
Chapter 10
Rozdział 10 - Lew i mały Kruk
Harry obudził się dość gwałtownie i kilka sekund zajęło mu zrozumienie, co go obudziło. Kiedy ponownie usłyszał ten sam hałas, był już trochę bardziej rozbudzony i zdołał go zidentyfikować. Było to hukanie kilku sów, znajdujących się za jego oknem, mógł także usłyszeć stukanie. Zaskoczyło go trochę, że sów było więcej niż jedna. Otrzymywał listy od swoich przyjaciół, ale zwykle przychodziły one o różnych porach, tak więc zwykle każda sowa przylatywała i wylatywała z jego pokoju pojedynczo.
Kiedy usłyszał, że hałas, który robiły sowy, się pogorszył, westchnął i wstał z łóżka. Choć możliwość słyszenia, co działo się na zewnątrz jego kufra, była bardzo użyteczna, w pewnych sytuacjach wolałby, aby nie było to możliwe.
Gdy tylko wyszedł z kufra i spojrzał w stronę okna, zobaczył siedem sów siedzących na parapecie. Natychmiast je rozpoznał, wszystkie należały do członków jego Dworu. Jednak wiedza, do kogo należały, nie ułatwiła mu domyślenia się, dlaczego tutaj były. Wysłał list do Marcusa zaledwie wczoraj i odpowiedź zajmowała mu zwykle dzień lub dwa. Coś musiało się stać, skoro wszystkie sowy tu były.
Otworzywszy pierwszy z brzegu list, poczuł się jeszcze bardziej zdezorientowany. Był od jego Demonów i głosił:
Harry,
prosimy, uważaj na siebie. Nigdzie nie wychodź bez różdżki i nie idź nigdzie sam.
Niedługo Cię zobaczymy,
Fred i George
Pominąwszy już fakt, że list był wyjątkowo krótki, nie był on napisany w ich zwykłym stylu. Poza tym, czemu tak bardzo martwili się o jego bezpieczeństwo?
Odłożywszy list od bliźniaków na bok, wziął do ręki kolejny.
Harry,
nie rób nic pochopnie. Nie wychodź nigdzie w nocy. I proszę, uważaj na siebie.
Adrian
Harry,
rozmawiałem z mamą, wrócimy do Anglii tak szybko, jak to będzie możliwe. Nie wychodź nigdzie sam.
Blaise
Harry,
uważaj na siebie. Cokolwiek by się działo, zostań w sierocińcu i nie plątaj się po okolicy. Trzymaj różdżkę przy sobie.
Graham
Harry,
wracamy do Anglii.
Theo
Harry był kompletnie zdezorientowany, co, do diabła, działo się z jego Dworem? Najwyraźniej wszyscy się o niego martwili, ale nie miał pojęcia dlaczego, ponieważ jego wakacje były okropnie nudne. Najbardziej ekscytującą rzeczą, która się zdarzyła, było podpalenie przez niego swojej kanapy, gdy próbował w swoim kufrze pewnego zaklęcia. Choć nie mógł używać różdżki, rzucił przypadkowo bezróżdżkowe zaklęcie. I było to prawdziwe zaklęcie, a nie bezróżdżkowa magia, którą zwykle się posługiwał i którą uważał bardziej za kwestię silnej woli niż prawdziwe czary. Naturalnie, próbował później powtórzyć to dokonanie. Było to trudne i pod koniec był wykończony, ale zrobił to ponownie. Poza tym jednak, było bardzo spokojnie.
Harry,
z tego, co wiem, nie otrzymujesz Proroka Codziennego, więc możesz nic nie wiedzieć. Ktoś uciekł z Azkabanu. Według niektórych Syriusz Black, ten uciekinier, był prawą ręką Czarnego Pana i jak głoszą plotki, uciekł, aby móc zemścić się za to, co stało się z jego Panem. Panuje więc przekonanie, że będzie próbował Cię dopaść.
Błagam Cię więc, uważaj na siebie. Nie wychodź nigdzie sam.
Dam Ci znać, gdy tylko będę miał więcej informacji.
Marcus
Cóż, przynajmniej list Marcusa wyjaśniał, dlaczego wszyscy jego przyjaciele byli na skraju paniki. Założyli, że wiedział już o Syriuszu Blacku i dlatego nie wyjaśnili powodu swojego niepokoju.
Podejrzewał, że powinien zaprenumerować Proroka Codziennego, ale jeśli miał być szczery, nigdy nie przyszło mu to do głowy. W Hogwarcie gazeta zawsze była dla niego dostępna, jeśli tego chciał, a większą część ostatnich wakacji spędził w rezydencji Malfoyów, gdzie także zawsze miał gazetę pod ręką. Nigdy dotąd tak naprawdę nie potrzebował prenumeraty.
Biorąc do ręki ostatni list, poczuł iskrę, która przebiegła mu po ramieniu w chwili, gdy go otworzył. Zmarszczył brwi, nie wiedząc, co się stało.
Harry,
będziemy u Ciebie za dziesięć minut.
Draco
Hmm, Draco musi być naprawdę zaniepokojony, pomyślał. Przynajmniej wiedział teraz, czym była ta iskra. Musiało to być aktywujące się zaklęcie lokalizujące. Pokazywało to tylko, jak bardzo Draco martwił się o niego, skoro ryzykował rozzłoszczenie go w ten sposób.
No cóż, jako że Malfoyowie byli już prawdopodobnie w drodze tutaj, powinien się pewnie ubrać i spakować. Wątpił, że zostanie na dłużej w sierocińcu.
Jakieś dziesięć minut później, rozległo się pukanie do drzwi.
- Tak?
- Harry - powiedziała pani Brown, zaglądając przez uchylone drzwi. - W pokoju wspólnym czekają na ciebie goście.
Sądząc po jej głosie, zapewne byli to Malfoyowie, mieli oni taki efekt na ludzi, którzy widzieli ich po raz pierwszy. Byli w końcu raczej oszałamiającą rodziną.
- Niech pani pozwoli, że skończę się przygotowywać i zaraz zejdę na dół.
Pani Brown skinęła głową i wyszła, wciąż wyglądając na oszołomioną.
Harry zebrał się szybciej niż zwykle. Nie przejmował się tym, że Malfoyowie na niego czekali, ale jeśli byli tu z powodu, o którym myślał, to im szybciej będzie gotów, tym szybciej będzie mógł opuścić to miejsce.
Kiedy dotarł do pokoju wspólnego, natychmiast zauważył Malfoyów, nie musiał się nawet rozglądać za nimi, tak bardzo się wyróżniali. Musiał podziwiać ich za to, że nawet w małym, zaniedbanym saloniku, który służył jako pokój wspólny dla wszystkich chłopców, wyglądali w pełni na arystokratyczną rodzinę, którą byli.
Niestety, nie byli w pokoju sami, obecni byli tu także niemalże wszyscy mieszkańcy sierocińca. Biorąc pod uwagę, że było raczej wcześnie i wkrótce miało zostać podane śniadanie, nie był tym zaskoczony. Wszyscy siedzieli tu, czekając, aż zostaną zawołani na posiłek. Brakowało jedynie tych, których pani Brown musiał niemalże siłą wyciągać z łóżek.
- Harry!
Było to jedynie ostrzeżenie, jakie otrzymał i chwilę później miał w ramionach pewnego blondyna, który ściskał go, jak gdyby nie widzieli się od lat.
- Nic ci nie jest, nic ci nie jest, nic ci nie jest - mruczał Draco pod nosem, zbyt cicho, aby ktokolwiek mógł go usłyszeć i Harry nie był w stanie powstrzymać się od śmiechu.
- Tak, Draco, nic mi nie jest.
Draco puścił go i Harry mógł zobaczyć, że chłopiec zarumienił się lekko.
- Dzień dobry, panie Malfoy, pani Malfoy.
- Dzień dobry, mój drogi - powitała go pani Malfoy, przytulając go. - I wspominałam już chyba, żebyś mi mówił Cissa - ciągnęła, puściwszy go.
Harry uśmiechnął się, była to jedna z pierwszych rzeczy, o jakie poprosiła go pani Malfoy.
- Czemu zawdzięczam waszą wizytę? - spytał Harry, wskazując im wolne krzesła, aby usiedli.
- Przyszliśmy cię ze sobą zabrać, abyś mógł spędzić z nami resztę wakacji - odpowiedział Draco, spoglądając na niego swoimi ogromnymi, srebrnymi oczami, po cichu prosząc go, aby się zgodził.
- Hmm, a czy to nagłe zaproszenie ma coś wspólnego z Syriuszem Blackiem?
Draco zarumienił się odrobinę, ale nie odpowiedział. Patrzył na niego tylko z determinacją w oczach i Harry wiedział, że Draco nie wyjdzie, dopóki nie zdoła zaciągnąć go ze sobą do rezydencji Malfoyów.
- Rozumiem - wyszeptał Harry i spojrzał na rodziców Draco, którzy milczeli. - Uwzględniając pana życiowe doświadczenie, panie Malfoy, czy uważa pan Blacka za zagrożenie? Czy obracaliście się oboje w podobnym towarzystwie?
Harry wiedział, że Malfoy zrozumie jego pytanie. Nie miał zamiaru odrzucać zaproszenia, ale być może najpierw zdoła zdobyć nieco więcej informacji.
- Nie mogę powiedzieć, żeby Black obracał się w tym samym towarzystwie, co ja, zwykle byliśmy w oddzielnych grupach. Musisz jednak wziąć pod uwagę, że niekoniecznie znam wszystkich. - Malfoy zrozumiał jego pytanie. Było to ciekawe, że nie tylko Malfoy nie wiedział nic o domniemanej prawej ręce Voldemorta, kiedy sam był, jak głosiły plotki, członkiem Wewnętrznego Kręgu, lecz także że należeli oni do dwóch oddzielnych grup. Z tego, co wiedział na temat wojny (choć przyznawał, że nie było to zbyt wiele), wynikało, że były dwie "grupy": Ciemna i Jasna. Skoro Malfoyowie najwyraźniej należeli do Ciemnej Strony, tą inną grupą, do której należał Black, musiała być Jasna Strona, co samo w sobie było fascynujące. Nie uzyskał jednak dzięki temu odpowiedzi na żadne ze swoich pytań, wręcz przeciwnie, teraz miał ich jeszcze więcej. Oczywiście, było też możliwe, że Malfoy kłamał, ale Harry miał przeczucie, że tak nie było. - Trzeba jednak uwzględnić fakt, że Black dokonał czegoś, co wielu uważało za niemożliwe. Z pewnością miał ku temu jakiś powód.
Harry także o tym pomyślał. Był bardzo ciekaw, jak Black zdołał uciec z Azkabanu. Być może mężczyzna byłby chętny podzielić się tą informacją, choć Harry nie liczył na to. Biorąc pod uwagę fakt, że Black najwyraźniej chciał go zabić, nie zgodzi się prawdopodobnie na wypicie filiżanki herbaty i konwersację na temat najistotniejszych elementów sztuki uciekania z więzień, niezależnie od tego, jak bardzo Harry'ego cieszyłaby taka możliwość.
- Dobrze, spakuję się tylko. Dajcie mi chwilę.
Kiedy wstał, zobaczył panią Brown siedzącą na kanapie w pewnym oddaleniu od nich. Tak samo jak znajdujący się w pokoju chłopcy starała się nie patrzeć, albo może lepiej byłoby powiedzieć nie gapić się na nich, choć raczej bezskutecznie. Harry nie dziwił jej się, Malfoyowie byli piękni i w sierocińcu nigdy nie widywano takich ludzi, z wyjątkiem może jego samego, ale do niego już się przyzwyczaili, nie wytrzeszczali więc na niego tak często oczu.
- Pani Brown - odezwał się, skupiając na sobie uwagę przełożonej. - Wyjeżdżam dzisiaj, wrócę kolejnego lata.
- Ale...
Widząc spojrzenie Harry'ego, nie powiedziała już nic więcej, jedynie skinęła głową. Oboje wiedzieli, że nie byłaby w stanie go powstrzymać, a nawet gdyby jej się to udało, te oczy obiecywały konsekwencje, z którymi z pewnością nie chciała się mierzyć.
Widząc, że nie będzie miał z jej strony problemów, Harry skinął głową i udał się do swojego pokoju, aby spakować rzeczy, których wcześniej nie zdążył. Zrobił to szybciej niż poprzednio, nie mogąc się doczekać chwili, gdy z powrotem znajdzie się w Czarodziejskim Świecie.
o.o.o.o.o.o.o
Był zmęczony. Niestety, czas nie był dla niego łaskawy i z każdym rokiem coraz ciężej było mu radzić sobie ze swoim stanem.
Nadal nie wiedział, czy podjął właściwą decyzję, ale pokusa była zbyt silna, aby mógł się jej oprzeć. Jakakolwiek okazja, aby ujrzeć ostatniego członka swojego stada, była darem boskim i nawet jeśli jego wilczek nie wiedział, kim jest i tak było to lepsze niż nic.
Próbując usadowić się wygodniej, starał się zignorować hałas, który robili uczniowie na peronie. Nieważne, jak bardzo był zmęczony, cały ten zgiełk niezmiernie utrudniał mu zaśnięcie. W niektórych sytuacjach posiadanie tak wyostrzonego słuchu było bardziej klątwą niż czymkolwiek innym.
W innych jednak momentach był on błogosławieństwem. Nie wątpił, że gdyby nie jego doskonały słuch, nie usłyszałby zbliżających się kroków. Zanim miał czas się nad tym zastanowić, rzucił zaklęcie sprawiające, że każdej spoglądającej na niego osobie wydawało się, że śpi. Tak często używał tego zaklęcia, że teraz robił to już odruchowo. Rzucał je za każdym razem, gdy używał mugolskich środków transportu, a nawet gdy był w Hogwarcie i pragnął chwili spokoju lub chciał bez ujawniania się posłuchać czyjejś rozmowy. Odruch ten był więc tak głęboko w nim zakorzeniony, że zauważył, iż użył tego zaklęcia dopiero, gdy poczuł wokół siebie magię. Rozważał zakończenie czaru, ale było już na to za późno, ponieważ ludzie, których słyszał zbliżających się w jego kierunku, otwierali właśnie drzwi do jego przedziału.
Pozostał w tej samej pozycji, ale spojrzał na drzwi i od razu ucieszył się, że rzucił czar, ponieważ dzięki temu nie widać było przynajmniej, jak wytrzeszczył oczy. Może i nigdy nie spotkał stojącego przed nim chłopca, ale natychmiast wiedział, kim on był. Stał przed nim miniaturowy Lucjusz Malfoy. Chłopiec mógł być jedynie jego synem.
- Ktoś już jest w przedziale - powiedział chłopiec, spoglądając na prawo, mówiąc prawdopodobnie do swoich przyjaciół.
- Więc każ mu wyjść, to mój przedział - odparł głos i od razu instynktownie wiedział, że ktokolwiek to powiedział, był liderem. Zaskoczyło go to, bo z tego, co pamiętał, Malfoyowie rządzili Slytherinem.
- To nie uczeń. Poza tym, śpi i nie wygląda, jakby miał się wkrótce obudzić.
Usłyszał westchnienie.
- Tak czy siak, to jest mój przedział i tutaj zostajemy.
Malfoy skinął głową i wszedł do środka. Za nim podążył chłopiec, którego także rozpoznał. Wyglądał podobnie do Tadeusza Notta, więc podejrzewał, że był jego synem.
Z trudem powstrzymał westchnienie. On to miał szczęście, akurat wylądował w przedziale, w którym zazwyczaj siedziały dzieci Śmierciożerców. Nie chciał sobie nawet wyobrażać, kim był ich przywódca. Pewien był, że będzie musiał pogodzić się z podróżą wypełnioną rozmowami o wyższości czystej krwi.
