
Chapter 2
Remus tak jak przez ostatnie lata był bardzo aktywnym uczestnikiem rozmów podczas podróży do szkoły, tak tym razem wyciszył się, pokładając dużą uwagę w stronę lektury, która była dość interesująca i różniła się zdecydowanie od tego co zazwyczaj wolał przeczytać. Wiedział, że jego przyjaciele zwrócili uwagę na jego ciszę, mógł czuć na sobie ich wzrok, delikatną zmianę w zapachu i był pewien, że rzucili między sobą znaczne spojrzenie. Nie chciał powiedzieć iż jego wyciszenie jest bez konkretnego powodu, lecz z drugiej strony nie chciało mu się zbytnio opowiadać o sporach z rodzicami, kłótnią z jego bliską kuzynką czy śmiercią kota sąsiada którego często dokarmiał i opiekował się, kiedy emeryt wyjeżdżał zawsze w wakacje na dwa tygodnie do swoich dzieci na drugi koniec Anglii.
A pośród wszystkiego - nienawidził rozmawiać o swoich uczuciach. Chciałby aby jego przyjaciele mogli poczuć jego zapach, by bez pytań wiedzieli co czuł, by nie musiał się o wszystkim rozwodzić, by nie musiał się wzruszać, wściekać i bać. Trzymał wszystko w sobie, pomimo że jego najczęstszą poradą dla innych była rozmowa o uczuciach, lecz Remus mało kiedy trzymał się swoich słów. Wiedział iż może im o wszystkim powiedzieć, wiedział że dostanie wsparcie i bliskość.
Remus był, jest i prawdopodobnie dalej będzie hipokrytą. I może faktycznie posiadał więcej sekretów niż tyle ile potrafił przed sobą przyznać.
Bił się sam ze sobą w myślach czy może nagle nie odłożyć książki, powiedzieć im o wszystkim co siedzi mu w głowie, po czym wyjść i pójść do Lily by nie musieć przeżywać konfrontacji ze współczuciem i słowami jak im przykro oraz że za jakiś czas będzie lepiej. Posiadał jednak wiedzę, że jego przyjaciele by tak nie zareagowali. Nie współczuliby mu, tylko troszczyli się i poprawili mu humor, nie byłoby żadnych słów tylko czyny z ich strony. Zrobiliby wszystko co w ich mocy, aby Remus się uśmiechnął, lecz mają to nieszczęście że myśli Lupina kłócą się ze sobą, wprowadzają niekomfortowe myśli, które nigdy by nie miały miejsca i rozkazują mu izolację.
— Dzieje się coś ciekawego? — usłyszał głos Jamesa siedzącego obok niego.
Zwrócił głowę w jego stronę, wiedząc, że przez ostatnie minuty absolutnie nie przewrócił kartki, zatopił się w myślach i jedyne co pamięta to akcję morderstwa.
— Główny bohater zabił dwie osoby siekierą — wzruszył ramionami, na sekundę łapiąc kontakt wzrokowy z Potterem.
James uniósł brwi z zaskoczenia, a Remus poczuł zapach czekolady.
— Nie powiem, że jest to coś czego się spodziewałem, ale mam nadzieję, że póki co książka przypada do twoich gustów — odparł z delikatnym uśmiechem.
— Przypada... i dziękuję — wrócił wzrokiem do tekstu. — Mam nadzieję, że nowa miotła też przypadła tobie do gustu — mimo skupienia wcześniejszego na słowach i tak był w stanie słyszeć ich całą konwersację, a szczególnie moment podekscytowania Jamesa który uniósł wtedy swój głos.
— Jest idealna!
— Cieszę się, poza tym — Remus wiedział, że James zastosuje taktykę, aby wprowadzić go do ich rozmów, do socjalizacji i odezwania się więcej niż paru słów na godzinę. — Nie zapytaliśmy w sumie jak minął tobie drugi miesiąc wakacji.
Pierwszy miesiąc spędzili wspólnie głównie u Jamesa, ponieważ ten posiadał najwięcej miejsca do spania i każdy uwielbiał jego rodziców. Lupin również spędził ogromną część z Lily i jej mugolskimi koleżankami które poznał dwa lata temu, a w międzyczasie wymieniał się listami z Mary na temat książek, które przeczytali bądź mają zamiar.
— Nic specjalnego, czytałem książki, opiekowałem się kotem, pisałem z Mary i z rodzicami pojechaliśmy na ślub mojego kuzyna — nie chciał odpowiadać wymijająco, nie chciał okłamywać, nie chciał zatajać, lecz też nie chciał się rozpowiadać.
Te wakacje były jedne z najgorszych.
— Dalej opiekujesz się tym kotem? — zdziwił się Syriusz. — Przecież on ma już z czternaście lat, jak on dalej żyje — zaśmiał się głośno co udzieliło się reszcie.
