
Chapter 4
Rozdział 4 - Przygarniając zwierzątko
Pierwszy tydzień lekcji był interesujący, choć niespecjalnie trudny. Harry oczekiwał trochę więcej, ale miał nadzieję, że każdy z przedmiotów zacznie stanowić większe wyznanie w kolejnych miesiącach.
Tak jak powiedziała prefekt Rosier, prefekci pomagali pierwszorocznym w znalezieniu drogi przez kilka pierwszych dni, za co Harry był im wdzięczny. Hogwart był ogromny i chłopiec był pewien, że sam zgubiłby się przynajmniej raz, próbując znaleźć właściwą klasę. Mimo to naprawdę miał ochotę zbadać zamek. Był on ogromny i z pewnością skrywał wiele sekretów. Nie mógł się doczekać, aż je odkryje.
Lekcje okazały się dla niego zarówno frustrujące, jak i ciekawe, i mógł tylko mieć nadzieję, że się to zmieni. Było to jednak coś, do czego już się przyzwyczaił. W mugolskiej szkole lekcje zawsze go nudziły i musiał sam znajdować sobie nowy materiał do nauki, aby czymś się zająć.
Jego pierwszą lekcją były Zaklęcia z profesorem Flitwickiem i choć ten przedmiot miał potencjał, aby stać się interesujący, przerabiali na razie jedynie teorię, którą Harry już znał i nie zanosiło się, aby miało się to zmienić w najbliższej przyszłości. Harry chciał praktycznych lekcji, aby móc zacząć zacząć rzucać zaklęcia i używać magii. Widząc jednak, że trochę czasu minie, zanim się to stanie, postanowił zabrać się za to samodzielnie w swoim pokoju. W ten sposób mógł się przynajmniej czegoś nauczyć.
Transmutacja była dla niego o wiele bardziej interesująca, musiał przyznać, że polubił ten przedmiot. Na początku lekcji omawiali przez chwilę teorię, ale potem profesor McGonagall dała każdemu z nich zapałkę i poleciła zamienić ją w igłę. Harry skierował swoją różdżkę na zapałkę, wypowiedział zaklęcie i kompletnie nic się nie stało. Zmarszczył brwi. Zrobił przecież wszystko dokładnie według instrukcji w podręczniku, dlaczego zaklęcie nie zadziałało?
Teoretycznie na ławce przed nim powinna była leżeć igła, ale nie, na jego ławce, praktycznie szydząc się z niego, wciąż leżała zapałka. Poza tym, nic nie poczuł. Za każdym razem, gdy używał magii, czuł coś zaraz pod powierzchnią skóry i wokół siebie. Nie zawsze było to identyczne uczucie, ale zawsze coś wyczuwał, a teraz nic. W czym tkwiła różnica? Wciąż przyglądał się zapałce, gdy nagle jego oczy się rozszerzyły. Zajęło mu to chwilę, ale wiedział już, co było inaczej. Było to tak oczywiste, że musiał sam siebie zapytać, jak mógł nie zauważyć tego wcześniej. Za każdym razem, gdy używał magii, skupiał się na tym, czego chciał, koncentrował się na swoim pragnieniu, a kiedy próbował zamienić zapałkę w igłę, jedynie wypowiedział zaklęcie, nie myśląc nawet o tym, co chciał osiągnąć. Czy dlatego właśnie zaklęcie nie zadziałało? Cóż, był tylko jeden sposób, aby to sprawdzić. Próbując raz jeszcze, Harry nie tylko wypowiedział słowa zaklęcia, ale także skoncentrował się na swoim pragnieniu, na tym jak bardzo chciał, aby zapałka zmieniła się w igłę. Ku jego radości, zapałka zmieniła się całkowicie i na ławce przed nim leżała teraz igła.
- Dobra robota, panie Potter - odezwał się głos za jego plecami, sprawiając, że Harry odwrócił się, aby zobaczyć przyglądającą mu się profesor McGonagall. - Spróbuj teraz zamienić igłę z powrotem w zapałkę.
Jako że nie wydawało się, aby nauczycielka miała odejść, Harry odwrócił się z powrotem do swojej igły i po raz kolejny wypowiedział zaklęcie, nie zapominając skupić swojej woli. Igła na powrót stała się zapałką.
