
Heretyk I Święta
Następnego dnia, śmierciożercy za pomocą Mobilicorpusu zmusili Sofiję Shafiq do opuszczenia dotychczasowej celi. Dla bezpieczeństwa ograniczyli jej pole widzenia za pomocą jednego prostego zaklęcia. W jednej chwili wszystko przed jej oczami zlało się w czerń.
Nie mogli przypuszczać, że sprawili tym swojemu więźniowi ponurą satysfakcję z prawidłowego wywnioskowania ludzkich ograniczeń swoich oprawców, podyktowanych strachem. Naprawdę obawiali się chociaż przypadkowo musnąć jej skórę, aby nie zarazić się coraz paskudniej wyglądającymi plamami, które zapewne będą trzymać się jeszcze kilka dobrych tygodni. Nie czuła się winna tego drobnego oszustwa. Gdyby znali prawdę o jej statusie krwi, prawdopodobnie brzydziliby się znacznie bardziej. Eliksir stymulujący objawy groszopryszczki, zdecydowanie wystarczał do zachowania resztek godności.
Dopiero u celu wędrówki, po raz pierwszy coś poszło nie tak jakby to sobie wcześniej życzyła. Sonia spodziewała się, że w siedzibie Lorda Voldemorta będzie przetrzymywana w skrajnych warunkach uwłaczającym człowieczeństwu. Tymczasem pomieszczenie do którego wepchnęli ją śmierciożercy, na spokojnie można było nazwać pokojem gościnnym. Łatwo było sobie wyobrazić, że kiedyś był zamieszkany przez arystokrację. Ściany miały ponury szary kolor, a liczne meble nosiły ślady gotyckiego oraz wytwornego stylu. Przy ścianie stało nawet wygodne łóżko.Mało tego, zapewne posłane przez skrzaty domowe. W drobnym fakcie, że najwyraźniej nie chcieli, aby spała na podłodze jak przeciętny więzień, było coś znacznie gorszego od trafienia do sali tortur.
Oczywiście nie mogło być też zbyt pięknie. Cały tydzień spędziła w zakluczonym Alohomorą pokoju od czasu do czasu otrzymując porcję jedzenia przez klapę w drzwiach. Nie były zbyt duże, ale wystarczające do nie odczuwania dyskofortu z powodu głodu.
Sonia zbytnio nie przejmowała się tym stanem zawieszenia. Bellatrix twierdziła, że Lord Voldemort chciał z nią porozmawiać. Było więc tylko kwestią czasu aż ktoś w końcu po nią tutaj przyjdzie. Przynajmniej taką miała nadzieję, a przeczucie rzadko ją myliło. Widziała w tym nawet kilka pozytywów. Cisza pomagała jej chociaż przepracować żałobę, której nawet w obliczu porwania przez groźnego terrorystę, nie potrafiła ani na chwilę stłumić.
W nocy modlitwa za duszę matki, nie opuszczała jej ust. Uporczywie trzymała się myśli, że to jedyny sposób, aby pomóc jej ten ostatni raz i odkupić winę. Zupełnie jakby słowa nieopisanej skruchy mogły zrekompensować te poprzednie pełne skargi na swoje ciężkie życie.
Tak niedawno rozpaczliwie domagała się odmiany losu, aby ostatecznie ją otrzymać, lecz mamma zapłaciła za to dziecinnne pragnienie wolności, najwyższą cenę. Sonia nieświadomie wybłagała śmierć własnej matki. To bolało znacznie bardziej od Cruciatusów Bellatrix. Tamte tortury przynajmniej miały swój kres. Natomiast poczucie winy wrosło w nią, zapuszczając silne korzenie.
To uczucie bezradności wobec przegranej bitwy, dawno by ją wykończyło, gdyby przy życiu nie utrzymywał ją cel o którym wspomniała Regulusowi. Nie chodziło już nawet o obowiązki wobec Zakonu Feniksa. Pokonanie śmierciożerców stało się osobistą sprawą dla charłaczki. Nie pozwoli, aby jej druzgocząca strata poszła na marne, nada śmierci matki większy sens. Pomści wszystkie rodziny, które zostały rozbite przez sługi Czarnego Pana. Niewinność Regulusa i innych wielu młodych czystokrwistych czarodziejów, którzy żyli bajkami o swojej wyższości nad innymi ludźmi. Sofija Shafiq nigdy by nie pomyślała, że kiedyś będzie pragnąć zemsty. A teraz to właśnie ona zamroziła jej ból w czystą determinację.
