
Prawda Wyzwala
Regulus Black po raz pierwszy w całym swoim życiu, wolałby zostać w Hogwarcie podczas przerwy świątecznej. Nieważne, że większość jego przyjaciół ze Slytherinu zaczęła go szczerze nienawidzić. Zniósłby te wszystkie upokorzenia, aby nie wracać do tego piekła za życia. Niestety nie miał na tyle szczęścia. Walburga i Orion stanowczo sprzeciwili się takiemu rozwiązaniu. Ich syn miał spędzić święta w dworze Blacków.
Tą decyzją nieświadomie przyczynili się do wywołania w Ślizgonie kolejnej fali strachu oraz nowych koszmarów. Nie było w tym nic dziwnego. Doskonale zdawał sobie sprawę, że śmierciożercy nie dadzą mu spokoju.
Nie mylił się. Już kolejnego dnia został oddelegowany do zachęcania członków arystokratycznych rodzin do przystąpienia w szeregi śmierciożerców. Regulus odetchnął z ulgą. Przynajmniej tym razem nie będzie musiał być świadkiem zadawania przemocy mugolom. Zaciśnie zęby na te kilka godzin, a potem będzie mógł wrócić do domu odreagować i uspokoić nerwy. Niestety szybko okazało się, że to wcale nie było takie łatwe jak sobie to na początku wyobrażał.
Stawił się na miejscu spotkania ze swoim partnerem w zadaniu. Z goryczą stwierdził, że Czarny Pan nie ufał mu nawet na tyle, aby puścić go samego. W zasadzie się nie dziwił. Ostatnio uciekł jak tchórz, więc zapewne nie miał zbyt dobrej opinii wśród śmierciożerców. Już nikt go nie szanował. A jeszcze niedawno chwalił się Soni ze swoich nieskazitelnych umiejętności zjednywania sobie ludzi. Świat po prostu nieustannie sobie z niego kpił.
Z mieszaniną sprzecznych emocji przyglądał się srebrnej masce w swoich dłoniach. Z wyglądu przypominała mu trochę dementora wysysającego szczęście z każdego kto się do niego zbliży. Powinien już dawno ją założyć, ale coś go powstrzymywało. Tamtego dnia podobne zasłaniały twarze śmierciożerców. Nie było przez nie widać ludzi, którymi kiedyś byli. Zupełnie jakby wyrzekli się siebie samych w imię wyższego celu. To o czym zawsze marzył Regulus, ale ostatecznie go przerosło.
Powtarzał sobie, że to nic wielkiego. W swoim życiu nosił już różne maski. Posłusznego syna. Idealnego ucznia. Wzorowego prefekta. Szkolnego dręczyciela. Fanatyka czystej krwi. Zmienianie osobowości zawsze przychodziło mu bez najmniejszego problemu. Rzekłby nawet, że było to całkiem naturalne. Dlaczego, więc teraz tak bardzo się przed tym wzbraniał?
Na dźwięk zbliżających się kroków Regulus w końcu się przełamał. Jego skórę przeszył lodowaty dotyk materiału, który na dodatek ograniczał mu pole widzenia. Natomiast jego koledze po fachu najwyraźniej w ogóle to nie przeszkadzało. Długa czarna peleryna powiewała za nim majestatycznie, a postawa wyrażała dumę z pełnionej przez niego funkcji. Dość typowe zachowanie Severusa Snape'a poczas nieobecności dręczących go Huncwotów.
Dołączył do szeregów śmierciożerców w tym samym roku co Regulus, ale zupełnie na innych zasadach. W przeciwieństwie do niego, Severus wyróżniał się swoją wybitnością w każdej dziedzinie. Jak na zwykłego ucznia znał się całkiem dobrze na czarnej magii, oraz nie miał żadnych problemów z patrzeniem na krzywdę mugoli. Chociaż Black nie do końca rozumiał dlaczego go przyjęli, skoro był tylko czarodziejem półkrwi. O ile wiedział to było całkowicie sprzeczne z ideologią śmierciożerców.