Do środka weszli kolejni dwaj chłopcy, których nie znał i jeszcze jeden, którego rozpoznał tylko dzięki jego zapachowi. Poczuł, jak na chwilę stanęło mu serce, gdy chłopiec wkroczył do przedziału. Może i nie rozpoznał jego rysów, ale jego woni nie dało się zapomnieć i choć być może zmieniła się odrobinę, to nadal był to zapach jego wilczka. Stał przed nim Harry Potter, ostatni z jego stada.
Ledwie mógł w to uwierzyć, w końcu był blisko swojego wilczka. Nie wiedział tylko, dlaczego Harry był w przedziale pełnym dzieci Śmierciożerców. Dopiero po chwili zauważył, jaki mundurek nosił na sobie chłopiec. Zamiast oczekiwanej czerwieni i złota, był on srebrno-zielony, zamiast lwa, widniał na nim wąż. Harry, syn Jamesa, był Ślizgonem. Jak to się stało?
- Jak myślicie, kto to jest? - spytał ciemnoskóry chłopiec, który wszedł do przedziału ostatni i zamknął za sobą drzwi, po czym usiadł obok Harry'ego. Dopiero wtedy zauważył, że wszyscy, prócz Harry'ego, patrzyli na niego.
- Biorąc pod uwagę, że Lockharta nie ma już dłużej w Hogwarcie, myślę, że to nasz nowy nauczyciel Obrony - odpowiedział Harry i z zaskoczeniem zauważył, że głos, który należał, jak mu się zdawało, do przywódcy tej grupki, był Harry'ego.
Harry był przywódcą Slytherinu? Jak Chłopiec, Który Przeżył skończył rządząc dziećmi Śmierciożerców?
Okrutny śmiech Notta sprawił, że Harry spojrzał na niego, unosząc brew.
- Po tym, co mu zrobiłeś, nie dziwię się, że odszedł.
- Nie mam pojęcia, skąd wziął się pomysł, że coś mu zrobiłem - odpowiedział Harry z jedną z najbardziej niewinnych min, jaką kiedykolwiek widział i gdyby nie fakt, że James często miał na twarzy taki sam wyraz, bez wątpienia uwierzyłby w jej prawdziwość. Pozostałych pięciu chłopców roześmiało się, dając do zrozumienia, że uwierzyli w nią tak samo jak on.
- Oczywiście, że nic nie zrobiłeś - zgodził się Malfoy. - To był czysty przypadek, że Lockart widział swoje największe lęki za każdym razem, gdy byłeś nawet na tym samym korytarzu, co on.
Harry pokiwał głową i z całkowicie poważną miną powiedział:
- Musieliśmy mieć plagę boggartów.
Chłopcy nie przestali się śmiać, aż poczuli, że pociąg ruszył.
- Dziwnie być tu bez Marcusa - stwierdził jeden z chłopców, których nie znał.
- Spędził z nami w wakacje tyle czasu, że na chwilę zapomniałem, że w zeszłym roku ukończył naukę w Hogwarcie - dodał Malfoy z niewielkim uśmiechem na twarzy.
Harry zaśmiał się.
- Wy wszyscy praktycznie przeprowadziliście się do rezydencji Malfoyów tego lata.
- Czego oczekiwałeś? - spytał poważnym tonem Nott. Zaskoczyło go, że pozostali patrzyli na Harry'ego z taką samą powagą.
- Nie potrzebuję ochrony - powiedział Harry tak zimnym tonem, że aż wytrzeszczył oczy. Nawet jego wilk stał się bardziej czujny. Zauważył też strach, który przez ułamek sekundy pojawił się na twarzach chłopców. Jednakże, ich determinacja nie zmniejszyła się.
- Tylko dlatego, że jej nie potrzebujesz, nie znaczy, że nie będziemy cię chronić - odpowiedział Nott i jasno było widać, że wierzył w każde swoje słowo. - Jesteśmy twoim Dworem, zawsze będziemy dla ciebie robić wszystko, co w naszej mocy. Przyrzekniemy to na nasze życie i magię, jeśli tego od nas wymagasz.
Kiedy skończył mówić, pozostałych czworo pokiwało głowami i był zaskoczony, widząc na ich twarzach lojalność i uwielbienie. Pamiętał, jak widział takie spojrzenia, gdy uczęszczał jeszcze do Hogwartu i gdy już ukończył szkołę. Tak wyglądali Śmierciożercy, gdy mówili o swoim Panu. Co, u diabła, zrobił Harry, że patrzono na niego w ten sposób?
- To nie będzie konieczne - powiedział Harry, a jego głos nie był już tak chłodny, co przywołało uśmiechy na twarze pozostałych chłopców.
- Kto będzie rozmawiał z uczniami z pierwszej klasy? - zapytał chłopiec siedzący tuż obok niego. Wyglądał na najstarszego z nich.
- Theo - odpowiedział Harry, spoglądając na Notta. - Dobrze się spisałeś w zeszłym roku. Nie mamy nic nowego do dodania.
- Mam nadzieję, że żaden z nich nie będzie tak głupi, jak ten z zeszłego roku - dodał ten sam chłopiec i Harry wybuchnął śmiechem. Był on zimny i okrutny, przyprawiając go o gęsią skórkę.
- Oj, nie wiem. Dobrze się bawiłem, patrząc, jak Blaise sobie z nim poradził - skomentował Harry, spoglądając na ciemnoskórego chłopca.
- Cała przyjemność po mojej stronie - odparł chłopiec, Blaise, z sadystycznym uśmiechem.
Zaczynał mieć trudności z przetworzeniem wszystkiego, co się działo. Jego wilczek nie był ani trochę taki, jak tego oczekiwał. Z tego, co widział i słyszał, był on okrutny, sadystyczny i manipulował ludźmi. Nie mógł połączyć siedzącego przed nim chłopca z niewinnym dzieckiem, które kochał jak swoje własne.
Jednak z czasem zobaczył wszystkich chłopców zachowujących się jak zwykłe dzieci. Grali w szachy, czytali, opowiadali kawały i w jakiś sposób przypomnieli mu o czasach, gdy on sam jeździł pociągiem w przedziale pełnym przyjaciół.
Mógł teraz zobaczyć w Harrym jego rodziców. Widział Jamesa z jego charyzmą i zdolnościami przywódczymi, urzekającego wszystkich wokół siebie. Widział także Lily z jej inteligencją i pragnieniem wiedzy.
I przypominając sobie swoich przyjaciół, pamiętał także zawziętość z jaką walczyli i choć uważał Jamesa za brata, wiedział, jak pamiętliwy potrafił on być. Ale James był Gryfonem i Potterem, nikt więc nie nazywał go mrocznym lub złym, niezależnie od tego, że żadem z Śmierciożerców, którzy stawili mu czoła w bitwie, nigdy nie wyszedł z niej żywy. Nikt nie komentował, gdy używał klątw, które wiedzieli, że były Mroczne, ponieważ trwała wojna. Ale on wiedział, jak bardzo James uwielbiał walczyć, jak podekscytowany stawał się, kiedy był kolejny atak. James kochał Lily na śmierć i życie, a Harry był całym jego światem, ale potrafił być niezłym draniem i bywał naprawdę zjadliwy.
Na jego twarzy pojawił się niewielki uśmiech. Być może Harry bardziej przypominał swoich rodziców, niż mu się początkowo zdawało.
Drzwi przedziału otwarły się, wyrywając go z zamyślenia i do środka weszli dwaj chłopcy. Natychmiast ich rozpoznał, tych włosów nie dało się z niczym pomylić. Obaj, identyczni bliźniacy jak się zdawało, mogli być jedynie Weasleyami. W chwili, gdy ujrzał na ich szatach godło Gryffindoru, przygotował się, aby interweniować, gdyby pojawiły się problemy. Biorąc pod uwagę, że byli to Ślizgoni i Gryfoni, mogły z tego wyniknąć jedynie kłopoty.
Bliźniacy jednak uśmiechnęli się, gdy tylko ujrzeli, kto był w środku.
- Harry! - obaj wykrzyknęli równocześnie.
- Tak bardzo... - zaczął bliźniak po lewej.
- ...cieszymy się... - ciągnął ten po prawej.
- ...widząc... - Znów ten po lewej.
- ...że nic ci nie jest - skończył ten po prawej.
- Demony, nie spodziewałem się was zobaczyć tak wcześnie podczas jazdy - powiedział Harry, spoglądając na nich i całkowicie ignorując, co przed chwilą powiedzieli.
- Nie widzieliśmy cię przez całe lato - odpowiedział bliźniak po prawej, jak gdyby wyjaśniało to wszystko, siadając na podłodze i opierając się o drzwi. Jego brat podążył za jego przykładem. Biorąc pod uwagę spojrzenia, jakie wymienili pomiędzy sobą pozostali chłopcy, podejrzewał, że rzeczywiście dłuższe wyjaśnienia były zbędne.
- I spędzenie całych wakacji bez możliwości zobaczenia mnie jest dla was tak nie do zniesienia? - spytał Harry nieco sarkastycznie.
Bliźniacy nie odpowiedzieli, uśmiechnęli się jedynie, a ich oczy błyszczały tak, jak widział to setki razy u swoich przyjaciół.
Harry potrząsnął głową i roześmiał się. Pełen sympatii uśmiech, który im wysłał, rozjaśnił jego twarz i sprawił, że pozostali chłopcy także się uśmiechnęli.
- Tak sobie myślałem - powiedział Harry, spoglądając na bliźniaków. - Dziś wieczorem, kiedy wrócimy do pokoju wspólnego i przedstawimy Dwór nowym Ślizgonom, chcę, abyście obaj tam byli.
Zaskoczenie było widoczne na wszystkich twarzach, wyraźnie się tego nie spodziewali.
- Harry, nikt nie wie, że jesteśmy częścią Dworu, dlatego właśnie jesteśmy tak dobrymi szpiegami - odparł bliźniak po lewej.
- To i fakt, że nikt by nigdy nie uwierzył, że dwaj Gryfoni przyłączyli się do Ślizgonów - dodał drugi.
- Fred - powiedział Harry, patrząc na bliźniaka po prawej. - George - ciągną, spoglądając na tego po lewej. - Jesteście częścią mojego Dworu i nadszedł czas, aby Ślizgoni się o tym dowiedzieli. Nie mam zamiaru informować o tym wszystkich, jedynie Ślizgonów.
- A skąd wiesz, że nikomu nic nie powiedzą? - spytał Fred.
Uśmiech, który pojawił się na twarzy Harry'ego był tak sadystyczny, że nie mógł powstrzymać dreszczu, który przebiegł mu po plecach.
- Jestem Królem Slytherinu. - Jego głos miał w sobie arogancką nutę, którą słyszał wcześniej setki razy. To był cały James.
Pozostali zaśmiali się i Fred pokręcił głową.
- Dobrze więc, o potężny Królu Węży. Kiedy uczta dobiegnie końca, pójdziemy z tobą i upewnimy się, żeby nikt nas nie zauważył.
- Ufam waszym zdolnościom infiltracji - odpowiedział Harry głosem pełnym rozbawienia.
- Zdajesz sobie sprawę, że jeśli ktoś dowie się, że Demony są częścią Dworu, zostaniemy oskarżeni o zdeprawowanie biednych, niewinnych Gryfonów - powiedział siedzący obok niego chłopak.
- Cóż, biorąc pod uwagę, że to Demony, może uda nam się przekonać ludzi, że to oni zdeprawowali nas - odezwał się drugi chłopak, którego nie rozpoznawał.
Chłopcy roześmiali się, całkowicie ignorując oburzone spojrzenia bliźniaków.
- Masz całkowitą rację, Adrian - wykrzyknął Nott, kiedy już zdołał zapanować nad śmiechem. - Bliźniacy to horror profesorów. A poza tym, zawsze możemy użyć naszej sekretnej broni.
- Jakiej sekretnej broni? - spytał siedzący obok niego chłopak.
- Graham, Graham, Graham... Jak możesz nie wiedzieć o naszej sekretnej broni? - spytał dramatycznym tonem Draco.
- No właśnie, Graham, jak to się stało, że nie wiesz? - spytał ktoś głosem tak niewinnym, że zajęło mu chwilę zidentyfikowanie go. Harry wyglądał teraz tak niewinnie, że ciężko było skojarzyć go z chłopcem, którego widział wcześniej.
- To nie w porządku! - wykrzyknął George z oburzeniem, choć uśmiech na jego twarzy zdradzał jego prawdziwe uczucia.
- No właśnie! Z takim wyglądem, kto nam uwierzy? - dodał Fred.
- Dokładnie! - zgodził się Blaise. - To właśnie jest nasza sekretna broń. - Wyglądał na tak zadowolonego z siebie, że pozostali nie mogli powstrzymać się od śmiechu.
Potrząsnął głową, po części ta grupa tak bardzo przypominała mu jego szkolnych przyjaciół.
Oni też byli aroganccy i nie wątpili we własną wyższość, zwłaszcza James i Syriusz. Byli także nieoficjalnymi Królami Gryffindoru. Najwyraźniej syn Jamesa podążał tą samą ścieżką.
Został wyrwany ze swoich myśli, gdy poczuł, jak pociąg zaczął zwalniać. Rozejrzał się wokół, zdezorientowany. Było za wcześnie, by mogli już przybyć na miejsce.
- Co się dzieje? - spytał Malfoy, choć nie spoglądał na nikogo konkretnego.
Harry, który siedział obok okna, wyjrzał na zewnątrz i zmarszczył brwi.
- Nie widzę zbyt dobrze, ale wygląda na to, że coś rusza się na zewnątrz - powiedział im, próbując lepiej się przyjrzeć.
Gdy tylko skończył mówić, postawa pozostałych chłopców się zmieniła. Wyjęli różdżki i wysunęli się przed Harry'ego, stając pomiędzy nim a drzwiami.
Był nieco zaskoczony, widząc ich zdeterminowane miny i zatroskany błysk w oczach. Nie miał jednak czasu dłużej się nad tym zastanowić, ponieważ temperatura spadła raczej gwałtownie i wiedział już, co się działo. Nie pomogło mu to jednak w zrozumieniu sytuacji. Dumbledore mówił przecież, że nie będą oni mieli wstępu do pociągu.
- Harry, nic ci nie jest? - spytał Nott i dopiero wtedy zauważył, że Harry był potwornie blady, jego spojrzenie stało się nieobecne i chłopiec cały się trząsł.
- Co się dzieje? - spytał Blaise, patrząc z troską na Harry'ego, choć ani na chwilę nie przestał celować różdżką w kierunku drzwi.
Chłopak nazwany wcześniej Grahamem przeklął i spojrzał na Adriana.
- Dementorzy. - Nie powiedział nic więcej, ale na twarzach chłopców pojawiło się zrozumienie.
- Kurwa, kurwa, kurwa - przeklął Adrian. - Jak, do kurwy nędzy, mamy chronić go przed dementorami?! Żadem z nas nie wie, jak wyczarować Patronusa.
- Ogień - odpowiedzieli równocześnie bliźniacy i Nott skinął potwierdzająco.
- To lepsze niż nic - dodał.
Wszyscy byli teraz bladzi i Blaise trząsł się lekko. Modlił się do Merlina, by pociąg już ruszył, by mogli zostawić te stworzenia za sobą. Gdy jednak zrobiło się jeszcze zimniej i poczucie rozpaczy stało się jeszcze silniejsze, wiedział, że nikt nie odpowiedział na jego modły.
Z przerażeniem zauważył zgniłą rękę, otwierającą drzwi do jego przedziału.
Krew odpłynęła chłopcom z twarzy, ale był pod wrażeniem, widząc, że nadal stali przed Harrym, starając się go ochronić. Oczekiwał, że dementor odejdzie, ale zamiast tego stworzenie wkroczyło do ich przedziału i odwróciło się w stronę chłopców. Jednak dopiero gdy usłyszał jęk Harry'ego, zareagował.
