który utracił wszystko, aby Czarodziejski Świat mógł być bezpieczny od Voldemorta.

Harry cofnął się o krok i Lucjusz wiedział, że wygrał już tę rundę. Nie wiedział tylko, czy powinien był pod wrażeniem, czy być przerażonym. Może każdego po trochu, w końcu stał przed nim trzynastolatek, który miał już swoich zwolenników, no dobrze, był to tylko jeden zwolennik, ale w Ministerstwie i to na pozycji dającej władzę. Poza tym, podporządkował sobie Ministra, to było godne podziwu. Z drugiej jednak strony, stał przed nim trzynastolatek, który miał już swoich zwolenników, zwolennika, w Ministerstwie na pozycji dającej władzę i podporządkował sobie Ministra, to było przerażające.

- Marcus upewni się, że spotka się pan z Ritą tak szybko, jak to będzie możliwe. Proszę się nie martwić, musi pan tylko być gotowy, gdy Marcus panu powie. Zajmie się wszystkim, prawda? - spytał Harry, spoglądając na Marcusa.

- Tak. - Lucjusz był pewien, że nie tylko on usłyszał niedopowiedziane "mój Panie".

- Przyjemnie było pana spotkać, Ministrze.

Korneliusz skinął głową, powiedział coś, co brzmiało jak "i wzajemnie", po czym zniknął, wchodząc do kominka. Marcus został w tyle, by ukłonić się lekko, po czym ruszył za nim.

- To było zabawne - wyszeptał Harry, śmiejąc się.

- Zdecydowałeś się wiec przestać używać masek? - spytał Dumbledore, nie odwracając oczu od Harry'ego i Lucjusz ciekaw był, co chłopiec wymyśli, by wydostać się z tej sytuacji.

- Masek, dyrektorze? - Lucjusz uniósł brew, nie wierzył, by Dumbledore dał się na to nabrać.

- Wiesz doskonale, o czym mówię.

- Nie, naprawdę nie wiem. Jeśli nawiązuje pan do mojego zachowania, to gwarantuję panu, że to nie jest maska. Z tego, co mi wiadomo, ludzie nie są jednowymiarowi, mają wiele twarzy i różni ludzie mogą widzieć tę samą osobę z różnej strony, ale nie oznacza to, że są to maski. Każdy zachowuje się po prostu inaczej w zależności od sytuacji i ludzi, z którymi ma do czynienia. Proszę na przykład spojrzeć na mnie, uwielbiam uczyć się nowych rzeczy i spędzać czas w ciszy nad książką. Jednak przyjemność sprawia mi także spędzanie czasu z przyjaciółmi, latanie z nimi i gra w Quidditch. Są to dwie całkowicie odmienne strony mojej osobowości, ale nadal jestem sobą.

Gdyby Lucjusz nie pamiętał swojego pierwszego spotkania z Harrym, uwierzyłby mu, ale wiedział, że ten Harry, uprzejmy, charyzmatyczny i zdolny, był maską w taki sam sposób, jak jego dziecinna wersja, którą spotkał, niezależnie od tego, jak szczera się wydawała. Najlepsze kłamstwo było zawsze oparte na prawdzie i tak samo, najlepsza maska musiała mieć w sobie coś prawdziwego.

- Rozumiem. Przepraszam cię, mój chłopcze, nie chciałem cię urazić - odpowiedział Dumbledore i Lucjusz nie pamiętał, by kiedykolwiek widział tego mężczyznę tak pokonanego. - Powiedz mi, chłopcze, po co przyszedłeś do mojego gabinetu?

Harry zarumienił się i Lucjusz nie był w stanie rozpoznać, czy udawał, czy nie.

- To z powodu Cienia. Znaleźliśmy mu dom. - Jego uśmiech był szeroki, a jego oczy błyszczały radośnie. - Chciałem jedynie powiedzieć panu, że po kolejnym weekendzie w Hogsmead już go nie będzie.

- Cieszę się, że znalazł dom. Poinformuję profesor McGonagall i profesora Snape'a.

- Dziękuję, dyrektorze. Miłego popołudnia, profesorze, panie Malfoy.

