Odłam Losu |Harry Potter|

Harry Potter - J. K. Rowling
F/M
M/M
G
Odłam Losu |Harry Potter|
Summary
"... Los pisze scenariusze krwią śmiertelników, by zaspokoić chore żądze Śmierci tańczącej z Życiem w mrocznym tańcu, pomiędzy którym zawieruszyła się drobna dusza... " ~Zupełnie inna historia Harry'ego Pottera, niezgodna z kanonem poza głównymi postaciami, wolno pisana~Praca przenoszona z wattpada, zachęcam do odnalezienia jej na tamtej platformie, pojawia się tam dużo bardziej regularnie i to tam wrzucam ważne informacje dotyczące rozdziałów. Znajdziecie ją pod tym samym tytułem <33
All Chapters Forward

|6|

Myślał nad tym czy nie rozbić sobie obozu w Wiedzy Ogólnej. Na poważnie przydałaby mu się duża rozkładana sofa do kompletu z kocem, gdzie mógłby odpocząć od starych pergaminów i ksiąg. Spędzał tu zdecydowanie więcej czasu niż by chciał, a przecież miał go już tak niewiele. Już jutro jego ochrona dla jego Następcy powinna być gotowa i przedstawiona przed Wyrocznią Świata na kolejnym Kryzysowym Spotkaniu, tymczasem on gnił wśród starych ksiąg próbując znaleźć te powiązane z kotwicą i jej nałożeniem. 

 

Rano otrzymał najnowszy raport Czasu o strukturach i tak jak myślał jego brat, wszystko zmierzało do upadku. Do sromotnej porażki, w której to on ponosił największą część winy. Jedna część włókien czasoprzestrzennych była poważnie uszkodzona mimo wysiłków Czasu, aby temu zapobiec. Jej fragment odpadł od całości pozostawiając wyrwę, głęboką na kilka centymetrów. Na szczęście skaza była na tyle mała, że dało się ją naprawić jednak niestety spowodowała ona uszkodzenie Przyszłości, które ciężko będzie naprawić. Los odebrał to jako znak, że jego czas nieubłaganie się kończy i jeśli nie odnajdzie niczego co mogłoby przywrócić jego Następcę na jego tor czasu, chłopiec zamieni się w proch. Wyrocznia Świata nie mogła dłużej przeciągać tego kosztownego zawieszenia czasu. Będą musieli działać czy mu się to podobało czy nie, a jego brat nie mógł utrzymywać struktur samodzielnie w nieskończoność.

Dlatego odkąd wszedł do Wiedzy Ogólnej poprzedniego dnia spotykając się z Miłością, nie opuścił jej szukając z nią czegokolwiek co mogło by im pomóc. Kotwica ciągle wybijała się na wierzch jego myśli, przypominając o sobie w najmniej oczekiwanych momentach, kiedy myślał, że znalazł coś wartościowego. Kotwica. To był jego obecny punkt zaczepienia. Znowu odwiedził Sektor Czasu jednak teraz, kiedy wiedział czego szukał, dużo łatwiej odnalazł się pomiędzy regałami. 


Miłość tym razem nie mogła mu towarzyszyć cały czas, musiała zadbać o swój Ogród Róż, który przez zawieszenie czasu również zaczął wysychać. Zjawa nie chciała do tego dopuścić, więc gdzieś w środku nocy przeprosiła go i udała się do szklarni. Mówiła, że wróci zanim zauważy jej zniknięcie, jednak Los wiedział, że podlanie wszystkich róż, nawet tych, które usychały przez gasnące uczucia ich właścicieli zajmie jej nie mniej niż dzień z kawałkiem. Pamiętał, że Miłość miała zainstalowany system nawadniający roślinki, jednak działał on na bazie energii pobieranej z włókien czasoprzestrzennych, więc teraz był on zupełnie bezużyteczny. Los wiedział, że kobieta szybko do niego nie wróci i nie mógł powstrzymać uczucia tęsknoty, które zaczęło rozlewać się w jego piersi. Ostatnimi czasy bardzo się do siebie zbliżyli i kłamałby, gdyby powiedział, że nie odczuwa braku jej obecności i głosu, który rozbrzmiewał zawsze gdzieś blisko niego. 


Starał się myśleć pozytywnie, tłumacząc sobie, że taka przerwa dobrze im zrobi i odpoczną od siebie zanim wrócą do wspólnych poszukiwań, jednak mimo wszystko nieznane dotąd uczucie kuło go w serce, rozpraszając go od poszukiwań. Musiał się opanować.
Tak jak ostatnio, rozłożył się na podłodze pomiędzy regałami, znosząc do tego miejsca pokaźne stosy pergaminów, ksiąg i zapisków, które dotyczyły kotwicy. Starał się przeglądać je wszystkie jednak powoli zaczynał się gubić w ilości tekstu, a one same w większości nie przynosiły mu żadnych nowych informacji. Los wiedział, że gdzieś w tym pomieszczeniu musiała być księga, albo chociaż jedna kartka dotycząca tego jak umieścić kotwicę w życiu śmiertelnika i był zdeterminowany by ją znaleźć. Czas nie mógł tak po prostu nie spisać tak ważnego filaru jakim była kotwica. Z tego co pamiętał ze wspomnienia, na kartce ze szkicami nitki życia nie było dokładnych informacji na temat zawiłych metod działania kotwicy. Jego brat przekazał mu to jedynie słownie. Jednak Los chciał wierzyć w to, że mężczyzna w końcu postanowił to spisać. Miał również szczerą nadzieję, że Czas, kiedy wymyślił ten genialny mechanizm obmyślił również jak przywrócić śmiertelnika na jego tor czasu. Przecież musiał przewidzieć, że coś takiego mogłoby się wydarzyć, prawda?
Im więcej czasu spędzał na podłodze przekopując się przez stronnice ksiąg tym bardziej nabierał pewności, że może pożegnać się z małym Harrym. Z jego pierwszym Następcą. Z promyczkiem nadziei, który dzięki temu chłopcu utworzył się na jego drodze. Z promyczkiem, który im dłużej to siedział tym bardziej przygasał, tracąc swoje ciepło. Nigdy nie znajdzie czegoś co mu pomoże. 

 

Żal ścisnął jego pierś. Ostateczność musiała teraz z niego kpić. Obdarowała go Następcą, tylko po to by zaraz mu go brutalnie odebrać. Dać mu nadzieję, pozwolić, żeby zakwitła w jego piersi i później zgasić jej latarnię, zostawiając go samego w mroku. Nie pozwolił, aby rosnąca w nim wściekłość rozlała się po jego ciele. Wziął kilka uspokajających oddechów, przymykając przy tym oczy, by za chwilę na powrót skupić się na zadaniu.

