
Chapter 7
Rozdział 7 - Dwór Slytherinu
Harry siedział już przy stole Ślizgonów, gdy do Wielkiej Sali zaczęli wchodzić uczniowie powracający z przerwy świątecznej. Choć miło spędził ferie, ucieszył się raczej na widok Theo. Zaskoczyło go to, nigdy nie myślał, że mogłoby mu brakować drugiej osoby. Choć nadal używał przy chłopcu masek, zachowywał się przy nim swobodniej niż przy innych. Kto wie, może jeśli tak dalej pójdzie, w końcu będzie mógł być przy Theo całkowicie sobą. Przynajmniej lubił tego chłopca, co było dobrym znakiem, biorąc pod uwagę, że rzadko czuł do ludzi sympatię.
- Cześć, Harry.
Głos Theo wyrwał go z zamyślenia i uśmiechnął się nieznacznie.
- Cześć, Theo - powitał go. - Jak ci minęły ferie?
- Były w porządku, nic specjalnie ekscytującego, spędziłem je z rodziną we Francji. A twoje?
- Były... pouczające.
Theo uśmiechnął się i potrząsnął głową. Naprawdę nie miał pojęcia, czemu oczekiwał innej odpowiedzi. Z tego, co wiedział o Harrym, nie sądził, by ten spędził święta bawiąc się i relaksując. Mógł się założyć, że Harry przesiedział cały ten czas w bibliotece, choć dla Harry'ego klasyfikowało się to pewnie jako dobra zabawa.
Otrząsnął się z własnych myśli, gdy ujrzał Jugsona wchodzącego do Wielkiej Sali. Prawie instynktownie oczy chłopaka spoczęły na stole Ślizgonów i natychmiast odnalazły Harry'ego. Zaczął iść w ich kierunku. Theo był zdumiony, gdy dotarło do niego, że wcale nie zaskoczył go taki rozwój sytuacji, choć nie rozumiał, dlaczego tak było.
Marcus Jugson był zażartym obrońcą czystej krwi, który traktował każdego, kto nie mógł udowodnić, że posiadał czystokrwistych przodków co najmniej pięć pokoleń w tył, jak śmiecia i szumowinę. Jednak Harry był czarodziejem pół-krwi i Jugson niemalże go wielbił. Theo wiedział, że nie miało to nic wspólnego z tytułem Chłopca, Który Przeżył. Na początku roku widział spojrzenia pełne pogardy i niesmaku, które Jugson wysyłał Harry'emu. Czasami Theo obawiał się nawet, że Jugson postanowi w jakiś sposób zaatakować chłopca. To jednak uległo zmianie po pierwszym miesiącu spędzonym w Hogwarcie.
Wszystko zmieniło się tej nocy, gdy Jugson i czterech jego kolegów wylądowało w Skrzydle Szpitalnym. Nadal nie wiedział, co się stało, ale był pewien, że Harry był w to zamieszany. Nie miał pojęcia, jak się to stało, ale Harry zdefiniował hierarchię w Slytherinie, przynajmniej do czasu, aż ktoś postanowi złożyć mu wyzwanie.
Jeśli miał być ze sobą szczery, nie mógł powiedzieć, że był zaskoczony. Znając w pewnym stopniu Harry'ego, miał pewność, że chłopiec nie miał zamiaru tolerować sytuacji, w której nie był w czymś najlepszy, nie znajdował się na samym szczycie. Nie sądził, by Harry kiedykolwiek bezczynnie stał i patrzył, gdyby ktoś powiedział lub zrobił coś sugerującego, że był lepszy od niego. Zauważył, jak chłopiec patrzył na tych, których przyłapał na rozmawianiu o czystości krwi. Przychodziło mu na myśl określenie "mordercze spojrzenie". Tak więc, choć nie wiedział, co dokładnie się stało, był pewien, że Jugson i jego koledzy spróbowali czegoś i Harry się z nimi rozprawił. Czego by nie dał, by móc to zobaczyć.
Harry mógł się kryć za anielską twarzą i niewinnym uśmiechem, ale czasem prawdziwy Harry wychodził na wierzch. "Diabelski geniusz" - to określenie przychodziło mu do głowy, gdy myślał o chłopcu. Za każdym razem, gdy widział ten okrutny, sadystyczny uśmiech, Theo z trudem powstrzymywał śmiech. Postawiłby wszystko, co pozostało z majątku Nott'ów, że Chłopiec, Który Przeżył nie był ani trochę taki, jak go sobie wyobrazili. Nie żeby Theo był z tego niezadowolony, wręcz przeciwnie.
Czasami się zastanawiał, co powiedziałby jego ojciec, gdyby wiedział, że zaprzyjaźnił się z Harrym Potterem. Lubił wyobrażać sobie, że pochwaliłby go za to. W końcu jego ojciec także przysiągł wierność Czarnemu Panu. Wiedział, że technicznie rzecz biorąc, Harry nie był Czarnym Panem, ale szczerze wątpił, by ci rozpowszechniający takie plotki bardzo się mylili. Harry zdecydowanie zdawał się mieć potencjał.
Wiedział, że Harry nie chciał zostać Czarnym Panem, przynajmniej na razie. Uważał ten pomysł za idiotyczny, podkreślając fakt, że miał dopiero jedenaście lat, ale za każdym razem, gdy rozmowa zbaczała na ten temat,Theo nie mógł nie myśleć o tym, że nie pozostanie na zawsze jedenastolatkiem. Poza tym, cokolwiek by Harry nie mówił, jego czyny przeczyły słowom.
Może i chciał jedynie obserwować, jak funkcjonuje Czarodziejski Świat, ale nie wyjaśniało to, dlaczego objął kontrolę w hierarchii Slytherinu, ani dlaczego rozpowszechniał swoje poglądy. Zdawało się, że przeciągnął na swoją stronę Jugsona i zanim jeszcze wyjechał na ferie z okazji Jul, słyszał, jak jeden ze starszych Ślizgonów zganił młodszego ucznia za użycie słowa "szlama". Starszy chłopak rozejrzał się wokół i kiedy nie dostrzegł nikogo, powiedział z nutą strachu w głosie: "Nie mów tak. Jedynym, co się liczy,jest magia."