Harry wyszedł z gabinetu, nie przejmując się niczym, jak gdyby przed chwilą wcale nie groził Ministrowi Magii, zostawiając za sobą Lucjusza i Dumbledore'a z kolejnymi problemami do przemyślenia i nowymi pytaniami na temat Harry'ego Pottera - ich Wybawcy.

o.o.o.o.o.o.o

Kolejnego ranka, wszyscy uczniowie otrzymującyMagię Dzisiaj byli oburzeni. Harry musiał przyznać, że Rita wiedziała, jak grać na emocjach społeczeństwa.

Niewinni w Azkabanie głosił nagłówek i Harry pomyślał, że wyszło nawet lepiej niż się spodziewał.

Niewinni w Azkabanie

autorstwa Rity Skeeter

Moi drodzy czytelnicy, nie macie pojęcia jak bardzo chciałabym powiedzieć wam, że ten nagłówek kłamie. Wszyscy wiemy, jak okropnymi stworzeniami są dementorzy i myśl, że ktoś niewinny może być skazany na ich wpływ jest potworna. Niestety jednak, nie mogę z czystym sercem powiedzieć wam, że to nieprawda.

Zastanawiacie się zapewne, jak do tego doszłam, sama bym się zastanawiał, będąc na waszym miejscu. Pozwólcie mi więc opisać, co przydarzyło mi się poprzedniego popołudnia.

Byłam w swoim gabinecie, przeglądając artykuł do kolejnego wydania, kiedy moje połączenie do sieci Fiuu otwarło się i przeszedł przez nie Korneliusz Knot, nasz Minister Magii.

Jak możecie sobie wyobrazić, byłam zdumiona, nie codziennie otrzymuje się wizytę od samego Ministra, ale choć byłam zszokowana, nie mogłam nie zauważyć, że nasz Minister był blady i cały drżał.

Oczywiście, spytałam go, czy coś się stało i czy potrzebuje pomocy. Minister jedynie potrząsnął głową i usiadł. Przez chwilę milczał, po czym spojrzał na mnie z determinacją.

- Rito - powiedział - nadszedł czas, abyśmy naprawili błąd, którego dokonano przed dziesięciu laty. Czas, aby sprawiedliwości stało się zadość.

Z pewnością możecie sobie wyobrazić moją reakcję, ale nasz Minister nie dał mi czasu, by się nad tym zastanowić i zanim jeszcze zdążyłam go zapytać, co miał na myśli, zaczął opowiadać mi, dlaczego się tu znalazł.

- Nigdy nie sądziłem, że znajdę się w takiej sytuacji - przyznał Minister. - Musiałem wczoraj zweryfikować pewne informacje dotyczące rozprawy Syriusza Blacka. Nikt z nas nie lubi myśleć o tamtych czasach, o zbrodniach, które zostały wtedy popełnione, ale czasami konieczne jest powrócenie do niektórych rozpraw, z wielu powodów. W tym przypadku było tak, ponieważ zastanawiałem się nad skazaniem Blacka na Pocałunek Dementora. Ale pewne informacje muszą zostać potwierdzone przed wydaniem rozkazu, jak pewnie się domyślasz to kwestia bezpieczeństwa. - Poczułam ulgę, że nasz Minister tak martwi się o nas, nawet tych obywateli, którzy w oczach reszty społeczeństwa są niczym więcej niż potworami. - Wyobraź sobie mój szok, gdy zobaczyłem, że sprawozdanie z tej rozprawy nie istnieje. Początkowo myślałem, że po prostu gdzieś się zawieruszyło, zrobiłem więc wszystko, by je odnaleźć. Okazało się jednak, że takie sprawozdanie nigdy nie zostało napisane, co może oznaczać tylko jedno.

Dla tych, którzy nie wiedzą, za każdym razem, gdy toczy się proces, magia, która wyzwalana jest, gdy kompletowany jest skład sędziowski, tworzy zapis z przebiegu rozprawy. Nie może on być sfałszowany ani zniszczony, dlatego też, jeśli nie ma sprawozdania, nie mogło być rozprawy.

Tak, moi drodzy czytelnicy, Syriusz Black spędził ponad dziesięć lat w Azkabanie, nie otrzymawszy nawet procesu. Jak coś takiego mogło się stać? Jak można było wtrącić kogoś do więzienia bez rozprawy sądowej? Kto skazał kogoś, kto mógł być niewinny zbrodni, o które go oskarżono, na coś gorszego od śmierci?

