
Wojna Na Wszystkich Frontach
Kilka godzin wcześniej
Sonia zdawała sobie sprawę z tego, że płacz nie jest w stanie rozwiązać niczyich problemów i tylko pogłębia poczucie kompletnej beznadziei. W jej przypadku byłyby wręcz niebezpieczne. Każde odstępstwo od normy prowokowało mammę do nieprzewidywalnego wachlarza reakcji. Pomimo to kiedy dziewczyna wpadła do dworu Shafiqów cała we łzach, nawet nie próbowała się powstrzymywać. I tak to był prawdziwy cud, że w ogóle dotarła w tym stanie do domu.
Jej własne emocje przysłoniły bodźce odbierane z zewnątrz. Prawie nie słyszała uciążliwych pytań matki o swoje kiepskie samopoczucie, Sonia wyminęła ją prawie bez słowa. Po raz pierwszy w życiu była zbyt zrozpaczona, aby pomyśleć o matce. Istniała tylko pierwotna, ale nieodparta potrzeba. Ukryć się przed wszystkimi zanim ktoś znowu spróbuje ją zranić.
W tym celu schowała głowę w miękkiej różowej poduszce i próbowała przekonać samą siebie, że jeżeli bardzo się postara, rozpłynie się w niebyt lub zapadnie pod ziemię. Szczerze mówią, to byłaby dla niej najlepsza opcja. Nie wyobrażała sobie ponownie spojrzeć żywemu człowiekowi prosto w oczy. Nie po tym jak jej tak zwany najlepszy przyjaciel, wydał jej największy sekret bez najmniejszych oporów. Zdeptał poczucie własnej wartości charłaczki niczym bezużytecznego robaka.
Skoro powiedział Regulusowi, mógł równie dobrze wykrzyczeć to całemu światu. Stare traumy i strachy zaatakowały ją ze wzmocnioną mocą, doprowadzając do niekontrolowanych drgawek. Na dodatek paradoksalnie czuła, że zasłużyła sobie na wszystko co ją dzisiaj spotkało.
Regulus miał rację, była kłamczuchą i hipokrytką. Pouczała go przez tyle czasu o uczciwości, a sama była największym zaprzeczeniem własnych nauk. Niby przez ten cały czas wiedziała, że robi źle, a pomimo to nie potrafiła przestać. Wyuczone kłamstwo zapuściło swoje korzenie zbyt głęboko, aby była w stanie z nim walczyć. W sposób jak najbardziej samolubny, broniła się przed staniem się wyrzutkiem społecznym. A teraz jej kokon bezpieczeństwa pękł w jednej chwili i nie było już możliwości, aby ponownie go odbudować. Został tylko charłak bez żadnych perspektyw na przyszłość.
Dla Soni oczywistością było, że Regulus Black będzie nią gardził do końca swoich dni. W końcu sam powiedział jej, że zapewne nigdy nie zdoła jej nawet wybaczyć, a co dopiero zaakceptować prawdziwe ja. Tak samo jak zrobili to rodzice, gdy nie potrafiła zapanować nad dziecięcą miotełką i okazała się ich największym życiowym rozczarowaniem. Zawsze była dla nich wszystkich niewystarczająca. Było posłuchać Otisa i zaoszczędzić sobie tego druzgoczącego bólu.
Miłość była dwusiecznym ostrzem na które nabiła się zbyt wiele razy, aby udało jej się ponownie wstać. Pappa ją porzucił. Mamma nienawidziła. Otis zdradził. Regulus opuścił. Najwidoczniej jej przeznaczeniem było odrzucenie przez wszystkich, których kiedykolwiek darzyła uczuciem. Bez względu na włożoną w to ilość pracy i poświęcenia, zawsze na końcu pozostawała samotna. Sonia oddałaby wszystko, aby jej umysł podobnie jak mammy, mógł ją obronić przed okrutną rzeczywistością i zamknąć w idealnym świecie fantazji. Niestety, zamiast tego torturował ją niepodważalnymi faktami.
