
Chapter 5
Rozdział 5 - Hierarchia
Nim Harry się zorientował, minął miesiąc. Nic się nie zmieniło, lekcje wciąż były dla niego tak łatwe, że niemalże nudne i nadal nie zadawał się z innymi uczniami. Nie żeby oni tego chcieli. Wciąż wierzyli, że zostanie kolejnym Czarnym Panem, więc w większości go unikali. Za wyjątkiem Theo, oczywiście. Theo stał się niemal jego cieniem, rzadko można było teraz zobaczyć Harry'ego samego.
Początkowo Harry nie bardzo wiedział, co z drugim chłopcem zrobić. Nigdy wcześniej nie miał przyjaciela, ani nawet kogoś, z kim mógłby porozmawiać, nie wiedział więc, której maski powinien używać przy chłopcu. Nie chciał zachowywać się jak niewinne dziecko przez cały czas spędzony z Theo, ale nie uważał, że słuszne byłoby ukazanie mu swojego prawdziwego oblicza. Więc kilka pierwszych dni głównie milczał i pozwalał Theo mówić. Nie żeby chłopiec był specjalnie gadatliwy, ale mówił dość, by Harry mógł dowiedzieć się o nim czegoś więcej.
Większość czasu spędzali w bibliotece, Theo ucząc się z ich szkolnych podręczników, a Harry szukając informacji o rzeczach, które go zaciekawiły. Po kilku dniach Harry odkrył, że lubił towarzystwo Theo. Chłopiec cichy, dojrzalszy niż większość dzieci w ich wieku i Harry mógł z nim przeprowadzić inteligentną rozmowę. Może i nie czuł się gotowy, aby pokazać chłopcu swoją prawdziwą twarz, ale przynajmniej mógł zachowywać się przy nim swobodniej.
Dzisiaj był jeden z tych rzadkich dni, kiedy Theo nie był z Harrym. Zapomniał o zadaniu domowym, które mieli przygotować na jutro i postanowił zrobić je w swoim pokoju, tłumacząc, że za każdym razem gdy byli razem w bibliotece, nie mógł się skupić, bo rzeczy, o których uczył się Harry, okazywały się być bardziej interesujące.
Harry nie miał nic przeciwko. Może i przyzwyczaił się do obecności Theo, ale wciąż był bardzo niezależną osobą i samotnikiem. Lubił spędzać czas sam ze sobą. Na ogół nie przepadał za ludźmi, a więc fakt, że spędzał tyle czasu z Theo, zakrawał jego zdaniem na cud. Nie mieściło mu się w głowie, że cieszyło go towarzystwo chłopca.
Widząc, że zbliża się godzina policyjna, Harry spakował swoje rzeczy i opuścił bibliotekę. Przebył drogę do pokoju wspólnego, powiedział hasło i wszedł do środka.
Natychmiast wiedział, że coś było inaczej niż zwykle. Poczuł, jak po plecach przebiegł mu dreszcz i dyskretnie rozejrzał się po pokoju. Od razu rzuciło mu się w oczy, że w pokoju wspólnym nie było nikogo z jego klasy. Potem dostrzegł, że obecni uczniowie zdawali się być podzieleni na dwa obozy. Nie był to wyraźny podział, ale zauważalny, jeśli ktoś wiedział czego szukać. Pomiędzy obiema grupami stało pięciu starszych chłopców, którzy uśmiechali się nieprzyjemnie, spoglądając na niego z wyrazem niechęci i nienawiści na twarzach.
Harry od razu domyślił się, co miało się wydarzyć. Najwyraźniej kilku Ślizgonów nie zamierzało dłużej pozwalać mu bezczynnie obserwować. Zirytowało go to. Miał teraz tylko kilka sekund, aby zdecydować, jak powinien zareagować, aby dobrze wykorzystać zaistniałą sytuację. Musiał szybko podjąć decyzję, czy chciał, aby postrzegali go jako uroczego i niewinnego chłopca, czy aby uznali go za mrocznego i niebezpiecznego. Czy może lepiej byłoby wybrać coś pośrodku? Każdy sposób miał swoje plusy, który jednak byłby najbardziej dla niego korzystny?
