Zmartwychwstanie

Harry Potter - J. K. Rowling
F/M
G
Zmartwychwstanie
Summary
Są granice, których przekroczenie jest niebezpieczne; przekroczywszy je bowiem, wrócić już niepodobnaFiodor Dostojewski, Zbrodnia i karaRegulus to klejnot w rodzinie Blacków. Od dziecka wychowywany w przekonaniu, że jest człowiekiem niezwykłym. Natomiast mugole to jednostki zwykłe, których na tym świecie jest zdecydowanie zbyt wiele. Dlatego jego największym marzeniem zostało dołączenie do Czarnego Pana, aby zmienić ten stan rzeczy. Niestety jego idea musiała w końcu zderzyć się z rzeczywistością. Zabijając swoją pierwszą ofiarę poczuł jakby tak naprawdę zabił samego siebie. Czy to oznacza, że jest taką samą zdradziecką wszą jak Syriusz?Jakby miał dość problemów wplątuje się w dziwną relację z byłą kandydatką na narzeczoną jego brata. Sonia na pierwszy rzut oka wydająca się idealną czystokrwistą czarownicą, za wszelką cenę próbuje pomóc Regulusowi się zmienić. Jednak okazuje się, że ona również skrywa brudny sekret. Czy pomimo różnic między tą dwójką może się zrodzić prawdziwa więź dusz?
All Chapters Forward

Różne Wymiary Poświęcenia

Sofija Shafiq należała do tego typu osób, które nigdy nie obawiały się ciemności. Już jako dziecko zaczęła czuć do niej coś na kształt sympatii. Jej introwertyczna dusza odnajdywała azyl w nieskończonej czerni oraz wszschogarniającej ciszy. W niej mogła ukryć swoje słabości przed potworami cierpliwie czekającymi aż ujawni je światło dnia. Dopiero wraz z promieniami słońca stawała się w pełni bezbronna.

Tym razem ciemność również okazała się jej sprzymierzeńcem. Tylko ona chroniła ją przed zauważeniem przez grupę śmierciożerców. Sonia starała się oddychać jak najciszej, aby wykrycie jej kryjówki było jeszcze trudniejsze. Chociaż wcale nie musiała tego robić. Czarodzieje byli tak pewni swoich umiejętności, że nie zwracali uwagi na takie drobnostki jak podejrzane dźwięki. Nawet nie użyli zaklęcia Lumos, aby oświetlić sobie drogę. To właśnie ich ostatecznie zgubiło.

— AŁA!! — ryknął jeden z nich, a niedługo potem dołączyli do niego pozostali.

Co prawda charłaczka nie widziała śmierciożerców, ale doskonale zdawała sobie sprawę jaką przeszkodę napotkali na swojej drodze. Sama kilka godzin temu rozstawiła w budynku kilkanaście pułapek na myszy. Wzdrygała się za każdym razem, gdy rozbrzmiewał charakterystyczny dźwięk maszyny. To zdecydowanie musiało boleć.

Zanim zdążyli odzyskać zdolność do logicznego myślenia i przypomnieć sobie o swoich różdżkach, zaatakowało ich stado sów. Wściekle dziobały swoich przeklinających w niebogłosy przeciwników. Sonia może czułaby się trochę winna, gdyby śmierciożercy nie włamali się właśnie do mugolskiego hotelu w celu zabicia wszystkich jego mieszkańców. W takiej sytuacji wystarczyło tylko współczucie dla ludzi, którzy podjęli bardzo złe wybory życiowe.

Sowy nie poprzestały na atakach. Dość szybko przeszły do właściwej części planu. Szybkimi ruchami wyrwały czarodziejom różdżki z rąk, aby odlecieć pohukując wesoło. Słysząc to Sonia wcisnęła przycisk na ścianie. To urochomiło alarm, który miał poinformować członków Zakonu Feniksa o powodzeniu w rozbrojeniu sług Voldemorta. Już chciała pobiec w stronę wyjścia, ale ktoś brutalnie ją do siebie przyciągnął i przyłożył różdżkę do gardła.

— A dokąd to słodki aniołku? — kobieta wyszeptała jej figlarnie do ucha.

