
Przekroczona Granica
Sofija Shafiq ciałem mogła na dobre opuścić mury Wmigurok, ale one nigdy całkowicie nie zniknęły z jej głowy. Doskonale pamiętała każdy kamień jakby była w tym miejscu zaledwie wczoraj. Szkole, która zamiast rozwijać umiejętności, piętnowała najmniejszą niedoskonałość. Nauczyciele dbali o to, aby we wszystkich uczniach zaszczepić chociaż ziarnko wstydu. A ona zawsze musiała być prymuską, w każdej dziedzinie do której się tylko zabrała.
Długi czas Sonia po prostu wchłaniała zimno bijące od ścian. Ogarniało ją wszechobecne uczucie samotności oraz beznadziei. Powinna chociaż spróbować znaleść wyjście z budynku. To byłoby najrozsądniejsze rozwiązanie. W końcu widziała przez okno pas czarodziejskich domów, rozciągających się po drugiej stronie drogi. Były wręcz na wyciągnięcie ręki. Pomimo to nie ruszyła się nawet o milimetr. Kłębiły się w niej wątpliwości. Skąd miała mieć pewność, że za bramą nie czeka jej coś o wiele gorszego od dojmującej samotności?
— Otis? — wyszeptała cicho.
Nie musiała widzieć przyjaciela, aby otrzymać odpowiedź. Spadła na nią niczym niewidzialny bicz. Zmaterializowała się w myślach tak namacalnie, że nie miała innego wyjścia jak zwinąć się z bólu. "Byłem przy tobie od kiedy pamiętam. Pomogłem ci przetrwać. A ty mnie porzuciłaś."
— To nieprawda. Nie zrobiłabym tego — powtarzała w kółko jak mantrę, a z każdym słowem głos Soni, łamał się tylko coraz bardziej.
Krzyknęła przeraźliwie, gdy grunt osunął się jej pod nogami. Grawitacja niezaprzeczalnie ciągnęła ją w dół, ale i tak była absolutnie przekonana, że te tortury nigdy się nie skończą. Widok własnej zniekształconej twarzy odbijającej się w tysiącach luster, doprowadzał ją powoli do szaleństwa. Chciała zamknąć oczy, aby chociaż tak się od nich odciąć. Nie pomogło. Nadal miała je wszystkie pod powiekami.
Sonia jednak się pomyliła. W końcu wylądowała w brązowej brei. Spojrzała na swoje umorusane dłonie i brudną sukienkę. Oczywiście to zawsze musiało być błoto. Mogła się myć nawet codziennie bez wytchnienia. Uporczywie pozostawało na skórze jakby właśnie tam było jego miejsce. Szlam bratał się ze szlamem.
Część charłaczki, która nadal zachowała resztki zdrowego rozsądku, walczyła z samodestrukcyjnymi myślami. To wszystko były kłamstwa. Nie miała czego się wstydzić i nie utonie w tym brudzie. To tylko wytwór jej wyobraźni, który wkrótce się skończy. Jednak oczy i uszy uporczywie powtarzały coś zupełnie odwrotnego. Własne zmysły obróciły się przeciwko niej. I na razie zdecydowanie wygrywały.
— Pokochać całą ciebie — usłyszała głos klęczącego obok niej Regulusa, który wyciągnął do niej dłoń. — Tylko, że Sofija Shafiq, którą znałem, nigdy tak naprawdę nie istniała. Nic dziwnego, że nie mogłaś spojrzeć czystokrwistemu czarodziejowi prosto w oczy. Natury nie oszukasz, prawda?
Spróbowała rozpaczliwie dosięgnąć jego dłoni w której widziała jedyny ratunek przed utonięciem. Nie potrafiła mu nie zaufać, nawet pomimo oskarżających słów. Regulus wysilił się trochę, aby pomóc Soni wydostać się na brzeg. Dyszała ciężko, walcząc o każdy oddech. Prawie nie poczuła, gdy chłopak brutalnie postawił ją na nogi.
Wpatrywał się w nią intensywnym, ale równocześnie zimnym spojrzeniem swoich ciemnych oczu. Kolejna przepaść w którą mogłaby z łatwością wpaść. Regulus ujął jej twarz w swoje dłonie, nie pytając o pozwolenie. Przycisnął swoje wargi do jej ust. A następnie popchnął ją z powrotem do zbiornika.
