
Najskrytsze Pragnienia Serca
Święta u Shafiqów rozpoczął się w dość specyficzny sposób. Cały dom trząsł się od wściekłych krzyków Ingrid Shafiq. Dopiero co została wypisana ze szpitala z okazji zbiżających się Świąt Bożego Narodzenia. Najwyraźniej jej struny głosowe nie doznały najmniejszego uszczerbku na zdrowiu. Niczego nieświadomi uzdrowiciele zapewne pomyśleli, że córka pacjentki ucieszy się z takiego prezentu. Nie przewidzieli, że Sofija Shafiq następnego dnia zostanie przez nią wyrzucona prosto na lodowaty śnieg.
Sonia przez długi czas nie wstawała zbyt roztrzęsiona. Mogła się spodziewać takiej reakcji na swój czyn, ale pomimo to go nie żałowała. Z chęcią zrobiłaby to jeszcze raz. W zasadzie i tak dość długo udawało jej się ukrywać prawdę. Prawie cały tydzień Ingrid Shafiq żyła w błogiej nieświadomości zbyt zajęta swoimi długimi drzemkami. Prawdziwe piekło zaczęło się, gdy przypomniała sobie o istnieniu Śnieżki. Wołała ją jednak na darmo.
- JAK TO UWOLNIŁAŚ MOJEGO SKRZATA DOMOWEGO?! — W uszach nadal rozbrzmiewał jej się ten nieopisany wrzask. — NIE MIAŁAŚ DO TEGO PRAWA!
Tylko, że tak właściwie Sonia miała do tego pełne i niepodważalne prawo. Jeszcze kiedy była ukochanym dzieckiem rodziców, Richard Shafiq podarował jej nowo narodzoną Śnieżkę, której urokiem tak bardzo się zachwycała. W zasadzie była jedynym skrzatem, którego ich potem nie pozbawił. Jej mamma mogła uważać, że należy do niej, ale to Sonia tak naprawdę była jej panią.
Jakby to cokolwiek zmieniało. Oczywiście Ingrid nie interesowały logiczne argumenty. W jej oczach wyrodna córka pozbawiła rodzinę darmowej siły roboczej, ostatnią pozostałość po ich wysokim statucie. Co ona powie znajomym z arystokratycznych rodzin? To było wręcz niewybaczalne.
Po policzkach Soni nadal płynęły łzy. Sama zrobiła to wbrew sobie bo była zbyt przywiązana do małej skrzatki, ale nie miała wyboru. Doskonale znała wybuchowy charakter swojej matki. W końcu ostatnim razem omal nie zabiła Śnieżki z powodu głupiego wazonu. Łatwo było przewidzieć co ją czekało za wysłanie Ingrid Shafiq do szpitala.
Już leżąc w łóżku szeptała po norwesku ciche, ale dużo mówiące opisy tego co jej zrobi. Charłaczka po prostu nie chciała mieć krwi swojej przyjaciółki na rękach. Nawet jeżeli musiała zapłacić za to własnym cierpieniem.
W końcu Sonia odważyła się wstać. Powinna się cieszyć. Tym razem przynajmniej nie oberwała żadnym zaklęciem niewybaczalnym. Pomimo to ramię nadal paliło ją w miejscu, gdzie wbito jej ostre paznokcie prosto w skórę. Nogi lekko jej się chwiały, ale to nie przeszkodziło jej w ponownym podejściu do drzwi i waleniu w drewno pięściami. Mamma mogła być na nią obrażona, ale nie mogła zostać w domu bez żadnej opieki.
Najwyraźniej ona miała na ten temat inne zdanie. Jak na złość tym razem nie zamierzała odpuścić i wyprzeć z pamięci niedogodnego wspomnia. To było dość głupie z jej strony, sama nie będzie mogła potem wyjść, przez zamek wyczulony tylko na krew Shafiqów.
Sonia teoretycznie mogła bez problemu otworzyć go sama i byłoby po problemie. Tylko, że na to nie potrafiła się już zdobyć. W najlepszym wypadku znowu zostałaby brutalnie wypchnięta, a w najgorszym zapewniłaby sobie pewną śmierć. A już na pewno w żadnym scenariuszu nie pozwolono by jej wejść do środka. Lepiej było poczekać aż staruszka choć trochę się uspokoi. A to mogło zająć nawet dobre kilka godzin. Jedyne co pozostało biednej dziewczynie to uwierzyć, że mamma przetrwa jeden dzień w samotności.