Powrót światła nie powstrzymał czarownicy przed kontynowaniem zabawy. Najwyraźniej nie bała się potencjalnego złapania przez Zakon Feniksa. Pomimo rosnącego w sercu strachu, Sonia musiała zachować spokój jeśli chciała wyjść z tego cało. W końcu gorsze rzeczy już znosiła we własnym domu. Śmiercionośny uścisk był przy tym wręcz luksusem.

Trybiki w jej mózgu pracowały na przyśpieszonych obrotach. Jedna z niewielu kobiet należących do śmierciożerców. Młody głos co chwilę zmieniający ton, jakby cały czas wchodziła w inną rolę. Trzymała różdżkę dość niedbale. Najważniejsze, jeszcze jej nie zabiła chociaż tak kazałby zdrowy rozsądek. Ściągła nawet maskę co było już wyraźnym objawem szaleństwa. Ewidentnie bawiła się całą tą sytuacją. Opis idealnie pasował do kuzynki Regulusa, Bellatrix Lestrange.

W jej groźbach nie było nawet cienia ostrożności. Raz obluźniała chwyt, aby zaśmiać się szaleńczo, a następnym dociskała dziewczynę jeszcze mocniej. Sonia szybko zrozumiała, że umiejętność skupiania się na zadaniu przez Bellatrix, pozostawała dużo do życzenia. Nie miała nic do stracenia, więc postanowiła to wykorzystać w dogodnym momencie.

— Ej! Odsuń się od niej! — W końcu Prewettowie ją zauważyli i ruszyli na pomoc. — Ręce do góry!

Ta chwila nieuwagi wystarczyła, aby Sonia mogła uwolnić ręce z uścisku i gwałtownym ruchem pociągnąć za różdżkę. Rozbrzmiał dźwięk łamiącego się drewna oraz pełen wściekłości jęk właścicielki magicznego przedmiotu. Skamieniała na chwilę niedowierzając. Na jej twarzy malowała się chęć mordu. Najchętniej udusiłaby charłaczkę gołymi rękami. I to właśnie następnie spróbowała zrobić.

Jednak Sonia była przygotowana. Już przed wyjściem z domu, przygotowała się na ewentualność ataku ze strony wrogów. Dlatego nie pozostawała całkowicie bezbronna. Wyciągnęła coś szybko zza pasa, aby w ostatniej chwili trysnąć Bellatrix gazem pieprzowym prosto w oczy. Fabian i Gideon nie potrafili się powstrzymać przed parsknięciem śmiechem na widok szamoczącej się z samą sobą wiedźmy.

— Nic nie widzę! Coś ty mi zrobiła! Zapłacisz mi za to krnąbrna dziewucho! — wypiszczała trzymając się za oczy.

Niestety pomimo tego nie udało im się pochwycić Bellatrix Lestrange. Zanim Prewettowie zdążyli ją do końca zneutralizować, zniknęła z głośnym trzaskiem. Patrzyli w pustkę z niedowierzaniem. Nawet Sonia nie mogła ukryć jak pod dużym była wrażeniem. Kobieta teleportowała się bez pomocy różdżki, a do tego zdolni byli tylko prawdziwi mistrzowie sztuk magicznych. Niecodziennie jest się świadkiem czegoś takiego.

— To było niesamowite Soniu. Śmierciożercy pokonani przez mugolskie urządzonka. Złapaliśmy ze trzech. Naprawdę boki zrywać. — Fabian poklepał charłaczkę z dumą po ramieniu. — Ale kolejnym razem dla własnego dobra, lepiej użyj różdżki do obrony. Niepotrzebnie tak ryzykować.

— Liczy się skuteczność, czyż nie? Przynajmniej tym nie zrobię nikomu poważnej krzywdy —  w buteleczką, próbując zamaskować zdenerwowanie charakterystyczną dla siebie wymówką.

— Jesteś dla nich zdecydowanie za dobra — stwierdził Gideon dobrodusznie.

Niedługo potem na miejscu zjawiła się też Andromeda. Nie należała formalnie do Zakonu Feniksa, ale i tak wcześniej zaproponowała pomoc medyczną dla jego członków. Na szczęście nikomu nie stała się poważna krzywda. Za pomocą maści pozbyła się tylko kilku siniaków oraz drobnych urazów.