- Wspaniale, Potter - powiedziała McGonagall z niewielkim uśmiechem na twarzy. - Nigdy jeszcze nie miałam ucznia, który byłby w stanie dokonać obu transmutacji na pierwszych zajęciach, dwadzieścia punktów dla Slytherinu. Kontynuuj transmutowanie zapałki do końca lekcji, spróbuj zmienić igłę, dodać wzór na metalu lub coś podobnego. Zaklęcie zostaje takie samo, to jedynie kwestia wizualizacji.
Powiedziawszy to, profesor McGonagall kontynuowała swój spacer po klasie, pomagając uczniom, którzy tego potrzebowali.
Wizualizacja? Harry spędził chwilę, rozważając, co nauczycielka miała na myśli. Kiedy wydało mu się, że zrozumiał, co sugerowała, musiał przyznać, że brzmiało to bardzo logicznie. Zaklęcie, którego użył do zmienienia zapałki w igłę, było identyczne jak to zmieniające igłę w zapałkę, więc logicznie rzecz biorąc, jeśli chciał dostać inną igłę, musiał wyobrazić ją sobie inaczej. Kiedy transmutował po raz pierwszy, nie myślał o igle, bo i tak różniła się bardzo od zapałki. Ponieważ jednak nie wyobraził sobie igły, otrzymał najprostszy model. Podejrzewał, że gdyby nie miał pojęcia, jak wygląda igła, zaklęcie by nie zadziałało. Ale ponieważ wiedział, jego podświadomość musiała podsunąć potrzebny obraz, aby ukończyć zaklęcie.
Usatysfakcjonowany swoim rozumowaniem, skupił się znów na zapałce i rzucił zaklęcie. Jednak tym razem nie tylko wytężył swoją wolę, ale także skupił się na wyobrażeniu sobie igły posiadającej kwiecisty wzór. Był całkiem z siebie zadowolony, gdy zapałka zmieniła się w igłę z wyrzeźbionym w metalu wzorem. Jednak kiedy przyjrzał mu się bliżej, zauważył że w kilku miejscach wzór był zamazany i mało wyraźny. Przyszło mu do głowy, że powinien mieć wyraźniejszy obraz całej igły, aby zaklęcie zadziałało poprawnie. Rozumiejąc lepiej, co musiał zrobić, zmienił znów igłę z powrotem w zapałkę i spróbował znowu i znowu, i znowu, aż uzyskał w końcu satysfakcjonujący go rezultat.
Kiedy pod koniec lekcji, profesor McGonagall poprosiła ich, aby oddali jej swoje zapałki lub igły, tylko jedna uczennica była w stanie zmienić swoją zapałkę w igłę, ale nie z powrotem. Była to dziewczynka, która w pociągu wpadła do jego przedziału. Harry za to oddał igłę w kształcie węża, który miał piękne, wykonane ze szczegółami łuski i wystawiał język stanowiący oczko igły, podczas gdy jego ogon tworzył jej ostry koniec. Na głowie węża znajdowały się jego pięknie wykaligrafowane inicjały. Całościowo była to wspaniała praca. Profesor McGonagall spędziła prawie całą minutę, przyglądając się jej, zanim zareagowała.
- Kolejne dziesięć punktów dla Slytherinu, nigdy jeszcze nie widziałam, aby uczeń zrobił coś takiego, zwłaszcza na pierwszej lekcji. Dobra robota, Potter.
Podeszła do kolejnej ławki, aby zebrać ich zapałki, pozostawiając uczniów gapiących się na Harry'ego. Ten nie zwracał na nich uwagi, był przyzwyczajony do większości ze spojrzeń, które teraz otrzymywał. W końcu uczniowie w jego starej szkole także mu zazdrościli. Było całkiem naturalne, że tak samo miało być w Hogwarcie, w końcu był od nich lepszy i zaczynali powoli zdawać sobie z tego sprawę.
Choć był zadowolony, że nawet w tym nowym świecie był lepszy niż większość, nie żeby zaakceptował cokolwiek innego, komplikowało to jego plany. Był pewien, że któryś z uczniów zdecyduje się prędzej czy później na konfrontację z nim. Ale upora się z tym, kiedy nadejdzie czas. Nie miało przecież znaczenia, co zrobią, jeśli tylko w końcu nauczą się, gdzie jest ich miejsce.