Theo wiedział, skąd pochodziło to zdanie. Słyszał je już wcześniej, gdy jego przyjaciel mówił o głupocie fanatyków popierających czystą krew. Theo zgodził się z nim. Choć jego ojciec był wiernym Śmierciożercą, nie został wychowany, by wierzyć w wyższość czystej krwi. Rodzina Nott'ów wierzyła w potęgę i władzę.
Pamiętał, co powiedział mu dziadek na dzień przed jego wyjazdem do Hogwartu: "Theodorze, jesteś Nott'em, a nasza rodzina zawsze wierzyła w równość wszystkich rodzajów magii, niezależnie czy jest ona Czarna czy Biała, oraz w potęgę i władzę, zarówno jeśli chodzi o magię, jak i o politykę. Twój ojciec i ja podążamy za tym samym człowiekiem, obaj wierzymy w jego ideały i wizję polityczną. Nadal, po dziś dzień, jesteśmy wierni naszemu Panu. Nigdy jednak nie zmuszałem twojego ojca, by poszedł w moje ślady. Była to decyzja, którą podjął samodzielnie i z własnej woli. Tak samo ani twój ojciec, ani ja nie zmusimy się, byś wybrał naszą ścieżkę. Sam wybieraj swoich przyjaciół, sojuszników. Sam decyduj, jaką podążysz drogą, ale nie zapominaj, że jesteś Nott'em i jedyną rzeczą, która się dla nas liczy, poza rodziną, jest Magia i Potęga."
Nie zrozumiał go wtedy. Może i nie został nauczony ideałów zwolenników czystej krwi, ale było to środowisko, w którym się wychował. Ile razy słyszał, jak rodzina jego matki używa słowa "szlama"? Ile razy słyszał, jak mówili, że czarodzieje czystej krwi byli lepsi od innych?
Teraz jednak rozumiał. Harry James Potter, syn czarodzieja czystej krwi i czarownicy z mugolskiej rodziny, co czyniło jego samego czarodziejem pół-krwi, miał według tych ideałów być gorszy od czystokrwistych. Theodor nie sądził, by ktokolwiek mógł spojrzeć na Harry'ego, porozmawiać z nim, poznać go lepiej i nadal myśleć o nim jako o kimś w jakikolwiek sposób gorszym od innych.
Podejrzewał, że to właśnie miał na myśli jego dziadek. A nawet jeśli nie, nie mógł nic z tym zrobić. Theo wybrał swoją ścieżkę i nie wyglądało na to, by miał jej w najbliższym czasie żałować.
- Dobry wieczór.
Głos Jugsona wyrwał go z zamyślenia i podniósł głowę na czas, by zobaczyć, jak chłopak zajmuje miejsce naprzeciwko Harry'ego.
- Cześć, Marcus - powitał go Harry z niewielkim uśmiechem i Theo niemal mógł zobaczyć, jak zza Jugsona wyłania się intensywnie machający ogon, tak bardzo chłopak przypominał w tym momencie szczeniaka. Mógł się założyć, że powodem był fakt, że Harry po raz pierwszy użył jego imienia.
Był to dowód na to, że Harry zamiast tolerowaćobecność Jugsona zaczął ją lubić. No może nie od razu lubić, ale przynajmniej był to krok do przodu, a przynajmniej tak podejrzewał Theo. Nie sądził, by kiedykolwiek był w stanie zrozumieć, jak pracuje umysł Harry'ego.
Theo rozejrzał się wokół i nie mógł powstrzymać cichego chichotu, przyciągając uwagę swoich towarzyszy.
- O co chodzi? - spytał Jugson, spoglądając na Theo ciekawie.
- Patrzą na ciebie tak samo jak na mnie, gdy po raz pierwszy usiadłem z Harrym.
Harry uśmiechnął się nieznacznie i westchnął.
- Ciężko uwierzyć, że wciąż myślą, że zamierzam zostać kolejnym Czarnym Panem. Zaczyna mnie to irytować.
Theo ujrzał, że Jugson zbladł, kiedy usłyszał, że Harry jest rozdrażniony. Zastanawiał się, czy miało to związek z tą nocą, kiedy znalazł się w Skrzydle Szpitalnym. Powstrzymał westchnienie, naprawdę żałował, że go tam wtedy nie było.
- Nic nie możesz na to poradzić - powiedział, spoglądając z pogardą na uczniów, którzy patrzyli na nich ze strachem w oczach. - Ludzie wierzą w to, co chcą, zwłaszcza jeśli chodzi o Ślizgonów i biorąc pod uwagę, kim jesteś...
Theo nie musiał kontynuować, zarówno Jugson jak i Harry wiedzieli, co miał na myśli. Jugson pokiwał głową, zgadzając się z nim. Nie wydawał się być ani trochę zmartwiony faktem, że właściwie trzy czwarte szkoły wierzyło, że był zwolennikiem kolejnego Czarnego Pana. Theo prawie się zaśmiał, z tego, co widział, Jugson prawdopodobnie byłby dumny, gdyby okazało się to prawdą.
- Biorąc pod uwagę, kim jestem... - wymamrotał Harry, przyciągając uwagę Theo. Jego spojrzenie było kalkulujące i po chwili uśmiechnął się złośliwie.
- Nie jestem pewien, czy chcę wiedzieć, o czym myślisz - skomentował Jugson, choć jego oczy błyszczały zaczepnie, a uśmiech nie mniej złośliwy od Harry'ego pojawił się zarówno na jego twarzy, jak i Theo.
Gdy Harry ujawniał tę mroczniejszą stronę swojej osobowości, przyprawiał Theo o dreszcz. Chłopiec był pewien, że to właśnie w tych momentach, Harry był najbliżej pokazania prawdziwego siebie i ta pewność sprawiała, że Theo czuł się podekscytowany. Za każdym razem, gdy widział tę stronę Harry'ego, chciał zobaczyć więcej i pragnął, by Harry nie czuł potrzeby używania masek. Zawsze jednak szybko się opanowywał. Wiedział, że nie było to możliwe, przynajmniej na razie. Widząc uśmiech Jugsona, był przekonany, że chłopak czuł się tak samo.