Zanim jednak mógł się nad tym lepiej zastanowić, pięciu uczniów stanęło tuż przed nim, a jeden z nich pchnął go na ścianę z wystarczającą siłą, aby jego głowa uderzyła o kamień, sprawiając, że przed oczami zawirowały mu czarne plamy. Dwoje złapało go za ramiona, podczas gdy pozostałych trzech stanęło przed nim, odgradzając go od reszty pokoju.
Harry rozpoznał stojącego pośrodku chłopca. Nazywał się Jugson, był w szóstej klasie i wyglądało na to, że był liderem tego małego gangu.
- Myślę, że nadszedł czas, abyś nauczył się tutejszych zasad, Potter - powiedział Jugson, próbując brzmieć groźnie. Harry ledwie powstrzymał się od przewrócenia oczami, cała ta sytuacja była idiotyczna. - Najwyższy czas, abyś zrozumiał, gdzie jest twoje miejsce. Jesteś tylko obrzydliwym półkrwistym, który nie powinien mieć nawet wstępu do Hogwartu, nie mówiąc już o szlachetnym domu Slytherina. Jesteś nikim. Twoje miejsce jest u moich stóp, nie jesteś nawet wart czyścić mi butów. Zrobimy, co będzie konieczne, aby cię tego nauczyć
Mówiąc to, Jugson i jego dwaj towarzysze wyjęli z kieszeni różdżki. Teraz Harry był już naprawdę rozzłoszczony. Zanim Jugson się odezwał, zamierzał zrobić jedynie tyle, aby wyjść z tej sytuacji bez obrażeń, ale teraz miał dość. Był nikim? Jego miejsce było u czyichś stóp? Wiele rzeczy mógł tolerować, ale nie pozwalał się traktować, jakby był gorszy od kogokolwiek innego. W sierocińcu dzieci tak robiły, ponieważ różnił się od nich, a tutaj zamierzali zrobić to samo z powodu jego pochodzenia. Mieszkańcy sierocińca nauczyli się, że lepiej z nim nie zadzierać, wyglądało na to, że uczniowie Hogwartu potrzebowali takiej samej lekcji.
- Rozumiem - wyszeptał Harry, ale wszyscy w pokoju wspólnym usłyszeli go wyraźnie, a jego głos sprawił, że po wielu plecach przemknął dreszcz. - A kto dokładnie zamierza nauczyć mnie, gdzie jest moje miejsce?
- Ja! - warknął Jugson, celując w Harry'ego różdżką.
Nagle Harry roześmiał się, zaskakując wszystkich. Był to zimny i okrutny śmiech, pozbawiony wesołości, mrożący krew w żyłach. Kiedy podniósł głowę, jego oczy płonęły, a sadystyczny uśmiech na jego anielskiej twarzy nadawał jej demoniczny wyraz. Na ten widok Jugson i jego dwaj koledzy odruchowo cofnęli się o krok.
Wszyscy obecni wpatrywali się w niego, gdy podniósł obie dłonie i położył je na ramionach chłopców, którzy go trzymali. Chwilę później panującą w pokoju wspólnym ciszę wypełniły ich pełne bólu krzyki. Obaj puścili Harry'ego, tuląc do piersi ramiona, których dotknął. Ci siedzący najbliżej mogli zobaczyć krew sączącą się przez koszule, a kilku dostrzegło nawet wystający z ciała fragment kości. Harry wskazał dłonią w ich kierunku i obaj upadli nieprzytomni na podłogę.
Uporawszy się z tą drobną niedogodnością ograniczającą jego ruchy, skupił uwagę na Jugsonie i jego pozostałych kolegach. Ci dwaj celowali w niego różdżką, ale zanim zdążyli choćby otworzyć usta, by rzucić zaklęcie, oni także leżeli na ziemi z połamanymi nogami. Jeden ruch dłoni Harry'ego wystarczył, by ich krzyki umilkły, kiedy stracili przytomność.
Harry skoncentrował się teraz na Jugsonie, ale kątem oka wciąż obserwował resztę pokoju. Nie umknęła jego uwadze bladość widoczna na twarzach niektórych uczniów, ani też strach w oczach, którego nie potrafili ukryć. Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że nie sprawiło mu to przyjemności. Strach był takim wspaniałym uczuciem.