Nie wiedziała kiedy na tych ponurych myślach, minęła jej cała noc. Upływ czasu był nieistotny dla wewnętrznych katuszy, które właśnie przeżywała. Łzy w końcu musiały wyschnąć, ale to nie było w stanie jej uspokoić. Szybko bijące serce szukało nowego sposobu na wyrzucenie z siebie nadmiaru złych emocji. Na nieszczęście charłaczki, najpierw spojrzała w lustro. Widok własnej zmizerniałej twarzy obudził w niej uczucie o które nikt nigdy by jej nie podejrzewał. Czystą wściekłość.
— Dlaczego musisz być taka żałosna? — w jej głosie zabrzmiało coś niepokojącego, gdy cicho zadała pytanie swojemu odbiciu w lustrze. — Bać się wszystkiego i każdego? Dać sobą dobrowolnie pomiatać choć wiesz, że tylko pogarszasz swoją i tak już dość marną sytuację? Czy twoja dobroć coś ci kiedyś dała oprócz nieustannego poniżania? Twoje marzenia są tylko iluzją. Charłaki nie mają takiego luksusu. Pappa miał rację. Nie masz w sobie nic z Shafiqów. Jesteś hańbą rodziny. Pomyłką.
Wypływał z niej żal po wszystkich tych latach, które spędziła jako skrzat domowy własnej rodziny. Stłamszona oraz straumatyzowana. Nie mogła wręcz na siebie patrzeć, wywoływało to u niej realny ból. Przed oczami Soni stanęło wszystko co utraciła przez swoją przypadłość. Kochającą rodzinę, normalne dzieciństwo, wymarzoną czarodziejską szkołę, szansę na zostanie znawcą historii magii, a przede wszystkim godność. Zostały jej tylko resztki, a one nigdy jej nie wystarczały. Według niej lepiej już by było nie mieć zupełnie nic. Sofija Shafiq miała nagłą i nieodpartą ochotę zobaczyć jak to wszystko zostaje nieodwracalne zniszczone. Krzywołap do tej pory pogrążony w błogiej drzemce, syknął przerażony na dźwięk tłuczonego szkła.
Z ręki charłaczki spływała krew, ale mało sobie z tego robiła. Wszyscy mówili, że charłaki są szpetne i odrażające. W dzieciństwie śmiała się z tych stereotypów, które mało miały wspólnego z rzeczywistością. Jednak teraz była skłonna w nie wszystkie uwierzyć. W końcu właśnie tak się czuła. Jak niezręczna kupka nieszczęścia do której można było czuć tylko litość. Pękła na tysiące kawałków, na wszelkie możliwe sposoby. Musiała sprawić, aby jej wizerunek odpowiadał prawdzie. Jest brzydka. Na zewnątrz i w środku.
Kolejną ofiarą jej ataku szału stały się książki. Tak długo studiowane i uwielbiane, teraz symbolizowały to co jej niesprawiedliwie odebrano. Historia Soni nie mogła mieć szczęśliwego zakończenia, więc po co było się nadal łudzić oraz żyć marzeniami o lepszym życiu? Bez żadnych skrupułów zabrała się za zrzucanie ksiąg z pułek. Nadszedł czas dorosnąć.
Jej dzieło zniszczenia przerwało dopiero nieodparte wrażenie, że coś ostego wbiło jej się w kostkę. Z gardła Soni wydobył się cichy jęk, gdy pazury przejechały jej po skórze. To Krzywołap wyczuł złe zamiary swojej pani i próbował powstrzymać ją przed zrobieniem sobie poważnej krzywdy. Jednak zamiast przestać, dziewczyna automatycznie potrząsnęła nogą, aby zrzucić agresatora. Dopiero piszczenie zranionego kuguchara, sprowadziło charłaczkę na ziemię.
— Krzywołap? — szepnęła płaczliwym głosem. — Ja naprawdę nie chciałam...