Na szczęście od kiedy została członkiem Zakonu Feniksa, nie mogła narzekać na małą ilość osób, które z chęcią przyjęłyby ją do swojego domu, tym bardziej w święta. Otis robił to już wiele razy, a Prewettowie lub Weasley'owie powitaliby ją z otwartymi ramionami. Potem mogłaby w najgorszym przypadku spędzić resztę wolnego czasu w bibliotece, gdyby Ingrid nie przeszła złość przed zapadnięciem nocy. Kogo więc wybrała? Oczywistością było, że skończyła stojąc samotnie przed Grimmuld Place 12.
Wmawiała sobie, że to nic wielkiego. Wcale nie zamierzała przerywać Blackom rodzinnego obiadu. Chciała tylko się upewnić, że Regulus miewa się dobrze. W głowie nadal odbijała jej się bolesna historia dołączenia przez niego do szeregów śmierciocosiów. Śmierciożerców, poprawiła się z trudem w myślach.
Szczerze mówiąc, od samego początku podejrzewała z jakiego powodu znalazła go nieprzytomnego w mrocznej uliczce. Miejsce, czas, wszystko się zgadzało. Upewniła się tego jeszcze bardziej, gdy profesor Dumbledore podzielił się z nią szczegółami na temat działalności sług Lorda Voldemorta.
Nawet pomimo tej wcześniejszej wiedzy, serce ściskało jej się nieprzyjemnie na samą myśl o tym wszystkim co przeszedł. Czy spotkałby ją podobny los, gdyby nie urodziła się charłaczką? Tego nie wiedziała, ale nadal mocno wierzyła w ukrytą dobroć Regulusa Blacka. Bezwzględnego mordercy nie męczyłyby aż tak bardzo wyrzuty sumienia.
— Witaj Soniu! — Ledwo zdążyła zajerestrować głos osoby, która uściskała ją na powitanie. — Planowałem właśnie do ciebie przyjść, ale zobaczyłem cię przez okno.
Przez chwilę wstrzymała oddech pod wpływem tego niespodziewanego dotyku. Ostatnio coraz lepiej radziła sobie z relacjami międzyludzkimi, ale tym razem nie potrafiła oprzeć się naturalnym reakcjom swojego ciała. Na jej twarzy pojawił się rumieniec, gdy jego niesforne kosmyki włosów otarły jej się o skórę.
To uczucie było dość dziwne, ale całkiem przyjemne.
— Chcesz zostać z nami na obiedzie? — W jego oczach pojawiły się iskierki szczerej ekscytacji. —— Oczywiście jeżeli nie masz innych planów.
Zadziwiające było jak bardzo mógł zmienić się człowiek w ciągu trzech dni. Sonia ledwo mogła w nim rozpoznać tego samego Regulusa, który koczował przed jej domem z takim uporem. Teraz tryskał energią oaz entuzjazmem. Prawdziwy świąteczny cud. Zupełnie jakby ktoś tchnął w niego nowe życie.
— Wiesz, nie chciałabym narzucać się twoim rodzicom — próbowała jakoś z tego wybrnąć.
— Nie gadaj głupstw. — Usilnie nie spuszczał z niej wzroku nawet na sekundę. — Mama ucieszy się na twój widok. Nie przyzna się do tego, ale tęskni za obecnością Syriusza. Ciągle patrzy na jego puste krzesło.
Prawie zupełnie zapomniała o sytuacji jego starszego brata. Najwidoczniej nie tylko ona spędzi tegoroczne święta poza domem. Nie powinna tego robić ze względu na swoje bezpieczeństwo, ale nie potrafiła odmówić Regulusowi w takiej sytuacji. Tym bardziej, gdy po raz pierwszy od dłuższego czasu wydawał się szczęśliwy. Detektywistyczna natura Sofiji usilnie kazała jej się przekonać, wbrew zdrowemu rozsądkowi, co takiego mogło spowodować aż tak wielką zmianę.