 

Wziął do ręki kolejne opasłe tomiszcze, tym razem zapisane w grece, którego tytuł nie zapowiadał się obiecująco. „Włókna czasoprzestrzenne – Mistyczne struktury Tom 2". Czas nieźle się rozpisał na ten temat, bo po drodze do jego zakątka zauważył jeszcze cztery kolejne tomy z tej samej serii. Wziął księgę tylko po to by jakoś pomóc Czasowi z naprawą włókien, która na pewno będzie dla niego sporym wyzwaniem. Chciał się odwdzięczyć jego bratu za poświęcenie jakim się wykazał, kiedy podpowiedział mu czym może być głębina. Musiał mu to jakoś zrekompensować. Spojrzał na okładkę starej książki, ważąc ją w dłoni. Miał ją przeczytać dopiero później, jak już upora się z ochroną dla Następcy. Przełożył księgę na stos rzeczy do zabrania z Sektora Czasu i westchnął głośno. Czy w tej pieprzonej bibliotece dla odmiany mogłoby się znajdować coś pożytecznego? 


Zdenerwowany sięgnął po kolejny pergamin ze stosu, delikatnie gniotąc go pod naciskiem palców. Tym razem musiał tłumaczyć język Selkie, magicznych istot, które potrafiły przybierać postać zarówno człowieka jak i foki. Tak duże nagromadzenie różnych kultur zaczynało go powoli męczyć, jednak Czas uznawał to za dodatkowy rodzaj ochrony. Jedynie nieliczne zjawy z Wyroczni Świata były biegłe w tak różnych językach jak on i jego dwaj bracia. Miłość znała większość z nich, podobnie jak jej siostra Zdrada, bądź co bądź ich moce były bezpośrednio związane ze słowami. Jednak pozostałe zjawy raczej ograniczały się do znajomości jedynie najważniejszych języków na daną epokę, inne pomijając. Los nie potrafił tego zrozumieć, sam wolał wiedzieć co oznaczają wszystkie zapiski jakie trafiają pod jego ręce. Ograniczanie swoich możliwości było według niego poniżej wszelkiego poziomu i logiki.

 

Na powrót skoncentrował się na tekście, wyszukując w nim tak zwanych słów kluczy, na których podstawie był w stanie stwierdzić, czy powinien wczytać się bardziej w treść czy z miejsca odrzucić zapiski. Język Selkie był zawiły, przypominał w zapisie kod morsa jednak jego znaki bardziej przypominały pismo mongolskie, chociaż tu też zachodziły pewne różnice. Pomimo tego, jakimś cudem udało mu się rozszyfrować krótki kawałek tekstu i niemal nie podskoczył z ekscytacji jaka go opanowała, kiedy odszyfrował notatkę. 

 

„Krwawa to musi być rzecz, by kotwica dosięgnęła dna. Z intencją decyzja podjęta musi być, inaczej przelany szkarłat nic nie da. Kurs życia ona ustabilizuje jednak niewiecznie będzie trwać, jej łańcuch jak z glonów rozerwać będzie mógł się. Stałą kotwice da się podczepić na nowo, ale jak? Kto to wie..."

 

Cholerny Czas za bardzo wczuł się w język tych mistycznych istot i w niezwykle dziwny sposób opisał co zrobić by chociaż częściowo ochronić śmiertelnika przed zagładą po odczepieniu kotwicy. Oczywiście wszystko znowu z niego kpiło, jednak tym razem zdobył ważną poszlakę, która stała się częścią większej całości, składającej się na ochronę jego Następcy. W końcu wiedział od czego zacząć! Miał swój nowy trop. Schował kartkę do kieszeni fraka, wcześniej składając ją dwa razy.

Wstał z ziemi wydostając się z labiryntu kartek i ksiąg porozkładanych na całej podłodze. Nawet nie zwrócił na nie uwagi, wiedział, że za chwilkę do nich wróci, więc nie opłacało mu się ich sprzątać. Musiał tylko się upewnić czy dobrze myśli. Potrzebował swojej księgi. Skierował się do wyjścia z Sektora Czasu rozmyślając.


Ochrona, którą chciał na początku stworzyć dla małego Harry'ego miała być docelowo na stałe, jednak, kiedy teraz o tym myślał dostrzegł swój błąd. Nie zostało mu wiele czasu, już od samego początku nie miał go wystarczająco by stworzyć skomplikowaną i długotrwałą ochronę dla jego Następcy. Powinien wcześniej zauważyć swoje opcje i od razu skupić się na ochronie, która niekoniecznie musi być długotrwała, ale która dała by mu czas na opracowanie solidnego i ostatecznego zabezpieczenia. Mógł rozegrać inaczej karty, które dostał, jednak wcześniej nawet tego nie zauważył. Chciał pójść na skróty, tworząc od razu drugą kotwicę, jednak zapomniał, że procesy dotyczące śmiertelników nigdy nie są proste. Zawsze muszą być zawiłe, nigdy nie mając jasnego wydźwięku, jednej odpowiedzi na pytanie. Wszystko musiało być u nich kolorowe jak mozaika.

 

Zamknął za sobą bramę do Sektora Czasu i skręcił w lewo w stronę wyjścia z biblioteki. Książka, której potrzebował leżała na jego półce w jego komnatach, stara, ale dalej bardzo przydatna. Często z niej korzystał, kiedy miał wątpliwości co do swoich decyzji. Była jak jego instrukcja obsługi, pomagająca w ciężkich chwilach takich jak ta. Dotyczyła ona jego mocy i jej wszystkich właściwościach, zarówno tych w Świecie Ziemskim jak i tutaj w The Silvmonts Hall. Miał przeczucie, że musiał do niej teraz zajrzeć. 

 

Skinął głową w stronę Wiedzy, która wyglądała jakby zupełnie nie ruszyła się z miejsca od ostatniego momentu, kiedy ją widział i wyszedł z Wiedzy Ogólnej. 
Szedł dobrze sobie znaną drogą, oglądając świat za oknami wielkiej rezydencji. Nie mieściła się ona w Świecie Ziemskim jednak wygląd krajobrazu na zewnątrz mógł być mylący, był on bowiem jego dokładną kopią przynajmniej z wyglądu. Widział majaczące w oddali morze, widział las, który otaczał większą część rezydencji. Pamiętał, że na początku, kiedy dopiero co przyszedł na świat, rezydencja była jedynie planem Czasu, który na tamten moment wybudował na środku polany jedynie prowizoryczny domek ze słabym dachem. Dopiero kiedy Natura zasiliła ich szeregi, co na szczęście stało się niedługo później, zaczął powstawać dom jaki znał dzisiaj. Piękny i okazały. Godny nazwy jaką nosił i funkcji jaką sprawował.