Czarodzieje powoli się rozchodzili. Niektórzy do domu, a inni do kwatery głównej złożyć sprawozdanie Dumbledorowi. W mugolskim hotelu jako ostatnie zostały właśnie Sonia i Andromeda. Obie nie miały ochoty opuszczać tego miejsca zbyt szybko. Przyglądały się leniwie przechadzającym się po korytarzach mugolom, którzy kompletnie nie zdawali sobie sprawy co działo się w budynku jeszcze kilka godzin temu. Dopiero co wrócili z niezapowiedzianej wycieczki po mieście, zorganizowanej na szybko przez Edgara  Bonesa. Naprawdę natrudził się, aby nie wzbudzić tym ich podejrzeń.

— Kiedy po raz pierwszy cię spotkałam, miałam wątpliwości czy dasz sobie radę. Wiesz? — zagadała Andromeda. — Byłaś taka wystraszona i delikatna. Zupełnie jakby mógł cię powalić byle wietrzyk. Nie wyobrażałam sobie, że potrafiłabyś żyć w nieustannych kłamstwach. Wyciągać od Blacków istotne informacje bez żadnych podejrzeń.

— A okazało się, że całe moje życie jest nimi usłane. To bywa okropnie męczące. — Sonia oparła się o ścianę. — Jak tam Śnieżka?

To właśnie Andromedzie powierzyła opiekę nad skrzatką domową, gdy była zmuszona zwolnić ją ze służby. Nie mogła postąpić inaczej. Śnieżka nie przeżyłaby hańby bezrobocia. Zapłakałaby się na śmierć. Tymczasem u Tonksów mogła znaleść ciepły dom i rodzinę doceniającą jej ciężką pracę. Sonia może nie powinna, ale ufała w dobre intencje pracownicy Świętego Munga.

— Nimfadora ją ubóstwia — roześmiała się cicho. — Śnieżka jest trochę smutna z powodu rozłąki ze swoją poprzednią panią. To normalnie. Jest silna, przejdzie przez to.

— Mam nadzieję — charłaczka na chwilę przerwała jakby próbowała zebrać się na odwagę, aby zadać następne pytanie. — Idę teraz do Dziurawego Kotła, aby spotkać się z Otisem. Poczekałabyś na mnie przy wejściu? Chciałabym porozmawiać z tobą na osobności. Oczywiście jeżeli nie jesteś zajęta.

Andromeda zgodziła się pomimo prawdziwego zaskoczenia na taką prośbę akurat z jej strony. Sonia sama nie była pewna czy zaproszenie było dobrym pomysłem. Dziewczyna co prawda coraz mocniej angażowała się w działalność zakonu oraz integrowała się z zespołem, jednak trzymała wszystkich na pewien dystans.

Nadal nie powiedziała im, że jest charłaczką. Rozmawiała o tym z Dumbledorem w dość aluzyjny sposób. Według profesora ujawnienie rodzinnej sytuacji, mogłoby narazić ją na ogromne niebezpieczeństwo. Nie zamierzała narzekać na ten zakaz. Nie śpieszyło jej się do powtórzenia upokorzenia z Norwegii. Ponownego doświadczenia tych wszystkich pogardliwych spojrzeń. Każda chwila szacunku była nadzwyczaj cenna.

Powinna ograniczać kontakt poza zakonem. Z drugiej strony spotkanie z Otisem wydawało się względnie bezpieczne. Przyjaciel by jej nie wydał, a desperacko potrzebowała wyżalić się komuś z zewnątrz. Miała dość słuchania nieustannych tyrad o skrajnej głupocie, która łączyła się z zakochaniem w Regulusie. Pragnęła faktów z pierwszej ręki. Kogoś z rodziny Blacków.

Na miejscu Andromeda zgodnie z umową zaczekała przy drzwiach, gdy Sonia w tym czasie weszła do środka. Oczywiście Otis siedział przy tym samym stoliku co zwykle. Zdziwiłaby się, gdyby było inaczej. To nie powinna być długa rozmowa.

— Spóźniłaś się, niesamowite. Nie myślałem, że jesteś do tego zdolna. — Zmierzył ją z zaciekawieniem. — Rzeczywiście twoja nowa pasja, inaczej zwana śledzeniem Regulusa w Hogsmeade, zmieniła cię nie do poznania. To co jest niby tak ważnego, że nie mogłaś mi tego napisać w liście?