— Stoisz tu jak ofiara losu Black. — Nawet się nie przywitał. — Kolejnym razem radzę wykorzystać czas produktywniej. Na przykład na doprowadzeniu się do stanu używalmości.
Głos Severusa był zimny, zjadliwy oraz równocześnie pozbawiony wszelkich ludzkich emocji jak zawsze. Miał w sobie coś skrajnie odpychającego i nie chodziło tylko o wiecznie tłuste włosy. Jego styl bycia nawet Regulusowi wydawał się dość niepokojący. Mało mówiący chłopak z niezdrową obsesją na punkcie Lily Evans u każdego potrafił wywołać dreszcze.
— Przepraszam, że nie spełniam twoich oczekiwań — burknął Regulus.
— Przynajmniej się ze mną zgadzasz. To jakiś postęp. W zasadzie nie ma co się dziwić. Zawsze byłeś marzycielem bez krzty talentu. Spokojnie, nadrobimy to wszystko. Paniczyk dowie się co oznacza ciężka praca.
Gdyby nie maska na twarzy Snape'a, zapewne zobaczyłby jego pełen jadu uśmiech. Napawał się perspektywą pomęczenia Regulusa będącego obecnie całkowicie pod jego kontrolą. Może i James Potter przesadzał z poniżaniem Smarkerusa na każdym kroku, ale sam nie był o wiele lepszym człowiekiem od swojego dręczyciela.
Regulus postanowił zacisnąć zęby i po prostu dać mu się nad sobą pastwić. Nie chciał mieć więcej problemów niż było to konieczne, a Severus nie zawahałby się go doszczętnie zniszczyć. Za wiele razy komentował z Damonem jego niepasujący do Slytherinu status krwi. Nie przyznałby tego przed nim, ale w pewnym stopniu zasłużył sobie na takie traktowanie. Oczywiście nie oznaczało to, że żałował swoich słów. W końcu każde zmiany musiały mieć jakieś granice.
Starszy Ślizgon niechętnie chwycił go za rękę chcąc pomóc mu się teleporotować, a następnie pojawili przed bramą ogromnej rezydencji. Nawet Regulusa przytłoczył ogrom budynku z białego kamienia i miliardami małych okien. Pomyślał, że właściele kimkolwiek byli, musieli być naprawdę obrzydliwie bogaci. Dostał wcześniej rozpiskę ze wszystkimi rodzinami, ale nawet na nią nie spojrzał. Nie chciał znać imion i nazwisk ludzi, których w ostateczności musiałby szantażem zmusić do posłuszeństwa. I tak będą kolejnymi bohaterami jego snów. Wolał zwalić tą wiedzę na sumienie Snape'a.
Długo nikt im nie otwierał. Black miał już cichą nadzieję, że nikogo nie będzie w domu i będą mogli wtedy iść dalej. Najlepiej byłoby, gdyby cała czarodziejska społeczność w Wielkiej Brytanii postanowiła wyjechać sobie akurat dzisiejszego dnia na gwiazkowe wakacje. Wielkie było jego rozczarowanie, gdy brama się uchyliła.
Służba składająca się z kilku skrzatów domowych zaprowadziła ich do środka. Reg podziękował im za pomoc, a Severus zdawał się nawet ich nie zauważać. Burknął tylko coś o niekompetentnych niewolnikach, gdy jeden skrzat potknął się o jego pelerynę. No cóż, Sonia często powtarzała, że o człowieku dużo mówi to, jak traktuje podwładne mu istoty.
W salonie przywitała ich kobieta w średnim wieku o długich złotych włosach i całkiem miłym uśmiechu. Przynajmniej dopóki nie dotarło do niej co zasłaniało ich twarze. Przełknęła głośno ślinę, aby potem zacząć się nerwowo śmiać próbując ukryć stres. Regulus chciałby móc ostrzec ją, że to nic nie da. Jego towarzysz czytał z niej jak z otwartej księgi.
