Obliviate (tłumaczenie)

Harry Potter - J. K. Rowling
Gen
G
Obliviate (tłumaczenie)
Summary
Harry przez całe życie miał pod górkę i przeżywał niemożliwe przeciwności losu: nienawistnych krewnych, ich nagłą decyzję o wyrzuceniu go z domu, a potem lata spędzone na ulicach Londynu.Udoskonalił sztukę przetrwania niemożliwych sytuacji. A jego magiczne moce wcale nie szkodzą jego szansom.A teraz? Możliwość uczęszczania do szkoły wypełnionej innymi magicznymi uczniami? Założenie własnego gangu? Walka z dyrektorami, którzy wydają się go nie lubić i nauka Oklumencji u swojego profesora?Życie jest teraz czadowe.Życie jednak nie jest "czadowe" dla Severusa Snape'a, który widzi małego chłopca pokrytego bliznami i wypełnionego traumą i martwi się o to, jak najlepiej wypełnić swoją przysięgę, by zapewnić chłopcu bezpieczeństwo, gdy wspomniany chłopiec ma talent do wywoływania niepochamowanego chaosu.Witam na roku pierwszym.
All Chapters Forward

Przez zapadnię... znowu (część 2)

Harry siedział ze wszystkimi przy kolacji. Susan, Hermiona i Neville częściej siedzieli przy stole Slytherinu niż przy swoim. Skupił się na zadaniu, które miał dziś wykonać i siłą woli powstrzymał się od zerknięcia w stronę głównego stołu.

Siłą woli, której Ron najwyraźniej nie posiadał.

- Na bogów Weasley, czy można w ogóle wyglądać jeszcze bardziej podejrzanie? - Wysyczał Blaise po tym, jak Ron po raz kolejny rzucił okiem w stronę profesorów.

- Jestem zestresowany! - Odparł Ron.

- Dlaczego? - Mruknął Nott. - Byłeś już tam wcześniej.

- Tak, więc wiem, co tam jest! - Ron bronił się.

Harry przerwał ich kłótnię prychnięciem.

- Tym razem nikt ze mną nie idzie, kapujesz? Idę sam, a wy trzymacie się planu.

Susan i Draco jednocześnie prychnęli i skrzyżowali ramiona, co sprawiło, że Harry uśmiechnął się z rozbawieniem.

- Nie podoba mi się to. - Mruknęła Susan. - Jeśli zostaniesz ranny, skąd będziemy wiedzieć?

- Nie zostanę - Powiedział po prostu.

- A co, jeśli zmienili butelki z eliksirami? - Draco zmartwił się.

- Nie zmienili.

- A jeśli Sam-Wiesz-Kto naprawdę tam będzie? - Wyszeptała Hermiona.

Harry wzruszył ramionami i rzucił jej ostry uśmiech.

- To go zabiję, co?

Reszta dzieci wpatrywała się w Harry'ego szeroko otwartymi oczami, zanim Neville, co dziwne, odwzajemnił uśmiech.

- Jeśli ktokolwiek mógłby to zrobić, to byłbyś to ty. - Powiedział.

- Dzięki Nev, trzymaj kciuki, co?

Susan spojrzała na niego, po czym gwałtownie się uśmiechnęła.

- Jeśli przeżyjesz, mam coś ekscytującego, o czym będę mogła z tobą porozmawiać! - Powiedziała promiennie.

- Nie mów tak! - Hermiona skarciła ją z bladą twarzą. - To naprawdę niebezpieczny pomysł!

- Bardziej niebezpieczny niż powrót Voldemorta i możliwość jego wiecznego życia? - Zapytał ją Harry.

- Nadal uważam, że to dość podejrzane, że Dumbledore powiedział to wszystko w miejscu, w którym mogłeś go usłyszeć. - Blaise powiedział. - To znaczy, czasami rzucacie uroki prywatności, żeby omówić zwykłą pracę domową, ale dyrektor właśnie mówił o bezcennym Kamieniu i powrocie mściwego Czarnego Pana na otwartej przestrzeni? W korytarzy gdzie niesie się echo?- Susan przytaknęła, zgadzając się.

- Dziękuję! Jakby chciał, żeby ktoś go usłyszał!

Harry wzruszył ramionami, brak tajemniczości Dumbledore'a nie był tak naprawdę jego problemem, co?

Nott, który do tej pory był raczej cichy, wtrącił się z zamyśleniem.

- Myślę, że wiedział, że Harry tam był i chce, żeby spróbował powstrzymać Czarnego Pana.

I to... to sprawiło, że Harry się wstrzymał. Bo czy nie myślał kilka tygodni temu, że może Dumbledore miał go na oku tylko po to, by wykorzystać go do ponownego powstrzymania Voldemorta?

Susan najwyraźniej doszła do tego samego wniosku, bo rzuciła mroczne spojrzenie w stronę stołu.

- Theo ma rację, Harry. Masz już kamień, nie ma powodu, by tam schodzić!

Harry wpatrywał się w nią z niedowierzaniem.

- Nie ma powodu, by tam schodzić? - Zapytał cicho. - Gadasz serio? Ten facet zabił moich rodziców, Susan, i próbował zabić mnie, co? Nie stchórzę tylko dlatego, że was to trochę przeraża. Idę i tyle, a każdy, kto chce się ze mną o to kłócić, powinien powiedzieć to teraz, bo nie będę marnował czasu po kolacji.