- Więc zamierzasz pokazać mi moje miejsce? - zapytał cicho Jugsona, uważnie mu się przyglądając. Poruszając się z zaskakującą szybkością, stanął naprzeciwko niego i wyjął mu z ręki różdżkę. - Możesz mi powiedzieć, jak zamierzasz to zrobić?
Choć jego głos brzmiał przyjaźnie, ale jego oczy obiecywały cierpienie i z twarzy Jugsona zniknęły wszystkie kolory. Widząc, że nie otrzyma odpowiedzi, Harry skoncentrował się na swojej magii i zmusił nastolatka, by przed nim uklęknął. Dopóki było to coś prostego, nie potrzebował różdżki i zaklęć, by za pomocą magii osiągnąć to, czego pragnął. Kiedy Jugson znalazł się przed nim na kolanach, Harry bez trudu mógł pogłaskać go po policzku. Był to delikatny i czuły dotyk, co tylko spowodowało, że wyraz jego twarzy wydał się Jugsonowi jeszcze bardziej przerażający.
- Zirytowałeś mnie trochę, Jugson - poinformował chłopaka Harry, nadal trzymając dłoń na jego policzku. Uwielbiał sposób, w jaki oczy Jugsona rozszerzyły się ze strachu. - Byłem usatysfakcjonowany, jedynie obserwując i ucząc się, ale ty popchnąłeś mnie do działania.
Harry zamilkł i ujął rękę Jugsona, podciągnął mu rękaw i położył dłoń na jego lewym przedramieniu. Jego palce zaczęły wodzić po skórze chłopaka, rysując na niej niewidzialny wzór.
- I po co to wszystko? - kontynuował. - Czy to z powodu mojej krwi? - zapytał, równocześnie skupiając magię na opuszkach swoich palców i sprawiając, że pod wpływem jego dotyku, na skórze Jugsona pojawiły się nacięcia. Rysował na ramieniu chłopaka groteskowy wzór, całkowicie ignorując jego bolesne jęki. - Powiedz mi, co teraz jest warta twoja czysta krew? To nie krew jest najważniejsza, Jugson. Liczy się magia. Rozumiesz mnie? - spytał Harry tonem, jakiego użyłby nauczyciel przepytujący ucznia podczas lekcji.
Ignorując swój ból, Jugson podniósł głowę i spojrzał Harry'emu prosto w oczy. Nie wiedział, czy pytanie nie było retoryczne, ale i tak odpowiedział.
- Roz-zz-zumiem.
Jakże mógł nie rozumieć, kiedy patrzył w oczy dziecku stojącemu przed nim?
- Grzeczny chłopiec - wyszeptał Harry, głaszcząc go po policzku, jak gdyby chwalił zwierzątko, które właśnie nauczyło się nowej sztuczki. - Żeby więc nie było wątpliwości, powiedz mi, gdzie jest moje miejsce.
- Nade mną - odpowiedział bez wahania Jugson i odetchnął z ulgą, gdy spojrzenie Harry'ego ociepliło się odrobinę.
- Cieszę się, że jesteś bystry. Niestety, nie zmienia to faktu, że zirytowałeś mnie wcześniej. Wiesz, że będziesz musiał ponieść tego konsekwencje, prawda?
Jugson skinął potakująco. Może i był w szóstej klasie, ale jakiś wewnętrzny instynkt kazał mu się podporządkować. Uległ mu więc i z opuszczoną głową, czekał na karę.
- Hmm... Liczę, że nie dasz mi powodu, żebym żałował, że potraktowałem cię tak łagodnie. - Głos Harry'ego był niewiele głośniejszy od szeptu. Kiedy dotknął lewej dłoni Jugsona, wszystkie tworzące ją kości pękły. Szczęśliwie dla Jugsona, poczuł on ból tylko przez kilka sekund, zanim Harry pozbawił go przytomności.
- Wy - powiedział Harry, patrząc na dziewczynę i dwóch chłopców, którzy siedzieli najbliżej. - Zabierzcie ich do Skrzydła Szpitalnego.
Troje Ślizgonów nie wahało się ani chwili, natychmiast zrobili, jak kazał i minutę później opuścili pokój wspólny, lewitując za sobą pięciu nieprzytomnych chłopców.