- Jeśli wszystko pójdzie, tak jak chcę, myślę, że będziecie zadowoleni - odpowiedział Harry, a w jego oczach błyszczało rozbawienie. - Niestety, będziecie musieli poczekać, te rzeczy zajmują dużo czasu i muszą być starannie zaplanowane. Jednak mogę wam zagwarantować, że nie przegapicie końcowego efektu.
Theo prawie się nadąsał. Wiedział jednak, że nie było sensu kłócić się z Harrym. Gdy chłopiec wpadł na jakiś pomysł, nic, co Theo powiedział, nie mogło zmienić jego zdania.
Reszta uczty minęła szybko. Trzej chłopcy rozmawiali o feriach i lekcjach, przy czym Theo narzekał, że rozumiał może jedną trzecią z tego, o czym rozmawiała pozostała dwójka. W rezultacie Jugson zaoferował się, że może pouczyć go, gdy nie będzie zajęty swoją nauką. Obaj poczuli przypływ dumy, gdy ujrzeli pochwałę w oczach Harry'ego. Nie rozumieli dlaczego, ale fakt, że Harry był z nich zadowolony, sprawił, że poczuli się, jakby osiągnęli coś wielkiego.
Kiedy uczta dobiegła końca i Theo leżał już w swoim łóżku, nie starał się nawet powstrzymać szerokiego uśmiechu, który pojawił się na jego twarzy. Wsiadając do pociągu, by po raz pierwszy udać się do Hogwartu, nie pomyślał nawet przez sekundę, że będzie tak szczęśliwy, mogąc znów wrócić do szkoły. I to wszystko dzięki Harry'emu Potterowi.
o.o.o.o.o.o.o
Mniej więcej tydzień po zakończeniu przerwy świątecznej Harry i Theo siedzieli przy swoim zwykłym stole w bibliotece, kiedy Harry usłyszał zbliżające się kroki. Nie mógł być to Marcus, bo ten był z nimi do niedawna, po czym odszedł z paroma innymi szóstoklasistami, aby napisać jakiś esej, który musieli oddać kolejnego dnia na Zaklęciach. Był ciekaw, kto zmierzał w ich kierunku. Zwykle uczniowie zostawiali go w spokoju, nawet ci, którzy przy każdej okazji nazywali go zdrajcą i Mrocznym Czarodziejem.
Podnosząc wzrok znad książki, Harry ujrzał grupę Ślizgonów podchodzących do ich stolika. Z tego, co widział, wszyscy byli na pierwszym roku. Draco Malfoy, Blaise Zabini, Pansy Parkinson i Daphne Greengrass, jeśli się nie mylił. Malfoy wydawał się być przywódcą tej małej grupy, co nie było zaskoczeniem. Już od pierwszego dnia pierwszoroczni skupiali się wokół niego. Dowiedział się później, że jedynie Zabini tak naprawdę zdawał się z nim przyjaźnić, reszta trzymała się wokół chłopca tylko dlatego, że był Malfoyem, nic więcej. Miał nadzieję, że nie zjawili się tu, by narobić mu kłopotów. Nie był dziś w specjalnie dobrym humorze i naprawdę wolałby nie wpakować się w tarapaty z powodu zabicia lub okaleczenia jakiegoś bachora
Zatrzymali się przed ich stołem i Harry uniósł pytająco brew.
- Możemy usiąść? - zapytał Malfoy głosem, który w założeniu miał być pewny siebie, choć Harry łatwo mógł w nim usłyszeć zdenerwowanie, które chłopiec próbował ukryć.
Skłamałby, mówiąc, że nie oczekiwał czegoś takiego. Spodziewał się, że młodsi Ślizgoni przyjdą z nim porozmawiać, ale nie zdecydował się jeszcze, co zrobi w takiej sytuacji. Jego odpowiedź zależałaby głównie od sposobu, w jaki zdecydowaliby się do niego zwrócić i czego by od niego chcieli. W końcu skinął im głową, tak czy siak najpierw musiał się dowiedzieć, dlaczego tu przyszli i czy mogli się do czegoś przydać.
Ujrzał, że czworo uczniów odrobinę się rozluźniło i usiedli na wolnych krzesłach. Nie chcąc, aby sytuacja stała się niekomfortowa, a przynajmniej bardziej niż już była, odezwał się:
- Jestem nieco zaskoczony, widząc się bez twoich ochroniarzy, Malfoy. Gdy tylko nie jesteś w pokoju wspólnym, podążają za tobą krok w krok.
Policzki Malfoya zaróżowiły się odrobinę i Harry musiał powstrzymać śmiech. Oczekiwał, że dziedzic rodziny Malfoyów będzie lepiej panował nad swoimi emocjami. No dobrze, to nie była prawda, widział już wcześniej, że chłopiec miał raczej wybuchowy charakter i często zachowywał się bardziej jak Gryfon niż Ślizgon.
Może mógłby namówić Theo, aby powiedział to Malfoyowi, z pewnością dostarczyłoby mu to rozrywki. O tak, na pewno to zrobi, gdy będzie znudzony. Odrzucając tę zabawną wizję, skupił uwagę na obecnej sytuacji.
Malfoy naprawdę zachowywał się jak Gryfon. Żaden szanujący się Ślizgon nie zdecydowałby się na konfrontację z kimś w miejscu, gdzie wszyscy nauczyciele mogli go zobaczyć i przy tak licznych świadkach, którzy w większości nie widzieli problemu w zwaleniu winy na złego Ślizgona, nawet gdyby ten był niewinny. No cóż, jest jeszcze młody, pomyślał Harry, całkowicie ignorując fakt, że sam był młodszy od Malfoya.
- Biblioteka nie jest ich ulubionym miejscem...
Ta odpowiedź nie była dla Harry'ego zaskoczeniem. Z tego, co widział, Crabbe i Goyle należeli do tego typu ludzi, których najmniej tolerował. No dobrze, może nie byli najgorsi, ale zdecydowanie nie mieścili się w pierwszej piątce. Byli użyteczni tylko dzięki ich fizycznej sile. Nawet nie próbowali zmieniać się na lepsze, stawać się kimś więcej. Mieli do swojej dyspozycji dar magii i marnowali go. Mogli być kimś więcej, dążyć do rzeczy nadzwyczajnych, a zadowoleni byli ze swojej pospolitości.