— Skoro tak bardzo ci zależy, mogę zostać na chwilę. — Ta odpowiedź sprawiła, że na jego twarzy pojawił się dość podejrzany uśmiech. — Najwyżej godzinę, ale nie dłużej.
— Dobrze się składa. Tyle mi w zupełności wystarczy.
Razem weszli do środka. Sonię uderzyło jak bardzo ponury obraz miała przed oczami. Dwór Blacków zawsze przypominał jej nawiedzony dom, ale tym razem Walburga przeszła samą siebie. Na drzwiach ktoś powiesił wieniec o wiele bardziej przypominający koronę cierniową, bombki w kształcie węgielków zwisały smętnie z sufitu, a wątła choinka uginała się pod licznymi ciężkimi i zmatowiałymi kulami w kształcie gwiazd . Tą szekspirowską tragedię dopełniał Stworek w czapce Świętego Mikołaja, którą musiał sobie zrobić ze starych szmat.
— Stworek cieszy się z ponownej wizyty panienki Shafiq.
— Ja też Stworku. Naprawdę — ledwo to z siebie wydusiła.
Tak naprawdę oczy jej krwawiły, patrząc na ten obraz nędzy i rozpaczy. Powtarzała sobie, że to nie jej sprawa w jaki sposób Blackowie obchodzili święta. Niegrzecznie byłoby skrytykować gust gospodyni. Nawet jeżeli najwyraźniej pomyliła Boże Narodzenie z Halloween lub Dniem Zmarłych.
Sonia sama spędziła ostatnio dużo czasu na przeszukiwaniu strychu, w poszukiwaniu starych ozdób, aby przynajmniej sprawiać wrażenie normalności. Powracały do niej wspomnienia z dawnych czasów, gdy pappa pomagał jej zakładać szklaną gwiazdkę na szczyt choinki i rozpakowywać stos kolorowych prezentów. Strasznie bolały, ale równocześnie wywoływały miłą nostalgię i nutkę nadziei na lepsze czasy.
— Zdecydowanie wolę świąteczną atmosferę w Hogwarcie — przyznał cicho Regulus. — Przynajmniej mama nie straszy nas już wielką kukłą Świętego Mikołaja, którą Syriusz lubił przezywać Lordem Draculą.
Zanim dziewczyna zdążyła pożałować swojej decyzji o przyjściu tutaj, dopadła ją już Walburga. Trudno było w to uwierzyć, ale wyglądała jeszcze dziwaczniej niż ostatnim razem. Dół szerokiej sukni w kształcie kuli był przysypany białym brokatem imitującym śnieg, a włosy spięła w skomplikowane supły, które razem układały się w poroże renifera. Może nie byłoby tak źle, gdyby nie ten niepasujący, ciężki makijaż. Orion niezmiennie siedział przy stole zasłaniając twarz prorokiem codziennym jakby nawet on zaczął wstydzić się dziwactw swojej żony.
— Cóż za miła niespodzianka Sofijo! — zaczęła trajkotać. — Regulus nie uprzedził mnie wcześniej, że przyjdziesz. Ale nic nie szkodzi, skarbie. Rozgość się!
Wskazała jej krzesło, które wcześniej musiało należeć do Syriusza. Zupełnie jakby mogła go tak po prostu zastąpić. Sonia naprawdę oddałaby w tej chwili wszystko, aby dowiedzieć w jaki sposób Regulusowi udawało się zachowywać względny spokój. Sama ledwo dawała sobie z tym radę, ale dzielnie walczyła z chęcią ucieczki z tego miejsca. Radziła sobie już w wielu gorszych sytuacjach. Tak łatwo jej nie złamią.
Na szczęście jedzenie smakowało normalnie, nie zawierało w sobie żadnych czarodziejskich udziwnień. Początkowo jedli posiłek bez większych zakłóceń. Walburga kilka razy wypytywała o samopoczucie Ingrid oraz edukację Soni. Z ust charłaczki wychodziły dobrze wyćwiczone odpowiedzi, które nie do końca można było nazwać kłamstwami. To nie zmieniało faktu, że nadal czuła się jak oszustka.