Kiedy po wielu dniach ciszy, zamiast dźwięku wsuwanej tacy z jedzeniem, usłyszała trzask zamka, domyśliła się co to dla niej oznacza. W końcu miała doczekać się audiencji u Lorda Voldemorta. Zamaskowany śmierciożerca czekający u progu, dał jej tylko znak ręką, aby ruszyła za nim. Najwyraźniej uznał, że zaklęcia pętające umysł nie były w tej sytuacji konieczne. Sonia z lekką dozą nieufności, ruszyła za nim korytarzem.
Charłaczka analizowała każdy napotkany szczegół na wypadek, gdyby miało się jej to później przydać. Każda obserwacja była na wagę złota. Okazało się, że w reszcie budynku nie panowały już tak ekskluzywne warunki jak w części mieszkalnej. Pomieszczenia były naprawdę przestronne, ale miały w sobie coś niepokojącego, wręcz skażonego wszechobecnym złem.
Skrzypiąca podłoga, dziwne szumy dobiegające zza ścian, stłuczone lustra, cichutki syk węża. Labirynt korytarzy pełen był niepojętych dla Soni zjawisk oraz zachowań. Po drodze mijała wychudłe i trzęsące się z nieustannego strachu skrzaty domowe oraz zamaskowanych sług Czarnego Pana. Czasami udawało się nawet dostrzec towarzyszących im pojedynczych mugoli w podartych ubraniach, których czarodzieje ciągnęli po lodowatej posadzce niczym worki od ziemniaków. Płacz rozpaczy mieszał się tutaj z krzykiem przerażenia. Dziewczyna z każdym krokiem była coraz bardziej przekonana, że tak właśnie muszą wyglądać kręgi piekielne. A ten konkretny na ziemi, ludzkość stworzyła sobie sama.
Wydawało się, że śmierciożerca prowadzący Sonię, pozostawał obojętny na otoczenie. Miał jasne wyznaczone zadanie, którego bezwzględnie się trzymał. Nawet nie spojrzał na swoją więźniarkę, której posłuszeństwa nie poddawał nawet w wątpliwość. Bo i po co było się upierać? W pewnym sensie panna Shafiq potrafiła zrozumieć ten schemat myślenia typowy dla fanatyków. Najłatwiej było dla nich nie czuć nic. Na zawsze porzucić ludzkie emocje.
Mógł mieć maskę na twarzy, ale poznawała szczegółowy opis tego konkretnego śmierciożercy z listów Regulusa. Peleryna przypominająca skrzydła nietoperza, chłodny chód. To był nie kto inny jak Severus Snape na którego nasłała kiedyś Zakon Feniksa. Bestialski towarzysz Regulusa, który nie miał nic przeciwko wobec torturowania niewinnych dzieci.
Pomimo tej wiedzy jej współczująca natura sprawiała, że miała nieodpartą ochotę się do niego odezwać. Odkryć co miał w środku tej bezemocjonalnej skorupy. Jednak tym razem musiała się ugryść w język. To nie był czas na kompleks ratowania typów spod ciemnej gwiazdy. Powinna się cieszyć, że nie wie kto zafundował mu zmodyfikowanie pamięci z pobytu u Greengrassów.
Ślizgon w końcu zatrzymał się przy wielkich bogato zdobionych drzwiach. Na ten widok Sonia przełknęła nerwowo ślinę. Tutaj właśnie miała zakończyć się ich wędrówka. U przywódcy śmierciożerców, który miał zamiar zniszczyć każdą istotę w której żyłach nie płynęła nieskalana żadnym brudem magia. Co innego było myśleć o tym wszystkich okropieństwach we względnie bezpiecznej celi, a naprawdę skonfrontować się z rzeczywistością. Poczuła się tak mała i nic nie znacząca, przy potędze, którą dysponował Lord Voldemort. Ku zdziwieniu charłaczki, Snape postanowił zostawić ją samą z tym piorunującym jej kończyny strachem.