Cała ta sytuacja nie trwała więcej niż pięć minut i dokładnie tyle czasu potrzebował Harry, aby ustalić hierarchię w Slytherinie z sobą samym na szczycie. Inni mogli walczyć między sobą o pozycję na niższych stopniach drabiny społecznej, ale najwyżej stali ci najbardziej dla Harry'ego użyteczni i najbliżej z nim związani. Wszystko to zostało postanowione w ciągu tych pięciu minut, a Harry nie musiał nawet wymówić jednego słowa. W końcu był to Slytherin.
Twarz Harry'ego nie ujawniała żadnych emocji, gdy rozglądnął się po pokoju wspólnym, nie wydawał się poruszony tym, co właśnie zrobił. Kiedy się odezwał, jego głos był delikatny i melodyjny, ciężko było uwierzyć, że taki piękny głos, mógł chwilę wcześniej brzmieć tak zimno i okrutnie. Niektórzy z uczniów jednak pomyśleli, że ten głos pasował do niego. Był jak on sam, kryjący pod osłoną piękna okrutnego i sadystycznego demona, co było jeszcze bardziej przerażające, niż gdyby chłopiec miał twarz potwora.
- Mam nadzieję, że reszta z was jest równie bystra jak Jugson. Byłbym bardzo niezadowolony, gdybym z powodu głupoty jednego z was został w jakikolwiek sposób skrzywdzony.
Harry był zadowolony, gdy kilku uczniów skinęło głowami. Inni spoglądali na niego ze zrozumieniem. Nie tracąc czasu, ruszył w kierunku swojego pokoju. Miał książkę, którą zamierzał dzisiaj skończyć, a spędził tu już więcej czasu, niż by chciał.
Nie wiedział tylko, że we wnęce w ścianie, ukryci za gobelinem, całej sytuacji przyglądali się wszyscy pierwszoroczni Ślizgoni, pomijając Theodora.
- Widziałeś to, Draco? - zapytał swojego najlepszego przyjaciela Blaise Zabini. - Co robimy?
Draco spojrzał na pozostałych Ślizgonów, którzy byli tu z nimi i zauważył, że wszyscy, tak samo jak Blaise, czekali na jego odpowiedź. Nie wiedział jednak, co im powiedzieć. Co niby mógł im powiedzieć? Zanim przyjechał do Hogwartu, wszystko sobie zaplanował. Dostanie się do Slytherinu i z łatwością wejdzie na szczyt drabiny społecznej swojego domu. Był przecież Malfoy'em i czarodziejem czystej-krwi, miał zamiar w końcu rządzić Slytherinem, tak samo jak wcześniej jego ojciec. Ale w ciągu zaledwie pięciu minut, wszystko się zmieniło. Może najlepiej będzie, jeśli zapyta o zdanie swojego ojca, on na pewno będzie wiedział, co robić.
- Nic. Na razie będziemy obserwować i nic nie zrobimy. Podczas przerwy świątecznej porozmawiam z moim ojcem, na pewno będzie wiedział, co powinniśmy zrobić.
Pozostali Ślizgoni pokiwali głowami i dyskretnie opuścili kryjówkę, by udać się do swoich pokoi. Mieli wiele do przemyślenia.
Tej nocy jedynie Harry Potter i Theodore Nott spali spokojnie. Pozostali Ślizgoni za każdym razem, gdy zamknęli oczy, widzieli oczyma wyobraźni twarz o rysach anioła z sadystycznym uśmiechem na ustach i oczami w kolorze śmierci.
o.o.o.o.o.o.o
Kolejnego dnia wszystko w Slytherinie zdawało się być tak, jak zawsze. Harry i Theo nadal siedzieli w pewnym oddaleniu od pozostałych węży, którzy jak zwykle roztaczali wokół siebie aurę wyższości i arogancji. Dla niemal każdego mieszkańca zamku nic się nie zmieniło, jednak Severus Snape zauważył różnicę.
Poprzedniej nocy otrzymał przez sieć Fiuu wiadomość od Poppy, która poinformowała go, że pięciu z jego węży znalazło się w Skrzydle Szpitalnym. Severus nigdy by się do tego nie przyznał, ale był zaskoczony, gdy zobaczył, którzy to byli uczniowie. Jugson i reszta jego grupy byli jednymi z najlepszych w klasie. Jeszcze bardziej zdziwił się, gdy odmówili jakichkolwiek wyjaśnień. Zirytowało go to, ale wiedział, że nic nie mógł na to poradzić. Wrócił więc do łóżka, decydując się uważnie obserwować uczniów kolejnego ranka, by uzyskać więcej informacji. Wiedział, że jeśli winni byli Gryfoni, nie będą w stanie tego ukryć. Słowo "subtelność" nie należało do słownika członków tego domu.