Niestety potem przeszła do Regulusa. On już nie wydawał się taki chętny do dzielenia się wspomnieniami z Hogwartu. Odpowiadał krótko bez wchodzenia w szczegóły. Zupełnie jakby próbował coś przed nią ukryć. Doskonale widać było, że panią Black bardzo bolał tak wyraźny dystans syna do własnych rodziców. To jednak jej nie zniechęciło. Postanowiła uderzyć z innej strony.
—Sofijo, Regulus opowiadał ci już o swojej działalności mającej utrwalić czystość krwi? — zwróciła się do niej niespodziewanie.
Nie mogła zrobić nic gorszego, aby zabić resztki pozytywnej atmosfery. Kto normalny chciałby rozmawiać o śmierciożercach w środku świątecznego posiłku? Sonia z zaniepokojeniem spojrzała na Regulusa, nie wiedząc czy powinna w ogóle odpowiadać. Z jego twarzy zniknął uśmiech. Patrzył pusto w talerz próbując zapanować nad własnym ciałem i emocjami. Skinął tylko lekko głową, aby podtrzymała rozmowę i nie dawała jego matce zbyt długo czekać. Inaczej mogłaby zacząć coś podejrzewać.
— Prawdę mówiąc, niewiele mi o tym wspominał — zaczęła powoli. — Regulus nie lubi dzielić się szczegółami swojej pracy. Jestem w stanie to zrozumieć. To co robi wymaga dość sporej dyskrecji.
Walburga zmierzyła Sonię uważnym wzrokiem jakby widziała ją po raz pierwszy. Charłaczka zdawała sobie sprawę, że nie zrobiła na niej najlepszego pierwszego wrażenia. Ostatnim razem chowała się w cieniu matki, aby się zbytnio nie wychylać. Mówiąc wprost, bała się Blacków. To była dość naturalna reakcja dla kogoś kto nie miał w sobie ani krzty magii. Jednak słowa Dumbledore'a dały jej siłę do działania. Nie mogła co prawda pokonać nikogo za pomocą różdżki, ale w potyczce słownej miała dość spore szanse. Wystarczyło tylko spróbować.
— Bardzo mądre spostrzeżenie Sofijo. Już rozumiem dlaczego mój syn spędza z tobą tyle czasu. Najwyraźniej cię nie doceniłam — przyznała z uznaniem, ale nadal nie potrafiła dać spokoju Regulusowi.
— Pomimo wszystko jesteśmy z ciebie bardzo dumni Regulusie. Przynosisz dumę naszej rodzinie. Wierzymy, że uda ci się jeszcze dużo osiągnąć. Bellatrix mówiła...
Przerwała, gdy chłopak gwałtownie wstał od stołu i rzucił się w kierunku schodów. Nie dał rady dłużej tego słuchać. Spędzanie czasu z rodziną było zdecydowanie ponad jego siły. Zignorował nawet krzyki Oriona, który stanowczo rozkazał mu wrócić na miejsce. Potrzeba samotności była silniejsza od typowego dla niego posłuszeństwa woli rodziców.
— Nie wiem co się z nim ostatnio dzieje. Nigdy taki nie był — załkała kompletnie załamana Walburga. — Poszłabyś do jego pokoju, aby z nim porozmawiać? Wydaje się, że tylko ciebie jest zawsze gotowy wysłuchać. Stworku, zaprowadź pannę Shafiq na górę!
Sonia czuła, że nie powinna naruszać prywatności Regulusa, ale nie dano jej zbytniego wyboru. Walbuga patrzyła na nią jakby miało jej pęknąć serce, a Stworek już stał w gotowości, aby wykonać rozkaz. W tym wypadku nie było nawet mowy o powrocie do domu. Posłusznie ruszyła za skrzatem domowym, licząc każdy stopień dzielący ją od celu wędrówki.
Po wykonaniu zadania Stworek zostawił ją samą w pustym korytarzu. Najwyraźniej nie czuł się w obowiązku pilnowania jej na każdym kroku. Zawahała się zanim zapukała. Przywitał ją wielki napis informujący, że nie wolno wchodzić bez wyraźnego pozwolenia Regulusa Arkturusa Blacka. Brzmiało to dość groźnie. No cóż, przynajmniej nie było mowy o pomyłce.
— Możesz wejść — doczekała się odpowiedzi zza ściany, a drzwi same się uchyliły.