Zasłoniła sobie usta rękami widząc, że Krzywołap kulał na jedną łapkę. W jednej chwili złość zamieniła się w dojmujący wstyd. Rozejrzała się po zdewastowanym pokoju zaskoczona jakby to nie ona przed chwilą własnoręcznie spowodowała te wszystkie zniszczenia. Co ona najlepszego uczyniła? Zupełnie straciła nad sobą panowanie, a to nie było do niej podobne. Kto by pomyślał, jej bezużyteczne ręce potrafiły jednak dokonać czegoś namacalnego, choć równocześnie naprawdę strasznego. W głowie pulsował jej uciążliwy ból przypominający migrenę.
Sonia padła na kolana, aby podjąć się poszukiwań tej jednej konkretnej książki. Ogarnęła ją gorączka na samą myśl, że mogłaby ją zniszczyć. Odetchnęła z ulgą, gdy udało jej się wygrzebać grube tomisko spod wielu innych. Zbrodnię i Karę oddała Regulusowi, ale w Piśmie Świętym również mogła odnaleść tą historię starą jak świat. Część o Łazarzu, która wiele razy doprowadzała ją do łez.
Dla większości ludzi, których znała, ten fragment nie robił wielkiego wrażenia. Widzieli w nim tylko relację wydarzeń ze wskrzeszenia Łazarza. Dla Soni znaczyła dużo więcej. Identyfikowała się z tragedią sióstr, które jedyną nadzieję na uzdrowienie widziały w interwencji Syna Bożego. Kiedy przybył on dopiero kilka dni po śmierci Łazarza, Maria i Marta padły mu do stóp i powtarzały, że gdyby przybył wcześniej, ich brat by nie umarł. Według nich było już za późno na odwrócenie wyroków losu. Jednak stało się coś niemożliwego, ich wiara pokonała śmierć.
Nawet nie patrząc na to oczami religii, ta prawda była naprawdę potężna. Nigdy nie jest za późno, aby twoje życie się odmieniło. Miłość oraz wiara potrafią dokonywać rzeczy na ludzki rozum, wręcz niemożliwych. Sonia przez całe swoje życie wyznawała tą maksymę, a teraz gdy najbardziej jej potrzebowała... nagle zwątpiła w jej autentyczność.
— Przepraszam. Nie chciałam. — Natychmiast uklękła przed tomiskiem i złożyła ręce w tej niemej modlitwie, którą odmawiała już tyle razy. — Ale dlaczego pozwoliłeś, aby mnie to wszystko spotkało? Może nie zawsze mi wychodziło, ale starałam się być dobrą osobą przez cały ten czas. Nie rozumiem, czym sobie na to wszystko zasłużyłam. Pragnęłam tylko być taka jak inni czarodzieje. Nic więcej. Daj mi chociaż znak, że mnie słuchasz...
Oczywiście żadnej odpowiedzi się nie doczekała, ale tak naprawdę nie tego tak oczekiwała. Rozpaczliwie chciała, żeby jej los się odmienił. Tak, nawet jej pragnienia były skrajnie samolubne. Marzenie o zaakceptowaniu charłaków przez świat bledło przy perspektywie zyskania magicznej iskry. W mniemaniu charłaczki tylko ona byłaby w stanie sprawić, że byłaby chciana. Może nawet kochana. Nie wzięła pod uwagę, że świat mógł mieć na nią zupełnie inne plany.
— Krzywołapku, naprawdę mi przykro, że zrobiłam ci krzywdę, ale teraz nie mam ochoty na zabawę — westchnęła, gdy kuguchar z trudem wdrapał się na parapet. — Postaraj się nie ruszać bo jeszcze bardziej nadwyrężysz tą łapę.
Krzywołap pomimo tej słusznej uwagi, tak łatwo nie zrezygnował z podjętego już zamiaru. Zaczął drapać pazurami w szybę aż w końcu wydał z siebie donośny pisk. To ostatnie zwróciło uwagę panny Shafiq na tyle, aby ostatecznie spojrzała przez okno i przekonała się czego takiego chce od niej zwierzak. Zakładała, że najprawdopodobniej zobaczy ptaka. Dlatego kiedy się wychyliła, skamieniała ze zgrozy. Przed dzwiami domu Shafiqów stała, jakby nigdy nic, Bellatrix Lestrange.
