Narodziny Czarnego Pana

Harry Potter - J. K. Rowling
M/M
G
Narodziny Czarnego  Pana
Summary
Ta praca nie należy do mnie tylko do LittleMissXanda.Praca nie jest zakończona.Dumbledore był pewien, że dokonał właściwego wyboru. Dziesięć lat później Harry pokazuje mu, jak bardzo się mylił. Nie szanując większości, Harry wyrabia sobie markę w Hogwarcie i pokazuje wszystkim, że jest kimś więcej niż tylko BWL. Robiąc to, przyciąga uwagę Czarnego Pana, sprawiając, że Voldemort wierzy, że Chłopiec-Który-Przeżył może być kimś więcej niż tylko wrogiem.
All Chapters Forward

Chapter 6

Rozdział 6 - T. M. R.

Harry obudził się z obolałym karkiem, przez chwilę nie pamiętając, dlaczego znalazł się w takim położeniu.

Wczoraj był ostatni dzień przed przerwą świąteczną z okazji obchodów Jul. Pożegnał się więc z Theo i gdy okazało się, że był jedynym Ślizgonem, który został w zamku, postanowił zrobić sobie długą kąpiel we wnętrzu swojego kufra. Po niej zdecydował się pozostać w środku, wziął więc do ręki książkę i rozsiadł się na fotelu w salonie, gdzie najwyraźniej zasnął, czego efektem był zesztywniały kark.

Ostatnie kilka miesięcy było spokojne, za co Harry był wdzięczny. Najbardziej ekscytującym wydarzeniem w tym czasie były lekcje latania. Wyglądało na to, że członkowie jego domu zrozumieli lekcję i przynajmniej na razie zachowywali się bez zarzutu. Pewien był, że prędzej czy później będzie musiał przypomnieć ją jakiemuś idiocie. W obecnej sytuacji miał nadzieję, że nie stanie się to wkrótce. Od czasu, gdy zatrzymał go w klasie po lekcji eliksirów, profesor Snape nie odezwał się do niego ani razu, ale Harry wiedział, że mężczyzna go obserwuje. Zdawał sobie sprawę z niechęci, jaką żywił do niego profesor i wiedział, że mężczyzna winił go za to, co stało się z Jugsonem i jego przyjaciółmi. Dlatego też pilnował, by zawsze mieć na twarzy swoją dziecinną maskę, zwłaszcza jeśli profesor był w pobliżu. Wolałby więc, aby nikt w najbliższym czasie nie sprawiał mu problemów, dając mu okazję do przypadkowego ujawnienia czegoś więcej przed Snape'em.

Zaskoczyło go jednak zachowanie Jugsona. Zamiast unikać go jak ognia i planować zemstę, chłopak zaczął spędzać z nim więcej czasu. Był przy jego boku niemalże tak często jak Theo.

Co najmniej dwa razy w tygodniu, przysiadał się do nich w bibliotece. Zwykle zajmował się odrabianiem zadania domowego, ale pewnego razu widząc nad czym pracuje Harry i zrozumiawszy, że chłopiec interesuje się runami, zaproponował swoją pomoc. Zaoferował się sprawdzić runy, które Harry już nauczył się rysować lub rzeźbić i był nawet chętny pożyczyć mu swoje notatki z lekcji, aby chłopiec mógł lepiej zrozumieć ten przedmiot.

Harry zgodził się na to, ciekaw, czego chciał Jugson, ale jak dotąd chłopak jedynie odrabiał zadania i rozmawiał z nim o runach. Musiał przyznać, że rozmowy te były interesujące, ponieważ runy były ulubionych przedmiotem Jugsona, wiedział więc bardzo dużo na ten temat.

Harry przeciągnął się i poszedł do łazienki, aby wziąć prysznic. Uwielbiał zamek, ale cieszył się, że nareszcie miał czas tylko dla siebie i mógł w głębi własnego kufra zrzucić wszystkie maski. Ale choć chętnie spędziłby w środku całe ferie, wiedział, że nie mógł tego zrobić i opuścił go w końcu, aby udać się na lancz.

Ponieważ jedynie kilku uczniów pozostało w Hogwarcie na święta, profesorowie postanowili, że wszyscy będą jedli wspólnie przy jednym stole. Celem tego zabiegu było podobno zachęcenie ich do poznania nowych osób i spędzenia wspólnie czasu, niezależnie od domu, do którego przynależeli.

Dla Harry'ego nie miało to znaczenia. Inni uczniowie trzymali się od niego z daleka, większość z nich wierzyła, że był kolejnym Czarnym Panem, pomimo że odkąd zaczął naukę w Hogwarcie, zachowywał się wzorowo. Zastanawiał się, czy rzeczywiście byli wystarczająco głupi, aby uwierzyć w coś takiego, czy jedynie udawali, aby nikt nie posądził ich o wspieraniemrocznegoŚlizgona. Nie mógł się zdecydować, co było gorsze: głupota czy tchórzostwo. Miał przecież jedenaście lat! Co oni sobie myśleli, że wieczorami przesiadywał z Theo w swoim pokoju, planując przejęcie władzy nad światem?

Mamrocząc pod nosem coś o kretynach, postanowił usiąść bliżej profesorów i wybrał krzesło obok Quirrella. Nie wiedział dlaczego, ale jego aura działała na niego uspokajająco. Podejrzewał, że powodem była magia mężczyzny. Miał przeczucie, że używał on masek nie rzadziej, niż on sam.