Nieśmiało zerknęła na stojącego do niej tyłem Regulusa. Wydawał się zamyślony, ale najwidoczniej zdążył się już w miarę uspokoić. To odrobinę ją rozluźniło. Wbrew własnej woli zaczęła rozglądać się dookoła. Uświadomiła sobie, że tak właściwie to nigdy jeszcze nie miała okazji zobaczyć jego pokoju. To było dość ironiczne biorąc pod uwagę, że do swojej prywatnej przestrzeni wpuszczała go zaskakująco często.
Jak na dłoni było widać, że przestrzeń Regulusa musiała przejść dość gwałtowne zmiany. Ozdoby Slytherinu zostały co prawda wspaniałomyślnie oszczędzone, ale nie można było tego samego powiedzieć o herbie Blacków ledwo trzymającym się na swoim miejscu. Można było nawet na nim dostrzec drobne, lecz nieudane próby podpalenia. Najgorzej było z podłogą. Wszędzie walały się nieuporządkowane wycinki z gazet. Sonia podniosła jeden z nich, aby mu się dokładniej przyjrzeć. Nie zaskoczyło jej zbytnio, że dotyczył akurat śmierciożerców.
— To nie tak jak mogłoby się wydawać — Regulus poczuł, że powinien się z tego jakoś wytłumaczyć. — Chcę wiedzieć co planują. Rozgryść ich sposób działania oraz odkryć cele. Nawet Bellatrix nie chce przekazywać mi żadnych szczegółów. Nie pozostało mi więc nic innego, jak zacząć działać na własną rękę. Rozumiesz? Muszę wiedzieć w co takiego się wpakowałem, aby móc to potem naprawić.
— Chcesz samodzielnie zniszczyć śmierciożerców? — wyszeptała ze zgrozą.
— Nie. Tylko znaleść słaby punkt Czarnego Pana. Pokonaj przywódcę, a runie cała organizacja — stwierdził stanowczo zupełnie jakby szykował się do napisania wyjątkowo trudnego wypracowania z transmutacji. — Dopiero wtedy poczuję się naprawdę wolny.
Nawet nie zdawał sobie sprawy jak wiele to dla niej znaczyło. Sofija myślała, że pęknie z dumy, która rozpierała jej serce. Miała ochotę skakać ze szczęścia. Nie pomyliła się co do niego. Naprawdę miał w sobie pokłady dobra, które z jej drobną pomocą również w sobie dostrzegł i teraz chciał wykorzystać. Jednak chwilę później uderzyło w nią jeszcze potężniejsze uczucie, prawie zwalając ją z nóg. Lęk przed kolejną stratą.
— Regulusie...
— Poczekaj jeszcze chwilę, mam coś dla ciebie.
Sonia na początku pomyślała, że chciał tylko spróbować odwrócić jej uwagę od ewidentnego problemu w jego nieprzemyślanym planie. Zaskoczyło ją, gdy Black naprawdę pochylił się pod łóżkiem i zaczął coś cicho szeptać. To jego dziwne zachowanie zdołało zainteresować ją na tyle, aby chwilowo odpuściła sobie próbę przemówienia mu do rozsądku.
Kilka chwil później Regulus trzymał już w ramionach małe zwierzątko. Dziewczyna patrzyła na nie, jakby nie do końca wierzyła w to co widzi. Urzekł ją imbirowy odcień sierści i jasne inteligentne oczka. Spłaszczony pyszczek i lekko krzywe łapki, które decydowały o niezaprzeczalnej wyjątkowości kociątka. Ledwo powstrzymała się, aby go nie pogłaskać.
Pokręciła głową, próbując doprowadzić się do porządku. Otis już wielokrotnie oferował jej przyjęcie pod dach jednego ze swoich własnych kociąt. W domu Umbridgów i tak było zdecydowanie zbyt dużo miauczących mieszkańców, aby dało się z nimi wytrzymać i nie zwariować. Pomimo to zawsze niezmiennie odmawiała. Mamma nie tolerowała zwierząt. Pappa i ja się o tym przekonaliśmy, gdy pewnego dnia kupił mi puszka pigmejskiego. Nigdy nie odważyłam się zapytać co dokładnie się z nim stało.
— Reg, naprawdę to doceniam, ale...