Z zamyślenia w jakie wpadł wyrwał go mroczny i cichy szept, który usłyszał tuż obok swojego ucha.

-Witaj Losie – odwrócił głowę w lewo, walcząc z ochotą sarknięcia przekleństwa. Cholerna zjawa naprawdę działała mu na nerwy. Na początku jej nie dostrzegł, jednak im dłużej przypatrywał się ciemności tym bardziej zauważał mroczną, niemal czarną postać czającą się w cieniu korytarza przy jego komnatach – Czekałam na ciebie.

 

Jej welon poruszył się wesoło, kiedy Śmierć wyszła w stronę nikłego światła latarni. Jej koronkowa suknia opadała kaskadą na ziemię, wyglądając jakby ktoś ją tam rozlał i Los stwierdził, że nie leżała ona w jego gustach. Wolał inny krój, nie taki jak na pogrzeb.

-Ah tak? Co cię do mnie sprowadza droga Śmierci? – jego głos był jak zawsze pusty, nie wskazywał na jakiekolwiek emocje, jednak w środku niemal krzyczał z frustracji. Miał teraz ważniejsze sprawy na głowie niż rozmawianie z nie do końca poczytalną zjawą.
Mimo tego, że nie mógł dostrzec jej twarzy przez materiał wiedział, że jej usta są właśnie rozciągnięte w najgorszym uśmiechu jaki miał okazję oglądać ten świat.

 

-Twój drogi Następca, Losiku – to jedno zdanie wmurowało go w ziemię. Spojrzał na zjawę ze zmarszczonymi brwiami, czując jak gotuje się w środku. Czego ona mogła chcieć od jego Następcy? Czy postradała już wszystkie zmysły? A może myśli, że nie uda mu się stworzyć dostatecznej ochrony na czas? – Jak ci idzie przygotowanie jego ochrony kochany? – jej głos wyrażał jak bardzo rozbawiona była, jednak nie dał po sobie poznać jak bardzo zirytował go ten fakt. 

 

-Całkiem dobrze, dziękuję. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, już jutro będziecie mogli oglądać owoce mojej pracy – powiedział pewnym głosem, chociaż wcale nie był tego pewny. Musiał się jeszcze upewnić czy plan, który urodził mu się w głowie ma szansę zadziałać – Czemu pytasz?

Poruszyła się, obchodząc go dookoła, tak jakby krążyła nad swoją kolejną ofiarą, przygotowywała się do ataku. Obserwował ją ze spokojem, obracając się razem z nią tak jakby tańczyli na parkiecie, wiedział, że nie jest w stanie nic mu zrobić. 

 

-Odwiedziłam wczoraj Dolinę Godryka – oznajmiła nagle, zatrzymując się w połowie drogi, zaplatając ręce za sobą. Nagła panika urosła w jego piersi. Po co ona się tam wybrała? Czego mogła tam szukać? Czy chodziło o jego Następcę? Czy coś mu zrobiła? Potok czarnych scenariuszy przerwał jej głos, przecinający ciszę jaka panowała na korytarzu – Lily Potter nie żyje.
Poczuł jak ciężki głaz opada na jego tors. Więc dokonało się, rudowłosa kobieta, matka jego Następcy nie żyje. Może to, dlatego Miłość zniknęła na tak długo? Czy już wie? Czy to on będzie musiał ją o tym poinformować? Ich róża na pewno zwiędła w momencie jej śmierci.

 

-Zabiłaś ją osobiście? – nie było to teraz najważniejsze pytanie jakie przychodziło mu na myśl, ale było ono bezpiecznym gruntem, co mu w zupełności wystarczało. Nie chciał wdawać się z nią w niepotrzebną dyskusję.

 

-Tak. Wyrwałam jej szpulę z Nitką Życia z karku – mówiła dużo ciszej i mroczniej, a w jej głosie pobrzmiewały niebezpieczne nutki sadyzmu, który tak kochała. To była zdecydowanie brutalna śmierć, nie odcinała tak gwałtownie ciała i duszy, tak jak zwykłe morderstwo czy klątwa zabijająca. Dusza Lily Potter przez zawieszenie i sposób w jaki została pozbawiona życia, dalej boleśnie istniała w jej ciele odczuwając po stokroć ból jaki odczułoby samo ciało kobiety. Zawieszenie czasu nie miało już na to wpływu. Gdyby Lily Potter ocknęłaby się teraz ze snu, jej mózg zamieniłby się w luźną papkę, przez nagromadzenie bolesnych bodźców jakie teraz otrzymywała. Los popatrzył na zjawę naprzeciwko niego z dozą dystansu w oczach.

 

-Wiesz, że ona teraz wszystko odczuwa, bo Czas już na nią nie wpływa, prawda? – w głębi siebie chciał, żeby odpowiedziała „nie" ale niestety znał ją zbyt dobrze. Wiedział do czego była zdolna.

 

-Oh tak Losie i to jest w tym wszystkim najbardziej niesamowite! Zapamięta ten dzień już na zawsze, nawet kiedy jej dusza przeistoczy się czy zmieni w coś innego. Echo tego bólu będzie z nią już na zawsze! – jej głos wyrażał dumę. Zahamował w sobie potrzebę cofnięcia się od Śmierci. Była mroczna do szpiku kości, okrutna, pozbawiona jakiegokolwiek instynktu samozachowawczego. Chciał przebywać teraz jak najdalej od niej, najlepiej gdzieś w innej galaktyce. Jednak nic nie zrobił stojąc niewzruszony, patrząc w miejsce, gdzie za welonem powinny znajdować się oczy zjawy.

 

-Czy to wszystko co chciałaś mi powiedzieć, bo nie będąc nie miłym, mam ważniejsze sprawy na głowie niż rozmawianie z tobą o śmiertelnikach – oczywiście, że chciał być niemiły i wbić jej szpileczkę, jednak wiedział, że jej nie ruszają takie rzeczy. Musiałby się dużo bardziej postarać.

