
Chapter 3
Hogwart pojawił się w polu widzenia każdego z pociągu. Odbierał wdech równie wszystkich, a szczególnie pierwszaków, którzy słyszeli o nim głównie z opowieści i nie spodziewali się poczuć na własną rękę siły bijącej z takiego daleka. Zamek był majestatyczny, z dala wydawał się równie piękny jak i przerażający dla tych z nim niezaznajomionych. Pociąg zatrzymał się, wydając z siebie głośny gwizd, także też każdy zaczął zabierać swoje rzeczy, by z niego się wydostać i udać się na ucztę, a potem do swych pokojów.
Huncwoci wydostali się z małym trudem z pociągu, powodem byli głównie pierwszacy - najgorsi byli dla nich ci ze zwierzętami w dłoniach. James i Syriusz pomachiwali do Hagrida, krzycząc głośne powitania i pozdrowienia, czym olbrzym się odwzajemnił, trzymając jedną dłoń na swym brzuchu. W tłumie do powozów, które miały ich zabrać pod sam zamek, Remusowi w oczy rzuciło się parę rudych włosów, jednakże twarz nie była ta jaką chciał ujrzeć. Pewnie zobaczy się z dziewczynami przy stole bądź zdołają je złapać przy powozach.
Czekali długo na swoją kolej z różnych powodów, Franka bolały nogi także musieli zwolnić tempo, James i Syriusz musieli wcześniej złapać uwagę Hagrida, Remusowi wypadło parę rzeczy z torby i musiał szukać je po ich przedziale, Peter gonił swoją żabę i dodatkowo byli na samym końcu pociągu.
— W końcu — wyszeptał James, wsiadając pierwszy do powozu.
— Gdybyśmy nie siedzieli na samym końcu, to byśmy tak długo nie musieli czekać — westchnął Remus, siadając tuż obok niego.
— Ostatnie miejsca są najlepsze — dodał od siebie Syriusz, zajmując miejsce na przeciwko nich.
Usiedli w piątkę na miejscach i powóz ruszył. Lupin kątem oka rzucił wzrok na testrala, ciągnącego ich powóz. Nie pamiętał, aby był świadkiem żadnej śmierci, także kiedy podzielił się tym z ojcem po zakończeniu drugiego roku, to ten poinformował go, że za młodu odnalazł prababcię martwą w jej łóżku z powodu jej starego wieku. Jego przyjaciele mieli świadomość o tym iż potrafił je dostrzec, ponieważ na początku drugiego roku, kiedy udali się za starszymi uczniami do powozów, nie mógł utrzymać w ciszy swojego zdziwienia, gdy dostrzegł pięknego czarnego konia. Największym szokiem dla niego było to, że reszta jego przyjaciół nic nie widziała, obawiał się o jakieś halucynacje, póki Frank nie podzielił się z nim całą wiedzą jaką posiadał, gdyż jako dwunastolatek dostał ogromnej fiksacji na temat magicznych zwierząt oraz roślin i ta obsesja trwa aż po dzisiejszy dzień.
— Chciałbym zobaczyć jak one wyglądają, ale nie chce dzielić się z konsekwencjami jakie prowadzi za sobą ta decyzja — mruknął James, dostrzegając wzrok Remusa skierowany na przód powozu, gdzie nie widział żadnego konia.
— Masz moje szkice — przewrócił oczami Remus.
— Wiem, przeglądałem te tysiące razy, ale wiesz, że jest to absolutnie inne uczucie kiedy widzisz coś na żywo — odparł Potter.
— Żywo? Nie wiem czy to adekwatny termin dla tego konia — parsknął Longbottom, zajadając się cukierkami karmelowymi. — Merlinie, jem tyle słodyczy i przekaże najgorsze geny dla swojej córki — westchnął, po czym wziął kolejnego cukierka do buzi.
— Po pierwsze, córki? — spytał się Peter, marszcząc brwi.
— Po drugie — wtrącił się Syriusz. — Która dziewczyna chciałaby być z gościem, który pierdzi ze strachu?
— Jesteście nieprzyjemni — powiedział Remus, lecz mały uśmiech tkwił na jego twarzy.
— Jest dużo dziewczyn, które mnie chce — Frank próbował się obronić. — I wiesz o tym Syriusz, ale jesteś zbyt zakompleksiony, by przyznać, że jestem od ciebie przystojniejszy. — Zwrócił swój wzrok w stronę Petera. — I córkę, bo już za dużo spędzam czasu z wami. Jeśli miałbym syna to dalibyście mu zły przykład.
— Znając życie będziesz miał syna — rzekł Syriusz, podbierając od niego cukierka. — Taka wola nieba, a z nią zawsze się zgadzać trzeba — wyprostował swoje nogi, rzucając swoje ramię wokół Lupina. — A tobie, Lunatyku?
— Co mnie? — Remus spojrzał na niego zmieszany.
— Córka czy syn?
— Nie wiem czy kiedykolwiek chciałbym mieć dzieci. Bałbym się, że jeszcze im przekażę... wiecie co — wzruszył ramionami.
Lupin nie chciałby przekazać niewinnemu dziecku swoją przypadłość, tylko dla tego że te córka czy ten syn miałby być jego dzieckiem. Wiedział z jaką odpowiedzialnością się to liczy i doceniał swoich rodziców jaki trud w niego włożyli, aczkolwiek nie był pewien czy mógłby być chociażby w połowie tak samo dobry jak oni. Nie chciałby widzieć łez swojej partnerki, jakie widział u swojej matki, za każdym razem gdyby widziała ich dziecko w ranach i krwi. Nie wiedział czy sam zdołałby się nie popłakać, przez to że posiada doświadczenie w bólu jaki to ze sobą wiąże.
— Widzisz, Lunatyku. Ja również nie planuję dzieci, myślę że jesteśmy idealnie sobie dobrani — James zaśmiał się na słowa Blacka, posiadając wiedzę co siedzi w myślach Syriusza na temat Remusa. — Jedyne dzieci jakie będziemy mieli to psy, koty i świnki morskie.
— Oszalałeś do reszty — parsknął śmiechem szatyn, wdychając potulny zapach fiołków. — Zresztą, jeśli miałbym mieszkać z tobą w jednym miejscu to bym stracił zmysły. — Remus przewrócił oczami, kiedy Syriusz przechylił głowę jak zdziwiony pies. — Jesteś syfiarzem, twoje skarpetki są wszędzie.
— Kiedy się pakowaliśmy na powrót to znalazłem twoje skarpetki w mojej walizce — wtrącił się rozśmieszony Potter. — Lunatyk dobrze mówi, nie sądzę, że którykolwiek z nas byłby gotowy na takie coś, nie licząc oczywiście Franka, wasza dwójka jest idealnie do siebie dobrana.
— Odezwał się najczystszy — rzekł Longbottom. — Mieszkam w innym pokoju, a i tak twoje bokserki były w mojej szafce. I zostawiasz wszędzie swoje włosy, jesteś większym sierściuchem niż Syriusz a to on jest psem.
Remus uśmiechnął się delikatnie na słowa bruneta. James posiadał zdrowe włosy, ponieważ używał na nie wiele produktów, by te zawsze wyglądały perfekcyjnie wraz z jego lokami, jednakże jego włosy można by było odnaleźć w każdym kącie Hogwartu.
— Po prostu zazdrościsz, że nie łysieje jak ty!
— Nie łysieje, tylko mam delikatne zakola!
Ich powóz w końcu dotarł na miejsce docelowe podczas kłótni Jamesa i Franka na temat włosów, gdzie Peter z Syriuszem słuchali wszystkiego uważanie oraz zajadali się słodkościami.
Wysiedli z powodu, Remus jako pierwszy z niego wyskoczył, przełożył torbę przez ramię i schował swój szkicownik. Spojrzał na wychudzonego czarnego lecz pięknego konia, który zatrzepał swoimi skrzydłami, gdy jego wzrok złączył się z Remusem. Dłoń wilkołaka przeszła przez jego ciemnoblond włosy, zgarniając włosy z czoła, wzroku nie oddalał od pustych oczu konia. Chciał podejść do niego, dotknąć jego skrzydeł, grzbietu i rogów. Ciekawość wypełniała zawsze jego środek za każdym razem kiedy widział go, musiał wiedzieć jakie jego obrazy są w dotyku. Pare razy śnił o nich, miewał wrażenie jakby były satynowe lecz jednocześnie takie ostre przez wystające ich kości.
Były takie zniszczone lecz takie piękne.
— Hej, idziesz? — Remus usłyszał głos Jamesa i następnie poczuł jego dłoń na swoim ramieniu.
Remus spojrzał się na niego i wysłał mu mały uśmiech.
— Tak, jestem głodny — zaśmiał się cicho.
James podzielił jego humor i nadgonił resztę chłopaków, która była pare kroków przed nimi. Lupin poprawił torbę na swoim ramieniu, spojrzał się na plecy jego przyjaciół z dalszym nieśmiałym uśmiechem. Rzucił kątem oka na konia, który przypatrywał mu się uważnie. Jedyny zapach jaki od niego czuł był mieszanką czegoś spalonego z zimną wodą prosto ze strumienia i małą garścią starej ziemi. Mieszanka nie była codziennością, ale nie była odpychająca. Była dziwnie komfortowa.
Remus podbiegł szybko do swoich przyjaciół, znajdując swoje miejsce po prawej stronie Syriusza, który dał mu szeroki uśmiech jak go tylko dostrzegł.