
Herpon Podły
— Jeszcze tutaj wrócisz i będziesz błagał, żebyśmy przyjęli cię z powrotem!
Mógł przenieść się w zupełnie inne miejsce, ale ostatnie słowa Oriona Blacka nadal dudniły Regulusowi w uszach. Na dodatek tłok głosów, ciągle dochodzących ze wszystkich stron szpitala, omal nie doprowadził go do utraty równowagi z nadmiaru bodźców. Gwałtownie zaczęło kręcić mu się w głowie, jakby właśnie przeżył szaloną jazdę na dzikim hipogryfie. Nie było w tym ani grama przesady. Dokładnie tak się czuł. Kompletnie zagubiony. Poza tym miał dziwne przeczucie, że nie wytrzyma zbyt długo i ostatecznie rozpłacze się na oczach wszystkich tych obcych ludzi.
Wątpliwości dotyczące słuszności swojego czynu, dopadły go prawie natychmiast po wprowadzeniu go w życie. A one szybko zamieniły się w prawdziwy atak paniki. Taka reakcja była w pewien sposób zrozumiała. W niczym nie przypominał Syriusza, który z uśmiechem na twarzy opuścił miejsce swoich wieloletnich kaźni, a to Hogwart nazywał prawdziwym domem. Regulus miał odmienne odczucia. Może Grimmuld Place nie było idealnym miejscem do życia, ale zawsze tym do którego wracał, a teraz bezpowrotnie stracił na własne życzenie.
Usiadł na ławce, starając się w pełni zrozumieć powagę swojej sytuacji. Co on właściwie najlepszego uczynił? Nawet tego dobrze nie przemyślał, wyszedł bez żadnego porządnego zarysu planu. Nie wziął ze sobą kompletnie nic, rzeczy osobiste zostały w jego pokoju. Różdzkę zostawił na szafie przez swoje nieszczęsne roztargnienie. Co było z nim nie tak? Przyjść do miejsca publicznego bez podstawowego atrybutu każdego czarodzieja, aby go wyśmiali? Jak tak dalej będzie to kiedyś zgubi własną głowę.
Szczerze mówiąc, nie miał zielonego pojęcia co dalej z nim będzie. Tak naprawdę nie zapytał nawet Andromedy o zgodę na wprowadzenie się. Powiedział tak rodzicom wyłącznie po to, aby ich przekonać, że nie wymyślił tego całego buntu na poczekaniu. Równie dobrze mogła nie mieć ochoty dzielić dachu ze śmierciożercą i potrafiłby to zrozumieć. Jednak w takim wypadku byłby postawiony w fatalnej sytuacji. O pomocy ze strony Ślizgonów mógł na dobre zapomnieć. Nawet Damon w imię wieloletniej znajomości, nie złamałby głównej zasady swojego domu. Reputacja ponad wszystko.
Przed osunięciem się na sam skraj rozpaczy, powstrzymywała go już tylko myśl o osobie dla której podjął się całego tego szaleństwa. Sonia Shafiq nie była w stanie rozwiązać jego zagmatwanych problemów jak za dotknięciem magicznej różdżki, ale sama jej obecność zwykle pomagała mu odzyskiwać trzeźwość umysłu.
Nie dało się inaczej, gdy zawsze odnajdywała nawet w największym dramacie, drobne iskierki pozytywów. Regulus nie zdziwiłby się zbytnio, gdyby zaczęła doszukiwać się dobrych cech u Czarnego Pana. W takich chwilach po prostu zmuszała go do bycia realistą, który sprowadzi ją na ziemię. Kącik ust uniósł mu się na coś na kształt uśmiechu. Tak, ta dziewczyna zdecydowanie była dla niego za dobra.
Ustalenie priorytetów stanowiło klucz do sukcesu. Najważniejszym było oczywiście zachowanie chociaż pozorów spokoju. Jeżeli będzie zbyt długo tutaj bezczynnie siedział i łupał na każdego wystraszonym wzrokiem, uzdrowiciele zaczną się zastanawiać czy sam przypadkiem nie potrzebuje ich natychmiastowej opieki. A wtedy na pewno nie wpuściliby go do Soni. To wydawało się dość łatwe. Musiał tylko zachowywać się tak jakby wcale przed chwilą na własne życzenie nie został wydziedziczony.
— Przepraszam, czy mogę dowiedzieć się na którym oddziale znajduje się Sofija Shafiq? Regulus Black, jestem jej narzeczonym. — W końcu zebrał się na odwagę i podszedł do punktu informacyjnego.
— Ta dzisiejsza młodzież myśląca, że wszystko im się należy bo mają znane nazwisko. Nawet nie ma na tyle przyzwoitości, aby doprowadzić swój strój do porządku — prychnęła obsługująca go czarownica, zniecierpliwiona powiększającą się kolejką. — Oddział urazów pozaklęciowych, piętro czwarte. Radzę otrzepać się z sadzy i ściągnąć płaszcz przed wejściem na salę. Pacjenci mogą pomyśleć, że jest pan wampirem, a ich nie wpuszczamy na teren placówki.
Chłopak skinął jej uprzejmnie głową, udając zadowolonego ze sposobu przekazania mu informacji w tak oryginalny sposób. Naburmuszona kobieta w okrągłych czarnych okularach zdecydowanie pominęła się z powołaniem. Powinna zostać komikiem. Co ona miała do jego płaszcza? Szukając odpowiedniego oddziału szeptał sobie pod nosem pasujące do niej określenia, niestety nieodpowiednie do wypowiadania w miejscach publicznych. Pomimo to posłuchał rady i niechętnie otrzepał się z sadzy na którą inaczej w ogóle nie zwróciłby uwagi.
Kilka razy miał już przyjemność odwiedzić czwarte piętro szpitala Świętego Munga. Nie dało się inaczej mając za brata Syriusza, który machał rękami, a później swoją różdżką, wszędzie gdzie tylko popadnie i na dodatek bez pytania grzebał w eliksirach Walburgi. Odział był zdecydowanie bardziej rozbudowany niż Regulus go zapamiętał. Ledwo dało się przejść, łóżka szpitalne były gęsto ustawione. Najwidoczniej w ostatnim czasie liczba tajemniczych przypadków niewłaściwego używania magii, gwałtownie wzrosła. Ślizgon miał dziwne przeczucie, że wie kto był w głównej mierze odpowiedzialny za ten proces.
Przy wejściu od razu zapytał pierwszą spotkaną uzdrowicielkę o stan Soni. Udzieliła mu krótkiej informacji, że dziewczyna nie ma żadnych obrażeń zagrażających życiu, ale pozostanie w szpitalu na kilka dni obserwacji.
Po dłuższym zastanowieniu zasugerowała też, aby przyszedł na widzenie trochę później. Według niej pacjenci o tej porze powinni odpoczywać. Oczywiście jej nie posłuchał i wyminął nie bacząc na nerwowe protesty. Kiedy Regulus już coś sobie postanowił, trudno było zmusić go do zmiany zdania. Typowa buta wyniesiona z rodu Blacków robiła swoje. Zdecydował, że zobaczy się z Sonią najszybciej jak to tylko możliwe i tak właśnie się stanie. Tym bardziej, że do jego uszy dotarły już znajome głosy.
— Tak mi strasznie przykro...twoja mama... nie wiedziałem... Bellatrix obiecała mnie naprawić...byłem taki wściekły...Tego co zrobiłem nie da się niczym usprawiedliwić i pewnie nie chcesz mnie więcej widzieć na oczy...
— Otis, uspokój się. Powinieneś leżeć w łóżku.
Wymienione imię tylko upewniło Regulusa, że nie dopadły go omamy słuchowe i te słowa naprawdę wyszły z ust Soni. Nie doszukał się w nich żadnych oznak przeżytych traum, wręcz przeciwnie, coś na kształt wypracowanej wewnętrznej równowagi. Od razu odetchnął z ulgą, zyskując pewność, że przetrwała spotkanie z Czarnym Panem i nie wywołało w niej żadnych nieodwracalnych zmian w psychice. Sam nie mógł się pozbyć z głowy jego przerażających oczu i wspomnienia nieusuwalnego piętna, który wypalił mu na ręce, czyniąc go swoją własnością. Oparcie się jego destrukcyjnemu wpływowi, było prawdziwym wyzwaniem.
Dostrzegł pannę Shafiq po drugiej stronie sali, opierającą się o bezgłowie szpitalnego łóżka ze zmieszaną miną. Obok niej klęczała wychudła postać ze złożonymi rękami jak do modlitwy. Regulus z trudem rozpoznał w tym wraku człowieka, dawnego Ottona Umbridge'a. Widać było wyraźnie, że nadmiernie schudł w krótkim czasie. Jego skóra przybrała brzydki odcień chorobliwej szarości, a dłonie okryte ciasnymi rękawiczkami ciągle drżały, jakby nie miał kontroli nad własnymi mięśniami. Wielkie wory pod oczami opisywały jego skrajne przemęczenie.
Zaciekawiony Black nie mógł opanować rodzącej się w nim ciekawości, więc podszedł trochę bliżej i oparł się o ścianę, aby móc lepiej przyjrzeć się tej nietypowej scenie. Jakoś nie miał wyrzutów sumienia z powodu naruszania ich prywatności. Na swoje usprawiedliwienie, Sonia wielokrotnie już go śledziła i ani razu nie miał jej tego za złe. Przeciwnie, obecnie uważał to za intrygujący sposób okazywania troski.
— Ale ja nie wytrzymam, muszę to z siebie w końcu wyrzucić — wychrypiał słabo charłak. — Nie zostawiłaś mnie tam, chociaż w pełni sobie zasłużyłem na taką śmierć. Jestem obrzydliwym zdrajcą, który nawet nie pofatygował się, żeby wziąść pod uwagę twoje uczucia. Zniszczyłem naszą przyjaźń przez głupią zazdrość.
— Nawet tak nie mów, nikt nie byłby w stanie zasłużyć na to, co oni ci tam zrobili — zaprotestowała ostro, ale bez grama nienawiści skierowanej do klęczącego przed nią Otisa. — Nie musisz prosić mnie o wybaczenie bo dawno już to zrobiłam. Zachowywałeś się okropnie jeśli chodzi o Regulusa, to fakt, ale też nie byłam perfekcyjną przyjaciółką. Ignorowałam cię, odrzucałam wsparcie, okłamywałam...
— A ja raniłem cię każdym wypowiedzianym słowem. Gdybym mógł cofnąć czas...
— Nie możesz tego dokonać, ale wyciągnąć z tego naukę? Owszem. — Przysunęła się do niego i delikatnie ścisnęła drżącą dłoń Umbridge'a. — Pamiętaj, niczego nie żałuję. A na pewno nie tego, że cię poznałam.
Otis zapewne zupełnie by się rozkleił na te słowa, gdyby uzdrowicielka zaniepokojona jego kruchym stanem, nie odciągnęła go od łóżka Soni i przeniosła do osobnego pokoju. Dziewczyna odprowadziła go wzrokiem, a następnie skuliła się, opierając podbródek o kolana. Rozpuszczone włosy opadały jej lekko na białą szpitalną koszulę niczym ciepły kocyk.
— Co sądzisz o jego stanie, Reg? Zanim zapytasz, widziałam jak wchodzisz — odezwała się cicho, ale nie wydawało się, aby była na niego za to obrażona.
— No cóż, nie wygląda to zbyt dobrze. — Zdecydował się do niej podejść i przysunąć sobie krzesło, skoro i tak został już zdemaskowany. — Co mu się dokładnie stało?
Szybko przekonał się, że dobrze wybrał swoje pierwsze pytanie. Sonia zawsze wolała mówić o innych niż o sobie samej, a z historii Otisa, Regulus mógł wyciągnąć najważniejsze informacje o tym co wydarzyło się w siedzibie śmierciożerców. Podczas słuchania potoku słów o zdradzie Otisa i eksperymentach na charłakch oraz mugolakach, mimowolnie przyglądał się jej twarzy z której już zupełnie zeszły plamy smoczej ospy. Jego własne problemy stały się błahymi drobnostkami, które odłożył na dalszy plan. W tym momencie istniała dla niego tylko ona.
— Uzdrowiciele mówili, że będzie żył, ale nigdy nie będzie taki jak wcześnej. Ta magia zawsze będzie go wewnętrznie ranić — wyszeptała cicho Sonia. — Mówiąc po mugolsku, jakby cały czas kopał go prąd.
Wzdrygnął się lekko, wyobrażając sobie co musiał czuć Otis, nosząc w środku taką ilość bólu. Jego niechęć do Umbridge'a nie zmalała na wieść, że to on przyczynił się do porwania Soni przez Bellatrix. Naraził ją co prawda na śmiertelne niebezpieczeństwo, a pomimo to nie czuł w stosunku do niego gniewu. Regulus byłby zupełnym hipokrytą, gdyby zupełnie potępił uczynek Umbridge'a, który zapewne w swoim spaczonym rozumowaniu, był święcie przekonany, że postępuje słusznie. Brzmiało to dość znajomo. Nie było sensu się na nim mścić. Już uzyskał najgorszą z możliwych kar.
— Skąd wzięły się te blizny? — Po raz pierwszy spojrzał na jej palce, naznaczone czarnymi śladami.
— To nic poważnego, mogło być o wiele gorzej — od razu go uspokoiła. — Uzdrowicielka powiedziała, że wystarczy kilka razy zasmarować to maścią. Nie zniknie zupełnie, ale nie będzie żadnych skutków ubocznych.
Trochę obawiając się przed zrozbieniem jej krzywdy, ostrożnie musnął opuszek jej palca. Nie protestowała, a nawet lekko się uśmiechnęła, więc ujął jej dłoń, podobnie jak zrobiła to wcześniej z Otisem. Nie mógł się powstrzymać. Te ślady były zupełnie inne od Mrocznego Znaku symbolizującego wszystko co było złe w jego życiu. Nie, one świadzyły o jej odwadze i sile ducha. Czarny Pan zdecydowanie nie docenił zdolności charłaczki. Wyciągała dobro nawet z jaskini czystego zła.
— Wiesz... — zaczęła ostrożnie, ale zdecydowanym ruchem przysuwając się bliżej Regulusa. — Doceniam, że tutaj jesteś. Dla mnie. Przez te tygodnie, czułam się naprawdę samotna. Ale było znacznie gorzej, gdy żyłam myślą, że mnie nienawidzisz. Choć sama w siebie zwątpiłam, ty z nas nie zrezygnowałeś. Dałeś mi potrzebną siłę, aby to wszystko przetrwać.
— Mówiłem wtedy poważnie, Soniu. Chcę, żeby to co nas łączy, stało się prawdziwe. Nie obchodzi mnie co myśli o tym moja rodzina. To bez znaczenia, że nie jesteś ich wymarzoną arystokratką o nieskazitelnej krwi, gardzącą mugolami. Nie pokochałbym cię, gdybyś była kimś innym. W moich oczach jesteś idealna. W każdym calu. — Wsunął jej luźne kosmyki włosów za ucho.
— Teraz już to wiem — szepnęła cicho. — Kiedy tracisz coś cennego, zaczynasz rozumieć więcej. Może wcale nie jesteśmy z góry skazani na porażkę. A nawet jeśli tak, to chcę chociaż spróbować. Po raz pierwszy zrobić coś czego ja chcę. Być z tobą.
Nie obchodziło go, że patrzy na nich połowa sali. Zawsze było mu trudno opierać się naturalnemu urokowi Sofiji Shafiq. A gdy wpatrywała się w niego w taki rozbrajająco czuły sposób, było to wręcz niewykonalne. Pochylił się ostrożnie, zahipnotyzowany pięknem tej ulotnej chwili. Jednak tym razem to ona pierwsza zainicjowała nieśpieszny pocałunek. Regulus pozwolił jej przejąć inicjatywę. Nie było nic piękniejszego od wiedzy, że twoje uczucia są odwzajemnione. Oboje w swoich poranionych przez przeszłość duszach, dostrzegali coś pięknego. I nie zamierzali z tego tak łatwo zrezygnować.
Kiedy po dłuższym czasie siś od siebie odsunęli, Sonia cała rozpromieniona, nie potrafiła powstrzymać śmiechu. Regulus szybko poszedł w jej ślady. Potrzebowali kilku chwil, aby ochłonąć. To było coś zupełnie nowego. Czuł całym sobą, że właśnie tego brakowało mu przez całe życie. Autentycznego sczęścia, które dawała wolność wyboru.
— To...jesteśmy teraz parą? — wolał się upewnić.
— Słyszałeś kiedyś legendę o Herponie Podłym? — zapytała niespodziewanie, zamiast udzielić prostej odpowiedzi.
Tylko ona potrafiła zamienić romantyczną chwilę w lekcję historii. I to Regulusowi zdecydowanie odpowiadało, sam preferował takie podejście do związków. Bardziej cenił zdrową komunikację od nadmiernych czułości. To była miła odmiana od zachowania Tamary Selwyn, która bez najmniejszego skrępowania, przechodziła od słowa do czynu.
— No cóż, każdy Ślizgon ją zna.
— No więc, może opowiesz mi tą historię? — W jej oczach pojawiły się iskierki zapalonej historyczki świadczące o tym, że doskonale znała jej treść i wybór nie był przypadkowy.
Sonia od razu rozejrzała się na wypadek, gdyby ktoś miał ich podsłuchać. Nie wątpił, że miała w tym tkwić jakaś zaszyfrowana wiadomość. To tylko potwierdziło jego domysły. Regulus oparł podbródek na dłoni, aby przywołać z pamięci starą legendę uwielbianą przez mieszkańców domu Slytherina. Słyszał wyraźnie pełen udawanej grozy głos Bellatrix, która próbowała nim wystraszyć młodszych kuzynów, jakby to było zaledwie wczoraj.
— Herpon Podły żył w czasach starożytnych, był jednym z pierwszych czarnoksiężników na świecie. Słynął z najbardziej pogardzanych klątw i zaklęć. Pewnego dnia przebywając w podziemiach miasta, podłożył swojej ropusze kurze jajo, a po pewnym czasie wykluł się z niego gigantyczny gad. Nazwał go Bazyliszkiem. Herpon rozumiał każde jego słowo, ponieważ był wężousty. Mówi się, że używał jego zabójczego wzroku do pozbywania się potężnych wrogów zagrażających bezpieczeństwu Grecji oraz każdego kto wszedł mu w drogę.
— Kiedy dokładnie umarł? — Sonia próbowała go nakierować zamiast powiedzieć wpost o co dokładniejej chodzi.
— W tym właśnie problem. Nikt tego nie wie — przyznał Regulus. — Żył nadzwyczaj długo jak na czarnoksiężnika, ale w pewnym momencie ślad po nim zaginął. Nie słyszano o nim aż do upadku Cesarstwa Rzymu. Czarodzieje zarzekali się, że widzieli starożytnego Herpona Podłego. Natomiast przerażeni mugolscy żołnierze powtarzali plotki o ogromnej bestii, która rozgromiła prawie całe siły zbrojne Rzymu. Do dziś spekuluje się, że czarnoksiężnik posiadł mroczną wiedzę, którą zwodził samą Śmierć. Rozerwał swoją duszę, a potem umieścił jej odłamek w zwykłym przedmiocie i ukrył go w bezpiecznym miejscu. Dzięki temu miał zyskać nieśmiertelność, którą mogło przerwać tylko zniszczenie artefaktu przez potężną siłę magiczną.
— Ten przedmiot nazywa się horkruksem. Tworzy go czyn sprzeczny z naturą ludzką — pokiwała głową jakby to wszystko łączyło się w całość, ale nie była z tego powodu zbyt szczęśliwa. — W każdej legendzie tkwi ziarnko prawdy, Regulusie. A ktoś wyraźnie spróbował powtórzyć ten wyczyn. I mu się to już udało. Sam wiesz komu.
— To tylko opowiatka dla dzieci — Ślizgon pokręcił głową nie chcąc przyjąć prawdy do świadomości.
— Uwierz mi, widziałam ten przedmiot na własne oczy. Nie dbał o obrażenia, chciał za wszelką cenę chronić swój medalion. Prawie zabił mnie wyłącznie z jego powodu. Kpił, że zabicie go jest niewykonalne bo dokonał niemożliwego czynu. Myślałam nad tym długo. Łączyłam fakty. Wszystko się zgadza. Chciałeś poznać sekret swojego szefa? Udało mi się go zdobyć.
Regulus czuł jak po jego plecach powoli przechodzą ciarki grozy. On miał horkruksa. Nie dziwił się, że Sonia nie chciała mu powiedzieć tego wprost, na sali pełnej pacjentów i odwiedzających ich rodzin. Znalazł odpowiedzi, ale to niczego nie ułatwiało. Tak, Czarny Pan był wcielonym złem, ale nie spodziewał się po nim czegoś takiego. Chłopak uświadomił sobie w jednej chwili jakiej potędze rzucił wyzwanie. Komuś kto sprawiał, że legendy stawały się rzeczywistością. Próba pokonania Lorda Voldemorta wydała mu się teraz wręcz misją samobójczą.
— Nie załamuj się na samym starcie. To znaczy, że pokonanie go jest możliwe — próbowała go pocieszyć, widząc jego przerażoną minę. — Pomogę ci, nie będziesz z tym sam. Trzeba tylko zniszczyć...
Natychmiast ucichła, gdy doszedł do nich dźwięk otwieranych drzwi i wesołe nucenie z progu sali. Oboje obrócili się w tamtym kierunku. Wesoły staruszek właśnie rozmawiał z uzdrowicielką, którą wcześniej zaczepił Regulus. Po uzyskaniu interesującej go informacji, ruszył w ich kierunku żywym krokiem. Ślizgon mimowolnie mocniej zaciągnął rękaw płaszcza. Byli zmuszeni przełożyć na później znalezienie sposobu na pozbycie się horkruksa. Dumbledore we własnej osobie przybył, aby odwiedzić Sofiję Shafiq.
— Przepraszam panie Black i panno Shafiq — skinął głową w kierunku zmieszanych nastolatków. — Czy właśnie przeszkodziłem wam w ciekawej konwersacji? Chciałem tylko osobiście sprawdzić jak się czujesz Soniu, ale mogę poczekać aż skończycie.
— Nie ma takiej potrzeby, profesorze. Wszystko co chce mi pan powiedzieć, równie dobrze może przekazać Regulusowi. Nikomu tego nie powtórzy, ufam mu w pełni — zapewniła go.
Black uśmiechnął się słysząc pewność w jej głosie. Dumbledore zmierzył go badawczym wzokiem zza okularów, ale najwyraźniej nie miał nic przeciwko spełnieniu prośby Soni. A przynajmniej nie dawał tego po sobie poznać. Stał nad jej łóżkiem równie spokojnie jak wcześniej.
— Cieszę się, że nic poważnego ci się nie stało. Na szczęście moi przyjaciele zdołali odnaleść ciebie i pana Umbridge'a na czas. Ubolewam tylko nad tym, że nie mogłem pomóc ci, kiedy tego rzeczywiście najbardziej potrzebowałaś — starał się nie mówić wprost o działaniach Zakonu Feniksa.
— Rozumiem, zgodziłam się na takie ryzyko. Byłam świadoma czego się podejmuję — było widać, że zdążyła już przepracować sobie to wstrząsające doświadczenie.
— Czy podczas tej nieplanowanej wycieczki wydarzyło się coś... niespodziewanego?
Sonia mocniej zacisnęła palce na dłoni Regulusa. Od razu zrozumiał ten przekaz. Wyraźnie nie zamierzała dzielić się z profesorem swoim nowym odkryciem. Nie miała niezbitych dowodów, które poparłyby jej teorię, więc nie miałoby to większego sensu. Wolała najpierw zająć się tym na własną rękę.
— Otis został potraktowany dziwnym rodzajem magii. To dość dziwny przypadek — spojrzała poważnie na Dumbledore'a.
— Oczywiście, postaram się odwiedzić pana Umbridge'a kiedy poczuje się trochę lepiej — obiecał jej. — Jakie są twoje plany po wyjściu ze szpitala?
— No cóż... — wydawała się zaskoczona takim pytaniem — wrócę do domu. Pewnie na początku będę czuć się trochę samotna, ale kiedy odzyskam Krzywołapa..
— Nie mogę na to pozwolić.
Z twarzy Dumbledore'a zniknął uśmiech, a zamiast tego utkwił swoje błękitne oczy w bladej twarzy Soni, która najwidoczniej nie rozumiała do czego to miało zmierzać. Regulus natomiast znał to spojrzenie aż za dobrze. Dyrektor zawsze mówił tak, gdy chciał obronić swoich uczniów przed niebezpieczeństwem w którego objęcia sami powoli zmierzali.
— Ale jak to? — wyjąkała.
— Pozostanie w domu rodziny Shafiq byłoby dla ciebie skrajnie niebezpieczne. Oni zawsze wracają, nie zostawiają niedokończonych spraw — oznajmił trochę złowieszczo. — Aurorzy nie mogą zapewnić ci ochrony. Nie wierzą moim słowom, nie potraktują tego poważnie. Tylko w jeden sposób mogę ci zapewnić pełne bezpieczeństwo.
— Ale ja nie mogę tego zrobić, to wbrew wszelkim zasadom — do Soni od razu dotarło co proponował jej Dumbledore, a Regulus wyczuł jej skrajną ekscytację, którą kryła za pozornym zaprzeczeniem w swoje szczęście.
— Jestem zmuszony się z tobą nie zgodzić panno Shafiq. Jako dyrektor mam pełne prawo decydować kogo wpuszczam za mury mojej szkoły — oznajmił ponownie odzyskując humor. — Oficjalnie zapraszam cię do pobierania nauki w Hogwarcie, Sofijo Shafiq. I oczywiście nie przyjmuję odmowy.