- Nie jest ważne, kto to zrobił - odpowiedział nasz Minister. - To były trudne czasu i pewien jestem, że ktokolwiek to zrobił, nie miał złych intencji. To była pomyłka, okropna pomyłka, ale jednak. Mylić się jest rzeczą ludzką, a my wszyscy jesteśmy jedynie ludźmi, czyż nie, Rito? - Nasz Minister pokazał, że jest pełnym współczucia człowiekiem i wiedza, że ktoś taki, jak on, jest odpowiedzialny za nasz świat, pozostawiła we mnie poczucie wdzięczności, że są jeszcze politycy, którzy bardziej cenią ludzkie życie niż swoje polityczne kariery.

- Teraz ważne jest, by zrobić to, co jest słuszne - ciągnął Knot, zyskując sobie jeszcze więcej mojego szacunku. - Wszystkie rozkazy dotyczące Syriusza Blacka zostały zawieszone. Proszę Syriusza Blacka, aby pojawił się w Ministerstwie tak szybko, jak to możliwe, abyśmy mogli przeprowadzić proces, którego nigdy nie miał. Zapewniam, że jeśli jest niewinny, nie ma się czego bać.

I tu właśnie docieramy, moi drodzy czytelnicy, do potwornej prawdy. Czy niewinny mężczyzna spędził ponad dziesięć lat w Azkabanie?

My w redakcji Magii Dzisiaj liczymy, że Syriusz Black pojawi się w Ministerstwie, aby sprawiedliwości w końcu stało się zadość.

Harry zdecydował, że będzie musiał pogratulować Marcusowi, nie mógł wykonać swojego zadania lepiej. Artykuł chwalił też Ministra na tyle, by ten był zadowolony. Musiał użyć nieco siły, aby Knot zrozumiał, jak sprawy się miały, ten artykuł jednak miał pokazać mu, jak korzystne dla niego będzie, jeśli zostanie z Harrym w dobrych stosunkach. Jeśli Knot będzie się dobrze sprawował, wyciągnie z tego dla siebie jakąś korzyść.

Harry ponownie spojrzał na gazetę, przeglądając pozostałe artykuły. Jeden był o życiu Syriusza Blacka zanim trafił do Azkabanu, napisany oczywiście z drobną pomocą Syriusza, a kolejny o karierze Knota, pokazujący go w bardzo dobrym świetle i oczywiście jeszcze jeden o osobie odpowiedzialnej za wysłanie Syriusza do Azkabanu.

Nie była to pierwsza strona, a artykuł ten nie miał nawet zbyt dużego nagłówka, ale było to dość, by zaszkodzić zamieszanym w sprawę osobom, zwłaszcza Crouchowi.

Harry nie miał nic przeciwko temu mężczyźnie, ale jego polityczne opinie były tak bardzo przeciwne Czarnej Magii, że pozostawienie go na nawet częściowo wpływowej pozycji było niebezpieczne. Nie żeby Harry zamierzał w najbliższym czasie pogrywać z Ministerstwem, ale zneutralizowanie możliwych komplikacji, zanim jeszcze się pojawiły, nie mogło mu zaszkodzić.

Przynajmniej wszystko szło w dobrą stronę. Mógł teraz jedynie czekać.

o.o.o.o.o.o.o

Harry czekał krócej, niż się spodziewał, zaledwie tydzień od ukazania się artykułu, zanim otrzymał list od Marcusa informujący go, że Syriusz pojawił się w Ministerstwie, co zaskoczyło Harry'ego, który spodziewał się, że dłużej zajmie Syriuszowi dotarcie do Londynu. Podejrzewał jednak, że był on niecierpliwy i chciał już nareszcie być wolny.