Bardzo interesowała go Historia Magii. Nawet jeśli historia była pisana na korzyść zwycięzcy, wciąż zawierała sporo faktów, które nie mogły być zmienione i był chętny nauczyć się więcej o świecie, w który nagle wkroczył. Być może mogli też nauczyć się trochę zapomnianej magii, której używano wieki temu. Może magia była jak technologia, ciągle się rozwijała. Oczywiście zauważył, że czarodziejski świat wolał raczej staroświeckie narzędzia, jak pióra i pergamin, ale nie oznaczało to, że czary i zaklęcia nie zmieniły się ani nie ewoluowały przez wieki. Niemożliwe było, aby społeczeństwo w ogóle się nie rozwijało, uległoby stagnacji i umarło. Nie mógł się doczekać, aż dowie się więcej na ten temat.
Lekcje Historii miały się jednak okazać rozczarowaniem. Kiedy Harry dowiedział się, że profesor jest duchem, był podekscytowany. Mężczyzna ten przecież osobiście doświadczył, jak wszystko zmieniało się przez lata. Jednak duch mówił tylko o wojnach goblinów. Nie sprawdził nawet, którą klasę uczył, po prostu przeleciał przez tablicę i zaczął opowiadać o wojnie goblinów, nie precyzując nawet, która to była wojna i kiedy się zaczęła. Harry zdołał spędzić dwadzieścia minut, słuchając go, po czym nie mógł już dłużej wytrzymać i wyjął ze swojego plecaka książkę. Wywnioskował, że skoro więcej nauczy się, czytając książki z działu historii w bibliotece, to może równie dobrze wydajnie wykorzystać swój czas.
Zielarstwo było ciekawe, jednak nigdy nie miało stać się jednym z jego ulubionych przedmiotów. Mógł zrozumieć, jak korzystne było zdobycie wiedzy z tego przedmiotu i zamierzał pracować najlepiej, jak potrafił, aby otrzymać wysokie oceny, ale nie był to przedmiot, któremu planował poświęcać więcej czasu, niż było to konieczne. Z pewnością też nie miał zamiaru specjalnie szukać ciekawych książek na ten temat.
Odkrył, że Astronomia była stratą czasu, okazała się być śmiesznie łatwa. Mógł ich nie lubić, ale wiedział, że mugole osiągnęli o wiele więcej w tej dziedzinie.
Za to całkiem spodobały mu się Eliksiry, nawet jeśli nie mógł znieść mężczyzny, który miał ich uczyć. Pod koniec klasy dziękował Merlinowi, że przeczytał te wszystkie książki na temat eliksirów. Profesor Snape może i był opiekunem ich domu, ale Harry mógł bez trudu powiedzieć, że marny był z niego nauczyciel. Wypisanie instrukcji na tablicy i polecenie im, aby zaczęli, to nie było uczenie. Ale niezależnie od tego, jak bardzo niedorzeczny był ten mężczyzna, nie z tego powodu nie mógł go znieść. Radzenie sobie z niekompetentnymi ludźmi było częścią życia i przyzwyczaił się do tego już lata temu, nie żeby to lubił, ale niewiele mógł na to poradzić. To sposób, w jaki ten mężczyzna na niego spoglądał, powoli, choć nieodwołalnie zaczynał grać mu na nerwach. Przez większość czasu profesor Snape zdawał się zadowalać nie zwracaniem na niego uwagi, ale czasami, kiedy wydawało mu się, że Harry nie patrzy, spoglądał na niego szyderczo i otwierał usta, jakby już miał mu powiedzieć coś bez wątpienia złośliwego lub upokarzającego, ale w ostatniej chwili zamykał usta i patrzył na Harry'ego z pogardą, po czym odwracał się, by spojrzeć w inną stronę. Nie trzeba było być geniuszem, by zauważyć, że mężczyzna nienawidził Harry'ego.