Niebezpieczeństwo całkowicie ją otrzeźwiło. W jednej chwili zapomniała o wszystkich swoich żalach i niepowodzeniach. W głowie Sofiji Shafiq włączył się tryb przetrwania. W jej przypadku oznaczało to logiczne myślenie i szybkie reakcje. Musiała ochronić siebie i mammę przed nieuniknionym atakiem śmierciożerców za wszelką cenę. Dwór Shafiqów był co prawda chroniony magią krwi, ale wystarczająco silne zaklęcie mogło je z łatwością je złamać. Miała najwyżej kilka minut zanim czarownica dostanie się do środka.
Miała szczęście, że wcześniej opracowała plan na taką ewentualność. Najważniejsze było, aby zachować spokój. Paradoksalnie to wydawało się znacznie łatwiejsze, gdy zależało od tego jej własne życie. Starała się równo oddychać, gdy zaznaczała pojedyncze litery w podręczniku historii magii. Agresator, miejsce, godzina. To było okropnie czasochłonne, ale znacznie trudniejsze do wykrycia niż zwykła wiadomość zapisana na pergaminie. Nawet jeżeli nie zdoła się uratować, Zakon Feniksa przynajmniej będzie wiedział co się z nią stało i kto ją zaatakował.
— Cokolwiek by się stało, nie ruszaj się stąd Krzywołap. Później pokażesz tą wiadomość zakonowi. To rozkaz, zrozumiałeś? — ostrzegła go na wszelki wypadek, aby nie mieszał się w walkę.
Ledwo co zdążyła oderwać pióro od strony, na dole rozległ się potężny huk. Szanse, że mamma nie dowie się o niezapowiedzianej wizycie śmierciożerców spadły do zera. Pomimo to nie oderwała się od pracy. Jeżeli zeszłaby nieprzygotowana na atak, tylko przyśpieszyłaby zdobycie przez nich dworu Shafiqów. Jako charłaczka nie mogła się długo bronić, ale przynajmniej utrudni im trochę życie w ramach buntu przeciwko działaniom Lorda Voldemorta.
Zaczęła przeszukiwać szuflady aż udało jej się wygrzebać eliksir stworzony na podstawie słodyczy ze sklepu Zonka, który mógł przydać się później. Podniosła też odłamek stłuczonego lustra. Nadawał się na improwizowaną broń i ewentualną tarczę przed słabszymi klątwami. Tak uzbrojona była zmuszona stoczyć walkę z nieprzewidywalną morderczynią pozbawioną kompasu moralnego.
Sonia ledwo zdążyła schować się za barierką u szczytu schodów, gdy usłyszała oburzone krzyki własnej matki skierowane do młodej kobiety, która właśnie wysadziła jej ścianę. Biedaczka nie zdawała sobie sprawy z kim właśnie rozmawia. W tej sytuacji jej córka nie mogła nic zrobić. Jeszcze przez przypadek skrzywdziłaby mammę. Jedyne co jej pozostało, to spokojnie poczekać aż postanowi wrócić do swojej sypialni i zostawi ją sam na sam z Bellatrix.
— To skandal! Pani wyjść natychmiast! — wykrzykiwała wymachując swoją laską przez co omal nie upadła.
— Bla, bla, bla. — Bellatrix bezceremonialnie spacerowała po korytarzu, najwyraźniej przedrzęźniając gadaninę starszej kobiety. — Przydaj się lepiej na coś i powiedz mi, gdzie jest twoja słodka córeczka.
Patrzenie na to bezczynnie było prawdziwą torturą. Jednak konieczną, aby niepotrzebnie prowokować groźniejszego od siebie przeciwnika. Kto wie, może jak jej nie znajdzie, to Bellatrix sobie w końcu stąd pójdzie? Z drugiej strony Regulus opowiadał Soni o rządzie zemsty, którą pałała jego kuzynka. Nie mogła przeboleć nieudanego ataku na mugoli przez który straciła względy swojego pana.