— Więc co sądzi pani o naszej propozycji współpracy? — zapytał Severus po kilku minutach rozmowy.
— Jest bardzo ciekawa, ale chyba muszę to przemyśleć. W końcu chodzi o bardzo duże sumy. – Rzuciła spojrzenie w stronę dzwi zza których można było dosłyszeć dziecięce głosy. — Mam bardzo wiele zobowiązań...
— Na pewno znajdziemy rozwiązanie, które zadowoli nas wszystkich pani Greengrass. Wielkim błędem byłoby zawieść Czarnego Pana. — Zaczął udawać, że bawi się różdżką co nie uszło jej uwadze. Inaczej byłbym zmuszony użyć innych metod perswazji.
Napięcie w pomieszczeniu można było ciąć nożem. Oczywistością było, że kobieta nie jest w najmniejszym stopniu zainteresowana finansowaniem działań śmierciożerców.
Regulus po raz pierwszy słysząc o tym pomyśle właśnie z ust Snape'a, uznał go za dość podejrzany. Rolą śmierciożerców było szerzenie ideologii czystości krwi oraz pozbywanie się jednostek zaśmiecających społeczeństwo. No i jak się ostatnio boleśnie przekonał, dręczenie mugoli w ramach rozrywki. Szczerze powątpiewał, aby do osiągnięcia tych celów potrzebowali aż takiej dużej grupy fundatorów i nakładów pieniężnych. Co takiego planował Lord Voldemort?
Natomiast w myślach pani Greengrass twała właśnie zażarta bitwa. Nie trzeba było być utalentowanym legilimentą, aby to dostrzec. Jej wrodzone poczucie moralności walczyło właśnie ze strachem o własne życie. Black patrzył na jej wewnętrzne męczarnie z mimowolnym zainteresowaniem. Ta jedna decyzja miała zadecydować, która z tych wartości była bliższa jej sercu.
— A więc będziesz zmuszony ich użyć — odpowiedziała drżącym głosem. — Żadna osoba o zdrowych zmysłach nie dałaby wam złamanego knuta.
W ten sposób podpisała na siebie wyrok. Severus tylko na to czekał. Podniósł różdżkę zapewne nie mogąc się zdecydować, gdzie by tu wycelować. Dla Regulusa czas jakby zwolił. Ktoś kto nawet nie ukończył szkoły, zamierzał właśnie użyć zaklęcia niewybaczalnego na bezbronnej kobiecie. A on sam nie mógł z tym nic zrobić.
— To się da bardzo szybko załatwić.
Z różdżki Severusa wystrzelił promień energii, który trafił panią Greengrass w brzuch. Od razu zsunęła się z krzesła wrzeszcząc z bólu. Cruciatus. Młody Black wzdrygnął się na ten widok. Metody zadawania bólu przez starszego Ślizgona diametralnie różniły się od tych stosowanych na przykład przez Bellatrix. Ona rzucała klątwami we wszystkie strony, a on stawiał raczej na wyrafinowane okrucieństwo. W końcu musiał dokładnie przemyśleć każdy ruch, aby wywołać jak najwięcej ilości bólu u ofiary. Regulus nigdy wcześniej nie był świadkiem takiej sceny. Nawet pomimo tego, że w jego domu rozgrywała się co najmniej raz w miesiącu.
Zawsze chował się w pokoju, gdy Walburga i Orion w tym czasie jawnie torturowali Syriusza. Już jako dziecko wiedział co dzieje się na dole pod jego nieobecność, ale za żadne skarby nie chciał tego widzieć. Wolał wierzyć, że jego brat w jakiś sposób musiał sobie zasłużyć na takie traktowanie. Rodzice nie mogliby być takimi potworami, aby krzywdzić swoje dziecko bez powodu. Dlatego za każdym razem powtarzał bajkę matki jak modlitwę, szukając w tym wszystkim sensu. Wtedy strach znikał.
