
Próba Wiary
Bellatrix Lestrange miała wiele wad, ale zdecydowanie nie należała do osób odkładających wszystko na ostatnią chwilę. Tydzień po otrzymaniu listu od swojego ulubionego kuzyna oznajmiła, że Czarny Pan z chęcią przyjmie go do swoich szeregów. Umówiła im spotkanie we dworze rodziny Lestrange pod koniec lipca. Sądny dzień nadszedł szybciej niż Regulus mógł się spodziewać. Nadal czuł na ramieniu pełen dumy uścisk silnej dłoni Oriona, gdy przekroczył próg rezydencji. W tej chwili miała zacząć się dla niego całkiem nowa epoka.
— Reg, nawet nie wiesz jaką przyjemność mi sprawiłeś! Zawsze wiedziałam, że jesteśmy ulepieni z tej samej gliny! Czarny Pan już na ciebie czeka! — Dopadła go rozemocjonowana Bella z rumieńcami na twarzy.
Nawet małżeństwo nie pozbawiło jej charakterystycznej dla niej figlarności. Wiecznie rozczochrane kręcone włosy oraz mocny makijaż w nienaturalny sposób dodawały jej atrakcyjności typowej dla Blacków. Stanowiła zupełne przeciwieństwo swojej wiecznie poważnej i zadumanej siostry Narcyzy. Lubiła sobie pożartować oraz stanowiła niewyczerpany wulkan energii. Pomimo to zawsze było w niej coś niepokojącego. Może chodziło o ten charakterystyczny chichot wiedźmy z cukierkowym zabarwieniem, a może jednak o szaleńczy błysk w oku świadczący o braku jakichkolwiek halmulców.
— Pamiętaj, aby nie patrzeć mu w oczy! Strasznie tego nie lubi! Najlepiej nie odzywaj się niepytany, ale nie wyglądaj też jak życiowa niedorajda. — Jej bezużyteczna gadanina przypominała mu trochę piski innej Ślizgonki z jego roku, ale wolał się raczej nie dzielić swoimi spostrzeżeniami. — Jeżeli będziesz się dobrze zachowytać to może nie nakarmi cię swoim wężem.
Ten drobny szczegół przyprawił go o ciarki podekscytowania, które tak dobrze pamiętał z dzieciństwa. To oczywiste, że potomek Slytherina był wężousty. Syriusz zawsze uważał to za nic niewarty mit. Natomiast Regulus uwielbiał wszystkie gady jak przystało na dobrego Ślizgona. Dla ich domu stanowił symbol zaradności oraz sprytu, którego nikt nie spodziewałby się po pełzającym stworzeniu. Gryfoni widzieli w nich tylko zło. Zaślepiało ich poczucie własnej wyższości typowej dla lwów. Zapominali tylko, że w zepsutym społeczeństwie to nie one były królami zwierząt. Tak naprawdę drogą do zwycięstwa nie była odwaga, a dobra strategia w której najmniej rzucający się w oczy gracz, zgarniał wszystkie karty.
Z każdym krokiem nabierał pewności siebie, a strach zamieniał się w najzwyczajniejsze poddenerwowanie. Pomimo słów Belli nie było możliwości, aby mógł wypaść źle. Należał do najlepszych uczniów na roku, a umiejętności praktyczne używania zaklęć i klątw również były nienaganne. We własnej dość naiwnej ocenie wierzył, że dorównuje nawet dorosłym już śmierciożercom. Może nawet jest od nich lepszy. Jednego był całkowicie pewien. Nikt inny nigdy nie będzie tak bardzo oddany sprawie całym sercem jak on sam.
Emocje dosięgły zenitu, gdy Bellatrix w końcu otworzyła przed nim drzwi prowadzące do nowego mistrza Regulusa. Przy nim dobrotliwy i poczciwy profesor Slughorn wydawał mu się nikim. Lord Voldemort mógł uczynić go kimś znacznie więcej. Podzielić się tajnikami magii o których nawet mu się nie śniło. Wcześniejsze wątpliwości zgasły niczym płomień świecy w otchłani ciemności. Istniała dla niego już tylko złowrogo wyglądajaco klamka odzielająca go od niepojętej potęgi. Nigdy nie był dobry z wróżbiarstwa, więc nie mógł przewidzieć, że właśnie zmierza podpisać pakt z diabłem.
Ledwo powstrzymał się od wydobycia z siebie wrzasku, na widok wbijających się w niego przekrwionych oczu z czegoś, co nie przypominało ludzkiej twarzy. Jego kuzynka zdecydowanie przesadziła z komplementami na temat urody swojego pana. Mężczyzna wyglądał jakby przeszedł co najmniej kilka poważnych poparzeń, które całkowicie rozmazały mu i tak wyblakłe już rysy. Według Regulusa nie tak powinien wyglądać potomek jednego z założycieli Hogwaru. To mugole mieli przypominać zwierzęta, a nie czarodzieje. Siedział sztywno na fotelu nie wyrażając żadnych emocji.
