
Chapter 9
Rozdział 9 - Krew i Magia
Albus czuł się staro, nie pamiętał, kiedy ostatnio tak bardzo odczuwał swój wiek. Jak wszystko mogło pójść tak źle? Był pewien, że Kamień był bezpieczny, a teraz zniknął i prawdopodobnie miał go Voldemort. Merlin tylko wie, co mógł on zrobić z tak potężnym artefaktem.
Ostatni rok nie potoczył się tak, jak miał nadzieję. Od Harry'ego zaczynając, a na Kamieniu kończąc, nie przewidział żadnej z tych sytuacji.
Wiedział, że Voldemort pragnął Kamienia, wiedział, że Czarny Pan był w zamku, ale przez cały rok nie było ani jednej próby kradzieży Kamienia. Albus zastanawiał się nawet, czy Voldemort nie chciał dać im fałszywego poczucia bezpieczeństwa, ale przerwa bożonarodzeniowa przyszła i minęła, a nadal nic się nie stało i zaczął w końcu myśleć, że być może się pomylił.
I nie chodziło tylko o to, że Voldemort nie próbował nic zrobić w związku z Kamieniem. Liczył się także fakt, że nie próbował też niczego przeciwko Harry'emu i to najbardziej go zdumiewało.
Nie żeby życzył Harry'emu źle, ale przygotował się na taką okoliczność, a jednak nic się nie wydarzyło. Myślał, że Voldemort nie będzie w stanie powstrzymać się przed zaatakowaniem chłopca, ale z tego, co było mu wiadomo, nie ucierpiał nawet jeden włos na jego głowie. Oczywiście, cieszył się, że Harry'ego nie spotkała żadna krzywda, ale nadal było to coś, na co nie był przygotowany.
Harry był kolejnym elementem układanki, który go zaskoczył. Oczekiwał, że Harry zostanie przydzielony do Slytherinu, ale nie spodziewał się tego, co chłopiec zrobił w tym domu.
Biorąc pod uwagę, ilu Śmierciożerców miało dzieci w Slytherinie i jak wielu uczniów wierzyło w doktrynę czystej krwi, spodziewał się, że Harry będzie w tym domu raczej odizolowany. Podejrzewał, że chłopiec będzie chodził ze spuszczoną głową, próbując pozostać niezauważonym. Częściowo miał rację, na początku Harry rzeczywiście był odosobniony, rozmawiając jedynie z młodym Theodorem Nott'em i czy to także nie było zaskakujące? Spośród wszystkich uczniów, to Nott zaprzyjaźnił się z Harrym, czego Albus nigdy by się nie spodziewał, biorąc pod uwagę, komu lojalni byli jego ojciec i dziadek. Chłopcy jednak zbliżyli się bardzo do siebie, a później dołączył do ich małej grupki także Marcus Jugson, którego, jak twierdził Severus, Harry odesłał do Skrzydła Szpitalnego z połamanymi kośćmi.
Wtedy właśnie zaczął lękać się ścieżki, jaką mógł obrać Harry.
Marcus Jugson był zwolennikiem czystości krwi, a Albus wiedział na pewno, że Harry gardził mugolami. Kto mógł stwierdzić, że nie myślał tak samo o mugolakach?
Po przerwie świątecznej poczuł się jeszcze bardziej strapiony. Może i nie był Ślizgonem, ale potrafił rozpoznać Dwór, gdy go zobaczył. A pośrodku, wyraźnie podkreślając swoją pozycję, siedział Harry.
Albus podejrzewał, że powinien być oczekiwać czegoś takiego. Jakaś cząstka jego świadomości nie była takim rozwojem sytuacji ani trochę zaskoczona, ale szczerą prawdą było, że nie przymknęło mu nawet przez myśl, że Harry mógłby ustanowić Dwór.
Był niezmiernie zafrasowany. Spodziewał się, że uczniowie z innych domów będą teraz atakowani, oczekiwał obelg i Ślizgonów, a zwłaszcza członków Dworu, poruszających się po Hogwarcie, jakby zamek należał do nich. Oczekiwał wielu rzeczy, więc był, delikatnie mówiąc, oniemiały ze zdumienia, gdy nic się nie wydarzyło.
Przeciwnie do jego oczekiwań, Ślizgoni wydawali się być spokojniejsi. Nie zaczynali bójek, nie wyśmiewali ani nie obrażali innych, w ogóle przestali sprawiać problemy. Wszyscy zachowywali się jak przykładni uczniowie. I to nie tylko ich zachowanie się zmieniło, większość Ślizgonów miała teraz także wyższe oceny. Każdy z nich zdawał się walczyć o jak najlepsze stopnie.
Albus nie miał pojęcia, co się działo, ale pewien był, że stał za tym Harry. Teraz tylko musiał się dowiedzieć, jaki był jego cel. Gdyby sytuacja była inna, uznałby za niedorzeczną myśl, że dziecko mogło mieć jakieś plany i cele. Jednak z tego, co dotąd zaobserwował na temat Harry'ego, uznał, że należało zapytać właśnie, jaki był zamysł chłopca, a nie czy w ogóle miał on jakiś.
Kręcąc nieznaczenie głową, spojrzał przez okno akurat na czas, aby zobaczyć przelatującą przez nie sowę, trzymającą w szponach Proroka Codziennego. Było później. niż mu się zdawało, skoro gazeta już dotarła. Nie zauważył, że tak wiele czasu spędził, rozmyślając nad wydarzeniami poprzedniego roku. Profesorowie, którzy pozostali w zamku, z pewnością kończyli już śniadanie, lepiej więc będzie, jeśli zje posiłek w swoim gabinecie. Zawsze może poprosić skrzata domowego o jego dostarczenie.
Natychmiast jednak zapomniał o zamiarze zawołania skrzata, gdy ujrzał nagłówek Proroka Codziennego.
Szybko przeczytał wywiad i kiedy skończył, mógł jedynie oniemiały wpatrywać się w gazetę. Domyślał się, że powinien był to przewidzieć, ale tak samo jak z Dworem, taka możliwość nie przemknęła mu nawet przez głowę. Wiedział, że powinien był o tym pomyśleć, ale tak się nie stało. To tak jak podczas gry w szachy z przeciwnikiem, który podąża za innym zestawem zasad. Nie możesz przewidzieć kolejnego jego ruchu, ponieważ każdy z was gra w inną grę, nawet jeśli nazywa się ona tak samo.
Odwrócił uwagę od gazety, gdy otrzymał ostrzegawczy sygnał od barier przy wejściu do jego gabinetu, że ktoś właśnie do niego zmierzał. Albus założyłby się o wszystkie swoje cytrynowe landrynki, że był to Severus.
Kilka sekund później, usłyszał pukanie do drzwi i zanim nawet mógł powiedzieć "wejść", drzwi zostały otwarte i Severus niemalże wdarł się do środka, trzymając w dłoni egzemplarz Proroka Codziennego.
Nie musiał być jasnowidzem, by wiedzieć, o czym chciał porozmawiać Severus.
- Podejrzewam, że przeczytałeś Proroka?
Jedyną odpowiedzią było piorunujące spojrzenie, podczas gdy Severus usiadł na krześle naprzeciwko niego.
- Wiedziałem, że bachor jest taki sam, jak był jego ojciec. Pragnie jedynie sławy i uwagi.
Albus uniósł brew. Wiele myśli przyszło mu do głowy po przeczytaniu tego wywiadu, ale to nie była jedna z nich.
- Naprawdę w to wierzysz? - spytał Mistrza Eliksirów, przyglądając mu się uważnie. Severus, zdawało się, zestarzał się na jego oczach.
- Oczywiście, że nie. Dzieciak jest całkiem inny niż Potter, ale wiara w to jest lepsza niż alternatywa.
- A jaka jest alternatywa?
- Że używa on prasy, aby ułatwić sobie dotarcie do celu, choć nie mam pojęcia, gdzie leży jego cel. Bez zwłoki użył swojej pozycji jako Chłopiec, Który Przeżył dla własnego zysku - stwierdził pogardliwie Severus. Może i bachor nie był podobny do swojego ojca, nie oznaczało to jednak, że musiał go lubić.
- Nigdy nie prosił o tę pozycję, to my ją mu daliśmy. To my stworzyliśmy "Chłopca, Który Przeżył". Świat potrzebował bohatera, więc sobie takiego stworzył. Jest Ślizgonem, czy naprawdę dziwi cię, że wykorzystał tę sytuację?
Severus nie odpowiedział, ale Albus nie spodziewał się, że to zrobi. Obaj byli świadomi, że powinni byli przewidzieć taką możliwość. Nie powinno było ich zaskoczyć, że Harry użył swojej sławy.
- Co zamierzasz zrobić w związku z tym artykułem? - spytał Severus.
- Zrobić? Co masz na myśli?
- Wszyscy w Czarodziejskim Świecie przeczytają, że Chłopiec, Który Przeżył żyje w sierocińcu i jestem pewien, że niejedna rodzina będzie chciała go zaadoptować. Może lepiej by było, gdybyśmy zabrali go do Dursleyów.
- Nie mogę zrobić nic więcej, niż tylko poprosić parę godnych zaufania rodzin, aby spróbowali go zaadoptować. Nie martwię się tym w tej chwili, wiesz, że takie sprawy długo trwają. Poza tym, Harry ma już dwanaście lat, a w tym wielu pyta się dzieci, czy chcą być zaadoptowane przez daną rodzinę. Nie sądzę, by Harry pozwolił przygarnąć się pierwszej lepszej osobie. Odesłanie Harry'ego do Dursleyów byłoby największym błędem, jaki mógłbym zrobić. Powodem, dla którego na początku chciałem go tam umieścić, była ochrona, którą zapewniała mu krew Lily. Ta ochrona jednakże już dawno zniknęła. A tak czy owak, Harry gardzi mugolami, wolę nie myśleć o tym, co mógłby zrobić, gdyby Dursleyowie go rozzłościli.
- Zabiłby ich - powiedział z przekonaniem Severus, nawet przez chwilę nie wątpiąc w swoje słowa.
- Severusie...
- Nawet nie próbuj. Wiesz, tak samo jak ja, co stało się w sierocińcu. Jaką masz gwarancję, że nie zrobi tutaj tego samego? Skąd wiesz, że to już się nie stało? Wiedziałem, że nigdy nie powinniśmy byli przyprowadzać tutaj tego dzieciaka. Powinien był umrzeć w tamto Halloween, przynajmniej wtedy nie musielibyśmy się z nim teraz użerać!