Jednak teraz patrząc na paskudny uśmiech Severusa i zapłakaną twarz pani Greengrass zrozumiał dlaczego za każdym razem uciekał. Nie zniósłby widoku cierpiącego brata nie mogąc mu w żaden sposób pomóc, więc wolał go ignorować. Przez ten cały czas był tchórzem, który bał się spojrzeć prawdzie w oczy. A teraz nie miał już dokąd uciec.
Severus nawet nie spojrzał na wyraźnie roztrzęsionego jego czynami Regulusa zbyt zajęty wykonywaniem swojej pracy. Nie zamierzał skończyć dopóki czarownica nie zacznie błagać o litość i zgodzi się współpracować. Na razie się na to nie zapowiadało. Krzyczała z bólu, ale nie wypowiedziała ani jednego słowa. Nie wiadomo ile trwałby ten horror, gdyby do salonu nie wpadła dwójka dzieci.
— Mamusiu, co to za hałasy? — zapytała przestraszona dziewczynka nie wyglądająca na więcej niż siedem lat.
— Cicho bądź, mama mówiła... — Starszy chłopiec przerwał, gdy zobaczył dwójkę zamaskowanych gości.
Z gardeł dzieci wydobył się równoczesny pisk przerażenia. Pani Greengrass w akcie desperacji próbowała doczołgać się do swoich pociech. Nie byłaby w stanie ich ochronić przed śmierciożercami, ale instynt matki o to nie dbał. Musiała do nich dotrzeć bez względu na koszty.
— Może teraz będziesz bardziej chętna do mówienia. — Snape już miał wycelować w stronę tulących się do siebie dzieci, gdy w jego plecy niespodziewanie trafił promień czerwonego światła i padł bez przytomności na podłogę.
Regulus patrzył na skutki swojego czynu szeroko rozszerzonymi oczami. Różdżka drżała mu w rękach, a jednak trafił bezbłędnie. Wcale nie chciał tego zrobić. Przewidując zamiary Severusa automatycznie użył Drętwoty. Jeżeli on go za to nie zabije, zrobi to inny śmierciożerca bo Lord Voldemort nawet by się nie fatygował dla kogoś tak nieistotnego. Praktycznie już był trupem.
Nie czekał aż kobieta dojdzie do siebie. Nie martwił się zbytnio o jej dalsze losy. Miał pewność, że zanim Severus się obudzi, rodzina już dawno zniknie bez śladu za granicą. On sam nie miał takiego luksusu, więc musiał przede wszystkim zająć się ratowaniem własnej skóry.
Wybiegł w pośpiechu z dworu chcąc znaleść się jak najdalej od miejsca przestępstwa. W myślach przeklinał fakt, że dopiero w następnym roku będzie mógł zdać test na teleportację. Bardzo by mu się obecnie przydała. Poruszanie się piechotą zdecydowanie nie wchodziło w grę. W jego mniemaniu zanim zdążyłby gdziekolwiek dojść, śmierciożercy już by go dopadli. Nie mając lepszego planu zrobił to co pierwsze wpadło mu do głowy. Z desperacji wyciągnął prawą rękę w której trzymał różdżkę nad ulicą.
Kiedy przed Regulusem stanął Błędny Rycerz, nawet nie czekał na zaproszenie konduktora. Wyminął go bez krzty uprzejmości, aby wepchnąć się do środka. Wzdrygnął się zniesmaczony. W środku było mnóstwo osób, a każda z nich mogła pracować w Ministerstwie Magii. Miał naprawdę dużo szczęścia, że pomimo roztargnienia, pomyślał o ściągnięciu maski z twarzy. W innym wypadku to byłaby podróż tylko w jedną stronę.