Trzy dni później otrzymał list od Ministra, który informował go o dacie i godzinie rozprawy, z której to powodu znajdował się właśnie w gabinecie Dumbledore'a. Jako że Dumbledore pełnił funkcję Naczelnego Maga Wizengamotu, miał brać udział w rozprawie i mógł przyprowadzić Harry'ego ze sobą do Ministerstwa. Na szczęście Dumbledore nie miał ochoty na rozmowę, pomijając zwykłe uprzejmości, dotarli więc szybko do Ministerstwa i byli nieco przed czasem, ponieważ mężczyzna miał kilka spraw do załatwienia przed rozprawą, a przynajmniej tak powiedział, nie żeby Harry narzekał. Był zadowolony, że dotarli wcześniej, niż się spodziewał, ponieważ nie chciał spotkać się z tłumem. Szczęśliwie jak dotąd niewiele osób wiedziało, jak wygląda, ponieważ zdołał uniknąć opublikowania jego zdjęcia w gazecie. Pragnął cieszyć się anonimowością tak długo, jak tylko mógł, miał bowiem przeczucie, że po tej rozprawie się to skończy.

Jako że ta rozprawa uznawana była za wydarzenie stulecia, sala sądowa była wypełniona po brzegi. Wszyscy przedstawiciele Wizengamotu byli obecni, a na podwyższeniu pośrodku szeregu krzeseł zajmowanych przez członków Wizengamotu, siedziały cztery osoby, które przewodziły rozprawie.

Harry znał dyrektora oraz Knota i choć nigdy nie widział pozostałej dwójki, mógłby się założyć, że była to Amelia Bones i Rufus Scrimgeour. Nie wiedział o nich wiele, tyle tylko, że Amelia Bones była sprawiedliwa i dokładna, a także że była jedną z nielicznych osób pracujących w Ministerstwie, których nie dało się przekupić. Pochodziła ze starej rodziny i nawet jeśli jej rodzina była Jasna, nie uważali wszystkich tradycji za Mroczne. Nadal praktykowali niektóre z nich, choć nieliczne i twardo stali po stronie Ministerstwa, nie współpracując zwykle ani z Mrocznymi, ani z Jasnymi Panami. Z tego, co Marcus wiedział, Bones była zadowolona ze swojej pozycji w Ministerstwie i nie miała ambicji, by robić coś więcej niż to, co dotychczas. Rufus Scrimgeour z drugiej strony był ambitnym draniem i nie mógł się doczekać okazji, by zdobyć pozycję Ministra. Nie należał jednak do ludzi, których dało się przekupić i był raczej uprzedzony wobec wszystkiego, co było Mroczne, co było dość dziwne, ponieważ z tego, co Harry wiedział, rodzina Scrimgeourów zawsze wierzyła, że magia powinna być wolna, nie ograniczana przez opinie niektórych czarodziejów. Harry nie był pewien, czy mężczyzna naprawdę w to wierzył, czy po prostu podążał za najbardziej popularną opinią. Biorąc pod uwagę, jak bardzo był ambitny, możliwe było, że mówił to, co akurat społeczeństwo chciało usłyszeć. Jeśli tak było w rzeczywistości, to cóż, mężczyzna utracił jakikolwiek szacunek, jaki mógłby uzyskać od Harry'ego.

Harry rozejrzał się i zobaczył Ritę pośród innych dziennikarzy. Marcus był kawałek za nią, bez wątpienia szepcąc jej do ucha instrukcje. Zauważył spojrzenie Harry'ego i skinął mu głową, dając znać, że wszystko idzie według planu. Harry uśmiechnął się, było to jedynie niewielkie uniesienie kącików ust, ale nadal był to uśmiech. Gdy ponownie spojrzał w tamtą stronę, Marcus zniknął i Harry zobaczył, że pojawił się za Ministrem bez zwracania niczyjej uwagi.

- Cisza. Cisza na sali - zawołał Dubledore, rozpoczynając procedurę i przyciągając uwagę wszystkich.

- Ogłaszam rozpoczęcie rozprawy w sprawie Syriusza Oriona Blacka, oskarżonego o zamordowanie czternastu osób: trzynastu mugoli i jednego czarodzieja o imieniu Peter Pettigrew. Syriusz Black został także oskarżony o zdradzenie Potterów dla Czarnego Pana Voldemorta i o działanie jako jego prawa ręka. Aurorzy, wprowadzić oskarżonego.

Harry zobaczył, jak Syriusz wszedł do pokoju z wysoko uniesioną głową i usiadł na krześle z łańcuchami stojącym przed czterema sędziami, jak gdyby był to tron i musiał powstrzymać uśmiech. Nieważne, co ludzie mówili o tym mężczyźnie, nie było wątpliwości, że był Blackiem.