- Nie jestem zaskoczony - odpowiedział z niewinnym uśmiechem na twarzy. Theo zachichotał. Uwielbiał, jak Harry był zdolny obrazić kogoś, nie tracąc przy tym aury niewinności.
Harry nadal przyglądał się Malfoyowi, nie umknęło więc jego uwadze spojrzenie, które chłopiec wysłał Theo.
- Przestań - rozkazał i wszyscy z wyjątkiem Theo spojrzeli na niego. Theo miał w ręku różdżkę i zajęty był rzucaniem kilku zapewniających prywatność zaklęć, których nauczył go Harry. Wiedział, że jeszcze chwila i chłopiec straci swoją maskę, a miał pewność, że nie chciał on, aby wszyscy znajdujący się w bibliotece mogli to zobaczyć. Szkoda, że Markusa z nimi nie było. Na pewno chciałby to widzieć.
Widać było, że czworo Ślizgonów było zdezorientowanych, ale żaden z nich nie odważył się o nic spytać, nie żeby Theo im się dziwił. Gdyby to do niego Harry odezwał się, używając takiego tonu, to bez wahania wykonałby każdy jego rozkaz. Cenił sobie swoje życie.
- Wyjaśnijmy sobie coś - powiedział im zimno Harry. Nie mówił głośno, ale jego cichy, chłodny głos był o wiele bardziej przerażający niż krzyk. - Nic dla mnie nie znaczysz - ciągnął, patrząc na Malfoya. Pozostała trójka rozluźniła się nieco, ciesząc się, że to nie oni w jakiś sposób spowodowali niezadowolenie Harry'ego. Gdy ostatni raz słyszeli ten ton głosu, pięciu uczniów wylądowało w Skrzydle Szpitalnym. - Nie masz dla mnie absolutnie żadnej wartości. Fakt, że jesteś czystej-krwi i nazywasz się Malfoy nie ma dla mnie znaczenia. W tej chwili toleruję twoją obecność, bo możesz jeszcze okazać się przydatny, ale mój poziom tolerancji dla rozpuszczonych bachorów z iluzją własnej wielkości jest u mnie bardzo niski, niezależnie od twojej użyteczności. I jesteś bardzo blisko przekroczenia granicy mojej cierpliwości. Jeśli jeszcze raz przyłapię cię patrzącego na Theo w ten sposób, gwarantuję ci, że nie spodobają ci się tego konsekwencje. To, co przytrafiło się Marcusowi, było efektem mojego zirytowania. Ty za to jesteś na dobrej drodze, by naprawdę mnie rozzłościć.
Theo nie sądził, że Malfoy mógł zblednąć jeszcze bardziej, ale najwyraźniej się mylił, bo tak właśnie się stało, gdy Harry wypowiedział ostatnie zdanie. Malfoy nie wydawał się zdolny do udzielenia odpowiedzi. Do diabła, najwyraźniej nie był nawet w stanie się poruszyć.
Nie widział spojrzenia, które wysłał mu Malfoy, ale fakt, że Harry'emu najwyraźniej na nim zależało, sprawił, że miał ochotę wyszczerzyć zęby jak idiota. Nie sądził wcześniej, że Harry dbał o niego. Doskonale wiedział, że chłopiec zaczął z nim rozmawiać jedynie dla informacji, których Theo mógł mu udzielić. Nie miał mu tego za złe, Harry po prostu taki był. Widząc jednak, że Harry'emu naprawdę na nim zależało, poczuł się szczęśliwy. Może nie był jedynym, który myślał o drugim jako o przyjacielu.
- Nie zapominaj, że twoja krew i nazwisko ci nie pomogą. Udowodnij swoją wartość, pokaż, że jesteś przydatny, ponieważ w innym przypadku nie sądzę, abyś był w stanie opuścić dno hierarchii. Wszystkich was to dotyczy.
Harry zamilkł i ponownie skupił uwagę na książce. Nie planował przywiązywać się do Theo, ale tak się stało i nie mógł znieść lekceważącego spojrzenia, które Malfoy skierował na chłopca. Theodore był pierwszy. Nie powiedziałby, że był jego pierwszym przyjacielem, bo nie był przekonany, że za takiego go uważał, ale w jakiś sposób był dla niego pierwszy. I nawet jeśli wcześniej nie zdawał sobie z tego sprawy, najwyraźniej coś to dla niego znaczyło.
Nie wiedział, czy podjął odpowiednią decyzję w sprawie Malfoya. Z tego, co widział, chłopiec przyzwyczajony był, że wszyscy spełniają jego zachcianki tylko z powodu jego krwi i nazwiska. Im szybciej nauczy się, że sytuacja uległa zmianie, tym lepiej. Przekonany był, że jeśli by mu na to pozwolić, Malfoy prędzej czy później posunąłby się za daleko, co zmusiłoby Harry'ego do podjęcia radykalnych działań, aby zapewnić, by taka sytuacja już się nie powtórzyła. Patrząc na to w ten sposób, uznał, że chronił Malfoya przed samym sobą, nie pozwalając, by jego arogancja wpędziła go w kłopoty. Był właściwie dobrym człowiekiem, pomagając koledze i tak dalej.
Lepiej będzie, jeśli Malfoy nie będzie miał żadnych iluzji. W tej chwili nie był dla Harry'ego w żaden sposób użyteczny, bo nawet jego wyniki w nauce były w najlepszym razie przeciętne. Nie żeby chłopiec był głupi lub słaby, po prostu w ogóle się nie starał, wierząc, że jego status zagwarantuje mu wszystko, czego tylko zechce. Nie widział więc powodu, by się wysilać. Im szybciej nauczy się, że musi samodzielnie zapracować na upragnioną pozycję, tym lepiej.
Zapanowała kłopotliwa cisza. Kątem oka zobaczył Greengrass i Parkinson wymieniające spojrzenia. Nie wyglądało na to, żeby te dwie zamierzały zostać na długo. Nie zamierzał za nimi płakać. Z tego, co zobaczył i usłyszał dotychczas, wynikało, że ich największą ambicją było znalezienie czarodzieja czystej-krwi, mogącego pochwalić się starożytnym rodowodem i, rzecz jasna, pokaźnym majątkiem i poślubienie go, aby spędzić resztę życia w roli idealnej, czystokrwistej żony, wydającej pieniądze męża.