— Dokąd chce pan jechać? — zapytał konduktor starając się zignorować wcześniejsze zachowanie Blacka.
— Londyn. Grimmuld Place — wybełkotał z trudem zanim zdążył to dobrze przemyśleć, a następnie wcisnął pracownikowi garść sykli do ręki.
Regulus usiadł na krześle znajdującym się jak najdalej od reszty pasażerów ku wielkiej uldze wielu z nich. Na pierwszy rzut oka wyglądał jakby dopiero co przeżył bliskie spotkanie ze stadem dementorów. Jemu samemu to całkiem odpowiadało. Przynajmniej nikt nie zadawał mu niepotrzebnych pytań, które mogłyby go tylko sprowokować do wywołania kolejnego niepotrzebnego zamieszania.
W co on się najlepszego się wpakował? Gorączkowo starał się uporządkować sobie to wszystko w głowie. Nic z tego co dzisiaj się wydarzyło nie miało według niego najmniejszego sensu. Greengrassowie byli czystej krwi. Nie powinno ich to spotkać. A jednak Severus się nie zawahał i potraktował ich tak samo jakby byli zwykłymi mugolami.
Na dodatek użyłby Cruciatusa na niewinnych niczemu dzieciach, gdyby Regulus nie zdążyłby zareagować. On sam nie traktował swojego czynu jako objaw bohaterstwa albo chociaż ludzkiego odruchu. W końcu jednym dobrym uczynkiem nie byłby w stanie zmyć poprzedniej zbrodni. Raczej uznawał to za coś na kształt czystej głupoty jego już i tak dość zamęczonego do granic możliwości sumienia.
Kiedy autobus w końcu stanął na wybranym przez niego przystanku, nie wahał się ani chwili dłużej. I tym razem bez żadnego podziękowania wyskoczył ze środka transportu na dobrze mu już znane uliczki Londynu. Młodociany śmierciożerca czuł, że znowu zaczyna kręcić mu się w głowie. To nie oznaczało niczego dobrego. Jednak pomimo wcześniejszych zapewnień skierowanych do konduktora, wcale nie zamierzał iść do domu. To byłoby zbyt oczywiste. Tam znaleźliby go bez większego trudu. Styrany umysł na dodatek ogarnięty dziwną manią strachu, był w stanie podsunąć mu tylko jedno bezpieczne miejsce.
Szedł przed siebie wierząc, że dobrze zapamiętał numer domu Soni. Co prawda za pierwszym razem trafił tam niemal cudem, ale w ciągu wakacji zdążył kilka razy przejść ten szlak. Bardziej powinien przejmować się tym, czy ktokolwiek mu w ogóle otworzy. W końcu dziewczyna wspominała wielokrotnie, że tymczasowo zatrzymała się u przyjaciela z dzieciństwa. Może Regulus wziąłby to pod uwagę, gdyby w tym momencie nie był aż tak bardzo zdesperowany.
Zapukał do drzwi już całkowicie pewien, że się nie pomylił. Niestety dopiero czyniąc to, zdał sobie sprawę z absurdu całej tej sytuacji. Cały czas będąc w Hogwarcie obawiał się, że Sonia mogłaby go wydać i uważał ją praktycznie za swojego największego wroga, a teraz stał pod jej domem, skomląc jak bezpański pies proszący o chwilę uwagi. Skrzywił się na samą myśl o swoim skrajnym upokorzeniu. Ślizgoni mieli rację. Naprawdę zaczął tracić zdrowe zmysły.
Drzwi powoli się uchyliły, a zza nich wychyliła się panna Shafiq, lekko zaskoczona tą niezapowiedzianą wizytą. Nadal miała na sobie zimowe ubranie, więc najwyraźniej dopiero co wróciła do domu. Pomimo to ruchem ręki zaprosiła go do środka. Chciał już pokrętnie wytłumaczyć się ze swojego zachowania, gdy stanął jak wryty. W salonie czekała na niego niespodzianka w postaci bladego chłopaka z wyłupiastymi oczami. Black chwycił się za głowę, starając się przypomnieć sobie kim on jest. Wiedział tylko tyle, że zdecydowanie nie pasował mu do wystroju.