Przywitał się z profesorami i zaczął jeść. Nie mając ochoty przebywać w towarzystwie dłużej, niż było to absolutnie konieczne, skończył raczej szybko, po czym udał się prosto do biblioteki. Teraz, gdy zamek opustoszał, mógł do woli buszować wśród książek. Żałował, że nie mógł przeszukać działu książek zakazanych, ale wątpił, by którykolwiek profesor dał mu na to pozwolenie. Nieważne jak uzdolniony, wciąż był jedynie pierwszorocznym i bez wątpienia uznaliby, że był na to zbyt młody. Ale i tak miał do dyspozycji tysiące innych książek i nie zamierzał zmarnować takiej okazji.

W odległym kącie biblioteki, Harry znalazł stojący przy oknie niewielki stół z wygodnym fotelem. Miejsce to znajdowało się wystarczająco daleko od głównej części biblioteki, by dać iluzję prywatności i szybko stało się jego ulubionym.

Harry łatwo wpadł w rutynę. Poranki i wieczory spędzał w swoim kufrze, lancz i obiad jadł w Wielkiej Sali, a popołudniami przesiadywał w bibliotece.

Tam właśnie pewnego popołudnia znalazł go profesor Quirrell. Harry był tak zaabsorbowany czytaniem książki na temat Obrony przed Czarną Magią, że zauważył go dopiero, gdy mężczyzna trzykrotnie zawołał jego imię.

- Harry...

Harry uniósł głowę znad książki i spojrzał w stronę, z której dobiegał głos. Widok profesora Quirrella zaskoczył go. Jego głos był trochę inny niż zwykle, głębszy i miał w sobie coś, czego Harry nie potrafił zidentyfikować, a co usłyszał także podczas pierwszej w tym roku lekcji Obrony.

- Profesorze - odpowiedział, odkładając książkę na stół i odchylając się wygodnie w fotelu.

- Zawołałem cię dwukrotnie i nawet nie zauważyłeś - poinformował go profesor, unosząc pytająco brew, wyraźnie czekając na wyjaśnienie.

- Och, przepraszam za to, profesorze - powiedział Harry z niewielkim uśmiechem na ustach. - Byłem całkowicie zaabsorbowany książką.

Quirrell wyjął różdżkę i wyczarował fotel podobny do tego, na którym siedział Harry, po czym sam usiadł i spojrzał na Harry'ego z ciekawością.

- Magiczne sposoby obrony, tom II. Nigdy nie sądziłem, że zobaczę ucznia pierwszej klasy czytającego tę książkę, zwłaszcza ze zrozumieniem. Jest jakiś powód, dla którego czytasz te właśnie dzieło, zamiast z innymi uczniami bawić się na śniegu?

Harry uważnie przyglądał się swojemu nauczycielowi. Mógłby przysiąc, że zobaczył w jego brązowych oczach czerwony refleks. Poza tym jednak Quirrell wydawał się być rzeczywiście zainteresowany odpowiedzią i z jakiegoś powodu Harry nie czuł potrzeby noszenia przy nim swojej dziecinnej maski.

- Nie jestem specjalnie towarzyską osobą - odparł w końcu beznamiętnym tonem.

Quirrell uniósł brew.

- Och? Nie wyglądasz na takiego - powiedział, nie odwracając od Harry'ego wzroku. - Z moich obserwacji wynika, że Nott zachowuje się niemalże jak twój cień. Jugson także spędza z tobą dużo czasu.

Cała uwaga Harry'ego była teraz skupiona na profesorze. Wiedział, że Snape zawsze miał go na oku, ale nie zauważył, że Quirrell także go obserwował. Nie był pewien, co na ten temat myśleć.

- Hmm, nie wiedziałem, że poświęca mi pan tyle uwagi - skomentował, nie spuszczając oczu z twarzy profesora i znów mógłby przysiąc, że ujrzał w jego oczach czerwień. Kontynuował, nie dając profesorowi szansy na odpowiedź. - Uczęszczał pan do Hogwartu, profesorze?

Quirrell uniósł brew. Nie widział, jaki związek miało to pytanie z ich dotychczasową rozmową, ale i tak odpowiedział.

- Tak.

- Rozumiem - niemalże wyszeptał Harry. - A w którym był pan domu?

Minęło kilka sekund, zanim Quirrell odparł:

- W Slytherinie.

Przez ułamek sekundy usta Harry'ego wygięły się w uśmiech, ale po chwili jego twarz znów była bez wyrazu.

- Musi więc pan wiedzieć, jak ten dom funkcjonuje: hierarchia, maski, władza, pozory i sojusze. To są fundamenty Slytherinu. Ojciec Theodora Notta jest w Azkabanie, ponieważ nie zaprzeczył, że służył Czarnemu Panu i choć taka lojalność jest godna podziwu, jego rodzina musiała ponieść konsekwencje. Ministerstwo skonfiskowało większą część ich majątku, a przyjaciele z dnia na dzień odwrócili się od nich. W końcu po wydaniu tysięcy galeonów na łapówki, aby pozostać z dala od Azkabanu, nie mogli być widziani w towarzystwie ludzi, którzy nie wyparli się więzi z Czarnym Panem. Oczywiście, tego samego nauczyli swoje dzieci, przez co Theodore Nott znalazł się automatycznie na samym spodzie hierarchii, pozbawiony władzy i wpływów. Proszę mi powiedzieć, profesorze, czy to nie naturalne, że Theodore zdecydował się na zawarcie przyjaźni z kimś, kogo sytuacja była podobna?