Osobiście Harry uważał, że było to żałosne. Pomijając już fakt, że miały dopiero jedenaście lat, jak mogły być usatysfakcjonowane takim życiem? Jak mogły tego pragnąć, kiedy mogły osiągnąć o tyle więcej? Nie był w stanie tego pojąć. Zawsze pożądał czegoś więcej: wiedzy, potęgi, władzy. Więcej wszystkiego. Zawsze chciał być kimś lepszym i pracował ciężko, aby to osiągnąć. Nie sądził, by kiedykolwiek zrozumiał, jak ktoś mógł zadowolić się czymś gorszym.
- Przepraszam.
Słysząc wyszeptane przeprosiny, spojrzał na Malfoya, którego głos był tak cichy, że niemal go nie usłyszał. Policzki blondyna były zaróżowione i starał się, jak mógł, aby jego wzrok pozostał skupiony na Harrym. Oczywiste było, że Malfoy nienawidził przepraszać, ale zdawał się mówić szczerze, a w jego srebrnych oczach krył się strach.
- To głownie z przyzwyczajenia. Jestem... - zaczął mówić Malfoy, ale nagle zamilkł i wziął głęboki oddech. - Jestem Malfoyem i czarodziejem czystej-krwi. Wychowano mnie w przekonaniu, że Malfoy zawsze dostaje to, czego chce.
Harry nie był ani trochę zaskoczony. Mógł wyobrazić sobie, że było to coś w stylu nieoficjalnego motta tej rodziny. Nie sądził, że był to zły przepis na życie, w końcu sam też należał do ludzi, którzy zawsze dostawali to, czego chcieli. Uważał jedynie, że dziedzic Malfoyów źle się do tego zabierał.
- Nikt nie powiedział, że nie możesz dostać tego, czego pragniesz - odezwał się łagodniejszym i cieplejszym tonem. Jeśli dobrze to rozegra, być może Malfoy stanie się nie tylko użyteczny, ale też lojalny. Kilka dobrze dobranych słów mogło uratować sytuację. - Musisz jedynie na to zapracować. Wiem, że jesteś potężny i inteligentny. Podejrzewam też, że nie lubisz być na spodzie hierarchii. Jednakże z twoją mocą i rozumem łatwo można to zmienić. Udowodnij tylko, że jesteś tego wart. Nie osiągniesz tego jednak przez poniżanie innych. Nie pokaże mi to, że jesteś od nich lepszy, lecz że jesteś niedojrzałym bachorem, z którym jedynie traciłbym czas.
Harry niemal się uśmiechnął, gdy w oczach Malfoya pojawiła się determinacja i skinął on potwierdzająco głową. Teraz będzie mógł sprawdzić, czy dziedzic Malfoyów może się do czegoś przydać i jeśli Harry będzie miał szczęście, to być może chłopiec przestanie się nawet zachowywać jak rozpuszczony bachor.
Uśmiechnął się jednak, gdy Malfoy wyjął z plecaka podręcznik do eliksirów i zaczął pisać wypracowanie, które im dziś zadano. Na prawo od Malfoya Zabini pisał już coś na kawałku pergaminu, robiąc notatki. Najwyraźniej wzięli sobie jego słowa do serca. Teraz musiał jedynie poczekać, by zobaczyć, na jak długo tak zostanie.
Dwie dziewczynki jednakże podały jakąś marną wymówkę, której Harry nawet nie słuchał i odeszły. Tak, zdecydowanie nie miał zamiaru za nimi płakać. Ostatnią rzeczą, której potrzebował, była jakaś mała księżniczka myśląca, że może zostać przyszłą żoną Chłopca, Który Przeżył. Z pewnością miałby przez to koszmary.
Próbując wyrzucić z głowy tę przerażającą wizję, powrócił do swojej książki. Był całkiem zadowolony z takiego obrotu spraw. Co prawda będzie musiał znosić obecność dwóch dodatkowych osób, ale przynajmniej chłopcy byli inteligentni, za co był wdzięczny.
o.o.o.o.o.o.o
Kolejnego ranka podczas śniadania Severus natychmiast wiedział, że w domu węży zaszła jakaś zmiana. Do diabła, każdy w tym cholernym zamku, kto tylko był nieco spostrzegawczy, mógł powiedzieć, że coś się zmieniło.
Potter i Nott nie siedzieli już na krańcu stołu z dala od innych Ślizgonów.
Potter siedział dokładnie pośrodku stołu, plecami do ściany, obserwując Wielką Salę, z Nott'em po swojej prawej ręce i Jugsonem po lewej. Gdyby to była jedyna zmiana, Severus by ją zignorował. Tak jednak nie było. Naprzeciwko Pottera siedzieli Draco i Zabini. A właściwie nie naprzeciwko Pottera, bo Draco usiadł na wysokości Nott'a, a Zabini naprzeciw Jugsona, pozostawiając krzesło przed Potterem wolne. To samo wystarczyłoby już, by Severus poświęcił im więcej uwagi, choćby dlatego, że Draco był jego chrześniakiem. Porozmawiałby z chłopcem i doradziłby mu, aby trzymał się od Pottera z daleka. Może i wyglądał na zimnego i obojętnego, ale Draco był jego chrześniakiem i dbał o chłopca. Nie chciał widzieć go w pobliżu Pottera.
Ale to nie było wszystko, co ujrzał i Severus ponownie musiał ukryć swój szok. To ta ostatnia zmiana dała mu do zrozumienia, że nie będzie mógł porozmawiać z Draco i przekonać go, by trzymał się od Pottera z daleka. Prawdę mówiąc, to mógł z nim porozmawiać, ale wiedział, że na nic by się to nie zdało. Draco może i czasem nie zachowywał się jak Ślizgon, ale nim był i Severus zdawał sobie sprawę, że nic teraz nie zmusi go do odsunięcia się od Pottera. Byłoby to możliwe jedynie, gdyby Potter sam go odrzucił, ale wtedy Draco zostałby wyrzutkiem w Slytherinie.