Oczywiście z wiadomych powodów nie wiedział nic o Zakonie Feniksa. Nie byłby tajną organizacją, gdyby wszyscy jego członkowie opowiadali o nim przyjaciołom przy herbatce. Sofija wolała pozostać na powtarzaniu, że nadal udzielała lekcji w Hogsmeade. Siatka kłamstw coraz badziej się zaciskała. Była całkowicie pewna, że w końcu ją udusi.

— Chyba miałeś rację co do moich uczuć co do...

— Blacka spod ciemnej gwiazdy? — na jego twarzy pojawiła się irytacja. — Nie możemy przejść do czegoś ciekawszego? Na przykład o nowych gadżetach w sklepie Zonka? Nawet nie wiesz jak trudno zdać mugolski egzamin bez samosprawdzającego pióra. Koniecznie potrzebuję nowych pomysłów na ściąganie.

Był śmiertelnie obrażony  na Regulusa od kiedy z jego powodu Sonia wyrzuciła go za drzwi. Chłopak zwykle z każdą kolejną wzmianką o nim stawał się coraz bardziej agresywny, więc starała się unikać tego tematu. Koniec z tym. Adrenalina po walce krążąca w żyłach oraz bliska możliwość śmierci, uwolniła w niej skrywane dotąd odczucia. Miała serdecznie dosyć zwierzania się własnej poduszce. Tęskniła za dawnym Otisem, któremu mogła powiedzieć absolutnie wszystko.

— Nie tym razem, Ottonie Umbridge — używała jego pełnego imienia tylko w naprawdę poważnych sytuacjach. — Po to właśnie są przyjaciele, aby wysłuchać cię kiedy tego potrzebujesz. Wspierać w trakcie upadków, a nie krytykować. W innym wypadku nie ma najmniejszego sensu tego nadal ciągnąć.

Odebrało mu na chwilę mowę. Chłopak rozszerzył już i tak dość wyłupiaste oczy, jakby nie dowierzał w to co usłyszał. Ona również czuła gorycz tkwiącą w tych słowach. Właśnie zasugerowała, że ich wieloletnia przyjaźń zmierza ku upadkowi. Przez jego złośliwe komentarze, które niczym trucizna wlewały jej się powoli do serca. Więcej nie była w stanie już znieść.

— Nie możesz tak mówić — w końcu z siebie wydusił. — Jego znasz niecały rok, a ja byłem z tobą całe życie. Wspierałem cię, gdy nikt nie chciał cię znać. Byłem jedynym przyjacielem. Naprawdę chcesz porzucić mnie dla Blacka, który nigdy nie zaakceptuje prawdziwej ciebie?

— Tu nigdy nie chodziło o niego Otis. Tylko o nas — wyrzuciła z siebie nie mogąc się dłużej  powstrzymywać. — Nieustannie czuję, że daje z siebie wszystko, ale nie otrzymuję nic w zamian. To jednostronna relacja. Poniżasz mnie tylko dlatego, że śmiałam coś poczuć do kogoś czystej krwi. To oczywisty rasizm, tylko w drugą stronę. Zawsze będę cię kochać jak brata, lecz chyba lepiej będzie nam osobno.

— Chciałem cię przed nim obronić! — krzyknął wstając z krzesła i despercacko chwytając ją za ramiona. — Oni tacy są, najpierw dają ci nadzieję. A potem brutalnie odbierają! Nie ma miejsca w czarodziejskim świecie dla takich jak my!

— Otis, błagam. Puść mnie, to boli. — Obróciła głowę nerwowo patrząc na rosnący tłum.

Klienci pubu przerwali wszystkie wcześniejsze czynności, aby popatrzeć na rozgrywającą się właśnie scenę. Wydawali się zaciekawieni całą sytuacją. Jeszcze chwila, a Umbridge kompletnie straci panowanie i wykrzyczy wszystkim, że oboje są charłakami. To byłby jej koniec. Sonia ledwo powstrzymała odruch wymiotny na samą myśl.

— Odsuń się. Dobrze ci radzę.

Otis wycofał się na widok wymierzonej w niego różdżki. Andromeda najwyraźniej miała dość czekania. W przeciwieństwie do swojej siostry była przykładem niezachwianego opanowania. Ręka nawet jej nie zadrżała, gdy otaksowała wciąż stojącego tam chłopaka, krytycznym spojrzeniem.

— Może i jestem uzdrowicielką, ale to jeszcze nie oznacza, że nie potrafię sobie poradzić z byle chłystkiem — oznajmiła spokojnie. — Spadaj stąd zanim zmienię zdanie i postanowię zamienić cię w ropuchę.

Widać było, że Otisa okropnie korciło, aby odpyskować, lecz tym razem zdołał się powstrzymać. Szepnął tylko coś pod nosem o zarozumiałych czarodziejach czystej krwi. Potem opuścił pub ze zwieszoną głową winowajcy. Emanował bólem. Sonia od razu pożałowała swoich ostrych słów. Zapewne pobiegłaby za nim błagać o wybaczenie, gdyby Andromeda jej nie powstrzymała.

— Nie marnuj swojego czasu Soniu. On nie jest tego wart.

Następnie Tonks bez zbędnych pytań o powód kłótni, odprowadziła koleżankę do domu. Przez większość drogi panowała między nimi cisza, Sonia głównie próbowała sobie poradzić z napływającymi do jej oczu łzami. Ostatecznie nie zapytała o Regulusa. Nie miała na to siły.

Co ona najlepszego zrobiła? Wszystko co powiedziała było prawdą, ale naprawdę zwątpiła we własną ocenę. Czy było warto stracić najlepszego przyjaciela przez zranione uczucia? Wybaczała ludziom znacznie gorsze rzeczy, a tym razem tego nie zrobiła. Kierowały nią sprzeczne emocje. Czuła jakby rozpadała się powoli od środka.

— Chyba pora się rozstać — stwierdziła cicho, gdy zatrzymały się przy drzwiach wokół których krążył Krzywołap. — Dziękuję za wszystko. Wcale nie musiałaś mi pomagać.

— Powiedzmy, że odwdzięczam się za resocjalizację mojego kuzyna. A poza tym prawdziwi przyjaciele powinni sobie pomagać — rzuciła lekko, nawet nie zważając na reakcję młodszej dziewczyny na to określenie. — Nie chcę się wpraszać, ale pomimo wszystko powinnam na chwilkę u ciebie zostać. Twoja matka odmawia stawiania się u nas na kontrolę, więc trzeba użyć innych środków.

Charłaczka pogłaskała kuguchara na przywitanie i przełknęła nerwowo ślinę na tą propozyzję. Rzeczywiście mamma odesłała wszystkich uzdrowicieli z kwitkiem. Zignorowała też wszystkie ich tyrady o możliwych konsekwencjach takiego lekceważącego podejścia do własnego zdrowia. Może spotkanie z przedstawicielem rodziny Blacków zdołałoby ją przekonać do zmiany zdania, lecz Sonia i tak nie była przekonana. To mogło się skończyć tragicznie.

Jednak Andromeda najwyraźniej nie potrzebowała zaproszenia. Nie ruszyła się z miejsca dopóki panna Shafiq łaskawie nie otworzyła jej drzwi. Wtedy już bez najmniejszego skrępowania wparowała do środka, a na dodatek nie wiadomo skąd wyciągnęła notatnik i pióro. Nawet poza godzinami pracy, zawsze była przygotowana na przeprowadzenie wywiadu medycznego.

— Pani Shafiq? Tu uzdrowicielka Tonks. Może pani pamięta mnie ze szpitala? — od razu się przywitała.

Czarownica uniosła brwi w konsternacji na widok Ingrid, stojącą na schodach. To było dziwne. Nigdy nie wchodziła na górę bo wiecznie narzekała na bóle kolan i opierała się o nieodłoczną laskę. Jej usta ułożyły się w wąską kreskę na widok swojej córki chowającej się nieśmiało za gościem. Dopiero wtedy Sonia dostrzegła wiadro z wodą na jednym ze stopni. Najwidoczniej zapomniała je sprzątnąć, gdy szykowała się na misję zakonu.

