
Amanda Griffin
Dosłownie nikt nie pałał miłością do zajęć prowadzonych przez profesora Binnsa. Nic w tym dziwnego, jako duch zanudzał wszystkich swoich uczniów na śmierć. Jedna Sonia przez długi czas łudziła się, że nadejdą lepsze dni. W końcu nie można wiecznie uczyć się tylko o buntach goblinów. Równie szybko ta nadzieja odeszła, gdy usłyszała na własne uszy, że najważniejszym wydarzeniem starożytności było porzucenie przez te stworzenia nomadycznego stylu życia. Teraz dziewczyna była już pewna. Binns wygrzebałby swoje ukochane gobliny nawet z epoki dinozaurów, których nigdy nie widziały na oczy.
Po wyjściu z zajęć dla grupy zaawansowanych, przyjrzała się skrajnie zaspanym twarzom swoich kolegów. Kompletnie nie rozumiała jak mogli być tacy obojętni względem oczywistego problemu jaki stanowił nauczyciel historii magii. Chciało jej się wręcz krzyczeć z bezsilnej złości. Dlaczego jeszcze nikt nie zgłosił Dumbledorowi tej wyraźnej skazy na reputacji szkoły? Te lekcje nie miały służyć jako przerwa na drzemkę dla uczniów. Powinny raczej rozbudzać w nich chęć poznania własnych korzeni oraz wyciągnięcia wniosków z przeszłości, dzięki czemu będą mogli ulepszyć przyszłość.
Już ona charłaczka, lepiej poradziłaby sobie w prowadzeniu lekcji od Binnsa. Daty wcale nie były najistotniejsze jak twierdził. Wystarczyłoby tylko bardziej skupić się na sylwetkach znanych czarodziejów, którzy zmielili losy całego świata. Odnalezienie w nich zwykłych ludzi, aby zainspirować uczniów do osiągania własnych celów. Zarysowanie konfliktu czarodziejów i mugoli rzuciłoby też zupełnie inne światło na niemagiczną społeczność. Taki wielki zmarnowany potencjał.
Gdyby głębiej się nad tym zastanowić, to wcale nie był taki zły pomysł. W końcu to ostatecznie pracoholizm doprowadził profesora Binnsa do nie zaakceptowania własnej śmierci. Wolał zdecydować się na bierne egzystowanie pomiędzy światami, nie widząc innego sensu swojego istnienia. Może nadszedł czas, aby znalazł nowe hobby. Najlepiej takie nie związane z goblinami. Nawet duchy powinny zdawać sobie sprawę, że kiedyś trzeba przejść na zasłużoną emeryturę.
Choć może przez Sonię przemawiała czysta zazdrość. Zawsze chciała uczyć historii magii, a ostatnio spotykało ją tyle dobrych rzeczy, że nie wiedziała już gdzie leżał umiar. Nic nie mogła na to poradzić. To było takie ludzkie, pogrążać się w samolubnych pragnieniach. A jednak z jakiegoś powodu nadal nie czuła się z tym dobrze. Jakby to co czyniło ją szczęśliwą, równocześniej było czymś złym. Tak, skłonność do samobiczowania to kolejna słabość z którą toczyła nieustanny bój.
— Mógłbym ci na chwilę przeszkodzić panno Shafiq?
Sonia wpadła na Dumbledore'a zupełnie jakby przywołała go myślami. Ogarnęły ją nerwowe dreszcze na samą możliwość, że mógł użyć na niej legilimencji. Pozbawić prywatności bez żadnego wysiłku jak Voldemort. Szybko zrugała się za takie nastawienie. To byłoby niezgodne z zasadami szkoły. A poza tym dyrektor nigdy nie zrobiłby czegoś takiego własnym podopiecznym, których obiecał chronić.
— Oczywiście, właśnie skończyłam dzisiejsze zajęcia — odpowiedziała szybko.
— Muszę z tobą koniecznie porozmawiać o pewnym incydencie. Najlepiej w moim gabinecie, nie chciałbym niepotrzebnie mieszać w to innych uczniów. Proszę za mną, Sofijo. — Wykonał zapraszający gest ręką.
Ruszyła za nim, nie mając innego wyboru. Towarzyszyło jej przeczucie, że wie co takiego zrobiła, aby zasłużyć sobie na dywanik u dyrektora. Nie, była wręcz pewna czym zawiniła. Przebywaniem tam, gdzie nie powinna. I ta wiedza wcale jej się nie podobała. Regulus z pewnością się wścieknie, gdy dowie się jak bardzo była nieostrożna.