- Expecto Patronum - zaintonował, podnosząc się ze swojego miejsca, przełamując iluzję i stając przed chłopcami.
Stworzenie natychmiast opuściło przedział i chwilę później światła w pociągu zaświeciły się i temperatura wróciła do normy.
Spojrzał za siebie i zobaczył, że chłopcy odzyskali nieco koloru na twarzach. Nott siedział przy Harrym, który nadal wydawał się być w tym samym stanie.
- Nikomu nic się nie stało? - spytał.
- Czy on wygląda, jakby nic się nie stało? - warknął Nott, patrząc na niego spode łba przez kilka sekund, po czym ponownie skupił uwagę na Harrym.
Malfoy spojrzał przelotnie na Harry'ego, po czym skupił wzrok na nim.
- Przepraszam za Theo. Zwykle jest bardziej uprzejmy. Martwi się tylko.
- To w pełni zrozumiałe. - I tak w istocie było, wyraźnie było widać, że wszyscy martwili się o Harry'ego. - Wybaczcie mi, idę porozmawiać z konduktorem i wysłać wiadomość do Hogwartu. Wyjaśnię, co się stało z waszym przyjacielem.
Jednak zanim mógł się poruszyć, drogę zablokowali mu bliźniacy.
- Nie może pan tego zrobić - powiedział mu Malfoy ze spokojem.
- Czy mogę spytać, czemu nie mogę poinformować szkoły o tym, co się stało?
- Czy wiesz, kim on jest? - spytał chłopak o imieniu Adrian, patrząc na niego z niedowierzaniem.
Spojrzał na chłopca, oczywiście że wiedział, ale interesowało go, czemu nie chcieli, aby ostrzegł szkołę.
- To jest Harry Potter - odpowiedział Adrian, biorąc jego ciszę za znak, że nie widział.
- Chłopiec, Który Przeżył - dodał Blaise. - Jeśli ktokolwiek chce go skrzywdzić i dowie się, co się tu stało, Harry będzie z góry na przegranej pozycji. A jeśli poinformuje pan o tym Hogwart, wszyscy się dowiedzą i nawet jeśli będzie to jedynie pogłoska, może sprawić mu duże kłopoty.
Miał przeczucie, że sprawa była bardziej skomplikowana niż wynikało z tego, co mówili i nagle przypomniał sobie, co powiedział Harry. Być może tytuł "Król Slytherinu" nie był jedynie metaforyczny i jeśli tak było w istocie, pokazanie słabości mogło mieć śmiertelnie poważne skutki.
Powstrzymując westchnienie, spojrzał ponownie na chłopców.
- Dobrze więc. - Wyjął z kieszeni trzy tabliczki czekolady i rozdał je chłopcom. - Rozdzielcie to pomiędzy sobą, czekolada pomaga przezwyciężyć skutki obecności dementorów. - Gdy żaden z chłopców nie wyglądał, jakby zamierzał jeść, westchnął. Oczywiście, że byli podejrzliwi. - Możecie ją zjeść, gwarantuję, że nie jest zatruta. - By to udowodnić, odłamał kawałek z tabliczki Malfoya i zjadł go.
Podążając za jego przykładem, chłopcy pożywili się czekoladą. Nie umknęło jednak jego uwadze, że Nott dał kawałek Harry'emu dopiero po tym, jak sam go spróbował.
Przez chwilę wszyscy milczeli, aż w końcu cichy głos przerwał ciszę.
- Dziękuję.
Spoglądając w jego stronę, zobaczył, że Harry wyglądał już lepiej. W przedziale wyraźnie czuć było ulgę.
- Nie ma za co - odpowiedział. - Nazywam się Remus Lupin, jestem waszym nowym nauczycielem Obrony.
Harry skinął głową z niewielkim uśmiechem na ustach.
- Ja nazywam się Harry Potter. Obok mnie siedzi Theodore Nott, tam zaś mamy Blaise'a Zabiniego i Draco Malfoya. Ci dwaj najbliżej pana to Adrian Pucey i Graham Montague, a ci dwaj rudzielcy to Fred i George Weasley - przedstawił wszystkich Harry, wskazując na każdego z nich.
Podejrzewał, że nie powinien być zaskoczony, że rozpoznał wszystkie nazwiska Ślizgonów. Wszystkie ich rodziny były, w taki czy inny sposób, związane ze Śmierciożercami.
Ponownie musiał sam siebie zapytać, jak Harry skończył jako przywódca tej grupki.
- Przynajmniej wiemy teraz, że ten jest bardziej kompetentny od poprzednich profesorów - skomentował Blaise, syn Czarnej Wdowy, podejrzewanej o wykonanie ponad dwudziestu zabójstw zleconych przez Czarnego Pana. Teraz, gdy wiedział już, kogo synem był chłopiec, łatwo mógł wskazać podobieństwa pomiędzy nimi.
Malfoy roześmiał się.
- Wyobrażacie sobie Lockharta mierzącego się z dementorem?
Kilku z nich się zaśmiało, ale Harry i Nott wymienili spojrzenia.
- Jeśli mowa już o dementorach - powiedział Nott, sprawiając, że śmiech gwałtownie się urwał. - Co oni robili w pociągu?
Nagle wszystkie spojrzenia skierowane były na niego, ale to oczy w kolorze śmierci zniewoliły go i zmusiły do mówienia.
- Szukali Syriusza Blacka, będą także w szkole.
- Wpuścili dementorów do szkoły? - spytał Graham Montague, syn Gregory'ego Montague'a, podejrzewanego o działanie jako jeden z najbardziej sadystycznych dręczycieli Czarnego Pana, przynajmniej według informacji, którymi dysponował Zakon. - Kto byłby na tyle głupi, by wpuścić ich do szkoły?
- Rozkaz pochodzi od Ministra - odpowiedział, nie odwracając wzroku od Harry'ego. - Mają być tam, by chronić uczniów.
- Sądzę, że potrzeba nam nowego Ministra - skomentował pogardliwie Adrian Pucey, syn czołowego śledczego Czarnego Pana. Według informacji, którymi dysponował Zakon, Julius Pucey potrafił każdego zmusić do mówienia i nigdy nie używał w tym celu eliksirów prawdy.
Znów przychodziło na myśl pytanie, jak ci konkretni Ślizgoni stali się tak bliscy Harry'emu.
- Czy zamierza pan uczyć uczniów zaklęcia Patronus? - spytał Harry, ignorując wcześniejsze stwierdzenie.
- W siódmej klasie jest to element programu nauczania, więc tak. Jednak zwykle mniej niż połowa jest w stanie tego dokonać.
Malfoy wyglądał, jakby chciał to jakoś skomentować, ale jedno spojrzenie wysłane przez Harry'ego zamknęło mu usta. To zdumiewające, jak bez namysłu słuchali chłopca.
- Fred i ja powinniśmy już iść - powiedział George, patrząc na Harry'ego. - Musimy zbliżać się już do Hogwartu i Lee zastanawia się pewnie, gdzie jesteśmy.
- Zobaczymy was później - powiedział Fred, także spoglądając na Harry'ego i otrzymał w odpowiedzi drobne skinienie głową. Obaj bliźniacy uśmiechnęli się i opuścili przedział.
Kolejne pół godziny minęło spokojnie, ale zauważył, że zachowanie chłopców zmieniło się odrobinę, wydawali się być teraz jakby młodsi. Sądził jednak, że mógł zauważyć różnicę jedynie dlatego, że widział, jak zachowywali się wcześniej, gdy myśleli, że spał. Czuli wtedy, że byli "sami" i zachowywali się swobodniej.
Nie bardzo wiedział, co o tym wszystkim myśleć, więc starał się nad tym nie zastanawiać. Przynajmniej zapowiadał się ciekawy rok.
o.o.o.o.o.o.o
Harry i jego Dwór jako pierwsi dotarli do wejścia do pokoju wspólnego Ślizgonów. Chciał zobaczyć reakcje pozostałych uczniów, gdy zobaczą pomiędzy nimi dwóch Gryfonów. A jeśli mowa o Gryfonach...
- Demony?
Cichy śmiech dobiegł spośród cieni i wyłonili się z nich bliźniacy. Cieszył się, widząc, że traktowali poważnie swoją pracę szpiegowską. Znaleźli dziesiątki zaklęć, które były im w niej przydatne. Nawet on nie wiedział, jakiego zaklęcia użyli, ale sprawiło ono, że zdawało się, jakby cienie dosłownie z nich spływały. Musiał ich spytać, gdzie je znaleźli, efekt był fantastyczny.
- Zapamiętajcie to miejsce i pierwszego dnia każdego miesiąca zapytajcie kogoś z nas o hasło - poinstruował ich Harry i widząc, że pokiwali głowami, odwrócił się twarzą do ściany. - Eliksir tojadowy.
Każdego roku pierwsze hasło wybierane było przez Snape'a i zawsze związane było z eliksirami. Na szczęście w ciągu roku wybierali je prefekci.
Gdy weszli do środka, pozwolił bliźniakom rozejrzeć się po pokoju i pokazał im, gdzie zwykle siedział Dwór.
Usadowili się wygodnie na swoich miejscach i kilka minut później zaczęli się pojawiać pozostali Ślizgoni. Początkowo zdawali się nie widzieć bliźniaków, ale po chwili ktoś musiał ich zauważyć, ponieważ nagle zaczęto wskazywać ich palcami i szeptać pomiędzy sobą. Harry musiał powstrzymać się od śmiechu, który wezbrał w nim, kiedy zobaczył, jak przerażeni byli niektórzy z nich.
Zanim jednak ktoś mógł skomentować tę sytuację, do pokoju wspólnego wkroczyli pierwszoroczni, podążający za prefektami z piątego roku. Nadal irytowało go, że ani Adrian, ani Graham nie zostali wybrani, choć wiedział, że nie była to ich wina. Prefekci byli wybierani przez opiekunów ich domów i wiedział, że Snape nigdy, nawet pod groźbą tortur, nie zrobiłby niczego, co dałoby Harry'emu jeszcze większą władzę. Tak więc naturalnie mężczyzna nigdy nie wybrałby na prefekta kogoś należącego do jego Dworu. Nawet jeśli byłby to najlepszy wybór, to i tak Snape zachowałby się jak głupiec. Poza tym, prefekci i tak robili, co on kazał, nie wiedział więc, co mężczyzna próbował dzięki temu osiągnąć. Może chciał ułatwić mu wymyślanie różnych sposobów na zamordowanie go w końcu lub próbował zainspirować go do stworzenia bardziej kreatywnych metod tortur. Ludzie w końcu byli różni, więc kto wie, co najbardziej poruszyłoby szacownego pana profesora.
Prefekci wygłosili do pierwszorocznych podobną mowę, co w zeszłym roku, po czym ustawili ich przed Dworem.
Biorąc pod uwagę wyraz strachu obecny na ich twarzach, Harry domyślił się, że nowi uczniowie wiedzieli już, kim byli. Podejrzewał, że niektórzy ze starszych uczniów musieli powiedzieć im podczas uczty, może drugoklasiści. Pewnie spytali o specyficzne ułożenie miejsc przy stole.
Theo jednak zdołał ich uspokoić i mimo tego nadal poinformować o tym, jak poważne skutki może mieć złamanie zasad ustanowionych przez Dwór. Gdy pod koniec przemowy spytał, czy są jakieś pytania, jeden z uczniów miał dość odwagi, by podnieść rękę.
- Tak? - spytał Theo, spoglądając na chłopca. Był on najmniejszy spośród pierwszorocznych, miał jasne, kręcone włosy, niebieskie jak u niemowlaka oczy i jasną cerę, co sprawiało, że wyglądem przypominał porcelanową lalkę.
- Co oni tutaj robią? - spytał, wskazując na bliźniaków. - Myślałem, że Ślizgoni nie lubią Gryfonów. - Dzieciak wyglądał na szczerze zaciekawionego i tylko dlatego Harry w ogóle zdecydował się mu odpowiedzieć.
Spojrzał na bliźniaków, którzy rozłożyli się wygodnie na kanapie po obu jego stronach i roześmiał się, przyciągając uwagę wszystkich uczniów.
- To... To są moje Demony - odpowiedział Harry i uśmiechy, które pojawiły się na twarzach bliźniaków idealnie pasowały do imienia, które im nadał.
Widząc przerażenie, które pojawiło się na twarzach niektórych uczniów, Harry ponownie się zaśmiał. Zapowiadał się interesujący rok.
o.o.o.o.o.o.o
Nie minął jeszcze pierwszy tydzień i Harry już nudził się jak mops na lekcjach. Pewnie, zaczęli uczyć się nowych przedmiotów i on sam zapisał się na trzy z nich: Starożytne Runy, Numerologię i Opiekę nad Magicznymi Stworzeniami. Uczył się jednak samodzielnie Starożytnych Run i Numerologii od pierwszej klasy, więc wyprzedzał odrobinę przerabiany na lekcjach materiał. Musiał jednak przyznać, że Opieka była całkiem interesująca, nawet jeśli profesor był uprzedzony w stosunku do Ślizgonów. Był dumny ze swoich węży, nawet Draco zachowywał się dobrze na lekcjach, słuchając Hagrida, nawet jeśli nie mógł znieść tego mężczyzny. Oczywiście, pozostali Ślizgoni poszli za jego przykładem, lekcje więc odbywały się bez większych problemów. I Harry musiał przyznać, że mężczyzna wiedział dużo o różnych stworzeniach, nawet jeśli miał raczej niezdrową obsesję na punkcie niebezpiecznych bestii. Na szczęście nadal miał swoje treningi z przyjaciółmi, inaczej oszalałby z nudów. Nie wiedział nawet, czy coś takiego było możliwe, ale naprawdę myślał, że jeśli nic się nie zmieni, wkrótce się tego dowie.
Miał jednak nadzieję, że dzisiejszy dzień okaże się inny. Dziś mieli mieć pierwsze zajęcia z Obrony przed Czarną Magią i ciekaw był, jak Remus Lupin sobie poradzi. Bliźniacy, Graham i Adrian mieli już z nim zajęcia i stwierdzili, że jest dobry. Harry wiedział, że niełatwo było zadowolić Grahama, poczuł więc iskierkę zaciekawienia.
Po lanczu udał się do klasy Obrony. Za nim podążyli Draco, Blaise i Theo, którzy byli raczej podekscytowani, choć nie dało się tego stwierdzić po ich wyglądzie, ich maski były idealne.
Dotarli do klasy jako pierwsi i usiedli na samym przodzie. Lupin jeszcze nie dotarł, ale wszedł do klasy jakieś dwie minuty później, lewitując za sobą dużą, wyglądającą na starą skrzynię. Kiedy zobaczył ich siedzących w ławkach, uśmiechnął się i Harry odwzajemnił jego uśmiech, zyskując zaskoczone spojrzenia od swoich przyjaciół, którzy po raz pierwszy widzieli, jak uśmiechnął się w ten sposób do kogoś, kto nie należał do ich grupy. Harry nie potrafił tego wytłumaczyć, ale czuł się w jakiś sposób związany z profesorem Lupinem. Coś w mężczyźnie wydawało mu się znajome.
Nieco ponad pięć minut później, wszyscy uczniowie byli już obecni i profesor rozpoczął swój wykład.
- Dzień dobry. Jak już pewnie wiecie, nazywam się Remus Lupin. Moje zajęcia będą w głównie praktyczne, większość teorii będziecie przerabiać w formie zadań domowych. Na każdej lekcji będziemy poświęcać około pół godziny, aby wyjaśnić wszystkie wątpliwości, które możecie mieć i później przejdziemy do części praktycznej. Chyba że, z jakiegoś powodu, będziemy musieli poświęcić teorii więcej czasu. Jakieś pytania? - spytał, spoglądając na uczniów. Widząc, że nikt nie podniósł ręki, ciągnął dalej: - Doskonale, zacznijmy więc. Odłóżcie książki na bok i wyjmijcie różdżki. Wstańcie z ławek i ustawcie się koło tylnej ściany, proszę.