— Życzę bolesnej śmierci, zdrajczyni krwi — usłyszała na odchodne.
Oddalające się kroki w końcu ucichły. Sonia przesunęła palcami po klamce, próbując obudzić w sobie wcześniejszą pewność siebie, którą tak gorąco deklarowała Regulusowi. Nie zrezygnuje, przecież będąc prawie u mety. To byłoby za dużo nawet dla takiego życiowego tchórza, którym zawsze była. Strach zabijał człowieczeństwo, a na to nie mogła sobie pozwolić. To była jedyna broń, która jej pozostała. Stanie twarzą w twarz z potworem i nawet się nie wzdrygnie. Dla mammy.
Pierwsze co zobaczyła charłaczka to wąż, który zaczął krążyć wokół jej stóp niczym w tajemniczym tańcu. Nie wątpiła, że jedno ugryzienie Nagini zabiłoby ją na miejscu. Na szczęście nie wyglądało na to, aby miała zamiar zaatakować. Raczej chciała wybadać intencje gościa swojego pana, który cały czas uważnie się im przyglądał.
Sonia ostrożnie zerknęła na mężczyznę siedzącego spokojnie na fotelu. Widok był, wręcz porażający. Oczywiście słyszała plotki o zniekształconych rysach twarzy Lorda Voldemorta. Jednak co innego było zobaczyć je na żywo. O dziwo, nie czuła strachu. Raczej litość dla tej dziwacznej istoty, która kiedyś musiała być człowiekiem, a przestała nim być na własne życzenie. Taka właśnie była cena używania najbardziej plugawych odmian czarnej magii.
— Nagini cię polubiła — odparł w końcu po długim namyśle. — Rzeczywiście jesteś kopalnią niespodzianek Sofijo Shafiq. Podejdź bliżej, abym mógł ci się lepiej przyjrzeć.
To nie była prośba, tylko wyraźny rozkaz. Nie mogła tego co prawda poczuć, ale już wyobrażała sobie łapczywe macki, które wysłał w jej kierunku, aby spróbowały dostać się do jej najskrytszych myśli. Sonia miała przyjemność poznać kilku legilimentów w Zakonie Feniksa i opanować skuteczne metody na chociaż częściowe odparcie ataku.
Dumbledore zawsze powtarzał, że najważniejsze jest zająć umysł nieistotnymi dla atakującego wspomnieniami. Charłaczka zaczęła intensywnie przeglądać swoją pamięć w poszukiwaniu tego najbardziej odpowiedniego, co w jej przypadku nie było wcale takie łatwe. Pierwsze co przyszło jej do głowy to bajki opowiadane przez pappę kiedy była mała. Dokładnie takie same, które Walburga wpajała Regulusowi.
— Wiele o tobie słyszałem. Z przyjemnością, sam przekonam się ile prawdy jest w tych plotkach. Może zechciałabyś usiąść? — Wskazał na krzesło stojące przy kominku.
Sonia na chwilę się zacięła jakby próbowała zrozumieć absurd całej tej sytuacji. Nie przywykła do złoczyńców, którzy byliby dla niej mili. Naprawdę dziwnie było najpierw zostać wywleczoną siłą ze swojego domu, aby później porywacz zaprosił cię na miłą pogawendkę. To wydawało się, wręcz za proste. W końcu właśnie tego pragnęła. Informacji.
— Gdyby ktoś inny nosiłby to w mojej obecności. — Wskazał na medalik Soni, gdy dziewczyna usiadła naprzeciwko niego. — Odarłbym go ze skóry. Jednak jestem w stanie zaakceptować twoją żałobę. Wydaje się uzasadniona. Mi również jest bardzo przykro z powodu tego, co spotkało twoją biedną matkę. Pochodziła z bardzo dobrego rodu, wręcz nieopisana strata. Zapewniam cię, że Bellatrix została surowo ukarana za ten niedopuszczalny akt samowoli.
