Odłam Losu |Harry Potter|

Harry Potter - J. K. Rowling
F/M
M/M
G
Odłam Losu |Harry Potter|
Summary
"... Los pisze scenariusze krwią śmiertelników, by zaspokoić chore żądze Śmierci tańczącej z Życiem w mrocznym tańcu, pomiędzy którym zawieruszyła się drobna dusza... " ~Zupełnie inna historia Harry'ego Pottera, niezgodna z kanonem poza głównymi postaciami, wolno pisana~Praca przenoszona z wattpada, zachęcam do odnalezienia jej na tamtej platformie, pojawia się tam dużo bardziej regularnie i to tam wrzucam ważne informacje dotyczące rozdziałów. Znajdziecie ją pod tym samym tytułem <33
All Chapters

|7|

Było coś pociągającego w zmęczeniu, które go ogarnęło na przestrzeni ostatnich dni. Uczucie zwiotczenia, braku mięśni w ciele, jakby były zbyt ospałe, żeby istnieć. W pewien fascynujący sposób uzależnił się od sposobu w jaki pokój zawsze delikatnie bujał się na boki przy każdym jego oddechu. W niemocy myślenia czysto, pragnąc jedynie odpoczynku. Czuł się osaczony tym uczuciem, otumaniony szumem w uszach i deszczem. Deszczem przed jego oczami, który pojawił się nagle i szybko go do siebie przyzwyczaił, mamiąc go uczuciem spokoju. 

Jego skóra elektryzowała się na pomysł przeciągnięcia tego zawieszenia jeszcze dłużej, chciał przepchnąć swoje granice wytrzymałości jeszcze dalej, snując się pomiędzy jawą a ciemnością.

To było mroczne, pociągające i ciemne, jak narkotyk. Zatracił się w uczuciu słabości jego placów, kiedy przekładał papier w grubych księgach. Obsesyjnie dotykał swojej skóry, która w przeciągu kilku godzin stała się filigranowa, niemal przezroczysta. Potrafił rozróżnić każdą cząstkę, która składała się na niego i na jego moc. 

Fascynowało go jak ciemne stały się jego oczy, podkreślone przez ciemne bruzdy, które mocno odznaczały się na tle jego bladości. Obserwował te zmiany czując uzależniającą dumę, bo wiedział, że to był dowód na jego poświęcenie. To było jak nagroda. Wiedział, że zmęczenie jest objawem dobrze wykonywanej pracy. Napawał się tym uczuciem, spadając głębiej i głębiej w swojej obsesji.

 

-Losie nie wyglądasz dobrze - Miłość powtórzyła to zdanie przynajmniej pięć razy, odkąd przeszli przez jego portal w Dolinie Godryka. Zorientował się wtedy, że wyczerpał swojej pokłady sił, naznaczenie dziecka, mierzenie się z jego mocą, jego wielogodzinne poszukiwania dały mu się mocno we znaki. Dopóki nie znalazł się w swojej komnacie ignorował powolne zmiany w jego samopoczuciu. Nie, nie ignorował, on był zmuszony je ignorować. Czy był pracoholikiem? Nie zaprzątał sobie tym głowy.

Przyjmując tą samą już taktykę, przekręcił lekko głowę patrząc Miłości przelotnie w oczy, czując jak pokój wiruje. Powtórzył jedną wyuczoną frazę, która zakorzeniła się w nim jak pasożyt, od kiedy mrok wkradł się do jego dnia.

 

-Nic mi nie jest, nie martw się - tak jak poprzednio Miłość zasznurowała usta, patrząc na niego sceptycznie, ale nie podważała jego słów. Nigdy tego nie robiła. Dobrze, teraz tego nie robiła i był jej za to wdzięczny. Miłość patrzyła na jego plecy siedząc na łóżku, jak jego głowa opada i podnosi się w transie, co jakiś czas wyżej innym razem bardziej w bok, w ten sam chwiejny sposób wracając do punktu wyjścia. 

 

Męczyła się, gdy na niego patrzyła. Niemal odczuwała fizyczny ból, kiedy Los jakiego znała, znikał, kiedy zatracał się w wirze pracy nie myśląc o konsekwencjach. Czuła, że w jakiś sposób traci go z każdą minutą, jednak nie była w stanie mu się postawić, wiedziała jak bardzo się stresował. Nie chciała mu dokładać zmartwień, ale coraz bardziej miała ochotę go zbesztać, ocucić z tego transu. Jednak nie zrobiła nic, wolała nie ryzykować jego gniewem. Nie był w stanie teraz się kontrolować i ona była tego aż nadto świadoma.

 

Jego głowa znowu się odchyliła, wracając do pionu. Został mu jeden może półtora dnia. Kilkanaście godzin i jego ochrona powinna być gotowa. Nie miał zamiaru marnować teraz czasu na rzeczy tak drugorzędne jak odpoczynek. 