Severus spojrzał w lewo i zobaczył, że kilku profesorów także przyglądało się stołowi Ślizgonów. W oczach dyrektora widać było zrozumienie i odrobinę niechęci. Nie żeby Severus miał mu to za złe, był pewien, że dyrektor wiedział, co ta zamiana oznaczała. Zobaczył także szeroko otwarte oczy Sinistry i nawet Quirrell patrzył z zaskoczeniem na stół Ślizgonów. Gdyby tylko sytuacja nie była tak poważna, parsknąłby śmiechem. Nawet Quirrell zauważył. Ale znowu, jak można było nie widzieć różnicy?
Ślizgoni chcieli coś zakomunikować.
Pierwszoroczni siedzieli wszyscy razem na końcu stołu najbliżej nauczycieli. Za nimi usadowił się drugi rok, później trzeci i czwarty. Za uczniami czwartej klasy pozostawiono dwa wolne miejsca po obu stronach stołu i za nimi siedział Potter ze swoją małą grupką. Następnie znów pozostawiono po obu stronach po dwa wolne miejsca. Bezpośrednio za nimi siedzieli uczniowie piątej klasy, potem szóstej i na końcu stołu siódmej .
Była to tak radykalna zmiana, że nie było nic dziwnego w tym, że wszyscy ją zauważyli. Severus wątpił jednak, by większość z nich wiedziała, jakie było jej znaczenie. Wiedzieli prawdopodobnie jedynie byli Ślizgoni, ale i tak podejrzewał, że większość z nich zapomniała i nie od razu zda sobie z tego sprawę. On sam zorientował się od razu, o co chodzi, jedynie dlatego, że pamiętał, jak ojciec Lucjusza opowiadał o identycznej sytuacji.
Slytherin ustanowił królewski Dwór.
Będąc członkiem tego domu, nie dało się uniknąć ciągłej walki między uczniami o wpływy i władzę. Ale to, co Severus miał przed oczami, zdarzało się jedynie, kiedy jeden z uczniów ustalił hierarchię w domu, zmuszając wszystkich, którzy mogliby mu się przeciwstawić do podporządkowania się. W ten sposób zdobywał pozycję tak zwanego Króla. Oczywiście, nie oznaczało to, że ktoś inny nie mógł próbować zmienić układu hierarchii ani też, że wszyscy popierali będącą na szczycie osobę. Byli jednak Ślizgonami i cenili instynkt samozachowawczy, a sprzeciwienie się ustanowionemu Dworowi było równoznaczne z samobójstwem.
Ale zazwyczaj jedynie starsi uczniowie byli niezadowoleni z takiego stanu rzeczy, a za rok czy dwa i tak opuszczą oni szkołę. Młodsi uczniowie zaś będą uczeni szanować, niemalże wielbić Dwór. A biorąc pod uwagę, kto został Królem Slytherinu, będzie on miał siedem długich lat, aby wywrzeć wpływ na młodszych uczniów oraz, z tego co widział Severus, nawet na tych starszych.
Severus był pewien, że to Jugson był odpowiedzialny za ustanowienie Dworu, bo jedynie ktoś, kto sam miał zostać jego członkiem, mógł przekonać resztę domu, że zostały spełnione wszystkie wymagania potrzebne do jego ustanowienia.
Jugson był Ślizgonem, na pewno zareagował, gdy tylko zorientował się, że więcej niż jeden z koniecznych warunków został spełniony. Wcześniej to Jugson znajdował się na szczycie hierarchii, wiedział więc, jakich znaków wypatrywać i co musiało zostać zrobione, zaczął więc działać, gdy tylko zobaczył odpowiednie sygnały. W końcu przy jego pozycji ustanowienie Dworu byłoby dla niego niezwykle korzystne, ponieważ nawet po ukończeniu nauki w Hogwarcie miejsce na Dworze miałaby wpływ na jego dalsze losy.
W końcu każdy członek ostatniego Dworu Slytherinu zdobył miejsce w Wewnętrznym Kręgu Śmierciożerów.
o.o.o.o.o.o.o
Marcus rozejrzał się wokół i mógł jedynie czuć się dumny. Nigdy nie sądził, że zostanie częścią Dworu Slytherinu, ale teraz był tutaj i to dzięki siedzącemu obok niego chłopcu.
Gdy tylko Theo opowiedział mu, co zrobił Malfoy w bibliotece, natychmiast pomyślał o Dworze.
Nawet nie zdając sobie z tego sprawy, Harry spełnił już dwa z trzech warunków potrzebnych do ustanowienia Dworu. Jugson sam stanowił pierwszy z nich. Wcześniej to on był na szczycie hierarchii, zanim Harry wysłał go do Skrzydła Szpitalnego i po tym zajściu Jugson miał dwie możliwości: mógł kontynuować walkę z Harrym lub mu się podporządkować. Wybrał to drugie i uczynił to chętnie, nie żywiąc urazy. Początkowo chciał jedynie zobaczyć, do czego zdolny jest Harry i zrozumieć, kim tak naprawdę jest Chłopiec, Który Przeżył. Jednak po tym, jak spędził z nim więcej czasu, zaczął go szanować. Oczywiście nadal się go bał, ale Harry nie był bezlitosny. No, przynajmniej do czasu, aż ktoś go zdenerwował.
I w ten sposób Harry spełnił pierwszy warunek, ale był on najłatwiejszy, dlatego Marcus nie myślał o tym zbyt długo.
Drugim warunkiem był Malfoy.
W perspektywie politycznej władzy i bogactwa Malfoy był jedyną osobą, która mogła równać się z Harrym. Jedynie on, jeśliby chciał, mógłby próbować odebrać mu miejsce na szczycie. Oczywiście nie w bezpośredniej konfrontacji, jeśli chodzi o magiczną siłę i inteligencję Harry był daleko poza jego zasięgiem. Jednak w politycznej i wymagającej pieniędzy walce Malfoy mógł stanowić wyzwanie i gdyby udało mu się zyskać poparcie odpowiedniej liczby Ślizgonów, miałby szansę zmienić hierarchię. Przynajmniej tak długo, jak byłby w stanie utrzymać się na jej szczycie.
Zdecydował się jednak nie rywalizować z Harrym, lecz podążyć za nim i ten fakt wszystko zmienił.
