
Chapter 8
Rozdział 8 - Pakt z Diabłem
Harry z niechęcią spojrzał na drzwi frontowe. Znów tu był. Biorąc głęboki oddech, wszedł do budynku i skierował się do gabinetu przełożonej, aby powiedzieć jej, że wrócił i zostanie września.
Zapukał do drzwi i zaczekał, aż usłyszał panią Brown wołającą, aby wszedł. Wyraz jej twarzy, gdy ujrzała Harry'ego, był całkiem zabawny.
- Dzień dobry, proszę pani - powiedział, zachowując uprzejmą i dojrzałą aurę. Mimo to przerażenie nie znikło z jej twarzy.
Nie zaskoczyło to Harry'ego. Pani Brown zawsze podejrzewała, że to on był winien wszystkiemu, co spotkało chłopców w sierocińcu, choć zbyt się go bała, by podjąć w związku z tym jakieś działanie.
- Harry, myślałam, że wracasz jutro - powiedziała pani Brown, próbując ukryć swoje niezadowolenie za zasłoną fałszywego uśmiechu.
- Tak, to moja wina. Wysyłając wam list informujący o moim powrocie, pomyliłem daty.
Częściowo była to prawda. Rzeczywiście była to jego wina, tyle że nie z powodu pomyłki. Nie chciał, aby ktoś przyjeżdżał po niego na dworzec. Wolał zminimalizować kontakt z mugolami z sierocińca.
- Czy mój pokój pozostał ten sam? - zapytał, chcąc uwolnić się od towarzystwa kobiety.
- Oczywiście, że tak - odparła ostro, jakby obraził ją, sugerując, że mogłoby być inaczej. Zapominał czasami, jak bardzo przykładała się do swojej pracy. Choć biorąc pod uwagę, ile razy nie zrobiła nic, aby mu pomóc, kiedy był młodszy, może nie było to aż tak dziwne. Być może jedynie dbała o pozory skrupulatnego wykonywania swoich obowiązków, zamiast rzeczywiście się przykładać. No cóż, właściwie nie miało to dla Harry'ego znaczenia, dopóki tylko był pozostawiony w spokoju. Nie zamierzał się nimi przejmować.
- Hmm, dobrze. Zostanę do początku września, chyba że będę miał okazję spędzić trochę czasu z kolegami ze szkoły. Życzę pani miłego popołudnia.
Opuścił gabinet, zanim przełożona miała okazję odpowiedzieć. Miał wiele planów i liczył, że będzie w stanie wprowadzić je w życie. Powstrzymał uśmiech, który chciał wkraść mu się na usta, gdy pomyślał o rzeczach, które zaplanował. Będzie zabawa.
o.o.o.o.o.o.o
W ciągu dwóch tygodni od powrotu do sierocińca ustalił rutynę identyczną z tą, do której przyzwyczaił się przed wyjazdem do Hogwartu. W dniu swojego przyjazdu poszedł na zakupy i zapełnił swoją chłodzącą szafkę. Nadal uważał za dziwne, że w Czarodziejskim Świecie nie było lodówek. Istniały za to szafki zaczarowane w ten sposób, że znajdujące się w środku jedzenie pozostawało świeże, albo w innych wersjach - zamrożone.
Te drobne magiczne przedmioty były błogosławieństwem podczas wakacji. Po spędzeniu kilku miesięcy w świecie pełnym magii, nie przeżyłby, gdyby musiał spędzić lato całkowicie od niej odcięty. Przynajmniej mógł ćwiczyć eliksiry, runy i numerologię oraz miał swoje książki. Gdyby nie to, oszalałby, zmuszony udawać, że był jedynie mugolem.
A co do książek, to w końcu mógł przeczytać te, które otrzymał od tajemniczego T. M. R. w prezencie na święta. Choć strasznie korciło go, aby je przeczytać, nie dotknął ich nawet podczas pobytu w Hogwarcie. Wiedział, że były nielegalne i nie chciał ryzykować, że ktoś mógłby je znaleźć, nawet jeśli trzymał je wewnątrz kufra. Wypadki się zdarzały, mógł przypadkowo włożyć jedną z nich do swojego plecaka lub coś podobnego. Może i był ostrożny, ale i tak wolał nie ryzykować.
Teraz jednak nic nie mogło powstrzymać go przed ich przeczytaniem. Wiedział, że nie mógł używać magii, ale nie znaczyło to, że nie mógł podnieść z ziemi patyka i za jego pomocą ćwiczyć ruchy różdżki. Kiedy wróci do Hogwartu będzie mógł poćwiczyć ze swoją różdżką.
Jednak nie była to jedyna rzecz, której poświęcał swój czas. Bycie Chłopcem, Który Przeżył i równocześnie Ślizgonem komplikowało sprawy bardziej, niż było to konieczne. Z jednej strony, nie przeszkadzało mu to, bo zawsze lubił wyzwania. Z drugiej jednak, całe to gadanie o przyszłym Czarnym Panu zaczynało działać mu na nerwy. Nie mógł nic poradzić na to, że połowa uczniów w Hogwarcie śledziła nieufnie każdy jego krok. Obserwowali go, bo był Chłopcem, Który Przeżył, a patrzyli na niego nieufnie, bo był Ślizgonem. Jako że nie mógł przestać być ani jednym, ani drugim, musiał zmienić ich punkt widzenia.
Zdawał sobie sprawę, że to, co zamierzał zrobić, było ryzykowne. Niektóre konsekwencje mogły się okazać uciążliwe, ale jeśli sprawy potoczyłyby się przynajmniej częściowo tak, jak tego chciał, to korzyści przerosłyby wszelkie niedogodności. Rzecz jasna, nie miał pewności, że ten plan się powiedzie, ale czasami trzeba było zaryzykować.
Kilka dni po tym, jak Harry podjął ostateczną decyzję w kwestii swojego planu, nadarzyła się idealna okazja, by wprowadzić go w życie.
Siedział w swoim pokoju w sierocińcu, czekając na przełożoną, która robiła obchód, kiedy usłyszał stukanie w szybę. Zaciekawiony, odwrócił się i zobaczył sowę siedzącą na parapecie jego okna. Gdyby nie koperta przywiązana do nóżki ptaka, uznałby go za zwykłą sowę. Kręcąc głową, podniósł się z łóżka i otworzył okno. Nadal uważał, że sposób, w jaki czarodzieje wysyłali swoje listy, był dziwny, ale musiał przyznać, że wydawał się on być całkiem wydajny.
Sowa wleciała do środka, gdy tylko otwarł okno. Wylądowała na łóżku i wysunęła nóżkę z listem w jego stronę. Biorąc od niej list, Harry przyjrzał się sowie uważnie. Mógłby przysiąc, że gdzieś już ją widział.
- Zakładam, że skoro wciąż tu jesteś, to czekasz na odpowiedź? - spytał, nie spuszczając jej z oczu. Sowa zahukała i usadowiła się wygodniej. Harry pokręcił głową, te ptaki były zbyt inteligentne, by można to było uznać za normalne.
Skupiając uwagę na liście, zaczął czytać.
Drogi Harry,
wiem, że nie planowaliśmy niczego, kiedy byliśmy jeszcze w Hogwarcie, ale zastanawiam się, czy nie chciałbyś spędzić reszty wakacji ze mną? Moglibyśmy także zaprosić pozostałych, choć jeśli się nie mylę Blaise i Theo są za granicą do końca lipca, więc mogliby przyjechać do nas dopiero po powrocie.
Wyślij swoją odpowiedź przez Aresa. Jeśli się zgadzasz, spotkajmy się jutro o dziesiątej w Dziurawym Kotle, dobrze? Jeśli jednak bardziej odpowiadałby Ci inny dzień lub godzina, na pewno da się to zorganizować.
Mam nadzieję, że wkrótce Cię zobaczę,
Draco Malfoy
Kiedy Harry skończył czytać, na jego twarzy gościł niewielki uśmiech. Wakacje z dala od sierocińca? Nie musiał się nad tym długo zastanawiać. Poza tym, miał teraz okazję sprawdzić, czy biblioteka Malfoyów rzeczywiście była taka wspaniała, jak twierdziła Draco. Szybko napisał potwierdzającą odpowiedź i dał swój liścik Aresowi. Ptak natychmiast poderwał się do lotu i Harry zamknął za nim okno, po czym usiadł i zaczął czytać książkę. Teraz musiał tylko zaczekać na przełożoną i poinformować ją, że jutro wyjeżdża.
Nieco ponad pół godziny później, do jego drzwi ktoś zapukał.
- Proszę - powiedział, podnosząc wzrok znad książki. Tak jak oczekiwał, drzwi się uchyliły i w szczelinie pojawiła się głowa pani Brown.
- Dobry wieczór, proszę pani.
- Dobry wieczór, Harry. Za godzinę gasimy światła - powiedziała mu, jak każdego wieczoru. Brzmiało to niemalże mechanicznie.
Harry skinął głową, ale zanim mogła zamknąć za sobą drzwi, zawołał za nią. Na jej twarzy widoczne było zdumienie. Harry rzadko odzywał się do kogokolwiek w sierocińcu.
- Tak? - spytała i Harry zobaczył na jej twarzy strach. Uznał, że to naprawdę dziwne, jak bardzo kobieta się go bała, biorąc pod uwagę, że nigdy nie widziała, co zrobił.
- Wyjeżdżam jutro - poinformował ją.
- Co? - Była tak zszokowana, że zniknął nawet zawsze obecny w jej oczach strach.
- Powiedziałem, że jutro wyjeżdżam.
- Słyszałam, co powiedziałeś, ale co to ma znaczyć, że wyjeżdżasz? Jestem za ciebie odpowiedzialna, nie możesz sobie tak po prostu wyjechać.
Harry powstrzymał westchnienie, miał nadzieję, że skoro tak bardzo się go bała, bez wahania pozwoli mu wyjechać. Najwyraźniej jednak jej poczucie odpowiedzialności przezwyciężyło strach. Gdyby sytuacja była inna, być może Harry poczułby nawet dla niej nieco szacunku, ale w tym momencie był jedynie zirytowany.
- Pani Brown, bądźmy ze sobą szczerzy. Nie chcę tutaj być, a pani nie chce, abym został. Kolega ze szkoły zaprosił mnie do siebie, żebyśmy mogli spędzić razem resztę wakacji. Biorąc to wszystko pod uwagę, czy nie byłoby dla wszystkich lepiej, jeśli po prostu pozwoli mi pani wyjechać?
Kilka emocji przemknęło po twarzy kobiety. Widać było, że jej poczucie odpowiedzialności walczyło z chęcią pozbycia się Harry'ego. Ludzie byli jednak istotami, które żyły, skupiając się głównie na własnych pragnieniach i pani Brown nie była tu wyjątkiem.
- Dobrze, niech będzie. Przyjadą tu po ciebie? - spytała, próbując nie pokazać ulgi, którą czuła na myśl o wyjeździe Harry'ego.