— Żadnego ale — przerwał mi zdecydowanie. — Rozmawiałem o tym z Otisem i dokładnie to sobie przemyślałem. Nie przyjmiesz zwykłego kota, ale półkuguchar to doskonałe rozwiązanie. Macie w Norwegii kuguchary? To bardzo inteligentne stworzenia, prawie jak ludzie, które nigdy nie gubią drogi. Możesz go spokojnie wypuścić, a on i tak później znajdzie drogę do domu. Poza tym zawsze możesz powiedzieć mamie, że jest ode mnie. Nie odważy się pozbyć prezentu od Blacków.
Kiedy to mówił na jego twarz powrócił uśmiech. Niby wszystkie jego słowa były zrozumiałe, ale i tak była w głębokim szoku. Ewidentnie cieszył się na samą myśl o sprawieniu jej przyjemności. Poszedł z własnej woli do Otisa choć wiedział, że jest charłakiem. Przeprowadził z nim rozmowę. Wybrał zwierzę, które najłatwiej będzie zaakceptować Ingrid Shafiq. Prawdopodobnie przez kilka dni ukrywał obecność kota w swoim pokoju. Dla niej.
Podsunął jej półkuguchara jak najbliżej twarzy, aby mógł się do niej przyzwyczaić. Wlepiał w nią swoje wielkie oczy i zaczął wydawać z siebie ciche dźwięki. Tym razem Sonia odważyła się go pogłaskać. Nieśmiało spojrzała też na Regulusa, nie wiedząc co powinna w tej sytuacji powiedzieć.
— Lubi cię — zauważył z dumą, a następnie postawił go na podłodze. — Jak będziesz wychodzić, nie martw się. Pójdzie za tobą. Ćwiczyliśmy to, prawda mały?
Gołym okiem było widać, że chłopak miał rękę do zwierząt. Już wcześniej zauważyła, że skrzaty domowe również go kochały. Zawdzięczał to wrodzonej delikatności i dobremu sercu. Patrząc teraz na niego trudno byłoby uwierzyć, że jest śmierciożercą. I Sonia naprawdę nie myślała o nim w tej kategorii. Lśniącymi oczami obserwowała go takim jakim był naprawdę. Bez ciężaru przeszłości i błędów. Bo kto ich nie popełnia?
— Trochę mi głupio, że nie mam nic dla ciebie — przyznała, opierając się o ścianę.
— Nie mówisz tego poważnie — podszedł do niej z dziwnym wyrazem twarzy. — To ty dałaś mi najpiękniejszy prezent jaki mogłem otrzymać. Prawdę o samym sobie. Tak, może i to okropnie boli, ale nie oddałbym tego doświadczenia za nic. Sama się przekonałaś jak tutaj jest. Sztywno. Zawsze ponuro. Ty wprowadziłaś do mojego życia światło. Jesteś jak promyk słońca w ciemności, Soniu.
Jego ciemne oczy wpatrywały się w nią jak urzeczone. Były jak otchłań, które mogły z łatwością ją zgubić. Pochylił się lekko w jej stronę, a na twarzy odbijała się wewnętrzna walka, którą najwyraźniej właśnie powoli przegrywał. Dzieliły ich tylko milimetry. Serce charłaczki zaczęło bić w niekontrolowany sposób niczym oszalałe. Mając za sobą ścianę, a nad sobą oddech Regulusa, czuła się jak w potrzasku. Jednak nie to było najgorsze. Śmiertelnie przerażały ją własne zdradzieckie pragnienia. Nieodparta chęć, aby pozwolić się pocałować.
— Jest późno. Muszę już iść — wydusiła z siebie w końcu drżącym głosem.
Te słowa najwyraźniej go otrzeźwiły. Odsunął się od niej jak oparzony zanim zdążyło do czegoś dojść. Wyglądał na dość zdezorientowanego własnymi działaniami. Luźna atmosfera nieodwracalnie prysła. Sonia wykorzystała ten moment, aby szybko dopaść drzwi. Za nią ruszył półkuguchar. Ledwo usłyszała ciche słowa pożegnania. Liczyło się jedno. Bieg.