 

-Oh oczywiście, że nie Losiku. Nie marnowałabym twojego cennego czasu tylko aby pogawędzić sobie o niezwykłości duszy śmiertelnika – jej głos stał się na powrót bardziej dziecięcy – Mam dla ciebie ważną informację. Oddaję ci przysługę więc z łaski swojej zapisz mi to na plus - stwierdził, że może rozważyć jej prośbę. O ile informacja będzie warta tej ceny - Kiedy byłam w Dolinie Godryka na spotkaniu z moją smaczną Lily zauważyłam, że pojawiła się luka, która może być kluczowa dla całego przebiegu Przyszłości – słuchał jej z ogromnym zaciekawieniem ignorując część zdania dotyczącą śmiertelniczki. Nie musiał wiedzieć co z nią robiła, chociaż znając Śmierć opowie tą jakże ciekawą historię wszystkim członkom Wyroczni Świata już jutro na Kryzysowym Zebraniu. Nie mógł się doczekać, naprawdę – Zdziwiłam się, że żaden z was tego nie zauważył, przecież to było w Wielkiej Przepowiedni! Naprawdę się zaskoczyłam... - zaczęła mamrotać pod nosem niezrozumiałe frazy, których nie był w stanie usłyszeć. Jego irytacja osiągnęła poziom krytyczny, kiedy patrzył, jak Śmierć traci kontakt z rzeczywistością.

 

-Do rzeczy Śmierci! Co takiego odkryłaś?! – powiedział to zdecydowanie za głośno, ale w tamtym momencie go to nie obchodziło. Musiał wracać do pracy nad ochroną dla jego Następcy, ni mógł marnować więcej czasu. Widział, że Śmierć była zaskoczona. On zazwyczaj nie krzyczał, ale ostatnimi czasy dopadały go wahania nastrojów. Nie miał siły na jej gierki i podchody. Czemu nikt poza nim w tej przeklętej rezydencji nie przechodził od razu do sedna sprawy!

 

-Chłopiec nie ma blizny – jej głos był cichy, ale bardzo poważny. Świat zawirował. Wydawało mu się, że nie może się ruszyć. W jego głowie na raz eksplodowało milion myśli, z których jedna była najgłośniejsza. Jak miał to naprawić? Chłopiec powinien mieć cholerną bliznę! Powinien zostać naznaczony, ale przez ich interwencję, nie, przez jego interwencję jego mały Harry nie ma blizny! Tego nie było w jego planie. Cholera jasna!

-Dziękuję Śmierci. Gdyby nie ty nawet bym tego nie zauważył – jego głos lekko drżał ze wściekłości jaka go dopadła. Musiała to zauważyć, bo znowu zaczęła krążyć wokoło niego. Czuł się jak ofiara, ofiara własnej głupoty – Uregulowałaś swój dług, moja droga - stwierdził z ciężkim sercem. To była ważna informacja. Nie, to była kluczowa informacja! Musiał jej to przyznać, pomogła mu i to bardzo.

 

-To fantastycznie Losiku! Tak bardzo się cieszę – zakręciła się przed nim wokoło własnej osi, przez co jej koronkowa suknia odsłoniła jej nogi. Jej welon również sfrunął na moment z jej twarzy jednak Los nie zdążył jej zobaczyć. Była to jednak z tych rzeczy, których raczej nie miał nigdy doświadczyć.

 

-Nie znudziła ci się ta koronka Śmierci? – to pytanie wyrwało się mu przypadkowo, jednak zastanawiał się już nad tym od dłuższego czasu. Nigdy nie widział zjawy w innym ubraniu niż koronka. Zawsze wyglądała tak jakby miała iść na pogrzeb kogoś bogatego. Ona zaśmiała się pusto poprawiając przy tym swój naszyjnik.

 

-Oh Losie. Nie założę koronki tylko wtedy, kiedy Ostateczność wybudzi się ze swojego snu – zaśmiała się z własnego żartu, kiedy on prychnął jedynie pod nosem. Mógł się tego spodziewać.

-Jeszcze raz dziękuję ci za tą informację, Śmierci – starał się by jego głos nie brzmiał tak pusto jak zazwyczaj. 

-Nie ma za co Losiku, zawsze do usług – pokłoniła się przed nim nisko, szydząc z jego dobrych manier. Nie miał zamiaru dłużej przebywać w jej towarzystwie, toteż wyminął ją, kontynuując swoją drogę do swoich komnat. 

-Powodzenia Losiku – rzuciła jeszcze za nim szyderczo, jednak już się do niej nie odwrócił. Miał dość Śmierci jak na jeden dzień. A może i dłużej.

 

Wparował do swoich komnat, walcząc z potrzebą rzucenia się na łóżko i zostania w nim do końca świata. Miał dość tego cholernego dnia, miał dość całej tej sytuacji. Miał po prostu dość. Chciał znowu zasnąć i nie mieć tylu problemów na głowie. Chciał po prostu, żeby to wszystko się już skończyło. 
Oparł się o drzwi przykładając swoje dłonie do twarzy, wplatając palce w swoje ciemne kosmyki, delikatnie za nie ciągnąc. Potrzebował przerwy, potrzebował spokoju. Potrzebował oparcia, kogoś kto powie mu, że wszystko się ułoży. 
Przyłożył rękę do rozgrzanego czoła pocierając je w zamyśleniu, jednak coś zimnego otarło się o jego skórę. Zdezorientowany oderwał dłoń od głowy patrząc na pierścień z srebrnym motylem, który błyszczał na jego palcu, zimny jak zawsze. Zmarszczył brwi oglądając go z każdej strony, tak jakby widział go po raz pierwszy w życiu. Był piękny w swojej prostocie. Motyl miał rozpostarte skrzydła i dwa małe, białe diamenciki zamiast oczu, a srebrny kolor kamuflował kamyki na tyle, że na pierwszy rzut oka nie było ich widać. Ich delikatny połysk go zahipnotyzował, nie myślał już o niczym konkretnym. Podziwiał piękno swojego motyla, który miał w sobie jego moc. Moc Losu... Nagle jego brwi uniosły się w szoku, a palce mocniej zacisnęły się na srebrze. To wtedy kropki w jego głowie połączyły się, a jego plan nabrał sensu. W końcu wiedział co ma robić! Wszytko rozjaśniło się jak niebo po burzy. Jego serce zaczęło boleśnie szybko bić, kiedy wyprostował się w miejscu. 
Jego ciało jak w amoku znalazło się przy półce z książkami, odszukując tą jedną konkretną księgę. „Moc Losu – Wielka potęga działania półsłówkami". Szybko kartkował tom, trzęsącym się palcem jeżdżąc po fragmentach tekstu. Jego ciało nie nadążało za umysłem, jego oczy chaotycznie jeździły po kartkach. W końcu odnalazł to czego szukał. To co musiał potwierdzić. 