Rozejrzał się po pozostałych i wszyscy, poza Susan, spuścili wzrok na stół i potrząsnęli głowami.

- Susan. - Westchnął. - Daj spokój, nie chcę z tobą walczyć.

- Nie będę z tobą walczyć. - Powiedziała. - Zabierz mnie ze sobą, proszę?

Harry wpatrywał się w nią przez kilka sekund, zastanawiając się, zanim skinął głową.

- 'Obra, czekaj na mnie przed twoim pokojem wspólnym o 9:30, dobra?

- Ja też przyjdę. - Neville zaproponował miękko.

Harry tylko potrząsnął głową.

- Nie, poczekaj w pokoju wspólnym, jasne? Ron przyjdzie ci powiedzieć, jeśli nie wrócę przed północą.

Ron, który nie był wielkim zwolennikiem planu Harry'ego, jęknął.

- Nadal mówię, że jeśli złapią mnie przed Wieżą Gryffindoru o północy, będę trupem.

- Twoi bracia są Gryfonami, prawda? - zapytała Hermiona. - Po prostu powiedz, że tęsknisz za domem i chcesz z nimi porozmawiać.

Wszyscy chłopcy przy stole spojrzeli na Hermionę zszokowani.

- No co? - Zapytała obronnie. - To, że nie lubię łamać zasad, nie znaczy, że nie wiem jak.

Harry uśmiechnął się do dziewczyny z Ravenclawu i pozwolił sobie na chwilę śmiechu.

- Czad Miona, to dobry pomysł.

Hermiona uśmiechnęła się do niego, chociaż wydawała się być bardziej zdenerwowana teraz, gdy ją pochwalił, niż wcześniej.

Dziwne.

***

- Wszystko gotowe? - Harry zapytał swoich współlokatorów późnym wieczorem. - Pamiętacie plan?

- To zły plan. - Mruknął Ron.

- Będzie dobrze, Weasley. - Wycedził Draco. - Harry idzie pod peleryną, jeśli nie wróci przed północą, jeden z nas ma natychmiast poinformować profesora Snape'a. - Wyrecytował sumiennie.

- Potem Ronald pójdzie powiadomić Neville'a, a ja pójdę powiadomić Granger. - Blaise dodał.

- I Nott powinien pójść powiedzieć też Susan. - Harry poinformował ich z lekkim uśmieszkiem.

Draco jęknął głośno i uszczypnął grzbiet nosa w sposób, który do złudzenia przypominał Harry'emu profesora Snape'a.

- Nie zabierasz jej ze sobą, prawda?

- Nie. - Powiedział wesoło. - A jeśli ktoś chce się ze mną o to kłócić, powinien zrobić to teraz.

Żaden z chłopców nic nie powiedział, więc Harry klasnął w dłonie.

- 'Obra, lecę.

Harry schował czerwony kamień, który przekształcił na podobieństwo tego prawdziwego, założył pelerynę niewidzialności i udał się do lochów.

***

- Idziemy teraz po profesora Snape'a, prawda? - Zapytał Theo.

- Jesteśmy częścią gangu. - Blaise powiedział ostrożnie. - Nie możemy sprzeciwić się planowi Harry'ego, ponieważ jako jego sojusznicy zgodziliśmy się go wspierać. Więc Draco, Ronald i ja nie możemy iść po Snape'a przynajmniej do północy.

Ron wpatrywał się twardo w Theo, dopóki drugi chłopak nie przewrócił oczami.

- W porządku - Westchnął. - Ale jeśli Potter spróbuje mnie za to zabić, oczekuję, że jeden z was będzie za mną murem.

Po tym, jak Theo opuścił pokój wspólny, Blaise zachichotał i podzielił się rozbawionym spojrzeniem z pozostałymi dwoma chłopcami.

- Może oczekiwać, czego chce. - Mruknął. - Ale ja na pewno nie stanę po przeciwnej stronie do Pottera.

Draco i Ron zgodzili się. Harry był przerażający, kiedy się złościł.

***

Harry poczuł lekkie ukłucie winy, gdy zobaczył Susan czekającą cierpliwie przed wejściem do pokoju wspólnego.

Nie mógł jednak ryzykować, że stanie jej się krzywda. Nie mógł też ryzykować, że go zdekoncentruje, musząc jej pilnować i ryzykując, że jemu samemu stanie się krzywda.

Uśpić ją, pomyślał z zaciśniętymi oczami.

Kiedy je otworzył, zobaczył, że Susan leży na ziemi i śpi. Spojrzenie zdrady na jej twarzy chyba mu się nie przywidziało.

Wszedł na trzecie piętro, mając nadzieję, że mu wybaczy, gdy się obudzi.

***

Harry uśmiechnął się, gdy otworzył drzwi korytarza i zobaczył, że olbrzymi pies już spał. Z boku pokoju grała harfa. Najwyraźniej stary dyrektor nie mylił się, myśląc, że ktoś będzie próbował ukraść kamień dzisiejszej nocy.

Przynajmniej nie muszę śpiewać, pomyślał z zadowoleniem, otwierając zapadnię.