- Nie, spotkam się z nimi tam, gdzie zwykle kupuję swoje przybory szkolne. Zobaczymy się w przyszłym roku, pani Brown.
Przełożona skinęła tylko głową i zamknęła drzwi. Harry uśmiechnął się nieznacznie, był wolny od mugoli. Spakował kilka rzeczy, które wyjął ze swojego kufra i położyć się spać, myśląc o opuszczeniu sierocińca.
o.o.o.o.o.o.o
Następnego ranka Harry obudził się wcześnie. Nie miał zamiaru jeść śniadania w sierocińcu, nawet jeśli oznaczało to, że będzie zmuszony czekać w Dziurawym Kotle na Draco.
Tak samo jak w zeszłym roku, Harry bez trudu dotarł do Dziurawego Kotła, który był prawie pełen, mimo że nie wybiła jeszcze dziewiąta. Nie po raz pierwszy był wdzięczny, że większość społeczeństwa nie wiedziała, jak wygląda Harry Potter. Bał się nawet pomyśleć, co by było, gdyby wszyscy w pubie wiedzieli, kim był.
Nie chcąc o tym myśleć, podszedł do lady.
- Dzień dobry, panie Tomie. - Harry musiał prawie krzyczeć, aby być usłyszanym wśród panującego tu hałasu.
- Dzień dobry, młody. Jak mogę ci pomóc? - spytał starszy barman, pochylając się nad ladą, aby lepiej zobaczyć Harry'ego.
- Jeśli to nie problem, to chciałbym zamówić jakieś śniadanie, podczas gdy będę czekał na przyjaciela.
- Pewnie, młody, to żaden kłopot. Wybierz sobie stolik. Na każdym z nich leży menu, wybierz z niego coś, dotykając odpowiedniej nazwy palcem, a jak przyniosę twoje zamówienie.
- Dobrze, dziękuję - odpowiedział Harry z największym uśmiechem, na jaki mógł się zdobyć.
Skierował się w stronę stolika stojącego na uboczu, z dala od panującej w pubie wrzawy, po czym wybrał coś z menu za pomocą dotyku palca i jedząc, czekał na przybycie Draco.
Po około godzinie czekania, kominek po drugie stronie sali ponownie zapłonął. Harry był pewien, że gdyby wcześniej nie czytał o sieci Fiuu, prawdopodobnie oniemiałby, gdy po raz pierwszy zobaczył kogoś wychodzącego lub wchodzącego do kominka. Z płomieni wyłonił się jasnowłosy chłopiec, mniej więcej wzrostu Harry'ego, który natychmiast zaczął przeszukiwać spojrzeniem wnętrze pubu. Kiedy tylko ujrzał Harry'ego, z jego oczu znikł zimny wyraz i na jego twarzy pojawił się uśmiech. Nie zwracając uwagi na znajdujących się wokół niego ludzi, niemal biegiem ruszył w jego kierunku. Harry miał zaledwie kilka sekund, aby zrozumieć, co za chwilę się stanie i pozwolił ze zrezygnowaniem, aby blondyn zarzucił mu ręce na szyje.
- Harry, stęskniłem się za tobą - niemalże wyszeptał Draco i Harry zaśmiał się cicho. Można pomyśleć, że nie widział mnie od lat, pomyślał z sympatią.
- Cześć, Draco - odpowiedział cicho i znów się zaśmiał. Tak, całkiem lubił swoje węże.
Zaledwie chwilę po przybyciu Draco, kominek ponownie zapłonął i wyszedł z niego mężczyzna, który mógł być jedynie ojcem chłopca. Jego szare oczy zbadały pomieszczenie i niemal natychmiast zatrzymały się na jego synu, który trzymał w uścisku kruczowłosego chłopca, który, jak podejrzewał, był Harrym Potterem. Nie miał pewności, bo chłopiec odwrócony był do niego plecami, a nawet gdyby tak nie było, to Lucjusz zapewne i tak by go nie rozpoznał, skoro nigdy wcześniej nie widział chłopca.
Podszedł do nich i odchrząknął, zwracając na siebie uwagę obu chłopców. Draco puścił swojego kolegę, ale radość na jego twarzy była wyraźnie widoczna. Chłopiec, którego Lucjusz uznał za Pottera, odwrócił się i mężczyzna musiał wysilić się, aby ukryć swój szok.
Chłopiec był piękny, nie dało się tego inaczej opisać i Lucjusz mógł nawet dostrzec w nim niektóre charakterystyczne cechy Malfoyów, choć oczywiste było, że dziecko było Potterem. Jednak tym, co naprawdę go zaskoczyło, były jego oczy. Setki razy widział klątwę Avada Kedavra i nigdy wcześniej nie uważał koloru śmierci za hipnotyzujący. Widząc jednak niewinny uśmiech, który zagościł na twarzy chłopca, pomyślał, że ten kolor do niego nie pasował. Jak mógł, skoro wyglądał on tak niewinnie?
- Ojcze, to jest mój przyjaciel, Harry Potter - powiedział Draco, sprawiając, że ponownie skupił uwagę na swoim synu. Nie można było nie zauważyć dumy, jaka brzmiała w jego głosie. - Harry, to mój ojciec, Lucjusz Malfoy.
- Miło pana spotkać, panie Malfoy. Dziękuję, że pozwolił mi pan spędzić w swoim domu resztę wakacji.
Lucjusz niemalże się uśmiechnął. Nawet głos chłopca był niewinny i melodyjny. Nie mógł się nie zastanawiać, jak ktoś taki został przydzielony do Slytherinu.
- Cała przyjemność po mojej stronie, panie Potter. I nie ma za co mi dziękować, Draco nalegał tak długo, że w końcu musiałem się zgodzić, jeśli chciałem mieć choć chwilę spokoju. Nie żebym nie cieszył się z twojej wizyty, myślałem po prostu, że chciałbyś spędzić trochę czasu ze swoją rodziną.
Przez ułamek sekundy Lucjuszowi zdawało się, że wyraz twarzy Pottera ochłodził się i że chłopiec stracił aurę niewinności. Jednak po chwili to wrażenie zniknęło i mężczyzna uznał, że było to tylko złudzenie spowodowane oświetleniem.
- Może mi pan mówić Harry, panie Malfoy.
- Hmm, dobrze, niech będzie Harry. Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci to, ale mam kilka spraw do załatwienia w aptece i chciałbym zrobić to teraz, skoro już tu jesteśmy, abym nie musiał wracać dwa razy.
- Nie przeszkadza mi to - opowiedział z uśmiechem chłopiec i Lucjusz skinął głową, gestem dając znać Draco i Harry'emu, aby szli za nim.
Doskonale wiedział, że zabieranie ze sobą Harry'ego Pottera nie było najlepszym pomysłem, ale nie miał wyboru. Został powiadomiony, że jego zamówienie dotarło tego ranka i wiedział, że jeśli przed dwunastą nie pojawi się w aptece, sprzedawca się go pozbędzie. Lucjusz rozumiał, że takie środki bezpieczeństwa były konieczne w czasach, w których przyszło im żyć i zwykle nie sprawiało mu to problemu. Tym razem jednak musiał przyznać, że zamówienie dotarło w nie najlepszym czasie. Narcyza do sierpnia była we Francji, tak więc nie miał innego wyboru, jak tylko osobiście odebrać Harry'ego i zabrać go ze sobą do apteki. Nie mógł zostawić chłopców samych w domu. Gdyby nie to, że zapłacił za zamówienie z góry, co było kolejnym zabezpieczeniem, dałby sobie spokój i zrezygnował.
Wzdychając, spojrzał przez ramię na idących za nim chłopców. Draco ani na chwilę nie przestał mówić i Lucjusz mógł usłyszeć kilka uwag na temat tego, co będą robić w te wakacje. Harry za to kiwał tylko co jakiś czas głową z lekkim uśmiechem na ustach. Nagle Lucjuszowi przyszło do głowy, że wyglądał jak starszy brat cierpliwie znoszący entuzjazm młodszego rodzeństwa.
Nie był pewien, jak funkcjonowała ich przyjaźń. Zdawało się, że jego syn starał się zrobić na Harrym wrażenie, ale ani razu nie słyszał, aby chłopiec użył swojego charakterystycznego tonu mówiącego:"Jestem Malfoyem, więc jestem lepszy od wszystkich", którego używał, gdy chciał popisać się przed innymi przyjaciółmi.
Kręcąc głową i przypominając sobie w duchu, że będzie miał całe wakacje, aby obserwować chłopców i ich relacje, Lucjusz kazał im iść przed sobą, aby mógł mieć na nich oko. W alei Śmiertelnego Nokturnu zawsze lepiej było być przezornym.
- Draco - zawołał, kiedy zobaczył przed sobą aptekę. - Wiesz, co robić, prawda? Macie zostać przy drzwiach apteki, nie będzie mnie tylko parę minut. Nigdzie się nie oddalajcie, zrozumiano?
- Tak, ojcze.
- Tak, panie Malfoy.
Obaj chłopcy odpowiedzieli potwierdzająco i widząc, że mówili szczerze, Lucjusz skinął głową i wszedł do sklepu. Gdyby byli gdzie indziej, bez wahania zabrałby ich ze sobą do środka, ale w aptece znajdowały się rzeczy, których wolał, by jego syn i jego przyjaciel nie oglądali w tak młodym wieku.
Jednakże sam był kiedyś Ślizgonem, więc kiedy tylko zrozumiał, że będzie musiał tutaj przyjść, rzucił na swojego syna zaklęcie, które miało go ostrzec, gdyby ktoś ze złymi intencjami podszedł do chłopców. Nie martwił się więc zbytnio. Poza tym było jeszcze wcześnie, a poranki na alei Śmiertelnego Nokturnu były raczej spokojne. Większość klientów wolała załatwiać interesy nocą.
Lucjusz prawie już kończył, gdy poczuł, jak jego zaklęcie budzi się do życia.
Klnąc pod nosem, ruszył w stronę drzwi, szykując się, żeby przekląć idiotę, który odważył się spróbować skrzywdzić jego syna. Nagle jednak zobaczył coś niespodziewanego i zamarł.
Przednia ściana sklepu była zaczarowana tak, że choć z zewnątrz wyglądała na solidną, to od wewnątrz pozwalała widzieć i słyszeć wszystko, co działo się na ulicy. I Lucjusz właśnie nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył.
Draco miał w dłoni swoją różdżkę i celował nią w pierś jakiegoś mężczyzny. Jego twarz była przepełniona taką złością, że Lucjusz ledwie mógł uwierzyć, że miał przed sobą swojego syna. Poczuł, że Anthony stanął obok niego, ale nie mógł oderwać oczu od tego, co widział. Obaj chłopcy stali przodem do sklepu, więc mógł wyraźnie widzieć ich twarze. Draco stał z różdżką w ręku i twarzą wykrzywioną złością i obrzydzeniem, podczas gdy twarz Harry'ego pozbawiona była jakichkolwiek emocji, a jego oczy płonęły, bardziej niż kiedykolwiek przypominając promienie Klątwy Uśmiercającej.