Harry nie wiedział tylko dlaczego. Pewnie, był w sierocińcu z Dumbledorem i chłopiec zrobił przy nich błąd, ale nie widział powodu, aby mężczyzna traktował go tak z powodu tego jednego spotkania. Nawet jeśli pani Brown wszystko im opowiedziała, nie było na nic żadnych dowodów, a poza tym zachowywał się nienagannie w Hogwarcie. Nikogo nie zranił, nie torturował ani nie zabił, do diabła, nawet nic takiego nie planował w najbliższej przyszłości. Zachowywał się praktycznie jak aniołek, jedynie obserwując, nic więcej, więc naprawdę nie było powodu, aby otrzymywał takie spojrzenia. A nawet jeśli by był, to nie zmieniało to faktu, że zaczynało go to irytować. Nie mógł nic na to poradzić, nie był idiotą i wiedział, że nie mógł wyrządzić krzywdy profesorowi, przynajmniej na razie. Nie powstrzymało go to jednak przed wyobrażaniem sobie, co mógłby z nim zrobić, kiedy już ukończy szkołę, albo może jako prezent z okazji siedemnastych urodzin. Och, możliwości było nieograniczone.
Tak więc pod koniec lekcji Harry miał na twarzy niewielki uśmiech, kiedy oddawał swój perfekcyjnie uwarzony eliksir. Nie mógł się doczekać kolejnych zajęć, okazało się, że mógł być bardzo twórczy, gdy fantazjował o skrzywdzeniu szanownego pana profesora. Kto wiedział, kiedy te pomysły mogły się przydać.
Snape nie widział dlaczego, ale pewien był, że ten uśmiech nie oznaczał nic dobrego i musiał powstrzymać dreszcz, który przeszedł mu po plecach.
Jednak lekcją, która najbardziej interesowała Harry'ego, była Obrona przed Czarną Magią. Harry był jednym z pierwszych, którzy dotarli do klasy i usiadł z przodu sali. Była to pierwsza lekcja i Harry miał mnóstwo pytań. Niewyobrażalnie frustrowało go, że nie mógł znaleźć na nie odpowiedzi, ani nawet żadnej wskazówki, gdzie ich szukać. W związku z tym, postanowił zapytać profesora, mając nadzieję, że mężczyzna będzie mógł przynajmniej rozjaśnić kilka spraw lub pokierować go w odpowiednią stronę.
Tak więc kiedy profesor skończył sprawdzać obecność, Harry podniósł rękę i powiedział:
- Profesorze, mam pytanie.
Profesor Quirrell wydawał się zaskoczony, że Harry się do niego odezwał, a kilku uczniów przyglądało mu się z ciekawością. W końcu ledwo zaczęli lekcję, jakie pytanie mógł już mieć?
- T-ttak, P-p-potter?
- Czemu ten przedmiot nazywa się "Obrona przed Czarną Magią"?
Harry usłyszał śmiech Gryfonów i nawet Ślizgoni patrzyli na niego jak na idiotę. Quirrell za to przestał się trząść i spojrzał mu prosto w oczy.
- Proszę?
Harry nie wiedział co dokładnie, ale coś w głosie profesora brzmiało inaczej, nie mówiąc już o braku jąkania się. Jego głos zdawał się być głębszy, gładszy i mroczniejszy. Ten głos zdawał się nie należeć do profesora, wyglądało to tak, jakby mężczyzna nosił kostium i założył niewłaściwą maskę. Coś po prostu nie pasowało.
- Zapytałem - odpowiedział Harry, odkładając do późniejszego rozważenia sprawę głosu mężczyzny - dlaczego ten przedmiot nazywa się "Obrona przed Czarną Magią". Przeczytałem nasz podręcznik od początku do końca i uczy on nas tylko kilku zaklęć, paru przekleństw i uroków oraz mnóstwa teorii. Razem z zaklęciami podane są także zaklęcia odczyniające, podejrzewam, że to jest element "obrony", ale jeśli to jest obrona, to jeśli podane zaklęcia nie są czarnomagiczne, nie rozumiem, jak mamy uczyć się tu bronić przed Czarną Magią. A jeśli podane zaklęcia są czarnomagiczne, to dlaczego się ich uczymy, skoro są one podobno nielegalne? A jeśli już przy tym jesteśmy, to czym jest Czarna Magia i kto decyduje, co jest klasyfikowane jako Mroczne Sztuki? Czy nie daje nam to fałszywego poczucia bezpieczeństwa, nie wspominając już, jak bardzo jest to stronnicze, mówienie uczniom, że muszą bronić się jedynie przed Czarną Magią? Czy nie daje im to do zrozumienia, że wszystkie inne rodzaje magii są bezpieczne, a tylko Czarna Magia jest zła?