Starszy czarodziej zatrzymał się przy posągu gargulca z niedgadnionym wyrazem twarzy, aby wypowiedzieć jedno słowo. Sonia ledwo zdołała je dosłyszeć. Dumbledore. Charłaczka musiała przyznać, że jego własne nazwisko było dość osobliwym wyborem na zabezpieczenie wejścia do gabinetu dyrektora Hogwartu. Mogło to świadczyć o jego ponadprzeciętnej inteligencji, ale i też o skrajnej głupocie.
Na szczycie schodów, Sonia pozwoliła Dumbledorowi otworzyć sobie drzwi z kołatką w kształcie gryfa. W normalnych warunkach rozejrzałaby się po pomieszczeniu, ale nie chciała wydać mu się jeszcze bardziej podejrzana niż w rzeczywistości była. Dlatego grzecznie usiadła naprzeciw biurka dyrektora, ignorując postacie wychylające się z ram obrazów.
— Mam nadzieję, że zadomowiłaś się już w naszej szkole, a inni uczniowie okazali ci dużo życzliwości oraz wsparcia na które sobie zasłużyłaś — rozpoczął przesłuchanie dość niepozornie.
— Oczywiście, panie dyrektorze. Czuję się tu naprawdę dobrze. Puchoni przyjęli mnie z otwartymi ramionami — próbowała unikać jego wzroku. — Jeszcze raz bardzo dziękuję za zaproszenie.
— Ależ nie ma za co — zapewnił. — A więc panno Shafiq, chciałbym cię o coś szczerze zapytać. Doszły do mnie plotki, że ktoś łudząco podobny do ciebie, kręcił się przedwczoraj po dormitoriach Gryfonów i przeszukiwał ich rzeczy osobiste bez wyraźnego powodu. Czy mogłabyś mi wyjaśnić ten nieprawdopodobny zbieg okoliczności? Może masz siostrę bliźniaczkę o której nie wiem?
Policzki Soni zrobiły się całe czerwone ze wstydu. Najchętniej zapadłaby się pod ziemię. Rzeczywiście dostała się do części zamku należącej do Gryffindoru dzięki drobnej pomocy Edana. Chłopiec chętnie zdradził jej hasło wymyślone przez Grubą Damę bez zbędnych pytań. Wystarczyło znaleść tylko odpowiedni moment, aby przeszukać pokoje.
Dumbledore w zasadzie mylił się w jednym. Była tam znacznie więcej niż tylko jeden raz. Osobno musiała sprawdzić dormitoria młodszych uczniów, a następnie starsze roczniki. Trudno było dopasować się w czasie, ale i tak spróbowała. Sonia wkradała się do środka, gdy większość uczniów miała poranne zajęcia. Sama miała w tym czasie wolne bo nie brała udziału w lekcjach transmutacji. Nie przejmowała się zbytnio obecnością pojedynczych Gryfonów zajętych własnymi sprawami. Zawsze mogła powiedzieć, że przyszła odwiedzić przyjaciół.
Pomimo swoich wysiłków, Soni nie udało się znaleść niczego co mogłoby należeć do Amandy Griffin. Wszystkie miejsca mogące służyć za tajną skrytkę, były puste lub wypełnione szpargałami innych Gryfonów. To właśnie przedwczoraj ostatecznie się poddała. Z rezygnacją musiała przyznać, że poniosła porażkę. Dalsze poszukiwania były bezcelowe. Wtedy uznała to za nieistotne, ale wychodząc z jednego z dormitoriów, mignęły jej w oddali fale rudych włosów. Najwidoczniej właśnie ta dziewczyna doniosła na nią dyrektorowi. Nie wątpiła, że wpakowała się w prawdziwe kłopoty.
— Mój przyjaciel Horacy wspominał też, że ty i Regulus odbyliście z nim przemiłą pogawendkę o jego byłych uczniach — dodał niezrażony tym, że Sonia zaniemówiła. — Zupełnie jakbyście próbowali niezbyt dyskretnie wypytać go o Toma Riddle'a. Oczywiście nie oskarżam was o nic złego. Jestem całkowicie pewien, że istnieje racjonalne wytłumaczenie dla tej całej sytuacji.
Przez chwilę dziewczyna zapomniała jak się oddycha, ale równie szybko odzyskała kontrolę nad własnym ciałem. Nie mogła w końcu milczeć w nieskończoność. Doszła do wniosku, że ukrywanie przed Dumbledorem prawdy nie miało już większego sensu. Sam domyślił się wszystkiego, wyciągając wszystkie ich karty na stół. Trzeba było schować dumę do kieszeni i przyznać się do wszystkiego. Regulus z pewnością jej to wybaczy. Była wojna, a sprawą powinni zająć się dorośli z Zakonu Feniksa. Kto wie, może Dumbledore pomoże im odkryć sekrety Lorda Voldemorta?
Sonia poukładała sobie wszystkie fakty w głowie, aby następnie przedstawić wszystko czego dowiedziała się razem z Regulusem. Z każdym jej słowem, uśmiech dyrektora stawał się coraz słabszy. W pełni rozumiała, że stworzona przez nią teoria jest równie dziurawa jak szokująca. To jednak ani trochę nie przygotowało Puchonki na jego ostateczną reakcję.
— Nie dziwię się, że nic tam nie znalazłaś. Osobiście przeszukałem dormitorium Amandy Griffin, gdy jej ojciec poprosił o wydanie rzeczy córki rodzinie. Nie zostało nic podejrzanego. Już o to zadbałem. — Gwałtownie wstał z fotela i podszedł do stołka z kamienną misą.
— Przepraszam? — dopytała Sonia na wypadek, gdyby się przesłyszała.
— Powiedzmy, że dziewczyna miała dość niebezpieczne myśli, które nie nadawały się do upublicznienia. — Zaczął przeszukiwać fiolki w szafce i wlewać ich zawartość do naczynia. — Na szczęście mam kilka informacji z pewniejszych źródeł. Mam nadzieję, że historia magii była twoją ostatnią lekcją na dziś. To może chwilkę potrwać.
Zanim zdążyła cokolwiek na to odpowiedzieć, Dumbledore dotknął palcem srebrnoszarej substancji, aby następnie zostać wciągniętym do środka misy. Sonia na ten widok krzyknęła z przerażenia i niemal od razu podbiegła do magicznego przedmiotu. Oparła dłonie o jego krawędzie. Przed jej oczami rozciągnęły się liczne pasma myśli. Wtedy zrozumiała, że miała przed sobą starożytną myślodsiewnię Hogwartu.
— Musisz naruszyć powierzchnię — podpowiedział jej jeden z obrazów byłych dyrektorów.
Tyle sama już zdążyła się domyśleć, ale nie zamierzała się spierać. Dziwiło ją tylko czemu Dumbledore nie powiedział jej tego wszystkiego zanim nie zniknął we wspomnieniu. Regulus najwidoczniej miał rację. Obecny dyrektor Hogwartu był naprawdę specyficzną postacią. Pokręciła głową z rezygnacją i wykonała odpowiedni ruch ręką.
Sonia poczuła krótki ucisk w żołądku, aby w jednej chwili stracić grunt pod nogami. Spadała aż w końcu uderzyła o twardą podłogę. Nie spodziewała się, że misa wciągnie ją akurat do dormiotoriów Gryfonów. Tym razem była to jednak część przeznaczona dla chłopców. Czekał już na nią Dumbledore, który najwyraźniej nie chciał przerywać panującej tu ciszy.
Na jednym z łóżek siedział kilkunastoletni chłopak o nienaturalnie wielkich rozmiarach. Skręcał palce w dłoniach jakby się czymś okropnie denerwował. Wzdrygnął się cały, gdy do pokoju weszła dziewczyna z fotografii Slughorna. Sonia zauważyła, że w tamtym czasie jej twarz nie była aż tak strasznie blada, a kolor włosów intensywniejszy.
— Naprawdę myślałeś, że się tu przede mną schowasz Hagridzie? To ja powinnam się ciebie bać, nie odwrotnie. — Uniosła brew najwyraźniej rozbawiona jego gwałtowną reakcją. — To nie ja hoduję w lochach zamku ogromną akromantulę.
— To dopiero dziecko — poprawił ją.
— No dobrze, mały krwiożerczy potwór znalazł sobie upodobanie w naszym zamku.
Wydawałoby się, że Gryfonka niemal natychmiast pożałowała swoich słów. Hagrid zaniósł się gwałtownym szlochem. Jego ogromne łzy spływały mu po brudnych policzkach, które próbował otrzeć ogromnymi pięściami. Widząc to, Amanda usiadła obok niego i pozwoliła młodszemu koledze się do siebie przytulić.
— Holipka! Aragog potrzebował mojej pomocy! Ja nie mogłem zostawić go tam całkiem samego! Bez mamy! — jęczał głośno. — Nie chcę, żeby mnie wyrzucili ze szkoły! Co by na to powiedział mój biedny tatuś? Był taki dumny...
— Cicho Hagridzie, wszystko będzie dobrze — zapewniła go uspokajająco. — Wiem, że zrobiłeś to z dobroci serca. Nikomu o tym nie powiem. Obiecuję ci.
— Nawet Tomowi? — zwątpił.
— Nie, jemu też nie. Jego i tak obchodzi tylko moje nazwisko — posmutniała, a następnie lekko zakaszlała. — Pomyślałby, że to wszystko zmyśliłam.
— Jesteś chora Amando?
— To tylko kaszel, nic poważnego — głos Gryfonki lekko zadrżał, ale uśmiech nie zszedł jej z twarzy.
Soni trudno było stwierdzić czy Amanda po prostu go okłamała czy naprawdę chciała w to uwierzyć. Nie wyglądała na kogoś zdolnego do manilulacji, miała szczere i wesołe usposobienie. Byłaby ostatnią osobą, którą ktoś podejrzewałby o niecne zamiary. Jak widać pozory mogły mylić. Dumbledore natomiast wydawał się nieporuszony jakby przysłuchiwał się tej rozmowie już tysiące razy.
— Kilka miesięcy później z Tomem oskarżyła Aragorna o przyczynienie się do śmierci jednej z uczennic — dopowiedział dyrektor. — Jednak na osobności poprosiła mnie, abym mimo to pozwolił Hagridowi zostać na terenie szkoły.
Scena się rozwiała i tym razem znaleźli się na Błoniach Hogwartu. Wyglądało to na zajęcia obrony przed czarną magią przeprowadzane na świeżym powietrzu. Barczysty nauczyciel z długą brodą egzaminował klasę, wypuszczając ze skrzyń różnorodne potwory. Zadaniem nastolatków było je pokonać w jak najkrótszym czasie.
W zajęciach brała też udział Amanda, która stanęła na samym końcu kolejki. Wyglądała jakby właśnie otrzymała pocałunek od dementora. Z niebieskich oczu znikł wesoły blask, a w dłoniach oprócz różdżki ściskała też chusteczkę. Stojąca przed nią koleżanka próbowała bezskutecznie nawiązać z nią rozmowę. Gryfonka nie reagowała na żaden dźwięk, całkowicie zatopiona we własnych mrocznych myślach.
W końcu nadeszła jej kolej, a nauczyciel zachęcił ją do przyjęcia odpowiedniej postawy. Już zanim otworzył skrzynkę, Sonia domyśliła się jak wielki błąd popełnił. Bogin zamienił się przed nią w Kostuchę. Różdżka wypadła Amandzie z ręki, a ciało ogarnęły drgawki czystego przerażenia. Nauczyciel próbował interweniować i ją uspokić, ale było za późno. Krzywda już się stała. Dziewczyna uciekła z zajęć nie potrafiąc spojrzeć nikomu w oczy.
Dumbledore nie zważając na wyraźny opór Soni, podążył za śladem Gryfonki. To było nieprawdopodobne, a jednak wydawało się całkowicie prawdziwe. Charłaczka była pod ogromnym wrażeniem mocy, którą posiadała myślodsiewnia. Czyżby pomimo, że nie było to wspomnienie należące do Amandy Griffin, mogli bez ograniczeń śledzić jej poczynania? No cóż, nikt oprócz niej tego nie sprawdzi.
Okazało się, że prefektka Gryffindoru siedziała samotnie na trawie, mocząc od niechcenia stopy w stawie. Najwyraźniej nie chciała nikogo widzieć. Muskała tylko palcami chustkę, która nasiąkła kilkoma kroplami świeżej krwi.
Jednak jej ponure rozmyślania przerwało nadejście Toma Riddle'a.
— Nie chcę cię teraz widzieć. Po prostu daj mi spokój, dobra? — wyszeptała do niego cicho, nawet się nie obracając.
— Nie chciałem ci przeszkadzać, ale zgubiłaś różdżkę. To byłoby nierozważne ją tam zostawić — wytłumaczył się rzeczowo, a następnie wyciągnął przedmiot w jej stronę. — Wiesz, to w sumie ciekawe. Mamy tego samego bogina.
To przekonało Gryfonkę, aby obróciła się w jego kierunku. Niebieskie oczy pełne łez spotkały się z jego przeszywającym spojrzeniem. Uśmiechnął się do niej tak czarująco, że na chwilę zapomniała o swoim wcześniejszym postanowieniu i pozwoliła mu się do siebie zbliżyć. On wykorzystując tą chwilę słabości, zaczął osnuwać wokół niej swoje sieci kłamstw i manipulacji. Trzeba było przyznać, młody Tom Riddle był doskonałym aktorem.
— Przyznaję, kiedy cię pocałowałem nic do ciebie nie czułem. Byłem przekonany, że jesteś typową płytką Gryfonką. Wiecznie się śmiałaś z tymi swoimi przyjaciółeczkami — poprawił swój mundurek zanim zdecydował się usiąść obok niej. — Dzisiaj zdołałaś mnie zaskoczyć. Może mamy więcej wspólnego niż myślałem. Jak to się u ciebie narodziło?
— Co dokładnie? — nie zrozumiała pytania.
— Paniczny lęk przed śmiercią — wyjaśnił.
— Miałam z nią do czynienia od dziecka. Patrzyłam jak ta sama choroba wyniszczyła moją matkę. Powoli zanikała na moich oczach. Tak bardzo cierpiała, tylko po to by na końcu i tak odejść. — Przyciągnęła do siebie kolana. — Nie mogę znieść myśli, że tyle rzeczy ma mnie tak po prostu ominąć...
— A gdybym ci powiedział, że pokonanie śmierci jest możliwe?
Amanda prychnęła cicho, całkowicie przekonana, że Tom stroił sobie z niej żarty. Jednak on wydawał się mówić całkowicie poważnie. Analizował jej twarz z taką uwagą jakby była ciekawym obiektem doświadczalnym, którego reakcje nieustannie go zaskakiwały.
— Od zawsze się nad tym zastanawiałem. Chcesz dokonać czegoś wielkiego i trwałego, aby wyryć się w umysłach ludzi. Nie być jednym z tysiąca nic nie znaczących Tomów — skrzywił się nieznacznie. — A czas i tak może zaśmiać ci się w twarz. Pokrzyżować wszystkie twoje plany. To doprowadza mnie do szału. Możesz uznać to za głupie.
— To nie jest głupie, Tom. Uwierz mi, wcale nie. — Pogładziła go po policzku, a w łączącej ich więzi przez jedną krótką chwilę nie było najmniejszego śladu fałszu.
Nastolatkowie rozmazali się przed oczami Soni. Kolejne wspomnienie bezspornie należało już do samego Dumbledore'a. Siedział naprzeciwko Amandy Griffin w pustej sali lekcyjnej. Jego broda była w tamtym czasie znacznie krótsza, a włosy miały jeszcze naturalny rudy kolor. A pomimo to bystre oczy pozostawały niezmienne.
— Masz mi coś do powiedzenia, Amando?
— Nic więcej czego nie dowiedział się pan już od Toma. Te przesłuchania są bezcelowe — wydusiła zachrypniętym głosem.
Musiało minąć sporo czasu od tamtych zajęć obrony przed czarną magią. Amanda kaszlała znacznie częściej, a chustka była przesiąknięta jej krwią. Chorobliwa bladość pozbawiająca jej twarz kolorów, zaczynała nadawać jej wygląd ducha. A jednak to nie to ostatecznie przyprawiło Sonię o ciarki. Gryfonka miała w oczach coś takiego co pozwalało podejrzewać, że nieodwracalnie złamano ją od środka.
— Zapewniam, nie mam na celu cię męczyć. Pytam cię o to co roku, ponieważ za każdym razem mam nadzieję, że powiesz mi prawdę o tamtym dniu — w tonie profesora można było wyczuć autentyczną troskę. — A to może być już twoja ostatnia szansa. Co się wtedy wydarzyło, panno Griffin?
— A ja za każdym razem odpowiadam to samo. Poszłam do toalety, a tam czekał już Aragog. Hagrid go nie dopilnował i uciekł z lochów. Byłam przerażona, gdy zobaczyłam ciało Marty. Walczyłam z nim dopóki nie zjawił się Tom i mnie nie uratował — wyrecytowała zmyśloną historię niczym wierszyk. — Nie mam nic więcej do dodania. Czy mogę już wyjść?
— Oczywiście, jesteś wolna. Mam nadzieję, że zgodnie z moją radą przeczytałaś ponownie Baśń o Trzech Braciach. — Dziewczyna zatrzymała się w pół kroku.
— Tak, zrobiłam to. Mogłabym też opowiedzieć o pańskich pytaniach dyrektorowi i niezwłocznie straciłby pan pracę. — Nie dało się traktować jej gróźb poważnie, gdy zachowywała się jak spłoszone zwierzę.
— Ale tego nie zrobisz bo pomimo wszystko nadal nosisz w sobie dobro. Niestety, nawet Gryfoni zapominają czasami czym jest odwaga — uśmiechnął się smutno. — Bardzo mi ciebie żal, panno Griffn.
—Zdaję sobie z tego sprawę. Niestety, nie da się już zejść z raz obranej ścieżki — wyszeptała zanim zamknęła za sobą drzwi. — Choćby nie wiadomo jak zimna i mroczna była.
Wspomnienia umieszczone w myślodsiewni się skończyły, a Sonia i Dumbledore ponownie znaleźli się w jego gabinecie. Nogi charłaczki pomimo względnego odzyskania stabilności, nadal się trzęsły. Właśnie próbowała zrozumieć jakich wydarzeń była świadkiem.
Żadne domysły nie były w stanie zastąpić rzeczywistości, którą oferowała surowa prawda. Amanda Griffin może i była wspólniczką Toma Riddle'a, ale równocześnie jego największą ofiarą. Puchonkę dręczyła jedna uporczywa myśl. On wiedział od samego początku. I kompletnie nic z tym nie zrobił.
— Jak pan mógł to wszystko tak po prostu zataić? — była tak sfrustrowana, że przez chwilę zapomniała z jaką ważną personą ma do czynienia. — Zakon Feniksa powinien natychmiast się dowiedzieć o prawdziwej tożsamości Riddle'a. Może dzięki myślodsiewni uda nam się odkryć co się stało z Amandą, gdy Tom zaciągnął ją do Zakazanego Lasu...
— Mylisz się w kilku sprawach panno Shafiq. Po pierwsze Tom nie zamordował Amandy w Zakazanym Lesie. Domyślam się, że wydarzyło się to w zamku, ale przeniósł ciało w inne miejsce — stwierdził rzeczowo na co Sonia rzuciła mu zszokowane spojrzenie. — I w żadnym razie nikt inny nie może się o tym dowiedzieć. Nie bez powodu utrzymałem ten sekret przez wiele lat. Niektóre zagadki lepiej pozostawiać nierozwiązane. Dla większego dobra nas wszystkich.
— W takim razie po co pan pokazywał mi to wszystko? — pomimo starań nie mogła tego zrozumieć.
— Bo wiem jak to jest być młodą osobą poszukującą wiedzy będącej poza jej zasięgiem. To pochłania cały umysł i duszę, aby ostatecznie cię zniszczyć. Mówiąc prościej, zdaję sobie sprawę, że odkrywszy już powiązania Toma z Voldemortem, nie umiałabyś od tak o tym zapomnieć. Musiałem więc zaryzykować i liczyć na twoją dyskrecję — uśmiechnął się smutno. — Pokazałem ci tyle ile mogłem.
— To znaczy, że jest coś więcej?
Nie musiał odpowiadać. Cisza była wystarczająco wymowna. Jednak Sonia nie czuła się ani trochę usatysfakcjonowana. Automatycznie sięgnęła do krzyżyka na szyi, próbując uspokoić zszargane emocje. Nie znosiła niesprawiedliwości. A jedną z nich było niezachwiane przekonanie Dumbledore'a, że tylko on ma prawo decydować czy prawda zasługuje na ujawnienie czy nie. A o ile wiedziała, nie był jeszcze panen ludzkiego losu.
Nie wątpiła, że Dumbledore był w posiadaniu wspomnień, których nie zamierzał jej pokazać. Podzielił się tylko kilkoma, niezbyt istotnymi, próbując zaspokoić jej ciekawość. Nie bez powodu powtarzał, że myśli Amandy Griffin są zbyt niebezpieczne i co jakiś czas zerkał na fiolki. Chodziło o szansę na uratowanie setki niewinnych ludzkich istnień. A jednak dyrektor wolał to przemilczeć. Przed czym chciał ją ochronić?
— Prawda nie może być czymś złym, to ona nas wyzwala. Wiem coś o tym — próbowała go przekonać mimo wszystko.
— Jak to sobie wyobrażasz, Sofijo? Powiesz jej ojcu, że jego córka pomogła dojść do władzy najpotężniejszemu czarnoksiężnikowi naszych czasów? Gdy podarowała mi to wspomnienie była już na skraju. Dlatego postanowiłem nigdy go nie obejrzeć. Nie należy kalać pamięci zmarłych. I bez tego wiem, że w jej wspomnieniach odnajdziesz tylko mrok zasiany tam przez Toma. Nic więcej — powtórzył z uporem.
Kiedy Sonia w końcu opuściła gabinet dyrektora i bez zbędnego zastanawiania się pobiegła w stronę lochów, rozbrzmiewało jej w głowie ostatnie skierowane do niej słowa dyrektora. Obiecaj mi, że zapomnisz o horkruksach, panno Shafiq. Pozostało bez odpowiedzi, więc oboje wiedzieli co to oznaczało. Puchonka nie zamierzała się poddać tak łatwo.
Te słowa wywołały w Soni zupełnie inną reakcję niż mógłby się spodziewać Dumbledore. Większość ludzi takie przedstawienie sytuacji, skutecznie skłoniłoby do milczenia. Ale nie Sofiję Shafiq, która patrzyła na to oczami wiary. Dla niej nie chodziło już tylko o horkruksy. W końcu Amanda Giffin ostatecznie zapragnęła podzielić się ze światem działaniami Toma. To mogłoby ją odkupić we własnych oczach, lecz profesor skazał jej starania na gnicie w szafie.
Teraz leżała gdzieś tam w Zakazanym Lesie, bez grobu z powodu ludzkiego strachu. Puchonka nie mogła przejść obok tego obojętnie. Wtedy Tom Riddle odniósłby prawdziwe zwycięstwo. Choćby nie wiadomo ile zasad miałaby przy tym złamać, odda jej sprawiedliwość. Nadszeszła pora, aby wreszcie usłyszano głos Amandy Griffin.
Dziewczyna nie przejęła się zbytnio niezadowolonymi minami Ślizgonów, gdy bez zapowiedzi wparowała do ich Pokoju Wspólnego. Przyzwyczaiła się do takich reakcji, które były nieodłącznym elementem osobowości większości mieszkańców domu węża. Zdążyła zauważyć, że ich nienawiść nie była skierowana wyłącznie do niej. Szczerze mówiąc, po prostu woleli trzymać się we własnym małym gronie.
Zanim weszła do dormitorium Regulusa, najpierw zapukała do drzwi. Oczywiście bywała tu dość często i współlokatorzy Blacka zdążyli już niechętnie zaakceptować jej obecność, ale wolała dmuchać na zimne. Nadal miała traumę po ostatnim razie, gdy z roztargnienia od razu wparowała do środka i zastała tam Damona z Tamarą w dość prywatnej sytuacji. Wzdrygnęła się na samo wspomnienie tych okropności, których była świadkiem. Zdecydowanie nie zamierzała powtarzać drugi raz tego samego błędu.
Po chwili drzwi lekko się uchyliły, aby następnie Regulus jednym ruchem ręki wciągnął Sonię do pokoju. Wyglądał na zestresowanego, ale to często mu się zdarzało. Puchonka spojrzała na niego pytającym wzrokiem. On na to wskazał palcem na drugi koniec pokoju, aby poznała powód jego dziwnego zachowania. Co prawda nie było tutaj współlokatorów Ślizgona lecz nie byli tu też sami. Na łóżku Ślizgona siedział skrzat domowy jego rodziców.
— Wyjaśnisz mi, co tu robi Stworek? — zapytała zmieszana Sonia.
— Właśnie próbuję go przekonać, że pojawianie się w moim dormitorium bez zapowiedzi, nie jest dobrym pomysłem. To już trzeci raz. Błagam cię Stworku, mówiłem ci wielokrotnie, nie zamierzam wracać do domu — jęknął Regulus.
— Charłaczka sprowadziła panicza na złą drogę. Dlatego panicz nie słucha mądrych rad Stworka — skrzat go zignorował.
— Wiem, że trudno ci to zrozumieć Stworku, ale postaraj się nie mówić tak do Soni. Chociaż w mojej obecności — starał się zachować cierpliwość. — Naprawdę byłoby mi miło, gdybyś to zapamiętał.
Oczywiście równie dobrze mógłby mówić do ściany. Jednak Soni wcale to nie przeszkadzało, a wręcz wzruszyło. Z perspektywy Stworka trudno było uznać to określenie za obraźliwe. To był niepodważalny fakt, że jest charłaczką, podobnie jak on skrzatem domowym i nie było się o co gniewać. Na swój własny sposób okazał jej szacunek. Zawsze mógł nazwać ją wynaturzeniem lub czymś jeszcze gorszym.
O wiele bardziej obchodziło ją w jakim celu zjawił się tu skrzat. Regulus wytłumaczył jej szybko, że właśnie poinformował go o kolejnej wizycie Lorda Voldemorta na Grimmuld Place 12. Soni nie umknęła jego troska o niepewny los rodziców, więc nie chciała go teraz obarczać następnymi problemami. Później opowie mu o wizycie w gabinecie Dumbledore'a. Teraz musieli zająć się poważniejszym problemem. Czarny Pan chciał pożyczyć od niego Stworka.
— Dlaczego akurat jego sobie zażyczył?
— Powiedział, że potrzebuje skrzata domowego i postanowił wybrać do tego naszą rodzinę bo wiele dla niego znaczy. Ale ja wiem swoje, chce mnie ukarać za moje niepowodzenia, krzywdząc Stworka — stwierdził gorzko. — I co ja mam teraz zrobić? Zabije mnie jeżeli nie wykonam polecenia.
— To mu go oddaj. — Spojrzał na nią takim wzrokiem jakby nie mógł uwierzyć, że te słowa wypłynęły właśnie z jej ust. — Uwierz mi, Stworkowi nic nie grozi. Skrzaty domowe pomimo pozorów są bardzo potężne. Dałyby się zabić tylko czarodziejowi do którego należą. Naprawdę wątpię, żeby Lord Voldemort był w stanie zrobić Stworkowi coś naprawdę złego.
Regulus chwycił się rękami za głowę, nie wiedząc jaką decyzję powinien podjąć. Sonia mu się nie dziwiła. Sama nie wyobrażała sobie narazić Śnieżkę na takie niebezpieczeństwo. Tym bardziej, że Ślizgon zawsze miał silną więź z rodzinnym skrzatem domowym. To byłoby dla niego jak zdrada.
Nie chciała na niego zbytnio naciskać, ale czy mieli lepszy wybór? W innym przypadku daliby Tomowi Riddlowi powód, aby skrzywdzić Oriona i Walburgę, a Regulus stałby się w jego oczach zdrajcą. Mógłby zapomnieć o dostaniu się do horkruksów.
— Spróbuj chociaż spojrzeć na to z innej perspektywy — błagała. — Może Stworek dowie się czegoś istotnego na jego temat. Na przykład dlaczego nie zaangażował do tego śmierciożerców, którym ufa. Na przykład Bellatrix czy Malfoy'ów.
— Pani Bella jest bardzo zajęta przygotowaniami do wielkiego widowiska — odezwał się niespodziewanie Stworek.
W jego głosie było słychać podekscytowanie, a w przypadku skrzata nie wróżyło to niczego dobrego. Oboje nastolatkowie jeszcze bardziej się zasępili. Śmierciożercy znowu coś planowali. Jakby nie mieli wystarczająco zmartwień. Regulus podszedł do niego ostrożnie, a następnie przykucnął obok niego.
— Posłuchaj mnie teraz bardzo uważnie Stworku. — Regulus starał się zachować spokój. — Powtórz mi dokładnie co wiesz o tym widowisku. Może dzięki temu będę mógł pomóc Belli.
— Stworek słyszał wszystko podczas popołudniowej herbatki. Zwolennicy Czarnego Pana wyłapują mugoli z ulic miasta. Śmierciożercy przybędą do Hogsmeade wystawić spektakl.
— Chcą zaatakować wioskę? — zdziwiła się Sonia. — To nie ma sensu. To czarodziejska wioska od wieków, znalezienie tu mugola jest równie trudne jak igły w stogu siana.
— Nie zaatakować Hogsmeade.. Dokonać egzekucji mugoli na oczach tłumów. Przypomnieć innym czystokrwistym czarodziejom o ich wyjątkowości. O powinnościach w oczyszczeniu świata z robactwa. Szlamy zbyt długo panoszyły się w Hogsmeade i Hogwarcie. Pani Bella mówiła, że nadszedł czas, aby oni wszyscy nawrócili się na Czarnego Pana.
Sonia zakryła sobie usta, aby powstrzymać krzyk. To nie mieściło jej się w głowie. Śmierciożercy nie znali umiaru. Na początku dokonywali aktów przemocy na mugolskich ulicach w Londynie, a teraz zamierzali to samo uczynić w Hogsmeade na większą skalę. Na dodatek zaraz obok Hogwartu jakby otwarcie kpili sobie z umiejętności największych czarodziejów tych czasów i całego Zakonu Feniksa. Tylko szaleniec podjąłby się takiego zadania. Dlatego Bellatrix Lestrange była najlepszym wyborem. Sonia była w pełni przekonana, że ona będzie się wręcz śmiała z grożącego jej niebezpieczeństwa.
— Kiedy dokładnie śmierciożercy się tu zjawią? — Regulus wyglądał jakby miał za chwilę zemdleć, ale trzymał się dzielnie.
— Jutro w nocy panicz Regulus będzie świadkiem wielkiego triumfu Czarnego Pana.