- Jak śmiesz - warknął Draco i Lucjusz był zaskoczony, ile nienawiści brzmiało w jego głosie. - Nie jesteś nawet wart całować ziemi pod jego stopami, a już na pewno nie oddychać tym samym powietrzem, co on.
Lucjusz nie wiedział, co zrobił ten mężczyzna, ale zdawało się, że w jakiś sposób zaatakował Harry'ego. Chciałby wiedzieć, co zrobił ten chłopiec, że jego syn bronił go teraz tak zaciekle.
- Oj, nie bądź taki, chłopcze, ty też jesteś śliczny. Z tobą także mógłbym się zabawić... Ale twój przyjaciel... Och, twój przyjaciel... Sprawię, że będzie krzyczeć tak uroczo.
Lucjusz poczuł silniejszy niż kiedykolwiek wcześniej przypływ pogardy i nienawiści. Trzymał już rękę na klamce, kiedy nagle usłyszał coś, co zmroziło mu krew w żyłach. Sprzed sklepu dobiegł go cichy, mroczny i zimny śmiech. Lucjusz spojrzał na lewo i jego oczy zatrzymały się na Harrym, na którego wcześniej beznamiętnej twarzy gościł teraz sadystyczny uśmiech. Mężczyzna wytrzeszczył oczy. Ten Harry w niczym nie przypominał dziecka, które spotkał ledwie godzinę temu.
- Słyszałeś go, Draco? - zapytał gładkim i zimnym tonem chłopiec. Lucjusz spojrzał na swojego syna i ujrzał, jak ten opuścił różdżkę, a na jego twarzy pojawił się niemalże tak samo sadystyczny uśmiech. Mężczyzna doskonale znał ten wyraz twarzy, sam go nosił, ilekroć torturował kogoś dla swojego Pana. Nigdy jednak nie sądził, że zobaczy coś podobnego na twarzy swojego syna, a zwłaszcza gdy chłopiec będzie miał zaledwie dwanaście lat. - Mówi, że będę krzyczał.
Harry uniósł dłoń i wskazał nią na mężczyznę, który upadł przed nim na kolana. Lucjusz ledwo mógł uwierzyć własnym oczom, nigdy nie widział jedenastolatka z taką kontrolą nad własną magią.
- Powiedz mi - odezwał się ponownie Harry tym samym zimnym tonem, choć tym razem brzmiał on jakoś inaczej. Teraz Lucjusz mógł usłyszeć w jego głosie magię, mógł poczuć, jak otoczyła ona mężczyznę, napierając na jego własną magię, każąc mu podporządkować się Harry'emu. Wyglądało to niemal jak prymitywna klątwa Imperius. Lucjusz był wdzięczny, że znajdował się za ochronnymi barierami sklepu, które absorbowały większość magii chłopca. Nie chciał wiedzieć, co czuł ten drań na zewnątrz, nie żeby dbał o niego. - Czy masz rodzinę?
Lucjusz musiał powstrzymać się przed udzieleniem odpowiedzi i sądząc po tym, jak Anthony głośno zaczerpnął powietrza, miał on zapewne ten sam problem.
- Nie. - Nie był zaskoczony, gdy usłyszał drżenie w głosie mężczyzny.
- Hmm, więc jeśli być zniknął... Czy ktoś by zauważył?
- Nie. - Głos mężczyzny załamał się nieco i Lucjusz ujrzał podekscytowanie w oczach Harry'ego. Nie mógł uwierzyć, że wcześniej tego nie zauważył. Harry doskonale się bawił.
- To smutne, nie uważasz, Draco? Całe jego życie przeminęło i jeśli miałby zniknąć, nikt nawet nie zauważy. To smutne, czyż nie? - spytał Harry. Na jego twarzy znów widniał niewinny uśmiech i jeśli ktoś nie znał go dobrze, mógłby uwierzyć, że było to jedynie niewinne dziecięce pytanie.
- Bardzo smutne - odparł Draco. Wyglądał niczym dziecko oczekujące na początek przedstawienia.
- Hmm, tak, bardzo. To takie smutne, kiedy człowieknic nie znaczy. - Głos Harry'ego zmienił się nieco, był teraz delikatniejszy, słodszy i Lucjusz poczuł także, jak zmienia się magia chłopca. Wcześniej była silna i wymagająca, zmuszała cię do zrobienia rzeczy, których nie chciałeś. Teraz jednak stała się delikatniejsza, nie zmuszała już, lecz nakłaniała, kształtowała wszystko, z czym się zetknęła. I ponownie Lucjusz podziękował Merlinowi, że znajdował się za barierami, nie chciał wiedzieć, co w innym wypadku zrobiłaby z nim ta magia. Choć biorąc pod uwagę, że Draco stał na zewnątrz i nie widać było po nim żadnych negatywnych efektów jej działania, podejrzewał, że Harry kierował ją jedynie na swoją ofiarę i oni sami czuli ją tylko dlatego, że chłopiec nie wiedział o ich obecności tutaj i nie kontrolował po ich stronie zasięgu swojej mocy. - Bo tym właśnie jesteś, wiesz? Niczym. Nazywasz się Nic.
Lucjusz mógł poczuć, jak magia podłapuje, z braku lepszego słowa, tę myśl i zasiewa ją głęboko w umyśle czarodzieja. Mógł to poczuć tylko dlatego, że ta magia była tak silna, że bariery nie pochłaniały jej w całości. Nie działała na nich tak jak na czarodzieja na ulicy tylko dlatego, że nie byli jej wyznaczonym celem. Czarny Pan potrafił zrobić to samo. Kiedy naprawdę był zły, nie musiał nawet rzucać na ciebie klątwy, abyś poczuł intencję, która kierowała jego magią, gdy torturował jednego z pozostałych Śmierciożerów. Wtedy właśnie dotarło do Lucjusza, co Harry zamierzał zrobić i poczuł, jak po plecach przebiegł mu dreszcz.
- Nie jesteś nic wart. Nie ma z ciebie żadnego pożytku. Nazywasz. Się. Nic.
Przy słowie "nic" magia Harry'ego wzrosła i Lucjusz usłyszał, jak mężczyzna zaczął krzyczeć i błagać, choć tylko pojedyncze słowa dało się rozróżnić spomiędzy jego szlochów. W większości dało się słyszeć "nie" i "proszę". Harry zaczął chodzić wkoło klęczącego czarodzieja i Lucjuszowi przypominał drapieżnika, który obserwuje swoją ofiarę. Mężczyzna śledził go wzrokiem, jakby był zahipnotyzowany, a kiedy obrócił się na tyle, by Lucjusz mógł ujrzeć jego twarz, blondyn niemalże cofnął się o krok, widząc ogrom przerażenia w oczach mężczyzny. Nie sądził, by rozmiar jego strachu mógł jeszcze wzrosnąć, ale Harry udowodnił mu, że się mylił, wybuchając śmiechem.
- Chciałeś, żebym krzyczał - powiedział Harry takim tonem, jakby rozmawiali o pogodzie. - A ja chcę, żebyś błagał. Zdaje się, że przynajmniej jeden z nas dostanie, co chciał.
- Nie! Proszę, nie! Zrobię wszystko! Proszę! Proszę! Miej litość!
Słysząc ten przerażony głos, Lucjusz był pewien, że mężczyzna wiedział, co magia Harry'ego z nim robiła i wiedział, co się z nim stanie. Mógł poczuć, co się z nim działo i napełniało go to przerażeniem, nie żeby Lucjusz mu się dziwił.
- Och, Merlinie... - usłyszał szept swojego kolegi i pokiwał głową, doskonale rozumiejąc jego uczucia. Gdyby nie zobaczył tego wszystkiego na własne oczy, nigdy by w to nie uwierzył.
- Wszystko? - spytał słodkim głosem Harry. - Nawet pozwolisz mi się zabić?
- Tak! Proszę, tak.
Obaj chłopcy roześmiali się i Lucjusz spojrzał na Draco, prawie zapomniawszy, że jego syn wciąż tam był. Zobaczył spojrzenie, jakie wymienili między sobą chłopcy i mógł tylko patrzeć z niedowierzaniem. Trudno było w to uwierzyć, ale obaj najwyraźniej doskonale się bawili, miał przed oczami dowód.
- Hmm, wiesz co, nie sądzę, że to zrobię - powiedział czarodziejowi Harry. - W końcu jesteś niczym, dlaczego niby miałbym zajmować się niczym? Nie sądzisz, że mam rację, Nic?
Lucjusz widział strach w oczach mężczyzny, gdy ten próbował walczyć, aby zachować resztki samego siebie, które nadal pamiętał. I jego przerażenie rosło za każdym razem, gdy ginęła jakaś cząstka jego, która czyniła go kimś. Błagał wtedy jeszcze intensywniej, ale stojące przed nim dziecko jedynie uśmiechało się, śmiało otwarcie i za każdym razem odmawiało mu łaski, bawiąc się doskonale, podczas gdy istota ludzka obok niego powoli przestawała istnieć. Bo to właśnie robił Harry. Kiedy jego magia skończy swoją pracę, mężczyzna będzie niczym, straci poczucie rzeczywistości, pamiętając tylko, że jest niczym.
- Całe twoje życie było nic nie warte, umrzesz więc teraz jako nic.
Kiedy Harry powiedział ostatnie "nic", Lucjusz zobaczył, jak oczy mężczyzny stały się nagle puste i jego szloch ustał. Łzy przestały płynąć i znikły wszystkie oznaki walki lub oporu. Lucjusz wiedział wtedy, że magia Harry'ego ukończyła to, co zamierzała.
Spojrzał na mężczyznę przed nim i po plecach przemknął mu dreszcz. Przypominało mu to Pocałunek Dementora, z tą różnicą, że człowiek przed nim nadal miał duszę, choć Lucjusz wątpił, by była ona teraz dla mężczyzny jakimś pocieszeniem.
- Widzisz, Draco, mówiłem ci, że był niczym - zaśmiał się Harry, patrząc na mężczyznę, którego zniszczył z sadystycznym uśmiechem. - Chodźmy do sklepu obok, to księgarnia, możemy zobaczyć, co tam mają. Z pewnością będzie to bardziej interesujące niż patrzenie na nic.
Draco skinął głową i obaj chłopcy ruszyli w stronę wspomnianego sklepu, kiedy nagle Harry odezwał się tak cicho, że Lucjusz był pewien, że usłyszał go jedynie dlatego, że jego głos przesycony był magią.
- Och, prawie zapomniałem. Powiedziałem, że umrzeszjako nic.
Oczy Lucjusza rozszerzyły się i w następnej chwili szyja bezimiennego czarodzieja znalazła się w niemożliwej pozycji i życie całkiem opuścił jego oczy. Gdy ciało upadło na ziemię z głośnym, a przynajmniej tak się zdawało w porannej ciszy, łupnięciem, okrutny śmiech Harry'ego zadźwięczał na ulicy.