Zamilkli na chwilę, jedynie uważnie się sobie przyglądając. W końcu Quirrell skinął głową.

- Możliwe. Nie wyjaśnia to jednak, dlaczego Jugson spędza z tobą tyle czasu, ani także czemu ty zaakceptowałeś towarzystwo syna znanego i lojalnego Śmierciożercy.

Harry pozwolił, by na jego twarzy pojawił się uśmiech. Cieszyła go ta rozmowa, a nieczęsto czyjeś towarzystwo sprawiało mu przyjemność. Niemal bezwiednie pozwolił wszystkim swoim maskom zniknąć. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz zrobił coś takiego w obecności drugiej osoby.

- Dowiedziałem się, że jestem czarodziejem zaledwie kilka miesięcy temu, dlatego wciąż nie wiem wielu rzeczy, które dla innych są oczywiste. Theodore wychował się w Czarodziejskim Świecie - powiedział Harry tonem sugerującym, że powinno to wszystko wyjaśnić. Był pewien, że jeśli tylko poprawnie odczytał profesora, ten go zrozumie.

- Nawet jeśli jest on synem Śmierciożercy? - zapytał Quirrell, unosząc brew.

- Tak długo, jak ktoś jest użyteczny, nie dbam o to, skąd pochodzi i kim jest. Jakie znaczenie ma fakt, że jego ojciec jest lojalny wobec Czarnego Pana, skoro jego syn będzie mi wierny? - Harry uśmiechał się lekko, a jego oczy rozbłysły.

Profesor Quirrell był całkowicie skupiony na Harrym, obserwując każdy jego gest i każdy wyraz twarzy. W jego oczach pojawiło się zainteresowanie, gdy usłyszał odpowiedź Harry'ego.

- A Jugson? - spytał, nie starając się nawet ukryć ciekawości. Ledwo powstrzymał dreszcz, gdy Harry zaśmiał się cicho. Nigdy nie sądził, że usłyszy taki śmiech z ust dziecka. Był on okrutny, zimny i mroczny, jednak równocześnie uwodzicielski i musiał wysilić wolę, by przypomnieć sobie, że siedzący przed nim chłopiec miał zaledwie jedenaście lat.

- Jugson... No cóż, Jugson został wprowadzony w błąd i z tego powodu zaczął wierzyć w coś niedorzecznego. Ja jedynie pokazałem mu, jak jest naprawdę.

Uśmiech Harry'ego stał się sadystyczny. Quirrell był przekonany, że wiązało się to z ekstremalnym okrucieństwem. Przypomniał sobie, że na początku roku kilku Ślizgonów trafiło do Skrzydła Szpitalnego. Nie wiedział jednak nadal, jak Harry poradził sobie sam przeciwko pięciu starszym Ślizgonom i czego dotyczył ten konflikt.

- Och? - spytał. Wiedział, że chłopiec do niczego się nie przyzna, ale mógł powiedzieć mu, z jakiego powodu Jugson i jego koledzy znaleźli się u pielęgniarki. - Czego dotyczyło to nieporozumienie?

Harry znów się zaśmiał, a jego śmiech ponownie przyprawił Quirrella o dreszcz.

- Jugson wpadł na absurdalny pomysł, że jest lepszy ode mnie jedynie dlatego, że posiada czystą krew. - Na twarz Harry'ego powrócił sadystyczny uśmiech, a jego uczy płonęły, niezaprzeczalnie teraz podobne do promienia klątwy Avada Kedavra. Z wydobytymi przez słońce krwawymi refleksami we włosach, wyglądał jak anioł śmierci. Quirrell nie mógłby oderwać od niego oczu, nawet gdyby tego chciał. - Jedynie pokazałem mu, że się mylił.

Krótki śmiech wymknął się z ust profesora. Szybko jednak zapanował nad sobą i nie odrywając oczu od Harry'ego, odparł:

- Rozumiem.

I tak było istotnie. Nadal nie widział, żeby uczeń pierwszej klasy wyszedł zwycięsko z konfrontacji z pięcioma starszymi uczniami. Nie miał pojęcia, co Harry im zrobił, ale cokolwiek to było, ustaliło hierarchię w Slytherinie i wyjaśniało zachowanie uczniów w ciągu ostatnich kilku miesięcy. A na dodatek, Harry zdołał zmusić zwolennika wyższości czystej krwi do podporządkowania się jedenastoletniemu czarodziejowi pół-krwi.

Były tylko dwie możliwości, albo Harry wystraszył go, by zdobyć jego posłuszeństwo, albo zaimponował mu na tyle, że chłopak nie dbał już dłużej o jego nieczystą krew. Podejrzewał, że chodziło o mieszankę obu, co tylko podsyciło jego ciekawość. Jak siedzący przed nim chłopiec wystraszył cały dom? Z tego co widział, Harry był idealnym Ślizgonem i nie miał wątpliwości, że mógł rządzić swoim domem. Nie spodziewał się jednak, że stanie się to tak wcześnie.

Wiedział, że gdyby teraz zapytał, chłopiec nie przyznałby się do niczego, ale może później, gdy nie będzie już jego profesorem, uda mu się namówić Harry'ego, by opowiedział, co zrobił.

Kolejne kilka minut spędzili w komfortowej ciszy, ciesząc się swoim towarzystwem. Wkrótce jednak Quirrell przypomniał sobie coś z wypowiedzi Harry'ego.