Pod koniec Severus niemalże już krzyczał, zaskakując Albusa. Nieważne, jak bardzo mężczyzna nienawidził Jamesa i wszystkiego, co miało związek z Potterami, nieważne, jak duży niepokój budził w nim Harry, Albus nie sądził, aby życzył on chłopcu śmierci. A tego właśnie chciał Severus. Nie powiedział tego wszystkiego tylko, aby dać upust swoim emocjom, lecz naprawdę tak właśnie się czuł. Albus nie rozumiał, jak można było życzyć rocznemu dziecku śmierci. Wypełniło go poczucie zawodu, miał nadzieję, że Severus zdoła pokonać swoją gorycz. Na próżno najwyraźniej.
- Czy tak właśnie? Chcesz więc teraz o to zadbać? Chcesz, abym przytrzymał go, kiedy ty wystrzelisz w niego Zaklęciem Uśmiercającym? - Jego ton był pogodny, ale z jego oczu zniknęło zwykłe migotanie i było one teraz zimne niczym lód.
- Nie patrz na mnie w ten sposób! - warknął Severus. - Wiesz, że torturował te dzieci i jeden z chłopców, tak powiedzieli, sam się zabił! Wiem, że to on go zabił. Powinien przynajmniej być teraz w Azkabanie!
Albus wiedział, że to, co zamierzał powiedzieć, było ciosem poniżej pasa, ale Harry był jego uczniem i dopóki tak pozostało, jego zadaniem było chronić chłopca najlepiej, jak potrafił.
- Co czyni ciebie tak różnym od Harry'ego?
Severus spojrzał na niego spod przymrużonych powiek.
- Co masz na myśli?
- Torturowałeś i zabijałeś w imię Czarnego Pana Voldemorta i jego idei. Ty dostałeś drugą szansę, dlaczego Harry, dziecko jeszcze, nie zasługuje na nią?
Albus zobaczył, jak Severus zbladł i z jego oczu można było wyczytać, że poczuł się zdradzony. Powstrzymał westchnięcie, wiedział, że był to cios poniżej pasa, że Severus żałował czynów, których się dopuścił w służbie Czarnego Pana i że spędził wiele nocy nawiedzany przez wspomnienia z tego okresu, ale Albus nie żałował tego, co powiedział. Harry był jego uczniem i nie mógł pozwolić, aby ktoś mu groził. Poza tym, chłopiec był ich jedyną nadzieją przeciwko Voldemortowi.
- Być może to prawda - odparł Severus, źle kryjąc swój gniew. - Jednakże ja nie zacząłem torturować i zabijać, zanim jeszcze byłem na tyle duży, by pójść do Hogwartu. Ja nie ustanowiłem Dworu jeszcze przed ukończeniem pierwszej klasy. Ja nie otaczałem się najlepszymi uczniami z mojego roku i wyższych klas.Ja nie udzielałem wywiadów, aby wpłynąć na sposób, w jaki patrzyło na mnie społeczeństwo. Ja nie zachowuję się jak dążący do władzy Czarnym Pan. - Gdy Severus dotarł do ostatniego zdania, wstał i podciągając w górę rękaw, odsłonił znajdujący się na jego przedramieniu Mroczny Znak. Był czarny niczym smoła i nawet siedzący po drugiej stronie biurka Albus czuł emanującą z niego magię. - Biorąc to wszystko pod uwagę, co każe ci wierzyć, że nigdy nie będzie miał takiego znaku? Co każe ci wierzyć, że Potter się do niego nie przyłączy? On powrócił, Albusie. Nie możemy walczyć z dwoma Czarnymi Panami jednocześnie.
Albus westchnął. Sam także zadawał sobie to pytanie i jedynym jego pocieszeniem, gdy nie mógł znaleźć na nie odpowiedzi, był fakt, że Voldemort nigdy z nikim nie podzieliłby się władzą, a już zwłaszcza nie z Harrym Potterem, chłopcem, który doprowadził do jego upadku.
- Czy naprawdę wierzysz, że Czarny Pan zaakceptowałby w swoich szeregach Chłopca, Który Przeżył? - zapytał. Był pewien, że miał rację. - Jest przecież także przepowiednia...
- Przepowiednia? - spytał Severus, spoglądając na niego z niedowierzaniem. - Gdzie w tej przeklętej przepowiedni jest powiedziane, że ten, który posiada moc zniszczenia Czarnego Pana, jest Jasnym Czarodziejem? Gdzie jest powiedziane, że zabije go, aby nas uratować? Z tego, co nam wiadomo, Potter może to zrobić, by zająć jego miejsce! Ty zaś nie robisz nic, podczas gdy on zbiera dla siebie poparcie, rośnie, uczy się i staje się coraz potężniejszy. Powinieneś działać! Działać teraz, gdy jeszcze możemy go kontrolować, nawet jeśli musiałbyś najpierw go złamać i zamienić w swoją idealną broń!
Pod koniec tego wywodu prawie krzyczał. Poniosło go do tego stopnia, że nie zauważył nawet, jak temperatura w gabinecie wyraźnie spadła. Dopiero gdy kilka przedmiotów zaczęło się trząść, obaj mężczyźni zauważyli, jak wiele magii Albusa wirowało wokół nich swobodnie i dyrektor szybko się opanował. Severus zbladł odrobinę, przez chwilę zapomniał, że Albus Dumbledore był jedynym, który mógł się mierzyć z Czarnym Panem.
- Mówisz o ludzkiej istocie, Severusie - powiedział w końcu Albus, kiedy już udało mu się uzyskać kontrolę nad własną magią. - O dziecku, które ja sam będę chronił najlepiej, jak potrafię, tak samo, jak staram się to robić dla wszystkich pozostałych uczniów!
Po kilku sekundach, Severus potrząsnął głową.
- To... dziecko jest tym, co ja uważam za czyste zło. Mam tylko nadzieję, że gdy w końcu to zobaczysz, nie będzie za późno.
Severus opuścił gabinet, nie czekając na odpowiedź Albusa, który czuł się teraz starzej niż zwykle.
Potrząsnął głową, Severus nie mógł zrozumieć, jak trudna była dla niego ta sytuacja. Nie był ani ślepy, ani głupi. Wiedział doskonale, do czego zdolny był Harry, ale nie zmieniało to faktu, że nadal był on tylko dzieckiem. Takim samym dzieckiem jak jego mała Ariana i mały Tom Riddle. Zawiódł ich, ale na Merlina, zamierzał teraz zrobić wszystko, co w jego mocy, aby nie zawieść Harry'ego bardziej, niż już to zrobił.
o.o.o.o.o.o.o
Malfoyowie i Harry jedli właśnie śniadanie, gdy skrzat domowy pojawił się nagle znikąd i podał Lucjuszowi gazetę. Nie umknęło uwadze mężczyzny, jak spojrzenie Harry'ego natychmiast skierowało się na nią, ani też złośliwy uśmiech, który pojawił się na jego ustach. Jego syn zauważył, na co patrzył chłopiec i w jego oczach zabłysło zrozumienie.
Zaciekawiony zachowaniem obu chłopców, Lucjusz otworzył gazetę i musiał wykazać się dużą samokontrolą, aby nie ujawnić swojej reakcji na widok pierwszej strony.
Przeczytał artykuł w rekordowym tempie i kiedy skończył, nie mógł się powstrzymać od spojrzenia na Harry'ego. Gdy tylko ujrzał ten usatysfakcjonowany uśmiech, wiedział, że nie był to przypadek i że Rita Skeeter nie wpadła wcale na Harry'ego. Zostało to zaplanowane i mógł się założyć, że w tym tekście nie było ani jednego słowa, którego nie chciał tam Harry. Znał styl Rity i wiedział, że nigdy nie napisałaby tego konkretnego artykułu w takim świetle. Chciałby wiedzieć, jak Harry nakłonił ją do napisania go w ten sposób.
Lucjusz był pewien, że ten wywiad miał jakiś cel. Harry nie udzielił go dlatego, że akurat miał taki kaprys. Nie wiedział jednak, co chłopiec chciał przez to osiągnąć.
Bez oporów przyznawał, że Harry go fascynował. To dziecko zachowywało się jak Czarny Pan.
Wielu by powiedziało, że zachowywał się jak Ślizgon, że dziecko nie mogło działać jak Czarny Pan, ale Lucjusz nie mógł się z tym zgodzić. Tak, Harry był idealnym Ślizgonem, ale z tego, co widział, zwłaszcza kiedy jego przyjaciele przyszli w jego urodziny, było to zachowanie Czarnego Pana. Najpierw budował dla siebie poparcie, potem rozpowszechniał swoje ideały i w końcu uzyskiwał pozycję zapewniającą władzę. Te trzy kroki musiał wykonać każdy Czarny Pan i niesamowite było, że Harry dokonał tego już w wieku dwunastu lat. Rzeczywiście, miał na razie niewielkie poparcie, zaledwie kilku uczniów, ale nie miało to znaczenia. Z pewnością Harry mógł pociągnąć to dalej.
Ludzie mogli uznać to za podstawę dla przyszłego polityka lub kogokolwiek innego, pragnącego osiągnąć wpływową pozycję i normalnie Lucjusz zgodziłby się z nimi. Nie w tym wypadku jednak, nie po tym, jak ujrzał spojrzenia, którymi obdarzali Harry'ego ci, którzy, jak podejrzewał, byli członkami jego Dworu. To nie były spojrzenia pełne chciwości i tymczasowego zainteresowania, które miało zniknąć, gdy tylko na horyzoncie pojawiłaby się lepsza okazja. Nie, były to identyczne spojrzenia jak te, które widział u wielu Śmierciożerców z Wewnętrznego Kręgu. Być może nie były tak intensywne, ale zafascynowało go to równie mocno, co przeraziło.
Był zafascynowany, ponieważ naprawdę wierzył, że był świadkiem narodzin Czarnego Pana.
I był przerażony, bo wierzył, że jego syn wybrał już stronę i nie sądził, by była to ta sama, po której on stał.
Myślał już o tym wcześniej, ale zaledwie dwa tygodnie temu zaczął się tego bać, ponieważ właśnie wtedy jego Mroczny Znak zapłonął i stał się tak czarny, jak w dniu, kiedy go otrzymał. Wiedział wtedy, że jego Pan powrócił.
Przez kilka minut nie był w stanie nic zrobić, wpatrywał się jedynie z niedowierzaniem w swój znak. Po tylu latach stracił już nadzieję, że jego Pan kiedykolwiek powróci. Nawet jeśli wiedział, że jego Pan był nieśmiertelny, te dziesięć lat bez żadnych wieści kazało mu wierzyć, że naprawdę został zniszczony. Nie był więc przygotowany, gdy jego znak zaczął pulsować magią.
Po otrząśnięciu się z osłupienia, wpadł niemalże w histerię. Jego Pan powrócił! Ciemność nie przegrała! Jego Pan znów będzie walczył za ich ideały i tym razem zwyciężą.