Kolejnego ranka nie zauważył żadnej różnicy w zachowaniu innych domów i na pierwszy rzut oka, jego własny także wyglądał normalnie. Ale dla kogoś, kto tak jak on musiał nauczyć się uważnie obserwować swoje otoczenie i zachowania innych, aby przeżyć, oczywiste było, że jego Ślizgoni zmuszali się, by zachowywać się naturalnie. Tylko dwie osoby, Harry Potter i Theodore Nott wydawały się nie silić na spokój, robiąc to, co zwykle. Dziwne zachowanie węży, gdy pięciu z nich znajdowało się właśnie w Skrzydle Szpitalnym, sprawiło, że obserwował ich z większą uwagą niż zwykle.
Ślizgoni wydawali się być zdenerwowani, a kilku młodszych nie mogło ukryć strachu, który czasem pojawiał się na ich twarzach. Za to w oczach paru starszych uczniów, można było czasem zauważyć podziw, szacunek a czasem niemalże uwielbienie.
Severus zauważył także, że te emocje były widoczne jedynie wtedy, gdy ukradkiem zerkali na dwóch pierwszorocznych. Ledwie mógł ukryć swoje zdumienie. Nie! Nie, to było niemożliwe. Nie do pomyślenia! Wniosek, który sam się nasuwał, był kompletnie nierealny. Potter był w pierwszej klasie, nie mógł przecież wysłać pięciu starszych uczniów do Skrzydła Szpitalnego. Ale, wyszeptał cichy głos w jego głowie, twoi Ślizgoni dziwnie się zachowują i te spojrzenia... Poza tym pamiętasz sierociniec, prawda?Pewien był, że ten głos drwił sobie z niego. Nie mógł jednak wymyślić logicznego argumentu, przeczącemu tej teorii i choć pragnąłby, aby tak nie było, nie mógł zapomnieć o tym, co usłyszał w sierocińcu.
Obserwował swoje węże przez resztę dnia i spojrzenia w stronę Pottera nie ustały. W porze lanczu, kiedy pięciu Ślizgonów opuściło Skrzydło Szpitalne i dołączyło do pozostałych członków swojego domu, Severus uważnie obserwował ich interakcję. Niemalże wybałuszył oczy, gdy zauważył, że usiedli oni do stołu, a inni przesunęli się, by zrobić dla nich miejsce, dopiero gdy Potter skinął im głową.
Było to potwierdzenie, którego potrzebował. Jak jednak Potter tego dokonał? Ta myśl męczyła go przez resztę dnia, aż nadszedł czas na lekcję Eliksirów z pierwszorocznymi Ślizgonami.
Potter, jak po każdej lekcji, oddał idealnie uwarzony eliksir i Severus nie mógł się powstrzymać przed zatrzymaniem chłopca. Odkąd Potter przybył do Hogwartu, kusiło go, aby dać bachorowi szlaban, nieważne za co i teraz miał przed sobą idealną okazję.
- Potter, zostań po lekcji.
Potter skinął głową i spakował swoje rzeczy, mówiąc Nottowi, że zobaczy go później. Kiedy uczniowie opuścili klasę, podszedł do biurka nauczyciela, przyglądając mu się wyczekująco.
- Tej nocy pięciu uczniów znalazło się w Skrzydle Szpitalnym z połamanymi kośćmi - zaczął Severus, licząc, że Potter zdradzi się w jakiś sposób mową ciała, ale jedyną reakcją chłopca było uniesienie brwi. - Chcesz mi o czymś powiedzieć?
Severus wiedział, że to był on, nie wiedział tylko, jak to zrobił i brakowało mu dowodu. Miał nadzieję, że jeśli przyprze Pottera do muru, przyzna się on, albo przynajmniej wymknie mu się coś znaczącego.
Mógłby przysiąc, że przez ułamek sekundy, zobaczył uśmiech przemykający przez twarz chłopca, ale kiedy znów na niego spojrzał, widać na niej było tylko dezorientację.
- Czy chcę powiedzieć coś na temat tych pięciu uczniów? Nie, profesorze, nie sądzę, żebym rozmawiał z którymkolwiek z nim dłużej niż pięć minut. Theo i ja usłyszeliśmy dziś podczas śniadania coś na temat pojedynku pomiędzy przyjaciółmi, który źle się skończył...
Gdyby sytuacja była inna i jego rozmówcą nie był Potter, Severus podziwiałby jego umiejętność kłamania bez bezpośredniego mówienia nieprawdy. Był bardzo dobry w legilimencji i na ile tylko mógł stwierdzić bez wkraczania do umysłu Pottera, chłopiec powiedział prawdę. Niecałą prawdę, rzeczywiście, ale i tak nie skłamał wprost.
Severus wiedział, że trzeba było byś doskonałym manipulatorem, aby być w stanie kłamać, mówiąc równocześnie tylko prawdę i nie był pewien, co powinien czuć, wiedząc, że stojący przed nim chłopiec mógł to zrobić. Chłopiec, który miał zaledwie jedenaście lat.
Nieważne, jak bardzo się starał, nie mógł przestać myśleć o sierocińcu i pani Brown, ani o tamtej rozmowie z Potterem. To nie mogło być normalne, że dziecko przypominało mu tak bardzo Czarnego Pana.
- Wynoś cię - wyszeptał Severus, patrząc na tę anielską twarz. Tym razem byłe pewien, że zobaczył na niej uśmiech, jednak to śmiech, który usłyszał, zanim za chłopcem zamknęły się drzwi, przyprawił go o dreszcz. Nie pierwszy raz Severus przeklął dzień, w którym odwiedził ten sierociniec.
o.o.o.o.o.o.o
Albus czekał w pokoju nauczycielskim, aż wszyscy profesorowie zjawią się na spotkanie. Zauważył, że mistrz eliksirów wydawał się być roztargniony i wyraźnie czymś poruszony. Mówiąc sobie w duchu, że musi porozmawiać z nim pod koniec zebrania, przywołał do siebie uwagę profesorów. Jak zwykle zaczęli od starszych klas, dzięki czemu ci uczący tylko uczniów od trzeciego roku wzwyż, mogli wyjść, kiedy zaczęli omawiać drugie i pierwsze klasy, z którymi nie mieli do czynienia.
Nieco ponad dwie godziny później dotarli wreszcie do pierwszej klasy. Albus musiał przyznać, że był ciekaw, jak młody Harry przystosował się do życia w szkole. Nie mógł powstrzymać swojej ciekawości, chłopiec był całkiem inny, niż się spodziewali.
- Czy któryś z pierwszorocznych ujawnił jakiś wyjątkowy talent? - zapytał.
Było to zwyczajowe pytanie, które zadawał każdego roku, tak samo jak robili to przed nim inni dyrektorowie. Nie każdego roku zdarzał im się uczeń, który wybijał się ponad swoich rówieśników, ale czasami któryś z nich był wyjątkowo utalentowany w pewnej dziedzinie. Profesorowie zawsze obserwowali takich uczniów i zachęcali ich do samodzielnej nauki. Albus doskonale pamiętał te dzieci, jednym z nich był Severus Snape, geniusz w zakresie eliksirów, który w wieku jedenastu lat był lepszy niż wielu szóstoklasistów. Kolejnym był James Potter, jego dziedziną była transmutacja, potrafił dokonać dzięki niej rzeczy, które nawet jego zaskakiwały. I była, oczywiście, Lily Potter, której specjalnością były zaklęcia. Nie było czaru, którego nie potrafiła rzucić.
Choć jednak zadawał to pytanie co roku, tym razem był wyjątkowo zainteresowany odpowiedzią. Czy Harry odziedziczył talent swojej matki, czy ojca? Czy może okaże się najlepszy w całkiem innej dziedzinie? Ledwie mógł zapanować nad swoją ciekawością, zauważył jednak, że profesorowie wyraźnie się ożywili, ale żaden z nich nie wydawał się chętny, by zacząć. W końcu pierwsza okazała się być Minerva, która wyjęła coś z kieszeni i położyła to na środku stołu.
- Minerva? - spytał Albus, próbując zgadnąć, co jego długoletnia przyjaciółka robi.