Niemal biczowała się w myślach, ściskając swój krzyżyk. Jakim cudem do tego doszło? I niby kiedy? Była całkowicie pewna, że na samym początku nie czuła absolutnie nic do Regulusa Blacka. Co najwyżej irytację ze względu na jego poglądy. Pomogła mu z dobroci serca. Wrodzonej moralności. Jak to również nazywał Otis, nieznośnej skłonności do samodestrukcji. Może gdyby częściej go słuchała, nigdy nie wpakowałaby się w takie kłopoty. Nie pozostało jej nic innego jak rozpaczać teraz nad rozlanym mlekiem.
Nogi chwiały jej się, gdy schodziła po stopniach. Właściwie nie liczyło się nawet to co najwyraźniej do niego czuła. A okazało się, że było tego znacznie więcej niż mogła kiedykolwiek podejrzewać. Regulus rzeczywiście mógłby pokochać idealną Sofiję Shafiq z czystokrwistego rodu. W jego oczach nie miała żadnych wad. Ale nie Sonię naznaczoną charłactwem jak piętnem i popękanymi marzeniami. Była jednym wielkim kłamstwem. Mało tego, niewybaczalnym.
— Wiesz, że mamy mało czasu. Miałam wątpliwości, ale może naprawdę byłaby najlepszą opcją dla Regulusa? — Do nadwrażliwych uszu Soni dotarł szept Walburgi rozmawiającej z mężem. — Jest z dobrej rodziny... czego chcieć więcej?
Mimowolnie się wzdrygnęła. Jeszcze tego jej brakowało. Miałaby zamieszkać w tym okropnym domu do którego nie dochodził nawet promyk słońca, a jego system był sprzeczny ze wszystkim w co wierzyła? Znienawidziliby jej po jednym dniu.
Robiło jej się słabo na samą myśl w jaki sposób o niej mówili. Jakby była rzeczą, a ich syn również nie miał zbyt dużego wyboru. Jakby Tamara Selwyn nie istniała. Jednak nie to było najbardziej przerażające. Wyraźnie chcieli zabezpieczyć ród, gdyby Regulusowi nie udało się przetrwać zbyt długo w szeregach śmierciożerców.
Nie. Zacisnęła ręce w akcie niemego sprzeciwu. Nigdy nie dopuściłaby, aby śmierciożercy go skrzywdzili. Przynajmniej dopóki należała do Zakonu Feniksa i była w stanie zacierać ślady po podejrzanych ruchach Regulusa. Już raz jej się to udało, gdy w ostatniej chwili poinformowała Dumbledore'a o wydarzeniach w domu Greengrassów. Snape uciekł, ale był przekonany, że to członkowie zakonu go oszołomili. Odpowiednio zmodyfikowano mu pamięć. Zakon nie mógł sobie pozwolić na stratę źródła informacji jakie z trudem załatwiła im Sonia.
Zupełnie jakby zrzuciła na nich tą informacją bombę. Zdobyła zaufanie śmierciożercy. Oczywiście nie zdradziła jego tożsamości. Nie mogłaby sobie potem spojrzeć w oczy, gdyby tak po prostu wydałaby im Regulusa. Zamiast tego przekonała czarodziejów, że mogliby powstrzymać wiele aktów przemocy dzięki jego wiedzy. To wymagało ostrożności. Każdy mógł być kretem. Dumbledore również zgodził się, że najlepiej będzie jeżeli nikt oprócz samej agentki nie będzie znał jego tożsamości. Tak było znacznie bezpieczniej.
Idąc już ulicą pomyślała gorzko, że nawet takie szlachetne powody do kłamania nie zostaną jej wybaczone. Podniosła i przytuliła kociątko do piersi, aby chociaż trochę ukoić ten nieznośny ból. Regulus mógł się zmienić. Uznać, że mugole to też ludzie i można z nimi normalnie rozmawiać, a nawet się zaprzyjaźnić. Jednak jak sam przyznał, zawsze z tyłu głowy pozostanie uprzedzenie. Mimowolny wstręt. Regulus Black nigdy nie pokocha charłaczki, która na dodatek przez cały czas go okrutnie zwodziła.
— Przynajmniej ty mnie nigdy nie porzucisz Krzywołapku, prawda? — w odpowiedzi usłyszała tylko coś na kształt mruczenia, ale i tak doceniła ten akt szczerej sympatii.