Uczniowie szybko zrobili, co profesor im kazał i ustawili się w mniej lub bardziej uporządkowanej formie wzdłuż tylnej ściany.
- Doskonale - powiedział Lupin, opierając się o swoje biurko. - Kto może mi powiedzieć, czym jest Boggart?
Harry nie był ani trochę zaskoczony, że Granger była jedyną osobą spośród Gryfonów, która podniosła rękę, patrząc przy tym spode łba na jego grupę. Najwyraźniej nadal była na nich zła za to, że okazali się od niej lepsi na wszystkich egzaminach, nie żeby Harry dbał o jej uczucia.
Jego przyjaciele także mieli ręce w górze, ale Harry nie bawił się w to, zajęty zastanawianiem się nad wcześniejszymi słowami profesora. Lupin powiedział, że jego lekcję będą miały praktyczny charakter i biorąc pod uwagę, że przyniósł ze sobą skrzynię, nietrudno było zgadnąć, co będą robić na tych zajęciach.
Prawdę mówiąc, nie wiedział, czy cieszył się z tego, czy nie. Naprawdę chciał zobaczyć lęki innych uczniów, była to wyjątkowa okazja i mógł wymyślić setki sytuacji, w których taka wiedza mogła się przydać. Z drugiej jednak strony, pozostali uczniowie zobaczą, czego on najbardziej się boi i nie podobało mu się to ani odrobinę.
A jeśli mowa o największych lękach... Jaki był jego?
Przez ułamek sekundy pomyślał o dementorach. Nienawidził czuć się słabym, a dementorzy właśnie to sprawiali. Szybko jednak odrzucił ten pomysł. Istniały sposoby, aby bronić się przed dementorami, była to tylko kwestia nauczenia się nich, nie było więc tak naprawdę powodu, aby się ich bać.
- Dokładnie, pięć punktów dla Slytherinu.
Głos Lupina wyrwał go z zamyślenia. Najwyraźniej Draco poprawnie odpowiedział na pytanie.
- Wewnątrz tej skrzyni znajduje się Boggart. Odpowiednie do walki z nim zaklęcie to Riddiculus,powtórzcie za mną Riddiculus. - Klasa zawołała wspólnie. - Jeszcze raz, Riddiculus - powiedział, zmuszają uczniów do ponownego jego powtórzenia. - Dobrze, chcę abyście ustawili się w kolejce. Każdy z was po kolej zmierzy się z Boggartem. Jak powiedział Draco, musicie pomyśleć o czymś zabawnym, śmiech jest największą bronią przeciwko nim. Jesteście gotowi? - spytał, patrząc na nich.
Kilku uczniów skinęło głowami i Harry nie był zaskoczony, gdy Gryfoni ustawili się pierwsi w kolejce, chętni pokazać, że nie boją się zmierzyć ze swoimi największymi lękami.
Był ostatni w szeregu, bo choć ciekaw był, czego najbardziej się lękał, pytanie to nie spędzało mu snu z powiek. Musiał jednak przyznać, że ciekaw był największych lęków swoich przyjaciół. Z tego, co widział, nie było wiele rzeczy, które ich przerażały.
Krzyk wyrwał go z zamyślenia i zobaczył wielkiego pająka stojącego przed Weasleyem, który trząsł się dość mocno i zbladł tak bardzo, że jego skóra przybrała kolor kartki papieru. Poznanie jego największego lęku było interesujące, zwłaszcza że rudzielec nadal grał mu na nerwach przez ostatnie dwa lata.
Kolejni uczniowie podchodzili do przodu i niektóre z ich lęków były tak proste jak pająk Weasleya, a niektóre tak skomplikowane jak Snape Longbottoma. Nie wierzył, żeby Longbottom naprawdę bał się Snape'a, oczywiście może i bał się także jego osobiście, ale Harry wątpił, by to był jego największy lęk. Musiało chodzić o coś bardziej złożonego, być może chłopak bał się czegoś, co Snape reprezentował?
Uczniowie szybko się zmieniali i jedynym lękiem, który Harry uznał za interesujący i dość zabawny, był ten należący do Granger. Jej Boggart zmienił się w profesor McGonagall i powiedział jej, że nigdy nie będzie równie dobra, co Harry. Musiał powstrzymać się od wybuchnięcia śmiechem, zwłaszcza kiedy Granger wybiegła z płaczem z klasy, nie próbując nawet przeciwstawić się Boggartowi. Harry potrząsnął głową, to doprawdy było żałosne.
Gdy jednak nadeszła kolej na jego grupę, skupił na nich swoją uwagę.
Theo był pierwszym, który stanął naprzeciwko Boggarta i Harry wiedział, że wszyscy uczniowie przyglądali mu się uważnie, ciekawi, czego bała się jego grupa. Byli w końcu tak samo uwielbiani, jak i nienawidzeni, więc z tego czy innego powodu wszyscy byli nimi zainteresowani.
Theo wziął głęboki oddech i wyszedł do przodu, co było znakiem, że Lupin powinien po raz kolejny otworzyć skrzynię, wypuszczając Boggarta.
Harry przygotowany był na wiele rzeczy, ale nic podobnego do tego, co pojawiło się przed nimi, nie przeszło mu nawet przez myśl.
Boggart Theo wyglądał jak Harry. Jednak leżał on na ziemi, pokryty krwią i ranny, z nieobecnym spojrzeniem i tęczówkami w kolorze bladej, pozbawionej życia zieleni, które w niczym nie przypominały jego pełnych energii zielonych oczu, zawsze pełnych życia i magii. I choć Boggart o ciele Harry'ego nadal był żywy, oddychał płytko i sprawiał wrażenie, jakby każdy oddech sprawiał mu ból.
- Theo... - Głos Boggarta-Harry'ego był tak słaby, jak on sam wyglądał i niewiele głośniejszy od szeptu. Harry spojrzał na Boggarta z pogardą, on sam nigdy nie wyglądałby na tak słabego. - Ufałem ci... A ty mnie zawiodłeś.
Teraz Theo zaczął się trząść.
Harry nie wiedział, co myśleć o tym, co ujrzał, ale wiedział, co musiał zrobić.
- Theo - zawołał, przesuwając się tak, by stać trochę za i z boku Theo. Chłopak spojrzał na niego i Harry ledwo mógł uwierzyć własnym oczom, gdy ujrzał w jego spojrzeniu rozpacz. Theo nigdy nie powinien tak wyglądać, uśmiechnął się więc i spokojnym, ciepłym głosem, powiedział: - Ufam ci. - I był tutaj całkowicie szczery, naprawdę mu ufał.
Przez ułamek sekundy, Theo wyglądał na zaszokowanego. Jednak po chwili na jego ustach pojawił się szeroki uśmiech i przestał się trząść.
- Riddiculus - powiedział pewnym głosem, skupiając się ponownie na Boggarcie.
Zamiast umierającego Boggarta-Harry'ego na jego miejscu pojawił się Harry w mundurku Gryffindoru, trzymający w dużą tabliczkę z napisem: "Kocham Weasleya!"
Jego grupa nie była w stanie powstrzymać się od śmiechu, całkowicie ignorując jego ostre spojrzenie. Harry nic jednak nie powiedział. Był w stanie wyczuć nieco histeryczną nutę w śmiechu Theo, zdecydowanie zbyt subtelną, aby ktoś, kto nie znał go dobrze, mógł to zauważyć i wiedział także ulgę na twarzach Draco i Blaise'a. Może i nie pokazywali tego, ale Boggart Theo na nich także zrobił duże wrażenie. Zostawił ich więc w spokoju, wiedząc, że tego potrzebowali.
Podczas gdy jego przyjaciele, próbowali zapanować nad swoim śmiechem, Lupin zdołał zapędzić Boggarta z powrotem do skrzyni, choć Harry zauważył, że on także był raczej blady. Wyglądało na to, że widok jednego z jego uczniów znajdującego się na granicy śmierci, także na nim zrobił wrażenie.
Kiedy śmiech ustał i jego przyjaciele zdawali się powrócić do swojego normalnego stanu, Lupin ponownie otworzył skrzynię.
Tym razem to Draco się z nim zmierzył.
Boggart Draco wydawał się być zdezorientowany. Przez chwilę wyglądało na to, że zamieni się w Lucjusza, ale potem zmalał i jego włosy pociemniały, lecz zamiast uzyskać solidną formę, znów urósł i upodobnił się do Lucjusza. Zrobił to jeszcze ze dwa albo trzy razy, aż w końcu zdecydował się na jedną formę.
I ponownie Harry zobaczył stojącą w pokoju kopię samego siebie.
Tym razem jednak nie był on ranny, tym razem wyglądał naprawdę jak on sam, bez żadnych masek, z oczami płonącymi niczym promień Avady Kedavry, a wpadające przez okna światło rozświetlało jego włosy, ukazując w nich krwistoczerwone refleksy. Uśmiech, który miał na twarzy Boggart-Harry był tak sadystyczny, że Harry zobaczył, jak kilku uczniów cofnęło się o kilka kroków, chcąc zwiększyć dystans pomiędzy sobą i Boggartem. Lupin jednak przyglądał się Boggartowi, jakby próbował rozwiązać łamigłówkę.
W klasie zabrzmiał okrutny śmiech Boggarta-Harry'ego i zobaczył, że więcej niż jeden uczeń zadrżał.
- Wiedziałem, że nic nie jesteś wart - powiedział Boggart-Harry zimnym głosem, spoglądając na Draco złośliwie. - Jesteś niczym więcej niż tylko rozpieszczonym bachorem. Nie mam z ciebie żadnego pożytku - ciągnął zjadliwie Boggart, z coraz szerszym uśmiechem i oczami błyszczącymi okrutnym rozbawieniem, ciesząc się bólem, który zadawał Draco. - Hmm, choć może jednak jest z ciebie jakaś korzyść - powiedział, wyglądając, jakby się nad czymś zastanawiał. Draco spojrzał na niego z taką nadzieją w oczach, że aż żal było na to patrzeć. - Tak... Zawsze możesz dla mnie krzyczeć - skończył złowrogo Boggart-Harry, celując różdżką w Draco.
Tak samo jak Theo, Draco zaczął się trząść i zbladł potwornie. Harry zareagował bez zastanowienia.
- Draco. - Chłopak spojrzał na niego, wyglądając na zagubionego. - Jestem z ciebie dumny.
Oczy Draco rozszerzyły się i Harry wiedział, że szukał oznak mówiących, że Harry kłamie i nie znalazłszy żadnych, uśmiechnął się.
- Riddiculus - zaintonował i Boggart-Harry zyskał różowe włosy z niebieskimi pasemkami.
Nie było to jakoś specjalnie zabawne, ale ciężko było zachować demoniczną aurę, kiedy posiadało się różowe włosy.
Kilku uczniów zaśmiało się i Lupin ponownie umieścił Boggarta w skrzyni. Tym razem wszyscy uspokoili się szybciej i niecałe pół minuty później Blaise stał naprzeciw Boggarta.
Harry nie wiedział, czy powinien czuć się zaskoczony, czy też nie, gdy Boggart Blaise'a także zamienił się w niego.
Ale i tym razem Boggart-Harry wyglądał inaczej. Ten wydawał się być bardziej niewinny, a uśmiech na jego twarzy był ciepły i serdeczny. Jedynie gdy spojrzało się w jego oczy, można było w nich zauważyć złowrogi błysk.
- Och, Blaise - wyszeptał Boggart-Harry. - Nie myślałeś chyba, że naprawdę do nas przynależysz? - spytał miłym i pełnym zrozumienia tonem. - Och, Blaise, tak mi przykro. - I gdyby nie te oczy, które błyszczały złośliwą uciechą, wszyscy by mu uwierzyli. - Powinieneś był zrozumieć, Blaise, że ktoś taki jak ty nigdy nie będzie wart dość, by do nas należeć, by być blisko mnie. Wiesz to, prawda? Po prostu nie jesteś tego wart.
Powiedziane zostało to miłym i troskliwym głosem, a niewinny i anielski wygląd, połączony z perwersyjnym rozbawieniem widocznym w oczach Boggarta-Harry'ego był o wiele gorszy niż spojrzenie, które otrzymał od niego Draco.
- Blaise - powiedział niemal szeptem Harry, kładąc dłoń na ramieniu Blaise'a. - Jesteś jednym z nas. - I choć jego głos był o wiele chłodniejszy niż Boggarta-Harry'ego, jego oczy pokazywały Blaise'owi, że mówił szczerze i to w zupełności wystarczyło.
- Riddiculus - powiedział Blaise, ponownie skupiając uwagę na Boggarcie.
Ubrania Boggarta-Harry'ego zmieniły się na coś bardziej dziecięcego i teraz trzymał on w prawej ręce białego, pluszowego misia, w ustach miał smoczek i nie wyglądał na więcej niż dwa lub trzy lata. W ogromnych, zielonych oczach Boggarta-Harry'ego pojawiły się łzy, a jego spojrzenie przypominało to uroczego szczeniaka. Wyglądał jak cherubinek. Harry usłyszał, jak kilku osobom wymknęło się z ust rozczulone "och" i Blaise, a zaraz za nim Draco i Theo wybuchnęli śmiechem.
Harry potrząsnął głową. Jeszcze znajdzie sposób, aby się zemścić.
Harry przygotował się do zmierzenia się ze swoim Boggartem, kiedy Lupin zakończył lekcję.
Gdy wszyscy pakowali swoje rzeczy, powiedział swoim przyjaciołom, aby na niego zaczekali. Pozostali uczniowie byli tak zajęci omawianiem lekcji, że nie zauważyli nawet, gdy czterech Ślizgonów pozostało w tyle.
Zobaczywszy, że zostali sami, Harry podszedł do biurka Lupina, gdzie profesor siedział, przeglądając notatki, które zrobił w czasie trwania zajęć.
- Profesorze, mam pytanie.
Lupin spojrzał na nich, przez chwilę zatrzymując zaciekawione spojrzenie na każdym z nich.
- Jakie pytanie?
- Dlaczego nie pozwolił mi pan zmierzyć się z Boggartem?
Lupin przez chwilę wyglądał na zaskoczonego, zanim odpowiedział.
- Myślałem, że to oczywiste - powiedział, nie zaprzeczając, że nie pozwolił Harry'emu zmierzyć się z Boggartem. - Uważałem, że pojawienie się Voldemorta pośrodku klasy nie było dobrym pomysłem.
Teraz to Harry był zaskoczony.
- Voldemorta?
- Założyłem, że to będzie twój największy lęk, choć z twojej reakcji wynika, że się myliłem - wyjaśnił Lupin, spoglądając na Harry'ego z ciekawością.
Theo skinął głową.
- To dosyć logiczne, że ludzie zakładają, że twoim największym lękiem jest Czarny Pan.
- Tak - zgodził się Harry. - Ale nie przemknęło mi to nawet przez myśl - przyznał, nie zaskakując tym swoim przyjaciół.
Oni wszyscy słyszeli go, jak mówił o Czarnym Panu i jedyne emocje, jakie wtedy ujawniał, to podziw i fascynacja. Za pierwszym razem bardzo ich to zaskoczyło. Biorąc wszystko pod uwagę, spodziewali się, że będzie go co najmniej nienawidził, ale Harry nigdy nie powiedział o nim złego słowa i nie raz wspominał, że ucieszyłaby go możliwość porozmawiania z nim. Na początku uznali, że Harry oszalał, ludzie zazwyczaj nie chcieli rozmawiać z Czarnymi Panami, woleli raczej uciekać od nich najdalej, jak tylko mogli. Nawet jego zwolennicy się go bali i jedynymi ludźmi, którzy mieli odwagę swobodniej z nim porozmawiać, byli członkowie jego pierwotnego Wewnętrznego Kręgu, a niewielu z nich nadal żyło, większość zginęła podczas wojny. Dziadek Theo był jednym z tych, którzy nadal żyli, ale nawet oni okazywali mu zawsze głęboki szacunek i zbyt się bali, by porozmawiać z nim tak, jak pragnął tego Harry.