Spojrzał w dół do dziury, ale nic nie dostrzegł.

No to do dzieła.

Harry gwałtownie szarpnął magią i wysłał pół tuzina unoszących się w powietrzu świateł Lumos, by usunęły roślinę, zanim skoczył.

Z perspektywy czasu był to cholernie głupi pomysł, bo zamiast wylądować na miękkiej roślinie, Harry uderzył w kamienną podłogę.

- Kurwa. - Sapnął.

Usiadł na podłodze w miejscu, w którym wylądował, otoczony unoszącymi się w powietrzu światłami i szybko się sprawdził. Kiedy upewnił się, że jest tylko obficie posiniaczony, wstał powoli i ruszył do sąsiednich drzwi.

Harry wszedł do pokoju z latającymi kluczami i natychmiast przywołał jedną z mioteł. Wzbił się w powietrze i przez chwilę się uśmiechał.

Latanie naprawdę było genialne.

Ostrożnie omiótł wzrokiem różne klucze, wypatrując tego dużego, srebrnego, którego użyli ostatnim razem. Po minucie ostrożnych poszukiwań uśmiechnął się, gdy go zobaczył. Niebieskie skrzydła klucza były wygięte, jakby ktoś niedawno użył go dość brutalnie.

Złapanie go tym razem było prawie łatwe w porównaniu do pierwszego razu.

Harry trzymał miotłę w dłoni, przyglądając się szachownicy w pokoju obok. Białe figury znajdowały się przed drzwiami, Harry z pewnością nie byłby w stanie przejść obok nich bez przeszkody.

Ale... czy mógłby po prostu przelecieć obok nich?

Roześmiał się głośno, gdy zdał sobie sprawę, że tak, mógłby po prostu przelecieć obok białych pionków.

Dumbledore był idiotą.

Zmniejszył miotłę i wsadził ją do kieszeni szaty razem z peleryną, będzie jej potrzebował, żeby później wrócić na zewnątrz.

Harry otworzył następne drzwi i prawie zdecydował się natychmiast zawrócić.

Co do kurwy.

Prawie zwymiotował od smrodu wewnątrz pokoju trolla. Był już wcześniej w pobliżu martwych ciał i nigdy nie pachniały wspaniale, ale nigdy nie był w pobliżu martwego stworzenia, które zostało pozostawione do gnicia w pokoju przez ponad miesiąc. Zakrył nos i przebiegł tak szybko, jak tylko mógł, do następnego pokoju.

Wziął kilka głębokich wdechów czystego powietrza wewnątrz sali eliksirów, zanim podszedł do stołu. Włożył do kieszeni fioletowy eliksir, który pozwoli mu wrócić do zapadni i po raz ostatni sprawdził kieszenie, zanim wypił ten właściwy.

Różdżka? Bezużyteczna, ale jest.

Peleryna? Jest.

Miotła? Jest.

Nóż? Jest.

Czerwony kamień? Jest.

Harry wziął głęboki oddech, przełknął eliksir i przeszedł przez płomienie.

***

W innej części zamku Severus Snape sumiennie oceniał egzaminy końcoworoczne uczniów.

Był zadowolony, że wszyscy uczniowie z wyższych klas zdali egzamin pisemny i rozważał wysłanie im wszystkim listów gratulacyjnych.

Z zamyślenia wyrwało go gorączkowe pukanie do drzwi jego gabinetu.

- Wejść. - Zawołał, zastanawiając się, jaki student mógłby go potrzebować o dziesiątej w nocy.

- Panie Nott. - Powiedział równo, dostrzegając wchodzącego do pokoju Theodore'a. - Wyniki testów będą dostępne dopiero rano po zakończeniu semestru.

Nott potrząsnął głową, podchodząc powoli do biurka.

- Nie dlatego tu jestem, proszę pana, muszę panu coś powiedzieć...

Severus słuchał tego, co mówił mu Theodore, prawie nie zauważając, że zgniótł w dłoni swoje ulubione pióro.

- Idź natychmiast do swojego dormitorium. - Wysyczał. - Nie mów nikomu, co mi powiedziałeś, rozumiesz?.

Theodore, bystry chłopiec, wyglądał na przerażonego i szybko wyszedł.

Severus zamierzał zabić Albusa Dumbledore'a i być może Harry'ego Pottera, a na pewno Kwiryniusza Quirrella.

Co jest, kurwa, nie tak z tymi ludźmi? pomyślał z irytacją, biegnąc na trzecie piętro. Cały cholerny zamek stracił wątek.

***

- Ty! - Harry sapnął. - Ale... myślałem, że to będzie Voldemort?

Quirrell uśmiechnął się do Harry'ego, a jego oczy rozbłysły ciemną czerwienią.

- Zakładam, że to twoja sprawka? - Zapytał spokojnie, gestem wskazując na potłuczone szkło, które pokrywało podłogę.

Harry wzruszył ramionami i obdarzył mężczyznę małym, ostrym uśmiechem.

- Nie, proszę pana, nie mam pojęcia, jak to się stało.

Quirrell wpatrywał się twardo w oczy Harry'ego, dopóki ten nie poczuł się trochę nieswojo, po czym zmarszczył brwi.

- Kłamiesz. - Powiedział chłodno. - Daj mi kamień Potter.

- Nope. - Harry wymamrotał, próbując zirytować mężczyznę. To zwykle działało na profesora Snape'a.

Lewe oko Quirrella drgnęło, zanim pstryknął palcami. Liny wyskoczyły z powietrza i owinęły się wokół Harry'ego.

- Masz ten kamień czy nie? - Zapytał, podchodząc bliżej.

- Nie tak to działa, nie? Musisz odpowiedzieć na moje pytania, jeśli chcesz, żebym ja odpowiedział na twoje.

- NIE BĘDĘ SIĘ Z TOBĄ BAWIŁ, CHŁOPCZE!

- Ja też się nie bawię. - Harry powiedział po prostu, pozwalając swojej magii rozpuścić liny wokół niego. - I nie nazywaj mnie chłopcem.

Spróbował wysłać własne liny wokół Quirrella, ale profesor szybko je rozwiał.

- Jesteś bardzo interesujący, Harry Potterze. - Mruknął cicho, rzucając Harry'emu zamyślone spojrzenie. - Masz kamień?

- Wiesz, gdzie jest Voldemort? - zapytał Harry, szybko uchylając się przed czerwoną klątwą, którą Quirrell posłał w jego stronę.

- Jest ze mną, gdziekolwiek pójdę. - Powiedział cicho Quirrell. - Spotkałem go, kiedy podróżowałem po świecie. Byłem wtedy głupim młodzieńcem, pełnym niedorzecznych pomysłów na temat dobra i zła. Lord Voldemort pokazał mi, jak bardzo się myliłem. Nie ma dobra i zła, jest tylko moc i ci, którzy są zbyt słabi, by jej szukać... Od tamtej pory wiernie mu służyłem, choć wiele razy go zawiodłem. Był dla mnie bardzo surowy. - Quirrell zadrżał nagle. - Nie wybacza łatwo błędów. Kiedy nie udało mi się ukraść Kamienia z Gringotta, był bardzo niezadowolony. Ukarał mnie... zdecydował, że będzie musiał mieć mnie na oku...

Harry przyglądał się Quirrellowi z zainteresowaniem. Nie tak wyobrażał sobie tę noc, ale mógł się z tym pogodzić.

- Co powiesz na zmianę stron? - Zapytał.

Quirrell roześmiał się.

- Nigdy nie poszedłbym za tym głupcem Albusem.

Harry strzelił w niego błyskawicą, którą Quirrell z łatwością rozproszył.

- Nie mówiłem o Dumbledorze, co? Jesteś całkiem sprytny i przebiegły, skoro udało ci się go oszukać, nie? Moglibyśmy być drużyną. - Zaproponował.

Quirrell zrobił pauzę i Harry pomyślał, że przez chwilę wyglądał na niemal zainteresowanego, zanim zadrwił i posłał w jego stronę kolejną klątwę.

- Już służę Mistrzowi, nie potrzebuję kolejnego.

Wysoki głos, który zdawał się pochodzić od samego Quirrella, odezwał się nagle;

- Pozwól mi z nim porozmawiać... twarzą w twarz.

- Mistrzu, jesteś pewien, że jesteś wystarczająco silny? - Quirrell zapytał z wahaniem.

- Jestem na to wystarczająco silny.

Harry patrzył, jak Quirrell rozwija turban na jego głowie.

- Co to, kurwa, ma być? - Wyszeptał.

Turban opadł. Głowa Quirrella wydawała się dziwnie mała bez niego. Potem obrócił się powoli.

Harry mógł krzyknąć z zaskoczenia, ale nie mógł wydać z siebie żadnego dźwięku. Tam, gdzie powinien być tył głowy Quirrella, była twarz, najstraszliwsza twarz, jaką Harry kiedykolwiek widział. Była kredowobiała, z rażącymi, czerwonymi oczami i szczelinami na nozdrza, jak u węża.

- Harry Potter... - Wyszeptała.- Widzisz, czym się stałem? - Twarz powiedziała. - Zwykłym cieniem... Mam formę tylko wtedy, gdy mogę dzielić cudze ciało... ale zawsze byli tacy, którzy chcieli wpuścić mnie do swoich serc i umysłów... kiedy zdobędę Eliksir Życia, będę w stanie stworzyć własne ciało... A teraz może dasz mi ten kamień, który masz w kieszeni?

Więc wiedział. Cofnął się i wyciągnął fałszywy kamień.

- A, to? - Zadrwił z twarzy. - Ile mi za to dasz?

- Nie bądź głupcem. - Warknęła twarz. - Lepiej ocalić własne życie i dołączyć do mnie...

Harry przechylił głowę i zastanowił się.

- Bylibyśmy partnerami?

Twarz wydała z siebie wysoki dźwięk, który Harry uznał za śmiech.

- Lord Voldemort nie ma sobie równych, chłopcze.

Harry rzucił w stronę twarzy klątwę tnącą.

- Mam na imię Harry. - Powiedział lekko.

- ZABIJ GO! - Ryknął głos.

Harry poczuł dłoń Quirrella na swoim nadgarstku. Natychmiast ostry jak igła ból przeszył jego bliznę. Miał wrażenie, że jego głowa zaraz pęknie na pół. Krzyknął, walcząc ze wszystkich sił, i ku jego zaskoczeniu Quirrell go puścił. Ból w jego głowie osłabł - rozejrzał się dziko, by zobaczyć, gdzie poszedł Quirrell, i zobaczył go skulonego w bólu, patrzącego na swoje palce - na jego oczach pokryły się pęcherzami.

- Złap go! ZŁAP GO! - Wrzasnął Voldemort ponownie, a Quirrell rzucił się, zwalając Harry'ego z nóg i lądując na nim, obiema rękami obejmując go za szyję - blizna Harry'ego niemal oślepiała go bólem, ale widział, jak Quirrell wyje w agonii.

- Nie dotykaj mnie, kurwa. - Harry sapnął tak głośno, jak tylko mógł.

- Mistrzu, nie mogę go trzymać - moje ręce - moje ręce!

A Quirrell, choć przygniatał Harry'ego do ziemi kolanami, puścił jego szyję i wpatrywał się osłupiały we własne dłonie - Harry widział, że wyglądały na poparzone, sine, czerwone i błyszczące.

- Więc zabij go, głupcze, i po sprawie! - Wrzasnął Voldemort.

- Odpierdol się. - Harry warknął.

Quirrell uniósł rękę, by rzucić śmiertelną klątwę, ale Harry instynktownie sięgnął i złapał Quirrella za twarz, planując dźgnąć go nożem.

- AAAARGH!

Quirrell stoczył się z niego, jego twarz pokryła się pęcherzami i wtedy Harry wiedział: Quirrell nie mógł dotknąć jego nagiej skóry, nie bez okropnego bólu. Zastanawiał się, czy ktoś może umrzeć od pęcherzy?

Miał nadzieję, że będzie miał okazję się przekonać.

Harry skoczył na nogi, złapał Quirrella za ramię i trzymał tak mocno, jak tylko mógł. Quirrell krzyczał i próbował zrzucić Harry'ego - ból w głowie narastał - nie widział - słyszał tylko irytujące wrzaski Quirrella i krzyki Voldemorta.

- ZABIJ GO! ZABIJ GO! - I inne głosy, może w głowie samego Harry'ego, wołające. - Potter! Harry!

Poczuł, jak ramię Quirrella wyrywa się z jego uścisku i spadał w czerń, w dół... w dół... w dół...

***

Coś złotego było tuż przed nim. Próbował odepchnąć to od twarzy, ale jego ręce były zbyt ciężkie.

- Potter, obudź się, bachorze. - Mruknął znajomy głos.

Harry zamrugał, a potem jeszcze raz, próbując zrozumieć, co widzi.

- Masz.

Ktoś podał mu okulary, a gdy zobaczył przed sobą twarze, odruchowo się wzdrygnął.

- Pro-profesor D-Dumbledore... - Rzucił niespokojne spojrzenie profesorowi Snape'owi, który siedział na krześle obok niego. - Co się dzieje?

Harry przełknął i rozejrzał się wokół. Zdał sobie sprawę, że musiał być w skrzydle szpitalnym. Leżał w łóżku z białą, lnianą pościelą, a obok niego znajdował się stół zastawiony czymś, co wyglądało jak połowa sklepu ze słodyczami.

- Prezenty od twoich przyjaciół i wielbicieli. - Powiedział Dumbledore, rozpromieniony. - To, co wydarzyło się w lochach między tobą a profesorem Quirrellem, jest całkowitą tajemnicą, więc oczywiście cała szkoła o tym wie.

Snape prychnął, najwyraźniej niezadowolony.

- Nie... Nie rozumiem. - Harry powiedział cicho. - Jak się tu dostałem? Gdzie jest Quirrell?

- Trochę do tyłu jesteś z informacjami, mój drogi chłopcze. - Dumbledore uśmiechnął się do niego łagodnie.

Harry starał się nie skrzywić na pieszczotliwy sposób, w jaki zwracał się do niego "mój drogi chłopcze".

Żałosna sierota, przypomniał mu w głowie głos, który brzmiał trochę jak Snape.

- Jesteś w Skrzydle Szpitalnym od trzech dni. - Snape mu powiedział.

- Ale... gdzie jest Quirrell?

Dumbledore westchnął, ale uśmiechnął się do Harry'ego z tymi swoimi niebieskimi oczami.

- Widzę, że nie dasz się odwieść od pytania. Jak sobie życzysz. Profesor Snape zdołał przedostać się do komnaty niedługo za tobą. Uniemożliwił Kwiryniuszowi zabranie kamienia. Chociaż przed jego przybyciem radziłeś sobie bardzo dobrze.

Harry zauważył, że wciąż nie odpowiedział, gdzie był Quirrell. Więc prawdopodobnie nie żył.

Skinął na Harry'ego z aprobatą.

- Więc gdzie jest teraz kamień? - Harry zapytał ostrożnie, spoglądając w dół na swój koc.

- Został zniszczony. - Dumbledore powiedział uroczyście. - Zniszczyłem go tak szybko, jak dotarłem na miejsce, choć trzeba przyznać, że nie dość szybko. Severus też był prawie za późno, gdyby nie był tak szybki, prawdopodobnie byś zginął.

Harry zachował obojętny wyraz twarzy.

- Ale Voldemort nie zginął, co?

Zerknął na Dumbledore'a i zobaczył, że ten wciąż się do niego uśmiecha.

- Nie, Harry. Wierzę, że znajdzie inny sposób na powrót. Niemniej jednak, chociaż może tylko opóźniłeś jego powrót do władzy, będzie potrzebował kogoś innego, kto będzie gotowy stoczyć bitwę, która wydaje się przegrana następnym razem - a jeśli zostanie opóźniony ponownie i ponownie, może nigdy nie powróci do władzy.

Więc naprawdę chce, żeby był tarczą przeciwko Voldemortowi...

Harry przytaknął, ale szybko przestał, bo rozbolała go głowa.

- Jestem jednak zaskoczony, że nie próbował przeciągnąć cię na swoją stronę. - Dumbledore obrzucił Harry'ego spojrzeniem, które sprawiło, że wrócił wzrokiem do swoich kolan. - Zawsze szukał tych, którzy mieli władzę. Którą. - Zaśmiał się lekko. - Musimy przyznać, że wydajesz się mieć.

Harry zadrwił w myślach: "Wydaje się, że tak", co można powiedzieć, kiedy prawdopodobnie właśnie zabił człowieka gołymi rękami.

Harry wzruszył ramionami i spojrzał na Snape'a, który wpatrywał się w niego równie uważnie jak Dumbledore.

- Próbował, ale powiedziałem mu, że nie chcę być jego podwładnym. - Harry powiedział.

To nie było kłamstwo. Nie chciał być podwładnym. Wspólnikiem? Być może. Mieć "Mistrza", jak nazywał go Quirrell? Nigdy.

Dumbledore uśmiechnął się do Harry'ego i poklepał go po kolanie.

- Ci z nas, którzy mają dobroć w sercach i światło w umysłach, nigdy nie zrozumieją deprawacji takich jak Voldemort.

Nie był ani trochę subtelny, co?

Harry odchylił się na poduszce i udał małe ziewnięcie.

- Tak, proszę pana. - Powiedział grzecznie.

- Dobrze, zostawię profesora Snape'a, by pouczył cię, jak ważne jest trzymanie się z dala od zakazanych korytarzy, a potem będziesz mógł trochę odpocząć. - Dumbledore mrugnął do Harry'ego, po czym opuścił skrzydło szpitalne, nucąc dziwną melodię.

- Jesteś kompletnym kretynem, Potter. - Snape powiedział chłodno w chwili, gdy drzwi szpitala się zamknęły. - Nie mogę sobie wyobrazić, jaki rodzaj arogancji napędzał twoją fantazję o stawieniu czoła i zabiciu Czarnego Pana w pojedynkę.

Harry spojrzał na Snape'a i wykrzywił jedną stronę ust w parodii uśmiechu. Nawet jeśli był on prawdopodobnie zbyt ostry, by uznać go za przyjazny.

- Quirrell nie żyje, co? To dlatego Dumbledore nie chciał mi powiedzieć, gdzie on jest?

- Owszem. - Snape odpowiedział prosto.

Harry uśmiechnął się szczerzej do profesora.

- Chyba nie byłem aż tak arogancki, co?

Snape przewrócił oczami i skrzyżował ramiona.

- Prawie umarłeś, kretyński dzieciaku.

- O tak, dzięki wielkie za ratunek. Chyba mam u ciebie dług?

Tak naprawdę nie chciał być niczyim dłużnikiem, ale Snape prawdopodobnie nie zechciałby od niego niczego strasznego.

Prawdopodobnie.

- Nie, nie masz. Jesteśmy kwita.

Harry spojrzał na niego zaskoczony.

- Nigdy nie uratowałem ci życia...?

Profesor parsknął, co Harry'ego nigdy nie przestawało bawić u tak stoickiego człowieka.

- Twój ojciec kiedyś to zrobił. Miałem wobec niego dług życia, którego nie byłem w stanie spłacić. Więc teraz... - Gestem wskazał na siebie i Harry'ego. - ...jesteśmy kwita.

- Huh. - Harry pomyślał o tym i o wszystkim, co wiedział o kulturze Czarodziei i doszedł do wniosku, że to miało sens, że długi życia mogły być pokoleniowe. - 'Obra w takim razie.

- Sugeruję, żebyś odpoczął Potter, twoi przyjaciele irytują mnie co godzinę o kolejne wieści. Jestem pewien, że wkrótce się zjawią, by obsypać cię pochwałami za bycie absolutnym imbecylem.

Harry uśmiechnął się i oparł o poduszkę.

- Mogę najpierw zadać jedno pytanie?

Snape uśmiechnął się do niego i pochylił lekko głowę.

- Zwykłe warunki?

Harry skinął głową.

- Kiedy dotknąłem Quirrella, zaczął się palić. Ale nie użyłem do tego magii, co? Jak to się stało? Wiesz?

Snape przyglądał się swoim palcom, zastanawiając się nad odpowiedzią. Harry już miał zrezygnować z odpowiedzi, gdy mężczyzna w końcu się odezwał.

- Jedyną odpowiedzią, jaką mam dla ciebie, jest teoria Albusa. Uważa, że kiedy twoja matka umarła, nie została po prostu zamordowana. Poświęciła się. Stanęła w obliczu klątwy zabijającej, by ocalić ci życie. Jest to rzadki rodzaj magii ofiarnej, który musiała zaplanować z wyprzedzeniem, który pozwala ci nosić tę ofiarę we krwi. Tak długo, jak ofiara Lily jest w twojej krwi, a nie w innych, człowiek, któremu się przeciwstawiła, nie jest w stanie cię dotknąć.

Harry wpatrywał się w Snape'a, dopóki ten nie podniósł ciemnych oczu.

- Wierzysz w to?

- Wierzę. - Powiedział. - Twoja matka była geniuszem. Wiedziała, że wasza rodzina jest na celowniku. Nie wątpię, że spędziła jak najwięcej czasu, badając sposoby na utrzymanie przy życiu swojego chaotycznego demona.

Harry skinął głową, ignorując obelgę, i ponownie opadł na plecy.

- Dlaczego w ogóle chciał zabić moją rodzinę?

Harry zobaczył, jak Snape wzrusza ramionami, poruszony czy zdenerwowany?

- Sądzę, że nasza umowa dotyczyła po jednym pytaniu od każdego.

Harry zmrużył oczy, ale skinął głową. Miał rację. Może Draco wkrótce będzie miał dla niego odpowiedź.

- 'Obra, w takim razie śmiało.

Snape, który wcześniej wyglądał na niemal zdenerwowanego, spojrzał na Harry'ego ostrym wzrokiem.

- Gdzie jest prawdziwy kamień? - Wyszeptał.

Snape był cholernie genialny, pomyślał Harry z niemałym podziwem.

- Zniszczony, co? Tak powiedział Dumbledore. - Opowiedział niewinnie.

Snape skrzywił się i kontynuował wpatrywanie się w niego.

- Oto, co moim zdaniem się stało. - Powiedział powoli. - Wierzę, że wyruszyłeś, by pomścić śmierć swoich rodziców na podstawie rozmowy, która została zainscenizowana na twoją korzyść. Wierzę, że zabrałeś ze sobą fałszywy kamień. Wierzę również, że gdyby Czarny Pan zaoferował ci partnerstwo zamiast miejsca jako podwładnego, dołączyłbyś do niego. Wierzę również, że prawdziwy kamień jest ukryty gdzieś w twoim posiadaniu. Czy któreś z tych przekonań jest błędne?

Harry rozpromienił się. Miło było zostać przez kogoś zrozumianym.

- Profesorze, nie mam pojęcia, o co ci chodzi. - Powiedział niewinnie. - Uznałem, że rozmowa była zbyt głośna, by być prywatną, nie jestem głupi, wiesz? Ale to co ludzie muszą wiedzieć, to że powiedziałem Voldemortowi "nie", a Dumbledore powiedział, że sam zniszczył kamień.

- Jesteś huraganem chaosu, Potter. - Snape jęknął. - Powinienem przejść na emeryturę.

Harry roześmiał się.

- Nie jesteś jeszcze wystarczająco stary, a poza tym, kto wie, co wydarzy się w przyszłym roku?

Snape, z jakiegoś powodu, jęknął jeszcze głośniej.

***

- Harry!!!

Harry podniósł wzrok znad fotoksiążki, którą zostawił mu Dumbledore, wypełnionej zdjęciami jego rodziców, i uśmiechnął się, gdy zobaczył Hermionę pędzącą w jego stronę.

- Miona, cześć chłopaki!

Reszta jego grupy okrążyła jego łóżko, a on uśmiechnął się do nich wszystkich, zadowolony, że widzi ich osobiście.

- Ty absolutny, kompletny, cholerny kretynie! - Wrzasnęła Susan. - Jak mogłeś!

Harry nie udawał, że jej nie rozumie, więc tylko wzruszył ramionami i zaoferował jej mały uśmiech.

- Było łatwo, co? Po prostu nie chciałem, żeby stała ci się krzywda.

Susan spojrzała na niego i Harry poczuł, jak zaczyna się odsuwać na poduszki. Może jednak nie odzyska swojego przyjaciela?

Susan nachyliła się do niego, ignorując jego desperacką ucieczkę do tyłu.

- Jeśli jeszcze raz to zrobisz, zabiję cię. - Przysięgła cicho.

...Co w sumie rozśmieszyło Harry'ego.

- Możesz spróbować, ale myślę, że trudno mnie zabić, co? - Zapytał, ocierając łzy śmiechu z oczu.

Ron, Theo i Blaise roześmiali się, ale Harry pomyślał, że Draco, Neville i Hermiona wyglądali na równie niezrażonych, co Susan.

- Naprawdę się martwiliśmy. - Neville powiedział cicho.

- Profesor Snape nie opuścił twojego boku, odkąd przybyłeś do szpitala. - Draco mu powiedział. - Myśleliśmy, że możesz umrzeć.

Harry nie przeoczył lekkiego drżenia w głosie Draco. Wzdrygnął się, czując się nieswojo, gdy wszyscy się na niego gapili i wydawali się tacy... zmartwieni?

- Cóż, nie jestem martwy, więc... no. - Poruszył palcami dla dramatycznego efektu.

Ron parsknął, ale Susan wyglądała, jakby była o krok od przyłożenia mu.

Co, najlepszy przyjaciel czy nie, skończyłoby się źle dla czarownicy.

- Wszyscy mówią o tym, co się stało. - Blaise wyszeptał. - Ale nikt nie wie na pewniaka. Powiesz nam?

Harry napotkał ich wyczekujące spojrzenia i uśmiechnął się niepewnie.

- Dobra, słuchajcie...

Harry opowiedział im o swojej podróży w dół zapadni i spotkaniu z Quirrellem i Voldemortem, nie szczędząc szczegółów. Pozostałe dzieci były wspaniałą publicznością, sapały we wszystkich właściwych miejscach, a Harry usłyszał nawet, jak Miona szepcze "kurwa". Co go rozbawiło.

- Powiedziałeś Czarnemu Panu, żeby się odpierdolił? - Szepnął Draco, przerażony.

- Ta.

- Dumbledore nie wie o prawdziwym kamieniu? - Ron zapytał cicho.

- Nope.

- Co zamierzasz z nim zrobić? - Zapytał Nott.

Harry wzruszył ramionami, miał pomysł, ale nie chciał się nim dzielić, co?

- Jeszcze nie wiem.

- I powiedziałeś Voldemortowi, że dołączysz do niego tylko wtedy, gdy będziecie na równi? - zapytał Blaise.

- Ta. Ale i tak zamierzałem ich zabić, co? Nadal zamierzam. Zabił moją mamę i tatę.

Ron skinął głową z aprobatą.

- Dobra strategia.

- Chcę do was dołączyć. - Neville powiedział cicho, natychmiast zwracając na siebie wszystkie spojrzenia.

- Ta? Do gangu? - Zapytał Harry. - Dlaczego teraz?

Neville spojrzał na ziemię i wzruszył ramionami.

- Chcę pomóc za-zabić V-Voldemorta.

- Brawo, Nev. - Ron poklepał go po ramieniu.

- Spoko. - Harry odpowiedział spokojnie. - Neville wchodzi, nie zapomnij o zasadach. - Dodał surowo. - Nie jestem winien żadnych przysług i nie zdradzaj żadnych sekretów. - Zerknął na Hermionę i Notta i uniósł brwi. - Ktoś jeszcze?

Spojrzeli na siebie krótko, po czym rzucili Harry'emu niemal identyczne spojrzenia.

- Będę twoją przyjaciółką, ale nie dołączę do gangu. - Hermiona powiedziała z dumą.

Nott wzruszył ramionami.

- A mój ojciec chce, żebym poczekał, aż będę starszy, by zawrzeć jakiekolwiek formalne sojusze. Chociaż. - Uśmiechnął się niepewnie do Harry'ego. - Możesz mi mówić Theo, skoro jesteśmy przyjaciółmi, jeśli chcesz.

- 'Obra, Theo, jeśli zmienisz zdanie, po prostu napisz do mnie do domu Blaise'a.

- Jedziesz do Włoch?! - Wrzasnęła Hermiona. - To niesamowite! Zawsze chciałam tam pojechać! - Zaczęła nawijać o kulturze Czarodziei w innych krajach, ale Blaise przerwał jej śmiechem.

- Nie idziemy zwiedzać. - Mruknął z uśmiechem. - Harry i ja spędzimy tak dużo czasu, jak to tylko możliwe, nie robiąc absolutnie nic.

Harry zauważył, że Draco się wiercił, wyglądając, jakby chciał się odezwać.

- Co jest, Draco? - Harry zapytał lekkim głosem. - Coś nie tak?

- Nie. - Draco odpowiedział uparcie, wpatrując się w podłogę.

Harry uśmiechnął się w jego stronę, wiedząc, że prawdopodobnie umiera, by powiedzieć Harry'emu o tym, że chce, by przyjechał do niego latem.

Dramatyczny palant, pomyślał z sympatią.

- Kiedy wracasz od Blaise'a? - Zapytała Susan.

Harry wiedział, że pójdzie do Draco na jego urodziny, dzięki profesorowi Snape'owi, ale wzruszył ramionami.

- Nie wiem, przypuszczam, że po kilku tygodniach, czemu?

- Bo moja ciocia Amelia powiedziała, że możesz wpaść tego lata, właśnie to chciałam ci powiedzieć.

Harry już to wiedział i domyślił się, że właśnie o tym chciała z nim porozmawiać, ale ucieszył się, że oferta była wciąż otwarta.

- Ta? Byłoby czadowo. Po prostu daj mi znać, kiedy.

Susan uśmiechnęła się i chwyciła jedną z jego dłoni, ściskając ją mocno.

- Cieszę się, że nie umarłeś. - Powiedziała cicho.

- Ja też. - Harry uśmiechnął się do niej.

- Wszyscy cieszymy się, że żyjesz. - Ron zapewnił go, zanim spojrzał na stolik. - Zwłaszcza, że możesz podzielić się cukierkami z przyjaciółmi. - Ron pokręcił brwiami, rozśmieszając Harry'ego.

Harry rzucił pudełka ze słodyczami innym dzieciom - swoim przyjaciołom - i śmiał się razem z nimi, gdy próbowali fasolek różnych smaków.

 

Forward
Sign in to leave a review.