Co prawda przyszła tutaj kompletnie sama, ale to jeszcze nie oznaczało, że była mniej niebezpieczna. Sonia przekonała się o tym dość niedawno. Omal jej nie udusiła własnymi rękami. Do czarownicy nie dało się do dotrzeć rozsądnymi argumentami. To była groźna fanatyczka, która zabijała dla zabawy. A najgorsze było, że charłaczka nie mogła przewidzieć jej ruchów choćby nie wiadomo jak się starała. Jej nieprzewidywalność była wręcz przerażająca.
— Sonieczka? Jest u Black... — słowa staruszki przerwał ucisk różdżki na gardle.
— Zła odpowiedź! — Bellatrix wykrzyczała z wigorem w głosie, kręcąc kółka na skórze Ingrid. — To żałosne coś nie zasługuje na siedzenie obok tak szanowanego rodu, prawda Shafiq? Oczywiście, że prawda. Lepiej wyjdź po dobroci aniołeczku póki jeszcze możesz! Inaczej będę zmuszona pobawić się z twoją mamusią. Co ty na to paniusiu? Przetestujemy kilka klątw niewybaczalnych tak dla zabicia czasu?
— NNIIIEEE!
Sonia pod wpływem tej groźby natychmiast porzuciła wszelkie opory i opuściła kryjówkę. Teraz widziała wyraźnie rechoczącą bez składu czarownicę. Jednak najbardziej uderzyło ją niedowierzanie i lęk w oczach Ingrid. Dziewczynę ogarnęła zgroza na myśl, że mogłaby się jej stać jakakolwiek krzywda. Przede wszystkim musiała chronić nieświadomą niebezpieczeństwa mammę, a dopiero potem siebie.
— Odsuń się od niej — ostrzegła kobietę jakby mogła jej w jakikolwiek sposób zagrozić. — To sprawa tylko między tobą, a mną. Ona nie ma z tym nic wspólnego. To ja przekazywałam plany śmierciożerców Zakonowi Feniksa.
Na twarzy Bellatrix pojawił się maniakalny uśmiech. Najwyraźniej nie wzięła jej gróźb na poważnie. Zamiat tego oceniła lekko zgarbioną postawę przeciwniczki oraz strach wymalowany na bladej z przemęczenia twarzy. Sonia całkowicie nieświadomie zrobiła to na co właśnie tak bardzo liczyła śmierciożerczyni. Pokazała swój słaby punkt.
— Witam naszą obrończynię słabych oraz uciśnionych zwierzątek! W końcu do nas dotarła! — zaszczebiotała czerpiąc przyjemność w trzymaniu jej w ciągłym napięciu. — Pewnie zastanawiasz się jak cię odnalazłam? Chciałabym powiedzieć, że szłam za twoim wyraźnym odorem zdrajcy krwi, ale niestety to było bardziej banalne. Śledziłam mojego kuzyna i dzięki jego nieopisanej pomocy dotarłam do twojego uroczego przyjaciela. Był niezwykle rozmowny.
Soni nie powinna dziwić kolejna zdrada Otisa, a i tak ją to niezwykle zabolało. Nie poznawała własnego wieloletniego przyjaciela. Naraził zarówno ją jak i mammę na niebezpieczeństwo. Od kiedy Umbridge stał się tak mściwy, aby nasyłać na nią Bellatrix Lestrange? Z drugiej strony równie dobrze mógł zostać do tego zmuszony i ostatecznie ukryć przed śmierciożerczynią jej kłamstwa. Gdyby wiedziała, że jest charłaczką, zaatakowałaby od razu. Przynajmniej musiała w to wierzyć jeżeli chciała przeżyć.
— Jeżeli ją puścisz, pójdę z tobą dobrowolnie. Obiecuję, nie będę się bronić — zaoferowała, naprawdę gotowa dotrzymać tej obietnicy.