Lucjusz nigdy by się do tego nie przyznał, ale w tej chwili był tak zszokowany, że zabrakło mu słów. Jak mógł tego nie zauważyć, gdy spotkał chłopca? Jak mógł nawet nie podejrzewać? Jak dziecko mogło być tak okrutne i tak potężne?
- Kim on jest? - spytał Anthony głosem przepełnionym zarówno strachem, jak i podziwem.
Lucjusz nie wiedział, co odpowiedzieć, gdy nagle przypomniał sobie, o czym rozmawiał z synem podczas przerwy z okazji święta Jul. Mówili o chłopcu, który w ciągu pięciu minut zdefiniował hierarchię w Slytherinie. Pamiętał także, jak Severus przyszedł po świętach do jego domu, jak co miesiąc, aby opowiedzieć mu, jak radził sobie Draco. Pamiętał, że spytał Severusa, czy ten dobrze się czuje, gdyż zdawał się być bardziej poruszony niż zwykle i mężczyzna powiedział mu wtedy, że w Slytherinie ustanowiony został Dwór. Spytał wtedy, czy nie były to dobre wieści, biorąc pod uwagę, że tak długo jak przetrwał Dwór, w Slytherinie ustawały walki o władzę. W oczach jego przyjaciela pojawił się wtedy na ułamek sekundy wyraz niechęci i pamiętał teraz wyraźniej niż kiedykolwiek słowa, które wypowiedział wtedy Severus: "Lucjuszu, to dziecko przyniesie tylko śmierć."
Myślał wtedy, że Severus jak zwykle dramatyzował, ale teraz...
- To nowy Król Slytherinu - odpowiedział w końcu, wiedząc, że jego towarzysz zrozumie.
- Ale... Ale to tylko dziecko.
Lucjasz musiał stłumić śmiech. Z tego, co widział, był to raczej demon udający dziecko.
- Naprawdę w to wierzysz? Że to tylko dziecko? - Widząc wyraz twarzy Anthony'ego, Lucjusz niemal się uśmiechnął. - No właśnie, Anthony...
Lucjusz nie musiał mówić nic więcej, bo Anthony już potrząsał głową.
- Wiesz doskonale, że nic nie widziałem, Lucjuszu. Każdy wie, że jestem całkowicie neutralny, nie sprzymierzam się z żadną ze stron.
- Wiem, Anthony, ale musiałem się upewnić.
Anthony skinął głową i podał Lucjuszowi paczkę z jego zamówieniem.
- Zrób mi przysługę, dobrze?
Lucjusz uniósł brew, dając mu znak, by mówił dalej.
- Kiedy następny raz tu przyjdziesz, nie bierz go ze sobą.
Prośba wypowiedziana została pół-żartem, ale w oczach sprzedawcy obecny był strach i Lucjusz nie dziwił mu się. Gdyby nie przebywał wcześniej w towarzystwie Czarnego Pana prawdopodobnie czułby się tak samo.
Kiwając głową, Lucjusz schował paczuszkę do kieszeni i opuścił sklep. Minął ciało czarodzieja, nawet na niego nie patrząc i ruszył na spotkanie chłopcom, którzy przyglądali się z pewnym zainteresowaniem wystawie księgarni.
- Czyżbym wam nie powiedział, chłopcy, abyście zostali przy drzwiach? - zapytał, jakby wcale nie widział, jak kruczowłosy chłopiec torturował i zabił człowieka zaledwie kilka minut wcześniej.
- Przepraszam, panie Malfoy, ale zobaczyłem księgarnię i byłem ciekaw - odpowiedział Harry. Na jego twarz powrócił niewinny uśmiech. a dziecinna aura powróciła i Lucjusz prawie zapomniał, do czego zdolny był chłopiec. Prawie.
Śmiejąc się, potrząsnął głową. A on się zastanawiał, jak Harry Potter znalazł się w Slytherinie.
- Chodźcie chłopcy, wracamy do domu - powiedział, wskazując, że powinni chwycić się jego laski. Szeptem wypowiedział słowo aktywujące świstoklik. Ostatnią rzeczą, jaką ujrzał, zanim zniknęli, były oczy w kolorze śmierci. Znów niemal się roześmiał. Najwyraźniej i w tej kwestii się mylił, nie mógł sobie wyobrazić barwy, która lepiej pasowałaby do tego chłopca niż kolor Klątwy Uśmiercającej.
o.o.o.o.o.o.o
Harry zachwiał się odrobinę, gdy wylądowali. Wiedział, czym były świstokliki, ale nigdy wcześniej żadnego nie używał i odkrył, że ten sposób podróżowania był nieco dezorientujący. Draco uratował go przed upadkiem, chwytając go za ramię, po czym powiedział z uśmiechem na ustach:
- Witaj w rezydencji Malfoyów.
Harry rozejrzał się wokół. Znajdowali się, jak podejrzewał, w przedpokoju. Ledwo powstrzymał uśmiech. To miejsce wręcz krzyczało: "jesteśmy bogaci!".
Podłoga zdawała się być wykonana z czarnego marmuru albo czegoś podobnego, Harry nie był w tej kwestii ekspertem. Ściany były perłowo białe, ale koloru dodawały im nieliczne rozwieszone tu obrazy. Po jego lewej stronie stał kominek i dwa duże okna, które tak samo jak na przeciwległej ścianie, pozwalały zobaczyć piękne tereny otaczające dom.
- Tak, Harry, witaj. - Głos Lucjusza Malfoya przerwał jego obserwacje. - Mam nadzieję, że poczujesz się tu jak w domu. Do mniej więcej połowy sierpnia będzie tu mieszkać jedynie nasza trójka. Moja żona, Narcyza, jest we Francji, zajmując się działalnością charytatywną. Prosiła, abym przeprosił cię za jej nieobecność, ale nie dało się zmienić terminów kilku wydarzeń, na których musi być obecna.
- Nic nie szkodzi, proszę pana. Jestem pewien, że w przyszłości będę miał jeszcze okazję spotkać panią Malfoy.
- Hmm. Zostawię więc was samych, chłopcy, mam sporo pracy. Jeśli będziecie czegoś potrzebować, wiesz gdzie mnie znaleźć, Draco. Zobaczę was obu w czasie lanczu.
- Oczekiwałem czegoś bardziej formalnego - skomentował Harry, gdy Lucjusz odszedł.
Draco roześmiał się i zaczął ciągnąć go w stronę schodów po ich prawej stronie.
- W domu tata jest zawsze bardziej rozluźniony niż wydawałoby się, widząc go w towarzystwie. Wiesz, jak to jest, Ślizgoni zazwyczaj nigdy nie ściągają masek, chyba że czują się bezpiecznie. Chodź, pokażę ci twój pokój.
Według Harry'ego nie tylko Ślizgoni używali masek, ale oni rzadziej udawali, że wcale tak nie jest.
Kiedy blondyn ciągnął go do jego pokoju, Harry wykorzystał okazję, aby lepiej mu się przyjrzeć. Był całkiem zadowolony z reakcji Draco na to, co się zdarzyło. Chłopiec przyznał się przed sobą, że stracił nad sobą panowanie i nie mógł się powstrzymać. Gdy tylko mężczyzna dał Harry'emu do zrozumienia, co chciał z nim zrobić, był martwy. Mógł go po prostu zabić tak, aby wyglądało to jak wypadek. Nikt by go za to nie winił, zwłaszcza jeśli opowiedziałby im, co ten mężczyzna powiedział, prawdopodobnie uznano by, że był wystraszony i obudziło to jego przypadkową magię. Jednak ten idiota musiał wykopać pod sobą jeszcze większy dołek i Harry nie wytrzymał. Przez kilka chwil po śmierci mężczyzny myślał, że było to dla Draco zbyt wiele, ale zanim mógł zmusić się, aby z nim o tym porozmawiać, blondyn wyszeptał:
- Zasłużył sobie na to... To, co chciał zrobić... Zasłużył sobie.
Harry skinął tylko głową i w milczeniu oglądał nadal wystawę. Mógł stwierdzić, że Draco myślał o czymś jeszcze, ale nie zamierzał zmuszać chłopca do rozmowy. Kiedy Draco będzie chciał porozmawiać, sam do niego przyjdzie.
- Tutaj będziesz spał. Mój pokój jest pierwszy po lewej.
Głos Draco przywołał go z powrotem do rzeczywistości i Harry zauważył, że stali naprzeciw drzwi i chłopiec patrzył na niego wyczekująco. Podejrzewał, że Draco chciał, aby otworzył drzwi, nacisnął więc klamkę i wszedł do pokoju, który miał być jego przez resztę wakacji.
Harry musiał się wysilić, aby nie pokazać swojego zaskoczenia. Pokój był ogromny, zdawało się, że był z pięć razy większy od jego sypialni w sierocińcu. Szczerze mówiąc, nie bardzo wiedział, co zrobić z tak dużą przestrzenią. Ściana naprzeciwko drzwi była w całości pokryta oknami, pokazując szeroki teren otaczający rezydencję. Sam pokój udekorowany był w odcieniach zieleni i czerni. Na szerokim łóżku leżały chyba dziesiątki poduszek, ułożone tak, że w nogach leżały jasnozielone, a im bliżej zagłówka tym były coraz ciemniejsze, co wyglądało przepięknie.
- Zauważyłem, że lubisz zieleń, więc poprosiłem skrzaty domowe, aby udekorowały pokój tymi kolorami. Podoba ci się?
Harry widział, że Draco był trochę zestresowany, uśmiechnął się wiec i odpowiedział szczerze.
- Jest idealny, Draco.
o.o.o.o.o.o.o
Dwa tygodnie minęły, odkąd Harry przyjął zaproszenie, aby zostać u Draco i nie żałował teraz, że to zrobił.
Biblioteka Malfoyów rzeczywiście była tak dobra, jak zapewniał go Draco i gdyby zależałoby to tylko od niego, Harry spędziłby w niej całe wakacje. Draco jednak regularnie wyciągnął go z tego nowo odnalezionego raju, mówiąc, że wakacje są po to, aby się zrelaksować i zaczerpnąć nieco świeżego powietrza.
Harry zawsze w końcu pozwalał na to, choć raczej niechętnie.
Lucjusz znalazł kiedyś chłopców w dość zabawnej sytuacji, gdy Draco próbował wyciągnąć Harry'ego z biblioteki, ciągnąc go za ramię, podczas gdy ten całkowicie go ignorował, czytając trzymaną w drugiej ręce książkę. Mężczyzna zaoferował wtedy Harry'emu, że pozwoli mu pożyczyć tyle książek, ile tylko zapragnie i zabrać je ze sobą do Hogwartu. Po tym wydarzeniu, chłopiec opuszczał bibliotekę z o wiele mniejszym oporem.