— Już kompletnie oszalałaś? — burknął najwyraźniej zniesmaczony jego obecnością. — Wygląda jakby właśnie kogoś zamordował.
— Dzisiaj jeszcze nie, ale zawsze można to zmienić. — Regulus rzucił mu trochę rozkojarzone spojrzenie.
— Daj spokój Otis, nie mogłam go zostawić w takim stanie na ulicy — przerwała im Sonia zanim śmierciożerca zdążyłby spełnić swoją groźbę.
— Cóż za zbieg okoliczności. Znowu przybiega do ciebie z gorączką i omami. — Przewrócił oczami. — Nie wiedziałem, że prowadzisz psychiatryk.
Dziewczyna gwałtownie zasłoniła Otisowi usta dłonią, aby go uciszyć. Regulus pomyślał z goryczą, że to było dość rozsądne posunięcie z jej strony. Nie ruszały go te wszystkie komentarze na temat jego osoby, ale sam sobie już nie ufał. Lepiej było dmuchać na zimne. Tym bardziej, że z każdą mijającą sekundą czuł nieuzasadnioną niechęć do chłopaka, którego Sonia najwyraźniej traktowała jak brata.
— Może zostawiłbyś już nas samych i wrócił do domu? — zasugerowała Otisowi. — Poradzę sobie sama z kuframi, a twoja mama na pewno już się martwi.
— Nie zostawię cię kompletnie samą z Blackiem! — wykrzyknął. — A co jeżeli wpadnie w szał, a ty nie będziesz w stanie się obronić?
— Nigdy nie skrzywdziłbym Soni - zapewnił Regulus choć raz dzisiaj będąc całkowicie pewnym prawdziwości swoich słów.
Pomimo tego zapewnienia Otis tylko się roześmiał. To było oczywiste, że mu nie wierzył. Ciekawe co by o nim pomyślał, gdyby znał całą prawdę. Ogarnęła go fala wstydu. Co on sobie myślał przychodząc tutaj? To w końcu oczywiste, że nikt nie chciałby trzymać wariata pod swoim dachem w środku nocy. Jednak ostateczna decyzja należała tylko i wyłącznie do Sofiji.
— Ostatni raz cię proszę Otis. Nie utrudniaj, po prostu wyjdź. — W jej oczach można było dostrzec strach, ale głos miała całkowicie spokojny.
— Tylko nie mów, że cię nie ostrzegałem. — Zatrzasnął za sobą drzwi.
Przez chwilę panowała niezręczna cisza. Sonia najwyraźniej próbowała przekonać siebie samą, że postąpiła słusznie, odrzucając tak bardzo logiczne argumenty przyjaciela. Regulusowi wydawało się, że ostrzeżenia Otisa podrażniły w niej jakąś jeszcze nie do końca zasklepioną ranę. Naprawdę nie chciał sprawiać jej cierpienia, a obecnie był nim całkowicie przesiąknięty. Był jak zaraza niszcząca wszystko na swojej drodze. To spostrzeżenie rozeszło się w jego ciele niczym trucizna.
— Przepraszam za niego — wyszeptała cicho starając się ostrożnie do niego zbliżyć.
- Nie, on ma rację. Jestem potworem — przyznał z lekkim drżeniem głosu. — Uważam mugoli za gorszy rodzaj ludzi. Za wszy. Zupełnie jak bohater tej twojej ulubionej książki. Sama wiele razy to sugerowałaś.
— To wcale nie tak. Nie wiesz co mówisz... — Wyciągnęła rękę stanowczym ruchem. — Oddaj mi różdżkę dla twojego własnego dobra.