- Syriuszu Black, Wizengamot został poinformowany, że odmówiłeś pomocy prawnika i że zgodziłeś się zeznawać pod wpływem Veritaserum, jeśli tylko sąd zadawać będzie pytanie związane jedynie ze zbrodniami, o które zostałeś oskarżony, czy to prawda?

- Tak, im szybciej się z tym uporamy, tym lepiej.

- Czy zostałeś poinformowany, że masz prawo odmówić użycia Veritaserum?

- Tak, Dumbledore. A teraz przejdźmy już do rzeczy, mam chrześniaka, którego chciałbym poznać.

Harry prychnął śmiechem, czasami zastanawiał się, co takiego zrobił, żeby dostać ojca chrzestnego takiego jak Syriusz, który najwyraźniej nie miał żadnej kontroli nad tym, że jego myśli od razu wydostawały mu się przez usta.

- Doskonale. Podajcie Veritaserum - zarządził Dumbledore i auror stojący najbliżej Syriusza nalał mu na język trzy krople eliksiru.

- Podaj swoje imię i nazwisko - poinstruował Dumbledore.

- Syriusz Orion Black - odpowiedział monotonnym tonem Syriusz, a jego spojrzenie było nieobecne i nieco zamglone.

- Veritaserum działa. Może pani zacząć przesłuchanie, pani Bones.

- Dziękuję, Naczelny Czarodzieju. Czy zabiłeś czternaście osób pierwszego listopada 1981 roku?

- Nie.

To krótkie, proste słowo spowodowało całkowity chaos i Harry nie starał się nawet ukryć uśmiechu.

- Cisza! Cisza! - wykrzyknął Dumbledore, próbując odzyskać kontrolę. Jednak dopiero po kilku próbach i kilku głośnych odgłosach dobiegających z różdżek aurorów tłum się uspokoił.

- Czy wiesz, kto zabił tych ludzi?

- Tak, Peter Pettigrew.

- Pettigrew? Jak?

- Tak. Wysadził w powietrze całą ulicę, odciął sobie swój własny palec i zniknął w kanalizacji z innymi szczurami.

- Czemu miałby to zrobić? I co masz na myśli, mówiąc "z innymi szczurami"? - Bones wyglądała, jakby nie dowierzała temu, co usłyszała, ale nie dało się zaprzeczyć, że była to prawda, niezależnie od tego, jak nieprawdopodobnie to brzmiało.

- Ponieważ wiedział, że zamierzałem go zabić. Peter jest animagiem, zamienia się w szczura. - Znów zrobiło się głośno, niektórzy krzyczeli, że Syriusz był mordercą, podczas gdy pozostali wyglądali na zszokowanych informacją, że Pettigrew był animagiem. Nie zaskoczyło to specjalnie Harry'ego, z tego, co ludzie wiedzieli, nie było wśród nich zbyt wielu animagów. Ludzie jednak nie zdawali sobie sprawy, że fakt, iż nie było wielu animagów w rejestrze, nie oznaczał, że nie było ich w rzeczywistości.

- Dlaczego miałbyś go zabić? - Tym razem to Scrimgeour zadał to pytanie i uprzedni hałas zniknął całkowicie, gdy wszyscy obecni skupili się na Syriuszu, z niepokojem czekając na jego odpowiedź.

Harry jednak zauważył zrozumienie, które pojawiło się na kilku twarzach, a inni zbladli, gdy zdali sobie sprawę, że wysłali niewinnego mężczyznę do Azkabanu.

- Peter był Strażnikiem Tajemnicy, to on wydał ich Voldemortowi. To on ich zabił.

Pięć sekund.

Tyle czasu minęło, zanim tłum zrozumiał, co powiedział Syriusz. To co nastąpiło później to było istne pandemonium.