— Tam, gdzie jest zbrodnia, znajdzie się też i kara. Ciebie ta zasada też obowiązuje charłaczko.
Spokojnie przyglądał się zmaganiom powoli tonącej Soni. Nie przejmował się zbytnio jej stanem. Chore pędy trzeba było bezwzględnie usuwać zanim zakażą inne. To była odwieczna zasada Blacków. Dziewczynie brakowało już tchu. Nie czuła własnego ciała. I to ją otrzeźwiło. To nie był Regulus. Doskonale pamiętała jak przysięgał, że nigdy by jej nie skrzywdził. Emanował wtedy autentyczną szczerością typową dla człowieka w maligmie. On nie dałby jej utonąć.
Sonia obudziła się z krzykiem na ustach, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Zdążyła już wyćwiczyć do perfekcji, zwyczaj zduszania każdej zbyt gwałtownej emocji. W ten sposób mogłaby obudzić mammę, a wyrwana z drzemki była nadzwyczaj wredna. Dziewczyna tylko przycisnęła ostrożnie palce do piersi, aby uspokoić szybsze niż zwykle bicie serca. Niestety to nie pomogło. Była zbyt roztrzęsiona po intensywnym koszmarze.
Dopiero po kilku minutach odważyła się spojrzeć na zegar. Nie było wcale tak wcześnie jak na początku myślała. Nie było sensu ponownie zasypiać. Tym bardziej, że kolejnym razem mogłoby jej się przyśnić coś o wiele gorszego. Soni zdecydowanie wystarczyło już uczucie nachodzącego ją gorąca, na samą myśl, że śniła o pocałunku Regulusa Blacka. Musiała o tym zapomnieć i zająć głowę czymś innym. Najlepiej natychmiast.
Pierwsze za co zabrała się po wyjściu z łóżka było napisanie listu. Oczywiście nie do Regulusa, nie widziała się z nim od kilku dni. Teraz obawiała się nawet przejść obok Grimmuld Place 12 bo mógłby bez problemu dostrzec ją z okna. Wiedziała, że nie może go wiecznie unikać pomimo swoich najszczerszych chęci. Zapyta ją dlaczego wtedy uciekła, a ona będzie musiała odpowiedzieć. Okłamać go, aby wyjść z twarzą i ratować honor rodziny. Ta perspektywa ją przerastała.
Drogi Otisie,
Przepraszam Cię za wszystkie okropne słowa, które wyszły z moich ust. Mam nadzieję, że kiedyś zdołasz mi wybaczyć i zrozumiesz moją decyzję. W końcu wiem, ile krzywd doznałeś ze strony Dolores i Twojego ojca. Wykluczenia z magicznego świata, które zahartowało Ci serce. Jednak ja nie jestem w stanie tak łatwo porzucić marzenia, chociaż nie wiem ile spotkałabym jeszcze przeszkód na tej drodze. Możesz to uznawać za skrajnie naiwne podejście, ale chcę zmienić świat, który odrzuca takich jak my. Położyć kres idei czystej krwi. Według mnie jedynym sposobem jest uświadanianie czarodziejów o naszym wspólnym człowieczeństwie, a nie szukanie zemsty za liczne krzywdy. Z nas obu, to zawsze Ty byłeś tym odważniejszym. Mówiłeś to co myślisz. Głośno przyznawałeś się do tego kim jesteś. Teraz nadeszła moja kolej. Byłeś moim najlepszym przyjacielem i w głębi serca zawsze nim pozostaniesz.
Sonia Shafiq
Dziewczyna ostatni raz przesunęła piórem po pergaminie, aby następnie schować go głęboko do szuflady. Już nawet nie wysilała się z wysyłaniem kolejnego listu do Otisa. Wszystkie poprzednie wiadomości wróciły z powrotem do Soni nietknięte. Najwidoczniej młody Umbridge po prostu nie miał ochoty ich czytać. Pomimo to wytrwale pisała. Tylko w ten sposób mogła zaspokoić usilną potrzebę, aby podzielić się z kimś przytłaczającymi ją powoli problemami.