„Moc Losu poza niesamowitymi umiejętnościami, kierowania życiem istot, może również dzielić się na więcej niż jedną część. Jest to jedyny taki przypadek w całej historii mocy Wyroczni Świata. Jest to możliwe dzięki, fundamentalnej roli mocy Losu w życiu każdej istoty w Świecie Ziemskim. Poprzez energię jaką moc pozyskuje podczas kierowania życiem na Ziemi, moc ta nabrała niezwykłej właściwości. A mianowicie może się ona dzielić na tak zwane Odłamy. Co ciekawe i niezwykle fascynujące, Odłam Losu mimo oddzielenia od całości mocy, dalej zachowuje większość swoich umiejętności, pozostając małą kopią Losu. Ta niesamowita umiejętność pozwala Losowi przetrwać na wieki w nienaruszonym stanie"

 

Jego oczy zaświeciły się nikłym blaskiem. Popatrzył na pierścień, który dalej ściskał w dłoni uśmiechając się promiennie do motyla. Odłam Losu. Jego Odłam Losu. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem jego mały Następca będzie żył. Tak jak obiecał Czasowi, tak jak obiecał sam sobie. Musiał odnaleźć Miłość. Musiał udać się do Doliny Godryka, by wypełnić Wielką Przepowiednię.

*** 

-Losie nie jestem gotowa, żeby ją zobaczyć, żeby ich zobaczyć! – jej głos był zapłakany, stała wtulona w jego pierś, przed domem, w którym wszystko się zaczęło. Jej płacz odbijał się echem od ścian budynków, przeszywając ciszę, która panowała w miasteczku. Czuł jak jego koszula przesiąka jej łzami, kiedy kryła głowę w zagłębieniu jego szyi, szlochając. Gładził ją delikatnie po plecach, patrząc w stronę pozostałości po drzwiach. Kołysał ich ciałami na bok, uspokajająco szepcząc jej do ucha słowa otuchy. Sam czuł, że przez jej stan i on jest coraz bliżej uronienia kilku łez.

 

-Wiem Miłości, że to będzie bardzo ciężkie, ale jestem tu przy tobie – złapał jej głowę w swoje ręce i popatrzył głęboko w jej zapłakane, złote oczy. Kolejne dwie łzy popłynęły na jej policzki – Razem sobie poradzimy, ty i ja. Tak jak zawsze, prawda? – widział, że jej wargi drgnęły w lekkim uśmiechu zanim, na powrót nie wtuliła się w jego ciało. Ponownie otulił ją swoimi ramionami, przytrzymując jej głowę.

 

-Potrzebuję jeszcze chwili Losie, dobrze? Potem pójdziemy zrobić to co planujesz – ciepło jej ciała było uspokajające, zapominał przy niej o wszystkim co działo się w jego życiu. Była dla niego jak balsam na wszystkie rany, jego problemy i zmartwienia. 


Do tej pory myślał, że wiedział co to szczęście, jednak teraz uświadomił sobie, że to co znał było tylko marną iluzją. Jedynie imitacją tego co czuł teraz. Bo kiedy stał w Dolinie Godryka w Świecie Ziemskim razem z Miłością w jego ramionach, uświadomił sobie, że to właśnie to było szczęście. W tamtym momencie nie była to już zwykła emocja, coś nieuchwytnego. To była fizyczna siła, którą niemal czuł na swojej skórze, jak przygniata go z każdej strony świata. Szczęście to była siła. Jak żywioł, nagły huragan. To była chęć trzymania kogoś tak blisko siebie, że aż bolało, poznawania każdego jednego detalu o sobie, każdej wady i zalety. Na dobre i na złe. Zawsze i na zawsze. I w tamtym momencie, kiedy Miłość płakała w jego ramię, łaskocząc go swoimi białymi lokami w nos, Los czuł się naprawdę szczęśliwy. Szczęśliwy, że Miłość jest w jego życiu.

 

Nie chciał jej popędzać, dając jej tyle czasu, ile potrzebowała, jednak trochę mu się śpieszyło, żeby zdążyć z ochroną dla małego do następnego dnia. Walczył sam ze sobą by nie poganiać jego przyjaciółki, która powoli opanowywała swoje szlochy i zmuszała się by oddychać miarowo. Wiedział, że starała się nie rozklejać, kiedy przybyli tu kilkanaście minut temu, jednak, kiedy uświadomiła sobie co ją czeka w środku, złamała się. Jej jedynym pocieszeniem był fakt, że będzie mogła poznać małego Harry'ego. Tylko to pozwalało jej doprowadzić się do porządku i zachować trzeźwy umysł.


-Dobrze Losie, chyba jestem gotowa – kobieta w końcu odsunęła się od jego ciała, pozostawiając po sobie dziwne uczucie chłodu w jego ciele. Patrzyła na niego dalej wyglądając jakby miała w każdej chwili się rozpłakać jednak Los doceniał same jej starania, dlatego posłał jej delikatny uśmiech, łącząc jej rękę ze swoją, aby dodać jej otuchy.

 

Odwrócili się w stronę celu ich podróży, do przytulnego domu, który swoim wyglądem nie wskazywał na to jak straszne rzeczy wydarzyły się wewnątrz jego ścian. Los czuł jak jego towarzyszka drży patrząc na ukryty w cieniu przedpokój. 

Nie chciał jej do niczego zmuszać, mógł w pojedynkę zdobyć to czego potrzebował jednak Miłość uparła się, że chce mu pomóc w osiągnięciu celu i przy okazji zobaczyć Harry’ego na własne oczy, tak na wszelki wypadek jakby coś poszło nie tak i jego ochrona miała nie zadziałać. Nie winił jej za tą ostrożność, on sam chciał utrwalić sobie w głowie obraz małego dziecka, które tak bardzo zmieniło jego życie. 

 

Już z tej odległości wyczuwał moc jego Następcy, przyzywającą go do siebie, wołającą go swoją pieśnią. Każda komórka w jego ciele ciągnęła go w stronę tego dziecka i musiał się zmusić do powolnego kroku, tak by Miłość mogła w swoim czasie zmierzyć się z obrazem jej martwych kochanków i w każdej chwili móc go zatrzymać. 

 

Gdyby był tu sam, już dawno znajdowałby się na piętrze, patrząc głęboko w zielone oczy chłopca, które tak bardzo zapadły mu w pamięci. Na samo ich wspomnienie, energię z nich bijącą przyśpieszył nieco kroku. 
Nagle jednak poczuł mocne szarpnięcie w ramieniu. Zaskoczony obejrzał się na Miłość, która stała jak wryta patrząc na wyłaniające się zza ściany nogi Jamesa Pottera. Jej oczy znowu były szkliste, a jej warga drżała, kiedy mocniej zacisnęła palce na jego dłoni.