- Powiedziałeś wcześniej, że ojciec Notta jest lojalny wobec Czarnego Pana, nie że był. Uważasz, że Śmierciożercy wciąż są wierni martwemu panu?

Quirrell nie wiedział, jak opisać spojrzenie, którym obrzucił go Harry. Była w nim nieufność, rozczarowanie, podekscytowanie i zapał.

- Profesorze, nie może pan przecież naprawdę wierzyć, że Voldemort jest martwy. Ten człowiek był najbardziej błyskotliwym i przerażającym Czarnym Panem w ciągu ostatnich pięciuset lat. Czy naprawdę wierzy pan, że coś tak zwyczajnego jak śmierć mogło go powstrzymać? A tym bardziej, że zabiło go roczne dziecko? Nie mam wątpliwości, że on nadal żyje.

Quirrell musiał powstrzymać uśmiech samozadowolenia, który chciał wkraść się na jego usta. Nie spodziewał się, że tak bardzo zadowolony będzie z faktu, że Harry nie uważał go za martwego, że uważał go za błyskotliwego i przerażającego. Zadziwiająco, poczuł się dumny z siebie.

- Nie przeraża cię to? - zapytał z ciekawością. Większość ludzi trzęsłaby się ze strachu na myśl, że Czarny Pan, który próbował ich zabić, nadal był żywy. Jednak Harry wydawał się tym wcale nie przejmować.

- Czemu miałoby? - odpowiedział pytaniem Harry i Quirrell musiał przyznać, że jego zaskoczony wyraz twarzy wyglądał uroczo.

- Cóż, próbował cię przecież zabić - powiedział Quirrell tonem, który jasno wskazywał, że uważał Harry'ego za szaleńca, albo przynajmniej kogoś znajdującego się na prostej drodze do obłędu.

- Wiem, ale nadal nie widzę teraz powodu do strachu. Bardzo chciałbym wiedzieć, kim jest Voldemort. To przecież nie może być jego prawdziwe imię, a nie znalazłem o nim żadnych konkretnych informacji. Wszyscy mówią jedynie, że walczył o czystość krwi, ale mnie osobiście ciężko w to uwierzyć. Jeśli był czystej-krwi, to czemu miałby ukrywać swoje prawdziwe imię? Byłby dumny, że jego ród był szanowany i uwielbiany, że to jego nazwiska się obawiano. A jeśli był pół-krwi lub mugolakiem, czemu miałby walczyć po stronie filozofii, która klasyfikowała go jako obywatela niższego rzędu? To nie ma sensu. Wie pan, chciałbym z nim porozmawiać. Nawet jeśli z jakiś nieznanych mi powodów nadal chce mnie zabić i tak tego pragnę. Czy może sobie pan wyobrazić wiedzę, którą może on posiadać?

Harry miał nieco rozmarzony wyraz twarzy. Quirrell podejrzewał, że gdyby chłopiec zdawał sobie z tego sprawę, byłby mocno zażenowany, choć dla niego mina ta wydawała się bardziej urocza, niż powinna. Nie chcąc teraz nad tym rozmyślać, skierował swoje myśli w inną stronę.

- Nawet jeśli zabił twoich rodziców? - zapytał Quirrell, próbując zrozumieć tok rozumowania dziecka.

- Trwała wojna - odpowiedział Harry. Jego dotychczasowy wyraz twarzy został zastąpiony przez poważniejszą minę. Zachowanie tego chłopca nadal go zaskakiwało. - Moi rodzice znali ryzyko, świadomie zdecydowali się walczyć. Nie mogę nawet powiedzieć, że zgadzam się z ideałami, za które walczyli, jako że nie wiem nawet, co chciała osiągnąć ich strona. Nie czuję wobec Voldemora nienawiści za zabicie ich, ani go za to nie winię. Szanuję go za to, co osiągnął i za wiedzę i potęgę, którą posiada. Ale nie mogę także powiedzieć, że się z nim zgadzam, ponieważ nie wiem także, za co on walczył.

- Nawet jeśli zabijał? Torturował? - dopytywał się Quirrell. Harry go nie nienawidził. Nie oczekiwał tego. On sam nigdy nie znał swojej matki, ale nadal nienawidził swojego ojca za to, że ich zostawił. Jednak Harry nawet go nie obwiniał i nie bardzo wiedział, co powinien o tym myśleć. Był przyzwyczajony do tego, że ludzie go nienawidzili i czuli przed nim strach. Jednak siedzące przed nim dziecko, choć miało ku temu wiele powodów, nie żywiło do niego żadnych negatywnych uczuć.

- Szczerze mówiąc, nie przeszkadza mi to - odpowiedział Harry, a na jego twarzy znów pojawił się ten sadystyczny uśmiech, który nigdy nie powinien być widziany na twarzy dziecka. - Wierzę, że Voldemort był zwykle raczej litościwy - dodał.

Quirrell musiał powstrzymać się od wytrzeszczenia na niego oczu. On był litościwy? To jakby powiedzieć, że bazyliszki były niewielkimi, uroczymi wężykami, dementorzy uwielbiali przytulanie, a smok nie skrzywdziłby nawet muchy. Było to niedomówienie tak ogromne, że nie miało ono żadnego sensu, niezależnie od punktu widzenia. Podejrzewał, że jego twarz przybrała niedowierzający wyraz (i kto mógł go za to winić, usłyszawszy to samo, co on), ponieważ Harry dodał:

- Nieważne kim byli, Voldemort zawsze w końcu ich zabijał. Są gorsze rzeczy niż śmierć. Nie sądzę, żebym ja potrafił być tak litościwy.