— Miałabym wyświadczyć ci przysługę? Po tym wszystkim co mi zrobiłaś? — pokręciła głową, mocniej przyciskając do siebie kobietę i unosząc palcami kąciki jej warg zmuszając do uśmiechu. — Odebrałaś mi możliwość zabłyśnięcia w oczach Czarnego Pana! A byłam tak blisko! O nie, wolę żebyś cierpiała.
— Nie boję się śmierci.
— Zauważyłam skarbie. Ale to z łatwością da się zmienić. Avada Kedavra! — zanim dziewczyna zdążyła krzyknąć lub zasłonić się odłamkiem lustra, zielone światło ją oślepiło.
Wiedziała, że teraz nastąpi jej koniec. Przed śmiercionośnym zaklęciem nie było już ratunku. Z zamkniętymi oczami oczekiwała na nieuniknioną śmierć. Nawet w tej sytuacji nie mogła okiełznać swojej wrodzonej ciekawości. Doświadczenie klątwy Cruciatus było czystym bólem bez chwili wytchnienia. Natomiast Imperius opisywano jako słodkie marzenie senne, które przysłania ci jasność myśli. Jaka była więc Avada Kedavra? Wszyscy znający odpowiedź na to pytanie, byli dawno martwi. A serce Soni choć złamane oraz okropnie wymęczone, nadal biło.
Śmierć nie nastąpiła od razu po zielonym błysku ani później. Sonia była jak spetryfikowana, do jej uszu docierał tylko szaleńczy śmiech kuzynki Regulusa. W końcu całkowicie zbita z tropu charłaczka, powoli uchyliła powieki. Wtedy wszystko stało się jasne. To nie w nią Bellatrix celowała. Ingrid Shafiq jeszcze przed chwilą tryskająca energią, leżała na podłodze bez żadnego znaku życia.
Myśli paliły niczym rozżarzne żelazo. Mamma nie żyje. Nagle ugięły się pod nią kolana, a nieznośny krzyk uwiązł w gardle. Dlaczego ją to spotkało? Ona wyznawała ideę czystej krwi. Śmierciożercy nie mieli prawa zrobić jej krzywdy. Czuła, że jak nie zdoła go uwolnić to za chwilę się udusi. Mamma nie żyje przeze mnie.
Zupełnie jakby ktoś nieumiejętnie rozpłatał głowę panny Shafiq tępym toporem. Bellatrix Lestrange przyszła po mnie. To miałam być ja, nie mamma. Nie mogła przyswoić tego do wiadomości. To musiała być jakaś pomyłka. Zły sen z którego za chwilę się obudzi. Jedyny powód dla którego każdego dnia zmuszała się do wstania z łóżka, leżał teraz sztywno na podłodze. Moim jedynym zadaniem było chronić rodzinę. Nawet w tym musiałam zawieść.
Próbowała doczołgać się do nieruchomego ciała, aby chociaż pomodlić się nad duszą matki oraz zamknąć jej oczy. Niestety, Bellatrix zagrodziła jej drogę. Sonia spojrzała w górę na tego bezuczuciowego potwora, który wykorzystał miłość córki do matki. Zawsze widziała w ludziach dobro, ale w tych ciemnych oczach nie dostrzegła nawet odrobinki człowieczeństwa. Zostały go pozbawione, gdy w pełni oddała się swojej misji. Pozostało tylko szaleństwo wlane tam przez Lorda Voldemorta.
— Małe bubu płacze za mamusią? Nie martw się, ciocia Bella się już nią zajmie — jej głos był słodki niczym cukierek. — Masz szczęście, że Lord Voldemort chce cię żywą. Powiedziałabym nawet, że powinnaś mi dziękować za zaszczyt możliwości rozmowy z Czarnym Panem. Ale to nie oznacza, że nie mogę cię jeszcze trochę pomęczyć.