- To zostało wykonane przez ucznia na jego pierwszej lekcji transmutacji.
Albus uniósł brwi i podniósł coś, co okazało się być igłą. Przyjrzał jej się z bliska i wytrzeszczył oczy. Miał w ręku prawdziwe dzieło sztuki.
Zaciekawione spojrzenia, jakie otrzymał, potwierdziły, że nie udało mu się ukryć zdumienia i podziwu. Wiedząc, że pozostali profesorowie nie zrozumieją, jeśli nie zobaczą tego na własne oczy, przekazał igłę siedzącemu po jego lewej stronie Filiusowi. Ku zadowoleniu Albusa, nauczyciel zaklęć sam też nie mógł zamaskować wyrazu zdumienia. Gdy wszyscy oglądnęli igłę, zapytał:
- Kto?
- Nie rozpoznałeś inicjałów? - zapytała z uśmiechem Minerva. - H. J. P., Harry James Potter. Już za pierwszym podejściem udało mu się dokonać pełnej transmutacji, tak samo też zdołał zamienić igłę z powrotem w zapałkę. Spędził potem resztę lekcji, bawiąc się swoją igłą i zmieniając ją na różne sposoby. To ja powiedziałam mu, że powinien spróbować zmienić jej wygląd, ale nie spodziewałam się takiego rezultatu. Nigdy nie widziałam nikogo z takim talentem.
Albus nigdy jeszcze nie widział jej tak podekscytowanej, praktycznie tryskała energią. Usłyszał cichy śmiech Filiusa i zobaczył, jak niewielki profesor kręci głową.
- Najwyraźniej nie tylko moje lekcje są dla niego dziecinnie łatwe. Przysiąc mógłbym, że nudzi się na nich jak mops. Nie sądzę, żeby któreś z dotychczasowych zadań stanowiło dla niego wyzwanie.
Inni profesorowie włączyli się do rozmowy, także twierdząc, że Harry był jednym z najlepszych uczniów w swojej klasie. Tylko Severus i Quirrell nic nie powiedzieli, ale jeśli o chodzi o tego ostatniego, Albus winił głównie jego problem z jąkaniem. Pół godziny później, z czego dobre dziesięć minut zajęła rozmowa jedynie o Harrym, Albus zakończył spotkanie i odesłał profesorów, prosząc Severusa, by został jeszcze na chwilę.
- Wyglądasz na roztargnionego, czy coś się stało? - spytał Albus, gdy już zostali sami.
- To ten bachor. Wszystkie jego eliksiry są idealne.
Albus westchnął. Nie często zdarzali się uczniowie posiadający wyjątkowy talent w więcej niż jednej dziedzinie. Ostatni taki uczęszczał do Hogwartu ponad pięćdziesiąt lat temu. Dziwne, jak nowe podobieństwa wciąż się pojawiały.
- Czy to tylko cię rozproszyło?
Albus był pewien, że chodziło o coś więcej. Wiedział, że jeśli nie zapyta wprost, niczego się nie dowie. Severus nie był zbyt wylewny. Mistrz eliksirów spojrzał mu prosto w oczy, westchnął i odparł w końcu:
- Pięciu Ślizgonów trafiło ostatniej nocy do Skrzydła Szpitalnego. Wiem, że to był on, dyrektorze. Jestem tego pewien.
- Masz na to dowód? - spytał spokojnym głosem Albus, choć wątpił w to. Tom także nigdy nie zostawiał dowodów.
- Dowód? Oczywiście, że nie mam! - prawie warknął Severus. - Albusie, ten chłopiec budzi we mnie niepokój - przyznał głosem niewiele głośniejszym od szeptu. Albus ledwie powstrzymał uśmiech.
Pięćdziesiąt lat temu sam był na miejscu Severusa Snape'a, myśląc podobnie o innym czarnowłosym chłopcu z anielską twarzą i zimnymi oczami.
Jednak pomimo tylu podobieństw pomiędzy tymi dwoma chłopcami, Albus nadal miał nadzieję, ponieważ widział pomiędzy nimi niemalże tyle samo różnic. Może lepiej by było, gdyby skupił się na tym, co ich różniło w nadziei, że historia się nie powtórzy. W końcu jeden z nich był Czarnym Panem, ale drugi Wybawcą Czarodziejskiego Świata.