Harry rzadko widział starszego Malfoya. Jednak za każdym razem, gdy znajdował się w jego towarzystwie, niemal czuł na sobie spojrzenie mężczyzny, jak gdyby ten analizował każdy jego ruch i działanie. Nie wydawał się jednakże robić tego w złej wierze, bo gdy kilkakrotnie udało się Harry'emu przyłapać go na tym, wyraz jego twarzy wyrażał jedynie zaciekawienie. Nie oznaczało to, że mężczyzna nie mógł mieć wobec niego złych intencji, tyle tylko, że Harry nie mógł ich znaleźć. Dlatego też zawsze nosił swoją dziecinną maskę, kiedy Malfoy senior był obecny. Harry był do tej maski tak przyzwyczajony, że stała się ona dla niego czymś w rodzaju mechanizmu obronnego.
Draco, oczywiście, zauważył drastyczną zmianę, jaka zachodziła w Harrym za każdym razem, gdy jego ojciec był obecny, ale pokręcił jedynie głową, gdy po raz pierwszy to zauważył i nie powiedział nic na ten temat. Wiedział doskonale, że Harry już taki był i niezależnie od tego, ile razy Draco powtarzał, że jego ojcu można było zaufać, Harry nie miał zamiaru rezygnować ze swojej maski. Uważał za duży sukces to, że Harry był sobą w jego obecności i na razie musiał się tym zadowolić.
Rankiem trzydziestego pierwszego lipca, Harry obudził się jak codziennie. Wiedział, że był to dzień jego urodzin, ale nie przejmował się tym zbytnio. Nigdy ich nie świętował, ani też nie miał z kim tego robić. Nie powiedział nikomu, kiedy się urodził, więc nie oczekiwał, by w tym roku miało być inaczej. Był więc zaskoczony tym, co ujrzał, gdy wszedł do jadalni.
Przy stole siedział Draco ze swoim ojcem, ale ku jego zaskoczeniu byli tam także Theo, Blaise i Marcus. Theo był pierwszym, który go zobaczył i na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Wszystkiego najlepszego, Harry - powiedział, gdy tylko jego oczy znalazły chłopca, co spowodowało, że inni także na niego spojrzeli, powtarzając te same życzenia.
Harry nie pamiętał, aby ktokolwiek złożył mu kiedyś życzenia urodzinowe. Usiadł przy stole i choć nadal czuł się nieco oszołomiony, odpowiedział:
- Dziękuję. - Była to jedna z tych rzadkich chwil, kiedy naprawdę czuł się wdzięczny. - Czy nie mieliście być za granicą? - spytał, spoglądając na Theo i Blaise'a, próbując sprowadzić rozmowę na pewniejsze wody. Choć czuł się swobodnie z niemal wszystkimi obecnymi w pokoju, okazywanie pewnych emocji były dla niego niekomfortowe.
Widząc spojrzenia, które pozostałych czworo wymieniło, wiedział, że domyślali się, co robił, ale nikt nie zaprotestował przeciwko zmianie tematu.
- Jesteśmy za granicą, przyjechaliśmy tylko na jeden dzień. Ja wracam piętnastego, a Blaise powiedział, że będzie z powrotem dwudziestego piątego, prawda?
Blaise skinął potwierdzająco głową, częstując się naleśnikami i sokiem pomarańczowym.
- Urodziny mojego dziadka są dwudziestego trzeciego, więc zwykle zostajemy do tego dnia, gdy spędzamy we Włoszech dłuższe wakacje.
Harry pokiwał głową i zabrał się za śniadanie. Czuł się szczęśliwszy, niż by się spodziewał, mając kogoś, z kim mógł spędzić swoje urodziny. Uważał ich nawet za swoich przyjaciół i jakkolwiek dziwne się to wydawało, ta myśl nawet mu specjalnie nie przeszkadzała.
- No więc, jakie są plany na dzisiaj? - spytał, patrząc na swoich przyjaciół, próbując zignorować wzrok Malfoya, który obserwował każdy jego ruch.
- Cóż, najpierw zjemy śniadanie. Potem możemy pójść polatać i generalnie zabawić się trochę przed lanczem. Po lanczu otworzymy prezenty. Nieco później Theo i Blaise będą musieli nas opuścić, nie mogą niestety zostać dużej. Ale Marcus może zostać i jeśli będziesz grzeczny, może spędzimy popołudnie w twoim ulubionym pokoju w rezydencji - poinformował go Draco z psotnym uśmiechem, doprowadzając pozostałych do śmiechu. Wszyscy wiedzieli o ciągłej wojnie, którą musiał toczyć, aby wyciągnąć Harry'ego z biblioteki. Draco przysięgał, że jeśli chłopiec by mógł, jadłby tam także i spał.
- Dobrze, zostawiam was samych, chłopcy. Zobaczę was w czasie lanczu - powiedział pan Malfoy, skinąwszy głową w kierunku gości.
Gdy tylko Malfoy wyszedł z pokoju, Harry wyraźnie się rozluźnił i pozwolił opaść swoim maskom. Cały jego Dwór zauważył zmianę, ale nikt jej nie skomentował.
- Wyjdziemy na zewnątrz? - spytał Draco, spoglądając na Harry'ego.
Harry uśmiechnął się i pokiwał głową, podążając za chłopcem przez rezydencję. Nie miał ochoty na latanie, więc usiedli tylko na trawie, ciesząc się ciepłą pogodą.
- Kończysz w tym roku szkołę - odezwał się Harry, spoglądając na Marcusa i łamiąc w ten sposób komfortową ciszę, która zapadła.
- Dwór straci członka - powiedział Blaise, patrząc na Harry'ego niepewnym wzrokiem. Nie wątpił w Harry'ego, ale gdy Marcus ukończy szkołę, Dwór w Hogwarcie będzie się składał jedynie z uczniów trzeciej klasy i jakiś idiota mógł zacząć mieć niebezpieczne pomysły.
- Dwór nie straci żadnego z członków - niemalże warknął Marcus. - Nawet jeśli opuszczę Hogwart, nadal będę jego częścią.
- Wiem, Marcus - powiedział delikatnym tonem Harry, uśmiechając się nieznacznie i Marcus uspokoił się prawie natychmiast. Dwór Slytherinu nie był po prostu szkolną grupą, znaczył o wiele więcej. Nawet po ukończeniu nauki, Dwór nadal miał wpływ na życie jego członków i tych, którzy byli z nim lub z samym Dworem w jakikolwiek sposób związani. Jego członkowie mieli zawsze robić wszystko, co w ich mocy, aby umożliwić swojemu "Królowi" jak najprostsze osiągnięcie jego celów. Opuszczenie lub zdradzenie Dworu zawsze wiązało się z poważnymi konsekwencjami i w niektórych przypadkach mogło nawet zakończyć się śmiercią.
- Nie to Blaise miała na myśli. Chodziło mu o to, że kiedy już opuścisz Hogwart, wszyscy członkowie obecnego w szkole Dworu będą uczniami trzeciej klasy i obawia się, że jakiś idiota wpadnie na naprawdę nieodpowiedni pomysł, czyż nie tak, Blaise?
Blaise skinął głową, uspokajając się. Choć wszyscy członkowie dobrze się ze sobą dogadywali i uważali się za przyjaciół, żaden z nich nie mógł zaprzeczyć, że Marcusa łatwo było rozzłościć i miał wtedy tendencję do rozwiązywania problemów za pomocą różdżki i kilku klątw. I choć wszyscy byli najlepszymi uczniami w swojej klasie i wykraczali nieco poza program, Marcus był także najlepszy na swoim roku i nikt, poza Harrym, nie mógł się z nim mierzyć w walce. Choć nawet Harry wątpił, że mógłby wygrać z Marcusem w prawdziwym pojedynku. Może i był potężniejszy, ale nadal był jedynie pierwszorocznym, dopiero rozpoczynającym drugą klasę. Harry mógł więc zrozumieć ulgę, która pojawiła się na twarzy Blaise'a.
- Hmm, nie pomyślałem o tym - skomentował Theo, całkowicie ignorując wybuchową sytuację, której właśnie uniknęli. Spośród nich wszystkich Theo był najspokojniejszy i niewiele rzeczy miało na niego wpływ. Jednak pod tą spokojną i zrelaksowaną aurą krył się brutalny, sadystyczny i bystry umysł, który ujawniał się, gdy ktoś naprawdę go rozzłościł. - Jesteśmy bez wątpienia najlepszymi uczniami na naszym roku, ale nie zmienia to faktu, że będziemy jedynie trzecioklasistami, gdy Marcus nas zostawi i któryś ze starszych uczniów może zrobić coś głupiego. Jakieś propozycje?
Harry miał już na myśli kilka pomysłów, które mogli wykorzystać. Nie powiedział jednak nic, chcąc zobaczyć jakie propozycje inni mogli samodzielnie wysunąć. Poza tym jego pomysł przyda się bardziej do rozwiązania sytuacji z przyszłym Czarnym Panem, a przynajmniej miał nadzieję, że uda się ją rozwiązać, choć dałoby się zmienić go tak, by pomógł w obu sytuacjach.
- Zawsze możemy zacząć trenować, pojedynki i inne takie - zasugerował Draco i jego oczy zamigotały, pokazując, jak bardzo był tą perspektywą podekscytowany.
- To nie jest zły pomysł i i tak to zrobimy, ale nie nauczymy się aż tak dużo w ciągu jednego roku - odpowiedział Harry. W rzeczywistości, pomysł ten bardzo mu się spodobał. Nigdy nie wiadomo, kiedy może się przydać umiejętność pojedynkowania się. - Marcus, wiem, że to twój ostatni rok, ale czy myślisz, że zdołałbyś znaleźć czas, aby potrenować? Jedynym sposobem, aby uczyć się i stawać coraz lepszym, jest walka przeciwko komuś silniejszemu.
Tak jak za każdym razem, gdy Harry wydał rozkaz lub, jeszcze lepiej, zamaskował go jako przyjacielską prośbę, twarz Marcusa rozjaśniła się niczym świąteczna choinka, sprawiając, że pozostali członkowie uśmiechnęli się. Harry i Marcus może i zaczęli źle swoją znajomość, ale teraz nie można było mieć wątpliwości, że chłopak był człowiekiem Harry'ego na dobre i na złe.
- Oczywiście, że tak! - wykrzyknął, uśmiechając się szeroko. - Będziemy musieli opracować jakiś harmonogram, kiedy już dotrzemy do Hogwartu.
- Ale nie pomoże nam to z naszym problemem - przypomniał Theo, zanim Harry i Marcus mogli stracić kontakt z rzeczywistością, omawiając plan treningów.
- Myślę, że najłatwiejszym sposobem byłoby powiększenie Dworu - powiedział Blaise, patrząc na Harry'ego, który uśmiechnął się w odpowiedzi. Blaise był najbardziej powściągliwy ze wszystkich członków i zwykle milczał. Przyznał kiedyś, że było to przyzwyczajenie z dzieciństwa. Mężczyźni, których wybierała na mężów jego matka nie zawsze byli najprzyjemniejsi i wielu z nich wolało, gdy był właściwie niewidzialny. W niektórych przypadkach tylko tak mógł uniknąć gwałtownych starć ze swoimi przybranymi ojcami. Blaise jednakże nie pozwolił, aby go to przytłoczyło i Harry szanował go za to.