Regulus spojrzał na nią z niedowierzaniem. Czarodziej bez różdżki to jak mugol pozbawiony ręki. Przez chwilę myślał, że musiał się przesłyszeć, ale nie cofnęła się nawet o milimetr. Tylko raz widział na jej twarzy takie zdecydowanie jak teraz. Stali wtedy przed gobelinem rodziny Blacków, a ona starała się przekonać go do swoich racji. Ta mieszanka współczucia, ale i tej dziwnej głębi w oczach ponownie rzucała mu wyzwanie, a Regulus nie zamierzał go odrzucać.
— Mylisz się. Jestem w pełni świadomy tego co mówię. Robiłem okropne rzeczy, których nie potrafiłabyś sobie wyobrazić. Gdybyś znała prawdę nie byłabyś w stanie nawet na mnie patrzeć. Znienawidziłabyś mnie na miejscu. Zapewniam cię. — W końcu wypowiedział wszystkie swoje obawy na głos w tym szalonym akcie nagłej szczerości.
— Naprawdę? — zaczęła szczere powątpiewać. — A więc się o tym przekonajmy. Niech nie będzie między nami żadnych niedomówień. Powiedz mi prawdę tu i teraz.
Zapomniał o wszystkich możliwych konsekwencjach posiadania przez Sonię tej wiedzy. Nawet Azkabanem się już tak nie przejmował skoro śmierciożercy i tak go wkrótce zabiją. Wysoka temperatura naprawdę zrobiła swoje. Za bardzo pragnął złamać jej wiarę w tkwiące w nim dobro, aby zdołał się powstrzymać. Tak, absurdalnie dokładnie tego chciał. Niech ostatnia bliska mu osoba nazwie go bezdusznym mordercą i go odrzuci. Koniec życia w niepewności. Im szybciej tym mniej będzie boleć. Jednym pewnym ruchem odsunął rękaw.
Nie potrzeba było więcej wyjaśnień. Ten obraz mówił wszystko. Regulus oczami wyobraźni już widział jej reakcję na wijącego się węża na jego ramieniu. Każdy wiedział kim są śmierciożercy i jaki znak nosili. Do jakich czynów się dopuszczali. Zapewne ucieknie zbyt przerażona, aby wezwać aurorów od razu. Rzeczywistość okazała się jednak zupełnie inna.
— Och, Regulusie. Coś ty sobie najlepszego uczynił? Musisz być najnieszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Robić coś niezgodnego z własną naturą. Nic dziwnego, że ledwie funkcjonujesz. — Załamała ręce, ale nie wydawała się zbytnio zaskoczona tym odkryciem.
Powinien się spodziewać, że reakcje Soni nie podlegały żadnym schematom. Ona naprawdę przez ten cały czas wiedziała, ale nic z tym nie zrobiła. I nim nie gardziła, wręcz przeciwnie, rozmawiała jak z normalnym człowiekiem. Nie wierzył, że mogłaby być to prawda. Nie, to musiał być kolejny z tych pokrętnych snów. Każdy rozsądny czarodziej po prostu by go skreślił. Szczerze mówiąc, sam pierwszy rzuciłby w siebie kamieniem.
Doskonale zdawała sobie sprawę z wewnętrznych katuszy, które przeżywał. Miał je wszystkie wypisane na umęczonej twarzy. Panna Shafiq nie zwracała już uwagi na grożące jej niebezpieczeństwo. Nie byłaby sobą, gdyby chociaż nie spróbowała ulżyć mu w cierpieniach. Przytuliła go ostrożnie, a on nie potrafił się odsunąć. Z oczu w końcu popłynęły mu tak długo wstrzymywane łzy. Odwzajemnił uścisk, pozwalając sobie na wyrzucenie z siebie wszystkich emocji. Odnalazł w niej kotwicę, która powstrzymała go przed osunięciem w otchłań mroku i szaleństwa. Prawda go wyzwoliła.