Lupin wyglądał na jeszcze bardziej zaskoczonego niż oni, ale nie napierał.
- Przez ułamek sekundy pomyślałem o dementorach - ciągnął Harry, całkowicie ignorując spojrzenie Lupina. - Odrzuciłem jednak szybko tę myśl. Może i nie lubię tego, jak się przez nich czuję, ale można się przed nimi bronić, nie widzę więc powodu, aby się ich bać. Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia, czego najbardziej się boję i ciekaw jestem, co może się pojawić.
Lupin znów wyglądał na zaciekawionego i Harry zaczynał się zastanawiać, skąd wzięła się fascynacja mężczyzny nim i jego przyjaciółmi.
- Nie wiesz, czego boisz się najbardziej? - spytał głosem, w którym brzmiało niedowierzanie.
- Nie, nic mi nie przychodzi do głowy.
Remus potrząsnął głową, nie widział, czy przemawiała przez chłopca arogancja, czy coś jeszcze innego, ale jego odpowiedź go zdumiała. Harry miał trzynaście lat, było naturalne, że dzieci w jego wieku miały lęki. Był to jeden z głównych powodów, dla których Boggartów uczono na trzecim roku. Lęki uczniów były już zwykle wtedy sprecyzowane, ale zwykle nie były jeszcze specjalnie złożone. Zazwyczaj było to coś prostego, jak pająk Weasleya lub wąż Patil.
Choć zawsze znajdą się wyjątki, pomyślał, patrząc na trzech uczniów stojących wokół Harry'ego. Nie spodziewał się zobaczyć czegoś takiego, jak ich Boggarty, ledwo mógł uwierzyć, jak lojalni byli oni wobec Harry'ego. Prawdę mówiąc, nie był nawet przekonany, czy ich relacja z Harrym była zdrowa, wyglądała ona niemal na obsesję. Taki stopień poświęcenia i wierności nie mógł być normalny dla trzynastolatków.
Ale z drugiej strony nie można było zaprzeczyć, że te uczucia były prawdziwe, ich przyjaźń była prawdziwa i nie mogło być w tym przecież nic złego, prawda?
Wracając jednak do powodu, dla którego się tu znajdowali, uwzględniając fakt, że jego przyjaciele byli wyjątkowi, nie powinien być zaskoczony, że Harry także taki był.
- Czemu chcesz wiedzieć?
- Jeśli nie wiem, jaki jest mój największy lęk, jak mogę go pokonać?
Z jakiegoś powodu odpowiedź Harry'ego go nie zaskoczyła. Spoglądając na zegarek, zobaczył, że miał jeszcze dwadzieścia minut do rozpoczęcia kolejnej lekcji. Było to więcej niż dość czasu, aby Harry mógł się zmierzyć z Boggartem.
- Chcesz zmierzyć się z nim teraz? - spytał, analizując reakcję Harry'ego.
- Czemu nie? Mamy dość czasu - odpowiedział z krótkim śmiechem.
Remus skinął głową i wstał, mówiąc chłopcom, by poszli za nim.
Harry zatrzymał się naprzeciw skrzyni, a pozostali chłopcy oparli się o ścianę po prawej stronie. Gdyby nie widział ich Boggartów, uwierzyłby, że nie byli ani trochę zaniepokojeni.
- Jesteś gotowy? - spytał, spoglądając na Harry'ego.
Otrzymawszy w odpowiedzi potakujące skinienie, otworzył skrzynię.
Naprawdę nie wiedział, czego oczekiwać. Po części nadal spodziewał się zobaczyć Voldemorta wyskakującego ze skrzyni, ponieważ nawet jeśli Harry nie widział go jako swojego największego lęku, jego podświadomość mogła. Gdy jednak ujrzał, jaką postać przybrał Boggart, nie wiedział co o tym myśleć, ani co mógł on oznaczać.
Boggart Harry'ego był Harrym, ale wyglądał nieco inaczej. Jego włosy były krótsze, rosły bez ładu i składu, i utraciły krwistoczerwony pobłysk, który czasami miały. Nie miał królewskiej postawy i naturalnej gracji, którą posiadał Harry. I choć nadal był przystojny, nie była to anielska uroda Harry'ego. Według niego jednak, najbardziej różniły się ich oczy, zamiast intensywnej zieleni Avady Kedavry, która niemal emanowała magią, były szmaragdowo zielone, całkiem ładne, w tym samym odcieniu co Lily, ale nie dorównywały oczom Harry'ego.
Remus nie miał pojęcia, co oznaczał ten Boggart, wyglądał przecież jak całkowicie normalny chłopiec.
Śmiech przyciągnął jego uwagę.
Harry nie miał pojęcia, czego oczekiwać od swojego Boggarta, więc nie był zaskoczony, kiedy zobaczył, w co się zmienił.
Przyglądał się przez kilka sekund Boggartowi, ale gdy w końcu zrozumiał, co on reprezentował, nie mógł powstrzymać śmiechu.
Najbardziej bał się być kimś zwyczajnym, pospolitym, chłopcem jak każdy inny. Zaczął się śmiać jeszcze mocniej, gdy zdał sobie sprawę, jak idiotyczny był to lęk.
Jestem przecież Harrym Potterem, pomyślał z arogancją i poczuciem wyższości, na które stać jedynie nastolatka. Urodziłem się, by być kimś wyjątkowym.
- Naprawę? Tego najbardziej się boję? - spytał, spoglądając z pogardą na Boggarta. - Musisz bardziej się postarać, nigdy nie będę zwyczajny - stwierdził, odwracając się od Boggarta i patrząc na Lupina. - Myślę, że może go pan zamknąć z powrotem w skrzyni, nie jest mi już do niczego potrzebny. To była dość interesująca lekcja, profesorze, mam nadzieję, że pozostałe też takie będą.
Nie mówiąc już nic więcej, Harry wyszedł przez drzwi, a za nim podążyli jego przyjaciele, pozostawiając za sobą zszokowanego profesora.
o.o.o.o.o.o.o
Nie był ani trochę zaskoczony wizytą, którą otrzymał po obiedzie, biorąc pod uwagę plotkę, która rozeszła się tego popołudnia po szkole. Jeśli już, to zdziwiony był, że mężczyzna wytrzymał tak długo bez poruszania tego tematu.
- Dobry wieczór, Severusie - powiedział, gdy tylko szpieg usiadł.
- Albusie.
Przez kilka sekund siedzieli w ciszy. Albus nie chciał zaczynać rozmowy, którą, był tego pewien, Severus chciał przeprowadzić. Jeśli miał być szczery, to nie był nawet przekonany, że w ogóle chciał odbywać tę konwersację, ponieważ choć bardzo się starał, nie mógł nic poradzić na to, że był zmartwiony.
- Czy to prawda? - spytał w końcu Severus.
- Obawiam się, że musisz być bardziej precyzyjny, mój chłopcze.
- Czy to prawda, co mówi się o lekcji Obrony trzeciego roku Slytherinu i Gryffindoru?
- Jeśli masz na myśli postać, którą przybrał Boggart dla kilku Ślizgonów, to tak, jest to prawda - odpowiedział z ciężkim sercem Albus.
Jak bardzo pragnął, aby to było kłamstwo, albo by mógł przynajmniej spojrzeć na to w inny sposób, jak większość profesorów. Wielu z nich było teraz jeszcze bardziej oczarowanych Harrym i jego przyjaciółmi, ale zwłaszcza Harrym. Nie szczędzili komplementów i byli pod tak wielkim wrażeniem z powodu przyjaźni, jaka istniała pomiędzy chłopcami i tak dumni, że Harry miał na swoich przyjaciół taki wpływ. Oczywiście zauważyli także, że Ślizgoni zachowywali się inaczej i zaczynali mniej bójek, i z jakiegoś powodu byli przekonani, że stało się to dzięki Harry'emu. Rzecz jasna, potwierdzało to tylko, jak wyjątkowy był Harry.
Albus za to, nie mógł ujrzeć tej sytuacji w takim samym świetle. Jeszcze przed tym popołudniem w klasie Obrony, widział, że chłopiec zbiera wokół siebie ludzi gotowych go poprzeć i tworzy sobie siatkę informacyjną. Widział, że dziecko było zdolne kontrolować całą szkołę, ale nawet jeśli nie podzielał opinii pozostałych profesorów, do tego popołudnia nie wiedział, do czego naprawdę był zdolny Harry.
Ciężko było uwierzyć, że trzynastoletnie dziecko mogło mieć tak znaczącą kontrolę nad tymi chłopcami. Tak bardzo bali się oni go zawieść, nie być dla niego przydatni lub nie być w stanie pozostać u jego boku, że nie było to normalne. Poczuł przebiegający mu po plecach dreszcz, gdy pomyślał o tym, jacy będą ci chłopcy za kilka lat lub o tym, co Harry będzie zdolny zrobić za kilka lat.
Po raz pierwszy od dłuższego czasu, poczuł strach i mógł jedynie mieć nadzieję, że Merlin będzie miał litość dla ich dusz, ponieważ zaczynał wierzyć, że od Harry'ego nie mógł tego oczekiwać.
Severus nie chciał wierzyć w te plotki i nawet teraz, gdy Albus je potwierdził, nadal nie chciał w nie uwierzyć. Ale pomimo to wiedział, że mówiły one czystą prawdę i rozumiał też, że nie mógł nic na to poradzić.
Ponownie musiał siedzieć bezczynnie i patrzeć, jak Potter odbierał mu to, co było w jego życiu najcenniejsze. Najpierw Lily, jedyną kobietę, jaką kiedykolwiek kochał, a teraz Draco, jego chrześniaka, chłopca, którego kochał jak własnego syna.
W chwilach takich jak ta, nie mógł się nie zastanawiać, czy Potterowie zostali zesłani na Ziemię tylko po to, by sprawiać mu ból i cierpienie.
Dlaczego? Dlaczego Harry James Potter się urodził? Nie był specjalnie religijnym człowiekiem, ale pewien był, że musiał w jakiś sposób rozzłościć bogów, skoro zesłali na niego za karę taką istotę jak Harry Potter. Przekonany był, że była to kara od bogów, bo jak inaczej dało się wyjaśnić, że trzynastoletni chłopiec z taką łatwością kontrolował ludzi? Jak można było wytłumaczyć obsesyjną lojalność i oddanie tej trójki Ślizgonów, zwłaszcza jego chrześniaka? Jak można było wyjaśnić jego moc i tak naprawdę wszystko, co go dotyczyło, jeśli nie widziało się tego jako kary boskiej?
Zastanawiał się, czy Lucjusz wiedział już, że utracił swojego syna. W każdej innej sytuacji mogłoby przyjść mu na myśl, że wyolbrzymiał sytuację, ale wiedział, co taka postać Boggarta oznaczała.
Draco najbardziej ze wszystkiego bał się rozczarować Pottera, przestać być dla niego użytecznym. Naturalnym więc było, że gotów był zrobić właściwie wszystko, by do tego nie dopuścić, co oznaczało także sprzeciwienie się swojemu ojcu.
Tak więc, nie, Severus nie sądził, by wyolbrzymiał sytuację.
- Albusie... - Po raz pierwszy jak sięgał pamięcią, nie wiedział, co powiedzieć.
- Wiem - odpowiedział Albus, wyglądając na starszego i bardziej zmęczonego, niż jeszcze chwilę wcześniej. - Obawiam się jednak, że nic nie możemy zrobić. Nie są pod wpływem żadnych eliksirów ani zaklęć. Oni... Podążają za nim z własnej woli.
I obaj wiedzieli, że tak rzeczywiście było. Taka lojalność i oddanie mogły być jedynie dobrowolne.
- Mają trzynaście lat - wykrzyknął Severus, rozdrażniony. - Jak to w ogóle możliwe?
Cichy śmiech przyciągnął ich uwagę.
- Nie widzę, co jest takie zabawne - niemalże warknął Severus.
- Wybacz mi, Severusie, ale ostrzegałem cię - odpowiedział Alistair, Tiara Przydziału. - Powiedziałem ci, że był idealnym Ślizgonem.
- Czy to nie Puchoni mieli być fanatycznie lojalni? - spytał z czystej złośliwości. Wiedział, że to dziecinne, ale w tym momencie nie mógł się powstrzymać.
- Tylko dlatego, że taka jest definicja Hufflepuffu, nie oznacza to, że nie może dotyczyć pozostałych - odpowiedział Alistair, ignorując ton Severusa. - Powiedziałem wam, że jeśli uda mu się odnieść sukces w Slytherinie, nic go nie powstrzyma na drodze ku wielkości, zawsze miał do tego potencjał. Choć muszę przyznać, że nie spodziewałem się, że zdoła to zrobić tak szybko.
Severus nigdy się nie spodziewał, że usłyszy Tiarę Przydziału tak zaskoczoną. Spojrzał z powrotem na Albusa, nie chciał zastanawiać się nad słowami Alistaira i nie chciał myśleć o tym, do czego zdolny może być Potter, skoro wykroczył on nawet poza oczekiwania Tiary Przydziału.
- Czy rozmawiałeś z Draco?
Ze spojrzenia Albusa wynikało, że nie zdołał ukryć bólu, jaki przyniosło mu to pytanie, tak dobrze, jak myślał.
- Po raz ostatni rozmawiałem z Draco, poza klasą i na temat niezwiązany ze szkołą, podczas przerwy bożonarodzeniowej na jego pierwszym roku. - Widząc zaskoczoną minę Albusa, dodał: - Najwyraźniej zauważył, że nie mogę znieść Pottera i wygląda na to, że gdy przyszło mu wybierać pomiędzy mną, kimś kogo uważał za drugiego ojca i Potterem, jego Panem i Władcą, wybrał swojego Pana.
- Severusie!
- Nie ma znaczenia, jak bardzo próbujesz temu zaprzeczać, Albusie - powiedział Severus, wyglądając niemal na pokonanego. Powstrzymał drwiące prychnięcie, według niego miał pełne prawo wyglądać na pokonanego. Po latach planowania i pracy nad sposobami, by powstrzymać Draco przed przyjęciem znaku Czarnego Pana, kiedy ten już powróci, utracił go całkowicie na rzecz innego Czarnego Pana, zanim nawet zorientował się, co się stało. A więc tak, miał prawo wyglądać na pokonanego. - Jest ich Panem, ich Władcą, nie muszą być przez niego oznaczeni, by należeć do niego.
Nie chcąc słuchać fałszywych zapewnień, wstał i opuścił gabinet Albusa. Miał gdzieś butelkę Ognistej Whiskey podpisaną swoim imieniem. Kto wie, może jeśli będzie wystarczająco pijany, nie będzie śnił o oczach w kolorze śmierci.
o.o.o.o.o.o.o
Harry był nieco podekscytowany, zbliżał się koniec października i wybierali się właśnie na swoją pierwszą wycieczkę do Hogsmead. Jako że jedynym magicznym miejscem, które dotąd odwiedził, była ulica Pokątna, był ciekaw, jak wygląda całkowicie magiczne miasto.