- Marcus lepiej zna starszych uczniów - dodał Theo. - Jakieś propozycje?
- Zależy. Który rok wolelibyście? - spytał Marcus Harry'ego. Może i wyglądało to na w miarę demokratyczny proces, ale ostateczna decyzja i tak należała zawsze do niego.
- Myślę, że piąty rok będzie najlepszy. Nadal będą mieli dwa lata nauki, kiedy my zaczniemy trzecią klasę, powinni więc to być czwartoklasiści, którzy w tym roku rozpoczną piątą. Da nam to dość czasu, aby przekonać tych idiotów, że sprzeciwianie się Dworowi jest samobójstwem. Nie mamy co się martwić młodszymi rocznikami, będziemy mieli dość czasu, aby upewnić się, że wstawią się za nami, jeśli coś się stanie.
- W takim razie rozważyłbym Pucey'a i/lub Montague'a. Ten ostatni ma wyższe oceny, ale Pucey bardziej cię szanuje. Nie znaczy to, że Montague nie ma dla ciebie szacunku, ale ma on większy problem z zaakceptowaniem twoich idei dotyczących krwi. Nie chodzi dookoła, wołając o czystości krwi, po prostu nie szanuje zbytnio mugolaków.
- A czy dogadaliby się z resztą grupy? - spytał Draco, rozglądając się wokół z pewnym zaniepokojeniem. Byli razem zaledwie rok, ale dobrze się razem czuli. Włączenie nowego członka mogło oznaczać problemy.
- Myślę, że tak. Obaj mają duży potencjał.
- Dobrze więc. Po powrocie do Hogwartu będziemy mieć ich na oku i podejmiemy decyzję po przerwie świątecznej - zdecydował Harry i wszyscy mu przytaknęli.
- Ach, niemal zapomniałem - wykrzyknął nagle Theo, spoglądając na Harry'ego. - Jak postępuje twój plan poradzenia sobie z problemem "przyszłego Czarnego Pana"?
Harry uśmiechnął się, a jego oczy rozbłysły. Gdyby inni nie byli tak przyzwyczajeni do mimiki Harry'ego, uznaliby ją teraz za nieco niepokojącą. Z pewnością uśmiechy nie powinny wyglądać tak drapieżnie.
- Doskonale, muszę tylko wiedzieć, kiedy wybieramy się na ulicę Pokątną, zanim ten dzień nadejdzie, dobrze? - spytał, zerkając na Draco. Kiedy ten skinął, ciągnął dalej. - Jednak plany nieco się zmieniły. Powiedzcie mi, co myślicie o tym, aby Dwór Slytherinu stał się także Dworem Hogwartu? - Reakcje, które otrzymał były dokładnie takie, jak tego oczekiwał i po chwili jego złośliwy uśmiech dołączył do tych goszczących na twarzach pozostałych chłopców.
Tej nocy, kiedy Harry szykował się do snu, zastanawiając się, czy powinien poczytać jedną z książek, które dostał dziś po południu (i wcale nie był zaskoczony, że wszyscy podarowali mu książki, Blaise wyjaśnił, że miało to zaspokoić jego wewnętrznego Krukona), usłyszał pukanie do drzwi. Zastanawiając się, kto to mógł być, Harry zaprosił gościa do środka.
Drzwi uchyliły się odrobinę i do środka wsunęła się głowa Draco.
- Harry, możemy porozmawiać?
Widząc, że Draco zdawał się być nieco zdenerwowany, Harry skinął głową i wskazał na swoje łóżko, pokazują chłopcu, że powinien usiąść. Ciekaw był, o czym chciał z nim porozmawiać. Zauważył, że Draco chciał to zrobić już od kilku dni, ale zdecydował się zaczekać, aż blondyn sam do niego przyjdzie. Zdawało się, że w końcu zdobył się na odwagę, by poruszyć męczący go temat, cokolwiek to było.
Draco usiadł na łóżku i zdawał się być nieco spokojniejszy niż przed chwilą.
- Wiesz, co do tego dnia na alei Śmiertelnego Nokturnu? - zaczął Draco, z uwagą przyglądając się swoim własnym dłoniom zwiniętym na podołku. - Nie żałuję tego ani trochę. On był człowiekiem, a teraz tak po prostu jest martwy, a ja nie widzę w tym nic złego. Ja... Cieszę się nawet, że nie żyje. Podobało mi się, gdy płakał, gdy błagał. Myślałem, że to niezła zabawa. Czy to sprawia, że jestem zły?
W tym momencie Draco spojrzał w końcu w górę i wyglądał tak bardzo na dziecko, którym przecież był, że Harry poczuł się zaskoczony. Po chwili jednak przypomniał sobie, że chłopiec miał zaledwie dwanaście lat, niezależnie od tego, jak dojrzale mógł się zachowywać, tak jak i on sam. Czasami łatwo było zapomnieć, że oni wszyscy, oprócz Marcusa, byli jedynie dziećmi. Żądnymi krwi i sadystycznymi, ale nadal dziećmi i niektórzy z nich mieli w sobie więcej niewinności i naiwności, niż po sobie pokazywali. Nie na długo, pomyślał Harry, przyglądając się Draco. Byli w końcu częścią jego Dworu i dlatego też zdecydował się na szczerość, zamiast oferować chłopcu fałszywe frazesy.
- Tak - odpowiedział, patrząc Draco prosto w oczy. - Większość żyjących istot uznałaby cię za złego. Odrzuciliby się, nienawidziliby, a nawet baliby się ciebie. Jednakże, nie widzę powodu, aby miało się to dla ciebie liczyć. Jesteś Draco Malfoy, jesteś częściąmojego Dworu i tak długo, jak będziesz jego członkiem, zawsze będziemy cię akceptować takim, jaki jesteś, z sadystycznymi tendencjami i całą resztą.
I była to prawda, dopóki Draco będzie jednym z nich, zawsze będą go akceptować.
Chłopiec musiał zobaczyć szczerość w jego oczach, bo nerwowa aura, którą wokół siebie roztaczał, zniknęła całkowicie i uśmiechnął się.
- Dziękuję, Harry. Myślę, że lepiej pozwolę ci się położyć. To był długi dzień - powiedział Draco, wstając z łóżka i idąc w stronę drzwi. - Dobranoc.
- Dobranoc, Draco - odpowiedział Harry, zanim drzwi zamknęły się do końca.
Krótki śmiech rozbrzmiał w pokoju i jeśli ktoś mógłby go usłyszeć, poczułby dreszcz przebiegający po plecach. Następnym razem być może pozwolę Draco nieco się zabawić, pomyślał Harry, układając się wygodnie i gasząc światło. Wspaniale byłoby zobaczyć, do czego jest zdolny.
o.o.o.o.o.o.o
Kilka dni po urodzinach przyszły listy z Hogwartu i Draco, pamiętając, co powiedział mu Harry, spytał ojca, kiedy udadzą się na ulicę Pokątną, aby kupić ich szkolne przyrządy. Data została ustalona na kolejny tydzień, ponieważ starszy Malfoy miał do załatwienia kilka spraw w banku Gringotta, tak więc mogli załatwić wszystko jednego dnia. Gdy tylko Harry poznał datę, zabrał się za wprowadzanie w życie swojego planu.
- Wiesz, co masz robić, prawda, Draco? - zapytał Harry, gdy tylko pan Malfoy zostawił ich w Esach i Floresach i odszedł, aby załatwić swoje sprawy u Gringota, mówiąc im, że jeśli skończą przed nim mają poczekać na niego w Dziurawym Kotle.
- Mam kupić szkolne podręczniki dla nas obu i jeśli mój ojciec wróci, zanim skończę i ciebie tu nie będzie, powiem mu, że źle się czułeś i powiedziałem ci, żebyś poczekał na mnie w Dziurawym Kotle. Jeśli dotrzemy do pubu i ciebie tam nie będzie, powiem ojcu, że zobaczę, czy nie ma cię w toalecie i pójdę do prywatnego pokoju na tyłach, który zarezerwowałeś, aby cię zawołać. Jeśli skończę zakupy, zanim którykolwiek z was wróci, poczekam na ciebie w Dziurawym Kotle.
Harry skinął głową, Draco zapamiętał wszystko. Jego instrukcje nie były skomplikowane, ale nie zaszkodziło upewnić się, czy na pewno je pamiętał. Jeśli będą mieć trochę szczęścia, nie będą one nawet konieczne.
Zostawiając Draco, ruszył w stronę Dziurawego Kotła. Minęła już pora lanczu, tak więc nie był on tak przepełniony jak zazwyczaj, co bardzo ucieszyło Harry'ego.
- Dzień dobry, Tom - przywitał się Harry, podchodząc do lady. Miał na twarzy przyjazny uśmiech, choć nieobecna była aura niewinności, którą zwykle roztaczał. - Zarezerwowałem na tyłach pokój na spotkanie, możesz mi powiedzieć, czy druga osoba już dotarła?
Tom spojrzał na niego z zaskoczeniem. Harry nie był pewien, czy to z powodu jego zachowania, czy faktu, że dziecko zarezerwowało pokój na spotkanie. Harry podejrzewał, że chodziło o to drugie, choć poza pokazaniem odrobiny zaskoczenia Tom nie zareagował w żaden inny sposób i odparł:
- Tak, jakieś dziesięć minut temu.
- Doskonale, dziękuję.
Kiedy Harry odwrócił się w kierunku prywatnego pokoju na tyłach pubu, na jego usta wkradł się niewielki uśmiech. Najwyraźniej jego gość był albo podekscytowany, albo zaniepokojony, skoro pokazał się prawie dwadzieścia minut przed ustalonym czasem.
Gdy wszedł do pokoju, druga osoba siedziała już przy stole, patrząc w kierunku drzwi i widząc wchodzące do środka dziecko, podniosła się raczej gwałtownie.
- Czy to jakiś żart? - niemalże krzyknęła, patrząc na niego z wściekłością. - Gdybym wiedziała, że to jakiś bachor ustalił to spotkanie, nawet bym nie przyszła. Co taki dzieciak może mi zaoferować?
Harry zmrużył oczy i spokojnym głosem rozkazał:
- Niech pani usiądzie, pani Skeeter.
Harry był pewien, że to fakt, że jego głos przepojony był teraz magią, był główną przyczyną tego, że rozkaz ten został wykonany. To żałosne, jak słaba była jej wola. Gdyby był to ktoś z silniejszą wolą, jego magia nie zdołałby zmusić go do posłuszeństwa tak szybko i w pełni. Widząc, że jej oczy rozszerzyły się z zaskoczenia, wiedział, że zdawała sobie ona przynajmniej sprawę, że nie zrobiła tego dobrowolnie. Była przynajmniej stosunkowo inteligentna.
Harry spokojnie podszedł to stołu i usiadł na wolnym krześle naprzeciwko Skeeter. Siedzieli przez chwilę w milczeniu, aż w końcu odezwał się do niej.
- Teraz, kiedy uspokoiłaś się nieco, czy myślisz, że możemy zacząć to spotkanie jak dwoje stosunkowo dojrzałych ludzi?
Widząc, że Skeeter nieco bojaźliwie skinęła głową, kontynuował.
- Nazywam się Harry James Potter - Skeeter wytrzeszczyła oczy, zszokowana. - I jak już wspomniałem w swoim liście, mam dla ciebie propozycję. Zainteresowana jesteś wysłuchaniem jej?
Skeeter ponownie pokiwała głową. Zdawała się chwilowo utracić umiejętność mówienia, nie żeby narzekał. Głos tej kobiety działał mu na nerwy.
- Doskonale, jak z pewnością wiesz, nigdy nie udzieliłem wywiadu. Oferuję ci więc szansę na przeprowadzenie go ze mną i za każdym razem, gdy w przyszłości będę miał potrzebę wypowiedzenia się w prasie, będę się z tym zwracał jedynie do ciebie. - Harry zobaczył jej zachłanne spojrzenie za tymi okropnymi okularami i musiał powstrzymać drwiący uśmieszek cisnący mu się na usta. - Jednakże wszystkie wywiady, artykuły o mnie i historie, które ci wyślę, będą napisane z wybranej przeze mnie perspektywy. Nie chcę w nich zobaczyć nawet jednej kropki, która mi się nie spodoba. Rozumiemy się?
Harry zauważył, że Skeeter zaczęła ogarniać złość. Czytał wiele z jej artykułów i był pewien, że lubiła ubarwiać swoje historie domniemanymi faktami, które nie miały z prawdą nic wspólnego, a to, co teraz sugerował, właściwie trzymałoby ją na smyczy. Nie był zaskoczony, że nie spodobał się jej ten pomysł.
- A jeśli się nie zgodzę? Co myślisz, że możesz zrobić, chłopcze? - spytała aroganckim tonem. Najwyraźniej odzyskała umiejętność mówienia. Doprawdy szkoda, tak dobrze się wcześniej dogadywali.
Harry uwolnił swoją magię, nie próbując jej do niczego użyć, chcąc jedynie, aby popłynęła swobodnie. Sądząc po tym, jak Skeeter gwałtownie wciągnęła powietrze, był pewien, że mogła poczuć jego magię zalewającą pokój, w którym siedzieli. Kiedy na jej twarzy pojawił się strach, Harry kontynuował:
- Nie sądzę, abyś w pełni rozumiała pozycję, w której się znalazłaś. Nie potrzebuję ciebie. Są dziesiątki innych dziennikarzy, którzy zabiliby za propozycję, którą tak hojnie składam tobie. To rzadka okazja dla ciebie i nie proszę w zamian o wiele, z pewnością to widzisz? Tak więc, czy doszliśmy do porozumienia,Rita? - spytał Harry, wyciągając w jej stronę dłoń, czekając, aż kobieta ją potrząśnie. Po chwili, tylko po to, aby podkreślić, o co mu chodziło, skupił swoją magię wokół niej, sprawiając, że wydała się bardziej przytłaczająca.
Powoli, jakby bojąc się wykonać zbyt szybki ruch, Skeeter uniosła swoją rękę i uścisnęła jego.
- Mamy umowę - powiedziała, tracąc ten arogancki ton, którego używała wcześniej i choć starała się nad tym zapanować, Harry zauważył, że jej głos zadrżał odrobinę.
Uśmiech, który pojawił się na twarzy Harry'ego, pozostawił Skeeter z przeczuciem, że zawarła właśnie pakt z Diabłem.
Niemal godzinę później wszystko zostało ustalone i Harry był gotów, aby odejść. Dotarłszy do drzwi, odwrócił się.
- Nie rozczaruj mnie, Rita. Nie spodobają ci się tego konsekwencje.
Nie mógł powstrzymać mrocznego śmiechu, który wymknął mu się z ust, gdy zobaczył, jak Skeeter zbladła. Poszło lepiej, niż się podziewał.
Bez trudu znalazł Draco. Blondyn siedział przy stole na tyłach pubu, skąd miał doskonały widok na drzwi. Harry wiedział, że trzymał oko na wejście na wypadek, gdyby jego ojciec wrócił przed nim.
- Załatwiłeś wszystko? - spytał, gdy tylko Harry usiadł. Ten skinął głową.
- Od dawna tu jesteś?
Draco potrząsnął przecząco głową.
- Około dziesięciu minut. Teraz musimy tylko poczekać na ojca i zrobić resztę zakupów. Jestem pewien, że wysłał nas najpierw do księgarni, ponieważ wiedział, że sprawy u Gringotta nieco się przedłużą i był przekonany, że oglądanie książek zajmie ci wieczność - zażartował Draco. Obaj pomyśleli dokładnie o tym samym, dlatego też Harry powiedział Draco, aby kupił mu kilka dodatkowych książek, aby starszy Malfoy niczego nie podejrzewał. Dowie się, że coś się stało kolejnego dnia, ale tego nie dało się raczej uniknąć. - Więc... - zaczął Draco, siląc się na obojętny wyraz twarzy. - Powiesz mi, z kim się spotkałeś?
Harry roześmiał się, gdy Draco spojrzał na niego oczami proszącego szczeniaka.
- Dowiesz się jutro, Draco.
Urażone spojrzenie, które otrzymał w odpowiedzi, bardzo go rozbawiło.
o.o.o.o.o.o.o
Dziesięć lat. Dziesięć długich lat był niewiele więcej niż duchem. Przezwyciężył to jednak i teraz miał ponownie swoje ciało. I mówiąc swoje ciało, miał dokładnie to na myśli. Swoje ciało, ciało Toma Marvolo Ridlle'a, nie to coś, co miał tej nocy, kiedy zaatakował Potterów. To niewiarygodne, że ludzie naprawdę wierzyli, że chciał wyglądać w ten sposób, idiotyczne po prostu. Tak samo niedorzeczne, jak wiara Dumbledore'a, że nienawidził swojego imienia. Pewnie, gdy był młodszy nie chciał być w żaden sposób powiązany ze swoim ojcem, więc stworzył ten anagram, ale wyrósł już z tego dziecinnego zachowania. Był teraz starszy, mądrzejszy i zrozumiał, że nieważne, co zrobi i tak zawsze będzie Tomem Riddle'em. Oczywiście, nadal używał imienia Voldemort, ale nie była to jakaś źle przeprowadzona próba odcięcia się od swojego "mugolskiego" imienia, jak myślał Dumbledore. Po prostu Czarny Pan Tom nie brzmiało zbyt groźnie i to samo można było powiedzieć o Czarnym Panu Riddle'u.
To samo tyczyło się jego wężopodobnego ciała. Dumbledore twardo wierzył, że był to rezultat rytuałów, którym się poddał, aby zdystansować się od swojego człowieczeństwa, że chciał wyglądać w ten sposób. Jedynym podejrzeniem, która rzeczywiście okazało się prawdziwe, było to, że stał się taki z powodu rytuału.
Jeden z rytuałów, których dokonał, zareagował źle z powodu tego, że był animagiem, po prostu. Gdy po raz pierwszy przeszedł przez ten rytuał, nie zauważył żadnych zmian, ale dowiedział się później, że jeśli ktoś, kto był animagiem, wykonał ten rytuał, pewne aspekty jego zwierzęcej formy zaczną z upływem czasu pokazywać się w jego ludzkiej postaci. Niestety, dowiedział się również, że zmiany te były nieodwracalne, tak więc utknął wyglądając jak hybryda człowieka i węża. Początkowo próbował stworzyć rytuał lub eliksir, który oddałby mu jego ciało z powrotem, ale później wybuchła wojna i zwyczajnie nie miał na to czasu. Pogodził się więc, że tak będzie musiał wyglądać.
Teraz jednak ponownie był sobą, miał z powrotem swoje stare ciało. No cóż, nie była to do końca prawda. Jego oczy pozostały czerwone, choć musiał przyznać, że całkiem je takie lubił. Były wyjątkowe.
Patrząc znów w swoje odbicie, Tom stwierdził, że mógł wyglądać na jakieś dwadzieścia pięć lat, może nieco więcej. Ciężko było stwierdzić dokładnie. Nie żeby miało to dla niego zbyt duże znaczenie, liczyło się to, że znów miał swoje ciało. Może i się powtarzał, ale był raczej podekscytowany i nie było wokół nikogo, kto mógłby go w takim stanie zobaczyć.
Nadal był zaskoczony, jak łatwo przedostał się przez zabezpieczenia chroniące kamienia. Nawet uczeń pierwszej klasy mógłby to zrobić. No, może nie każdy, ale był pewien, że jeden konkretny pierwszoroczny z oczami w kolorze Avady Kedavry mógłby tego dokonać.
W głębi swojego umysłu przyznawał, że ostatnie zabezpieczenie, Zwierciadło Ain Eingarp Dumbledore'a było bardzo pomysłowe i prawdopodobnie gdyby był kimś innym, nigdy nie zdołałby zdobyć kamienia. Ale był w końcu geniuszem i kiedy człowiek zna się na łamaniu zaklęć, nie ma potrzeby przez nie przechodzić. Na złamanie tego konkretnego potrzebował trochę więcej czasu, niż się spodziewał, ale musiał zrobić to bardzo ostrożnie, gdyż w innym wypadku ryzykowałby utratą kamienia.
Przygotowanie koniecznego rytuału nie zajęło aż tak wiele czasu i zaledwie kilka tygodni po kradzieży kamienia miał z powrotem swoje ciało. Niestety, było ono raczej słabe i był prawie kompletnie magicznie wycieńczony, potrzebował więc nieco czasu, aby odpocząć. Jednakże dwa tygodnie temu poczuł, że jego magia była na tyle silna, że mógł skontaktować się za pomocą Mrocznego Znaku ze swoimi zwolennikami. Nie zamierzał na razie ich wzywać, ale chciał im przypomnieć, kim był ich Pan i ostrzec ich, że powrócił.
Nie spotka się z nimi, dopóki nie odzyska w pełni swoich mocy i zanim jeszcze zobaczy się ze wszystkimi swoimi zwolennikami, którzy byli na wolności, skontaktuje się z paroma osobami z Wewnętrznego Kręgu i zacznie robić plany. Miał już kilka na myśli i wszystkie bardziej lub mniej obracały się wokół pierwszorocznego Ślizgona, który przyciągnął jego uwagę.
Podczas gdy Tom zastanawiał się, z którymi członkami swojego Wewnętrznego Kręgu powinien najpierw się skontaktować, do jego pokoju wleciała sowa niosąca Proroka Codziennego. Zapłaciwszy jej, Tom odłożył gazetę na bok, aby przeczytać ją podczas śniadania, ale nagłówek przyciągnął jego uwagę. Zapomniał, że zamierzał przeczytać ją później, kiedy zobaczył, co było napisane na pierwszej stronie. Był to nagłówek głoszący dużymi, grubymi literami:"Czarodziejski Świat zawiódł swojego Wybawcę".