Harry nawet nie próbując, osiągnął najtrudniejszy element potrzebny do ustanowienia Dworu. Ślizgoni pragnęli władzy i byli ambitni. Naturalne więc było, że ktoś znajdujący się na szczycie hierarchii nie miał zamiaru rezygnować ze swojej pozycji i był gotów o nią walczyć. Nawet jeśli taka osoba byłaby w stanie utrzymać się na szczycie tylko przez rok, albo nawet miesiąc, czas nie miał znaczenia, liczyła się jedynie władza, którą można było zdobyć. Każdego dnia powstawały nowe frakcje, sojusze i walka wciąż trwała. Nie chodziło oczywiście o codzienne magiczne pojedynki, ani nic podobnego. Pojedynki zdarzały się od czasu do czasu, ale większość potyczek miała charakter polityczny.
Tak więc kiedy Malfoy zdecydował się nie walczyć, Harry osiągnął drugi etap prowadzący do ustanowienia Dworu. Jeszcze tylko jeden krok i spełniłby wszystkie wymagania.
Trzeci krok był najłatwiejszy, musiał jedynie znaleźć trzy osoby z każdego roku w Slytherinie, które uważają go za godnego szacunku. Dla większości byłby to problem, niełatwo jest znać każdego w swoim domu, więc zwykle ciężko znaleźć trzech wymaganych uczniów na każdym roku, zwłaszcza że osoby, które miały wejść w skład Dworu się nie liczyły. Jednak Harry był Chłopcem, Który Przeżył i Wybawcą Czarodziejskiego Świata, który został przydzielony do Slytherinu i będąc pierwszorocznym, sam ustalił hierarchię w domu zaledwie miesiąc po przybyciu do Hogwartu i to w ciągu jedynie pięciu minut. Wszyscygo znali.
Marcus bezzwłocznie chciał sprawdzić, czy Harry mógł osiągnąć ostatni warunek, ale nie chciał narazić się na jego niezadowolenie. Wciąż dostawał dreszczy, kiedy przypomniał sobie, co stało się ostatnim razem, gdy rozzłościł Harry'ego. Zaczekał więc do obiadu i wtedy wyjaśnił Harry'emu, co mógł zrobić i jaka znajdowała się przed nim okazja.
Harry wysłuchał go i gdy Marcus skończył, milczał przez chwilę. Chłopak czekał cierpliwie, wiedział, że lepiej nie przeszkadzać Harry'emu, gdy ten zagubiony był we własnych myślach. W końcu, Harry skinął głową i powiedział:
- Bardzo dobrze, jeśli ustanowienie Dworu jest możliwe, zajmij się tym i poinformuj mnie o tym jutro przy śniadaniu. Jeśli nie uda się tego zrobić, nie martw się. Tak czy inaczej, wszyscy będą w końcu przestrzegać moich zasad, to po prostu byłaby najprostsza droga. Jednak chcę, żebyś jasno dał im do zrozumienia, że na razie nikt inny nie dołączy do Dworu. Ty i Theo byliście pierwsi i wciąż próbuję ocenić, na ile Malfoy i Zabini mogą okazać się użyteczni. Na razie wystarczy.
Otrzymawszy swoje rozkazy, Marcus nie tracąc czasu, zajął się ich wypełnianiem. Gdy tylko wkroczył do pokoju wspólnego, natychmiast zaczął sprawdzać, czy uda mu się zebrać wystarczającą liczbę uczniów.
Uczniowie od pierwszego do czwartego roku nie rozumieli, co robił, jednak ci z piątego i wyższych zorientowali się niemal natychmiast. Nie zaskoczyło go to, każdy Ślizgon rozpoczynający piątą klasę był informowany o istnieniu Dworu, taka była tradycja. Nikt i tak nie wierzył, by któryś z młodszych uczniów był w stanie coś takiego osiągnąć.
Niektórzy byli zszokowani, kiedy dowiadywali się, co robi, nie wierząc, że było to możliwe. Inni zaś zaczęli darzyć Harry'ego jeszcze większym szacunkiem.
Gdy noc chyliła się ku końcowi, Marcus nie mógł powstrzymać uśmiechu, który pchał mu się na usta.
Ustanowili Dwór.
Tak więc Marcus miał pełne prawo czuć się dumny z siebie. Dumny, ponieważ przyczynił się do powstania Dworu, był jego częścią i przede wszystkim dlatego, że Harry spojrzał na niego, uśmiechnął się i powiedział:
- Dobrze się spisałeś.
o.o.o.o.o.o.o
Harry leżał w swoim łóżku, bezskutecznie próbując zasnąć. Było tyle rzeczy, które musiał przemyśleć i choć przewracał się z boku na bok, sen uparcie nie nadchodził.
Kolejnego dnia opuszczał Hogwart. Nie mógł powiedzieć, że wracał do domu. Hogwart był jego domem bardziej, niż kiedykolwiek sierociniec. Nie zmieniało to jednak faktu, że musiał wyjechać.
Nie chcąc myśleć o tak przygnębiających rzeczach, Harry pozwolił swoim myślom powrócić do zakończenia roku szkolnego.
Był całkiem zadowolony ze wszystkiego, co stało się podczas czasu spędzonego w Hogwarcie. Co prawda nie tak to sobie zaplanował, ale nie mógł powiedzieć, że nie cieszył się z tego, jak sprawy się potoczyły. Zwłaszcza jeśli chodzi o Dwór.
Nie wykorzystywał swojej pozycji zbyt często, ale sam fakt, że Dwór istniał, wiele ułatwiał. Dostawał codzienne raporty dotyczące wszystkiego, co działo się w Slytherinie i ogólnie w Hogwarcie. Informacje dotyczące własnego domu, pozwoliły mu zorientować się, kto w przyszłości mógł się okazać przydatny, a kto mógł sprawić kłopoty. Całkiem polubił swoją siatkę wywiadowczą i już miał kilka pomysłów, aby ją wykorzystać i ulepszyć, choć na razie musiał zobaczyć, czy będzie w stanie zrobić wszystko, co zaplanował sobie na te wakacje.