Theo, Draco i Blaise, choć dorastali w magicznym świecie, także byli podekscytowani. Pomimo to jednak, mieli tysiące różnych pomysłów, by nakłonić go do zmiany zdania w kwestii wybrania się tam i oczywiście zamierzali zostać z nim, jeżeli zdecyduje się nie iść. Musiał przyznać, że nie rozumiał, dlaczego tak bardzo się martwili, a wiedział, że byli naprawdę zatroskani. Jeszcze niedawno mógłby nie uwierzyć im, że naprawdę o niego dbali, ale po ujrzeniu tych Boggartów...
Nie rozmawiali o tym, ale od tego dnia stali się sobie bliżsi. Zmienił się także sposób, w jaki go traktowali. Nie było to nic oczywistego, żaden z pozostałych uczniów niczego by nie zauważył, jednak wszyscy we Dworze widzieli różnicę. Byli bardziej... być może "czuli" byłoby tu najlepszym słowem.
Harry nic na to nie powiedział. Gdyby chodziło o kogokolwiek innego, nie tolerowałby tego, ale jego Dwór był inny. Dwór należał do niego, oni należeli do niego, pozwalał więc im na rzeczy, które innym nie uszyłyby na sucho.
Graham i Adrian, którzy planowali zostać w zamku, zdecydowali się iść z nimi, gdy tylko Blaise poinformował ich, że nie udało im się przekonać Harry'ego, by pozostał w Hogwarcie.
Chciał być na nich zły, ale nie mógł się do tego zmusić. Wiedział, jak bardzo się o niego martwili, zwłaszcza od czasu artykułu w Proroku Codziennym, według którego Black był widziany w pobliżu wioski, oddalonej od Hogsmead o zaledwie kilka mil.
Choć nie rozumiał, dlaczego martwili się tą całą sprawą z Syriuszem Blackiem bardziej, niż on sam, nie skomentował tego. Jeszcze latem próbował wyperswadować im tę irracjonalną troskę, ale nic to nie dało. Uznał więc teraz, że mógł sobie darować kilka godzin bezcelowych kłótni. Poza tym, widział także pozytywne aspekty całego tego zamieszania związanego z Syriuszem Blackiem, jego Dwór trenował o wiele ciężej niż zwykle, nawet bliźniacy.
Harry był całkiem dumny z bliźniaków. Wiedział, że byli inteligentni, ale nie przejmowali się ocenami. Jednak od momentu, gdy Harry przedstawił ich jako część Dworu, zaczęli bardziej się przykładać. Kiedy Harry spytał dlaczego, odpowiedzieli mu, że nie chcieli go zawieść. Harry powiedział im, że nie było to konieczne, ale oni tylko się zaśmiali i odparli, że nie robili tego z konieczności, ale dlatego, że tego chcieli.
Zaśmiał się cicho i opuścił pokój, by spotkać się z resztą Dworu w pokoju wspólnym. Najwyższy czas, by odwiedzić Hogsmead.
o.o.o.o.o.o.o
Harry czytał książkę przy kominku, podczas gdy pozostali członkowie Dworu, poza bliźniakami, siedzieli wokół niego, zajmując się różnymi rzeczami.
Uczta z okazji Halloween lub Samhain, jak większość Ślizgonów wolała nazywać to święto, skończyła się nieco ponad pół godziny temu i po spędzeniu całego dnia w Hogsmead, wszyscy byli nieco ospali i zdecydowanie woleli spędzić spokojny wieczór w pokoju wspólnym, zamiast trenować.
Niestety ich spokój tego wieczoru miał zostać zakłócony.
Harry spojrzał w górę, gdy usłyszał, jak otwarło się wejście do pokoju wspólnego i z zaskoczeniem ujrzał, że do środka wszedł Snape.
Zaciekawiony, przyglądał się mężczyźnie. Ten zaś obrzucił spojrzeniem pokój, zatrzymując wzrok chwilę dłużej na ich kącie, aż w końcu jego spojrzenie spoczęło na Malcolmie Linndonie i Alexis Rosier, prefektach z siódmego roku i podszedł do nich.
Snape stał odwrócony do niego plecami, nie mógł więc widzieć wyrazu jego twarzy, ale Rosier zbladła odrobinę i Lonndon wyglądał poważniej niż zwykle.
Ciekaw, co się stało, wstał i podszedł do nich, wiedząc, że reszta Dworu podąży za nim.
Black zdołał jakoś dostać się do zamku, myślał Snape, a nikt przecież nie był w stanie wejść do środka, sami się o to postarali. I nieważne, jak bardzo chciał winić za to wilka, podejrzewając, że pomógł on staremu przyjacielowi, nie byłby on w stanie złamać zaklęć, które rzucił Albus.
Skupił uwagę ponownie na prefektach i zauważył, że Rosier zbladła jeszcze bardziej, a oczy Linndona rozszerzyły się. Widząc, że oboje patrzyli na coś znajdującego się za nim, poddał się pokusie i spojrzał za siebie.
Starał się, jak mógł, by nie zareagować w żaden sposób, choć było to trudne. Potter i jego Dwór szli w jego stronę. Teraz, gdy zobaczył ich w pokoju wspólnym, efekt był inny. Być może było ich zaledwie sześciu, ale wyraźnie było widać, że tych sześciu uczniów było w stanie kontrolować cały dom, bez względu na to, jak młodzi byli.
Mieli wokół siebie królewską aurę, choć wyglądali także na zimnych i niedostępnych. Inni uczniowie wodzili za nimi oczami, a ich uczucia były zbyt skomplikowane, by mógł je zidentyfikować. Najistotniejsza była jednak ich reakcja w stosunku do Pottera. Schodzili mu z drogi, a młodsi uczniowie wyglądali na zarówno sterroryzowanych, jak i pełnych podziwu, przez co nie wiedzieli, jak się zachować i co zrobić.
Ponownie musiał spytać samego siebie, co Potter zrobił, by otrzymać taką reakcję. Nie mógł się jednak powstrzymać od wytrzeszczenia oczu, gdy zobaczył minę jednego z drugoklasistów, który ujrzał Zabiniego. Chłopiec spoglądał na niego z czystym strachem, a uśmiechy, które pojawiły się na twarzach członków Dworu, można było określić tylko jako sadystyczne. Nie miał wcześniej pojęcia, że Draco mógł mieć na twarzy taki wyraz.
Nie był pewien, czy chciał wiedzieć, do czego zdolny był Dwór, ale w tej chwili zgadzał się z innymi profesorami. Potter miał ogromny wpływ na Ślizgonów, ale w przeciwieństwie do pozostałych profesorów, on nie widział w tym nic dobrego.
- Dobry wieczór. - Ciepły i spokojny głos Pottera przyciągnął jego uwagę. Najwyraźniej Potter nie zamierzał wyglądać dziecinnie. - Czy jest jakiś problem, Linndon?
Severus miał ochotę warknąć i odesłać tego bachora, ale był Ślizgonem i wiedział, że jeśli zrobi coś Królowi Slytherinu poza klasą i przed tyloma Ślizgonami, będzie to samobójstwo.
Może i nie mogli otwarcie nic przeciwko niemu zrobić, ale jakikolwiek szacunek i resztki kontroli nad nimi, które jeszcze miał, zostaną stracone i wtedy dom będzie już w pełni w rękach Pottera, a tego chciał za wszelką cenę uniknąć.
- Syriusz Black był widziany w zamku - odpowiedział Linndon, zanim Severus mógł zdecydować się, co powinien zrobić i ledwo powstrzymał się od wzdrygnięcia. Znał ten ton i niemal mógł usłyszeć "mój Panie" na końcu zdania. - Profesor Snape właśnie nas poinformował, że będziemy spać w Wielkiej Sali.
- Dobrze. Rosier, Linndon, upewnijcie się, żeby każdy rocznik trzymał się razem i aby blisko każdej grupy wiekowej spał jeden z prefektów. Powiedz młodszym uczniom, że jeśli będą mieć jakiś problem, powinni zwrócić się z nim do śpiącego przy nich prefekta. Nie musicie martwić się o Dwór - zarządził Potter i było jasno widoczne, że oczekiwał, że jego rozkazy zostaną wypełnione bez zastanowienia. I sądząc po jednogłośnym "tak", które otrzymał w odpowiedzi, nie wydawało mu się, by prefekci pomyśleli w ogóle o nieposłuszeństwie.
Najwyraźniej usatysfakcjonowany, Potter odwrócił się od nich i odszedł.
Nie wiedział, jak to było możliwe, ale w tym momencie nienawidził Pottera jeszcze bardziej niż zwykle i nie miało to nic wspólnego z jego ojcem.
o.o.o.o.o.o.o
Minął ponad tydzień, odkąd Black widziany był w zamku. Najwyraźniej próbował on, i niemal mu się to udało, wejść do pokoju wspólnego Gryfonów. Według bliźniaków, Black miał hasło, ale obraz, który chronił wejście, odmówił odsunięcia się, ponieważ nie był on ani uczniem, ani profesorem. Black próbował później wedrzeć się siłą do środka i wtedy właśnie reszta wieży zauważyła, że coś się działo. Choć sytuacja była stosunkowo interesująca, Harry był raczej zirytowany. Od tego wydarzenia, jego Dwór nie zostawiał go samego ani na chwilę. Wiedział, że zastanawiali się nawet na tym, czy ktoś nie powinien zawsze spać w jego pokoju i był zadowolony, że zrezygnowali z tego pomysłu, bo w innym wypadku musiałby zainterweniować.
To była pierwsza noc, podczas której udało mu się zdobyć trochę czasu w samotności i zamierzał się nią nacieszyć.
Myślał właśnie o wybraniu się na pewien czas do biblioteki, gdy usłyszał dźwięk, który sprawił, że się zatrzymał. Dochodził on, zdawało się, z jednej z klas po jego lewej stronie, co było raczej dziwne, ponieważ nie były one używane.
Nie mogąc pohamować swojej ciekawości, otworzył drzwi i wszedł do środka, starając się nie robić hałasu. To, co zobaczył, zaskoczyło go.
Chłopiec, który zdawał się być mniej więcej w jego wieku, siedział w kącie pokoju. Jego ubrania były podarte i Harry zauważył na jego skórze kilka siniaków i nacięć.
Przez chwilę Harry stał bez ruchu, analizując sytuację. Z jednej strony, chłopiec nie słyszał go wchodzącego do klasy, mógł więc wyjść i nie mieszać się w to, ale z drugiej strony, jeśli już miałby coś zrobić, to mógłby przy okazji wynieść z tego jakąś korzyść. Nawet jeśli chłopiec miałby się okazać bezużyteczny, Harry zawsze mógłby nad tym popracować. Możliwe, że wymagałoby to nieco wysiłku, ale i tak byłoby to lepsze niż nie mieć z chłopca żadnego pożytku.
- Hej - powiedział Harry, podjąwszy decyzję. - Nic ci nie jest?
Choć jego głos był cichy i spokojny, chłopiec i tak niemal wyskoczył ze skóry i gdy podniósł głowę, by na niego spojrzeć, Harry zobaczył płynące po jego policzkach łzy. Najbardziej jednak zaskoczyła go tożsamość chłopca. Longbottom zbladł potwornie, gdy go zobaczył.
Kiedy po kilku sekundach Longbottom nadal się nie odezwał, Harry zrobił kilka kroków w jego kierunku, starając się utrzymać wokół siebie spokojną i pogodną aurę. Gdy ujrzał, że Longbottom zaczął się trząść, zatrzymał się. Nie było sensu jeszcze bardziej straszyć Gryfona.
- Nie zamierzam cię skrzywdzić - zapewnił go Harry spokojnym głosem. - Ale żebym mógł ci pomóc, musisz mi powiedzieć, co się dzieje.
Przez kilka chwil, Longbottom nic nie powiedział i Harry rozważał już kilka innych sposobów działania, gdy w końcu Gryfon się odezwał.
- Dlaczego się mną przejmujesz? - Jego głos był niewiele głośniejszy od szeptu, ale i tak można było usłyszeć w nim gorycz.
- Czy to ważne? - spytał Harry. Nie chciał okłamywać Longbottoma, zwykle unikał kłamstwa, komplikowało ono sytuację. Według niego większość ludzi nie była nawet warta, by silić się na kłamstwo. - Nie wyglądasz za dobrze, powiedz mi, co jest źle, abym mógł ci pomóc.
Ponownie minęło kilka sekund, zanim Longbottom odpowiedział.
- To tylko kilka siniaków i małych zranień.
- Chcesz mi powiedzieć, co się stało? - Harry doskonale wiedział, że było to mało prawdopodobne, ale i tak warto było spróbować.
- Nienawidzę ich - niemal warknął Longbottom, zaskakując Harry'ego. - Zawsze powtarzają, że to Ślizgoni są źli, że nie można im ufać, a spójrz, co sami zrobili. Jeśli tak wygląda bycie tymi dobrymi, to nie wiem, czym jest zło.
No cóż, nie była to bezpośrednia odpowiedź na jego pytanie, ale lepsze to niż nic. Mógł zgadnąć, kto go zaatakował, kim byli "oni", ale zbliżała się godzina policyjna i klasa, w której się znajdowali, nie była najlepszym miejscem na rozmowę, która wiedział, że odbędą.
- Możesz wstać? - spytał, przyciągając ponownie uwagę Longbottoma.
Zajęło to chwilę, ale w końcu Longbottom skinął głową, choć kiedy wstawał, stracił równowagę i niemal upadł, przed czym uratował go tylko szybki refleks Harry'ego.
- Oprzyj się o mnie - powiedział mu Harry. Niespecjalnie podobało mu się, że miał służyć chłopcu za podporę, ale bez tego dotarcie do pokoju wspólnego zajęłoby im wieki.
- Gdzie idziemy? - spytał Longbottom, gdy opuścili salę.
- Do pokoju wspólnego Ślizgonów - odpowiedział spokojnie Harry.
- Co? - zapiszczał Longbottom, próbując oddalić się od Harry'ego, jak tylko mógł, co nie było łatwe, ponieważ ten drugi nie zamierzał go puścić.
- Nie martw się, jesteś ze mną, nic ci się nie stanie - zapewnił go Harry. Jeśli dobrze to rozegra, być może zyska nawet nowego członka Dworu.
Longbottom spojrzał na niego z niedowierzaniem, ale przestał się wyrywać, co Harry uznał za dobry znak.
Gdy Harry powiedział hasło i wszedł do środka z Longbottomem, nie był w stanie stwierdzić, kto był bardziej oszołomiony: Ślizgoni czy Longbottom.
Harry niemal zaciągnął Longbottoma do miejsca, gdzie rozsiadł się jego Dwór. Gdy chłopak zobaczył, kto tam był, był zszokowany.
- Wy! - wykrzyknął, wskazując na bliźniaków, którzy leżeli na kanapie, czytając książkę.
Słysząc okrzyk Longbottoma, wszyscy członkowie Dworu spojrzeli na niego, przez co Longbottom zbladł i zaczął się jąkać. Powstrzymując westchnienie, Harry pchnął go na najbliższą kanapę.
- Adrian, zajmij się nim - zarządził, podchodząc do swojego fotela, biorąc do ręki leżącą na stole książkę i usadawiając się wygodnie. Wiedział, że jego Dwór wszystkim się zajmie.
Adrian nie pomyślał nawet, by spytać Harry'ego, czemu przyprowadził ze sobą Gryfona. Inni mogliby to uznać za dziwne, że podążał on - a raczej podążali, bo pozostali członkowie robili to samo - za Harrym z taką łatwością, z takim oddaniem. Dla nich jednak było to tak naturalne jak oddychanie. Gdyby ktoś zapytał go o powód, nie potrafiłby udzielić odpowiedzi, która usatysfakcjonowałaby pytającego. Wątpił, by zaakceptowali oni lub zrozumieli odpowiedź brzmiącą: "ponieważ to Harry".
- Hej, lwiątko - powiedział delikatnie, nie chcąc stresować go jeszcze bardziej. - Możesz mi powiedzieć, jakie są twoje rany?