Kiedy Harry skończył mówić, żadem z uczniów się nie śmiał, a Quirrell przyglądał mu się z zaciekawieniem. Harry czekał spokojnie na odpowiedź profesora, był w pełni świadom, że uczniowie przyglądali mu się dziwnie, zwłaszcza Gryfoni, ale nigdy nie dbał, co inni o nim myśleli. Ważne było teraz dla niego jedynie zdobycie pożądanych informacji. Wiedza była potęgą, a Harry nie mógł zaprzeczyć, że potęga była czymś, co niezmiernie go interesowało.
Profesor Quirrell zdawał się otrząsnąć z osłupienia i odpowiedział:
- Ministerstwo jest organem klasyfikującym, co należy do Mrocznych Sztuk, a co nie. Nie znam powodu, dla którego ten przedmiot nazywa się "Obrona przed Czarną Magią". Definicja Czarnej Magii jest raczej skomplikowana, jednak większość ludzi klasyfikuje jako czarnomagiczne klątwy i przekleństwa, które krzywdzą lub zabijają ludzi.
Harry czekał, aż profesor zacznie kontynuować, ale kiedy stało się jasne, że nie miał on takiego zamiaru, spojrzał na mężczyznę z niedowierzaniem.
- Czarna Magia jest czystym złem! - wykrzyknął rudowłosy Gryfon i Harry niemalże doznał szoku, gdy zobaczył, jak kilku uczniów kiwa głowami, zgadzając się z tym idiotą.
- Jaja sobie robicie - wymruczał pod nosem, ale wszyscy i tak go usłyszeli i profesor, który wcześniej patrzył na rudowłosego idiotę, ponownie skupił uwagę na Harrym.
- Dlaczego pan tak mówi, panie Potter?
Harry zauważył, że w jego oczach było coś, czego z pewnością nie było tam wcześniej.
- To jedna z najbardziej irracjonalnych rzeczy, jaką kiedykolwiek usłyszałem. Zawsze wiedziałem, że jestem ponadprzeciętnie inteligentny, ale głupota jaką prezentują niektórzy ludzie w Czarodziejskim Świecie jest zdumiewająca. Kiedy usłyszałem o Czarnej Magii, myślałem, że ma to związek z magią w naszym rdzeniu i jak nią manipulujemy, ale jeśli to naprawdę Ministerstwo decyduje, co zalicza się do Mrocznych Sztuk, to jest to najgłupsza rzecz, jaką w życiu słyszałem.
- Dlaczego tak uważasz? - spytał Quirrell, nie odwracając od Harry'ego wzroku.
- Ministerstwo tworzą ludzie, a ludzie fundamentalnie boją się tego, czego nie rozumieją, czego nie są wstanie zrobić, czego nie potrafią kontrolować. Biorąc to pod uwagę, co gwarantuje nam, że ich decyzje są podejmowane z odpowiednich powodów? Co jeśli ktoś nie byłby w stanie wykonać zaklęcia i bałby się go, i nie umiałby się przed tym nim obronić, więc zakwalifikowałby po prostu te zaklęcie jako czarnomagiczne i mógłby być spokojny? I to nie wszystko, co jeśli wybuchnie wojna? Czy oczekuje się od nas, że zaczniemy rzucać na przeciwników zaklęcia rozweselające i oszałamiające w nadziei, że nie pozbierają się po nich lub ktoś po ich stronie nie odwróci zaklęcia? To ludzka głupota w najlepszym wydaniu.