Ta euforia trwała do pory lanczu.
Kiedy podczas posiłku zobaczył tę przeklętą bliznę na czole Harry'ego, zamarł na kilka sekund.
Jak mógł zapomnieć, że Harry Potter był wrogiem jego Pana?
Oczywiście nie zapomniał, kim był Harry Potter, ale chłopiec tak bardzo się różnił od tego, co sobie wyobraził, że na chwilę zapomniał, że jego Pan widział Harry'ego jako przeciwnika. Zapomniał na chwilę, że byli wrogami.
W tym samym momencie ujrzał, jak jego syn spojrzał na Harry'ego i wiedział, tak samo jak wiedział, że podążanie za jego Panem było właściwym wyborem, że Draco już wybrał swojego Pana i nie był on tą samą osobą, co jego.
Przyznał przed sobą, że sama myśl o tym przeraziła go. Nigdy nie zmusiłby swojego syna, aby podążył jego śladami. Bez względu na to, co mówiła Jasna Strona, jego Pan nigdy nie oznaczył nikogo, kto nie chciał naprawdę za nim podążyć i Lucjusz zbyt kochał swojego syna, by zmusić go, by był kimś, kim nie chciał być.
Po prostu nigdy nie pomyślał, że taka sytuacja może zaistnieć. On i jego syn stali po dwóch różnych stronach i jeśli miałaby wybuchnąć wojna...
Lucjusz nie chciał nawet o tym myśleć. Jeśli miał być szczery, nie wiedział nawet, jak wyobrazić sobie taką sytuację. Nie mógł wyobrazić sobie Harry'ego walczącego dla Dumbledore'a i jego idei, nie widział go walczącego dla Jasnej Strony.
Przez ułamek sekundy pomyślał, że Harry mógłby dołączyć do jego Pana, ale był to pomysł tak idiotyczny, że musiał powstrzymać pchające mu się na usta parsknięcie. To dziecko nie urodziło się, by za kimś podążać.
Jak więc tak sytuacja mogła się skończyć? Walką pomiędzy dwoma Czarnymi Panami? Ciemność przeciwko Ciemności?
Ponownie było to coś, co przerażało go w równym stopniu, co fascynowało. Nieważne, kto wygrałby takie starcie, był pewien, że przeszłoby ono do historii.
Wiadomość, że jego Pan powrócił, nie tylko uświadomiła mu, że miał w domu potencjalnego wroga, ale także zmusiła go do zmiany kilku planów.
Na początku lata planował użyć pewnego dziennika, którego jego Pan pozostawił u niego, aby zrujnować Weasleyów. Jednakże teraz, gdy jego Pan powrócił, nie sądził, by był to dobry pomysł. Najlepiej dla niego byłoby teraz zaczekać, aż jego Pan się z nim skontaktuje.
- Czy mogę zobaczyć gazetę, tato?
Głos jego syna przywołał go z powrotem do rzeczywistości i zobaczył przyglądającego mu się niewinnie Harry'ego i Draco, którego oczy błyszczały oczekująco.
Najwyraźniej oczekiwali tego wywiadu. Naprawdę chciałby wiedzieć, jak Harry zaplanował to wszystko bez jego wiedzy.
- Oczywiście - odpowiedział, przyglądając się uważnie swojemu synowi. Nie był ani trochę zaskoczony, gdy zobaczył, jak na jego twarzy pojawił się złośliwy uśmiech.
- Nie jestem pewien, czy chcę wiedzieć, co jej zrobiłeś, aby zgodziła się to napisać.
Draco wyraźnie był pod wrażeniem. Lucjusz musiał przyznać, że to samo chciałby wiedzieć. Rita nigdy nie pisała o nikim dobrze.
- Draco, gdyby ktoś cię usłyszał, pomyślałby prawdopodobnie, że nie robię nic innego, tylko torturuję wszystkich na prawo i na lewo - odpowiedział Harry z odrobinę sadystycznym uśmiechem. Lucjusz nie był pewien, czy chciał wiedzieć, jakie myśli krążyły w tym umyśle. - Pokazałem jej jedynie, jak nieistotna jest i że wokół są dziesiątki dziennikarzy, gotowych zabić za okazję, którą jej tak hojnie zaoferowałem.
- Zastanawiam się, czy pokazałeś jej tak samo, jak przekonałeś Marcusa, że liczy się magia a nie krew.
Lucjusz zaczął poświęcać rozmowie więcej uwagi. Nigdy wcześniej nie słyszał, jakie są przekonania Harry'ego. Być może okażą się podobne do tych jego Pana, może nie musieli być wrogami, Nie wierzył, że którykolwiek z nich podporządkowałby się drugiemu, ale być może mogli się podzielić.
Powstrzymał parsknięcie. Sam pomysł wydawał się być niedorzeczny. Bez pozwolenia do jego umysłu wdarła się wizja jego Pana i Harry'ego siedzących w gabinecie i popijających herbatę nad rozłożoną pomiędzy nimi mapą świata, próbując zdecydować, który z nich co mógł wziąć dla siebie. Nie wiedział, co było bardziej absurdalne, pomysł, że jego Pan dzieliłby się z kimkolwiek, czy że traktowałby on Harry'ego jak równego sobie.
Potrząsając głową, skupił się na rozmowie pomiędzy swoim synem i Harrym.
- Marcus był inny, zirytował mnie i zmusił do zmiany planów. Rita... nie miała żadnego znaczenia. Jak już powiedziałem, były dziesiątki innych, którzy mogli zająć jej miejsce. Wybrałem ją, ponieważ jest jedną z najbardziej znanych reporterów. Biorąc jednak pod uwagę, że to ze mną przeprowadzany był ten wywiad, nie miało tak naprawdę znaczenia, kto go napisał. Końcowy rezultat i tak byłby identyczny.
- Jeśli wtedy byłeś zirytowany, to nie sądzę, bym chciał cię widzieć rozzłoszczonego.
Lucjusz zauważył, że jego syn zadrżał i że Harry spojrzał przelotnie w jego kierunku, zanim ponownie skupił się na Draco. Wtedy właśnie dotarło do niego, że Harry nie używał przy nim swojej dziecinnej maski.
- Boisz się mnie? - Głos Harry'ego był hipnotyzujący, słodki i zimny, niewinny i mroczny. Lucjusz nie wiedział, jak mógł brzmieć równocześnie na wszystkie te sposoby, ale tak było, a oczy chłopca płonęły żywym ogniem, co sprawiało, że były jeszcze bardziej urzekające niż zwykłe.
- Tak - odpowiedział Draco bez chwili wahania, zaskakując Lucjusza, który spodziewał się, że zaprzeczy. - Tylko głupiec by się ciebie nie bał. Jednak mój szacunek do ciebie jest większy niż mój strach i moja lojalność także go przewyższa.
Harry przez kilka sekund przyglądał się Draco. Musiał uznać to, co zobaczył za satysfakcjonujące, ponieważ skinął głową i powracając do swojego śniadania, zapytał:
- Myślisz, że pozostałym się spodoba?
- Marcus będzie zachwycony, dziwię się, że nie możemy stąd usłyszeć jego rechotu. Nie sądzę, żeby Theo i Blaise już go przeczytali, nadal są za granicą... - Nagle Draco odwrócił się do swojego ojca. - Tato, czy mógłbyś skopiować tę gazetę. Dwukrotnie? Wysłałbym ją do Blaise'a i Theo, żeby wiedzieli, co się dzieje.
Lucjusz skinął głową, wyjął różdżkę i rzucił na gazetę zaklęcie kopiujące. Draco niemal wybiegł z pokoju z dodatkowymi egzemplarzami, pozostawiając po raz pierwszy Lucjusza sam na sam z Harrym.
Lucjusz spojrzał na niego, próbując ocenić, czy chłopiec czuł się niekomfortowo, siedząc z nim samotnie, ale było to niemożliwe do stwierdzenia. Harry kontynuował śniadanie, jak gdyby nic się nie stało.
- Ma pan coś na myśli, panie Malfoy? - spytał Harry tym swoim melodyjnym głosem. Lucjusz był pewien, że za kilka lat ten głos będzie bardziej efektywny niż Veritaserum.
- Czemu pytasz?
Nie mógł powiedzieć temu dziecku, że miał tysiące pytań, które chętnie by mu zadał. Nie mógł się przyznać, że spędził wiele godzin, próbując go zrozumieć. Wiedział o Harrym dość, by nie wątpić, że chłopiec użyłby tej informacji przeciwko niemu.
Kiedy ponownie spojrzał na Harry'ego, oczy w kolorze śmierci zamroziły go w miejscu i nie był w stanie odwrócić wzroku.
- Wiem, że mnie obserwowałeś - odezwał się Harry takim tonem, jakby rozmawiali o pogodzie. - Powiedz mi, czy robisz to ze wszystkimi przyjaciółmi Draco, czy to ja jestem tak wyjątkowy?
- Czemu uważasz, że cię obserwowałem? - zapytał tonem, którego używał zawsze, gdy chciał pokazać swoją wyższość, próbując nie ujawnić, jak bardzo zaskoczyło go, w jakim kierunku potoczyła się ta rozmowa.
- Może i nie spełniam wszystkich wymagań, ale nie zmienia to faktu, że nadal jestem Chłopcem, Który Przeżył, a ty lojalnym Śmierciożercą.
- Byłem pod działaniem zaklęcia Imperius.
Lucjusz powiedział to prawie automatycznie. Zaskoczyła go odpowiedź Harry'ego, niewiele osób miało dziś dość odwagi, by powiedzieć mu to prosto w oczy.
Na twarzy Harry'ego pojawił się uśmiech i gdyby nie widział tych zimny oczu, Lucjusz uznałby go za ciepły i niewinny.
- Panie Malfoy - zaczął Harry i Lucjusz poczuł, jak po plecach przebiegł mu dreszcz. Jego głos był gładki i gdyby Harry nie miał dwunastu lat, uznałby go nawet za uwodzicielski i czarujący. Nigdy wcześniej nie widział Harry'ego od tej strony. - Czy naprawdę chce pan, abym uwierzył, że jest pan tak słaby, tak żałosny, że nie jest pan zdolny do złamania klątwy Imperius? Czy naprawdę chce pan, abym widział pana jako kogoś tak słabego, że pozwala innym, aby go kontrolowali? Czy tak właśnie chce pan, abym pana widział? Jako słabego, żałosnego, zaledwie marionetkę dla tych posiadających władzę... Nic więcej niż marionetkę.