Z wiadomych względów zwierzanie się członkom Zakonu Feniksa nie było najlepszym pomysłem, a rozmowy z Krzywołapem nie były w stanie zastąpić międzyludzkich więzi. Było znacznie łatwiej, gdy utrzymywała kontakt tylko z Otisem. Jego przynajmniej nie musiała okłamywać ani zwodzić. Tracąc tą przyjaźń, na własne życzenie pozbawiła się podpory utrzymującą ją w pozorach normalności. Może sen nie był taki abstrakcyjny jak wcześniej myślała. Możliwe, że naprawdę tonęła.
— O co chodzi Krzywołapku? Myślisz, że oszalałam w tych czterech ścianach? — zapytała zaciekawiona, gdy kuguchar obdarzył ją jednym ze swoich sceptycznych, ale wiele mówiących spojrzeń. — Ja też tęsknię za Regulusem, ale musimy to jakoś wspólnie przejść. Wiesz, że Minister Merich w trakcie buntu goblinów, musiała spędzić długie dwadzieścia lat w twierdzy bez okien i drzwi? Równie dobrze my możemy poczekać z kilka tygodni.
Krzywołap zamiauczał zirytowany, co zapewne miało oznaczać, że rzeczywiście wątpi w dobry stan zdrowia psychicznego swojej pani. Sonia niechętnie musiała przyznać, że ma rację. Naprawdę nie czuła się ostatnio zbyt dobrze. Kto wie, może niedługo zacznie bredzić bardziej niż własna matka? Z drugiej strony nadal myślała logicznie. Domyślała się co byłoby w stanie pomóc. Porzucenie kłamstwa i wyznanie wszystkim prawdy. A tego zdecydowanie zrobić nie mogła. Nie tylko charłaczka zapłaciłaby za to oszustwo. Mamma trafiłaby do Azkabanu. Musiała wytrzymać bez względu na cenę. Dla rodziców.
Resztę popołudnia Sonia spędziła na sprzątaniu pod czujnym okiem Ingrid Shafiq. Przynajmniej dzięki swoim rozterkom odkryła pewne zalety tej czynności. Przesuwanie ścierką po meblach i zamiatanie podłogi dawało pewien rodzaj rutyny. Nie musiała nieustannie myśleć tylko o tym, że Regulus Black wyznał jej miłość i oczywistym fakcie, że gdyby znał prawdę, nigdy nie wypowiedziałby tych słów.
Liczyła się tylko miotła i kurz. Oczywiście, że robiła to źle i nie była tak skuteczna jak Śnieżka. Jej siłą natomiast było to, że pomimo nieustannej krytyki matki, nie poddawała się i dalej kontynuowała pracę. Na złość światu, który najwyraźniej próbował przetestować granice dobrej woli Sofiji Shafiq.
Wręcz przeciwnie, kiedy zapadła cisza, Sonia zaczęła się trochę niepokoić. Mamma nie zmarnowałaby żadnej okazji, aby dopiec niedołężnej córce za uwolnienie Śnieżki. Tak naprawdę była w stanie zapominać o urazie tylko podczas snu. Tymczasem poszła w tylko sobie znanym kierunku i długo nie wracała. Charłaczka po kilku strasznie przedłużających się minutach jej nieobecności, odłożyła miotłę i poszła sprawdzić czy z Ingrid wszystko jest w porządku.
Udało jej się znaleść matkę na strychu. Ku prawdziwemu zdziwieniu Soni, Ingrid skuliła się w rogu i chlipała jak małe dziecko. Dziewczyna już chciała do niej podejść w celu udzielenia pomocy, gdy w końcu sama zauważyła co tak bardzo ją wystraszyło.
Po drugiej stronie pomieszczenia stał potężny mężczyzna z ciepłymi brązowymi oczami oraz uroczym uśmiechem. Sonia mimowolnie zacisnęła palce na różdżce. Nie widziała jego twarzy od dobrych kilku lat, ale i tak ją poznała. Twarz jej ojca.
Sonia stanęła jak wryta, próbując znaleść logiczne wyjaśnienie tej sytuacji. Co prawda widziała pappę, ale nawet przez chwilę nie uwierzyła, że naprawdę tu jest. Tej nocy zdążyła się przekonać, że nie zawsze można ufać własnym oczom. To było dla niej wręcz oczywiste, że Richard Shafiq nie mógł tak po prostu chować się w piwnicy nie wiadomo ile czasu, czekając na przyjście żony. Gdyby naprawdę chciał wrócić, wszedłby do własnego domu jak człowiek.
Poza tym postać zaczęła się powoli rozmazywać, gdy Sonia weszła do pomieszczenia. Raz ukazywała się młodsza i przystojniejsza wersja Richarda Shafiqa, aby po chwili zastąpiła ją znacznie starsza. Jego twarz natychmiast spoważniała i wydawała się niemal pozbawiona emocji, gdy utkwił wzrok w charłaczce.
Dzięki temu pokazowi doszło do niej, że to musiał być tylko złośliwy bogin, ale i tak zabolało. Sonia znowu poczuła się jak tamta mała dziewczynka, która usilnie błagała ojca o jeszcze jedną szansę. A on nawet się nie obejrzał. Stanowił manifestację jej największego lęku. Wzgardy i odrzucenia, której zdążyła wiele razy zaznać.
— Mammo — zaczęła powoli, aby nie wystraszyć kobiety — to tylko bogin. Musisz użyć różdżki, ja nie mogę. Rzuć zaklęcie Ridiculus. Pomyśl o czymś śmiesznym. Błagam.
Równie dobrze mogła mówić do ściany. Pani Shafiq wydawała się zupełnie odklejona od rzeczywistości. Sonia uklękła przy niej i próbowała zwrócić na siebie jej uwagę. Desperacko wymachiwała jej patykiem przed oczami, chcąc przypomnieć odpowiedni ruch.
Ingrid po wielu nieudolnych próbach, jakoś udało się zmusić różdżkę do wyprodukowania odpowiedniego zaklęcia. Kiedy dotknęło bogina, zmienił się w bałwana rozmiaru małej zabawki. Sonia szybko zamknęła go w pustym pudle, zanim magiczny stwór zdążyłby przybrać większą formę.
Następnie dziewczyna dopadła matki, sprawdzić w jakim jest stanie. Na szczęście nie wydawało się, aby stało jej się coś poważnego. Po prostu była bardzo roztrzęsiona. Sonia nie mogła powstrzymać odruchu. Ostrożnie przytuliła Ingrid z lekką obawą jak na to zareaguje. O dziwo, odwzajemniła uścisk.
— Wiesz, Sonieczko? Wygląda niczym Richard w twoim wiek — zaczęła brędzić. — Dokładnie kopia. Chce zobaczyć?
Niezbyt spodobał jej się ten pomysł, ale sprzeciw tylko pogorszyłby sprawę. Zaprowadziła więc matkę do jej pokoju bez zbędnego szemrania. Kobieta z dziwną jak na siebie energią, zaczęła przeglądać rzeczy w kufrze. Drżącą ręką podała córce starą wymiętą fotografię.
Sonia mimowolnie rzuciła na nią okiem. To musiało być zdjęcie ze szkolnych czasów jej rodziców w Durmstrangu. Mamma obejmowała na nim Richarda, równocześnie machając drugą ręką wesoło do obiektywu, gdy natomiast on starał się utrzymać stos ciężkich książek. Ku ironi, rzeczywiście wyglądała jak dziewczęca kopia ojca. Nie chodziło tylko o podobny nos czy rysy twarzy. Postawa i mimika były wprost identyczne. Oboje wydawali się bardziej samotnikami niż duszami towarzystwa.
Natomiast Sonia w żaden sposób nie potrafiła, dostrzec najmniejszego podobieństwa do nastoletniej Ingrid. Burza brązowych loków otaczała drobniutką twarz czarownicy jakby żyły własnym życiem. Uśmiechała się szeroko co jeszcze bardziej podkreślało urok jej nieskazitelnej cery. W przeciwieństwie do Richarda patrzyła w obiektyw bez cienia skrępowania. Widać było, że uwielbiała być w centrum uwagi. Trudno było uwierzyć, że zmizerniała kobieta, która stała teraz przed Sonią, była kiedyś tą radosną dziewczyną z fotografii.
— Kochali bardzo. — Pani Shafiq pogładziła podobiznę męża z sentymentem. — To ideał. Nigdy nie kłócić. Zawsze zgodność.