— Sonieczka musi jeszcze raz sprzątać. Schody nadal brudne — uśmiechnęła się niewinnie, aby potem lekko, ale skutecznie, kopnąć wiadro.

Przetoczyło się po wszystkich stopniach zostawiając za sobą ślady brudnej wody. Z ust Soni wydobył się pisk rozpaczy. Rano specjalnie wstała wcześniej, aby zdążyć dokładnie umyć wszystkie schody. Cała praca poszła na marne.

Mamma po stracie Śnieżki szybko znalazła sobie nowego skrzata domowego. Wybór był oczywisty. Przede wszystkim upodobała sobie krytykowanie każdej najdrobniejszej pracy córki, która jeszcze nigdy nie sprzątała niczego oprócz własnego pokoju. Z każdym dniem biedaczka odkrywała uroki życia wyjętego prosto z mugolskiej bajki o Kopciuszku do którego kompletnie się nie nadawała.

— Przepraszam pani Tonks. Dzieci w tych czasach bezużyteczne — stwierdziła niemal przymilnie.

Ingrid przez ten cały czas patrzyła na Sonię z wyższością i pogardą. Doskonałą chwilę sobie wybrała na bycie złośliwą. Dziewczyna myślała, że spali się ze wstydu. Już miała wykonać rozkaz, gdy w jednej chwili cała woda magicznie zniknęła, a schody zaczęły lśnić czystością.

— To zaklęcie nazywa się Chłoszczyć, pani Shafiq. Jeżeli widzi pani jescze chociaż odrobinkę kurzu może pani to zrobić sama. Wtedy na pewno będzie perfekcyjnie — oznajmiła chłodno Andromeda. — Zmieniłam zdanie. Wygląda pani na okaz zdrowia i nie potrzebuje mojej pomocy.

— Nalegam — niespodziewanie wydusiła z siebie Sonia.

Wymieniła z Andromedą kilka znaczących spojrzeń. Charłaczka starała się jej w ten sposób przekazać, że nie powinna tak surowo karać starszej kobiety za problemy z pamięcią oraz poczuciem rzeczywistości.  Już dość w swoim życiu przeszła, a pobyt w Świętym Mungu również zbytnio nie poprawił stanu zdrowia Ingrid. Jeden drobny sprzeciw czy kolejny wstrząs emocjonalny mógłby posłać ją prosto do grobu. Sonia nigdy by sobie tego nie wybaczyła.

Najwidoczniej zrozumiawszy przekaz, kuzynka Regulusa tylko westchnęła z rezygnacją i zabrała się do pracy. Ewidentnie nie podobało jej się podejście Soni do całej sprawy, ale posłusznie zacisnęła zęby na czas kontroli. Zadała kilka pytań Ingrid, a następnie kilka razy przesunęła różdżką po jej kręgosłupie. Typowa procedura, która mogłaby potrwać znacznie krócej, gdyby nie natrętne pytania pacjentki.

— Panienka z dom Black, pracować w Mung, niesłychane. Nigdy nie słyszeć o ród Tonks, skarbie. Czy to nowa linia? — cały czas trajkotała, a uzdrowicielka wyglądała jakby miała ochotę potraktować kogoś Avadą.

Na szczęście obyło się bez ofiar śmiertelnych. Andromeda w końcu skończyła, a wykończona Ingrid nawet się z nią nie pożegnała. Od razu skierowała się do swojej sypialni. Sonia z przyzwyczajenia zapytała czy przypadkiem nie potrzebuje pomocy, ale tym razem mamma zdołała sama dojść do łóżka.

— Wiesz, to dużo wyjaśnia — skomentowała Andromeda, chowając przybory do torby. — A ja sądziłam, że poświęcasz się dla zakonu, spędzając tyle czasu u Walburgi. Towarzystwo mojej ciotki nie wydaje się przy tym co tu dzisiaj zastałam, aż takie okropne.

— To nie tak, naprawdę — próbowała ją przekonać, gdy zbierała się do wyjścia.

— Najpierw zacznij szanować samą siebie Soniu. Inaczej nikt inny tego nie zrobi. — Zatrzasnęła za sobą drzwi pozostawiając dziewczynę w szponach wątpliwości i potworów czających się w świetle dnia.

Forward
Sign in to leave a review.