Nawet tego nie zauważywszy, Lucjusz potrząsał głową. Nie mógł znieść myśli, że Harry mógł widzieć go w ten sposób. Lepiej było przyznać się przed nim, że był Śmierciożercą, że nadal był wierny swojemu Panu, niż wyjść przed nim na słabeusza. Otwierał już usta, by potwierdzić, że zawsze był lojalny wobec swojego Pana, gdy nagle przypomniał sobie, jak głupie to było i zauważył, że magia Harry'ego subtelnie dotykała jego. Nie robiła ona nic konkretnego, po prostu tu była. Zadrżał i jego oczy skupiły się na Harrym. Jego magia była uzależniająca, tak jak jego Pana. Spojrzał na twardo na Harry'ego, starając się wyglądać onieśmielająco, tak jak widzieli go wszyscy inni. Nie był pewien, czego oczekiwał, ale na pewno nie tego, że Harry wybuchnie śmiechem.
- Dobrze się bawiłem, panie Malfoy. Mam nadzieję, że ponownie będziemy mogli zagrać.
Harry opuścił jadalnie, pozostawiając Lucjusza gapiącego się za nim. Kiedy już mężczyzna został sam, odetchnął głęboko i potrząsnął głową. Był pewien, że ten chłopiec go wykończy.
o.o.o.o.o.o.o
Harry rozejrzał się wokół, gdy przekroczył barierę na dworcu King's Cross. Nieważne, jak bardzo podobało mu się u Malfoyów, cieszył się, mogąc powrócić do Hogwartu.
Nie umknęło jego uwadze, że ludzie poświęcali mu więcej uwagi niż wtedy, gdy po raz pierwszy wsiadał do pociągu. Teraz wszyscy wiedzieli, kim był. Podejrzewał, że nie tłoczyli się wokół niego tylko z powodu mężczyzny stojącego u jego boku. O Lucjuszu Malfoyu mówiono różne rzeczy, ale nikt nie mógł zaprzeczyć, że był onieśmielający.
Czując na sobie spojrzenia Malfoya, spojrzał w górę, nie starając się nawet ukryć uśmieszku, który pojawił się na jego twarzy. Ostatnie kilka tygodni było zabawne. Za każdym razem, gdy pozwolił swojej magii płynąć swobodnie, spojrzenie starszego Malfoya stawało się nieobecne, wyglądał niemal na odurzonego. Harry nie wiedział, że jego magia mogła mieć na kogoś taki wpływ, zwłaszcza gdy nie pragnął, by wykonała konkretne zadanie. Było to coś, z czym będzie musiał poeksperymentować. Choć z tego, co zauważył, jedynie ci bardziej wrażliwi na obecność magii czuli, gdy pozwalał jej płynąć swobodnie.
Pani Malfoy i Draco przeszli za nimi przez barierę i Draco natychmiast do niego dołączył. Pani Malfoy wróciła z Francji dwa tygodnie temu i choć we własnym domu była raczej ciepłą i troskliwą osobą, w miejscach publicznych nosiła maskę równie idealną, co jej mąż.
Harry dokładnie pamiętał dzień, kiedy ją poznał. Narcyza Malfoy była pierwszą osobą, która kiedykolwiek przytuliła go jak matka. Oczywiście, zapewne jego własna matka także to robiła, nie pamiętał tego jednak.
Choć jej uścisk sprawił, że poczuł się nieco niekomfortowo, szczerze wierzył, że pani Malfoy mogła być kimś, kogo nauczyłby się szanować, biorąc pod uwagę, że pod tą matczyną aurą, znajdowała się czarownica równie niebezpieczna co jej sławna siostra Bellatrix Lestrange. Oczywiście nie widział pani Malfoy pojedynkującej się, ani nic podobnego, ale takie wrażenie odniósł w krótkim czasie, jaki z nią spędził. W przyszłości okaże się, czy miał rację.
Pożegnawszy się z Malfoyami, Harry i Draco wsiedli do pociągu, ignorując spojrzenia innych uczniów. Harry jednak zauważył w oczach niektórych z nich nowe uczucie: wstyd. Musiał powstrzymać uśmiech. Najwyraźniej wywiad okazał się bardziej efektywny, niż się spodziewał.
Razem z Draco weszli do ostatniego wagonu, w którym zajęli ostatni przedział, tak jak to ustalili na urodzinach Harry'ego i czekali tam na pozostałych. Najpierw pojawił się Marcus i gdy tylko ujrzał Harry'ego, uśmiechnął się.
- Harry - powiedział, siadając obok niego. - Jak się masz?
Na twarzy Harry'ego pojawił się niewielki uśmiech. Marcus miał zawsze tyle energii.
- Dobrze, a ty?
- Ja także, nie mogę się doczekać, kiedy przyjedziemy do Hogwartu.
- Och? Dlaczego?
- Chcę zobaczyć reakcję ludzi na ten artykuł - odpowiedział z nieprzyjemnym uśmiechem. - To było genialne posunięcie.
Draco prychnął.
- Naprawdę byłem zaskoczony, że nie mogłem usłyszeć twojego rechotu w rezydencji Malfoyów tego dnia, gdy został opublikowany.
Harry pokręcił głową i wyjął z kieszeni książkę, która automatycznie powiększyła się do normalnych rozmiarów. Gdy ci dwaj zaczęli się sprzeczać, mało co mogło ich powstrzymać. Na szczęście jedynie się droczyli, w innym wypadku Harry był pewien, że wokół latałyby klątwy.
Pięć minut przed planowanym odjazdem pociągu, przyszli razem Blaise i Theo.
- Zastanawiałem się, gdzie jesteście - odezwał się Harry, spoglądając znad swojej książki i przerywając kłótnię Draco i Marcusa.
- Coś nas zatrzymało - odpowiedział Theo, siadając naprzeciw Harry'ego. Widząc spojrzenie chłopca, Blaise wyjaśnił.
- Zaczepiło nas pięciu starszych Gryfonów.
- I udało wam się wyjść bez szwanku? - zapytał z niedowierzaniem Marcus. Byli wprawdzie najlepszymi uczniami w klasie, ale tutaj było pięć osób przeciwko ich dwojgu, co samo w sobie stawiało ich w niekorzystnej sytuacji, nie mówiąc już o tym, że byli to starsi uczniowie.
- Nie udałoby się bez pewnej nieoczekiwanej pomocy - odpowiedział Theo. Widać było, że nadal był oszołomiony tym, co się stało. - Możecie nam nie wierzyć, ale bliźniacy Weasleyowie oszołomili ich od tyłu. Odwróciło to uwagę pozostałej trójki, tak że Blaise i ja mogliśmy pozbawić przytomności dwoje z nich, podczas gdy bliźniacy oszołomili ostatniego.
- Bliźniacy Weasleyowie? - Harry nie sądził, że to było możliwe, ale wyraz zaskoczenia na twarzy Marcusa stał się jeszcze wyraźniejszy. - Demony Gryffindoru? O tych Weasleyach mówicie? Jesteście pewni?
- Tak, Marcus, ci Weasleyowie - potwierdził Blaise, próbując ukryć uśmiech. Najwyraźniej uznał wyraz twarzy Marcusa za zabawny, tak samo jak Harry.
- I nie robili sobie z was żartów?
- Nie, nic nie zauważyliśmy - powiedział mu Theo, wyglądając na lekko oszołomionego, choć nie tak bardzo jak Marcus.
- Najwyraźniej będziemy musieli mieć na oku nie tylko Puceya i Montague'a, ale także Weasleyów. Nigdy nie wiadomo, co może nam to dać.
Pozostała czwórka pokiwała głowami, nic nie tracili, obserwując także tych dwoje.
- Zdecydowałeś się już, kto ma porozmawiać z pierwszorocznymi? - spytał Blaise, spoglądając na Harry'ego. Uzgodnili, że jeden z członków Dworu przemówi do pierwszaków pierwszej nocy, wyjaśniając im zasady Dworu. Było to lepsze rozwiązanie niż pozostawianie wszystkiego prefektom. W ten sposób będą mogli zobaczyć nowych uczniów, a oni ich, dzięki czemu nie będą mogli usprawiedliwiać się, że nie wiedzieli, kto był częścią Dworu.
- Theo - odpowiedział Harry, patrząc na wspomnianego chłopca. - Jesteś najspokojniejszy, najbardziej wyluzowany w porównaniu do reszty z nas. Myślę, że będziesz w stanie wyjaśnić im reguły, nie strasząc ich przy tym za bardzo. Wiesz już, co zamierzasz im powiedzieć, prawda?
Theo skinął głową, uśmiechając się. Widać było, że był dumny, że to jego wybrał Harry. Inni nie mieli mu tego za złe, także by się cieszyli, ale przyznali, że do tego konkretnego zadania Theo nadawał się najlepiej.
Podróż minęła bez żadnych interesujących wydarzeń. Nikt im nie przeszkadzał i Harry nie mógł powstrzymać uśmiechu, który cisnął mu się na usta, gdy pociąg się zatrzymał. Nareszcie był w domu.
o.o.o.o.o.o.o
Harry siedział na swoim zwykłym miejscu. Był to fotel przy kominku w głębi pokoju wspólnego, który otoczony był także przez dwie kanapy, każda dla trzech osób i dodatkowe cztery fotele. Pośrodku stało stół. Jego Dwór siedział wokół niego i choć wiele miejsc pozostawało wolnych, nikt się do nich nie dosiadł. Co więcej, jeśli ktokolwiek wkroczyłby do pokoju wspólnego, zauważyłby, że wszystkie kanapy, fotele i stoły stały w większym niż zwykle oddaleniu od tej części pokoju, tworząc niewidzialną granicę pomiędzy Dworem a resztą pokoju wspólnego, którą jedynie kilku Ślizgonów mogło przekroczyć.
Harry usadowił się wygodnie w swoim fotelu i powstrzymał westchnienie. Choć wiedział, że musieli to zrobić, był zmęczony i chciał już udać się do swojego pokoju. Podróż pociągiem była długa, a uczta głośna. Był pewien, że gdyby trwało to jeszcze chwilę dłużej, męczyłby go teraz okropny ból głowy.
Teraz jednak nie miało to znaczenia. Ważni byli pierwszoroczni Ślizgoni, wchodzący do pokoju wspólnego.
Gdy prefekci z piątego roku wygłosili do nich mowę podobną do tej, którą on sam otrzymał, zamiast wysłać pierwszorocznych do łóżek, zaprowadzili ich przed Dwór. Ustawieni zostali przed nim w szeregu i na twarzach wielu z nich pojawiła się dezorientacja.
Przez chwilę wszyscy milczeli, aż w końcu Harry spojrzał na Theo i skinął głową. Rozumiejąc, że Harry chciał, aby rozpoczął, Theo wstał ze swojego miejsca i podszedł do przodu, tak że stał teraz przed pierwszorocznymi Ślizgonami. Nie był od nich o wiele wyższy, ale roztaczał wokół siebie aurę, dzięki której wyglądał o wiele bardziej onieśmielająco.