 

-Ja nie dam rady Losie, tak bardzo się boję – szeptała, tak jakby wstydziła się swoich emocji, nie patrząc w jego stronę. Samotna łza spłynęła po jej policzku, spadając na kamienną ścieżkę z cichym dźwiękiem. W dwóch szybkich skokach znalazł się przy niej, łapiąc ją w ramiona. Jeździł ręką po jej włosach, słuchając jej cichych oddechów i zdławionego szlochu, który usilnie próbowała powstrzymać. 

 

-Pamiętaj jestem tu z tobą, Miłości. Jesteś najsilniejszą zjawą jaką znam, nie ma dla ciebie rzeczy niemożliwych – czuł jak pokiwała głową, oplatając ręce na jego plecach – Bardzo ci na nich zależało prawda? – zapytał łagodnie, zastanawiając się czemu Miłość tak bardzo przeżywa śmierć tej pary czarodziejów. To nie było do niej do końca podobne, a już na pewno nie na taką skalę.

 

-Byli wyjątkowi Losie – wyszeptała w jego tors, pociągając nosem – Ja…Zanim stałam się członkinią Wyroczni Świata, znałam ród Evansów osobiście. Byli dla mnie bardzo mili chociaż żyłam na ulicy. Moje ziemskie życie nie było usłane różami Losie. Ale Evansowie nie patrzyli na mój status społeczny. Zawsze mnie wspierali, parę razy mnie nakarmili, podarowali mi nową suknię, kiedy moja się rozdarła. Byli tak bardzo uprzejmi, dbając o mnie jak o własną córkę – Los słuchał uważnie jej opowieści, której nigdy wcześniej nie znał. Miłość nie lubiła wracać do tamtych wspomnień. Tak naprawdę do tej pory nic nie wiedział o jej życiu w Świecie Ziemskim – Kiedy stałam się następczynią Miłości, obiecałam sobie, że będę się nimi opiekować, tak jak oni zawsze opiekowali się mną. Zawsze starałam się napisać im jak najszczęśliwszą historię, cieszyłam się razem z nimi każdym ich sukcesem, przez pokolenia stojąc za nim murem. I wtedy pojawiła się Lily – usłyszał jej zdławiony śmiech jakby widziała kobietę przed swoimi oczami – Była taka dobra, zawsze uczynna i roześmiana. Była złotą dziewczynką, nieskalaną żadnym mrokiem. Widziałam w niej siebie z czasów, kiedy jeszcze byłam śmiertelniczką. Była promyczkiem, który chciałam chronić, nawet jeśli miałabym oddać za to życie. Obiecałam jej, że ze mną będzie bezpieczna, więc nie musi się martwić. Dałam swoje słowo, że Lily będzie miała najlepsze życie z możliwych. Popatrz na nią teraz Losie! Leży tam na górze zimna i martwa, bo nie zdążyłam jej ochronić! Tak bardzo ją zawiodłam! – znowu rozpłakała się na dobre, tuląc się do jego ciała. On sam czuł się przygnębiony po jej opowieści. Miłość była tak dobra. Uczuciowa. Nie mógł pozwolić, aby przelewała swoje łzy, myśląc, że zrobiła coś złego.

 

-Miłości, spójrz na mnie – powiedział w jej stronę poważnym tonem, zmuszając ją tym samym od odsunięcia się od niego. Musiała pomyśleć, że jest na nią zły, bo jej oczy jeszcze bardziej się zaszkliły, jednak zanim znowu zaczęła szlochać, przemówił do niej cieplejszym tonem – Nic, co wydarzyło się tamtej nocy, nie jest twoją winą. To nie twoja wina, że Wielka Przepowiednia została złamana, to nie twoja wina, że Czas postanowił postawić na Lily krzyżyk, to nie twoja wina, że Śmierć pozbawiła ją życia. Nic z tego nie jest twoją winą, a tym bardziej jej śmierć, na którą nie miałaś przecież żadnego wpływu. Opiekowałaś się nią jak mogłaś, ale niektórych rzeczy nie da się zmienić. Czasem tak po prostu już jest ze śmiertelnikami, że są nie przewidywali – otarł łzy z jej policzków, obserwując jak jej złote oczy napełniają się powoli spokojem – Mówię ci wiem co mówię trzy dni temu nie myślałem, że będę kiedykolwiek mieć Następcę. Spójrz na mnie teraz! – posłał jej pocieszający uśmiech, patrząc na nią z ciepłem – Wiem, że na pewno jest ci teraz ciężko, ale spójrz na to z innej perspektywy, masz teraz okazję, żeby ich należycie pożegnać. Wiem, że to dosyć marne pocieszenie, ale chyba się liczy co nie? – w jej oczach zabłyszczały dwie iskierki rozbawienia, kiedy jej twarz naznaczył nieśmiały uśmiech – Nie zadręczaj się tym, na co nie masz wpływu Miłości. Będzie ci lżej, przyrzekam – przyłożył żartobliwie rękę do czoła udając, że salutuje. 

 

W końcu osiągnął to do czego dążył. Jego towarzyszka roześmiała się głośno, czerwieniąc się na policzkach. Czuły uśmiech przepłynął przez jego twarz, kiedy obserwował zjawę naprzeciwko niego. Miłość w istocie była za dobra na ten świat. 

 

- Dziękuję Losie, nie wiem co bym bez ciebie zrobiła – dalej brzmiała na rozbawioną, co kontrastowało z powagą jej słów. Ostatni raz objęła go, ściskając jego żebra. 

 

-Mówiłem ci ty i ja zawsze razem przeciwko światu – pozwolił jej jeszcze przez chwilę ukrywać się w jego ramionach zanim nie odsunął się od niej na dobre. Ochrona. Musiał skupić się na ochronie – Jeśli chcesz możesz na mnie tu poczekać, pójdę po to czego potrzebuję i zaraz wrócę. Nawet nie zauważysz, że zniknąłem.

 

-Nie Losie. Dziękuję, że to zaproponowałeś, ale nie mogę wiecznie się ukrywać. Masz rację, muszę się z nimi pożegnać. Ten jeden ostatni raz – w jej głosie pobrzmiewała determinacja, więc Los postanowił już nic nie mówić. Na powrót splótł ich palce razem, za co otrzymał od niej kolejny uśmiech i wprowadził ich do wewnątrz domu. 