Kiedy chłopak nie odpowiedział, westchnął i spojrzał na bliźniaków.
- Neville - powiedział Fred, klękając przed kanapą, na której siedział Neville. - Możesz zaufać Adrianowi.
- Co tu robicie? - spytał Neville, spoglądając zszokowany na Freda.
- Porozmawiamy po tym, jak Adrian się tobą zajmie, dobrze? - próbował przekonać go George.
Widząc, że Neville skinął głową, Adrian zabrał się do pracy. Nie był specjalistą, ale znał kilka zaklęć diagnostycznych i parę uzdrawiających. Harry zasugerował, że może się to przydać, zwłaszcza gdy trenowali.
- To tylko kilka siniaków i zranień, najgłębsze jest na twojej piersi, ale gdy już się zagoi, nie zostanie po nim nawet blizna - poinformował ich Adrian i spoglądając na Grahama, ciągnął dalej: - Czy mógłbyś pójść do mojego pokoju i przynieść balsam na siniaki? Jest w niebieskim słoiku na drugiej półce szafki obok kanapy. - Widząc, że Graham pokiwał głową, ponownie spojrzał na Neville'a. - Zamierzam uleczyć twoje rany i naprawić ubranie. Balsam jest dla ciebie i powinieneś się nim posmarować przez pójściem spać. Jutro będziesz zdrowy jak ryba.
- Dziękuję - wyszeptał Neville.
Adrian zaśmiał się.
- Nie masz za co mi dziękować, jesteś teraz jednym z nas.
- Co? - wykrzyknął osłupiały Nevillle.
- Harry cię przyprowadził - wyjaśnił ze śmiechem Theo. - To czyni cię jednym z nas.
- A-aaa-ale... a-ale...
- Nie martw się - dodał Draco, który na chwilę przerwał czytanie. - Troszczymy się o swoich.
Neville wydawał się być w szoku i nie wiedząc, co zrobić, spojrzał na Harry'ego. Harry niemal jakby poczuł na sobie jego spojrzenie, opuścił swoją książkę i spojrzał mu w oczy. Skinął jedynie głową, ale dla Neville'a, chłopca, który zawsze był samotny, który nigdy nie miał nikogo, kto zdawał się o niego troszczyć, to skinienie było ważniejsze, niż był to w stanie wytłumaczyć. Dzięki temu prostemu gestowi, Dwór zyskał kolejnego członka, który będzie mu fanatycznie lojalny.
Widząc, że Neville uspokoił się odrobinę, a na jego twarzy pojawił się niewielki uśmiech, Fred zdecydował się spytać:
- Możesz nam powiedzieć, co się stało?
- A co powiesz na to: Fred i ja powiemy ci, dlaczego tu jesteśmy, a ty opowiesz nam, co się stało? - zasugerował George, widząc, że Neville czuł się nieco niekomfortowo.
Neville skinął głową i bliźniacy usiedli obok niego na kanapie.
- Jak wiesz, Fred i ja pochodzimy z dużej rodziny. I dla wszystkich spoglądających na to z zewnątrz, nasi rodzice są idealni. Ale prawda jest taka... Cóż, trochę trudno to wyjaśnić. Ale to tak, jakbyśmy, Fred i ja, nie pasowali do modelu, według którego powinny być zbudowane wszystkie ich dzieci.
- Nasz ojciec nie jest zbyt często obecny, zawsze będąc w pracy. A kiedy nie pracuje, jest w swojej szopie, bawiąc się mugolskimi przedmiotami, co daje naszej matce wolną rękę. Nie pamiętam dnia, kiedy George i ja nie byliśmy porównywani do naszych braci, zwłaszcza Percy'ego...
- Nie winimy Billa i Charliego, obaj wyjechali, gdy tylko ukończyli Hogwart i nigdy nie lubili tego, co mówiła matka, ale Percy...
- Percy wykorzystywał każdą okazję, jaką miał, by powiedzieć George'owi i mnie, że jesteśmy rozczarowaniem, że nasza matka wolałaby, abyśmy byli tacy jak on.
- A nasza matka, no cóż, nigdy temu nie zaprzeczyła.
- Dalej mamy Rona i Ginny. Ginny jest dzieckiem, jedyną dziewczynką, mogłaby zabić kogoś na oczach matki, a ona i tak powiedziałaby, że to nie była jej wina. A Ron... Ron wierzy, że ma tyle do udowodnienia, że stał się ignoranckim, oszukującym samego siebie bigotem, który wierzy, że wszystko mu wolno, tylko dlatego, że tego chce.
- Fred i ja nigdy nie czuliśmy się częścią rodziny, tak samo jak Bill i Charlie. Słyszeliśmy, jak raz o tym rozmawiali, ale byliśmy zbyt mali, by zrozumieć, co mieli na myśli.
- I w ostatnim roku znaleźliśmy Harry'ego. Znaleźliśmy miejsce, gdzie możemy należeć. Tutaj nikt nie dba, czy ja i George pasujemy do jakiegoś modelu. Tak długo, jak jesteśmy z nimi, akceptują nas takimi, jacy jesteśmy.
Umilkli na chwilę. W trakcie rozmowy Graham wrócił i położył słoik z balsamem obok Neville'a, po czym usiadł przy nim. Widać było, jak bardzo chłopak skupiony był na bliźniakach, bo nawet tego nie zauważył.
- Zgubiłem pergamin z hasłem potrzebnym do wejścia do pokoju wspólnego Gryffindoru, to stąd Black je znał. - Neville wyglądał na zawstydzonego, przyznając się do tego i nie wydawał się chcieć mówić nic więcej. Wziął jednak kilka głębokich oddechów i zbierając swoją gryfońską odwagę, kontynuował: - Gryfoni zostali poinstruowani, by nie dawać mi hasła...
- Nic o tym nie słyszeliśmy - przerwali równocześnie bliźniacy.
- Nie było was wtedy w pokoju wspólnym. Percy wydał rozkaz jako Prefekt Naczelny, powiedział, że jestem hańbą dla Gryffindoru i że pozostali Gryfoni nie mogą pozwolić, żebym dłużej przynosił wstyd naszemu domowi. Niektórzy uczniowie, zwłaszcza ci z mojego dormitorium, zdecydowali się pokazać mi, co się stanie, jeśli nie będę się zachowywał jak Gryfon i nie przestanę ich zawstydzać. Percy zobaczył, co zrobili i powiedział: Upewnij się, że dobrze się prezentujesz. Nie sądzisz, że już dość zhańbiłeś Gryffindor? I zostawił mnie w klasie, w której znalazł mnie Harry.
- Przepraszam, ale wasz brat to drań - skomentował Blaise, zwracając się do bliźniaków, kiedy Neville zamilkł na dłuższą chwilę.
- Wiemy - odpowiedzieli obaj, wyglądając nadzwyczaj poważnie.
- Hej, Neville - powiedział, gdy zauważył, że Neville wygląda na niego wystraszonego. - Nie musisz się bać. Jesteś teraz jednym z nas. Jesteś częścią Dworu Harry'ego.
Podnosząc głowę, Neville rozejrzał się wokół i zobaczył, że wszyscy się do niego uśmiechali. Odpowiedział uśmiechem. Mógł nie wiedzieć, czym był Dwór, ale był teraz jego częścią i gotów był zrobić wszystko, by być godzien tego, co dał mu Harry.
o.o.o.o.o.o.o
Zbliżał się koniec listopada i Harry był z przyjaciółmi w pokoju treningowym, brakowało jedynie bliźniaków.
W ciągu ostatnich dwóch tygodni, bliźniacy byli raczej roztargnieni, ale zawsze pojawiali się na treningach. Harry zdecydował, że jeśli nie pojawią się przed końcem dzisiejszego, będzie musiał z nimi porozmawiać. I to nawet nie dlatego, że nie przyszli na trening, ale ich dziwne zachowanie zaczynało go martwić, nie żeby się do tego przyznał.
- Właśnie tak, Neville!
Okrzyk Theo przyciągnął jego uwagę i spojrzał w jego kierunku. Członkowie Dworu otaczali Neville'a, ucząc go nowego zaklęcia.
Spędzili ostatnie kilka tygodni, ucząc Neville'a, aby znalazł się na ich poziomie. Przez kilka pierwszych dni Harry nie mógł zrozumieć, dlaczego Neville najwyraźniej nie był w stanie rzucić nawet najprostszych zaklęć, zwłaszcza, że wyczuwał magię chłopca i wiedział, że była ona na sporo wyższym poziomie niż u przeciętnego czarodzieja.
Dopiero gdy Neville przyznał się, że babcia zmuszała go, by używał różdżki swojego ojca, problem się wyjaśnił. Nie mogli nic na to teraz poradzić, więc zdecydowali się pomóc mu tak bardzo, jak tylko mogli i upewnić się, by przynajmniej nauczył się teorii.
Uzgodnili, że spotkają się na ulicy Pokątnej podczas przerwy z okazji święta Jul, gdzie kupią mu nową różdżkę. W ten sposób nie będzie musiał o tym mówić swojej babci. Początkowo Neville był temu przeciwny, bał się, co może zrobić jego babcia, ale Harry zdołał go przekonać.
Neville dobrze pasował do ich grupy. Zadziwiające było, jak bardzo się zmienił. Nadal był raczej nieśmiały, ale pracowali nad tym i Harry był przekonany, że pod koniec roku Neville będzie całkiem inną osobą.
Słysząc odgłos otwieranych drzwi, Harry spojrzał za siebie i gdy tylko ujrzał swoje Demony, wiedział, że coś było nie tak.
- Fred? George? - spytał, spoglądając na nich i sprawiając, że pozostali odwrócili się w ich kierunku.
Bliźniacy usiedli na wolnych krzesłach przed nim i pozostali dołączyli do nich, widząc ich miny.
Bliźniacy położyli na stole kawałek starego, podniszczonego pergaminu i Harry uniósł brew.
- George i ja znaleźliśmy ten pergamin na naszym pierwszym roku. Jak go znaleźliśmy, nie jest istotne, jeśli chcesz, zawsze możemy powiedzieć ci później.
Niezmiernie rzadko można było zobaczyć tak poważne miny na twarzach Freda i George'a, więc wszyscy słuchali ich uważnie. Harry miał złe przeczucia, ponieważ w oczach bliźniaków wyraźnie widać było furię, więc nie mogło to być nic dobrego, skoro doprowadziło ich to do takiego stanu.
- Ważne jest, do czego służy ten pergamin - ciągnął George, gdy Fred przerwał. - Jest to mapa.
- Mapa Hogwartu - dodał Fred.
- Która pokazuje wszystkich w zamku i na otaczających go ziemiach.
Harry był pewien, że miał taki sam wyraz twarzy jak jego przyjaciele. Jego Demony miały w swoim posiadaniu kopalnię złota. I z pewnością wyjaśniało to także, jak udało im się znaleźć ich w zeszłym roku i jak zdołali poruszać się po zamku, nie będąc przez nikogo przyłapani.
- Odkąd usłyszeliśmy, że Black zdołał dostać się do zamku, cały czas obserwowaliśmy mapę. Zmieniamy się nawet nocą, najpierw spał jeden z nas, później drugi. Kilka tygodni temu Fred zobaczył na mapie coś, kogoś, kogo nie powinno tu być.
- Nie powinien w ogóle być żywy, a co dopiero pojawić się na mapie.
- A trzeba uwzględnić fakt, że mapa nigdy się nie myli.
- Kto pojawił się na mapie? - spytał Harry spokojnym i kontrolowanym głosem.
- Peter Pettigrew.
- Ten czarodziej, którego zabił Black? - spytał z niedowierzaniem Graham.
- Ten sam czarodziej - potwierdził George.
- Jak możecie sobie wyobrazić, uznaliśmy to za dziwne, więc wysłaliśmy list do Marcusa, aby sprawdził akta dotyczące rozprawy sądowej Blacka i potwierdził imię. Kto wie, może źle je przeczytaliśmy, nic nie szkodziło sprawdzić, czy mieliśmy rację - wyjaśnił Fred. - Marcus odpowiedział w zeszłym tygodniu. Powiedział, że nie było żadnych akt dotyczących rozprawy Blacka, nie było nawet żadnej wzmianki w rejestrze, że taka rozprawa w ogóle się odbyła.
- Wsadzili Blacka do Azkabanu bez procesu - wyszeptał Draco.
- O tym samym pomyśleliśmy.
- George i ja zaczęliśmy baczniej pilnować kropki, która podpisana była Peter Pettigrew.
- Nie możecie sobie wyobrazić, jak bardzo byliśmy zszokowani, gdy zauważyliśmy, że ta kropka prawie zawsze znajdowała się w pokoju wspólnym Gryffindoru lub w dormitorium chłopców z trzeciej klasy. I zawsze ktoś był w pobliżu, zwykle Ron.
- Ale udało nam się znaleźć moment, gdy był sam dwa dni temu i podążyliśmy za nim.
- Próbował opuścić zamek, to był szczur - powiedział im George. - Ale nie byle jaki szczur, to był Parszywek, zwierzak naszego brata.
- Przez chwilę myśleliśmy, że mapa się myliła. Oszołomiliśmy go i tak, przezorny zawsze ubezpieczony, wiecie? Zastanawialiśmy się, co powinniśmy zrobić, kiedy nagle przypomnieliśmy sobie kilka zbiegów okoliczności.
- Tak, na przykład szczur pojawił się na naszym podwórku w dniu śmierci Pettigrewa. Brakowało mu palca, a to właśnie była jedyna rzecz, którą po nim znaleźli. Poza tym, szczury nie żyją dłużej niż dziesięć lat.
- Animag. To była pierwsza rzecz, która przyszła nam na myśl - zakończył ponuro ich wyjaśnienia Fred i Harry zrozumiał dlaczego.
Tylko ktoś, kto był winny, gotów był spędzić dziesięć lat w samotności, kryjąc się pod postacią szczura.
- Gdzie jest ten szczur - spytał Harry, jego myśli pędziły jak oszalałe.
Fred i George wymienili spojrzenia i wyjęli z plecaka, który ze sobą przynieśli szklany pojemnik, w którym siedział pospolity, gruby, szary szczur.
- Trzymaliśmy go oszołomionego lub unieruchomionego i zaczarowaliśmy pojemnik tak, by nie dało się go stłuc. Uczyliśmy się zaklęcia, które można rzucić na zwierzę, by sprawdzić, czy jest animagiem, czy nie. Jeśli zaświeci się na zielono, jest to zwierzę, jeśli na czerwono - animag. To dlatego nie powiedzieliśmy nic wcześniej, chcieliśmy mieć możliwość, potwierdzenia naszej teorii - poinformował go Fred.
- Obudź go i rzuć zaklęcie - rozkazał Harry głosem zimniejszym niż zwykle.
Fred skinął głową i skierował różdżkę na szczura. Harry chciał zobaczyć, jak zachowa się zwierzę, gdy będzie przytomne. Gdy tylko szczur się obudził, rozejrzał się wokół i kiedy zobaczył, że mu się przyglądano, zaczął biegać wkoło szklanego pojemnika, próbując się wydostać. Fred jednak dobrze wycelował i trafił go zaklęciem. Wszyscy wstrzymali oddech i zdawało się, że minęła wieczność, choć w rzeczywistości było to zaledwie kilka sekund, zanim szczur zaczął świecić się na czerwono.
Harry ukląkł na podłodze, tak by móc się znaleźć na wysokości szczura, który zamarł teraz całkowicie w swojej klatce i spoglądał na Harry'ego z czymś, co wyglądało na panikę, choć nie miał pewności, ciężko było ocenić emocje szczura.
- No, no, no, co my tutaj mamy? - spytał Harry głosem pełnym złośliwej radości. - Witaj, Peter.
o.o.o.o.o.o.o
- Co zrobiłeś ze szczurem? - spytał kolejnego dnia rano Blaise.