— Podejdź bliżej. Co o nim sądzisz Nagini? — jego głos trudno było oddzielić od syków wydobywających się z gardła stworzenia leżącego tuż obok jego stóp. — Według mnie zdecydowanie za dużo myśli. Ale to zawsze można naprawić.
Groźba pożarcia przez węża po raz pierwszy wydała mu się wielce prawdopodobna. Mógł się spodziewać, że będzie miał do czynienia z legilimentą. Nikt nie uczył tej dziedziny magii Regulusa. Po co Orion i Walburga mieliby to robić, skoro nikt nie spodziewał się po nim kłamstwa? Tym razem żadna myśl nie należała już do niego. Poczuł się całkowicie odarty z prywatności oraz resztek godności. W tej historii zdecydowanie nie był wężem.
— Black. To w większości porządna rodzina. Wierzysz w Merlina?
— Co to ma wspólnego...
— Odpowiadaj na pytania — przerwał mu ostro.
Tak naprawdę Ślizgon nawet nie wiedział w co wierzył, zbyt zajęty wiecznym myśleniem o potomku Slytherina. Co prawda chodził od czasu do czasu w wakacje na mszę, ale zbytnio się na niej nie skupiał. Traktował to jako zwyczaj, który trzeba odhaczyć z listy do zrobienia. Chociaż Walburga nauczyła go kilku przypowieści ze Starego Testamentu, które uważała za przydatne w wychowywaniu syna. Na przykład przypowieść o synu marnotrawnym tarzającym się w brudzie świń bo wyrzekł się rodziny. Lubiła utożsamiać go z Syriuszem. Uśmiechnął się lekko na to wspomnienie.
— Jestem chrześcijaninem, ale nie praktykuję — odparł nie widząc innego wyjścia. — Staromodne rody trzymają się tej tradycji od wielu wieków. To Weasleyowie wierzą w Merlina.
— Dziękuję za lekcję historii. Najwyraźniej w twojej ocenie nie znam nawet podstaw funkcjonowania świata czarodziejów — chłopak czuł, że pogrążał się tylko coraz bardziej. — Wszyscy jesteście żałośni z tymi swoimi wyjaśnieniami sensu życia. Już o tej waszej całej miłości nie wspominając. Zapamiętaj sobie jedno Regulusie Blacku. Jestem teraz twoją nową religią. Moja wola jest twoją wolą. Bellatrix mówiła, że idea czystej krwi to całe twoje życie. Dzisiaj to udowodnisz.
— Ma rację, Czarny Panie. Gardzę mugolami i uważam, że nadszedł czas, aby oczyścić z nich świat — zaczął opowiadać z pasją. — Tylko rody czystej krwi powinny przewodzić resztą. Mugolaki nigdy nie powinny mieć prawa nawet przekroczyć bramy Hogwartu. Mam dość otaczania się szlamem. Wierzę, że wszyscy razem możemy zmienić świat na lepsze. Chcę być częścią historii, którą rozpoczął Salazar Slytherin. Podejmę się każdego wyzwania, które mi wyznaczysz.
— Może jednak się do czegoś przydasz — wyciągnął różdżkę. — Podaj rękę.
Wykonał polecenie nie zadając już więcej żadnych pytań. Starał się patrzeć Voldemorotowi prosto w oczy, aby nie wyjść na tchórza. Doskonale rozumiał co zamierzał z nim zrobić. Bellatrix wielokrotnie mu to tłumaczyła. Na ramieniu każdego śmierciożercy znajdował się charakterystyczny znak. Oznaczał wspólną walkę. Braterstwo. Obietnicę dochowania wierności aż do śmierci. W każdym znaczeniu tego słowa. Syriusz nazwałby to raczej szantażem psychologicznym. Żaden z nich nie miał racji. To był czysty ból.
Z gardła Ślizgona wydobył się przerażający krzyk pełen cierpienia, gdy upadł na kolana z całej siły przyciskając rękę do piersi. Nigdy nie czuł czegoś takiego. Mało tego, nikt go nawet jeszcze nie uderzył. To tylko wzmagało jego agonię. Przedramię pulsowało mu w dziwny sposób jakby coś pełzało mu pod skórą. Przypominało mu to trochę pijawki, których często używał do przygotowywania eliksirów. Bał się nawet zerknąć na to obrzydlistwo. Czarny Pan przyglądał mu się tylko, napawając się jego cierpieniem oraz skrajną młodzieńczą głupotą.
Widząc, że na razie wypada na słabeusza, powstrzymał cisnące mu się do oczów łzy. Powtarzał sobie z uporem, że było już po wszystkim. Przetrwał najgorszą część, a nie mógł w nieskończoność odkładać nieuniknionego. W końcu przełamał swój strach. Na jego przedramieniu widniał czarny tatuaż w kształcie czaszki z której szczęki wychodził wąż. Nie taki, który reprezentował Slytherin. Ten raczej zamiast sprytu oraz zdrowej ambicji używał wyłącznie pierwotnych instynktów. Niebezpieczny. Krwiożerczy. Bezlitosny.
To musiała być naprawdę potężna czarna magia. Regulusowi wydawał się całkowicie rzeczywisty, gdy zaczął badać opuszkami palców falujący w rytmie jego serca grzbiet. Nie rozumiał w jaki sposób Bellatrix i inni śmierciożercy to wytrzymywali. On miał już dość tego zaklęcia, a minęło dopiero kilka minut. Nie mówiąc już o czekającym go całym życiu. No cóż, nikt nie powiedział, że cena przystąpienia do dziedzica Slytherina będzie przyjemna.
— Niespodziewanie szybko doszedłeś do siebie. Może Bellatrix jednak miała co do ciebie rację. Jeszcze się przekonamy. — Niespodziewanie wstał. — Zrobiłem już wszystko co było konieczne do inicjacji. W resztę wprowadzą cię Rudolf i Bella. O ile wiem i tak mieli dziś wyruszyć na łowy. Podszkolą cię. Kto wie? Może znowu się spotkamy, gdy na to zasłużysz, choć wątpię.
Wychodząc nie obdarzył go żadnym przychylnym słowem czy spojrzeniem. Zaraz za nim powędrowała wierna Nagini. Młody Black czuł się całkowicie przegrany. Dał z siebie absolutnie wszystko, obnażył przed nim całą swoją duszę, a został potraktowany tak jakby był nikim. Tak zapewne musieli czuć się mugole w porównaniu z czarodziejami. Bezużyteczni oraz zdani na łaskę drapieżnika. Ta myśl nieznośnie go uwierała. Nie wychowywano go na ofiarę losu, a najwyraźniej mimowolnie się nią stał.
W takim stanie znalazła go jego kuzynka. Nie wydawała się zaskoczona stanem Regulusa. Musiała to widzieć już wiele razy. Nie pierwszy raz werbowała uczniów Hogwartu do szeregów Lorda Voldemorta. Potrafiła być bardzo przekonująca, gdy tylko zechciała.
— Mówiłam ci, żebyś siedział cicho! — wywarczała, podając mu płaszcz. — Omal nie zepsułeś mi reputacji! Czarny Pan zasługuje na wszystko co najlepsze. Tym bardziej pod dachem swojej najwierniejszej zwolenniczki i prawej ręki. A on tak bardzo mnie ceni...
— Dokąd idziemy? — zapytał zdziwiony Regulus.
— Jak to dokąd? Na miasto, trochę się zabawić ze zwierzątkami. Kocham kiedy krzyczą o litość. — Oczy zabłysnęły jej ekscytacją godnej maniaczki. — Rudolfie zbieraj się! Lucjusz pewnie już na nas czeka!
Świeżo upieczony śmierciożerca szedł za nimi przez ulice Londynu jak w amoku. Ledwo wyczuwał łaskoczący go złośliwy letni wietrzyk zbyt zajęty przeżywaniem wewnętrznej tragedii. Mógł już co prawda poruszać ręką, ale tatuaż nadal dawał o sobie znać. Potrzebował chociaż chwilę ochłonąć. Dość już przeżył tej jednej nocy. Niestety plany Bellatrix mu to uniemożliwiały. W końcu dostrzegł intensywnie zielone światła w jednej z mugolskich dzielnic. Avada Kedavra. To był dopiero początek jego drogi przez mękę.
Przed oczami Regulusa rozpostarły się mrożące krew w żyłach obrazy. Kilku zamaskowanych śmierciożerców rzucało klątwami w przerażonych przechodniów, a inni wyprowadzali przerażonych niemagicznych ludzi z domów, nie okazując żadnej litości. Domy i budynki pożerały ogniste płomienie, małe dzieci płakały odciągane od rodziców, kobiety krzyczały powalane na ziemię i odzierane z ubrań oraz godności przez brutalnych mężczyzn, a ulice wypełniała krew. Rudolf natychmiast założył maskę, aby dołączyć do swojej żony w tak zwanej zabawie.
Ciało zdradzało Regulusa Blacka. Nie dbał o to jak dziecinnie to brzmi, ale chciał do mamy. Trząsł się mechanicznie chociaż nie był w stanie nawet zrobić kroku do przodu. Miał nadzieję, że to tylko sen i zaraz się obudzi. Czytał o napadach śmierciożerców na mugoli. Parę z tych artykułów miał porozwieszanych na ścianach. Jednak tamte opisy w żaden sposób nie oddawały prawdy. Podawały tylko liczbę ofiar, a nie co przeżywały przed śmiercią. Dopiero teraz stało się to... namacalne.
Kątem oka spojrzał na jedno z martwych ciał. Było to o wiele łatwiejsze od przyglądania się jeszcze żywym, ale torturowanym niewinnym ludziom. Młodociany mugol przypominał mu trochę jednego z licznych gryfońskich przyjaciół Syriusza, którego imienia nawet nie pamiętał. Ta martwa twarz wydawała się o wiele bardziej ludzka niż gadzie oczy Lorda Voldemorta. No właśnie, w jaki sposób odróżnisz mugola od czarodzieja? Słowa Sonii Shafiq rozbrzmiewały w jego głowie, gdy jedna z zamaskowanych postaci zaczęła go ciągnąć w jakimś nieznanym kierunku.
Regulus zawsze gardził brudną krwią. Jednak jeszcze nigdy nie uderzył ani nie skrzywdził fizycznie żadnego mugola czy szlamy. Brzydził się ich dotyku, uważając to za coś podobnego do zakaźnej choroby. Ograniczał się do słownych zaczepek. Większość jego kolegów ze Slytherinu nie miało takich rozterek. Znęcali się nad mugolakami bez oporów. Black tylko przypatrywał się temu z daleka. Przez myśl nie przechodziło mu użycie różdżki. Rządzące nim uczucia zawsze odczytywał jako pogardę. Nie zamierzał marnować na nich swojego czasu. Źle myślał. To była zwykła ludzka litość, którą jako małe dziecko potrafił obdarować nawet nic nie wartą dla jego brata muchę.
Ogarnęła go coś podobnego do gorączki, gdy ktoś wepchnął mu do dłoni nóż. Bella. Wszędzie poznałby ten szaleńczy rechot. Zaprowadziła go do starszego mugola skulonego na ziemi. Zapewne nie zdawał sobie nawet sprawy z tego co działo się wokół niego. Regulus zawsze odbierał misję śmierciożerców jako krucjatę. Odbieranie niemagicznym życia było konieczne dla oczyszczenia świata. W żadnym scenariuszu nie wyobrażał sobie aż tyle niepotrzebnej przemocy. Mogli to chociaż robić szybko. Mugole nie musieli wcale tak cierpieć. Ale dla nich to była zabawa, nie misja. Nie wiedział jakim trzeba być potworem, aby móc się z tego wszystkiego tak beztrosko śmiać.
— Regulusie? Nie mów mi, że tchórzysz pierwszego dnia! Po prostu to zrób! To nic trudnego!
Może dla niej to rzeczywiście było proste. Myśli Regulusa były nieskładne. Nie potrafił się na niczym skupić. Obrazy dzisiejszego dnia stawały mu przed oczami, zapowiadając wiele przyszłych nieprzespanych nocy. Oczywiście jeżeli przeżyje do następnego dnia z tym nadmiarem emocji. Podejrzewał, że oszalał. W jednej chwili chciał uciekać, a w drugiej posłuchać kuzynki. Może śmierciożercy byli potworami. Ale czy to oznaczało, że miał tak po prostu zrezygnować z własnych planów? Przyznać, że jest taki jak reszta czarodziejów, którzy wyrzekli się własnego dziedzictwa? Zostać zdrajcą krwi? Rodzice mówili jasno. Okazywanie litości mugolom to jak skazanie się na bycie nikim.
Nie chciał patrzeć mugolowi w oczy. Mógłby się zawahać. Drżącymi rękami uniósł nóż. Wolałby użyć różdżki, ale Ministerstwo od razu wykryłoby nielegalne zaklęcie rzucone przez niepełnoletniego czarodzieja. Nie zamierzał się śmiać. Chciał tylko wykonać zadanie do którego się urodził. Pokazać, że jest wybitnym czarodziejem. To była jedyna droga. Innej nie znał. W końcu wycelował pokonując odrętwienie. Kiedy było już po wszystkim, zwymiotował. Agonialny krzyk rozbrzmiał mu w głowie tysiąc razy bardziej niż w rzeczywistości. Poczuł przytłaczające wyrzuty sumienia odbierające Regulusowi powietrze z piersi. Po raz pierwszy w pełni to do niego dotarło. Świat chciał go ukarać za to, że posunął się za daleko. Nie był jednostką wybitną i nie miał też prawa decydować o ludzkim życiu. Nie wiedział co bardziej go przerażało. Popełniony przed chwilą czyn czy ta dojmujące odkrycie, że go żałuje. Już nic nigdy nie miało być takie samo jak dawniej. Wszystko pochłonęła przytłaczająca ciemność.