 

Ciało Jamesa leżało w tym samym miejscu, w którym widział je po raz ostatni. Nie robiło ono na nim większego wrażenia, jednak mimo tego z jakiegoś powodu spiął się na jego widok, odruchowo patrząc na jego towarzyszkę. Ona również się spięła, stając tuż przed zwłokami mężczyzny. Obserwował jak jej oczy zmieniają się, niemal widział, jak ulatywały z nich wszystkie emocje. Tak jakby odcinała się od świata. Wyzbywała się emocji.

 

Stali, pogrążeni w ciszy, patrząc na mężczyznę przed nimi, każde myśląc o zupełnie innych rzeczach. Los starał się udawać jakby wcale go tam nie było, prawie przy tym nie oddychając, aby dać Miłości trochę przestrzeni, kiedy będzie żegnać się z Jamesem. Czekał na moment, w którym kobieta zacznie coś mówić, chociażby weźmie głębszy oddech, ale nic takiego się nie wydarzyło. Miłość stała w miejscu, nieruchoma jak posąg patrząc uparcie na twarz mężczyzny przed nimi. 

Nie wiedział co ma ze sobą zrobić. Czuł jak magia jego Następcy wzywa go do siebie, wysyłając w jego stronę falę ciepła, której coraz ciężej było się oprzeć, co uświadamiało mu jak bardzo przeciąga tą wyprawę. Powinien już dawno wracać do The Silvmonts Hall, szykując się do kolejnej fazy budowy ochrony dla jego Następcy, jednak dalej przebywał w Dolinie Godryka, trzymając Miłość za rękę, stojąc w ciszy nad zwłokami czarodzieja, którego nigdy nie poznali. 

 

-Możemy iść dalej – powiedziała nagle Miłość pustym głosem, wyrywając się z transu w jaki wpadła. Los spojrzał na nią zdezorientowany.

 

-Myślałem, że chciałaś się z nim pożegnać – powiedział z zakłopotaniem, nie będąc pewnym swoich słów.

 

-Tak, właśnie to zrobiłam Losie. Nigdy nie mówiłam, że będę żegnać się z nimi na głos – jej głos dalej był strasznie bezuczuciowy, cichy i zachrypnięty. Walczył z potrzebą zapytania jej o to, kiedy skierował ich w stronę schodów na piętro. Wspinając się na górę stwierdził, że nie będzie rozgrzebywać teraz tego tematu, wolał na razie skupić się na zadaniu, później ją o to zapyta. 

W końcu znaleźli się na piętrze i Los potrzebował chwili zanim uregulował swój oddech. Jego wyczerpanie magiczne dalej do niego wracało i przypominało o sobie w błahych chwilach takich jak ta, kiedy po prostu wspinał się po schodach. 

 

Miłość nagle puściła jego rękę, odnajdując wzrokiem pokoik dziecięcy, który był celem ich podróży. Poszła przodem, zostawiając go za sobą. Weszła do pomieszczenia nawet nie rozglądając się na boki, zapatrzona w miejsce, gdzie jak pamiętał zostawili wtedy jeszcze żywą Lily Potter. Jej całe ciało poruszało się automatycznie, tak jakby go nie kontrolowała i był to naprawdę przerażający widok. Jej suknia z ciemnego, czerwonego jedwabiu ciągnęła się za nią po podłodze, wyglądając jak rzeka krwi o silnym prądzie. Stanęła dopiero przy samym ciele kobiety. Jednak tym razem usiadła przy zwłokach, dotykając włosów śmiertelniczki. Dopiero wtedy przestała się ruszać, wyglądając jakby była wykuta w kamieniu.

 

Los potrząsnął głową, odwracając od niej wzrok. Potrzebowała teraz przestrzeni, teraz już wiedział jak trudne jest to dla niej pożegnanie. 
Zmarszczył brwi, skupiając się na chłopcu siedzącym w kołysce. Jego zielone oczy były tak samo intensywne jak zapamiętał, a jego magia wydawała się być jeszcze potężniejsza niż poprzednio, chociaż oczywiście to było niemożliwe. Zbliżył się do dziecka wybudzając swoją magię do działania, skupiając ją w dłoniach. Złote światło rozświetliło pokój, przesuwając się po ścianach równo z jego mocą, która powoli opuszczała jego dłonie. 

Jego ciało od razu się pobudziło, jak zawsze, kiedy uruchamiał swoją moc, która dodawała mu otuchy, ciepłem potwierdzając swoją gotowość do działania. Jego oczy skupiły się na dziecku przed nim, kiedy pokierował tam smugę swojej magii, otaczając nią chłopca. Musiał połączyć się z częścią Losu wewnątrz ciała chłopca, musiał wiedzieć czy Odłam w nim, jest na tyle silny by udźwignąć ochronę, którą dla niego zaplanował. 

 

Jego magia przeszyła ciało chłopca błyszcząc złotym światłem i Los czuł jak nowe pokłady energii zasilają jego ciało, kiedy dwie bliźniacze siły połączyły się w jedną. Niesamowicie silna moc, równocześnie znajoma i obca, napływała do niego ogromnymi falami. Jego brwi poszybowały do góry, kiedy zaskoczony odkrył, że został otoczony równie silną energią co jego własna. Do tego należała ona do drobnego dziecka, na które patrzył. Było to niesamowite uczucie, poczuć moc jednocześnie tak bliską jego własnej, a z drugiej strony tak różną i odmienną. Dostał odpowiedź na swoje pytanie. Chłopiec był bardziej niż gotowy. 

 

Zatrzymał wysyłanie swojej mocy przez co w pokoju znowu zapanowała ciemność, sprawiając, że poczuł się nieswojo. Jednak to nie był koniec jego pracy. 
Jego ręka sięgnęła za pazuchę fraka, odszukując kawałek skóry zaczepionej do miękkiego materiału. Chwycił za rękojeść noża rytualnego i wyciągnął go z cichym brzdękiem metalu. Ostrze błysnęło delikatnym blaskiem, kiedy warzył je w dłoni. W tym samym czasie drugą ręką odszukał malutką, szklaną buteleczkę, przypominającą kształtem motyla. 

Po raz kolejny tego dnia wypuścił malutką wiązkę swojej mocy, tym razem otaczając nią nóż. Ostrze, było zaprojektowane tak by pochłaniać niewielką ilość mocy, aby zadane nim rany miały określone skutki. W jego przypadku była to krew i rana. Tego potrzebował najbardziej.

Jego palce mocniej zacisnęły się na rękojeści, kiedy nóż pochłonął wystarczającą ilość magii. Spojrzał na chłopca przed sobą, podchodząc do niego bliżej. 