Większość obecnych była wściekła, bez znaczenia było, czy wspierali Jasność czy Mrok, taka zdrada była uważana za najgorszy czyn, jaki człowiek mógł popełnić. Zostanie wybranym na Strażnika Tajemnicy było zaszczytem, to była stara magia, coś, czego nikt do końca nie rozumiał, ponieważ sekret nie znajdował się w umyśle Strażnika, ale w jego duszy, a zasad działania magii duszy, niezależnie od rodzaju, nikt tak naprawdę nie rozumiał. Aby zostać Strażnikiem Tajemnicy, ktoś musiał całkowicie Strażnikowi zaufać, inaczej czar by nie zadziałał. Sekret był przekazywany Strażnikowi, ale nie był on tak naprawdę wypowiadany, lecz przekazywany z jednej duszy do drugiej, a coś takiego nie mogło zadziałać bez pełnego zaufania. Strażnik mógł później dzielić się Sekretem jakkolwiek zechciał, ale zanim czar został rzucony, osoba przekazująca Sekret musiała prawdziwie zaufać Strażnikowi. W oczach wszystkich obecnych fakt, że Peter zdradził coś takiego był gorszy niż cokolwiek innego, o czym mogliby pomyśleć, i niechęć, jaką czuli do niego, była wyraźnie widoczna. Było raczej oczywiste, że niejeden z nich wolałby, żeby Syriusz zdołał zabić tego parszywego zdrajcę.

- Czy jesteś lub kiedykolwiek byłeś Śmierciożercą? - spytała Bones po kilku minutach. Nawet ona wyglądała na zdegustowaną i potrzebowała chwili, by nad sobą zapanować.

- Nie.

- Podajcie antidotum - niemalże wyszeptał Dumbledore. Na sali panowała jednak taka cisza, że wszyscy go usłyszeli i aurorzy szybko go posłuchali. Jasne było, że Bones i Scrimgeour chcieli zadać więcej pytań, ale wiedzieli już wszystko, co było związane ze zbrodniami, o które został oskarżony, a tylko o nie mogli pytać pod wpływem Veritaserum. Technicznie rzecz biorąc, mogli zadać jeszcze kilka pytań i sprawić, żeby łączyły się ze zbrodnią, ale Dumbledore był Naczelnym Czarodziejem i nie mogli mu się sprzeciwić. Sam Dumbledore wyglądał na pokonanego, starego, jak gdyby opuściła go cała wola walki. Harry mógł go zrozumieć, może i nie lubił specjalnie tego mężczyzny, ale wiedział, że rzeczywiście troszczył on się zazwyczaj o ludzi i podejrzewał, że czuł się odpowiedzialny za Syriusza, ponieważ ten był członkiem jego Zakonu i byłym uczniem. Wiedza, że on, Naczelny Czarodziej, pozwolił, by niewinny mężczyzna i to na dodatek jeden z jego własnych ludzi cierpiał w Azkabanie, musiała być dla niego potworna.

- Myślę, że dość już usłyszeliśmy - stwierdził Knot, wstając. - Ja, Korneliusz Knot, Minister Magii, ogłaszam, że Syriusz Orion Black jest wolny od wszystkich zarzutów. Za każdy rok, który spędził niesprawiedliwie uwięziony w Azkabanie, Ministerstwo zapłaci mu milion galeonów. Zdaję sobie sprawę, że złoto nie wynagrodzi ci wszystkiego, przez co przeszedłeś, mam jednak nadzieję, że pomoże to w jakiś sposób, nawet niewielki. Rozprawę uznaję za zamkniętą.

Nie tylko Harry'ego zaskoczyło, co zrobił Minister. Zazwyczaj werdykt był przegłosowywany przez wszystkich członków Wizengamotu, ale to, co zrobił Knot, oznaczało całkowite oczyszczenie kartoteki Syriusza. Nawet Lucjuszowi się to nie udało, nie dostał wprawdzie nic więcej niż klapsa po rękach, ale figurował w kartotece, istniały dokumenty na temat zbrodni, o które był oskarżony. I nie było to tylko sprawozdanie z jego rozprawy, ale znajdował się także w kartotece przestępców w Departamencie Obrony. W tym przypadku będzie istniał zapis z rozprawy, ale nie będzie żadnych dokumentów na temat Syriusza w kartotece. Knot okazał się być o wiele bardziej przydatny, niż Harry się spodziewał.

Chwila oszołomienia szybko się jednak skończyła i nagle Syriusz otoczony został przez ludzi. Harry prawie stracił go z oczu w tłumie.