Dwór pomógł także zagwarantować, żeby Ślizgoni słuchali jego rozkazów, bo jedynie dureń z zapędami samobójczymi bezpośrednio sprzeciwiłby się ustanowionemu Dworowi. Nie był jednak idiotą, więc nie dyrygował nimi za bardzo. Zwykle pozwalał im robić, co chcieli, ustanawiając jedynie trzy zasady, które musiały być bezwarunkowo przestrzegane i jasno wytłumaczył wszystkim, że jeśli nie będą stosować się do tych prostych i bardzo rozsądnych reguł, nie spodobają im się konsekwencje.
Pierwsza zasada głosiła, że zakazane było rozgłaszanie ideologii czystej krwi poza pokojem wspólnym. W zaciszu kwater Slytherinu uczniowie mogli mówić, co tylko chcieli, choć musieli być gotowi na konsekwencje, jeśli ktoś by ich usłyszał. Jednak poza domem mieli się zachowywać jak dobrze wychowani ludzie i niech Merlin zlituje się nad każdym, kto odważy się choćby pomyśleć słowo "szlama" poza pokojem wspólnym.
Tylko czworo członków jego Dworu wiedziało, dlaczego ta zasada została wprowadzona i Marcus nadal miał na twarzy złośliwy uśmieszek za każdym razem, gdy przypominał sobie, co planował Harry. Chłopiec uznał to za niezwykle zabawne, że Marcus niemalże zaczął chichotać, gdy wyjaśnił im część swojego planu.
Druga reguła głosiła: nie znęcaj się, a jeśli już musisz, to rób to jak Ślizgon i nie daj się złapać. Harry nie dbał o uczniów, ale miał plany, które nie mogły wypalić, jeżeli wszyscy uważali Ślizgonów za czyste zło. Harry powiedział im wprost, że jeśli chcieli pomęczyć małego pierwszaka, aby poczuć się wielkim i potężnym, powinni nauczyć się zaklęć zmieniających wygląd ich szat i rysów, aby nie zostać rozpoznanym. Byli w końcu Ślizgonami, niech użyją sprytu, który podobno posiadają.
Trzecia zasada była według Harry'ego najłatwiejsza. Rozkazał, aby z każdego roku wybrano jednego ucznia, który jako ich przedstawiciel będzie rozmawiał z Dworem, chyba że Dwór pierwszy się do kogoś odezwie.
Była to zasada, którą wszyscy uznali za konieczną po kilku pierwszych dniach. Członkowie Dworu byli właściwie zaczepiani bez przerwy przez cały dzień przez uczniów, którzy chcieli zbliżyć się do nich i być może zdobyć okazję, by dołączyć do Dworu. Było to wykańczające i Harry musiał więcej niż raz być powstrzymany, zanim zranił któregoś z tych kretynów. Jednak po wprowadzeniu tej reguły i po tym jak Harry wysłał do Skrzydła Szpitalnego ucznia siódmej klasy, który ją zignorował, z obiema rękami złamanymi w trzech miejscach, w końcu pozostali zaczęli jej przestrzegać. Choć musiał przyznać, że mogło mieć to coś wspólnego z raczej sadystycznymi uśmiechami, które gościły na twarzach członków jego Dworu, kiedy patrzyli na zakrwawione ciało leżące na podłodze, nie ruszywszy nawet palcem, by mu pomóc, gdy krzyczał.
Jego węże były takimi sadystami, pomyślał Harry z czułym uśmiechem.
Biorąc to wszystko pod uwagę, był całkiem zadowolony z tego, jak sprawy się potoczyły.
Zadowolony był także z Draco i Blaise'a. Po ich pierwszym spotkaniu w bibliotece obaj zmienili się nieco, zaczęli się pilniej uczyć. Naprawdę zdawali się wziąć sobie jego słowa do serca, zwłaszcza tę część o zapracowaniu sobie na własną pozycję. Kiedy dowiedzieli się o Dworze, obaj chcieli udowodnić, że zasługiwali na miejsce w nim, że zasługiwali na pozycję, którą obdarzył ich Harry.
Wysiłek, który włożyli w naukę, się opłacił i obaj, razem z Theo, znaleźli się w pierwszej piątce osób z najwyższymi ocenami z egzaminów. Pierwsze miejsce na wszystkich przedmiotach zajął Harry, ale pozostali trzej walczyli między sobą o drugą, trzecią i czwartą pozycję. Okazjonalnie Granger udało się zdobyć trzecie lub czwarte miejsce, ale zwykle pierwsze kilka pozycji należało do nich.
Mówiąc o egzaminach, to w dniu ostatniego egzaminu Harry obudził się i na nakastliku przy łóżku znalazł książkę i liścik. Wciąż pamiętał każde napisane w nim słowo.
Drogi Harry,
nie jestem w stanie opisać, jak interesujący był dla mnie ten rok, głównie dzięki Tobie. Przyjmij ten niewielki prezent jako wyraz mojej wdzięczności. Jest to zestaw dziesięciu książek, będących kontynuacją tomów, które już posiadasz. Jeśli przeczytałeś i zrozumiałeś wszystkie książki z poprzedniego zestawu, w co nie wątpię, bez problemu będziesz w stanie zakończyć czar, który złożył dziesięć tomów w ten jeden. Jeśli zechcesz, pomyśl o tym jako o teście sprawdzającym twoje umiejętności.
Ledwie mogę się doczekać, aby zobaczyć, do czego będziesz zdolny za kilka lat.
Pozdrawiam,
T. M. R.
Podczas obiadu tego samego dnia zostali poinformowani, że zaginął profesor Quirrell. Ponownie obudziło to w Harrym podejrzenie, że Quirrell i T. M. R. byli w jakiś sposób powiązani ze sobą, a być może byli nawet jedną osobą. Nie miał jednak możliwości, aby to potwierdzić. Więc, pomimo że męczyła go ciekawość, aby dowiedzieć się, co się stało z Quirrellem i kim był T. M. R., starał się o tym nie myśleć. Nie miał w końcu żadnych poszlak i nie sądził, aby był w stanie czegokolwiek się dowiedzieć. Może mógłby poszukać informacji w przyszłym roku, w formie osobistego projektu do wykonania w wolnym czasie.
Myśląc o liściku, który zostawił mu T. M. R., Harry zapadł w końcu w sen, gdy zmęczenie nareszcie go pokonało.