Nie brał pod uwagę tego, że powinien być w pełni sił, jeśli chce odpowiednio zasilić swój prototyp kotwicy tymczasowej. Deszcz przyjemnie szumiał mu w uszach skutecznie odciągając jego uwagę od tych myśli, kiedy grzebał palcami przy swoim pierścieniu, próbując wcelować igłą w małą szczelinę, która utworzyła się przy jednym z kamieni. Już nie pamiętał jaki miał w tym cel. Po prostu podświadomie wiedział, że musi to zrobić, że było to częścią jego planu. Ale jaki był plan? Już zapomniał.

 

-Losie - jej głos przywrócił go do rzeczywistości. Znowu patrzyła na niego z obawą w oczach, chyba prowadząc wewnętrzną walkę z samą sobą - Losie zasnąłeś na krześle - jej oczy znowu wyrażały pełną niczym niezmąconą obawę - Czy teraz dasz mi się położyć do łóżka?

 

Jego wzrok nagle się wyostrzył. Wciągnął gwałtownie powietrze i pełen złości obrócił się w jej stronę, mierząc ją spojrzeniem. 

 

-Czy ty nic nie rozumiesz?! Zostało mi tak niewiele czasu, tylko kilkanaście godzin! Nie mogę sobie teraz pozwolić na odpoczynek do cholery! Mam plan do wykonania i choćbym miał zemdleć przy tym biurku mam zamiar go wykonać! Na szali jest życie mojego Następcy i całego pieprzonego świata! Czy uważasz, że mam jakiekolwiek pole do odpoczynku czy chociażby głośniejszego westchnienia?! Pewnie nawet tego nie zauważyłaś, jesteś tak zaślepiona tym swoim ogródkiem, który uważasz za tak znaczący! Uwaga, mam dla ciebie szokującą wiadomość! Nikogo po za tobą on nie obchodzi! Jesteś do bólu zbędna!

 

Cisza wydawała się być bardzo głośna, kiedy skończył krzyczeć. Rzadko tracił kontrolę, chociaż ostatnimi czasy zdarzało mu się to zdecydowanie częściej. Marzył by jednak mieć jej chociaż resztkę, aby nie dopuścić do tego co właśnie się stało.

 

Jej oczy były szkliste, zauważył w jak wykwita w nich poczucie zranienia i ból. To było jak nagły lodowaty prysznic. Kubeł zimnej wody. Ocknął się, deszcz zniknął. Nagle był nad wyraz świadomy tego co powiedział. 

Wiedział, że jedyna rzecz o jaką martwiła się Miłość to to, że jest zbędna. Niepotrzebna nikomu. To był jej czuły punkt, jedyna szczelina w jej całej osobie. Bała się, że jej moc nic nie wnosi do świata, jest tylko miłym dodatkiem. Oczywiście na co dzień Los starał się ją utwierdzić w tym, że śmiertelnicy ja potrzebują, że jest jak najbardziej potrzebna, jednak teraz... Sam wytknął jej, że jest zbędna. W ułamku sekundy nagle stał się jej oprawcą, podkopując jej mozolnie budowaną pewność siebie o którą od zawsze walczyli. Możliwe, że już nieodwracalnie.

- Miłości... - chciał cofnąć to co powiedział, ale wiedział, że jest to niemożliwe. Stało się. Wstał gwałtownie z krzesła ignorując zawroty głowy, patrzył na nią z paniką zbierając myśli. Już otwierał usta by dokończyć zdanie, jednak mu przerwała.

- Masz rację Losie - jej głos był zimny, bezuczuciowy, tak inny od jej zwyczajowego pogodnego tonu, którego zawsze używała w rozmowie z nim. Poczuł jakby ktoś go spoliczkował - Jestem zbędna. Pójdę już.

 

Wstała z łóżka i skierowała się do wyjścia, nie patrząc na niego już ani razu. Chciał ją powstrzymać, powiedzieć jak bardzo żałował tych słów, jednak nie zdążył. Zanim zdołał wyciągnąć do niej rękę, złapać ją w ramiona, zatrzymać zatrzasnęła za sobą drzwi. Z każdym oddalającym się stukotem jej obcasów na korytarzu jego poczucie winy się powiększało, coraz bardziej zdawał sobie sprawę co zrobił. Cichy szloch wyrwał się z jego piersi. Był tak okropnym głupcem. Popełnił błąd godny śmiertelnika.

 

Chyba miała rację. Powinien się położyć, chociażby na godzinę. Jedna łza popłynęła po jego policzku, kiedy spojrzał na zamknięte drzwi. Jakaś cząstka jego samego odeszła wraz z Miłością tego dnia.