Spróbowała znaleść w tym pozornie szczerym wyznaniu, znamiona kłamstwa. Daremnie, dziwaczna wężowa twarz Lorda Voldemorta była całkowicie nieprzenikniona. Pomimo to nie miała zamiaru się tak łatwo oszukać. Znała tą taktykę na wylot. Próbował przeciągnąć ją na swoją stronę, oferując jej pozory zrozumienia. Był na przegranej pozycji. Sonia widziała na własne oczy jak traktował mugoli nie będących w stanie się obronić. Jeżeli poczucie wyższości nad innymi było uzależniające jak narkotyk, Lord Voldemort dawno stracił nad nim kontrolę.
— Możesz mówić ze mną swobodnie, bez żadnego skrępowania. Nie miałbym żadnych korzyści z zabicia ciebie. — Pochylił się lekko w jej kierunku. — Do osób śmiałych, nie bojących się mówić i robić to czego pragną, należy świat. Tymczasem istoty słabe, kończą jako bezmyślni niewolnicy. Zapamiętaj to sobie dobrze. Nigdy nie odmawiaj, gdy ktoś potężniejszy chce ofiarować ci coś wartościowego. A uwierz mi na słowo, mam dla ciebie specjalną propozycję nie do odrzucenia.
— Chyba traci pan tylko czas. Rzadko zmieniam zdanie — wyrzuciła z siebie Sonia, dostosowując się do jego sugestii. - Co ze mną będzie jeśli się nie zgodzę?
— Naprawdę nie przewiduję takiego obrotu sytuacji, ale w takim wypadku spełnię jedno twoje dowolne życzenie. Oczywiście w granicach zdrowego rozsądku. Pomimo pozorów, nie jestem wszechmocny. Jeszcze nie.
— Jeżeli odmówię puścisz mnie wolno - zaproponowała otwarcie, czując się jakby właśnie podpisywała pakt z diabłem.
— Umowa stoi — kiwnął głową z powagą. — Możesz zacząć partię Sofijo. Zadaj pierwsze pytanie, tylko wybieraj mądrze.
Przez ten dobór słów Sonia zwątpiła, że chociaż częściowo udało jej się odbić atak umysłowy Voldemorta. Mówił w taki sposób jakby doskonale znał działanie jej mózgu pragnącego wyzwań oraz zagadek. Nie używał przemocy, której nie rozumiała. Zamiast tego kusił ją tym co było jej znane i bezpieczne. Czystą logiką. Chciał obrócić jej własny plan przeciwko niej. A ona miała złapać się na to jak mucha na lep. Prawdziwy edenowski wąż.
— Podajesz się za następcę Salazara Slytherina, a nie zdradziłeś publicznej wiadomości swojego nazwiska. To dziwne, że śmierciożercy wierzą ci na słowo, a ich przywódcą tak naprawdę mógłby być każdy — wykrztusiła po dłuższym namyśle. — A jednak to ty odważyłeś się wprowadzić ideę Slytherina w życie. Dlaczego obrałeś tą ścieżkę? Skąd ta nienawiść do mugoli?
— Krew Shafiqów przez ciebie przemawia. Ojciec powinien być z ciebie dumny. Szkoda, że tego nie okazuje— pochylił się, aby pogładzić Nagini po łbie. — Jesteś zaskakująco inteligentna jak na charłaczkę.
Ostatnie słowo omal nie doprowadziło Soni do zsunięcia się z krzesła. Lord Voldemort wiedział. Powinna się tego spodziewać, nikt rozsądny nie przebywałby w jednym pomieszczeniu z czarodziejem zarażonym groszopryszczką. A jednak nie wyprowadził swoich śmierciożerców z błędu. Przez ten cały czas pozwalał im wierzyć, że Sonia jest chora. Nie wiedziała już czy miała do czynienia z kompletnym ignorantem czy geniuszem zbrodni.
Udzielił jej też dość istotnej informacji. Bellatrix mówiła prawdę, pappa naprawdę tu był i zdecydowanie zdradził śmierciożercom więcej niż powinien. Podzielił się ze śmierciożercami swoją życiową hańbą, jakby wcale z jej powodu nie porzucił rodziny na pastwę losu. To było do niego niepodobne. Richard Shafiq nie mógł się przez te kilka lat, aż tak bardzo zmienić. Brak możliwości zapytania o niego bolał Sonię do żywego, ale nie mogła zmienić teraz kierunku rozmowy. Czuła, że za chwilę dowie się czegoś nadzwyczaj istotnego.