Usiadł na kanapie i zaczął czytać.
Czarodziejski Świat zawiódł swojego Wybawcę
autorstwa Rity Skeeter
Moi drodzy czytelnicy, kiedy wczoraj zdecydowałam się spędzić nieco czasu na ulicy Pokątnej, nie wyobrażałam sobie, że dostanę historię roku podaną mi na srebrnej tacy.
Jadłam właśnie lancz w Dziurawym Kotle, kiedy ujrzałam wchodzącego do środka chłopca. Wyobraźcie sobie moje zdumienie, gdy dowiedziałam się, że był to nasz własny Chłopiec, Który Przeżył. Tak, moim drodzy czytelnicy, ten chłopiec to nikt inny niż Harry James Potter.
Nie chcąc stracić tego, co było, bez wątpienia, jedyną w swoim rodzaju okazją, podeszłam do młodego Pottera, mając nadzieję, że pozwoli mi przeprowadzić ze sobą wywiad. Jako że nasz młody bohater nigdy dotąd nie wypowiedział się na publicznym forum, byłam raczej podekscytowana taką możliwością. Gdy się przedstawiłam, dziedzic Potterów zgodził się udzielić mi wywiadu.
Moi drodzy czarodzieje i czarownice, to, co nastąpiło później, pozbawiło mnie słów i pozostawiło z poczuciem, że zawiodłam kogoś, kto oddał dla nas wszystko.
Jak wielu z was, wierzyłam, że Harry Potter mieszkał ze swoją rodziną, z dala od Czarodziejskiego Świata, aby zapewnić sobie normalne dzieciństwo. Już pierwsze pytanie, które zadałam, całkowicie zniszczyło tę pewność. Co jeszcze wydaje się wam, że wiecie o naszym Wybawcy? Mogę wam zagwarantować, że cokolwiek to jest, prawdopodobnie kompletnie mija się z prawdą.
Moi drodzy czarodzieje i czarownice, zapraszam was do przeczytania tego wywiadu, aby dowiedzieć się prawdy o Harrym Jamesie Potterze.
RS: Dziękuję ci za umożliwienie mi tego wywiadu, panie Potter.
HP: Nie ma za co mi dziękować i proszę mówić mi Harry. "Pan Potter" sprawia, że czuję się, jakbym był w szkole i wpadł w tarapaty.
RS: A więc, Harry, jak żyło ci się ze swoją rodziną? Z tego, co mi wiadomo, są oni mugolami, prawda?
HP: Nie wiem, od kogo pani to wie, pani Skeeter, ale prawdziwe jest jedynie stwierdzenie, że dorastałem z dala od Czarodziejskiego Świata. Nie dorastałem jednak z rodziną, ale w sierocińcu.
RS: (jak możecie sobie pewnie wyobrazić, drodzy czytelnicy, byłam raczej zszokowana) W sierocińcu?
HP: Tak, w małym sierocińcu dla chłopców. Przełożona powiedziała mi, że byłem tam od piątego listopada 1981 roku.
RS: Nigdy nie zostałeś adoptowany? Jak wyglądało twoje życie w sierocińcu? Miałeś jakichś przyjaciół?
HP: Kilka par zabrało mnie ze sobą do domu. Jednak zanim proces adopcji dobiegł końca, zawsze przyprowadzali mnie z powrotem. Miałem bardzo aktywną przypadkową magię i choć ani żadna z par, ani ja nie wiedzieliśmy, co to było, kiedy zaczynały się dziać wokół mnie dziwne rzeczy, zawsze odprowadzali mnie z powrotem do sierocińca. Myśleli, że byłem problematycznym dzieckiem, ponieważ nie wiedzieli, co się działo. W sierocińcu nie było lepiej. Przypadkowa magia, jak może sobie pani wyobrazić, nadal się zdarzała, tak więc byłem raczej odizolowany od innych dzieci. Nie chcieli oni bawić się z takim "dziwakiem". To był jeden z powodów, dla którego byłem tak szczęśliwy, gdy otrzymałem list z Hogwartu. Był to dowód, że nie byłem dziwakiem i że miałem w końcu okazję zdobyć przyjaciół, bo dzieci w Czarodziejskim Świecie byłyby takie jak ja. Ale kiedy zacząłem naukę w Hogwarcie, zrozumiałem, że wszystko wyglądać miało tak samo, jak wcześniej w sierocińcu, z tą różnicą, że tutaj widziano we mnie inny rodzaj dziwaka.
RS: (możecie sobie wyobrazić, że zaskoczyło mnie to bardzo, moje serce jednak pękło, gdy nasz wybawca powiedział, że w Hogwarcie nic się nie zmieniło) Co masz na myśli? W jaki sposób nic się nie zmieniło?
HP: Zostałem przydzielony do Slytherinu i właściwie cała szkoła przeżyła szok. Zaczęli mówić, że jestem Śmierciożercą i przyszłym Czarnym Panem, że jestem zły. Nie zamienili ze mną nawet jednego słowa, a już byli przeciwko mnie. Przynajmniej inne dzieci w sierocińcu bały się mojej przypadkowej magii i miały powód, aby mnie unikać, bo to właśnie robią ludzie, kiedy czegoś nie rozumieją. Ale w Hogwarcie? Nie opierali swoich oskarżeń na żadnych faktach. Byli po prostu małostkowi i uprzedzeni. Uprzedzenia nie dotyczą jedynie wyższości czystej krwi, wie pani? Odrzucanie kogoś z powodu domu, do którego został przydzielony w wieku jedenastu lat, to w tym samym stopniu uprzedzenie, co mówienie o czystości krwi. Wie pani, nadal się zastanawiam, jak jedenastoletnie dziecko może być Czarnym Panem. To całkowicie niedorzeczne. Dom Slytherina nie jest dla złych ludzi, ale dla ludzi ambitnych. Z tego, co mi wiadomo, zły i ambitny to nie są synonimy. Wie pani, co jest moją największą ambicją?
RS: (mogłam jedynie skinąć głową, zbyt zdumiona, by się odezwać)
HP: Moją największą ambicją jest zostać jak najlepszym czarodziejem, aby przynieść dumę moim rodzicom. Oddali za mnie życie, pani Skeeter, czy staranie się, aby zostać jak najlepszym czarodziejem w podziękowaniu za ich poświęcenie, jest naprawdę tak złe? Czy to, że chcę, by byli ze mnie dumni, czyni mnie złym człowiekiem?
RS: (moi drodzy czarodzieje i czarownice, muszę przyznać, że potrzebowałam chwili, aby zapanować nad swoimi emocjami) Nie, Harry, to nieprawda. Dziękuję bardzo, że zgodziłeś się ze mną porozmawiać.
HP: Nie ma za co. Dziękuję, że mnie pani wysłuchała, zamiast z miejsca oceniać mnie tak, jak wszyscy inni zdają się to robić.
Tak oto zakończył się mój wywiad z naszym Wybawcą. I powiem wam wszystkim, że zawiedliśmy go. Zamiast upewnić się, że ma on rodzinę, która go kocha, pozwoliliśmy mu dorastać w otoczeniu mugoli, którzy wykluczali go ze swojego towarzystwa, ponieważ był inny i z powodu tej odmienności nazywali go dziwakiem. Pozwoliliśmy mu dorastać, nie wiedząc o magii, o swoim pochodzeniu i dziedzictwie. Powiedzcie mi, drodzy czytelnicy, czy uważacie, że jakiekolwiek dziecko zasługuje na takie dzieciństwo? A nie chodzi tu o jakiekolwiek dziecko, ale o chłopca, który stracił wszystko, abyśmy mogli uwolnić się od tych mrocznych czasów, abyśmy mogli żyć w pokoju.
A gdyby tego nie było dosyć, nasze dzieci traktują go w ten sam sposób. I dlaczego? Ponieważ jest Ślizgonem.
Muszę przyznać, że dawno nie czułam się taka zawstydzona. Jakimi ludźmi jesteśmy, skoro wychowujemy nasze dzieci w wierze, że jedenastoletni chłopiec jest zły z powodu domu, do którego został przydzielony?
Ponownie chcę wam powiedzieć: zawiedliśmy go i mam tylko nadzieję, że ja będę miała jeszcze okazję odpokutować za to.
Artykuł dobiegł końca i Tom odłożył gazetę na bok.
Harry zawsze go zaskakiwał, nawet nie przeszło mu przez myśl, że chłopiec mógłby zrobić coś takiego. Chciałby wiedzieć, co Harry zrobił Skeeter, że zgodziła się napisać taki artykuł.
Tom ani przez chwilę nie wierzył, że zrobiła to z własnej woli. W chwili, gdy dowiedziałaby się, że Harry jest Ślizgonem, dołączyłaby się do tych obwołujących go przyszłym Czarnym Panem. Napisałaby historię obwiniającą go i powiedziałaby każdemu, kto chciałby o tym czytać, że on sam zaatakował Potterów, aby pozbyć się konkurencji albo coś równie głupiego.
Nie miało to jednak znaczenia, sam artykuł był genialnym posunięciem. Tom nie sądził, aby miał on zmienić opinię tych, którzy naprawdę wierzyli, że Harry będzie kolejnym Czarnym Panem. Jednak wszyscy ci, którzy nie chcieli być odrzuceni w swoich własnych domach, będą się czuli bardziej komfortowo przychodząc do niego i Tom był niemal pewien, że o to właśnie Harry'emu chodziło.
Harry naprawdę nie był ani trochę taki, jak oczekiwał. Był tak bardzo podobny do niego samego, ale równocześnie tak bardzo się różnił.
Był zdumiony, gdy zobaczył, że Harry ustanowił Dwór, ale z drugiej strony fakt, że chłopiec tego dokonał wcale go nie zdziwił. Oczekiwał, że Harry będzie nadzwyczajny, tak więc nie dziwiło go, że chłopiec robił nadzwyczajne rzeczy. Nie sprawiało to jednak, że było to mniej niewiarygodne.
Harry był prawdopodobnie najbardziej genialnym uczniem, jaki kiedykolwiek uczęszczał do Hogwartu i Tom był pewien, że za kilka lat stanie się jednym z najpotężniejszych i najbardziej uzdolnionych żyjących czarodziejów. Nie mogło być inaczej.
Harry i Tom. Tom i Harry. Roześmiał się. To było tak ironiczne, że dwóch tak nadzwyczajnych czarodziejów, miało tak zwyczajne imiona. Najwyraźniej, podobieństwa między nimi dotyczyły nawet tak przyziemnych rzeczy.
Jedno było jednak pewne, jeśli Harry zostanie w końcu Czarnym Panem, będzie musiał znaleźć sobie inne imię. W końcu Czarny Pan Harry brzmiało tak samo przerażająco jak Czarny Pan Tom.