 

Z tej odległości wyczuł nową magię, której wcześniej nie zauważył. Zmarszczył brwi skupiając się na niej, zauważając, że zna ją i to aż za dobrze. Rozpoznał mroczną i ciemną sygnaturę Śmierci, mającą swoje źródło w czole dziecka. Musiała go dotknąć. Jak ona śmiała! Chyba nie była świadoma jak wielką anomalię mogła wywołać! Przeklęta zjawa! Miała czelność naznaczyć jego Następcę przed nim! Zapłaci mu za to. Nie miał zamiaru jej tego odpuścić. Mogła poważnie skrzywdzić Harry’ego!

 

Mimo wściekłości przyłożył ostrze noża do czoła dziecka, ocierając się dłonią o jego skórę. Przeszedł go przyjemny dreszcz jednak nie dał się rozproszyć. Przycisnął metal na tyle mocno, by ostrze przecięło skórę i wycisnęło krew, której potrzebował. Przejechał nożem w dół czoła nie zmieniając mocy jaką wkładał w tą czynność. Wiedział, że sprawia mu ból jednak nie mógł się wycofać. Kolejna kreska była pozioma, dzięki niej więcej krwi zawisło w powietrzu uciekając w kropelkach z ciała dziecka. Ostatnia kreska znowu szła pionowo, kończąc błyskawicę na czole chłopca. 
Oderwał sztylet od skóry, obserwując krew jaka pozostała na nożu rytualnym. Dzięki temu, że potraktował go swoją mocą rana chłopca nigdy w pełni się nie zagoi, wyglądając dzięki temu jak naznaczenie, które w domyśle miał stworzyć Voldemort.

 

Odkorkował zębami szklaną buteleczkę i pomagając sobie swoją mocą zebrał krew wiszącą w powietrzu do fiolki, cały czas myśląc o intencji jego czynu, do czego będzie chciał wykorzystać pozyskaną od chłopca ciecz. Tak jak było napisane w tekście Selkie. Zebrał również krew z noża obserwując jak do tej pory przezroczysty motyl staje się czerwony, identyczny jak ten, w którym jest suknia Miłości. 

 

Miłości, która właśnie do niego podeszła, na nowo nabierając kolorów na twarzy, patrząc na nóż, który właśnie schował za pazuchę. Zamknął pełną fiolkę i ją również schował do kieszeni fraka. Uśmiechnął się do zjawy, patrząc jak jej złote oczy powoli odzyskują swój blask.

 

-Już po wszystkim Losie? – zapytała dużo bardziej obecnym głosem, przenosząc swój wzrok na dziecko.

 

-Tak, na szczęście już po wszystkim, zebrałem to czego potrzebowałem – obserwował jak kobieta z zafascynowaniem podchodzi do kołyski, patrząc na jego Następcę.

 

-Ma oczy Lily – powiedziała cicho dotykając policzka dziecka opuszkami placów. Głaskała chłopca patrząc na świeżą ranę, którą stworzył przed chwilą, marszcząc przy tym brwi – Powinniśmy to podleczyć, żeby rana nie wyglądała na wyciętą, a raczej wyrytą. Zrobiłeś to zdecydowanie za równo Losie – powiedziała oceniając jego pracę.

 

-No cóż, mój perfekcjonizm nie pozwolił mi na nic innego Miłości – patrzył, jak kobieta dotyka błyskawicy na czole chłopca, przymykając przy tym oczy. 

Znał jej leczące możliwości, kiedyś nawet był zmuszony z nich skorzystać, kiedy skręcił kostkę spadając ze schodów. Była to niesamowita magia, którą sam chciał potrafić uprawiać. 

 

Spod jej palców zaczęła unosić się różowa łuna, kiedy zmieniała strukturę skóry dziecka, sprawiając, że nacięcie przestało wyglądać na proste i dodatkowo było bardziej zabliźnione. Nie mógł wyjść z podziwu jej umiejętności. 

 

-Dobrze to powinno wyglądać bardziej wiarygodnie – pogłaskała chłopca po głowie układając jego włoski w jednym kierunku – Więc to jest twój mały Harry – powiedziała z czułością, przelotnie krzyżując z nim spojrzenie.

 

-Oto on – powiedział cicho ze wzruszeniem. Jego niespodziewany prezent od Ostateczności. Jego mały Następca, który już za niedługo będzie bezpieczny. Przyglądał się kobiecie, która z niezwykłą czułością obrysowywała nosek chłopca – Nie chcę cię pośpieszać, ale musimy wracać Miłości. Mam jeszcze sporo pracy przed sobą, a poranek już blisko – zjawa delikatnie pokiwała głową odrywając się od dziecka. Posłała mu jeszcze tęskne spojrzenie zanim nie odwróciła się w jego stronę – Jesteś gotowa? – wyciągnął do niej swoją dłoń, którą zgodnie z przewidywaniem ujęła, dając się poprowadzić do wyjścia z domu.

 

-Będę za nimi tęsknić Losie – wyznała kobieta i mimo, że nie patrzyła w jego stronę Los wiedział, że miała właśnie łzy w oczach. To musiało być dla niej naprawdę ciężkie pożegnanie – Ale przynajmniej mogłam się z nimi rozstać w należyty sposób. Dziękuję Losie – kiedy mówiła o dwójce czarodziejów jej głos znowu stawał się pusty, tak jakby Miłość pozbyła się wszelkich uczuć jakie posiadała względem tych śmiertelników. 
Ścisnął mocniej jej rękę w geście otuchy, jednak nic nie powiedział. Miłość potrzebowała teraz czasu dal siebie, chociaż nigdy nie powiedziałby tego na głos. Nie lubiła się skarżyć, myślała, że robi z siebie wtedy ofiarę, co oczywiście nie było prawdą. Jednak w niektórych momentach potrzebowała zatopić się w swoich myślach, skupiając się tylko na sobie i on to szanował.

 

Wyszli przed dom i Los odczuł silne uczucie déjà vu, kiedy patrzył na znajomy już krajobraz przed budynkiem, który oczywiście nie zmienił się ani trochę od ostatniego razu, kiedy tu był. To zawieszenie czasu zaczynało go naprawdę irytować. 
Z cichym pyknięciem otworzył swój portal, przez co jego włosy zostały rozwiane. Spojrzał na Miłość, która ku jego zaskoczeniu już na niego patrzyła i pokiwał do niej porozumiewawczo głową. Uśmiechnęła się do niego i odwzajemniła jego gest. 

W końcu ochrona dla jego Następcy zaczęła spinać się w całość, a on sam był bliski upragnionego spokoju. Z dumnie uniesioną głową przeszedł razem z Miłością przez portal, po raz ostatni zostawiając za sobą stojący w miejscu Świat Ziemski.  

Forward
Sign in to leave a review.