Quirrell wpatrywał się w niego jeszcze przez chwilę, po czym rozejrzał się wokół i najwyraźniej przypomniawszy sobie, gdzie był, skupił się znów na lekcji. Reszta zajęć minęła dość szybko, choć profesor jąkał się tak bardzo, że z trudem dało się go zrozumieć. Harry jednak nie zwracał na to uwagi. Odpowiedzi, które dostał na temat Czarnej Magii, nie były ani trochę tak satysfakcjonujące, jak sobie tego życzył, ale miał zamiar znaleźć sposób, aby uzyskać wiedzę, której pragnął i nie dbał, jak tego dokona. Był tak pochłonięty swoimi myślami, że nie zauważył nawet, że profesor Quirrell prawie nie spuścił z niego oczu przez całą lekcję.
o.o.o.o.o.o.o
Następnego dnia Harry natychmiast zauważył, że coś się zmieniło w sposobie, w jaki uczniowie na niego spoglądali. Początkowo wskazywali na niego palcami, szeptali, zasłaniając usta dłonią i mijali go na korytarzu po kilka razy dziennie, aby lepiej przyjrzeć się jego bliźnie, ale ponieważ był Ślizgonem, robili to tylko, gdy zdawało im się, że na nich nie patrzy. Jednak teraz w oczach spoglądających na niego uczniów pojawiło się nowe uczucie. Znał je bardzo dobrze i nigdy nie męczyło go budzenie go u mugoli, którzy mieszkali w sierocińcu. Strach. To takie wspaniałe uczucie.
Z tego, co Harry się dowiedział, wynikało, że treść rozmowy, którą zaangażował na lekcji Obrony, rozniosła się po szkole i według ogólnie panującej opinii był kolejnym Czarnym Panem. Nie mógł powstrzymać uśmiechu, który pojawiał się na jego twarzy za każdym razem, gdy usłyszał kogoś szepczącego o tym. Nie miał pojęcia, jak jedenastoletni chłopiec mógł być Czarnym Panem, ale przynajmniej dostarczało mu to rozrywki.
Gryfoni byli najgorsi, zwłaszcza rudzielec z lekcji Obrony, który jak się później dowiedział, nazywał się Ronald Weasley. Nigdy nie przepuścił okazji, by nazwać go zdrajcą, mrocznym czarodziejem lub Śmierciożercą za każdym razem, gdy widział Harry'ego na korytarzu. Harry niemalże nie zauważał rudzielca, był on dla Harry'ego jak mucha, która dokucza człowiekowi od czasu do czasu, ale nigdy na tyle, by otrzymać coś więcej niż przelotne spojrzenie.
Choć jeśli Harry miałby być szczery, niewiele było rzeczy, które mogły zdobyć i utrzymać jego uwagę, zwłaszcza jeśli dotyczyło to ludzi. Ludzie byli zawsze tacy nudni i nieciekawi, czy naprawdę można było się dziwić, że ignorował większość z nich? Niektórzy byli jednak użyteczni i tych tolerował, nawet jeśli i oni nie potrafili na długo utrzymać jego uwagi. Miał nadzieję, że w Czarodziejskim Świecie będzie inaczej, że znajdzie kogoś, kto naprawdę go zainteresuje, kogoś takiego jak on, ale różniącego się na tyle, by wciąż mogli stanowić dla siebie nawzajem wyzwanie. Dopóki jednak nie znajdzie kogoś takiego, zadowoliłby się kimś, kto byłby użyteczny i wystarczająco inteligentny, by zabawić go przynajmniej na chwilę.
I właśnie w dniu po sławnej lekcji Obrony, Harry znalazł kogoś takiego. Ludzie powiedzieliby, że był on pierwszym przyjacielem Harry'ego, ale Harry nie widział tego w ten sposób. Dla niego było to bardziej jak przygarnięcie zwierzątka.
Była pora lanczu i Wielka Sala była w połowie pełna. Harry siedział na swoim zwykłym miejscu, trochę w oddaleniu od reszty uczniów. Czytał książkę o runach, którą zabrał wcześniej z biblioteki, kiedy poczuł, że ktoś usiadł obok niego. Przeklinając swoją ciekawość, Harry opuścił książkę i spojrzał na lewo. Był to chłopiec z jego klasy, ten z którym płynął łódką i którego dwaj pozostali uczniowie unikali. Był trochę wyższy od Harry'ego, z ciemnobrązowymi, kręconymi włosami, niebieskimi oczami i arystokratyczną twarzą z wysokimi kośćmi policzkowymi, wąskimi ustami i idealnie prostym nosem. Był dość przystojny, zauważył Harry, nie tak piękny jak on sam, oczywiście, ale wciąż przystojny.