I Quirrell mu uwierzył, choć śmierć była czymś, czego od zawsze się lękał. Bez trudu dał się przekonać, że siedzący przed nim demon, bo czymże innym mógłby być, był zdolny udowodnić każdemu, że śmierć była aktem miłosierdzia. Że śmierć była wytchnieniem. Oczy Harry'ego były tak pełne zrozumienia, że musiał się zastanowić, czy ten chłopiec już zabił? Czy kiedyś już torturował kogoś, aż ten błagał o śmierć, po to tylko by mu odmówić? Co ciekawe, nietrudno byłoby mu uwierzyć, że tak. I część jego - ta, która była tak samo sadystyczna i pokręcona - chciała zaśmiać się radośnie. Mały Wybawca Jasnej Strony był taki sam jak on. Nie mógł całkowicie zamaskować mrocznego, zimnego śmiechu, który wymknął mu się z ust i zobaczył, że Harry uśmiechnął się do niego. Jednak tym razem nie był to wcześniejszy sadystyczny uśmiech. Tym razem był on ciepły, nadając Harry'emu niewiarygodnie niewinny wyraz, co jedynie przekonało Quirrella, że chłopiec mógł stać się bardziej niebezpieczny niż ktokolwiek, kogo znał. W końcu nie ma nic bardziej przerażającego od potwora, który wygląda jak anioł.

Obaj zamilkli na chwilę, zagubieni we własnych myślach. Quirrell nie wiedział, jak długo tak siedzieli, gdy nagle przypomniał sobie coś jeszcze z wcześniejszej wypowiedzi Harry'ego, co przykuło jego uwagę.

- Powiedziałeś, że dowiedziałeś się, że jesteś czarodziejem zaledwie kilka miesięcy temu? Co myślisz o Czarodziejskim Świecie? Jak się przystosowałeś?

Harry ponownie skupił na nim swoją uwagę i Quirrell pomyślał, że gdyby był kimś innym, odwróciłby wzrok. Nie sądził, aby wielu ludzi mogło przez dłuższy czas spoglądać w te oczy. Nie odwrócił jednak wzroku, mógł więc dostrzec emocje, które pojawiły się w nich przez chwilę. Harry zdawał się podjąć jakąś decyzję i odpowiedział:

- Dorastałem w sierocińcu dla chłopców. Ledwo starczało pieniędzy, aby wszystkich wykarmić. Nigdy nie myślałem na poważnie, że magia może być prawdziwa. Oczywiście, wiedziałem, że jestem od nich inny. - W tym momencie Harry nie próbował nawet ukryć pogardy w swoim głosie, co spowodowało, że Quirrell spojrzał na niego ciekawie. Harry dostrzegł to i wyjaśnił: - Nigdy nie tracili okazji, aby powiedzieć mi, jakim byłem dziwakiem i pokazać, że są lepsi ode mnie, że nie jestem nic wart. Dostali tę samą lekcję, co Jugson.

Quirrell poczuł, że niewielki uśmiech pojawił się na jego ustach. Chłopiec rzeczywiście był bardzo podobny do niego samego, kiedy był młodszy. Nie sądził jednak, aby on sam był w wieku Harry'ego tak spragniony krwi lub też zdolny wyglądać tak anielsko niewinnie. Kiedy był młodszy posiadał bardziej mroczną urodę, która jedynie wzrosła z biegiem lat.

- Wierzę, że dość dobrze się przystosowałem - ciągnął Harry. - Lekcje są łatwe. Jednak niektóre rzeczy wciąż mnie dezorientują.

Quirrell ledwie zdołał ukryć swoje zaskoczenie. Dla kogoś takiego jak Harry przyznanie się do czegoś, co mogło potencjalnie być jego słabością, wymagało pewnej dozy zaufania. Po części czuł się dumny, że ten młody geniusz mu ufał.

- Co cię dezorientuje? - spytał.

Szczerze pragnął poznać odpowiedź, licząc, że mógł pomóc wyjaśnić kilka spraw. Pamiętał pierwszy raz, kiedy sam wkroczył do Czarodziejskiego Świata. Z trudem ukrył swój szok, gdy zdał sobie sprawę z kierunku, w którym biegły jego myśli. Nie pamiętał, kiedy ostatnio chciał komuś pomóc. Naprawdę pomóc, nie oczekując niczego w zamian. Teraz, gdy o tym pomyślał, to nie mógł sobie także przypomnieć, kiedy ostatni raz był zainteresowany rozmową z kimś, choć nie było to nic zaskakującego. Znalezienie kogoś, z kim można poprowadzić stymulującą konwersację staje się dość problematyczne, gdy połowa ludzi, z którymi ma się do czynienia, klęczy przed tobą na kolanach, trzęsąc się ze strachu, a reszta płacze, błagając o litość lub nazywając go potworem.

- Na przykład pana przedmiot. - Melodyjny głos Harry'ego wyrwał go z zamyślenia i spędził chwilę, analizując jego słowa.

- Mój przedmiot? - zapytał, nieco zdezorientowany. Zdawało się, że nie mógł tego uniknąć. Przy Harrym nie czuł potrzeby, by ukrywać swoje emocje i każda maska wydawała się być zbędna. - Nie zauważyłem, żebyś miał jakiekolwiek problemy z moim przedmiotem. Wręcz przeciwnie.

- Bo nie mam. Nie chodzi o same lekcje. Pierwszego dnia w klasie spytałem pana, czym jest Czarna Magia i odpowiedź, którą otrzymałem, nie była ani trochę satysfakcjonująca. A jeśli prawdą jest, że są one zakazane tylko dlatego, że można za ich pomocą kogoś skrzywdzić, to czuję się tylko jeszcze bardziej zdezorientowany. Jaki ma sens zabranianie używania czegoś tylko dlatego, że dana rzecz może posłużyć do wyrządzenia komuś krzywdy? To idiotyczne. Mogę wymyślić co najmniej cztery sposoby, aby zabić kogoś za pomocą pióra, a nikt nie zabrania nam ich używać, prawda?

Kiedy Harry skończył mówić, oddychał głębiej, jego policzki zaróżowiły się, a oczy błyszczały. Jasne było, że to wszystko było dla niego frustrujące i Quirrell doskonale go rozumiał. Pamiętał, że sam miał podobne wątpliwości, choć sam był nieco starszy, gdy zaczął zadawać te same pytania.

- Och, wymyśliłeś zaledwie cztery sposoby na zabicie kogoś za pomocą pióra? - zapytał z zaciekawieniem, takim tonem, jakby pytał o temperaturę, jednak w jego oczach niezaprzeczalnie migotało rozbawienie.

Najwyraźniej Harry to zauważył, bo na jego twarzy pojawił się psotny uśmiech i odparł:

- Cóż, nie zastanawiałem się nad tym głębiej, po prostu przypomniałem sobie najbardziej podstawowe sposoby, wie pan? Na przykład, można dźgnąć kogoś przez ucho, oko lub nos. Przez usta też zadziała.

- Hmm, bardzo dobrze, ale zapomniałeś o jeszcze jednym najprostszym: dźgnąć kogoś w szyję.

- Ma pan rację, profesorze, o tym nie pomyślałem. Wie pan, powinniśmy zawiadomić Ministerstwo. Na pewno bez zwłoki zakażą używania piór. Ja osobiście będę spać spokojniej w nocy, wiedząc, że na świecie jest mniej groźnych Mrocznych Artefaktów.

Pięć sekund minęło, zanim Harry stracił panowanie nad sobą i wybuchnął śmiechem. Quirrell także nie był w stanie dłużej powstrzymać swojego rozbawienia i zaśmiał się cicho. Dawno już nic, co nie dotyczyło tortur, nie rozbawiło go tak szczerze.

Po chwili obaj zdołali się opanować, ale rozbawienie w ich oczach wciąż było jasno widoczne. Quirrell widząc, że Harry się uspokoił, skupił się znów na ich rozmowie.

- Kiedy byłem młodszy, zadawałem te same pytania - powiedział poważnym tonem. - Mroczne Sztuki to bardzo niebezpieczna dziedzina magii, dlatego Ministerstwo ich zabrania. Niektórzy czarodzieje są bardziej skłonni ich używać, co sprawia, że nazywamy ich Mrocznymi Czarodziejami. Nie znaczy to jednak, że są oni źli. Ich magia jest po prostu bardziej kompatybilna z tym rodzajem magii. To prawda, że część zaklęć wymaga więcej mocy i emocji, ale nic więcej. Fakt, że niektóre z nich wymagają emocji jest kolejnym powodem, dla którego Ministerstwo ich zakazało. Argumentują, że jeśli rzucający zaklęcie czarodziej pragnął uzyskać dany efekt, to z pewnością jest on zły. Mówią, że Biała Magia nie wymaga emocji, co czyni ją bezpieczniejszą.

Quirrell zobaczył, że Harry przechylił głowę, a po jego twarzy przemknęła dezorientacja. Trwało to jedynie chwilę i potem coś na kształt zrozumienia pojawiło się w jego oczach.

Ku jego zaskoczeniu, Harry sięgnął po swój plecach i po chwili wyjął z niego pióro i położył je na środku stołu. Chwilę później miał w ręku różdżkę i skierował ją na pióro. Quirrell ledwie zdołał ukryć swoją reakcję, gdy zobaczył tę różdżkę z bliska. Mrucząc pod nosem zaklęcie, Harry zamienił pióro w czarno-srebrną szkatułkę na biżuterię z wyrytymi na wieku wężami w kolorze zieleni zaklęcia Avada Kedavra i swoimi inicjałami pośrodku.

Quirrell nie dał tego po sobie poznać, ale był pod wrażeniem, była to idealna transmutacja. Nie sądził wcześniej, aby uczeń pierwszej klasy mógł wykonać coś takiego przed końcem roku, zwłaszcza w takich detalach. Węże były piękne, tak samo jak kolor ich łusek. Choć jednak cieszył się z okazji, by zobaczyć, do czego zdolny był Harry, nie rozumiał, po co chłopiec to zrobił.

- To - powiedział Harry, wskazując na szkatułkę i kładąc swoją różdżkę na stole - było pióro. Teraz już nim nie jest, ponieważ chciałem, aby stało się czymś innym.

I Harry nie powiedział już nic więcej, wpatrywał się tylko w niego. Niemal dziesięć sekund minęło, zanim Quirrell zareagował. Uznał jednak, że było to całkowicie naturalne, widząc, że jedenastoletni chłopiec udowodnił błąd w rozumowaniu Ministerstwa za pomocą zaklęcia z pierwszej klasy w ciągu niecałej minuty. A najlepsze było to, że chłopiec miał rację. Nie tylko Czarna Magia wymagała emocji i wysilenia woli. Każda magia działała w ten sposób, opierając się na pragnieniu, sile woli i emocjach. Była to fundamentalna zasada, której nie uczona w szkołach, ale która zawsze się sprawdzała.

Quirrell potrząsnął głową i spojrzał Harry'emu prosto w oczy.

- Wiem - wyszeptał, nie odrywając od niego wzroku. - Nie ma czegoś takiego jak dobro i zło. Jest jedynie władza i potęga, i ludzie zbyt słabi, by po nią sięgnąć.

Zdawał sobie sprawę, że podejmuje niepotrzebne ryzyko. Jeżeli Dumbledore usłyszałby te słowa, natychmiast domyśliłby się, z kim ma do czynienia. Było to jednak ryzyko, które chciał podjąć. Pewien był, że Harry zrozumie. Wiedział, że był jednym z nielicznych, którzy naprawę byli w stanie pojąć sens tych słów.

Nie odrywał więc wzroku od Harry'ego i ujrzał, jak chłopiec się uśmiecha, a w jego oczach pojawia się zrozumienie. Skinął głową.

- Najwyraźniej ci słabi byli zbyt długo przy władzy i to jest główny powód, dla którego Czarna Magia jest zakazana.

Quirrell uśmiechnął się. Harry zrozumiał. Nie wiedział dlaczego, ale ten fakt napełnił go dumą.

Wiedział, gdy tylko po raz pierwszy go ujrzał podczas ceremonii przydziału, że chłopiec nie był Gryfonem, którego oczekiwał Czarodziejski Świat. Zdecydował się więc czekać i obserwować, zamiast od razu atakować. Usatysfakcjonowany tym, co zobaczył, myślał kilkakrotnie o tym, by zwerbować chłopca. Teraz jednak po rozmowie z nim nie sądził, by był to dobry pomysł. Ten Harry Potter nigdy by się nie podporządkował, nie ukłonił przed nikim, nigdy nie podążał za kimś innym. Zaledwie kilka miesięcy temu taka myśl doprowadziłaby go do wściekłości, ale teraz oczekiwał tego z niecierpliwością. Nie mógł się doczekać, aż zobaczy, kim stanie się Harry za kilka lat.

Quirrell otworzył usta, by kontynuować rozmowę z Harrym, kiedy nagle obaj usłyszeli zbliżające się kroki. Kilka sekund później w ich zaułku pojawił się Snape. Quirrell ledwo się powstrzymał przed przeklęciem go.

- Co tu robisz, Potter? - niemalże warknął Snape i Quirrell nie był nawet tak zaskoczony, jak powinien, gdy poczuł ochotę, by rzucić na niego klątwę Cruciatusza to, że odważył się w ten sposób zwrócić do Harry'ego.

- Czytałem, profesorze.

Gdy Harry odpowiedział, Quirrell zauważył, jego głos był inny niż wcześniej. Bardziej niewinny i dziecinny. Niemal wytrzeszczył oczy, gdy spojrzał na niego. Przez chwilę zapomniał, że chłopiec miał zaledwie jedenaście lat, a w tej chwili naprawdę wyglądał on jak dziecko, którym podobno był. Jego szacunek dla Harry'ego wzrósł, jego maska była praktycznie idealna. Zastanawiał się, jak długo chłopiec jej używał, skoro osiągnął taką perfekcję w wieku zaledwie jedenastu lat. Gdyby nie wiedział lepiej, powiedziałby, że wyszkoliła go jakaś stara rodzina czystej-krwi.

- Ta książka nie jest dla pierwszorocznych - skomentował Snape, jego głos wyraźnie wskazywał, że nie do końca mu uwierzył.

Quirrell ujrzał irytację, która w ułamku sekundy przemknęła przez twarz Harry'ego, zanim na jego ustach znów pojawił się niewinny uśmiech. Przez chwilę zapragnął ujrzeć rozgniewanego Harry'ego. Był pewien, że byłby to wspaniały widok i założyłby się, że nawet niektórzy z jego zwolenników zatrzęśliby się za strachu.

- Wiem, profesorze, ale usłyszałem kilku starszych uczniów rozmawiających o zaklęciu, które znajdowało się w tej książce. Skończyłem już swoje zadanie domowe i nie mając nic innego do zrobienia, postanowiłem go poszukać. Niestety ta książka jest dla mnie zbyt zaawansowana i nie rozumiałem niektórych fragmentów, ale profesor Quirrell przyszedł szukać tego samego tomu i gdy okazało się, że jest to jedyny egzemplarz dostępny w tej chwili, zaoferował swoją pomoc w wyjaśnieniu kilku rzeczy.

Quirrell prawie zaczął bić brawo, chłopiec był wspaniałym aktorem. Za pomocą prostego i całkiem prawdopodobnego wyjaśnienia zniszczył wszystkie podejrzenia, które mogłyby się nasunąć komuś, kto zobaczyłby ich tutaj razem.

- Czyżby? - spytał Snape przez zaciśnięte zęby i Quirrell zdecydował się dołączyć do rozmowy. Widać było, że Snape nie był zadowolony z odpowiedzi Harry'ego i wyraźnie chciał przysporzyć chłopcu kłopotów.

- T-t-tak, S-sse-verusie. Wyj-j-jaśniałem właśnie p-p-panu P-p-potterowi różnicę pom-m-między kilkoma t-t-tarczami.

- Rozumiem - odpowiedział drwiącym tonem Snape. - Dyrektor wysłał mnie do ciebie z informacją, że godzina spotkania została zmieniona na teraz.

Snape spojrzał na nich obu z pogardą, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł. Kiedy Quirrell spojrzał znów na Harry'ego jego dziecinna aura zniknęła, ale na jego twarzy wciąż pozostał uśmiech. Bez słowa chłopiec wstał z fotela, włożył książkę do plecaka, a różdżkę wsunął do rękawa i ruszył w stronę drzwi. Zanim odszedł zbyt daleko, odezwał się jeszcze.

- Dziękuję, profesorze.

- Za co? - spytał nieco zaskoczony Quirrell, nie sądził, by Harry dziękował mu za poparcie historii, która opowiedział Snape'owi.

- Za okazję, by być przez chwilę sobą - padła odpowiedź. Nie oczekiwał czegoś takiego i zanim mógł się nad tym zastanowić, odparł:

- Nie ma za co. Dziękuję ci za to samo.

Uśmiech, który posłał mu Harry, mógłby nakłonić anioła do grzechu, Quirrell był tego pewien. Chwilę później Harry opuścił ich zaułek.

Spojrzał na stół i ujrzał leżącą na nim skrzynkę na biżuterię. Nie wiedząc czemu, włożył ją do kieszeni i z westchnieniem opuścił bibliotekę. Nadszedł czas, by stawić czoła tym idiotom, których musiał tolerować co dnia, by zdobyć, czego pragnął. Przynajmniej Harry zapewnił mu popołudnie spędzone na inteligentnej rozmowie, za czym tęsknił od ponad dekady.

o.o.o.o.o.o.o

Harry obudził się w bożonarodzeniowy poranek tak samo, jak każdego innego dnia. Dla niego Boże Narodzenie nie miało znaczenia, w sierocińcu był to dzień jak każdy inny. Dlatego też, gdy opuścił swój kufer i ujrzał leżące na biurku cztery pięknie opakowane paczki, zajęło mu dłuższą chwilę zrozumienie, że były to bożonarodzeniowe prezenty. Prezenty wysłane dla niego.

Każde inne dziecko rozerwałoby papier w pośpiechu, chcąc ujrzeć, co znajdowało się w środku, ale Harry ułożył paczki na łóżku i ostrożnie zabrał się za ich otwieranie. Były to pierwsze prezenty, jakie kiedykolwiek otrzymał i chciał nacieszyć się tą chwilą oraz dobrze ją zapamiętać.

Pierwszy był od Theo i znajdowała się w nim książka o tradycjach Czarodziejskiego Świata. Spodobała się Harry'emu, nie mógł znaleźć takiej w bibliotece i pamiętał, że w rezultacie Theo musiał wytrzymać prawie dwugodzinną tyradę na ten temat. Zaśmiał się cicho, teraz przynajmniej wiedział, że Theo słuchał, co Harry do niego mówił.

Drugi prezent był od Jugsona i zawierał dość rzadką książkę o runach i inną o historycznych miejscach, gdzie były one używane.

Na trzecim nie było imienia nadawcy, jedynie informacja, że zawiera coś należącego do jego ojca. Początkowo Harry nie wiedział, co to było, ale gdy zobaczył, że jego ciało zniknęło pod peleryną, nabrał pewnych podejrzeń. Nie był pewien, co powinien czuć, wiedząc, że miał teraz coś, co należało do jego ojca. Nie znał tego mężczyzny, nie mógł więc powiedzieć, że go kochał lub że za nim tęsknił, byłoby to zwykłe kłamstwo. Był jednak wdzięczny za ten prezent, nie tylko dlatego, że było to coś bardzo pożytecznego, ale także dlatego, że posiadał teraz coś, co łączyło go z jego korzeniami. Był dumny ze swojego pochodzenia, w końcu stanowiło ono część tego, kim był.

W czwartej paczce była kolekcja książek. Na okładkach nie było tytułu, jedynie na grzbiecie każdego tomu wygrawerowane były numery od I do X. Harry wziął do ręki pierwszą z nich i otwarł ją na pierwszej stronie, gdzie znalazł notatkę.

Drogi Harry,

kiedy byłem młodszy te książki pomogły mi znaleźć odpowiedź na wiele z pytań, które mnie dręczyły. Mam nadzieję, że przysłużą Ci się tak samo, jak mnie.

T. M. R.

Na pierwszej stronie widniał napis: Mroczne Sztuki

Harry spędził niemal pięć minut wpatrując się w książki. Nie wiedział kim był T. M. R. Jedyną osobą, z którą rozmawiał na temat Czarnej Magii był Quirrell, ale nie sądził, by mężczyzna powiedział komuś o ich dyskusji. Chyba że to Quirrell wysłał mu te książki, używając pseudonimu. Nie wiedział tego, ale prawdę mówiąc, nie dbał o to tak bardzo. Ktokolwiek przysłał mu ten prezent, dał mu odpowiedzi na jego pytania i był mu za to wdzięczny.

Harry odłożył książki na półkę w swojej sypialni we wnętrzu kufra, nie chcąc, by ktoś je zobaczył. Gdy już wszystko spakował, poszedł do Wielkiej Sali z uśmiechem na ustach. Były to najlepsze święta, jakie dotąd przeżył.

Forward
Sign in to leave a review.