— Szczerze mówiąc to bardziej osobiste. Wiem jacy są mugole. Wychowałem się wśrod tych kreatur, które trudno nazwać ludźmi — nie przejął się zbytnio rozszerzonymi z szoku oczami Soni, która była zszokowana taką rewelacją. — Nie mówię ci tego dlatego, że jesteś członkinią Zakonu Feniksa i przy najbliższej okazji wszystko byś im przekazała. Nie boję się Dumbledore'a. On i tak doskonale wie kim jestem, a nikt inny ci w to nie uwierzy. Nie, moja słaba i ułomna matka była podobna do ciebie. Nawet kochała mugoli jak ty. A później właśnie oni ją zabili.
— Też była charłaczką? — trudno było jej pojąć, że potomek Salazara Slytherina z własnej nieprzymuszonej woli zdradza jej największe sekrety swojej rodziny.
— Przez pewien czas, mój dziadek tak uważał. Mało z nas o tym wie, ale silne urazy psychiczne lub fizyczne mogą zmniejszyć lub całkowicie pozbawić czarodzieja mocy. Uczynić go ułomnym na kształt mugola. Moja matka miała szczęście, że jej brat i ojciec trafili do Azkabanu. Inaczej proces stałby się nieodwracalny.
— Chcesz przez to powiedzieć... — prawda dotarła do niej szybciej niż zdążył odpowiedzieć.
— Tak, twój ojciec i matka swoimi metodami wychowawczymi, całkiem przypadkowo wyhodowali w tobie trwałe charłactwo. Widzę to w twoich oczach. Zniszczona tożsamość. Smutne, ale niezaprzeczalnie prawdziwe.
Lordowi Voldemortowi bez problemu udało się osiągnąć zamierzony wcześniej cel. Rozbił spokój i opanowanie Soni brutalnym uderzeniem, aby móc już bez żadnych przeszkód zinflintrować jej umysł, wykorzystując powstałe dziury w nieporadnej obronie. W każdym wspomnieniu był teraz on, wsiąkając powoli swój jad.
To nie prawda. Przyglądał się każdej karze rozbrzmiewającej teraz w głowie dziewczyny, a które otrzymywała jako dziecko nadzwyczaj często. Richard i Ingrid Shafiqowie nie brali pod uwagę, że córka po prostu mogła rozwijać się wolniej od rówieśników. Chcieli natychmiastowych efektów. Miała wszystko na wyciągnięcie ręki, ale stres zdławił moc w zarodku. Dzieciństwo było wypełnione łzami oraz bólem. Zawód. Pogarda. Jeden błysk. Drugi błysk i tak dalej. Myślała, że była wystarczająco silna, aby to przetrwać. Jednak małą wrażliwą dziewczynkę można było złamać nadzwyczaj łatwo. Nie chciała, żeby to była prawda.
— Jak się z tym czujesz? — nie było w tym pytaniu żadnych objawów ludzkiego współczucia, tylko czysta ciekawość.
Lód determinacji roztopił się pozostawiając tylko uczucie dojmującej pustki oraz otępienia. Sonia zdecydowanie nie była gotowa na prawdę, która wyrwie z niej istotną część jej samej. Całe życie określało ją poczucie winy. Biczowała się za niedoskonałości na które nie mogła mieć żadnego wpływu. Próbowała wynagrodzić to matce wzorową opieką. Na samą myśl, że mogła uczyć się w Durmstrangu jak zawsze chciała... Podobno nie można mówić źle o zmarłych. To nie była nawet złość, było jej po prostu nieopisanie przykro.
— Proponuję oddanie ci mocy, która zawsze ci się należała — usłyszała lodowaty szept Voldemorta koło ucha.
— To niemożliwe — odpowiedziała cicho z typową dla siebie rezygnacją.
— Zapewniam cię, że jest to możliwe. Przekonasz się na własne oczy. Twój przyjaciel nawet był na tyle uprzejmy, aby zgodzić się wziąść udział w naszych badaniach. Ty możesz być następną uzdrowioną.
Zaprowadził ją do sąsiedniego pomieszczenia, aby potwierdzić swoje słowa, a Sonia się nie opierała. Przez jedną naprawdę krótką chwilę zapomniała, że Lord Voldemort jest jej wrogiem. Serce podskakiwało jej z ekscytacji, którą wywołała u niej żywa nadzieja. On jeden mógł jej to nareszcie dać. Coś dzięki czemu będzie kompletna. Doskonała.
Skamieniała już na samym progu. W małej komnacie znajdowały się prycze do których przywiązane były dwie osoby. W jednej z nich mogła rozpoznać Otisa. Był śmiertelnie blady, a do jego rąk były mocno przyczepione rurki. Wychodziły one z pulsującej niepokojąco czarnej kuli. Przy bańce krzątali się czarodzieje, którzy najwyraźniej przekierowywali do niej energię ze swoich różdżek.
— Coś ty zrobił Otisowi? — wyrwało jej się.
— Niesamowite, prawda? Mój szpieg odkrył plany eksperymentów dotyczących krwi w Departamencie Tajemnic - patrzył na maszynę głodnym wzrokiem. — Musiałem je posiąść. Sfinansowałem swoje przedsiewzięcie dzięki uprzejmości najbogatszych rodów. Teraz wystarczy tylko charłak i jedna zbędna szlama.
Rzeczywiście, na drugim miejscu znajdowała się nastoletnia mugolaczka. Jej twarz była całkowicie spuchnięta i pokryta siniakami, wskazującymi na wcześniejsze brutalne pobicie. W przeciwieństwie do Otisa, ktoś rzucił na nią zaklęcie pełnego porażenia ciała, aby nie pomyślała o ucieczce. Z twarzy spływały tylko łzy pełne świadomości, co ją tutaj czeka.
— Możesz myśleć Sofijo, że to coś jest niewinne. Nie jest to prawda. Szlamy bezprawnie okradły twojego drogiego przyjaciela, potomka czarodziejów z czystokrwistej rodziny, z mocy, która powinna płynąć w jego żyłach. A ja mam zamiar zwrócić ją prawowitemu właścicielowi — zanim Sonia zdążyłaby zaprotestować, Czarny Pan kazał włączyć maszynę.
Działo się to tak szybko, że Sonia ledwo mogła przyswoić to co się dzieje wokół niej. Bańka zwiększała się i pomniejszała w szalonym rytmie, a rurki wypełniła błyszcząca maź. Mugolaczka nie mogła wydobyć z siebie głosu, lecz wrzask Oitsa wystarczył, aby wypełnić nim całe pomieszczenie. Maszyna brutalnie wpychała w jego żyły obcą dla jego organizmu magię. To był najgorszy możliwy rodzaj tortur. A Lord Voldemort się przy tym ledwo zauważalnie uśmiechał.
Oczy Soni błyszczały, gdy przyglądała się procesowi. Tak właśnie w rzeczywistości wyglądało jej niewinne marzenie o byciu czarownią. Przez lata nie potrafiła się go pozbyć, a Lord Voldemort zabił je w ciągu jednej krótkiej chwili. Pustkę w sercu zapełniły słowa Regulusa, którego pocałunek pomimo upływu wielu dni nadal czuła na swoich ustach. Wszystko co robisz jest czystą magią. I nie potrzebujesz do tego różdżki.
Ogarnęła ją fala zrozumienia. Ludzkość umówiła się, że magia to spektakularne wybuchy oraz iskry lecących z rąk. Wcale nie ukrywała się w grubych tomiskach zaklęćNie dostrzegali jej w codziennym życiu. . Nie, można było ją znaleść w przyjaźni, współczuciu i miłości. To ona dawała ludziom siłę o którą nigdy by się nawet nie podejrzewali. A w tej nieopisanie brutalnej i niezgodnej z naturą scenie nie było ani grama magii.
Gdy dźwięki ostatecznie ucichły i wszystko się uspokoiło, Sonia dopadła do Umbridge'a, czując pod palcami jego ciało drgające w niekontrolowanych spazmach. Dopiął swego, ale za jaką cenę? Nie poznawał przyjaciółki, walcząc z przytłaczającym go nadmiarem mocy. Natychmiast zapomniała o dawnych urazach i uścisnęła jego gorącą dłoń tak inną od lodowatej skóry dziewczyny na drugiej pryczy. Była niezaprzeczalnie martwa.