Powstrzymując westchnienie, uwolnił swoją magię, nie całą, ale wystarczająco, by ludzie znajdujący się blisko niego oraz ci wyczuleni na magię mogli ją poczuć. Tak jak się spodziewał, ludzie zaczęli odsuwać się od niego i był w stanie przedostać się do Syriusza.

- Przepraszam - powiedział, spoglądając na tłum, który znów próbował ich otoczyć. - Ale muszę was prosić, abyście pozwolili mi porozmawiać z moim ojcem chrzestnym na osobności. Jak możecie sobie wyobrazić, mamy wiele spraw do omówienia. Rozumiecie, prawda? - Harry musiał powstrzymać grymas, gdy zobaczył, jak większość z nich kiwa głową. Nie byli niczym więcej niż stadem owiec.

- Oczywiście, Harry - odpowiedział Knot, pojawiając się przy nim z Marcusem i stojącą za nim ropuchą. - Marcus i Dolores wskażą ci drogę do prywatnego pokoju.

Najwyraźniej ropucha miała imię. Cóż, może i nie było to dziwne, ludzie mieli w zwyczaju nadawać swoim zwierzątkom imiona.

- Dziękuję, Ministrze - odparł, ignorując ropuchę i spoglądając na Marcusa. Ten natychmiast zrozumiał, czego chciał Harry i zaprowadził ich przez drzwi ukryte za ławami dla przedstawicieli Wizengamotu.

- Panie Potter, jestem Starszym Podsekretarzem, nazywam się Dolores Umbridge - poinformowała go ropucha.

- Harry Potter.

- Tak, wszyscy wiedzą, kim pan jest. Wie pan, panie Potter, słyszałam idiotyczną plotkę, że przekonał pan Ministra, aby zaaranżował tę rozprawę, która mogłaby zniszczyć jego karierę. Oczywiście, jest to zupełnie idiotyczne, czyż nie, panie Potter? Jestem przekonana, że zna pan swoje miejsce i wie pan z pewnością, że nie jest ono w Ministerstwie. Jest pan w końcu zaledwie głupiutkim, chciałam powiedzieć, małym dzieckiem.

Gdyby ten płaz nie potrzebował wszystkich swoich szarych komórek do mówienia, zauważyłby natychmiast różnicę, zobaczyłby zmianę w postawie Harry'ego oraz różdżkę w dłoni Marcusa.

- Panna Umbridge, czyż nie? Starszy Podsekretarz, tak pani powiedziała? Proszę mi powiedzieć, jeśli coś pani się stanie, kto zajmie twoje miejsce?

- Grozisz mi, bachorze? - zaskrzeczała, a jej oczy rozszerzyły się. Harry westchnął.

- Marcus, czy słyszałeś, żebym komuś groził?

- Nie. I odpowiadając na twoje pytanie, jeśli nie będzie Podsekretarza, ja ją zastąpię. Choć byłoby to jedynie tymczasowe z powodu mojego wieku. Musiałbym mieć przynajmniej dwadzieścia jeden lat, aby utrzymać tę pozycję.

- Przypomnij mi, kiedy są twoje urodziny.

- Dziesiątego sierpnia.

- I masz teraz osiemnaście lat, prawda?

- Tak.

- Hmm, zdaje się, że wiem już, co dam ci na twoje dwudzieste pierwsze urodziny - skomentował nonszalancko Harry, wchodząc do pokoju, który wskazał mu Marcus, ignorując ropuchę, która gapiła się na niego.

Gdy tylko Marcus i Syriusz znaleźli się w środku, zamknął drzwi, pozostawiając płaza na korytarzu i spojrzał na swoich dwóch towarzyszy.

- Dobrze poszło - podsumował, sprawiając, że Syriusz i Marcus pokręcili głowami i roześmiali się.

o.o.o.o.o.o.o

Lucjusz nie widział go, ale wiedział, że był tutaj, gdy tylko wyczuł jego magię. Nie musiał długo czekać, tłum rozstąpił się, by pozwolić mu przejść, jak gdyby podświadomie wiedzieli, że był lepszy od nich. I oto był tutaj, w pokoju pełnym ważnych ludzi nadal w centrum uwagi, nawet gdy nie mieli pojęcia, kim był, cóż, przynajmniej dopóki nie wspomniał o Blacku jako o swoim ojcu chrzestnym.