- Jest w bezpiecznym miejscu - odpowiedział Harry z szatańskim uśmiechem. - Nadal zastanawiam się, do czego najbardziej się przyda.
Żaden z jego przyjaciół nie mógł się powstrzymać od śmiechu, doskonale wiedzieli, jak Harry zamierzał się zająć szczurem. Wystarczająco często słyszeli od niego, że nie miał na kim przetestować kilku klątw, które go zainteresowały.
Potrząsnęli głowami i opuścili pokój wspólny. Był weekend i większość uczniów nadal spała. Oni sami byli już na nogach tylko dlatego, że chcieli zrobić sobie poranny trening.
Był to więc czysty przypadek, że tego dnia wybrali inną drogę do swojego pokoju treningowego i że byli tak wcześnie na nogach, i czystym przypadkiem przechodzili akurat koło tej konkretnej skrytki na miotły.
- Zamknijcie się - rozkazał Harry, próbując lepiej usłyszeć dźwięk, który wiedział, że usłyszał wcześniej.
Pozostała piątka natychmiast ucichła, spoglądając na Harry'ego z ciekawością. Draco już miał zapytać, co było nie tak, kiedy wszyscy usłyszeli ten dźwięk.
Dochodził zza zamkniętych drzwi po prawej stronie Harry'ego i chłopak słyszał go wystarczająco często, by wiedzieć, że ktoś płakał.
Pomyślał przez chwilę o zignorowaniu tego. W końcu była mała szansa, by miało to z nim coś wspólnego, ale przypomniał sobie Neville'a i zmienił zdanie. Może uda mu się jakoś to wykorzystać.
Dając swoim przyjaciołom znak, by się zatrzymali, podszedł do drzwi i otworzył je. Była to skrytka na miotły, przepełniona jakimiś rupieciami i czymś co, jak podejrzewał, było sprzętem do czyszczenia. Na podłodze zaś siedział dziewczynka. Naga dziewczynka.
Mózg Harry'ego potrzebował kilku sekund, by dotarło do niego, co zobaczył, ale gdy tylko tak się stało, zaczął analizować sytuację.
Dziewczynka miała na ciele kilka zadrapań, ale poza tym wyglądała dobrze i Harry podziękował Merlinowi, że nie była bardziej skrzywdzona lub, co gorsza, zgwałcona. Nieważne, jak bardzo był sadystyczny, było kilka rzeczy, których nie tolerował i gwałt był jedną z nich, zwłaszcza że dziewczynka nie wyglądała, jakby miała więcej niż jedenaście, góra dwanaście lat.
- Hej - powiedział delikatnym i ciepłym tonem, nie chcąc jej wystraszyć.
Dziewczynka o jasnych, niemalże srebrnych, długich włosach, które otaczały jej przypominającą lalkę twarz, z wielkimi, niebieskimi, pełnymi łez oczami, spojrzała na niego. Nie próbowała się zasłonić, ani się nie odezwała.
- Jestem Harry, a ty jak masz na imię?
- Luna - odpowiedziała po kilku długich sekundach dziewczynka, słodkim i rozmarzonym głosem.
- Cześć, Luno. Nie jest ci zimno?
Luna pokiwała głową. Był to niewielki, prawie niezauważalny ruch, ale Harry'emu to wystarczyło i uśmiechnął się. Przynajmniej dziewczynka reagowała. Nie zastanawiając się nawet nad tym, zdjął swój płaszcz i owinął go wokół Luny.
- Luna, chciałbym, abyś z nami poszła, żebyśmy mogli wyleczyć te zadrapania i dać ci jakieś ubranie. W porządku?
Oczy Luny odnalazły jego i Harry poczuł się, jakby patrzyła wprost na jego duszę, ale mimo to nie przerwał kontaktu wzrokowego. Zdawało się, że minęły wieki, zanim Luna najwyraźniej uznała to, co zobaczyła, za satysfakcjonujące, ponieważ skinęła i wstała, trzymając płaszcz blisko ciała.
- Draco, idź po pozostałych troje. Gdy tylko się pojawią, zabierz ich do mojego pokoju - poinstruował Harry, obejmując Lunę w pasie ramieniem i przyciągając ją blisko. Nie wiedział, czy nie wpadną na kogoś po drodze, ale na wszelki wypadek wolał mieć Lunę blisko siebie. Zaczął iść w stronę pokoju wspólnego Ślizgonów. Pozostali, widząc, co zamierzał Harry, otoczyli ich, tworząc barierę, która odgradzała Lunę od spojrzeń innych ludzi.
Szczęśliwie, nie spotkali nikogo i pokój wspólny także był pusty, co nie było specjalnie zaskakujące. Było niewiele po wpół do siódmej w sobotni poranek, nic więc dziwnego, że uczniowie nadal spali lub przynajmniej byli jeszcze w swoich dormitoriach.
Harry dał Lunie pozwolenie na wejście do jego pokoju, po czym posadził ją na swoim łóżku, podczas gdy inni usadowili się na kanapach ustawionych w pobliżu okien, gdzie Harry stworzył mały salon.
- Luna, Adrian wyleczy te wszystkie zadrapania, dobrze? Możesz mu zaufać.
Ponownie poczuł się, jakby Luna zaglądała w jego duszę.
- Ufam ci, Harry Potterze - powiedziała w końcu tym samym rozmarzonym tonem.
Harry uśmiechnął się i przywołał Adriana i widząc, że Luna nie miała nic przeciwko drugiemu chłopakowi, odsunął się nieco.
- Dobby - zawołał, nie podnosząc głosu, niemalże szepcąc.
Niemal natychmiast pojawił się skrzat domowy. Należał on wprawdzie do Malfoyów, ale był fanatycznie lojalny Harry'emu. Lucjusz powiedział nawet, że zastanawiał się, czy nie dać go Harry'emu w prezencie urodzinowym, skoro skrzat i tak już był wobec niego lojalny, ale Harry odmówił, mówiąc, że nie miał domu, w którym elf mógłby pracować. Stwierdził jednak, że gdy tylko będzie miał własny kąt i jeśli oferta nadal będzie wtedy aktualna, wtedy ją zaakceptuje. Nie powstrzymało to jednak Dobby'ego przed spełnianiem każdego jego życzenia, nawet jeśli Harry nie był jego Panem.
- Paniczu Harry Potterze, proszę pana, co Dobby może zrobić dla Panicza? - I nie powstrzymało go to także przed nazywaniem go Paniczem.
- Dobby, potrzebuję cię, żebyś kupił trochę ubrań dla Luny, masz moje pozwolenie, by zabrać pieniądze z mojej skrytki. Kup wszystko, co uznasz za konieczne i przynieś Lunie.
- Tak, Paniczu. - I z cichym trzaskiem zniknął.
- Nie musiałeś tego robić. Moje ubrania w końcu gdzieś się pojawią.
Harry odwrócił się i zobaczył przyglądającą się mu Lunę. Jej wielkie, niebieskie oczy były nieobecne, jak gdyby tak naprawdę była gdzieś indziej.
- Wiem, że nie musiałem. Zrobiłem to, ponieważ chciałem. Może weźmiesz gorącą kąpiel, żebyś mogła nieco się zagrzać?
- Dobrze, Harry Potterze, pójdę. Możesz porozmawiać ze swoim Dworem.
Próbując nie pokazać, jak bardzo zszokowała go ta odpowiedź, Harry wskazał jej drogę do łazienki i gdzie można znaleźć ręczniki oraz pozostałe rzeczy. Gdy skończył, poszedł usiąść ze swoimi przyjaciółmi. Minutę później pojawił się Draco, z za nim Fred, George i Neville.
- Hej, co się dzieje? Draco nie powiedział - spytał Fred, siadając na wolnym miejscu.
Harry opowiedział im, co się stało. Fred i George wymienili spojrzenia.
- Czy to blondynka, mała, z dużymi, niebieskimi oczami i wygląda na rozmarzoną, jakby nie do końca była obecna? - spytał Fred. Gdy Harry skinął potakująco, George kontynuował.
- To Luna Lovegood. Mieszka blisko nas, jej ojciec jest właścicielem Żonglera. Większość ludzi nazywa ją Pomyluną, bo jest trochę dziwna.
- Uczniowie zawsze ją wyśmiewali, podejrzewam, że przeistoczyło się to w znęcanie - dodał Fred.
- Cieszę się, że nie została zgwałcona - przyznał się Graham. Jego spojrzenie było udręczone i pozostali spojrzeli na niego ze współczuciem. Niewiele osób o tym wiedziało, ale Graham miał młodszą siostrę. Gdy był na drugim roku, jego rodzice udali się do mugolskiego Londynu w interesach, zabierając ze sobą dziewczynkę. Rozdzielili się i rodzice stracili ją z oczu w tłumie. Została znaleziona kilka godzin później, zamordowana i brutalnie zgwałcona. Miała tylko dziewięć lat. Nigdy nie dowiedzieli się, kto to zrobił, nie wiedzieli nawet, czy było to mugol, czy czarodziej, choć aurorzy wierzyli, że musiał to być czarodziej, ponieważ na miejscu zdarzenia były ślady przypadkowej magii. Uważali więc, że musiał być to czarodziej, ponieważ nie sądzili, by mugol dokonać czegoś takiego, gdy uaktywniła się magia dziewczynki. Wybiła ona dziurę w ceglanej ścianie, a wokół były ślady po ogniu, wskazujące na to, że coś się paliło. Byli przekonani, że mugol nie byłby w stanie sobie z tym poradzić. Ich najlepsza teoria głosiła, że ktoś przechwycił ją w tłumie i był to ktoś, kto albo żywił urazę wobec rodziny, albo po prostu uznał ją za łatwą zdobycz. Harry był pewien, że ta sytuacja przywołała wszystkie złe wspomnienia.
- Jeśli to by się stało, to do końca dnia ktoś straciłby w zamku życie - powiedział Harry, przyprawiając niejednego z nich o dreszcz. Te oczy obiecywały długą i bolesną śmierć.
Neville był jedynym, który nigdy nie widział Harry'ego od tej strony. Wiedział, że ta część Harry'ego istniała, bo inni członkowie opowiedzieli mu o kilku sytuacjach, które miały miejsce, zanim dołączył do Dworu.
Początkowo nie wiedział, jak zareaguje, jeśli... Nie, nie jeśli, kiedy ujrzy tę mroczniejszą stronę Harry'ago, ale przynajmniej teraz wiedział, dlaczego pozostali używali tego pełnego podziwu tonu, gdy mówili o pewnych sytuacjach. Magia Harry'ego była uzależniająca i za każdym razem, gdy zdejmował on maskę, za każdym razem, gdy pokazywał tę mroczniejszą stronę swojej osobowości, jego magia wylewała się wręcz z jego ciała, pozwalając im wygrzewać się w jej blasku.
Nigdy w życiu nie przyszło mu do głowy, że będzie miał do czynienia z kimś takim jak Harry, a jednak był teraz tutaj, należąc do grupy, której większość członków była w jakiś sposób związana z ludźmi, którzy torturami doprowadzili jego rodziców do szaleństwa. Draco był nawet ich siostrzeńcem. Nie po raz pierwszy zapytał sam siebie, co jego rodzice powiedzieliby o tej sytuacji. Zastanawiał się, co przyniesie przyszłość, skoro był otoczony przez ludzi, którzy byli tak wyraźnie Mrocznii zdawał sobie sprawę, że mieli oni na niego wpływ. Zaledwie miesiąc temu spanikowałby, słysząc kogoś rozmawiającego z taką łatwością i tak rzeczowym tonem o zamordowaniu kogoś. Teraz jednak przemknęła mu jedynie przez głowę myśl, że miał nadzieję, że Harry przedłuży jego śmierć, jak to tylko możliwe i uczyni ją jak najbardziej bolesną. Czy to czyniło z niego Mrocznego Czarodzieja? Czy czyniło go to złym? Naprawdę nie wiedział i coś mówiło mu, że powinno bardziej go to niepokoić. Ale inna cząstka jego umysłu, i ta była większa, przypominała mu, jak traktowała go Janość i jeśli miał wybierać, to cóż, powiedzmy, że nie było nawet nad czym się zastanawiać, zawsze wybrałby Dwór. Zaakceptowali go takim, jakim był i gdyby Luna została zgwałcona i powiedziałby im, że chciał aby odpowiedzialna za to osoba cierpiała, z pewnością by go nie oceniali. Wiedział, że traktowaliby go tak samo, jak zawsze i, na Morganę, miał pewność, że nauczyli by go nawet kilku klątw pozwalających zadać komuś ból.
Zabawne było, że ta myśl w jakiś dziwny sposób dodawała mu otuchy. Dziwnie było być bezwarunkowo akceptowanym, nigdy wcześniej nie doświadczył czegoś takiego, ale to właśnie oferował mu Harry i jego Dwór. Mógł przynajmniej odwdzięczyć się im tym samym i zaakceptować ich takimi, jakimi byli, bezwarunkowo, razem z ich sadystycznymi zapędami. I wiedza, że ufali mu na tyle, by podzielić się z nim tą stroną swoich osobowości dodawała mu, jak już powiedział, otuchy.
Drzwi do łazienki otwarły się i wyrwało go to z zamyślenia. Przyciągnęło to także uwagę pozostałych.
- Luna, mam nadzieję, że podobają ci się ubrania - powiedział Harry, wskazując jej, by usiadł w fotelu.
- O, tak - odpowiedział Luna, kręcąc się wokół własnej osi, sprawiając, że spód jej sukienki zawirował. - Jest naprawdę śliczna. - I miała rację, sukienka rzeczywiście była całkiem ładna. Była srebrna, a materiał, z którego była uszyta, sprawiał, że wyglądała jakby spływała po niej, a całość dopełniał niebieski pasek. Harry nigdy by się do tego nie przyznał, ale uznał, że sukienka sprawiała, że jeszcze bardziej przypominała lalkę.
Gdy Luna już usiadła, Harry zadał pytanie, nad którym wszyscy się zastanawiali.
- Kto ci to zrobił?
- Myślą, że jestem dziwna. Czasem dziewczyny potrafią być bardziej okrutne niż chłopcy - odpowiedziała, choć nie była to satysfakcjonująca go odpowiedź, było to jednak lepsze niż nic. Przynajmniej teraz wiedział, że była to sprawka dziewcząt z Ravenclawu, a przynajmniej miał nadzieję, że tylko z tego domu.
- Będziesz jadła śniadanie z nami, przy stole Ślizgonów - poinformował ją Harry.
- Wiem - odpowiedziała spokojnie. - Czy zamierzasz je skrzywdzić? - spytała tym swoim rozmarzonym głosem.
- Nie wiem jeszcze. To zależy od ich reakcji po dzisiejszym dniu.
- Hmm, dobrze - odparła, uśmiechając się z rozmarzeniem.
- Chcę, abyś powiedziała mi, jeśli coś zrobią, nieważne co to będzie.
- Oczywiście, zrobię to - odpowiedziała Luna, jakby była to najbardziej naturalna rzecz na świecie. - Nie byłabym zbyt dobrym sługą, gdybym nie spełniała twoich rozkazów - dodała, po czym zaczęła nucić pod nosem.
Harry wymienił z resztą spojrzenia, wydawali się tak samo zagubieni jak i on. No dobrze, dziewczynka rzeczywiście była dosyć dziwna, ale kim on był, by ją za to oceniać? Z tego co widział, to oni wszyscy odbiegali sporo od normy. A zresztą, kto chciałby być normalny? Będzie idealnie do nich pasować.
Śmiejąc się, Harry wstał i pozostali natychmiast zrobili to samo, po czym podał Lunie rękę, by pomóc jej się podnieść.
- Dobrze więc, mały Kruku, witamy we Dworze - powiedział z uśmiechem Harry.