— Lunatyk pewnie karmi go specjalnymi rzeczami. A właśnie, udało tobie się przekonać rodziców na nowego zwierzaka? — zapytał Frank.
Remus wychował się z owczarkiem australijskim, rodzice zaadoptowali paromiesięcznego psa kiedy miał roczek. Serenity - bo tak się nazywała - była obok niego od kiedy tylko pamiętał. Rodzice uwielbiali mu opowiadać jak cierpliwa była w jego stronę, kiedy zaczął chodzić i łapać ją za ucho i ogon, jak kochała lizać go po policzku i nie odstępować go na krok. Pamiętał aż do dziś momenty nauczania jej podstawowych rzeczy, jak siad, leżeć czy aby czekała aż da jej znać na to kiedy może zjeść ze swojej miski, bo miała tendencje do skakania każdej osoby, która trzymała jej jedzenie. Kiedy miał koło dziesięciu bądź jedenastu lat udało mu się nauczyć jej turlać, dawać piątkę oraz aportować, było to strasznie dużo roboty na młodego dzieciaka jak on, lecz był uparty i spędzał całe wolne dni nauki jej. Serenity zawsze zaprowadzała i odprowadzała go ze szkoły z jego matką, póki zaczął być na tyle odpowiedzialny by robić to już samodzielnie. Codziennie wychodził z nią na poranne, popołudniowe i wieczorne spacery po okolicy, mimo że posiadali skromny ogródek, w którym mogła załatwiać swoje potrzeby.
Serenity była jego pierwszą przyjaciółką, opowiadał jej całe swoje dni, dzielił się z nią wszystkimi sekretami i plotkami. Często spędzała czas w jego pokoju, często również w nim spała i kiedy był pewien, że jego rodzice śpią to wpuszczał ją do swojego łóżka. Straszliwie obawiał się o nią przez jego miesięczne zmiany, lecz nigdy jej nie skrzywdził oraz ta była też na tyle inteligenta by zrozumieć że raz na miesiąc nie będą w stanie spędzić wspólnie jednej nocy. Zawsze czekała na niego o poranku na jego łóżku, siedziała dzielnie wyprostowana i szczekała ze szczęścia, kręcąc ogonem, gdy przechodził przez próg.
Hogwart był trudną rozłąką dla obojga. W listach rodzice pisali mu jak ta przesiadywała większość czasu w jego pokoju i z trudem ktoś inny mógł wyprowadzić ją na spacer. Pamiętał jak pierwszy rok w Hogwarcie przepłakiwał przez separację z nią i był ogromnie szczęśliwy na ferie świąteczne, na które mógł powrócić do domu i spać z nią każdej nocy w łóżku już bez złości rodziców, ponieważ ci rozumieli, że on zwyczajnie jej potrzebuje. I stało się to ich rutyną przez kolejne lata.
Aż do tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego czwartego roku, w którym gdy powrócił do domu na zimę zastał tylko swoich rodziców, tatę ze smutnym uśmiechem i matkę ze wzruszonymi oczami i obrożą Serenity w dłoni.
— Rozmawialiśmy o tym, ale raczej się tak nie stanie. Tata powiedział mi, że on jest chętny, lecz za to mama nie wie czy byłaby w stanie przeżyć kolejną... — urwał się na ostatnim słowie, zdecydowanie nie chcąc dokańczać zdania. — Ale powiedziała, że znając ją to pewnie zmieni zdanie tysiąc razy i koniec końców tata ją przekona.
— A upatrzyłeś sobie jakąś konkretną rasę czy wszystko okaże się w schronisku? — zapytał Peter.
— Szczerze mówiąc to nie mam żadnej wybranej rasy, ale za to chciałbym aby był to większy pies.
Cisnęły mu się na usta słowa, że tak naprawdę nie chce nowego psa, tylko chciałby powrót Serenity. Z chęcią mógłby załatwić jej rodzeństwo, gdyby ta kiedykolwiek wcześniej dałaby mu o tym znać, ale najwidoczniej była już najszczęśliwszą wersją siebie jako jedynaczka, sprowadzając tylko na siebie uwagę całej rodziny.
Chciałby mieć Serenity tuż przy sobie, z głową na jego kolanach czy śpiącą na jego klapkach, siedzącą w kącie jego pokoju czy leżącą na ogródku. Mieć z nią jeden ostatni dzień, który został mu zabrany. Czuł się winny, że nie był wtedy kiedy ta go najbardziej potrzebowała i zamykała ostatni raz swoje oczy.
Jeden dzień, nie pytał o tydzień, nie pytał o miesiąc i nie pytał o rok. Prosi tylko o jeden dzień.