Podniosła charłaczkę brutalnie za ramiona w celu skrępowania jej rąk, nie doceniając siły którą dał jej ten druzgoczący cios. Tak, straciła właśnie matkę, ale spadła z niej również cała odpowiedzialność za chronienie jej przed wszelkimi niebezpieczeństwami. Byłaby zdolna wykonać nawet najbardziej szalony plan, nie martwiąc się o konsekwencje. Nikt nie mógł już ograniczyć jej wolności słowa i czynu. Życie Sofiji Shafiq po raz pierwszy należało w pełni do niej. Nie ważne jak krótkie miało być. Zamierzała bronić się przed tą psychopatką póki starczy jej sił.
Jednym zdecydowanym ruchem dźgnęła czarownicę kawałkiem szkła w bok, aby ją spowolnić. Trzymanie narzędzia, które wcześniej wbiło się w żywe ciało, strasznie ją brzydziło, ale i tak odrzucenie jedynej broni byłoby skrajną głupotą. Złoczyńcy tak łatwo nie ginęli.
Bez zastanowienia wbiegła na schody, nie mając innej drogi ucieczki do wyboru. Gdyby pobiegła w przeciwnym kierunku, dysząca z bólu Bellatrix z łatwością by ją dopadła. Widziała ścigające ją promienie zaklęć, które niemal ocierały się jej o skórę. Jednak Lestrange pomimo starań nie mogła dobrze wycelować przez otępiający ból. To dało Soni kilka minut przewagi.
Wparowała do piwnicy nie dając sobie ani chwili na odpoczynek. Nie mogła tak po prostu pozwolić złapać się morderczyni Ingrid Shafiq. Natychmiast dopadła do stojących tam pudeł. Wzięła na ręce jedno z nich i wróciła na korytarz. Tam czekała już na nią rozwścieczona Lestrange. Pomimo spływającej z boku krwi i długiej sukni, nadzwyczaj szybko wdrapała się na górę. Oczywistością było, że doskonale się bawiła jakby codziennie ktoś ją tak dźgał. Przynajmniej dopóki Sonia nie uchyliła pokrywy pudła i nie wypłynął z niej bogin.
Nawet nie patrzyła w co uformował się stwór. Nie chciała nawet sobie wyobrażać czego mogła się bać jedna z najbardziej niezrównoważonych osób, chodzących po tym świecie. Dziewczyna wyminęła Bellatrix i rzuciła się w stronę wyjścia. Przez długi czas towarzyszył jej tylko dźwięk butów uderzających o stopnie. Stamtąd widziała już wyjście prowadzące prosto na ulicę. A jednak będąc już prawie u celu, gwałtownie się zatrzymała. Szalony pomysł przeszedł przez jej głowę niczym potężny grzmot. A co gdyby dała się złapać?
Bellatrix sama powiedziała, że nie przyszła jej zabić. To wszystko zmieniało. Jeżeli trafiłaby do niewoli u śmierciożerców, przy odrobinie szczęścia mogłaby poznać największe sekrety Lorda Voldemorta. Pomóc Regulusowi odkryć jego pietę Achillesową. Dla niego jeden błąd kosztowałby najwyższą cenę. Tymczasem Sonia miała sporą szansę wyjść z tego cało, jeżeli tylko odpowiednio to rozegra. Mimowolnie zaczęła tkać nowy plan. Oczywiście nie zadziałałby na najwierniejszą zwolenniczkę Czarnego Pana, ale na innych śmierciożerców już owszem. Czasami, aby wygrać, trzeba najpierw przegrać.
Sięgnęła po butelkę z eliksirem, który wcześniej zabrała ze swojego pokoju. Później nie będzie miała już czasu go zażyć. Wypiła zawartość jednym łykiem, próbując zignorować jego obrzydliwy smak, który uciążliwie drapał ją w gardło. Nie liczył się smak, ale bardziej późniejszy efekt.
Powrót różnokolorowych błysków zaklęć lecących w kierunku Soni, musiał oznaczać, że śmierciożerczyni udało się ostatecznie pokonać bogina. Charłaczka starała się udawać, że nic się nie zmieniło i nadal ze wszystkich sił unika trafienia. Machała nawet bez składu różdżką jakby myliły jej się formułki zaklęć, aby uwiarygodnić swoją grę. Lata życia w kłamstwie w końcu się do czegoś przydały.
