
Cień Przeszłości, Który Nas Goni
Regulus miał spore doświadczenie w przekonywaniu samego siebie, że doskonale wie co robi. Nic bardziej mylnego. Tak naprawdę to Sonia była specjalistką od planowania wszystkiego w najdrobniejszych szczegółach. Ślizgon był znacznie bardziej spontaniczny w swoich działaniach przez co często pakował się w kłopoty. Wmieszanie się w tłum zamaskowanych śmierciożerców terroryzujących mieszkańców w samym centrum Hogsmeade, było jedną z właśnie takich niepożądanych sytuacji.
Wymykając się z Hogwartu za pomocą tajemnego przejścia w garbie jednookiej czarownicy, nie mógł spodziewać się zastania takiego przerażającego widoku. Wszyscy mieszkańcy Hogsmeade zostali brutalnie wyprowadzeni ze swoich domów w środku nocy, pomimo licznych protestów oraz przerażonych jęków cywili. Niektórzy z nich nawet próbowali się bronić, ale śmierciożercy wygrali dzięki elementowi zaskoczenia. Ostatecznie zdołali zebrać czarodziejów w jednym miejscu. Czekały tam już klatki pełne zdezorientowanych tym wszystkim mugoli.
— Witam panie i panowie — nienaturalnie głośny głos Bellatrix rozniósł się po uliczkach wioski. — Może wam się wydawać, że zakłóciliśmy wasz spokojny sen bez żadngo powodu. Nic bardziej mylnego. Zebraliśmy was tu wszystkich w bardzo jasnym celu!
Bellatrix nieskładnie kręciła się tam i z powrotem, niedbale przykładając różdżkę do ust. Jej chichot doprowadzał młodsze dzieci do płaczu, ale ona nic sobie z tego nie robiła. Jakby czerpała nieopisaną przyjemność z całego tego zamieszania, które spowodowała.
Regulus stał wśród śmierciożerców, starając się zbytnio nie wyróżniać. Nie cierpiał uczucia bezczynności. Większość pomysłów na które wpadł jeszcze na Grimmuld Place 12, nadawały się do powstrzymania prostych akcji wandalizmu czy zamieszek. W żadnym razie nie był przygotowany na coś takiego. Nawet gdyby chciał, nie byłby w stanie samodzielnie pokonać najlepszych ludzi Czarnego Pana. Zamiast tego musiał trzymać nerwy na wodzy i spokojnie czekać na dalszy rozwój sytuacji.
— Postanowiliśmy was wreszcie oświecić. Przez wieki to coś nie warte miana ludzi, ograniczało nas przed osiągnięciem całkowitego potencjału. Musieliśmy się ukrywać. I po co? Aby podnieść ego stworzeń, które nie dorastają nam do pięt? Koniec z tym, Czarny Pan postanowił was wyzwolić od tego jarzma — uśmiechnęła się z uwielbieniem na samą myśl o swoim ukochanym mistrzu. — Jak to zrobimy? Przez prostą demonstrację. Zrozumiecie, że te podrzędne istoty są zbędnym, nikomu nie potrzebnym materiałem. Tylko my, czystej krwi, możemy naprawić niedoskonałości ludzkości. Otwórzcie klatkę!
Zasuwa pierwszej klatki się otworzyła, a Bellatrix za pomocą zaklęcia wyciągnęła z niej jednego z mugoli niczym szmacianą lalkę. Rzucała nim we wszystkie strony, nie dbając zbytnio o możliwe obrażenia, która mogła mu w ten sposób zadać. Obróciła go kilka razy w powietrzu, robiąc to coraz szybciej aż mężczyzna zwymiotował. To zachęciło innych śmierciożerców do pójścia w jej ślady.
— Widzicie? Oni są po prostu stworzeni do bycia naszymi marionetkami!
Oczywiście mieszkańcy Hogsmeade wybuchnęli słusznym oburzeniem na ten oczywisty pokaz przemocy. Z tłumu dochodziły groźby pod adresem sług Czarnego Pana. Domagali się, aby napastnicy natychmiast wypuścili niewinnych niczemu mugoli. Szybko zastąpiły je okrzyki przerażenia, gdy odpowiedziała im wiązka zaklęć niewybaczalnych, a wystarczająco liczni śmierciożercy, zaczęli przykładać ludziom różdżki do skroni w każdej chwili gotowi zabić.
Opór tylko pogorszył sprawę. Nie mieli przy sobie różdżek pozostawionych w domach, a jeśli nawet znalazło się kilka wyjątków, szybko zostawali rozbrojeni. Śmiałkowie trafieni przez klątwy wili się po ziemi w agonii, a maluchy trzęsły się na widok strasznych ludzi oddzielających ich od rodziców. W tej sytuacji niczym nie różnili się od mugoli, zupełnie bezbronnych i skazanych na łaskę swoich ciemiężców.