- Dobry wieczór. Witajcie w Slytherinie - zaczął z niewielkim uśmiechem na ustach. - Nazywam się Theodore Nott i jestem członkiem Dworu Slytherinu. Po waszych minach wnioskuję, że nie wiecie, co to jest. Słuchajcie w takim razie uważnie, ponieważ nie będę powtarzał. Dwór zostaje ustanowiony przez ucznia, który jest w stanie kontrolować dom, któremu nikt w Slytherinie nie jest w stanie się przeciwstawić. Nieważne, jak ta osoba to osiągnie, liczy się jedynie efekt. Uczeń ten zostaje okrzyknięty Królem Slytherinu i ci, których uważa on za tego godnych, stają się członkami jego Dworu. Nasz Dwór powstał w zeszłym roku. Król rządzi Slytherinem, a członkowie Dworu mają za zadanie dopilnować, by zasady ustalone przez niego były przestrzegane. Zasady te muszą być przestrzegane bezwarunkowo, a jeśli nie są, to łamiące je osoby będą musiały znieść konsekwencje sprzeciwienia się Dworowi. Wierzcie mi, nie chcecie tego doświadczyć.
- Musicie przestrzegać jedynie trzech reguł - ciągnął Theo. - Po pierwsze: nie rozprzestrzeniajcie waszych wierzeń dotyczących czystości krwi. Jeśli chcecie bronić tego idiotyzmu, róbcie do w zaciszu pokoju wspólnego. Jednak jeśli któryś z nas to usłyszy, nie ominą was konsekwencje. Na waszym miejscu, nie myślałbym nawet słowa "szlama" poza pokojem wspólnym. Po drugie: Jeśli chcecie dręczyć inny uczniów, wykażcie się przynajmniej odrobiną sprytu i nie dajcie się złapać. Możecie użyć czarów lub czegokolwiek innego, aby zmienić swój wygląd. Próbujemy sprawić, aby ludzie przestali wierzyć, że Ślizgoni to czyste zło i nie potrzebujemy dzieciaków psujących nasze plany, ponieważ wydaje im się, że są duże i potężne, gdy znęcają się nad jakimś bezbronnym Puchonem. I trzecia zasada: wybierzcie spośród waszego roku jedną osobę, która będzie z nami rozmawiać, jeżeli z jakiegoś powodu będziecie nas potrzebować. Tylko ta osoba będzie mogła do nas podejść i porozmawiać z nami, jeśli nie zwrócimy się do was pierwsi. To są nasze zasady, jak widzicie nie są skomplikowane. Jakieś pytania? - spytał Theo, spoglądając na uczniów.
Wszyscy członkowie Dworu zauważyli dzieciaka, który przyglądał się im, a zwłaszcza Harry'emu, z pogardą i niechęcią. Harry nie był nawet zaskoczony, gdy dzieciak otworzył usta.
- Czemu, na Morganę, mamy niby przestrzegać waszych zasad? Jesteście tylko uczniami drugiego roku - odezwał się pogardliwie chłopiec, nie zauważając, że wszyscy obecni w pokoju wspólnym patrzyli na niego przerażeni. - Poza tym, nie rozumiem czemu mam słuchać czarodzieja pół-krwi. Nie wiem nawet, jak...
Dzieciak nagle przerwał, kiedy poczuł na swojej szyi czubek różdżki.
Harry uśmiechnął się. Bachor nie był jedynym, którego zaskoczyło nagłe pojawienie się na nim Blaise'a. Nikt prócz członków Dworu nie zauważył, kiedy wstał on ze swojego miejsca. Blaise był w tym dobry, mógł pozostać niezauważony aż do momentu, gdy chciał, aby inni go zobaczyli. Harry był pewien, że magia chłopca pomagała mu w tym, tak samo jak jego własna była mu pomocna w niezliczonych sytuacjach.
- Jak śmiesz mówić o nim tym tonem? - warknął Blaise, ukazując stronę swojej osobowości, którą niewielu widziało. - Adolebit - niemalże wyszeptał, ale w pokoju panowała taka cisza, że i tak każdy go usłyszał.
Na twarzach członków Dworu pojawiły się sadystyczne uśmiechy. Jednak większość uczniów była zdezorientowana, z tego, co widzieli, nic się nie stało. Harry jednak przyglądał się dzieciakowi uważnie. Jego Dwór wiedział, jak działała ta klątwa i Harry wypatrywał znaków pokazujących, że była aktywna.
Ku swojej radości, zobaczył, jak dzieciak poluzował swój krawat, a jego twarz poczerwieniała i na jego czole pokazały się pierwsze krople potu.
- Merlinie, jak możecie wytrzymać ten gorąc! - wykrzyknął chłopiec, spoglądając na pozostałych uczniów.
Marcus roześmiał się, jego oczy błyszczały złośliwie. Pozostali uczniowie spojrzeli na niego i obecny w ich oczach strach sprawił, że krótki śmiech wyrwał się z ust Harry'ego. Doprawdy, ta noc okazała się być bardziej interesująca, niż się spodziewał.
Pierwszoroczny, który odważył się im sprzeciwić, upadł na kolana, jęcząc z bólu.
Okrutny śmiech Draco dołączył do Marcusa i chłopiec zaczął krzyczeć.
Klątwa osiągnęła bardziej interesujący poziom. Nie była ona powszechnie znana, Harry znalazł ją w bibliotece Malfoyów i podzielił się wiedzą ze swoim Dworem. Im dłużej klątwa była na kogoś rzucona, tym bardziej stawała się bolesna. Powodowała podniesienie się temperatury ciała co dziesięć sekund i trwało to, aż przeklęta osoba zaczęła czuć się, jakby płonęła żywcem.
Chłopiec leżał teraz na podłodze, turlając się po niej, bez wątpienia próbując zmniejszyć ból lub ugasić nieobecne płomienie. Pełne agonii krzyki wydobywały się z jego ust, podczas gdy większość Ślizgonów przypatrywała się mu z przerażeniem.
- Przestań! - zawołał jeden z szóstoklasistów, którego Harry znał jedynie dlatego, że Marcus opisał go jako jednego z najlepszych uczniów na zajęciach ze Starożytnych Run, choć nie pamiętał nawet jego imienia. Jeśli się nie mylił, chłopak nazywał się Jason Jakiśtam, albo może James, nie żeby miało to teraz jakieś znaczenie. - Proszę, przestań!
Starszy uczeń nie błagał jednak Blaise'a. Stanąwszy przed Harrym, upadł na kolana i patrzył na niego ze łzami w oczach.
Harry jedynie uniósł brew.
- Proszę! - nadal błagał Ślizgon. - To mój młodszy brat. Porozmawiam z nim, to się więcej nie stanie! Proszę!
Harry przez chwilę przyglądał się starszemu chłopcu, podczas gdy w tle krzyki jego brata stawały się coraz głośniejsze i bardziej zachrypnięte. Harry był pewien, że chłopiec uszkodził sobie struny głosowe. Podjął decyzję i spojrzał na Blaise'a. Sekundę później klątwa została przerwana, krzyki ucichły i jedynym dźwiękiem słyszanym w pokoju był teraz szloch dzieciaka.
- Jesteś za niego odpowiedzialny - powiedział Harry starszemu uczniowi, który nadal klęczał przed nim. - Za każdym razem, gdy on przekroczy granicę, to tydoświadczysz konsekwencji.
Chłopiec opuścił głowę i skinął potakująco. Dopiero, gdy Harry powiedział mu, że może odejść, wstał i ruszył w stronę swojego brata, podnosząc go z podłogi. Trzymając go w ramionach, odszedł w kierunku dormitorium szóstego roku.
- Możecie odejść - powiedział Theo stojącym przed nimi pierwszoklasistom, którzy wydawali się spetryfikowani po tym, co ujrzeli. Usłyszawszy jednak rozkaz, który dał im Theo, opuścili pokój wspólny w takim tempie, że wyglądali, jakby się teleportowali. Mroczny, złowrogi śmiech Harry'ego podążał za nimi do ich pokoi.
Rozglądając się wokół i widząc przerażone twarze pozostałych uczniów, Harry uśmiechnął się. Ta pierwsza noc okazała się o wiele ciekawsza, niż się spodziewał.
o.o.o.o.o.o.o
Harry siedział na łóżku, rozglądając się po swoim pokoju. Nie wyglądał on już tak spartańsko, jak tej pierwszej nocy, kiedy przybył do Hogwartu.
Meble nadal były ciemne, jednak ściany zyskały jasnozielony kolor, a podłoga z kamiennej zmieniła się na drewnianą.
Na ścianie po jego prawej stronie były dwa okna, sięgające od podłogi aż po sufit. Próbował sprawić, aby pokazywały one konkretny fragment terenu wokół Hogwartu, ale nie udało mu się. Było to dość skomplikowane zaklęcie, tak więc musiały wystarczyć mu okna pokazujące jedynie, czy na zewnątrz był dzień, czy noc. Lepsze to niż nic.
Poza tym pokój wyglądał podobnie. Harry szukał zaklęć, które pozwoliłyby mu zmienić pokój bardziej, ale były one dla niego zbyt zaawansowane. Nie oznaczało to jednak, że się poddał. Wiedział już teraz, które zaklęcia były potrzebne, była to więc tylko kwestia ćwiczenia ich, aż będzie w stanie z powodzeniem je rzucić.
Wzdychając, Harry wstał. Dziś był ostatni dzień przerwy zimowej i uczniowie mieli niedługo wrócić. Był jedynym Ślizgonem, który pozostał w zamku. Otrzymał kilka zaproszeń od wszystkich członków swojego Dworu, aby spędził z nimi święta, ale wolał zostać w Hogwarcie. Był to jedyny czas, kiedy mógł być sam. Może i przyzwyczaił się do przebywania ze swoimi przyjaciółmi, ale nadal cieszył się z każdej okazji, aby pobyć sam ze sobą.
Ostatnie kilka miesięcy minęło stosunkowo szybko i były one o wiele mniej irytujące niż pierwsze miesiące zeszłego roku.
Wywiad przyniósł oczekiwany efekt i uczniowie nie szeptali teraz o nim za każdym razem, gdy go ujrzeli, nie plotkowali o nim jako o kolejnym Czarnym Panu. Większość z nich traktowała go tak samo jak innych Ślizgonów, to znaczy z obojętnością i nieufnością. Jednakże kilku uczniów, zwłaszcza Krukonów, witało go teraz na korytarzach. W porównaniu z poprzednim rokiem, Harry uznał to za ogromną poprawę.
Profesorowie także nie pozostali obojętni wobec tego wywiadu. Większość z nich była nim jeszcze bardziej zauroczona. Zachwycali się, że po wszystkim, przez co przeszedł, nadal był tak dobrym i niewinnym dzieckiem. Cieszyli się jego dobrymi manierami, podziwiali jego talent i oczarowani byli jego urokiem. Dla większości z profesorów był wzorem, który wszyscy uczniowie powinni naśladować.
Niestety ta opinia nie było podzielana przez całe grono pedagogiczne.
Snape wydawał się jeszcze bardziej go nienawidzić i Harry zaczynał myśleć, że jego dziecinne zachowanie nie przynosiło mu w kontaktach z nim nic dobrego. Był pewien, że profesor nie wierzył jego masce. Nie mógł jednak tak po prostu przestać, będzie musiał zacząć zachowywać się mniej dziecinnie z biegiem czasu tak, aby inni profesorowie uwierzyli, że zaczął zachowywać się inaczej, ponieważ dorastał.
Nie tylko Snape jednak budził w nim mordercze instynkty.
Gilderoy Lockhart, nowy profesor Obrony przeciwko Czarnej Magii. Harry naprawdę wierzył, że każdy dzień, w którym udało mu się go nie zamordować, był cudem. Powinien otrzymać jakąś nagrodę za swoją nienaganną samokontrolę, ponieważ tylko dzięki niej to coś nazywające samego siebie czarodziejem nie skończyło martwe już pierwszego dnia, gdy Harry go poznał. Nigdy nie spotkał kogoś tak nieznośnego. Mężczyzna przypominał Harry'emu, dlaczego generalnie nie lubił ludzi.
Jego lekcje Obrony spędzał, wyobrażając sobie liczne sposoby, dzięki którym mógłby torturować mężczyznę. Kto wie, być może kiedyś będzie mógł wprowadzić je w życie.
Przynajmniej przestał wywoływać Harry'ego, by odgrywał fragmenty z jego książek. Chłopiec nie pamiętał, by kiedykolwiek wcześniej był tak wdzięczny za swoją umiejętność kontrolowania swojej magii. Choć fakt, że Lockhart miał nawet słabszy charakter niż Skeeter niezmiernie ułatwił mu przekonanie go, aby przestał wywoływać Harry'ego.
Harry westchnął ponownie i zaczął szykować się do zejścia do Wielkiej Sali. Uczta zaraz miała się zaczął i był pewien, że ta noc będzie długa.
Uzgodnili, że po uczcie porozmawiają z Puceyem i Montague'em.
Obserwowali obu chłopców i Harry uznał ich za dość interesujących. Byli niezłymi uczniami i choć Montague nie wydawał się zbyt otwarty wobec mugolaków, nigdy nie zauważyli, aby mówił o nich w złym świetle lub chociaż spoglądał na nich z pogardą. Nie ujawniał swojego zdania i jeśli musiał porozmawiać z jakimś mugolakiem, zachowywał się uprzejmie, choć raczej chłodno.
Zgodzili się więc, że porozmawiają z Montague'em. Jeśli dowiedzą się, czemu chłopak nie toleruje mugolaków, może uda im się znaleźć rozwiązanie jego problemu i Dwór zyska kolejnego członka.
Harry usiadł na swoim zwykłym miejscu i czekał na przybycie pozostałych uczniów, starając się jak najlepiej ignorować spojrzenia wysyłane mu przez Snape'a. Harry musiał się powstrzymać, by nie wywrócić oczami. Ciężko było uwierzyć, że mężczyzna był Ślizgonem. Mógłby przynajmniej udawać, że nie obserwuje Harry'ego, wtedy przynajmniej nie dawałby mu powodu, by zachowywać się tak ostrożnie.
Głosy dobiegające od wejścia przerwały jego rozmyślania. Spojrzał na prawo i zobaczył, że pierwsi uczniowie zaczęli już wchodzić. Pośród małego tłumu, mógł zobaczyć Marcusa i zgadywał, że pozostali trzej byli gdzieś blisko niego. Nieczęsto zdarzało się, żeby nie trzymali się razem, nieważne, czy uczyli się, ćwiczyli, czy po prostu spędzali razem wolny czas. Cieszyło Harry'ego, że byli lojalni nie tylko wobec niego, ale także wobec siebie nawzajem. Dzięki temu w przyszłości mogli uniknąć wielu konfliktów.
- Harry - powitał go Marcus, siadając po jego lewej stronie z szerokim uśmiechem na twarzy. Pozostali trzej podążyli za nim.
- Dobry wieczór. Jak minęły wam święta? - spytał Harry, spoglądając na swój Dwór.
- Były w porządku - odpowiedział z uśmiechem Marcus. - Rozmawiałem z ojcem na temat decyzji, którą podjęliśmy w związku z tym, co będę robił po zakończeniu tego roku. Był bardzo zaskoczony moim wyborem, ale z drugiej strony chyba nigdy nie widziałem go tak szczęśliwego. Jeśli się nie mylę, bez trudu uzyskam posadę, o której rozmawialiśmy.
- Nie oczekiwałem, że tak szybko to osiągniesz - skomentował Harry, ale niewielki uśmiech na jego twarzy zdradził, jak bardzo ucieszyła go ta wiadomość.
- Jest Jugsonem - powiedział Draco. - Jego rodzina jest prawie tak wpływowa jak Malfoyowie.
Theo i Blaise pokiwali głowami. Plotki głosiły, że Jugsonowie mieli wpływy w niemal każdym resorcie w Ministerstwie oraz w kilku imperiach handlowych. Był to główny powód, dla którego Marcus był w stanie utrzymać się na szczycie hierarchii przez dwa lata przed przybyciem Harry'ego.
- Nadal zamierzamy porozmawiać z nimi po uczcie? - spytał Blaise, zmieniając temat. Wielka Sala nie była najlepszym miejscem dla tego typu rozmów.
- Marcus zawoła ich po uczcie. Porozmawiamy z nimi w pokoju wspólnym. Nawet jeśli inni będą podsłuchiwać, nie powinno to stanowić problemu. Kilku z nich być może nawet zmieni zdanie.
Reszta wieczoru upłynęła szybko i zanim się zorientował, siedział już w swoim fotelu w pokoju wspólnym.
Kolejnego dnia była sobota, więc w pokoju nadal było wielu uczniów. Niektórzy rozmawiali z przyjaciółmi o przerwie zimowej, inni kończyli swoje zadania domowe, z którymi zwlekali do ostatniej chwili. Kiedy zobaczył dwoje chłopców, z którymi chciał porozmawiać, skinął na Marcusa.
Gdy tylko Marcus podniósł się ze swojego miejsca i ruszył w kierunku pozostałych Ślizgonów, nastrój zmienił się diametralnie. Wcześniej uczniowie byli zrelaksowani, cieszyli się resztką wakacji, która im jeszcze pozostała. Teraz jednak byli spięci, a w oczach niektórych widać było strach. Harry był pewien, że niektórzy z nich zastanawiali się, czy ktoś rozgniewał Dwór.
Kiedy Marcus podszedł do Puceya i Montague'a i powiedział im, aby poszli za nim, Harry zobaczył, że Montague zbladł. Bez wątpienia myślał, że zostanie ukarany za swoje przekonania o wyższości czystej krwi.
Chłopcy wydawali się raczej przestraszeni, przekraczając niewidzialną linię odgradzającą Dwór od reszty pokoju wspólnego, ale wzięli głęboki wdech i podążyli za Marcusem. Usiedli na kanapie, którą ten im wskazał, dzięki czemu znaleźli się naprzeciw Harry'ego.
- Z pewnością zastanawiacie się, dlaczego tu jesteście - zaczął Harry, gdy tylko Marcus usiadł w fotelu u jego boku. Widząc, że Pucey skinął głową, uśmiechnął się nieznacznie. - Nie musicie być tak spięci, nie jesteście w tarapatach. Wręcz przeciwnie.
Harry starał się ich uspokoić. Aby jego plan się powiódł, musieli czuć się o wiele swobodniej. Widząc, że się rozluźnili, ciągnął dalej.
- Obserwowaliśmy was i doszliśmy do wniosku, że obaj bylibyście dobrym dodatkiem do Dworu. - Gdy tylko Harry umilkł, wyraz twarzy obu Ślizgonów zmienił się. Nie zdołali oni ukryć swojego szoku i podniecenia. Harry dał im chwilę, po czym ciągnął dalej: - Jak powiedziałem, obserwowaliśmy was, więc mamy teraz kilka pytań, które chcielibyśmy wam zadać, zwłaszcza tobie Montague.
Montague zbladł nieco i wyprostował się. Harry udał, że tego nie zauważył.
- Chcę, abyście byli ze mną całkowicie szczerzy. Nie chcę, żebyście mówili mi to, co według was chcę usłyszeć. Chcę znać waszą szczerą opinię, zrozumiano?
Widząc, że obaj skinęli potakująco, Harry rozsiadł się wygodniej w swoim fotelu. Rozważał wiele sposobów, aby zadać im te pytania, ale w końcu odrzucił je wszystkie.
Pucey oraz Montague byli możliwymi przyszłymi członkami Dworu, tak więc zamierzał ich traktować. Nie było tu miejsca na gierki słowne. Chciał od nich prawdziwej lojalności i aby naprawdę uwierzyli w jego ideały. Najlepszą drogą, aby to osiągnąć, było mówienie wprost.
- Chciałbym wiedzieć, co naprawdę sądzicie o mugolakach i wyższości czystej krwi. Nie mówcie mi tego, co według was mnie uszczęśliwi. Gwarantuję wam, że nie będzie żadnych konsekwencji, możecie mówić, cokolwiek chcecie. Chcę tylko wiedzieć, co myślicie.
Na kilka sekund zapadła cisza, aż w końcu Pucey wziął głęboki oddech i odpowiedział:
- Moja rodzina zawsze uważała, że mugolaki są od nas gorsi. Wychowano mnie w tym przekonaniu, ale kiedy zacząłem naukę w Hogwarcie, zmienił się mój punkt widzenia. Mugolaki nie są słabsi, niektórzy są naprawdę dobrzy, lepsi nawet niż wielu czystokrwistych. Wciąż jestem dumny ze swojej rodziny, swojej krwi, ale zniknęła pogarda, jaką żywiłem do mugolaków. To postawa niektórych z nich mnie drażni, ale poza tym... Są tak samo magiczni jak ja.
Kiedy zdawało się, że Pucey powiedział już wszystko, co miał na myśli, Harry spojrzał na Montague'a, aby zobaczyć, czy miał on coś do dodania. Harry mógł zrozumieć, czego nie lubił Pucey, Draco i Blaise skarżyli się na to samo. Jednak gdy Harry porozmawiał z nimi i wyjaśnił kilka spraw, stali się wobec tej sytuacji bardziej tolerancyjni. Miał nadzieję, że z Puceyem będzie tak samo.