- Theodore Nott - przedstawił się chłopiec, kiedy zobaczył, że zdobył uwagę Harry'ego.
Harry uniósł brew, pokazując swoje zdezorientowanie, choć sam też się przedstawił, tak jak nakazywało dobre wychowanie.
- Harry Potter.
Nott wydawał się zadowolony i zanim Harry mógł wrócić do swojej książki, zapytał:
- Masz coś przeciwko temu, abym tu usiadł?
- Nie - odpowiedział mu Harry i przeklinając znowu swoją ciekawość, dodał: - Chociaż to raczej dziwne, że chcesz tu siedzieć, w końcu inni Ślizgoni nie powitali mnie z otwartymi ramionami.
Nott wyglądał na zakłopotanego, czym Harry się nie przejął, ale gdy w jego głosie zabrzmiała gorycz, a na jego twarzy pojawiła się na chwilę złość, zainteresowanie Harry'ego wzrosło odrobinę.
- Mój ojciec jest w Azkabanie za to, że był Śmierciożercą. Ministerstwo przejęło ponad połowę naszego majątku. Oczywiście dzieci przykładnych obywateli, którzy służyli Czarnemu Panu tylko pod wpływem klątwy, nie mogą być widziane w towarzystwie syna znanego i lojalnego Śmierciożercy - odpowiedział w końcu Nott, nie odwracając oczu od twarzy Harry'ego.
- Rozumiem - mruknął Harry i naprawdę tak było. Gdy się nad tym zastanowił, przypomniał sobie, że rzeczywiście widział Notta siedzącego daleko od innych, nigdy też nie widział, aby ktoś z nim rozmawiał. Zdawał się raczej odizolowany od reszty ich domu, a w innych domach nie miał przyjaciół, bo był przecież Ślizgonem, co oznaczało, że był złem w czystej postaci.
Ale tak czy siak, było raczej dziwne, że syn lojalnego Śmierciożercy wybrał towarzystwo Chłopca, Który Przeżył. Czy nie powinni oni nienawidzić go za zniszczenie ich pana? Poza tym był pół-krwi, a wiedział, że wielu z nich wierzyło w tę bzdurę o czystości krwi. Ale w oczach Notta nie widział nienawiści. Ujrzał za to emocje, które wyjaśniały dlaczego był tutaj. Chłopiec był samotny.
Było to uczucie, które Harry znał bardzo dobrze. Kiedyś miał ten sam wyraz w oczach, kiedy mieszkał w sierocińcu. Zanim wszystko się zmieniło, zanim on się zmienił. Ale pamiętał, jak wtedy czuł się, jak pragnął przynależeć, pragnął mieć kogoś, kto byłby z niego dumny, do diabła, nawet kogoś z kim mógłby porozmawiać. Ale nieważne, jak bardzo tego chciał, ani co robił, dla nich zawsze był tylko dziwakiem. Wciąż pamiętał wszystkie momenty, kiedy go skrzywdzili, kiedy go upokorzyli i nikt nigdy nic z tym nie zrobił.
Modlił się kiedyś, aby ktoś przyszedł i zabrał go do domu. Ktoś, kto byłby dla niego ojcem, matką, kimś, kto by go chciał. I kilka razy ktoś nawet zabrał go do domu i pewien czas wierzył, że wszystko będzie dobrze, że będzie szczęśliwy, że będzie miał rodzinę. Ale to nigdy nie trwało długo. Zawsze przyprowadzano go z powrotem, zawsze było z nim coś nie tak. Pewna wyjątkowo religijna para powiedziała mu nawet, że był dzieckiem diabła.
Inni chłopcy w sierocińcu skorzystali z tego i powtarzali mu, że nie był godzien miłości i rodziny. Że cokolwiek by nie zrobił, nigdy nie będzie dość dobry i nikt nigdy nie będzie go chciał. I przez pewien czas im wierzył. Przestał się modlić, przestał mieć nadzieję, gdyż najwyraźniej żadne nie pomagało.
Ale kiedy skończył siedem lat, wszystko się zmieniło.