 

Zachwiał się na nogach, podpierając się o biurko. Musiał teraz wyrzucić to z głowy. Musiał na chwilę zapomnieć o tym co się stało. Bolesne kucie w jego piersi jednak nie pozwalało mu zapomnieć. Coś mocno ściskało jego pierś w żelaznym uchwycie, wyciskając z niego kolejne łzy. Zacisnął mocno powieki, mocniej podtrzymując się biurka. Bał się, że ją stracił, tak cholernie się tego obawiał. Jego jedyny promyczek, jego szczęście. 

 

Potrzebował kilku bardzo chaotycznych krzyków złości i jeszcze więcej uspokajających oddechów zanim był w stanie odgonić łzy i spojrzeć na biurko bez mgły przed oczami. 

Teraz był nie tylko wyczerpany magicznie i fizycznie, ale również i psychicznie. 

 

Słońce zaczęło wschodzić na horyzoncie oświetlając pokój pomarańczową łuną, uświadamiając mu, że zostało mu tak niewiele czasu. Wieczorem musi mieć gotową ochronę dla swojego Następcy. Nadchodził koniec jego walki z samym sobą i światem, który nie sprzyjał mu na tak wielu płaszczyznach. Nie mógł prosić nikogo o dodatkowy czas, było by to nieodpowiedzialne i po prostu nierozsądne. Struktury już były uszkodzone, nie mógł dopuścić by osłabły jeszcze bardziej. Dzisiaj kończył mu się czas. Dzień Ostateczny nadszedł szybciej niż by tego pragnął. 

 

Jego oczy mimowolnie się zamknęły, czuł jak bardzo słabnie, stojąc przy biurku. Potrzebował snu, musiał mieć energię by zasilić ochronę, ale nie mógł marnować czasu. Był w impasie, nie wiedział co zrobić. Zmusił się do otworzenia oczu, jednak dalej czuł, że zaśnie, jeśli straci koncentrację.

 

Szum w uszach zaczął narastać, kiedy wyprostował się i usiadł na krześle, rozciągając ramiona. Spojrzał na swoje notatki i obliczenia, oceniając czy wszystko jest na swoim miejscu. Stwierdził, że tak więc zapisał kolejne zdanie na pergaminie, opisując co zaobserwował przed tym jak Miłość… Wyrzucił to wspomnienie z przed oczu, marszcząc brwi. Nie teraz. 

 

Pustka zalała jego umysł, kiedy odciął od siebie wszelkie emocje. Była to umiejętność, którą wykształcił w sobie wieki temu, w dążeniu do perfekcji. Kiedyś robił to cały czas, odłączał od siebie te części, które nie były idealne, czyli właśnie uczucia. Pozwalało mu to skupić się w pełni na pracy, a nie na błahostkach i roztrząsaniu wszystkiego. To dopiero Miłość przełamała tą warstwę lodu, roztapiając ją swoimi słowami i czynami, pozwoliła mu zobaczyć, jak to jest, kiedy czujesz emocje w pełni, nie tylko od czasu do czasu. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz skorzystał z tej umiejętności, to było dawno temu. Jednak teraz był do tego zmuszony. Emocje go przytłaczały i niestety nie miał teraz możliwości by w pełni je zrozumieć. Musiał zamknąć tą część siebie. Miłości nie było, więc jego emocje też musiały zniknąć. Jednak problemem pustki było to jak bardzo potrafiła uzależnić. Kiedy raz w nią wejdziesz ciężko jest od niej uciec. Tak łatwo jest się zatracić w mroku i ciemności i nawet nie wiesz, w którym momencie pustka sama w sobie staje się realnym uczuciem a nie tylko słowami na papierze czy czymś nieosiągalnym.

 

***

Obawiam się, że nadszedł twój czas Losie.

 

Taką krótką notkę otrzymał od Czasu, kiedy słońce schowało się za linią drzew, wpuszczając do pokoju mrok. Wypuścił z siebie zmęczone westchnienie ulgi, czytając notkę. Udało mu się. Skończył. Ledwo, ale skończył. Był niesamowicie wykończony, ledwo utrzymywał głowę w pionie, zaklęcie, które musiał rzucić wyczerpało kolejną cząstkę jego mocy, a zakładał, że będzie musiał jeszcze dzisiaj jej użyć. Wziął pierścień z biurka i zważył go w dłoni. Był delikatnie cięższy przez dodatkowe kamyczki, które dołożył na jego bokach jednak prezentował się nienagannie, idealnie. Przynajmniej wizualnie. Ważniejszym było czy spełniał swoją funkcję. 

Zamachnął się ręką i wysłał nitkę z wiadomością zwrotną do Czasu, chowając pierścień do kieszeni fraka. 

 

Zwołaj spotkanie. Idę.

 

Przeczesał delikatnie swoje ciemne loki, zerkając w lustro. