O nie! Jak to się mogło stać?

Harry Potter - J. K. Rowling
M/M
Other
G
O nie! Jak to się mogło stać?
Summary
Sequel "Małego Wypadku"Minęło kilka lat odkąd ich życie w końcu się ułożyło i chłopcy postanowili, że najwyższy czas się pobrać. Harry zapomniał jednak, że jego życie nigdy nie układało się tak, jak tego chciał. To by przecież było za proste.Jakim cudem szachy stały się idealnym sposobem na rozwiązywanie problemów?Dlaczego doprowadzanie Toma do szału stało się jedną z ulubionych rozrywek całej rodziny?Ile razy Harry zawali sprawę?Czy Draco kiedykolwiek nie będzie miał racji?Jak bardzo powiększy się rodzina Weasleyów?Dlaczego, po tylu latach niepotrzebnego odwlekania ślubu, na dzień przed wydarzeniem przyszła para młoda postanowiła zrobić wszystko, aby do niego nie doszło?I co w tym całym chaosie robi Dudley?
All Chapters Forward

Nie będzie tak samo jak kiedyś

- Harry?

 

- Hmm?

 

- Muszę ci coś powiedzieć.

 

Gryfon usiadł zaalarmowany, doskonale wiedząc, że te słowa nigdy nie kończyły się za dobrze. A przynajmniej dla niego. Kiedy usłyszał je po raz ostatni, dowiedział się, że Draco kupił im przerażająco drogie bilety na piekielnie nudny i totalnie go nieinteresujący pokaz mody w Paryżu, na który Potter, jako dobry narzeczony, postanowił pójść tylko ze względu na Malfoya. Spędził potem trzy godziny powtarzając sobie, że w relacji czasami trzeba się poświęcać, i, żeby nie zwariować, licząc czas pomiędzy kolejnymi nienaturalnie częstymi wizytami w toalecie.

 

- Co się stało? – spytał, śledząc wzrokiem podnoszącego się blondyna. Pomimo tego, że w duchu szykował się na najgorsze, nie mógł odpuścić sobie zawieszenia wzroku na narzeczonym. Ale czy można go było za to winić? Dlaczego miałby sobie odmówić tej przyjemności?

 

Był piątek wieczorem i oboje pozałatwiali wszystkie najważniejsze sprawy na ten dzień, więc postanowili spędzić trochę czasu wspólnie w ciszy ich dzielonych komnat w Hogwarcie. Opatuleni kocami i w puchatych swetrach od Molly, usadowili się na kanapie przed kominkiem, popijając herbatę i po prostu rozmawiając o niczym. Bardzo szybko ich cywilizowana pozycja zamieniła się w plątaninę kończyn na dywanie. Czy można się było po nich spodziewać czegokolwiek innego? Po całym tygodniu wypełnionym problemami, poważnością i skupieniem, to właśnie w takich momentach mogli w końcu wrócić do normalności, patrząc na trzaskający ogień i napawając się swoją bliskością.

 

- Chodzi o Toma – powiedział Draco, podciągając nogi do klatki piersiowej i opierając brodę na kolanach. Harry nie wiedział, czy mu ulżyło na tę wiadomość, czy wręcz przeciwnie. – Pamiętasz jak Tom przestawał być… Tomem? Kiedy Voldemort przejmował nad nim kontrolę i jego oczy robiły się czerwone?

 

- Tak? – ciężko było zostawić za sobą dzień, w którym raz na zawsze żegnał się z Lordem Voldemortem, tuż po tym, jak pozbyli się ciała (a właściwie resztek) Dumbledore’a. Harry nie sądził, że kiedykolwiek zapomni te sprzeczne uczucia jakie się w nim mieszały, kiedy obserwował jak Czarny Pan walczył o ostatnie chwile kontroli tak długo jak był w stanie, uparcie trzymając się życia do samego końca. „Mam nadzieję, że następnym razem spotkamy się w innym świecie jako sojusznicy, a nie wrogowie” – powiedział mu tuż przed tym jak jego oczy zabłyszczały po raz ostatni, na stałe zmieniając swoją barwę na niebiesko-szare, a młody Tom zemdlał po tak długim dzieleniu ciała przez dwie różne świadomości. Od tamtego czasu chłopak nie wykazał przez nawet sekundę, że nie jest tylko i wyłącznie sobą, i po jakimś czasie Harry przestał o tym myśleć, skupiając się na tym co będzie, nie tym co było. – Czy ma to coś…

 

- Od ostatnich sześciu lat jego oczy stały się czerwone cztery razy, kiedy ze mną rozmawiał – wypalił nagle Draco, przerywając mu w pół słowa.

 

I tyle by było z jego skupianiem się na tym co będzie.

 

Przez pierwsze kilka sekund Harry jedynie mrugał bez słowa, czując jak sens tego, co powiedział do niego blondyn powoli do niego dociera. I wtedy świadomość uderzyła w niego z siłą Ekspresu Hogwart, a jemu nagle zrobiło się zimno.

 

- Co…? – to było jedyna sylaba jaką udało mu się wyszeptać.

 

- W dniu, w którym po raz pierwszy odprowadzaliśmy go na pociąg do Hogwartu myślałem, że coś mi się przywidziało – zaczął Malfoy, chowając twarz w dłoniach i zamykając oczy. - Złapałem go wpatrującego się w lokomotywę, jak każde inne dziecko, tylko wtedy… „Nawet nie wiedziałem, jak bardzo za tym tęskniłem” to mi wtedy powiedział. I zniknął. Naprawdę byłem przekonany, że to tylko mój wymysł, gra świateł, czy cokolwiek innego, ale… po finale Mistrzostw Świata w Quidditchu, kiedy Ron zaczął się śmiać, że wasz ostatni wypad na Mistrzostwa skończył się atakiem Śmierciożerców i rozpoczęciem najgorszego roku w Hogwarcie, który zwieńczył finał Turnieju Trójmagicznego, a potem powrót Voldemorta, i… - blondyn nieświadomie, albo właśnie z premedytacją, zaczął mówić coraz szybciej, wyrzucając z siebie słowa jakby go parzyły. Jakby chciał się ich pozbyć już dawno, ale dopiero teraz miał ku temu okazję. – I Tom się na niego tak spojrzał, tak… inaczej. Tak… intensywniej. Zanim zwróciłem wtedy Ronowi uwagę, że to chyba nienajlepszy temat do rozmowy, oczy Toma znowu stały się czerwone, tyle że tym razem na dłużej. Myślałem, że też to zauważyłeś, ale teraz wiem już, że najwyraźniej nie. I we wtorek… w ten wtorek wydarzyło się to samo. Kiedy dowiedzieliśmy się, że stara się zostać profesorem. Po tym jak skupiłeś się na nowo na konferencji, złapałem go, żeby spytać dlaczego nie powiedział nam wcześniej. Myślę, że była to jego odpowiedź za tą niespodziankę w pierwszej klasie – stwierdził, nawiązując do momentu, w którym nie poinformowali Toma, że oboje zamieszkają w Hogwarcie, gdy ten zaczynał swój pierwszy rok. – Ale potem… po raz kolejny to zobaczyłem. To było tak… nienaturalne. Zwłaszcza, że jeszcze chwilę wcześniej wyglądał jak moja młodsza kopia. Jakbym patrzył na siebie w tamtym wieku w Hogwarcie, robiącego wszystko, aby tylko doprowadzić cię do szału. I wtedy te oczy. Nie ma możliwości, że to była pomyłka. Nie teraz. Nie po tylu razach. Nie… - chłopak zamilkł, nie mając pojęcia, co jeszcze mógłby powiedzieć.

 

Zapadła cisza, ale w głowie Harry’ego panował chaos. Mimo to, nie miał pojęcia, jak zareagować. Jakim cudem nie zauważył tego wcześniej? Czy stał się aż tak bardzo nieuważny? Czy życie we względnym spokoju, bez wojny na karku zmieniło go aż tak bardzo? Gdzie podziała się jego czujność i spostrzegawczość? A może Voldemort specjalnie nie pokazywał się w jego obecności? Tylko dlaczego? Dlaczego by to przed nim ukrywał? Czy istniało prawdopodobieństwo, że to nie był Czarny Pan? Ale co by to w takim razie oznaczało? Może najlepiej byłoby po prostu porozmawiać o tym z Tomem? Tylko jak? Co robić? Co robić? Co…

 

Uspokój się, Harry.

 

Ile lat minęło odkąd ostatni raz słyszał swój hermiono-podobny głos rozsądku?

 

Skoro przez prawie dziesięć lat nic się nie wydarzyło, to nagle świat nie wybuchnie.

 

A co jeśli…

 

Harry!

 

Czy zaliczało się to jako rozmowa samemu ze sobą?

 

- Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym wcześniej? – spytał w końcu blondyna, decydując, że wypadałoby się jakoś odezwać. Wyciągnął rękę, unosząc chłopakowi schowaną w kolanach głowę, aby móc na niego spojrzeć. Nie było dla nikogo zaskoczeniem, że nienawidził patrzeć jak tego coś dręczyło.

 

- Ja… nie wiem – odpowiedział po chwili, kręcąc głową. – Na początku myślałem, że to jedynie przywidzenie. Potem nie było okazji, a ja nie chciałem tak po prostu z tym wyskakiwać, żeby nie wzbudzić niepotrzebnej, nieuzasadnionej paniki, aż w końcu zwyczajnie zająłem się czymś innym i zapomniałem. Wydawało mi się, że o tym wiesz. Przepra…

 

- Nie przepraszaj, słońce – przerwał mu szybko Potter, chwytając jego twarz w dłonie. Mimo bycia Malfoyem, Draco zdecydowanie zbyt często brał na siebie nie swoją winę, zwłaszcza w sytuacjach, na które nie miał żadnego wpływu. Niszczyły go i przytłaczały, a Harry nie mógł nic na to zaradzić, dopóki nie było prawie za późno. – Nie masz za co. Nic się nie stało. Nic się nie stało – powtórzył, kładąc nacisk na każdym słowie.

 

- Ale mogło! – zawołał Draco, odsuwając się od niego i wstając. – I nadal może! Mówimy tutaj o Lordzie Voldemorcie, a nie byle przestępcy z manią wielkości! Ile razy ktoś został przez niego oszukany, bo wydawało mu się, że wszystko jest w porządku?!

 

- Rozumiem twój punkt widzenia, ale zdajesz się zapominać, że nie jesteśmy już głupimi nastolatkami, mającymi na barkach znacznie przerastające nas obowiązki! – Harry również wstał, robiąc wszystko, aby nie brzmieć agresywnie, ale mimo wszystko dotrzeć do blondyna. Kłótnia była ostatnią potrzebną im rzeczą w obecnej sytuacji. – Jeżeli coś by się wydarzyło, nie będzie tak jak kiedyś. Dostaję raporty z całego świata, nawet jeśli jakieś dziecko zepchnie siostrę z huśtawki. Naprawdę sądzisz, że coś tak wielkiego jak ruch Czarnego Pana nie zostałby mi natychmiast zgłoszony? Nie powiem, że nie jestem w szoku… Nie tego się spodziewałem i potrzebuję czasu, aby to przemyśleć, ale, niezależnie od rozwoju sytuacji, nie będzie tak samo jak kiedyś. Nie dopuszczę do tego. Nigdy więcej – wyciągnął przed siebie dłoń, zachęcając blondyna, żeby do niego podszedł. Ten najpierw zmierzył go twardym wzrokiem, który jednak bardzo szybko stracił swoją intensywność, jak zawsze, kiedy zatrzymywali się na chwilę żeby tylko na siebie spojrzeć w biegu codziennych spraw, a potem zrobił kilka kroków do przodu, dając się wciągnąć w cierpliwie czekające na niego ramiona Harry’ego. Gryfon natychmiast zanurzył jedną rękę we włosach chłopaka, przeczesując je powoli – przywilej, do którego miał prawo jedynie w skrajnie emocjonalnych sytuacjach – a drugą otoczył go w pasie, przyciągając do siebie tak blisko jak się fizycznie dało. – Dziękuję, że mi powiedziałeś – powiedział cicho, czując jak Draco powoli zaczyna się rozluźniać, wczepiając w niego jak w ostatnią unoszącą się na powierzchni boję. – Kocham cię – dodał, otrzymując w odpowiedzi pocałunek w brodę. - A teraz chodź. Myślę, że przyda nam się kąpiel. Różyczka dała mi znać dzisiaj rano, że dotarły z Francji twoje ulubione olejki.

 

Wszystko będzie dobrze.

 

A przynajmniej taką miał nadzieję.

 

Pomimo felernego wieczoru i wiszącego nad nimi widma w postaci możliwości powrotu Lorda Voldemorta paradoksalnie wyglądało na to, że w końcu wszystko szło zgodnie z planem. Chociaż raz. Rada oficjalnie rozpoczęła swoją działalność w październiku, odciążając barki Harry’ego z większości audiencji, Draco nadal nie odzyskał swoich irytujących obowiązków, a świat spokojnie się kręcił. W teorii.

 

A jednak Harry borykał się z pewnym problemem. Czy miało w ogóle sens próbowanie podejścia do Toma, wypytania go o wszystko i jednocześnie nie pozostawienie po sobie żadnych podejrzeń? Wystarczyła chwila po pierwszym pojawieniu się tej myśli, żeby był pewny, że było to praktycznie niewykonalne. Już pomijając, że chłopak był inteligentnym, ślizgońskim geniuszem, a on bardzo subtelnie gryfońskim… sobą, poza tym krótkim okresem, kiedy kończyła się jego „wojna” z Czarnym Panem, nigdy z Draco nie podjęli z nim rozmowy na temat Lorda Voldemorta. Bo jak? „Hej, Tom! Jeśli kiedyś trafisz na kogoś o tym samym imieniu, nazwisku i wyglądzie, i przypadkiem dowiesz się, że jest mordercą i powodem chaosu przez wiele lat, to się tym nie przejmuj, bo to tylko twoja inna osobowość, która już prawdopodobnie nie istnieje”? Raczej nie znajdowało się to na szczycie ich tematów przy obiedzie. Z drugiej strony Harry nigdy nie chciał, aby chłopak poczuł się w jakikolwiek sposób oszukany. Miał prawo wiedzieć, co jego pierwsze „ja” zrobiło w przeszłości, zwłaszcza że stało się to obowiązkowym rozdziałem w księgach do historii. Po prostu nigdy nie było dobrej okazji, aby zacząć ten niewygodny temat. Jednak teraz wiedział, że musiał. A jeśli bycie Władcą czegoś go nauczyło, to właśnie nieodkładania niewygodnych rozmów na później.

 

- Tom! – zawołał, odnajdując w końcu Riddle’a, wychodzącego właśnie z Wielkiej Sali po obiedzie. Pomimo charakterystycznej prezencji, Ślizgon był zawsze bardzo trudny do zlokalizowania, więc Potter, nie chcąc jeszcze bardziej nadwyrężać swojej już nadwyrężonej cierpliwości, i tym razem skorzystał z Mapy Huncwotów.

 

- Harry? – chłopak zszedł na bok, aby nie tamować stałego przepływu uczniów i poprawił zsuwającą mu się torbę. Jeszcze kilka lat temu swoboda z jaką Tom się z nim kontaktował sprawiała, że większość studentów patrzyła na niego z niedowierzaniem (pomieszanym z podziwem), jednak po pewnym czasie zrozumieli, że ich relacja nigdy nie była czysto Władca-obywatel i przestali zwracać na to uwagę. – Coś się stało?

 

- Nie do końca – westchnął Potter, opierając się ciężko o ścianę i drapiąc po głowie. Dlaczego czuł się jak nastolatek próbujący zaprosić dziewczynę na bal? – Chciałem tylko zapytać, czy masz dzisiaj chwilę, aby wpaść do nas wieczorem. Mamy ci coś do powiedzenia. To całkiem ważne.

 

- Miałem po kolacji sprawdzić jeszcze kilka esejów profesora Flitwicka na przyszły tydzień, ale myślę, że jak zrobię to jutro to się nic nie stanie – powiedział Tom. – Czy jak pojawię się po dziewiętnastej to będzie dobrze?

 

- Tylko postaraj się nie zagadać z Salazarem przy wejściu. Znowu.

 

Ślizgon prychnął rozbawiony.

 

- Nie mogę niczego obiecać.

 

Korzystając z wolnej godziny do przyjścia Riddle’a i żeby nie dreptać nerwowo w kółko, Draco namówił go, aby po raz ostatni sprawdzili listę gości, która wymagała zatwierdzenia przed rozpoczęciem wypisywania zaproszeń.

 

- Molly, Artur, Bill i Fleur – wymieniał Harry, dając Draco czas na przepisanie z ich chaotycznej kartki na uporządkowaną listę. – Charlie, Zahija, Karim i Kamal z dopiskiem „jeżeli będą w nastroju” – nie byli ekspertami od dzieci, co nie było jakimś wielkim zaskoczeniem, a bliźniaki w trakcie ich wesela będą miały zaledwie nieco ponad półtora roku, więc woleli, aby to rodzice zdecydowali, co będzie dla nich najlepsze. – Percy, Penelopa… Czy wiesz coś może na ich temat? Percy nic mi nie mówił, a wydaje mi się, że nadszedł już czas na jakieś zaręczyny czy coś.

 

- Jakbyś ty, ze wszystkich osób, najlepiej wiedział, kiedy i jak się oświadczyć – blondyn przewrócił ze śmiechem oczami, ignorując jego oburzone „Ej!”. – Ale wiem. Percy wspominał mi w sierpniu, że planuje zaręczyny już od jakiegoś czasu i zdecydował się na urodziny Penelopy w następnym marcu.

 

- Dlaczego wiesz na temat mojej rodziny więcej niż ja? – prychnął Harry, jednak wcale nie był zdziwiony.

 

- To nie wszystko, kochanie – blondyn odłożył pióro, opierając się wygodniej i założył nogę na nogę. - Bill i Fleur starają się o dziecko.

 

- Co?

 

- A Blaise wyciągnął mnie w zeszłym tygodniu po pierścionek dla Ginny.

 

- Co?! Powiedz mi jeszcze, że Ron kogoś znalazł to…

 

- Nie, nie – zaśmiał się Draco, machając ręką. – Rudzielec nadal jest sam. Natomiast Dudley…

 

- Nieee… - jęknął Harry. - Nawet mi nie mów, że…

 

Nie dokończył swojej myśli, bo Malfoy w końcu stracił resztki panowania nad sobą i roześmiał się głośno.

 

- Żartuję, kochanie, ale twoja mina była tego warta… Ej! Nie bij mnie! – blondyn szybko odsunął się od atakującego go Gryfona i chwycił ponownie za pióro. – Skup się i czytaj dalej, bo nigdy tego nie skończymy, a Tom zaraz przyjdzie.

 

- Trzeba było nie robić sobie ze mnie żartów – burknął Potter, wracając do listy i uparcie ignorując ciche chichotanie chłopaka. – Zapisałeś Percy’ego i Penelopę? W takim razie dalej są Fred i George, Ron, Ginny, Blaise, Hermiona, twoi rodzice, Tom, oczywiście, Syriusz, Remus i Severus.

 

- Czy ty też zauważyłeś, że Severus ostatnio jakoś mniej wyżywa się na Gryfonach? – przerwał mu Draco. - Jest połowa października, a nie było jeszcze ani jednego zapłakanego pierwszoklasisty! Myślisz, że… Może się starzeje? Czy to możliwe, aby Severus złagodniał na starość?

 

- Jeżeli Severus się starzeje to Syriusz i Remus też, a jak wynika z moich najnowszych obserwacji, nic się nie zmieniło. Nadal zachowują się, jakby byli od nas młodsi– Potter przewrócił oczami. – Poza tym, nie mają jeszcze nawet pół wieku! Gdzie tu starość? Poczekaj aż sam będziesz dobijał trzech setek, wtedy porozmawiamy inaczej.

 

- Nie przypominaj mi, Harry.

 

- Spokojnie, jestem pewny, że niezależnie od wieku i tak będziesz wyglądał lepiej ode mnie.

 

- Ha! Jakby ktokolwiek kiedykolwiek miał jakieś wątpliwości w tym temacie.

 

Gryfon prychnął z uśmiechem, doskonale wiedząc, że chłopak ma rację i wrócił do listy.

 

- Neville, Luna, Theo, Hagrid, Minerwa… Naprawdę sądzisz, że zapraszanie dyrektorki na wesele to dobry pomysł? – spytał.

 

- Ta kobieta od lat traktuje cię jak wnuka, idioto! Kiedy w końcu to do ciebie dotrze? – odpowiedział mu Malfoy, pstrykając go boleśnie w czoło. – Myślę, że zasługuje, aby być z nami tego dnia.

 

- Co w takim razie z Amelią? Czy ona też dostanie zaproszenie?

 

- Oczywiście, chociaż jej będzie się nieco różnić od reszty - według starych zapisków, jedynie Minister Magii mogła przeprowadzić całą ceremonię, aby była uznana za obowiązującą, dlatego to właśnie z nią jako pierwszą dogadali się w sprawie terminu. – Ktoś jeszcze?

 

- Ciotka Petunia, Dudley i Anika – odpowiedział. – I to wszyscy – dodał.

 

- W takim razie mamy komplet – Draco dwukrotnie podkreślił nowopowstałą listę. – Trzydzieści osób plus pani Minister i my, a dodatkowo ten zespół, który załatwiła Ginny, Zgredek, Stróżka i Różyczka. Zgadza się?

 

- Jak dla mnie, wszystko jest w porządku.

 

- To świetnie – podsumował Malfoy. – W końcu posuwamy się do przodu. Jesteś gotowy wybrać świadków? Chciałbym umieścić to w zaproszeniach.

 

- Ron – odpowiedział natychmiast Harry, nie musząc się nawet zastanawiać. Po prostu nie było możliwości, aby tego dnia jego pleców pilnował ktoś inny.

 

- Theo – oznajmił równie szybko Draco, zapisując coś przy odpowiednich nazwiskach i spoglądając na Pottera. – To chyba pierwsza decyzja, która przyszła nam tak bezproblemowo – zaśmiał się.

 

- Kiedy planujemy powiedzieć Tomowi, że chcemy, aby na ślubie sypał kwiatki?

 

- Zależy od tego kiedy będziesz gotowy obronić się przed jego atakiem złości za przyrównanie go do małej, słodkiej dziewczynki w kolorowej sukience.

 

- Czekam na to od lat – odpowiedział Harry, zacierając ręce.

 

- Więc masz niecałe dziesięć minut, żeby się przygotować – blondyn wstał, przeciągając się i wynosząc listę do sypialni. – Pójdę zaparzyć herbatę z eliksirem uspokajającym. Tak na wszelki wypadek.

 

Jeżeli zapraszając Weasleyów na obiad trzeba było pamiętać, że przygrzewanie jedzenia na czas nie ma racji bytu, bo rudzielce i tak się spóźnią, z Tomem Riddlem było wręcz przeciwnie, dlatego umawiając się na „po dziewiętnastej” można było spodziewać się pukania wraz z ostatnim uderzeniem zegara. Tak było i tym razem. Ledwo w salonie ucichł ostatni dźwięk ich ulubionego zegara z kukułką (pamiątka z pierwszego wspólnego wypadu do Szwajcarii), po wewnętrznej stronie drzwi pojawił się Salazar, obwieszczając, że mają gościa.

 

- Wpuść go, Sal – powiedział Potter, wstając i obchodząc kanapę. Mimo wypicia dwóch filiżanek uspokajającej herbaty i tak czuł, jak mimowolnie zjadają go nerwy.

 

- Pamiętaj, że to nie jest Lord Voldemort, Harry – odezwał się cicho Slytherin. – Niezależnie od podobieństwa, sam, dziesięć lat temu, zadbałeś o to, aby historia nigdy się nie powtórzyła, więc osoba, która przed tobą stanie nie jest młodszą wersją Czarnego Pana, a jedynie wychowanym w kochającej, wielkiej rodzinie Ślizgonem z możliwościami, aby się nim stać.

 

Nie do końca wiedząc, jak ta informacja miała go pocieszyć, Gryfon jedynie skinął głową, wzdychając po raz ostatni i przywołując na twarz uśmiech. Natychmiast po swojej prawej poczuł Dracona, który automatycznie, ruchem, który po latach był dla nich czymś naturalnym, splótł ich palce, dając tym samym nieme wsparcie.

 

W tej samej chwili do salonu wszedł Tom, nadal w swojej szkolnej szacie, ale bez wiecznie wiszącej mu na ramieniu torby wypchanej książkami i papierami.

 

- … następnym razem, bo dzisiaj chyba nie damy już… - zamilkł nagle, nie kończąc zdania. Harry obserwował jak pogodny wyraz twarzy Riddle’a powoli tracił zrelaksowane rysy, a jego brwi marszczyły się coraz bardziej, aż w końcu chłopak odwrócił się do portretu po raz ostatni.

 

- Dokończymy kiedy indziej, dobrze Salazarze?

 

- Ja się stąd nie ruszam, młody.

 

Tom jedynie skinął głową, zamykając za dobą przejście i odwrócił się do nadal stojących w miejscu opiekunów z założonymi rękami.

 

- Co się stało? – spytał. – I nie zaczynajcie od tego, że nic – dodał, zanim Draco zdążył otworzyć usta. – Bo napięcie w tym pomieszczeniu przekracza to wśród kibiców przed finałem Mistrzostw Świata w Quidditchu.

 

- My… - zaczął Harry, nagle czując, jak przygotowana wcześniej mowa ulatnia się z jego pamięci, jakby nigdy jej tam nie było. – Ja… - Gryfon spojrzał desperacko na blondyna, niemo błagając o pomoc.

 

- Usiądź, Tom – odezwał się spokojnie Malfoy, ratując sytuację. – Mamy ci coś ważnego do powiedzenia.

 

- Jeżeli chcecie mi powiedzieć, że jestem adoptowany to możecie mi wierzyć, że zauważyłem – chłopak przewrócił oczami, siadając i sięgając po czekającą na niego herbatę. – Może jestem od was młodszy o prawie dziesięć lat i przeżyłem nieco mniej, ale…

 

- Nie do końca – przerwał mu Harry, powodując, że w pomieszczeniu zapadła głucha cisza. – Nie do końca jesteś od nas dziesięć lat młodszy – sprostował, czując pytające spojrzenie chłopaka, wbijające mu się w głowę.

 

- Co chcesz przez to powiedzieć? – spytał szeptem Riddle.

 

Potter podniósł głowę, łącząc ich spojrzenia i wtedy dotarło do niego, że Tom wie. Tom wie. Jego oczy mówiły mu, że chłopak podejrzewa, co chce powiedzieć i jedynie potrzebuje oficjalnego potwierdzenia. Oficjalnego potwierdzenia od kogoś kto zajmował się nim przez ponad połowę jego życia – życia, którego był świadomy.

 

Jakim cudem w ogóle założył, że Tom Riddle, człowiek rywalizujący z Hermioną o większą liczbę przeczytanych książek w miesiącu, mógłby nigdy nie trafić na ślad łączący go z Lordem Voldemortem? Wystarczył jeden interesujący go fakt, aby natychmiast zgłębić temat, więc jak, na Merlina, miał nie dowiedzieć się wszystkiego i nie połączyć faktów?

 

Harry miał ochotę uderzyć głową o ścianę. Jak mógł być tak głupi?

 

Zanim jednak zdążył w ogóle otworzyć usta, zastanowić się, jak na to odpowiedzieć, w salonie pojawiła się Różyczka, trzymając w rękach złożoną kartkę, wyglądającą, jakby została wyrwana z mugolskiego zeszytu.

 

- Wasza Wysokość! Różyczka przeprasza, że pojawia się tak niespodziewanie, ale kuzyn Waszej Wysokości osobiście poprosił mnie o przekazanie wiadomości! – zapiszczała, podbiegając do niego i podając mu papier.

 

Harry’emu natychmiast zrobiło się zimno. Do komunikacji z Dudley’em korzystali tylko i wyłącznie z sów – najczęściej Hedwigi – jako że był to najbardziej odpowiadający im wspólnie sposób komunikacji. Dopiero kiedy Potter uznał, że zarówno kuzyn jak i ciotka Petunia zostaną w jego życiu na stałe, przedstawił im Różyczkę jako „telefon awaryjny”. Coś, z czego powinni korzystać tylko w ostateczności. To, że pojawiła się u niego skrzatka oznaczało, że…

 

Chłopak przejął drżącymi rękami list i natychmiast go rozwinął, z przerażeniem orientując się, że nie tylko został napisany w pośpiechu, ale kartkę zdobiły też zaschnięte, rozmazane plamy. I nie były to łzy.

 

- Krew – szepnął po jego lewej Draco, jednak Gryfon go nie usłyszał.

 

 

Harry

potrzebujemy twojej pomocy mama jest w szpitalu i

 

 

W tym miejscu list, pisany przez jego kuzyna, się urywał i linijkę niżej czekało na nich o wiele wyraźniejsze pismo, należące do Aniki.

 

Jesteśmy w Szpitalu Św. Tomasza w Londynie. Petunia jest w ciężkim stanie. Jeśli możecie, pojawcie się z Draco jak najszybciej. Będziemy czekać.

 

Anika

 

 

 

- Co…? – zaczął Tom, podglądający im przez ramię, jednak nie miał szansy dokończyć, bo Harry zerwał się na równe nogi, rozlewając herbatę i przewracając stolik.

 

- Przygotuj coś lekkiego do jedzenia, koce i mocną herbatę, a potem nas znajdź – rozkazał, kierując się do Różyczki i, nie czekając na jakiekolwiek słowo potwierdzenia, pstryknął palcami, zmieniając strój całej ich trójki na nieco bardziej mugolski. Zanim którekolwiek z nich zdążyło zareagować, chwycił dłoń Draco i ramię Riddle’a natychmiast przenosząc ich bezpośrednio do miejsca, gdzie znajdował się jego kuzyn.

 

W głowie miał chaos. Spodziewał się wieczoru pełnego wyjaśnień, ciężkich rozmów, a nawet krzyków, ale nie… tego. Nie wiedział co się wydarzyło, nie wiedział w jakim stanie tak naprawdę była ciotka, nie wiedział nawet do końca co będzie mógł z tym wszystkim zrobić. Myśli przysłoniła mu jedynie panika. Strach, że ledwo po odzyskaniu rodziny, nagle, niespodziewanie pojawiło się zagrożenie, że może ją stracić. Strach, że może już nigdy nie wymienić z ciotką ironicznych uwag na temat sąsiadów i ich rozpieszczonych dzieci. Strach, że miał jej jeszcze tyle rzeczy do powiedzenia, tyle pytań do zadania i może nie mieć do tego możliwości…

 

- Harry! – rozległ się cichy krzyk, zaraz po tym jak wylądowali, mrugając, aby przyzwyczaić się do ostrego, szpitalnego światła.

 

Potter rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym się znaleźli. Pod jedną ze ścian stało kilka pustych łóżek bez pościeli, przy każdym z nich kilka plastikowych krzeseł, a zza okna padało ciepłe światło ulicznej latarni, nieco rozjaśniając zimne, białe i gołe ściany. Typowy mugolski szpital. To jednak nie wystrój zwrócił jego uwagę najbardziej. Na jedynym posłanym łóżku, tuż przy drzwiach, przypięta do cicho pikającej aparatury i trzech różnych kroplówek leżała postać tak biała i pozbawiona życia, że prawie nie dało się jej odróżnić od pościeli. Nawet jej normalnie mocno blond włosy były jakoś wyblakłe i Harry potrzebował chwili, żeby odnaleźć w kobiecie swoją ciotkę. Tuż przy niej, na jednym z krzeseł siedział Dudley, co chwilę pociągając nosem i ocierając przekrwione oczy chusteczką, a jego dłonie wyraźnie drżały. To Anika, widząc ich zerwała się na nogi, wyciągając ręce w ich kierunku.

 

- Co się stało? – spytał cicho Harry, robiąc kilka powolnych kroków w kierunku łóżka, jednak zanim ktokolwiek zdążył się odezwać, do sali wpadła pielęgniarka, najwyraźniej nie spodziewając się takiej ilości osób.

 

- Co panowie tu robią? – spytała irytująco wysokim głosem. – Kim panowie są? To zamknięta sala, do której jedynie osoby odpowiednio do tego uprawnione mogą…

 

- Nie teraz – przerwał jej Gryfon, uciszając ją gestem palca i nic sobie nie robiąc z jej przerażonej miny, kiedy dotarło do niej, że nie jest w stanie nic powiedzieć. – Co się stało? – powtórzył, wpatrując się w Anikę ponaglającym spojrzeniem.

 

- Byliśmy z Dudley’em w sklepie i kiedy wróciliśmy na Priviet Drive, zastaliśmy Petunię na podłodze w kuchni w… w kałuży krwi – wyszeptała dziewczyna, jednak w ciszy panującej na sali była perfekcyjnie słyszalna. – Była nieprzytomna. Lekarze stwierdzili, że ma kilka bardzo niebezpiecznych obrażeń wewnętrznych, w tym połamane żebra i krwotok wewnętrzny – z każdym jej kolejnym słowem Harry czuł się jakby ktoś coraz skuteczniej odbierał mu umiejętność oddychania. - Przeszła operację, ale lekarze obawiają się, że może mieć na stałe uszkodzony fragment mózgu odpowiedzialny za pamięć i paraliż większej części ciała. Jeżeli się… obudzi – jeżeli się obudzi? - Naprawdę nie wiem co…

 

- Vernon – przerwał jej Dudley, ocierając oczy i odrzucając chusteczkę na podłogę. Harry wzdrygnął się, słysząc znajome imię. – To był Vernon – powtórzył. – Na stole znalazłem papiery rozwodowe – dodał. – Mama chciała się rozwieźć już kilka lat temu, ale nie wiedziała jak się do tego przygotować. Bała się, że bez niego nie damy sobie rady finansowo. Starałem się ją przekonać, że odrobina pieniędzy nie była warta pozostania w tym domu, ale ona była uparta i czekała do momentu, aż będzie niezależna. Nie miałem pojęcia, że planuje zażądać rozwodu właśnie dzisiaj. Gdybym wiedział, nigdy bym jej samej z nim nie zostawił. To potwór – syknął, walcząc z cały czas napływającymi mu do oczu łzami. – Zostawił ją tam na śmierć. Nawet nie chcę… nie chcę myśleć co by było gdybyśmy zdecydowali się po drodze do domu wstąpić na kawę. Nie byłoby… Nie byłoby kogo ratować – dokończył, biorąc głęboki oddech i sięgając po nową chusteczkę.

 

- Dlaczego nikt mi o tym nie powiedział? – wyszeptał Harry, starając się utrzymać swoją szalejącą magię na wodzy. Jeśli uważał, że wcześniejsza panika była przytłaczająca, nie wiedział jak opisać wściekłość, która przysłoniła mu zdrowy rozsądek w momencie, w którym usłyszał imię wuja. – Dlaczego nikt mnie nie ostrzegł? I to przez pieniądze? Pieniądze? – powtórzył z naciskiem. - Nie wiecie, kim jestem? – złapał się za głowę, czując delikatny dotyk Draco na plecach. Co robić? Co robić? Ciotka Petunia… umierała. Jeżeli jakimś cudem miała się obudzić jej życie nigdy nie byłoby już takie samo. Nie był nawet w stanie sobie wyobrazić co mógłby… - Weźmiemy ją do Munga – oznajmił nagle głośno, zaskakując tym resztę. Była to bardzo spontaniczna myśl. Wiele rzeczy mogło pójść nie tak, ale nie byłby sobą, gdyby nie spróbował. – Mugolskie sposoby jej nie pomogą, ale my… my mamy dostęp do magii.

 

- Naprawdę sądzisz, że wpuszczą mugola do Munga? – spytał Draco.

 

- Nie będą mieli wyboru.

Forward
Sign in to leave a review.