- Nie sądziłem, że to możliwe - odezwał się ktoś za nim i zesztywniał.

- Co masz na myśli? - Musiał świadomie wysilić się, aby nie dodać "mój Panie", które miał na końcu języka.

Doskonale pamiętał swoje oszołomienie, kiedy jego Mroczny Znak zapłonął, mówiąc mu, że jego Pan go wołał. I tak samo jak setki razy wcześniej, wyczarował swoją maskę oraz szaty i skupił się na Mrocznym Znaku, pozwalając, by zaprowadził go do jego Pana.

Pojawił się w dużym pokoju, którego podłoga wykonana była z czarnego marmuru, a ściany miały kolor głębokiej, szmaragdowej zieleni. Przy odległej ścianie było podwyższenie, z wykonanym ze srebra tronem, w którym wyrzeźbione były piękne węże o oczach wykonanych ze szmaragdów. Na tronie siedział mężczyzna. Nie zastanawiając się nawet nad tym, upadł na kolana i pochylił głowę. Zaledwie chwilę później, poczuł obok siebie obecność drugiej osoby, ale nie śmiał się poruszyć, by zobaczyć, kim był towarzyszący mu Śmierciożerca.

- Lucjuszu. - Tak dobrze znał ten głos, dręczył go on w snach i prześladował w koszmarach, i po tych wszystkich latach nadal przyprawiał go o dreszcz. - Teodredzie. Witajcie.

- Mój Panie - odpowiedzieli obaj. Lucjusz mógł wyraźnie usłyszeć ulgę i radość w głosie Teodreda i wiedział, że sam brzmiał podobnie.

- Wstańcie, moi przyjaciele.

- Lucjusz wykonał polecenie, po raz pierwszy od ponad dziesięciu lat spoglądając na swojego Pana. Jedynie lata ćwiczeń pozwoliły mu nie pokazać swojego oszołomienia. Pół-człowiek, pół-wąż zniknął. Na jego miejscu stał dwudziestokilkuletni mężczyzna. Elegancki, przystojny mężczyzna, z demonicznymi oczami i Lucjusz był pewien, że wyglądał jak uosobienie grzechu, nikt nie mógł mu się równać. Potem jednak przypomniał sobie oczy o kolorze Klątwy Uśmiercającej i musiał zmienić zdanie, może była jedna osoba, która mogła.

- Powróciłem, moi przyjaciele. I mamy wiele do zrobienia.

Lucjusz nie był w stanie ukryć swojego podekscytowania, tak samo jak Teodred.

- Harry. - Głos jego Pana przywołał go do teraźniejszości. - Jest piękny, zawsze był, nie sądziłem, że to możliwe, aby stał się jeszcze piękniejszy.

- To jest nowy Król? - spytał Teodred, spoglądając z ciekawością na Harry'ego. - Młody Jugson już do niego należy. Pracuje nawet szybciej od ciebie, nawet ty nie miałeś w jego wieku zwolenników w Ministerstwie.

Jego Pan zaśmiał się cicho i Lucjusz musiał zapanować nad swoim wyrazem twarzy. To było fascynujące, móc zobaczyć poufałość, z jaką Teodred rozmawiał z ich Panem, był jednym z nielicznych, którzy to robili. Teodred Nott, tak samo jak jego ojciec, Abraxas Malfoy, był jednym z pierwszych Śmierciożerców, pierwszych członków Wewnętrznego Kręgu. Byli z Czarnym Panem od samego początku i wszyscy oni mieli inną relację z ich Panem. Nadal go szanowali, wielbili go nawet, ale byli mu o wiele bliżsi niż ktokolwiek inny. I Teodred był jednym z nielicznych, którzy nadal żyli lub nie znajdowali się w Azkabanie.

- Masz rację - odpowiedział ich Pan. - Ciekaw jestem, czego mój mały Król zdołał dokonać w ciągu ostatnich kilku lat. - Przez chwilę jego oczy zabłysły czerwienią i Lucjusz nie mógł nie zapytać sam siebie, co przyniesie im przyszłość, ponieważ w tych oczach było więcej zainteresowania i zaborczości, niż kiedykolwiek widział, by jego Pan okazywał.

Forward
Sign in to leave a review.