— Nie rozumiem dlaczego się opieracie! Robimy to wszystko dla was! — zawołała histerycznie Bellatrix, pozwalając postaci wiszącej w powietrzu spaść gwałtownie na ziemię z głośnym trzaskiem. — Tak bardzo kochacie te marne istoty, że chcecie podzielić ich los? Dobrze, na was też przyjdzie kolej. Mamy wystarczająco dużo czasu. Przynajmniej dowiecie się po której stronie powinniście stać!
Regulus czuł jak krew wrze mu w żyłach z każdym jej kolejnym słowem. Znał przyświecającą jej ideę na tyle dobrze, żeby zdawać sobie sprawę z jawnej hipokryzji kuzynki. W końcu dość niedawno też był wyznawcą tej doktryny. Głosiła poświęcenie w służbie ludzkości, a nie okrutne tortury na losowych cywilach. A już zupełnie niezrozumiałe było wyżywanie się na czarodziejach mających czystą krew, ale nie podzielających ich poglądów. Bellatrix łamała wszelkie zasady i wyginała je w taki sposób, aby pasowały do dowolnej sytuacji. Chłopak nigdy wyraźniej nie widział jak wzniosłe slogany fanatyków, stawały się wyłącznie pretekstem do zaspokojenia rządzy krwi słabszych od siebie.
Zawodzenia płaczących mugoli z każdą chwilą stawały się coraz głośniejsze. Lestrange nie zabiła jeszcze nikogo tylko dlatego, że podobnie jak swoi towarzysze, uwielbiała najpierw pobawić się swoimi ofiarami. Robili to też, aby jeszcze bardziej przerazić mieszkańców Hogsmeade. Strach zabijał bunt. Jednak z każdą chwilą stawali się coraz bardziej brutalni. Tylko kwestią czasu było kiedy ulice zaczną pokrywać się stosami trupów.
— Co wy na to, abym podpaliła klatkę? — czarownica rzuciła bez zastanowienia. — Tak dla urozmaicenia?
Już się zamachnęła, gdy tuż obok jej twarzy przemknął czerwony promień. To wystarczyło, aby zrezygnowała z natychmiastowego wprowadzenia pomysłu w życie. Najpierw musiała rozprawić się ze zdrajcą w szeregach, który śmiał podnieść na nią swoją różdżkę. Miała tylko jeden problem. Jej zawahanie się spowodowane szokiem, trwało zbyt długo. W miejscu z którego padł atak nikogo nie było, a wszyscy śmierciożercy wyglądali dokładnie tak samo. Nie dało się ustalić już tożsamości napastnika.
Oczywiście Regulus znowu to zrobił. Przeciwstawił się komuś silniejszemu od siebie. Uratował go niezmienny odruch. Może i był na tyle głupi, aby odruchowo rzucić Drętwotę w kierunku Bellatrix Lestrange i nie trafić, lecz nie na tyle, żeby cierpliwie czekać na śmierć z jej ręki. O wiele bardziej wolał wybrać ucieczkę. To nawet całkiem dobrze mu wychodziło.
Dyszał ciężko po krótkodystansowej teleportacji, opierając się o najbliższy budynek sklepu. Zapewne mało brakowało, aby się rozszczepił. Niestety nie miał czasu się nad tym rozwodzić. Mógł się łudzić, ale jego los właśnie został przesądzony. Bellatrix nigdy nie odpuszczała. Jednak nie żałował swojego czynu. W tej plontaninie złych decyzji, było też coś pewnego. Gdyby patrzył spokojnie na ludzką krzywdę i nic z tym nie zrobił, byłby takim samym potworem jak ona. Skoro i tak miał umrzeć, wolał zachować chociaż resztki swojego człowieczeństwa.
Nie teleportował się zbyt daleko. Stąd wciąż mógł usłyszeć niewyraźne głosy śmierciożerców. Gdy bardziej się wsłuchał, ze zdziwieniem wychwycił dźwięki rzucanych zaklęć. Były tak liczne, że musiało dojść tam do jakiejś większej walki. Wyjście z kryjówki nie byłoby najlepszą opcją w sytuacji Regulusa, ale nie mógł też się ukrywać wiecznie. Z braku lepszego pomysłu odważył się lekko poruszyć i ostrożnie wyjrzeć zza budynku.
Regulus odetchnął z ulgą, widząc z daleka niewyraźne sylwetki czarodziejów walczących ze śmierciożercami. W końcu przybyli członkowie Zakonu Feniksa, aby pomóc mieszkańcom Hogsmeade. Naprawdę już zaczął wątpić czy w ogóle się zjawią. Co prawda Sonia obiecała poinformować nauczycieli o planowanym ataku, ale Black nie był pewny czy uwierzą w wymyślone przez nią źródło i zdążą wysłać grupę ratunkową. Najwidoczniej trochę im to zajęło. No cóż, lepiej późno niż wcale.
— Expelliarmus!
Ciało chłopaka zostało odrzucone do tyłu zanim zdążyło do niego dotrzeć co się stało. Jęknął z bólu, gdy pojawiły mu się mroczki przed oczami. Naprawdę mało brakowało, aby uderzył głową w ścianę i dostał wstrząśnięcia mózgu. Zamiast tego nabawił się tylko kilku siniaków. Automatycznie zaczął badać rękami najbliższe otoczenie w poszukiwaniu różdżki. Niestety jej tam nie było. Musiała wypaść mu z ręki podczas upadku. Agresator wykorzystał chwilową bezbronność chłopaka, aby przyszpilić go do ziemi.
— Naprawdę znowu ty? To zaczyna się robić przewidywalne — wysapał Syriusz, gdy zerwał mu z twarzy maskę.
Regulus zapewne powiedziałby dokładnie to samo, gdyby mógł wyrzucić z siebie jakieś sensowne słowa. Nadal bolała go głowa, więc zdobył się tylko na kilka niezadowolonych dźwięków. Tym razem powodem jego irytacji nie była chęć unikania brata. W końcu nie bez powodu obiecał Lucindzie, że spróbuje jeszcze raz się z nim pogodzić. Nie, po prostu nie podobały mu się zbytnio okoliczności w których był zmuszony to zrobić.
— Masz szczęście, że akuar na mnie trafiłeś — westchnął i pomimo wyraźnej niechęci, pomógł wstać Regulusowi. — Inni członkowie Zakonu nie przejeliby się, że jesteś jeszcze uczniakiem i potraktowaliby cię jak dorosłego. A teraz wyjaśnij mi kretynie, jakim cudem wymknąłeś się z Hogwartu?
— Tajnym wyjściem w garbie jednookiej czarownicy — postawił na szczerość.
— Luz pokazała ci Mapę Huncwotów? Tak po prostu? — wyglądał na oburzonego taką perspektywą. — Ręczę za siebie, dawno udusiłbym ją własnymi rękami, gdybym nie kochał jej do szaleństwa.
Były Gryfon był nadzwyczaj skory do zbaczania z tematu jak na to, że właśnie znaleźli się w środku bitwy. Regulus po dojściu do siebie stwierdził, że to był całkiem dobry znak. Przynajmniej nie wyglądało na to, aby Syriusz zamierzał się go w najbliższym czasie pozbyć. Kto wie, może nawet uda im się przeprowadzić w miarę pokojową konwersację?
— Dobra, znaj łaskę pana, młody. Wracaj do zamku, a nic się nie stanie — w głosie Syriusza było coś na kształt troski, gdy popchnął go do przodu. — Nikomu nie powiem, że tu byłeś. Możesz dalej snuć swoje urocze marzenia o zagładzie świata, ale bezpieczny w swoim dormitorium.
— Nigdzie się nie wybieram. Przyszedłem tutaj, aby wam pomóc i nie zamierzam tak łatwo zrezygnować bo tchórzysz — zaprotestował stanowczo Regulus.
— Możesz mówić wolniej, Reg? Chyba czegoś nie zrozumiałem. Ty chcesz mi w czymś pomóc? — zmarszył brwi nie mogąc dodać dwa do dwóch.
— Byłem.... jestem jednym z nich. Doskonale wiem jak działają i jaki jest ich plan. Stworek wszystko mi opowiedział. Zabierz mnie ze sobą, a obiecuję, że nie pożałujesz — starał się brzmieć przekonująco co było dość trudne biorą pod uwagę fakt, że Syriusz jeszcze przed chwilą z dziecięcą łatwością go rozbroił.
Długie milczenie starszego Blacka było wręcz nienaturalne. Nie otrzymał odpowiedzi jakby nie była taka oczywista. Regulus postanowił jednak to wszystko znieść ze spokojem, jeżeli mogła wciąż istnieć mała szansa, że miało go to zaprowadzić do odzyskania jego zaufania.
— Moody zarządził, żeby nowi członkowie trzymali się z dala od bitwy w miarę możliwości i zajęli się tyloma mugolami ile się da. On sam z innymi odciągnie uwagę śmierciożerców — zaczął ostrożnie dobierać słowa bojąc się reakcji Ślizgona. — Nie sądzę, abyś akurat ty się tym zbytnio przejmował.
—Jesteś więc w dużym błędzie. Może trudno ci w to uwierzyć, ale naprawdę się zmieniłem — załamał mu się głos pod wpływem cichej prośby o kolejną szansę, choć naprawdę wiele już w swoim życiu zmarnował.
Z twarzy zwykle wyluzowanego Syriusza trudno było coś odczytać. Niestety Ślizgon nigdy nie znał go na tyle dobrze, aby nauczyć się rozróżniać targające nim emocje. Ta umiejętność była zarezerwowana wyłącznie dla Jamesa Pottera. Jego prawdziwego brata na dobre i na złe.
Hunwot nagle odwrócił się tyłem do Regulusa na co on westchnął z rezygnacją. Jak mógł się chociaż przez chwilę łudzić, że się na to zgodzi? W końcu nikt nie uwierzyłby śmierciożercy. Jednak on zamiast odejść, podniósł coś z ziemi.
— Trzymaj różdżkę i tym razem staraj się jej nie opuszczać. — Podał mu niechętnie przedmiot. — Pewnie tego pożałuję, ale niech ci będzie. Tylko pamiętaj, nie plącz mi się pod nogami bez potrzeby. To moja misja, a nie mam zamiaru ciągle ratować ci tyłka.
Na twarzy Regulusa pojawił się rzadki dla niego szeroki uśmiech, gdy dotarło do niego co to oznacza. Przez krótki moment zapomniał, że znajduje się właśnie w Hogsmeade opanowanym przez sługi Czarnego Pana. Syriusz Black właśnie wyciągnął rękę do zgody z nim. Pomimo rosnącej ekscytacji i równoczesnej presji podołania zadaniu, postanowił nie psuć tej chwili i skupić się na tym co istotne.
Przedarcie się przez oddziały śmierciożerców nie było dla nich takie proste jak mogłoby się na początku wydawać. Zakon Feniksa stawiał opór, ale nie dorównywali liczebnością przeciwnikom. Czasami jeden czarodziej musiał stawić czoła całej grupie. Choć trzeba było przyznać, że w tych trudnych warunkach radzili sobie nadzwyczaj dobrze. Wśród grupy wysłanej przez Dumbledore'a nie było jeszcze żadnych ofiar śmiertelnych.
Regulus i Syriusz trzymali się na uboczu, wyczekując na odpowiednią sposobność wykonania niebezpiecznego ruchu. Członkowie Zakonu Feniksa wyraźnie próbowali odciągnąć śmierciożerców od mugoli oraz przerażonych mieszkańców wioski. Bellatrix znacznie im to utrudniała, uparcie nie chcąc zmienić swojej pozycji. Mało tego, zamiast walczyć, obrała zupełnie inną strategię. Bez żadnego wysiłku blokowała kierowane w nią zaklęcia i jednym szybkim ruchem rozświetlała ulicę zielonym blaskiem. Wszyscy bali się do niej zbliżyć doskonale zdając sobie sprawę, że jeden nieostrożny ruch, oznaczał śmierć jednego z zakładników. Bellatrix Lestrange może i była wariatką, lecz nie można było jej odmówić ślizgońskiego sprytu.
— Co ty najlepszego wyprawiasz? — syknął Regulus, chwyciwszy Syriusza za nadgarstek zanim zdążył się na nią rzucić.
— Ktoś musi ją powstrzymać. Inaczej pozabija ich wszystkich — przebijała się przez niego czysta wściekłość.
— Doskonale cię rozumiem, ale to nic nie da. Jest od ciebie znacznie lepsza. Musisz ją zdekoncentrować lub sprowokować. Wtedy zapomni o całym świecie i będzie kierować się czystą furią. Będzie podatna na zranienia. Weź to pod uwagę zanim dasz się zabić. — Przyciągnął go do siebie, aby lepiej usłyszał radę. — Jej pewność siebie jest jej słabym punktem, więc ją wykorzystaj, a o swojej własnej, którą również posiadasz w nadmiarze, najlepiej zapomnij.
Puścił go, a mimo to Syriusz się nie ruszył. Najwyraźniej zastanawiał się czy brat udzielił mu właśnie pomocnych wskazówek czy tylko podstępnie próbował ułatwić ich kuzynce wykończenie go. Tymczasem Regulus nie miał zamiaru go powstrzymywać przed podjęciem zbyt impulsywnej decyzji. I tak zrobiłby co chciał, bo tacy właśnie są Blackowie. Uparci. Uznał, że skoro i tak miał stanąć naprzeciwko Bellatrix, niech przynajmniej ma jakieś realne szanse na ujście z życiem.
— To logiczne, ty odwracasz uwagę Belli, ja zajmuję się resztą. Sam bym to zrobił, ale dzisiaj już jej podpadłem — wyjaśnił równocześnie uważnie przyglądając się klatkom. — Wracaj tak szybko jak będziesz mógł, a ja w tym czasie uratuję tylu ile się da.
To zapewnienie wystarczyło, aby starszy Black podjął decyzję i ostatecznie ruszył w kierunku Lestrange. Regulus natychmiast spuścił wzrok w buty, nie chcąc być świadkiem pierwszych zmagań brata. To byłoby zbyt wielkie ryzyko. Widząc go w niebezpieczeństwie, mógłby zupełnie zapomnieć o swojej obietnicy i ruszyć mu z pomocą. Odczekanie kilku minut powinno pomóc mu zachować emocje pod kontrolą.
Ślizgon z powrotem nasunął na twarz maskę wiedząc, że tak łatwiej będzie mu przejść obok śmierciożerców bez większych podejrzeń. Dzięki temu nie próbowali też bronić pozycji i skupili się bardziej na własnych walkach z członkami Zakonu Feniksa. Byli całkowicie przekonani, że nastolatek jest po ich stronie i zapewne wysłała go tam sama Bellatrix. Szczerze mówiąc oddałby wszystko, aby zobaczyć ich miny, gdy się zorientują do czego faktycznie doprowadził.
Równocześnie rozbrzmiał zgrzyt wielu otwieranych zamków. Niektórzy mugole od razu wykorzystali nadarzającą się okazję, aby czmychnąć w popłochu. Inni za bardzo się bali, żeby odważyć się wykonać jakiś gwałtowniejszy ruch. Regulus nie byłby w stanie uspokoić każdego z osobna. Tym bardziej nosząc strój ich prześladowców. Na szczęście tą sprawą zajęli się już młodsi członkowie Zakonu Feniksa, którzy zauważywszy przejście młodego śmierciożercy na ich stronę, dopadli do przerażonych ludzi. Nie atakowali go, więc najwidocznej domyślili się po czyjej stronie naprawdę się opowiadał. W jednym z nich Ślizgon rozpoznał Remusa Lupina.
Zamiast skupić się na w miarę bezpiecznych mugolach pozostających w klatkach, Regulus wolał zająć się tymi, którzy najbardziej potrzebowali jego pomocy. Pochylał się nad nieruchomymi ciałami próbując wyczuć chociaż słaby puls. Znaleść w nich chociaż słabe oznaki życia po doświadczeniu tak długich tortur. Rzadko się to udawało, ale każdy wyjątek stanowił powód do podjęcia walki.
— Dokąd mamy ich zabrać? — zapytał zgromadzonych wokół siebie czarodziejów, zarzucając sobie jednego z ocalałych na plecy, a drugiego prowadząc za pomocą rozważnych ruchów różdżki.
— Do Wrzeszczącej Chaty — poinformował go Lupin, który wydawał się jako jedyny z nich wszystkich, poznawać jego głos, ale równocześnie nie przejmować się zbytnio jego obecnością.
— Serio, chcecie zapewnić im spotkanie z mieszkającymi tam duchami? — jakoś nie był zbytnio przekonany do tego pomysłu. — Żeby doprowadzić ich do jeszcze gorszego stanu? Myślałem, że jesteście tymi dobrymi.
— Wiem, to może wydawać się szalone. Ale możesz uwierzyć mi na słowo, w tej chwili to najbezpieczniejsze miejsce w całym Hogsmeade — zapewnił go Lupin.
Regulus nie zamierzał kwestionować zdania przyjaciela Syriusza, który i tak wydawał się o wiele bardziej kompetenty w ratowaniu ludzi niż on. Zamiast się wykłócać, razem z grupką czarodziejów zaczął przetransportowywać mugoli do Wrzeszczącej Chaty i starał się pomagać na ile tylko mógł. Był na tym tak skupiony, że zupełnie zignorował fakt, braku jakichkolwiek widocznych oznak nawiedzenia budynku. Może duchy chciały im pomóc? Chłopak nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Po prostu robił swoje.
Dość szybko przekonali się, że przemieszczanie się z miejsca na miejsce podczas bitwy nie było zbyt bezpiecznym zadaniem. Wyglądało na to, że szala zwycięstwa przechyliła się na stronę Zakonu Feniksa dzięki wsparciu cywili. Większości mieszkańcom Hogsmeade, podczas trwania tego całego zamieszania, udało się przedostać do swoch domów i chwycić za różdżki. Wspólnymi siłami powoli wypierali śmierciożerców z wioski. Jednak młodzi czarodzieje niosący pomoc poszkodowanym, nadal stanowili dla nich pożądany cel ataków. Skoro i tak mieli przegrać, zamierzali pociągnąć za sobą tyle przeciwników ile się dało.
Wszyscy potrzebowali chociaż jednej wolnej ręki, aby odbijać ataki czarnoksiężników, przez co cały proces trwał o wiele dłużej. W najgorszej sytuacji był Regulus, któremu znacznie utrudniała to maska. Miał w niej co prawda dobrą widoczność, ale dezorientował większość walczących, którzy pogubili się w tym po której stronie on w ogóle stoi. Musiał się więc niestety bronić przed obiema równocześnie. Członków zakonu starał się zniechęcać przez nie okazywanie zainteresowania atakowaniem ich, ale ze śmierciożercami nie miał już takich oporów. Oszałamianie zdezorientowanych jego zachowaniem towarzyszy, było dla niego czystą przyjemnością.
Regulus był całkowicie przemęczony, gdy ostatni raz powrócił do miejsca, którego wcześniej pilnowała Bellatrix. Czekało tam jeszcze tylko kilka osób, ale jego uwagę przyciągnęła kobieta w sukni poplamionej krwią z lodowatym wyrazem twarzy. Co jakiś czas gładziła delikatnie ręką swój brzuch. Wyglądało na to, że nie była w stanie wstać o własnych siłach. Jej wyraźna bezradność, zachęciło go, aby właśnie do niej podejść.
— Podaj mi rękę. Pomogę ci. — Pochylił się nad nią.
— Nie, dziękuję — odparła chłodno pomimo lekko zdartego głosu, obdarzając go nienawistnym spojrzeniem. — Wolałabym już sczeznąć tutaj w samotności niż pójść nie wiadomo gdzieś z mordercą.
Poczuł jak to słowo podrażniło niezagojoną ranę w jego sercu. Pomimo to nie poddał się temu uczuciu, skupiony na licznych obrażeniach na ciele kobiety. Miała pełne prawo być zła i rozgoryczona, przeżyła prawdziwe piekło. Porwano ją z domu i umieszczono w klatce niczym bezrozumne zwierzę. Każdy zachowałby się dokładnie tak samo.
— Co ci się dokładnie stało? — lekko uścisnął jej dłoń.
— Nagle obchodzą go moje uczucia — powiedziała do siebie, aby następnie odsunąć się zniesmaczona jego dotykiem. — Już dość mi zabraliście. Daj mi spokój.
Regulus przyglądał się jej nieudolnym próbom stanięcia na nogi. To wydawało się dość ironicznie. Ta mugolka brzydziła się go prawie tak samo jak on kiedyś jej rodzajem. Miała tą samą pogardliwą minę jakby miała zaraz zwymiotować. A jednak wydawała się z tymi denerwującymi cechami taka ludzka, że trudno byłoby ją tutaj zostawić w tak żałosnym stanie. Nie zważając dłużej na jej protesty, uklęknął obok niej.
— Nie musisz mnie lubić. Ale na pewno chcesz wrócić do rodziny, prawda? — niechętnie pokiwała głową. — Świetnie, że się rozumiemy. Zaprowadzę cię tylko w bezpieczne miejsce. Potem już nigdy więcej nie będziesz musiała mnie oglądać.
Nie było żadnych wątpliwości, że ostatecznie właśnie ta perspektywa przekonała ją do podjęcia współpracy. Niechętnie podała Regulusowi drżącą dłoń, aby mógł ją podciągnąć. On starał się robić to bardzo powoli, nie chcąc pogorszyć jej stanu. Mugolka wydawała się jednak dość wytrzymała na ból, bo nawet się nie zająknęła pomimo swojego skrajnego wymęczenia.
— Powiedz swojemu koledze, żeby przestał się tak na nas gapić. To przerażające.
Ślizgon dopiero pod wpływem tej uwagi zauważył, że całej scenie przyglądał się Syriusz. Trudno było go winić za ominięcie chwili w której do nich podszedł, ponieważ milczenie jego brata równało się z prawdziwym cudem, które akurat dzisiejszego dnia, zdarzał się całkiem często.
Huncwot nie wydobył z siebie jeszcze ani jednego słowa. Może Regulus się mylił, ale na twarzy Syriusza pojawiło się coś niemal bolesnego. Było w tym jednak też dużo czułości. Łatwo było się domyślić co wprawiło go w taki nastrój. Musiało go niezmiernie zdziwić, że jego młodszy brat od dzieciństwa brzydzący się samej perspektywy oddychania jednym powietrzem z mieszańcami i szlamami, teraz swobodnie dotyka i rozmawia z mugolką. Szok mieszał się tutaj z wielką radością.
—Kto by pomyślał, jednak nie kłamałeś. Naprawdę nie jesteś taki sam jak wcześniej — skomentował z lekką nutką ironii, chociaż kąciki jego ust zaczęły unosić się w dobrze znanym wszystkim uśmiechu.
— Fajnie, że w końcu zauważyłeś. — Regulus starał się nie okazywać emocji. — Choć byłbym znacznie szczęśliwszy, gdybyś mi pomógł zamiast się tylko tak bezczynnie przyglądać.
Syriusz jak na komendę, stanął po drugiej stronie kobiety powoli tracącej kontakt z rzeczywistością, aby wspólnymi siłami odprowadzić ją do Wrzeszczącej Chaty. Po drodze starszy Black streścił przebieg swojej potyczki z Bellatrix, która na widok wydziedziczonego kuzyna, wpadła w typową dla siebie furię. Zgodnie z radą Regulusa wykorzystał tą cechę przeciwko niej, dzięki czemu udało mu się przetrwać, aż do przybycia wsparcia w postaci Prewettów. Wspólnymi siłami przełamali obronę wiedźmy, ale jak zawsze udało jej się zbiec z pola bitwy.
— Nie narzekaj. Lepiej ciesz się, że żyjesz — pomimo irytacji jego podejściem do tematu, w głosie Ślizgona było słychać ulgę.
Syriusz uchylił drzwi, a Regulus ostrożnie położył nieprzytomną mugolkę na rozłożonym pośpiesznie na podłodze kocu. Naprawdę dziwnie było patrzeć, jak nie zamieszkana przez nikogo chata, w jednej chwili stała się czymś na kształt tymczasowego szpitala. Pomimo wyraźnego zamieszania, czarodzieje próbowali pomagać porwanym przez śmierciożerców ludziom najlepiej jak potrafili. Pomiędzy rzędami rannych chodzili nawet nieliczni uzdrowiciele, należący do Zakonu Feniksa. Z ich niewesołych min wynikało, że odesłanie ich wszystkich do domów będzie musiało poczekać aż w pełni wydobrzeją.
Młody Black widząc, że nie jest tutaj już dłużej potrzebny, odwrócił się z zamiarem wyjścia. Jednak Syriusz chwycił go za rękę jednym pewnym ruchem, a następnie pociągnął w głąb pomieszczenia. Ewidentnie nie zamierzał wypuszczać brata samego w nadal niebezpieczne uliczki. Śmierciożerca naprawdę nie pamiętał ostatniego razu, gdy wyraził chęć otoczenia go opieką. Może dlatego, że nigdy go nie było. W końcu przez większość życia byli dla siebie całkiem obcymi ludźmi. Wizja posiadania prawdziwego brata z którym nie łączyłyby go tylko więzy krwi, była zbyt piękna, aby się jej zbyt długo sprzeciwiać.
— Jak mogłeś ich tu przyprowadzić? To łamie wszystkie zasady Huncwotów!
Jego entuzjazm trochę opadł, gdy usłyszał Jamesa głośno kłócącego się z Remusem. Oczywiście, że pierwszą myślą Syriusza było zaprowadzenie go do swoich najlepszych przyjaciół, którzy nigdy nie darzyli Ślizgona szczególną sympatią. Szczerze mówiąc z wzajemnością. Pocieszał się faktem, że przynajmniej nie ma z nimi Petera, więc może jakoś to przetrwa. Brata Lucindy zwykle trudno było traktować poważnie, gdy wpatrywał się w Pottera ze ślepym spojrzeniem fanatyka równemu oddaniu śmierciożerców dla Czarnego Pana.
— Nie miałem innego wyjścia, musiałem otworzyć nową drogę do środka. Tylko tutaj śmierciożercy by ich nie szukali — wytłumaczył się rzeczowo Remus. — Poza tym i tak z niej już nie korzystamy, więc nie wiem w czym niby widzisz znowu problem.
—Jak zawsze masz przygotowaną odpowiedź na wszystko. Normalnie to brzmiało tak realistycznie, że prawie ci uwierzyłem. Ale nigdy więcej. Nie po sprawie z Lily. — Okularnik przystawił mu palec do klatki piersiowej oskarżycielskim gestem. — Zdradziłeś naszą przyjaźń i nigdy ci tego nie zapomnę.
Na to oskarżenie przez poznaczoną bliznami twarz Remusa przeszedł grymas szczerego bólu, spowodowany zranieniem przez nieufność ze strony Pottera. To musiało być dla niego znacznie gorsze od prostego uderzenia z pięści czy Cruciatusa. Regulus doskonale zdawał sobie sprawę, że Huncwoci byli jego jedynymi przyjaciółmi przez wiele lat. Dla nich łamał własne zasady moralne chociaż nie podobała mu się większość ich tak zwanych żartów. Jak widać to było zbyt mało, aby zasłużyć na pełne zaufanie. Nawet Syriusz wydawał się zniesmaczony zachowaniem Jamesa, ale majwidoczniej wolał się nie wtrącać.
— A więc co tym sugerujesz?
— Widziałem jak szeptałeś tam z Regulusem. Kto wie jak długo spiskujesz przeciwko nam — wspomniany skrzywił się na te insynuacje. — Nie zdziwiłbym się, gdybyś był tajnymi agentem śmierciożerców. Tacy jak ty są jego kochanymi pupilkami. Instynktów nie oszukasz.
— Świat nie kręci się wokół ciebie James — odpowiedział cicho Lupin, ale głos mu się nie zachwiał. — Ale ty tego nie zrozumiesz, prawda? Oczko w głowie rodziców, które zawsze musi dostać to czego chce. Nie zważając na uczucia innych ludzi.
— Sugerujesz, że jestem samolubny? Może jeszcze uznasz, że to co wydarzyło się między tobą i Lily jest moją winą? — wyglądał na szczerze dotkniętego tą sugestią.
— Dokładnie tak. Interesowało cię tylko, aby zdobyć Lily. Nieważne jak, byle wyszło na twoje. Byłeś tak zajęty poprawianiem sobie fryzury i podziwianiem swojego nadmuchanego ego, że nie zauważyłeś jak bardzo cierpiała uczestnicząc w tej twojej farsie. Dziwisz się, że pękła i wyraziła swoje prawdziwe pragnienia? To właśnie jest prawdziwy powód dla którego nie potrafi odwzajemnić twoich uczuć. Odebrałeś jej prawo wyboru decydowania o samej sobie. Tak samo było z Syriuszem i Lucindą. Widziałeś jak ich do siebie ciągnie, ale nie potrafiłeś tego zaakceptować. Nie wiesz czym jest prawdziwa miłość James. I jeżeli się nie zmienisz swojego postępowania, już nigdy się tego nie dowiesz.
Remus wyminął Jamesa, wyraźnie wytrąconego tym wyznaniem z równowagi, aby podejść do czekających na niego Syriusza i Regulusa. Starszy Black położył mu rękę na ramieniu w ramach wsparcia na co on z trudem się uśmiechnął. Wyglądał na znacznie bardziej rozbitego emocjonalnie od Ślizgona co było prawdziwym wyczynem. A pomimo to utkwił wzrok w chłopaka wciąż ukrytego za maską śmierciożercy.
— Doceniamy twoją pomoc Regulusie. Gdyby nie ty, znacznie trudniej byłoby uwolnić tych mugoli. Zawdzięczają ci życie. — Ruchem ręki wskazał na rannych.
— Szkoda, że wcześniej nie zrozumiałem, która strona jest właściwa — wstyd było mu słuchać podziękowań na które nie zasłużył.
— Nie mamy ci niczego za złe. Niektórych blizn nie da się usunąć, ale możemy pomimo wszystko brnąć jakoś do przodu. Wiem coś o tym — westchnął i podał mu rękę w przyjaznym geście.
Chłopak poczuł jak słaba, ale ciepła dłoń zaciska się na jego własnej. Nie odepchnął jej. Lupin miał w sobie coś takiego, że uwierzył mu na słowo. Jego cienie pod oczami oraz wiecznie naznaczona zmartwieniami twarz udowadniały, że nie różnili się aż tak bardzo. Będąc zupełnie szczerym, gdyby miał wybierać między przyjaciółmi brata, to właśnie z Remusem Lupinem mógłby odnaleść wspólny język. Z chęcią by się o tym przekonał, ale czas pędził w nieubłaganym tempie.
— Już jest późno. Powinienem się zbierać — spojrzał na nich przepraszająco. — Jeżeli nie wrócę do zamku, zauważą moją nieobecność.
— Rzeczywiście tak będzie lepiej dla wszystkich, niedługo zjawią się aurorzy. Wątpię, aby łatwo uwierzyli w twoją przemianę. Nie mogą cię tutaj zobaczyć bo inaczej nie będziemy w stanie ci pomóc — ostrzegł Remus.
— Odprowadzę go do Hogwartu zanim sprawa zrobi się poważna — zaoferował Syriusz, ale przerwał mu nieoczekiwany krzyk.
— MORDERCA!!!
Regulus zareagował tak szybko, że Huncwoci nie zdążyli go powstrzymać. Słyszał już dziaj to słowo, ale tym razem kierowało nim znacznie gorszeprzeczucie. Musiał wiedzieć kto był źródłem tego krzyku, inaczej z pewnością by dzisiaj nie zasnął. Dla niego oczywistym było, że musiało chodzić o niego. Komuś ze zgromadzonych nie podobała się obecność śmierciożercy wśród nich. Jednak okazało się, że nie był to nikt z Zakonu Feniksa.
Zdziwił się widząc tą samą mugolkę, którą tutaj przyniósł, rzucającą się po podłodze. Wcześniej nie miała siły się nawet ruszyć, ale teraz kierowała nią jakaś dzika furia. Uzdrowicielka próbowała ją uspokoić, choć kobieta zdawała się w ogóle tego nie zauważać. W jej oczach płonęła czysta nienawiść, gdy niezgrabnym ruchem próbowała rzucić się na Regulusa. Na szczęście czarownica złapała ją wpół w ostatniej chwili zanim zdążyła zrobić sobie poważną krzywdę.
— Pani Granger, proszę natychmiast przestać!
— Widziałam cię. Teraz pamiętam doskonale — Kobieta wytrzeszczyła oczy i chwyciła się za głowę jakby z trudem wyciągała z niej stłumione wspomnienia. — Byłeś z nimi tamtego dnia. Jestem pewna.
— O czym pani mówi?
— Ten małolat zamordował mi ojca! Zapłaci mi za to!
Jego ciężko wypracowana równowaga emocjonalna w jednej chwili runęła. Dawne wspomnienie uderzyło w niego niczym grom z jasnego nieba z nową mocą. Twarz tamtego mugola jeszcze nigdy nie była wyraźniejsza, a naprawdę dobrze odcisnęła mu się w pamięci dzięki licznym koszmarom. Pchły. Wszy. Szczury. Regulus poczuł jak po plecach zaczyna mu się wspinać chłód wymieszany z gorącem, który szybko ogarnął całe jego ciało. Nie pamiętał tej kobiety. Ale to jeszcze nie znaczyło, że to co mówiła, nie było prawdą. Jego klatka piersiowa ledwo się poruszała bo zapomniał jak się oddycha. Zupełnie jakby ktoś zamknął go w lochu pełnym dementorów.
— To naprawdę on! Nie zwariowałam!
Wpatrywał się w rysy twarzy Granger z nadzieją, że nie znajdzie w nich nic znajomego. Będzie mógł przejść obok tego obojętnie. Przeszłość zawsze cię znajdzie. Zamiast tego odnalazł kilka wspólnych cech. Jednak to nie one ostatecznie zdecydowały o tym co stało się później. Tylko czysta nienawiść bijąca od mugolki, której nigdy nie udałoby się podrobić. Nie kłamała. Dlaczego to zrobiłeś? Uciekłeś jak tchórz. Zniszczyłeś jej życie. Nie naprawisz tego. To było już za dużo dla zszarganych nerwów Regulusa. Kolory zaczynały mu się mieszać, a głosy z każdą chwilą stawały się coraz bardziej napastliwe. Chciały go zniszczyć. Zanim Syriusz zdążył zareagować na nagły atak paniki brata, on już osunął się na ziemię i stracił przytomność.