Dlatego też teraz tylko skinął głową i wrócił do swojej książki. Poza tym Nott mógł się przydać, wychował się w Czarodziejskim Świecie, mógł dać mu informacje, których nie dało się zdobyć z innych źródeł.
Nott wydawał się być usatysfakcjonowany, spokojnie siedząc i jedząc swój lancz, a Harry nie narzekał. Cenił ciszę i nie widział potrzeby prowadzenia bezcelowej rozmowy.
Zbliżał się koniec lanczu, kiedy Nott przerwał ciszę.
- Co czytasz? To musi być raczej interesujące, właściwie nic nie zjadłeś.
Harry spojrzał znad swojej książki i skupił uwagę na Nott'cie. Widząc jedynie szczerą ciekawość, odpowiedział:
- Czytam Runy i ich podstawowe zastosowania Shane Willis. To dość ciekawe, choć to tylko podstawy, więc są stosunkowo łatwe. Ale myślę, że za dwa albo trzy miesiące, będę w stanie zrozumieć bardziej zaawansowane runy.
Harry zamierzał opowiedzieć więcej o książce, ale zauważył, że oczy Notta były szeroko otwarte.
- Jakiś problem, Nott? - spytał w końcu, choć tak naprawdę niewiele go to interesowało.
- Runy? - wykrzyknął Nott. Szczęśliwie siedzieli z dala od innych Ślizgonów, tak więc nikt go nie usłyszał. - Uczysz się run? Zaczynamy je dopiero na trzecim roku! Wiedziałem, że jesteś dobry, znaczy się, każdy, kto widział cię na lekcjach, nie ma co do tego wątpliwości, ale runy? I myślisz, że będziesz w stanie zrozumieć te bardziej zaawansowane za kilka miesięcy? To niewiarygodne.
Harry prawie się uśmiechnął, gdy zobaczył wyraz twarzy chłopca.
- Popełniłem błąd, kupując podręczniki - przyznał Harry. - Kupiłem tylko książki potrzebne na naszym roku i kilka dodatkowych. Ale przeczytałem już je wszystkie, a nasze podręczniki do pierwszej klasy oraz lekcje są bardzo łatwe. Muszę znaleźć sobie coś, co mnie zajmie i tutaj przydają się runy.
Przez chwilę Nott nic nie powiedział, a potem zaśmiał się cicho i pokręcił głową.
- Nie wiem czemu, ale ta odpowiedź wcale mnie nie zaskoczyła.
Obaj wrócili do lunczu, Harry w sumie dopiero zaczynał jeść swój, gdyż jego talerz nadal był prawie pełen. Jednak kilka minut później Nott westchnął i Harry spojrzał na niego, unosząc brew. Wiedząc, czego chciał chłopiec, Nott wyjaśnił:
- Nie przestali się gapić, odkąd tu usiadłem i kiedy widzą, że ich na tym przyłapałem, odwracają się i zaczynają szeptać między sobą. To irytujące,
- Hmm, skoro ja jestem najwyraźniej kolejnym Czarnym Panem, pewnie się zastanawiają, czy jesteś moim pierwszym zwolennikiem - zauważył Harry, który był szczerze rozbawiony, ale zachował poważny ton głosu, spoglądając z powrotem na swoją książkę.
Nott zamilkł na kilka sekund, po czym roześmiał się, przyciągając uwagę paru Ślizgonów, którzy usiedli bliżej nich. Chwilę zajęło mu dojście do siebie, ale w końcu powiedział:
- Czyż tak? Powinienem więc zwracać się do ciebie "mój Panie"?
Kiedy Harry spojrzał na niego, w oczach obu chłopców niezaprzeczalnie widać było rozbawienie i Theodore Nott był pierwszym, który ujrzał prawdziwy uśmiech na twarzy Harry'ego.
- Nie, nie sądzę, aby to było konieczne. Przynajmniej w Hogwarcie Potter albo Harry wystarczy. Jednak poza murami zamku myślę, że możesz zwracać się do mnie "wasza łaskawość". To dobrze brzmi, nie uważasz?
Nie uzyskał odpowiedzi, gdyż Nott śmiał się zbyt mocno, by mu jej udzielić. Harry uśmiechnął się i skończył swój lancz. Może trzymanie Notta w pobliżu nie okaże się takie złe.