— Widzę, że w Durmstrangu rzeczywiście mają nadzwyczaj wysoki poziom nauczania — zakpiła wymachując własną różdżką niczym biczem.
Sonia nie mogła robić uników w nieskończoność, Bellatrix w końcu trafiła ją jednym z Cruciatusów. Pomimo pełnego przygotowania mentalnego na nieuniknioną dawkę bólu, Sonię naprawdę zaskoczyła gwałtowność tego wstrząsu. Świat od razu wywrócił się jej do góry nogami.
Mówią, że klątwy niewybaczalne są tak silne jak negatywne uczucia czarodzieja do swoich ofiar. Ta czarownica musiała, więc naprawdę darzyć ją szczerą nienawiścią. Paraliżująca siła zaklęcia ogarnęła jej mózg jakby zaraz miał eksplodować. Mięśnie odmawiały posłuszeństwa, a zmysły zdawały się wariować. Nawet lekki wietrzyk zadawał jej niewyobrażalny fizyczny ból.
A jednak Sofija Shafiq nadal trzymała się na nogach i nie wydała przy tym żadnego dźwięku ku niechętnemu podziwowi kuzynki Regulusa. Po raz pierwszy doświadczając tej klątwy niewybaczalnej zbyt wiele razy, nawet najpotężniejsi czarodzieje tracili władze umysłowe. Jak widać regularne otrzymywanie Cruciatusami od mammy, najwidoczniej wyrobiło w niej wytrzymałość o której większość czarodziejów mogłaby sobie tylko pomarzyć.
— No, no, ktoś tu jest doświadczony — pokiwała głową lekko podirytowana. — Zwykle jedno moje uderzenie wystarcza, aby ofiary prosiły mnie o litość.
Słowa Bellatrix przelatywały przez głowę Soni bez większego echa. Obecnie nie była w stanie przetworzyć docierających do niej informacji. Całą resztkę sił wykorzystywała na powstrzymanie się przed utratą przytomności. Niestety, brak widocznych efektów tylko sprowokował śmierciożerczynię do dalszego pastwienia się nad charłaczką. Na koniec podeszła do niej i odebrała jej patyk. Złamała go jednym ruchem jak to kiedyś Sonia uczyniła z jej różdżką. Po policzku spłynęła jej samotna łza. Nie ważne, że była bezużyteczna. Właśnie straciła ostatnią rzecz, która pozostała jej po ojcu.
— Pappa — wyjąkała w przerwie od rozrywającego jej płuca kaszlu.
— Och? Nie wiedziałaś, ostatnio miałam przyjemność porozmawiać z twoim tatuśkiem. — Rozkoszowała się na samą myśl o kolejnej możliwości zranienia Soni. — Jak myślisz w jaki sposób otworzyłam drzwi? Pożyczyłam sobie kilka kropelek drogocennej krwi Shafiqów. Liczę, że nie masz mi tego za złe. Niestety, nie otrzymałam zaproszenia.
Ostatecznie przewróciła się bardziej z szoku niż z bólu. Pappa naprawdę był w Wielkiej Brytanii. Może nawet będzie miała szansę go zobaczyć. Dobrze, że nikt nie mógł teraz usłyszeć jej myśli. Bellatrix po chwili chwyciła ją za nogi, wbijając w nie niezwykle ostre paznokcie. Zupełnie jakby z czystej złośliwości chciała ciągnąć ją po ziemi zamiast po prostu teleportować się do rezydencji Lestrange'ów. Jednak Sonia już nigdy nie przekonała się jak rzeczywiście się to odbyło. Nie miała siły dłużej opierać się błogiej ciemności. Pozwoliła swojej świadomości całkowicie w niej zatonąć i to ostatecznie dało jej tak upragnioną ulgę. Koniec cierpienia.