Widząc, że cały Dwór mu się przygląda, Montague próbował się uspokoić, choć niezbyt mu to wychodziło.
- Są inni - wyrzucił z siebie w końcu. Widząc, jak zbladł, Harry zgadł, że nie to zamierzał powiedzieć. Montague wziął głęboki oddech i zaczął mówić. - Mój ród istnieje od wielu pokoleń, jest tak stary, że narodziła się nasza własna magia, magia rodzinna. Nie zawsze jest ona aktywna, ale przekazywana jest ona z pokolenia na pokolenie. Mugolaki tego nie mają i to sprawia, że czarodzieje czystej krwi są ponad nimi, mugolaki nie mogą mieć magii rodzinnej.
Harry był świadom, że cały pokój wspólny przysłuchuje się ich rozmowie i nie miał nic przeciwko. To była ważna dyskusja, która być może mogła sprawić, że niektórzy uczniowie zaczną myśleć samodzielnie, zamiast ślepo podążać za przekonaniami swoich rodziców.
Montague nadal był nieco blady i trząsł się odrobinę, ale nie zmienił swojego stanowiska i Harry musiał choć częściowo to uszanować.
- Rozumiem. - I tak było naprawdę, ale Montague zapominał o czymś bardzo ważnym. - Zgadzam się, że rodzinna magia jest bardzo ważna, ale zapominasz o czymś istotnym, Ja sam nie jestem czystej krwi, ale jestem najpotężniejszym uczniem w Hogwarcie. Nie wszyscy lubią Dumbledore'a, ale nawet ci, którzy nie mogą go znieść, przyznają, że jest jednym z najpotężniejszych czarodziei od czasów założycieli i jest pół-krwi. - Harry niemal się roześmiał, widząc zszokowane spojrzenia większości uczniów. Wiele osób myślało, że Dumbledore był czystej-krwi. On sam wiedział o tym tylko dzięki temu, że znalazł w bibliotece Malfoyów książkę zawierającą drzewa genealogiczne sławnych czarodziei i Dumbledore okazał się być jednym z nich.
- Zawsze są wyjątki - spierał się Montague i na to właśnie liczył Harry. Chciał, aby z nim dyskutowali, aby bronili swojego punktu widzenia, ponieważ dzięki temu dowodząc, że się mylili, osiągnie większy efekt.
- Tak, to prawda. Jeśli jednak wykluczysz ich wszystkich już teraz, skąd dowiesz się, którzy byli tymi wyjątkami?
Montague otworzył usta, by odpowiedzieć, ale zaraz gwałtownie je zamknął, nie potrafiąc dać odpowiedzi, która obroniłaby jego przekonania.
- Nie dowiemy się - odpowiedział Pucey po kilku sekundach.
- Nie, rzeczywiście - zgodził się Harry. - Ale to nie wszystko. Weźmy na przykład Blacków, wszyscy ich znają. Jaki jest najlepiej znany talent tego rodu? Poza ich talentem do Czarnej Magii.
- Metamorfomagia - odpowiedział Montague niemalże automatycznie, na co Harry skinął głową.
- A kiedy po raz ostatni ten talent się ujawnił?
- Cztery albo pięć pokoleń temu - odpowiedział po dłuższej chwili Pucey.
- Błąd - odpowiedział Harry, zaskakując wszystkich oprócz swojego Dworu. - Nymphandora Tonks, w zeszłym roku była uczennicą siódmej klasy w Hufflepuffie. Córka Teda Tonksa, czarodzieja mugolskiego pochodzenia i Andromedy Tonks, z domu Black, czarownicy czystej-krwi, co czyni ją samą pół-krwi. Jest ostatnim metamorfomagiem z rodziny Blacków.
- Ale to... to jest.. - Marcus nie wiedział najwyraźniej jak zakończyć to zdanie.
Jego reakcja ucieszyła Harry'ego. Dopóki nie zaprzeczy z miejsca, był widocznie przynajmniej gotów go wysłuchać. Było to więcej, niż Harry oczekiwał i stanowiło dobry znak.
- Magia rodzinna była w Andromedzie, ale nie była dość silna, aby się zamanifestować. Nowa magia pochodząca od Teda Tonksa była jej potrzebna, aby mogła się ujawnić w osobie ich córki. - Widząc, że zdobył pełną uwagę nie tylko dwóch możliwych przyszłych członków Dworu, ale także każdego Ślizgona obecnego w pokoju, kontynuował: - Wierzę, że urodzeni w mugolskich rodzinach czarodzieje i czarownice są potrzebni. Spójrz na Crabbe'a i Goyle'a, obsesyjne dbanie o utrzymanie czystości rodu doprowadziło do stworzenia dwóch istot, które ledwo są zdolne złożyć do kupy dwa zdania i niewiele lepiej wygląda ich magiczny talent. Wyobraź sobie teraz, że Parkinson wychodzi za mąż za jednego z nich, tylko po to, aby utrzymać ród w czystości. Magia, którą odziedziczyłyby ich dzieci byłaby, w najlepszym razie, wyjątkowo słaba. Jeśli nie włączy się nowej magii do starych rodzin, magia zacznie zanikać, aż w końcu całkowicie wyginie. Wyobraź sobie teraz, że Parkinson wyjdzie za mąż za Wayne'a Hopkinsa, mugolaka, który jest geniuszem w dziedzinie Zaklęć i jest dość potężny, jeśli chodzi o magiczną siłę. Ich dzieci zyskałyby rodzinną magię ich matki i nową magię ojca, dzięki czemu ożyłaby magia starego rodu.
Harry dyskretnie zerknął na innych Ślizgonów w pokoju wspólnym. Część z nich wydawała się być sceptycznie nastawiona, ale większość najwyraźniej zastanawiała się nad tym i Harry był zadowolony z takiego wyniku.
- Podczas gdy wszyscy obsesyjnie starali się utrzymać swoje rody czyste, zapomnieli o fundamentalnej prawdzie: każda istniejąca linia zapoczątkowana została przez mugolaka lub co najmniej czarodzieja pół-krwi.
Widząc niedowierzające spojrzenia niemalże wszystkich obecnych uczniów, Harry potrząsnął głową. Nie wiedział, czy byli oni po prostu uparci, czy to głupota uniemożliwiała im logiczne myślenie, gdy tematem była czystość krwi. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że podobną rozmowę przeprowadził ze swoim Dworem i jego członkowie podeszli do sprawy o wiele bardziej logicznie, sądził raczej, że powodem była głupota.
- Pomyślcie przez chwilę logicznie. Pierwszy czarodziej, który kiedykolwiek się urodził, musiał mieć mugolskich rodziców, to logiczne.
Niemal odetchnął z ulgą, gdy zobaczył, że Pucey kiwa głową. Przynajmniej był to jeden krok do przodu.
- Wierzysz więc, że mugolaki rodzą się, aby wzmocnić stare rody? - spytał Pucey i Harry wiedział, że próbował on zrozumieć i przeanalizować jego przekonania.
- Tak, ale to nie wszystko. Pomyśl o mugolakach jako o pierwszym pokoleniu czarodziejów i czarownic. Mogą oni tworzyć nowe rody, które z czasem posiądą nowe talenty i nową magię rodzinną.
Montague wydawał się być zagubiony we własnych myślach i Harry cieszył się, widząc, że nie zareagował negatywnie na jego słowa. Pucey kiwał głową, choć on także marszczył brwi, pokazując, że jeszcze coś go gnębiło.
- Myślę, że to dosyć logiczne, wyjaśniałoby, dlaczego czarodzieje i czarownice pierwszego pokolenia nigdy nie wydają się być słabi magicznie. - Harry był zadowolony, słysząc, jak Pucey używa terminu "czarodziej pierwszego pokolenia" zamiast tak znienawidzonego słowa "mugolak". - Nie zmienia to jednak faktu, że wielu z nich prezentuje postawę, której nie lubię.
- To znaczy jaką? - spytał Harry, chcąc wiedzieć, czy chodziło o to samo, na co narzekali Draco i Blaise.
- Nie znają naszych tradycji, przychodzą tutaj, ale nie mają szacunku dla naszej kultury i kurczowo trzymają się mugolskich tradycji. Weźmy na przykład Halloween, nie jest to nasza tradycja, ale aby czarodzieje pierwszego pokolenia czuli się bardziej komfortowo, świętujemy je zamiast Samhain.
Kilku uczniów kiwało potwierdzająco głowami i Harry westchnął. To samo powiedzieli Draco i Blaise.
- A czy pomyślałeś kiedyś, że trzymają się tak kurczowo mugolskich tradycji, ponieważ zostali nagle wysłani do świata, o którym nic nie wiedzą? Z dala od swoich przyjaciół i rodziny? Wyobraź sobie, że sytuacja byłaby odwrotna. Czy nie trzymałbyś się tego, co jest dla ciebie znajome? Czy przyszło ci kiedyś do głowy, że nie praktykują oni naszych tradycji, ponieważ ich nie znają?
- Dlaczego więc się ich nie nauczą? - mruknął Montague, a kilka osób poparło go, kiwając głowami. Według niego, sprawę dało się łatwo rozwiązać. Jeśli czegoś nie wiedzą, niech się tego nauczą. Zwykle Harry by się z nim zgodził, ale nie w tym wypadku.
- Ponieważ nie mogą.
To proste stwierdzenie przyciągnęło uwagę obu siedzących przed Harrym chłopców.
- Co masz na myśli, mówiąc, że nie mogą? - spytał zdezorientowany Pucey, spoglądając na Harry'ego.
- To nie tak proste, jak mogłoby się wydawać. Prawda jest taka, że większość książek o tych tradycjach należy do czarodziejów czystej-krwi, którzy trzymają je w swoich bibliotekach. Kilka z nich jest w sprzedaży, ale Ministerstwo kontroluje, komu mogą być one sprzedane, ponieważ niektóre tradycje zostały przez nie zakazane. Zazwyczaj jedynie ci starający się o tytuł Mistrza w dziedzinie Historii, albo coś podobnego, mogą je kupić. A te książki, które nie są kontrolowane przez Ministerstwo są bardzo trudne do znalezienia, nie ma ich nawet w Hogwarcie. Biorąc to wszystko pod uwagę, czy naprawdę oczekujesz, że jakikolwiek czarodziej pierwszego pokolenia w wieku jedenastu lat będzie w stanie zdobyć te informacje?
Widząc, że obaj Ślizgoni byli głęboko zamyśleni, Harry wstał, a za nim zrobili to samo Theo, Draco i Blaise, i wyszedł, kierując się do swojego pokoju. To była długa noc i najlepiej będzie, jeśli pozostawi teraz obu chłopców, aby w spokoju mogli wszystko przemyśleć.