— Dopóki nie pojawiłam się ja. I nie zniszczyłam wam waszego bajkowego życia — wtrąciła się Sonia doskonale czując gorycz własnych słów, gdy ściskała w dłoniach starą pamiątkę. — Pewnie żałujesz, że ostatecznie ze mną zostałaś.
— Byłaś dziecko. Nie zostawić. — Pogładziła ją delikatnie po twarzy. — Kocham Sonieczkę. Richard też kocha. Tylko nie akceptować porażki.
Kilka godzin później już w bibliotece, Sonia nadal powtarzała sobie słowa matki w głowie. Naprawdę chciała, aby było w nich chociaż ziarnko prawdy. Jednak trudno było ufać jej rozumowaniu po dość wstrząsającym doświadczeniu. Tak była wymęczona, że po dotnięciu poduszki od razu zasnęła. Charłaczka skorzystała z okazji, aby odwiedzić miejsce pokazane jej kiedyś przez Regulusa. Co prawda wcześniej nie zamierzała nigdzie wychodzić, ale tutaj mogła w spokoju zebrać myśli.
Ciężko było przetrawić to, że zniszczyła związek rodziców. Niby wiedziała o tym wcześniej, ale widząc ich jako szczęśliwą parę na zdjęciu, jeszcze bardziej ją to uderzyło. Każdego dnia była zmuszana przyglądać się matce zniszczonej przez miłość i pogardę społeczeństwa. I to wszystko dlatego, że Sonia nie urodziła się czarownicą. Pomimo górnolotnych marzeń o których opowiadała Otisowi, wizja podobnego losu do Ingrid, wisiała nad nią jak widmo.
A pomyśleć, że panna Shafiq przyjeżdżając do Londynu marzyła tylko o możliwości wychodzenia co jakiś czas z domu. To miało wystarczyć, ale niestety tak się nie stało. Im więcej dostajesz, tym więcej pragniesz. Oczywiście musiała wpakować się w problemy Zakonu Feniksa i na dodatek narazić się Bellatrix Lestrange.
Jak niby miała teraz zachowywać poprawne relacje z Blackami, gdy w każdej chwili kuzynka Regulusa mogła ją rozpoznać? Nie było wątpliwości, że to skończy się tragedią. Sonię nawiedziła trochę szalona myśl, że mogłaby ukryć się w tej bibliotece na zawsze. Tylko ona i książki. One przynajmniej nie mogły jej zranić. Nie tak jak pewien Ślizgon, który właśnie wpadł do biblioteki jakby wezwany przez myśli Soni.
— Oh... Cześć Reg, nie spodziewałam się ciebie tutaj. — Dziewczyna zastawiła się książką, chociaż próbując wyjść z tej sytuacji z godnością. — Czy coś się stało?
Tak naprawdę nie musiał odpowiadać na to pytanie, aby Sonia uzyskała niezbędne informacje. Chłopak nerwowo przygryzał wargę, a palce zaciskał w pięści jakby próbował zdusić rozsadzającą go złość. Jednak niezdecydowane spojrzenie zdradzało, że nie wie co powinien z nią zrobić. Biorąc pod uwagę, że tym razem całkiem nieźle panował nad emocjami, raczej nie chodziło o śmierciożerców. W końcu podszedł do dziewczyny i wyrwał jej książkę z ręki.
— Nie wysilaj się, nie rób ze mnie większego głupca niż rzeczywiście jestem — jego głos był zimniejszy od najsurowszych zim w Norwegii. — Mówiłaś, że przeskoczyłaś kilka klas i szybciej skończyłaś Durmstrang. Dlaczego więc ani razu nie widziałem jak używasz różdżki?
Sonia zbladła na dźwięk tych słów. Nie łudziła się nawet, że to tylko niewinne pytanie. To był raczej oczywisty atak, który miał na celu wyciśnięcie z niej prawdy. To mogło oznaczać tylko jedno. Właśnie poznała powód gniewu Regulusa Blacka. On już wiedział. W jednej chwili poczucie bezpieczeństwa rozpłynęło się w niebyt. Nie dało się uciec od konsekwencji wieloletnich kłamstw. Ścisnęła medalik na szyi. Zapowiadała się naprawdę długa noc.