— Dawać drugą szlamę.
— Słucham? — oburzyła się. — Nie widzisz co się dzieje z Otisem?
— Dałem mu tylko to czego tak bardzo pragnął. Kto wie, może będzie miał szczęście pożyć chociaż kilka godzin jak prawdziwy człowiek — zapewnił sucho. — To samo oferuję tobie. W tym przypadku powinno być znacznie łatwiej. Ty urodziłaś się z mocą, wystarczy tylko zapełnić pustkę. Jak dopisze ci szczęście, nie będzie żadnych skutków ubocznych. Nie bój się, zawsze tego chciałaś. Być dumą rodziców.
— Oczywiście. Jestem bardzo wdzięczna za danie mi takiej szansy — niby usłusznie przytaknęła, równocześnie odrywając dłoń od włosów mugolaczki.
Stanęła przy bańce, gdy śmierciożercy wprowadzili następną szlamę. Sonia wykorzystała ich chwilową nieuwagę, aby przesunąć ostrożnie palcami po dziwnym materiale. Był nadzwyczaj cienki. Drobny nacisk mógł przebić ją bez większego problemu. Przeżycie spotkania z Voldemortem przesunęło się na dalszy plan. Należało zniszczyć tą diabelską maszynę zanim skrzywdzi kolejnych ludzi. Zakończyć ten bezsensowny cykl przemocy.
— Połóż się na pryczy — warknął jeden ze śmierciożerców, obracając się w jej kierunku. — Odsuń się stamtąd natychmiast!
Oczywiście Sonia nie posłuchała rozkazu. Zanim ktoś zdążył unieść różdżkę, ona jednym zdecydowanym ruchem wbiła szpilkę z włosów mugolaczki prosto w czarną błonę. Siła podmuchu rzuciła charłaczkę kilkanaście metrów dalej. Połamane kości w palcach rąk, wyły nieopisanym bólem. Inni śmierciożercy nie mieli tyle szczęścia, większość z nich uderzyła z impetem o twarde kamienne ściany, tracąc przytomność.
Co mogło dziwić, wśród najmniej poszkodowanych znajdował się sam Lord Voldemort. Stał jednak wystarczająco daleko od niebezpiecznych przedmiotów, lądując prawie bez szwanku na podłodze. Kiedy się podniósł, jego twarz szpeciło kilka paskudnych zadrapań spowodowanych przez wybuch nienaturalnej energii.
Zamiast przejąć się obrażeniami, zaczął nerwowo obmacywać swoją szatę. Oczy wskazywały na skrajne przerażenie. Nawet nie zwrócił uwagi na zniszczoną maszynę. Sonia patrzyła ze zdumieniem, na długie białe palce przeszukujące podłogę wokół siebie. Ewidentnie coś zgubił. Wtedy zatrzymał wzrok na pannie Shafiq i wszystko było już jasne.
Leżał tam złoty medalion z zielonymi błyszczącymi kamyczkami układającymi się w literę S. Dziewczyna przeczytała wystarczająco dużo książek o założycielach Hogwartu, aby rozpoznać ozdobę. To był starożytny medalion Salazara Slytherina, który dziedziczyli potomkowie Gauntów z pokolenia na pokolenie. Na własne oczy widziała stare fotografie z członkami tej rodziny z dumą noszących atrybut przodka. A teraz leżał u jej stóp jakby nigdy nic.
Lord Voldemort natychmiast się na niego rzucił, Sonia musiała aż skulić nogi. Włożył go ostrożnie na palec z prawdziwą czcią, a dopiero potem zajął się ukaraniem dziewczyny. Podniósł ją z podłogi i przygwoździł do ściany. Zabijał ją wzrokiem pełnym śmiercionośnego jadu. Gdy śmierciożercy chcieli mu pomóc, machnął tylko niedbale ręką. Chciał osobiście rozprawić się z charłaczką.
— Przyznaj się niewdzięcznico, Dumbledore przysłał cię, abyś mnie zabiła! — w jego głosie było słychać szaleństwo pomieszane ze strachem.
— Nie wiem o czym mówisz — powiedziała zgodnie z prawdą.
— Kłamiesz, widziałem jak patrzysz na ten medalion! — jego legilimencja najwyraźniej była bezużyteczna w obliczu gniewu. — Gadaj jak Dumbledore dowiedział się o horkruksach, albo obiecuję na pamięć mojego przodka, że własnoręcznie rozwalę ci głowę o te kamienie!
— Moim celem było wejść w łaski Blacków, zbliżyć się do Regulusa i przeszukać wszystkie pomieszczenia... To wszystko... — głos zaczął się jej trząść, a wzrok błądził pomiędzy ozdobą, a zniszczoną twarzą Czarnego Pana. — Przepraszam... ja tylko nie widziałam nigdy medalionu Salazara Slytherina.
Zaczął ciężko oddychać, gdy zdał sobie sprawę, że powiedział zdecydowanie za dużo. Sonia tymczasem nie ruszała się, udając głupszą niż jest w rzeczywistości. Obracała jego taktykę przeciwko niemu, tak jak on wcześniej zrobił to wcześniej z nią. Pozwalała mu wierzyć, że jest górą.
— Mogłaś na reszcie być kimś — łaskawie przypomniał sobie o wcześniejszych wydarzeniach. — A ty obróciłaś owoc mojej wieloletniej pracy w ruinę. Czy tak bardzo kochasz śmierć Sofijo Shafiq, że chcesz jej doświadczyć?
— Nie miałeś wcześniej racji. Nigdy nie potrzebowałam magii, jestem idealna taka jaka jestem — wysapała. — Możesz mnie zabić, ale błagam wypuść Ottona Umbridge'a. Musi trafić do szpitala.
Według niego musiało to zabrzmieć żałośnie, ale Sonia po raz pierwszy naprawdę uwierzyła w prawdziwość tych słów. Musiała ujrzeć biednego Otisa na łożu tortur, aby to zrozumieć. Była gotowa na śmierć, po tym jak z własnej nieprzymuszonen woli odrzuciła pokusę wielkości, akceptując swoje prawdziwe ja. Patrzyła na różdżkę Lorda Voldemorta z oczekiwaniem. Jednak on zamast w nią, patrzył w ścianę jakby kogoś tam widział.
— Możesz odejść — niespodziewanie ją puścił.
— Co? — Nie wiedziała czy zniesie więcej zaskoczeń w ciągu jednego dnia.
— Obiecałem, więc słowa muszę dotrzymać. Wygrałaś charłaczko — ledwo przeszło mu przez usta. — Mówisz jak równie naiwna dziewczyna, którą kiedyś znałem. Zaoferowałem jej cały świat i wieczne życie, a ona odmówiła. Byłem zmuszony się jej pozbyć choć nie miałem na to ochoty. Wiedz, że to jej pamięci zawdzięczasz życie. Resztce sentymentu ze szkolnych lat. Gdybym to ja miałbym decydować, ostatnim kolorem, który byś ujrzała, byłaby zieleń.
Nie zamierzała się kłócić pomimo burzy myśli kotłującej jej w głowie. Obiecała Regulusowi, że wróci, a dawno już przekroczyła wszelkie granice bezpieczeństwa, które tak troskliwie sobie wyznaczyła. No cóż, plany zawsze ulegały zmianom w zależności od okoliczności. Ostrożnie odsunęła się od ściany, zmierzając w kierunku ledwi żywego Otisa.
— Nie myśl, że jestem aż tak głupi — dodał po chwili ciszy. — Severus was stąd wyprowadzi. I jeżeli kolejnym razem wejdziesz w drogę moim śmierciożercom, pozwolę im cię zabić bez wahania.
Podniosła chłopaka z podłogi, ledwo zwracając uwagę na słowa Voldemorta. Już wchodząc tutaj miała pewność, że nie będzie mogła poznać drogi do jego siedziby. Niektórzy mogliby uznać, że Sonia nie osiągnęła tego co sobie zamierzyła. Co prawda zniszczyła maszynę torturującą zarówno charłaki jak i mugolaki, ale nie zdobyła żadnej ważnej informacji. Prawda? Nic bardziej mylnego. Zrozumiała wszystko doskonale. Prowadzona przez Snape do wyjścia, czuła to całą sobą. Celem Lorda Voldemorta było pokonać samą śmierć.