Marcus został i podczas gdy Pucey i Montague rozmyślali nad wszystkim, co usłyszeli, obserwował pozostałych uczniów w pokoju wspólnym. Wielu wydawało się być pogrążonych we własnych myślach, inni zaś rozmawiali cicho z przyjaciółmi. Bez wątpienia dyskutowali o tym, co powiedział Harry.
- Czy to rzeczywiście prawda? O tradycjach? - zapytał niemal szeptem Montague.
- Tak - zapewnił go Marcus i wstał, przyciągając ich uwagę.
- Adrian, Graham, pomyślcie o tym, co powiedział Harry. Jeśli zaakceptujecie jego zaproszenie, musicie być przekonani, że wierzycie w to, co powiedział. Macie czas do poniedziałku, aby podjąć decyzję. Jeśli nie sądzicie, że możecie podążać ze jego przekonaniami, albo nie chcecie tego robić, wszystko pozostanie tak jak dawniej, nie będziemy żywić urazy. Harry uważa, że każdy ma prawo wierzyć w cokolwiek tylko chce, nie będzie więc was zmuszał. Życzę wam dobrej nocy.
Marcus miał nadzieję, że obaj, Adrian Pucey i Graham Montague, dołączą do Dworu. On sam przecież miał o wiele bardziej ekstremalne przekonania na temat czystości krwi, ale Harry zdołał przekonać go z jeszcze mniejszym wysiłkiem.
o.o.o.o.o.o.o
Minął miesiąc od rozmowy Harry'ego z Adrianem i Grahamem. Obaj dołączyli do Dworu i Harry cieszył się, widząc, jak dobrze dogadywali się z pozostałymi członkami.
W ciągu pierwszego tygodnia, byli nieco wystraszeni, za każdym razem, gdy z nim rozmawiali, ale widząc, że Harry nigdy żadnego z nich nie skrzywdził, szybko rozluźnili się i zaczęli traktować go tak samo, jak robili to pozostali.
Posiadanie dwóch starszych uczniów pomagało podczas sesji treningowych, które mieli każdego wieczoru z Marcusem, zwłaszcza że specjalnością każdego z nich był inny przedmiot, tak więc mogli pomagać sobie nawzajem w tym, co umieli najlepiej.
Krzyk i rozlegający się chwilę później śmiech, przyciągnął uwagę Harry'ego i spojrzał on na środek pokoju, gdzie pojedynkowali się Theo, Blaise, Draco, Marcus, Adrian i Graham. Theo przeciwko Marcusowi, Draco z Grahamem i Blaise z Adrianem, pary zostały wybrane przypadkowo, a ponieważ była ich nieparzysta ilość, ktoś zawsze zostawał bez partnera. Jedak to, że ktoś nie miał z kim się pojedynkować, nie oznaczało, że nie miał czym się zająć. Podczas gdy inni się pojedynkowali, mógł on czytać, uczyć się lub ćwiczyć różne zaklęcia. I to właśnie powinien był robić Harry, ale gdy zobaczył Draco, nie mógł się powstrzymać od śmiechu. Wiedział już teraz, kto krzyczał.
Ćwiczyli codziennie przez około trzy godziny po obiedzie. Jeśli jednak zostawali któregoś dnia dłużej z tego lub innego powodu, zawsze ktoś padał ofiarą jakiegoś dowcipu. Nie przeszkadzało to Harry'emu, nadal byli młodzi i musieli czasem się zrelaksować i zabawić nieszkodliwie od czasu do czasu. Tym razem nieszczęśliwą ofiarą był Draco. Jego włosy zyskały czerwono-złote barwy Gryffindoru, a na jego szyi wisiała tabliczka z napisem ogłaszającym jego dozgonną miłość dla wszystkich rzeczy związanych z tym domem. Choć Draco przestał do większości rzeczy żywić dziecięcą urazę, tak jak kiedyś to robił, nadal nie znosił Gryfonów, tak dla zasady, z czego jego przyjaciele ciągle złośliwie żartowali.
Harry potrząsnął głową i już miał powrócić do swojej książki, gdy nagle drzwi pokoju, w którym się znajdowali, otwarły się.
Natychmiast wszyscy stali się czujni. Używali opuszczonej klasy w lochach, która znajdowała się w sporym oddaleniu od korytarzy, których zwykle używali uczniowie. Było więc mało prawdopodobne, aby osoba przy drzwiach, kimkolwiek była, znalazła ją przez przypadek, co znaczyło, że prawdopodobnie szukała ich specjalnie.
Harry gotów był na wiele możliwości, ale bez oporu przyznałby, że widok bliźniaków Weasleyów wchodzących do środka i zamykających za sobą drzwi do nich nie należał. Z reakcji swoich przyjaciół wywnioskował, że i oni tego nie oczekiwali.
Przez chwilę wszyscy milczeli, przyglądając się sobie wzajemnie. Kiedy stało się jasne, że nikt inny nie zamierza się odezwać, Harry opuścił swoją różdżkę, schował ją i podszedł do bliźniaków. Wiedział, że jego Dwór go obroni, jeśli zajdzie taka potrzeba.
- Dobry wieczór, czemu zawdzięczamy zaszczyt otrzymania wizyty od Demonów Gryffindoru?
Bliźniacy uśmiechnęli się i ukłonili. Kiedy znów spojrzeli na Harry'ego, ich oczy błyszczały łobuzersko.
- Czujemy się zaszczyceni... - zaczął jeden z nich.
- ...wiedząc... - kontynuował drugi.
- ...że Król Slytherinu... - Ponownie się zamienili.
- ...ma nas... - I ponownie.
- ...w tak wielkim poważaniu - zakończyli wspólnie i Harry mógł poczuć zbliżającą się migrenę.
- Król Slytherinu? - zapytał Harry. Nie zamierzał udawać niewinnego dziecka, ale nie miał zamiaru przyznać się, że właściwie mieli całkowitą rację.
Bliźniacy wymienili spojrzenia. Zdawało się, że w ciągu ułamku sekundy przeprowadzili ze sobą pełną rozmowę. Jeden z nich skinął głową i ponownie spojrzał na Harry'ego.
- W przeciwieństwie to tego, co myśli większość szkoły, nie jesteśmy głupi - powiedział.
- Właśnie, tylko dlatego, że nie jesteśmy zainteresowani ocenami z egzaminów, nie znaczy, że nie jesteśmy inteligentni i spostrzegawczy - dodał drugi z nich.
Najwyraźniej nie zdecydowali się mówić w ten sposób, co zwykle, za co Harry był im wdzięczny. Nie sądził, by innym wypadku był w stanie nadążyć za konwersacją.
- Od ostatniego roku, odkąd zacząłeś siedzieć pośrodku stołu, Ślizgoni zachowują się inaczej. Nie widzieliśmy, aby nad kimkolwiek się znęcali, nie słyszymy ich mówiących źle o mugolakach i wielu z nich patrzy na ciebie z podziwem i strachem.
Słysząc to, Harry był pod wrażeniem. Większość osób ignorowała Ślizgonów do tego stopnia, że nie zauważyli nawet zmiany w ułożeniu miejsc przy stole. No dobrze, nie było to do końca prawdą, zauważyli różnicę, ale nie analizowali jej tak, jak zrobili to bliźniacy. Dla nich ludzie po prostu zmienili miejsca, na których zwykle siedzieli, nic więcej. A jeśli zauważyli, że Ślizgoni inaczej się zachowywali, nie przejmowali się tym. Poza tym, Harry był przekonany, że niektórzy uczniowie byli do tego stopnia uprzedzeni przeciwko Ślizgonom, że powiedzieliby zapewne, że mieli oni jakiś diabelski plan i dlatego byli teraz tak mili... No dobrze, Harry musiał przyznać, że był to element diabelskiego planu, ale i tak inni nie mogli wiedzieć tego na pewno, więc to jedynie ich uprzedzenia przeciwko Ślizgonom kazały im tak myśleć.
- Więc? - spytał Harry, unosząc brew. - Mam nadzieję, że nie myślicie, że staram się prowadzić biednych, nierozumianych Ślizgonów ku Światłu - dodał sarkastycznie.
- Rządzisz Slytherinem, nie jesteśmy wystarczająco naiwni, aby uwierzyć, że byłbyś w stanie tego dokonać, gdybyś był niewinnym sierotą, za którego tak wielu cię uważa, zwłaszcza po tym wywiadzie.
Harry skinął głową. Pokazali mu przynajmniej, że nie miał do czynienia z fanatykami Jasnej Strony, którzy widzieli w Chłopcu, Który Przeżył tylko to, co chcieli. Nie dało mu to jednak odpowiedzi na pytanie, które męczyło go, odkąd tylko zobaczył, kto wkroczył do ich pokoju.
- Czego chcecie?
Bliźniacy wymienili kolejne spojrzenie, po czym obaj skinęli i zrobili krok do przodu.
- Część, jestem Fred Weasley - powiedział ten po prawej. To on dotąd więcej mówił.
- A ja jestem George Weasley - dodał ten po lewej.
Harry uścisnął im dłonie.
- Nazywam się Harry Potter, miło mi. - Wiele to ułatwiało. Obserwowali bliźniaków i Harry był raczej zaintrygowany Demonami Gryffindoru, a dzięki temu, że ci dwaj sami do niego przyszli, nie musiał teraz zastanawiać się, jak mógłby zaprosić ich do swojego Dworu. - Pozwólcie, że przedstawię wam moich przyjaciół.
o.o.o.o.o.o.o
Miesiące poprzedzające letnie wakacje minęły w mgnieniu oka.
Fred i George zaczęli przychodzić na wszystkie ich ćwiczenia. Harry był zaskoczony, z jaką łatwością pozostali ich zaakceptowali. Nie minął nawet miesiąc, a bliźniacy stali się już częścią Dworu. Reszta szkoły jednak nie miała o tym pojęcia.
Fred i George obwołali siebie samych szpiegami Dworu i dobrze się bawili wyszukując czary i zaklęcia, które pomogłyby im w ich szpiegowskich obowiązkach.
Harry zazwyczaj pozwalał im robić, co chcieli, ponieważ mogli dostarczyć mu informacji, które dla pozostałych członków byłyby trudne do zdobycia.
Egzaminy minęły i nikt nie był zdziwiony, gdy pierwsze miejsca zostały zajęte przez Harry'ego i jego grupę. Marcus czuł także, że Owutemy poszły mu dobrze i przygotowywał się do rozpoczęcia pracy w ciągu kilku tygodni od ukończenia szkoły.
Ogólnie rzecz biorąc, jadąc taksówką do sierocińca, Harry był raczej zadowolony z tego, co osiągnął w tym roku w Hogwarcie i już nie mógł się doczekać końca wakacji.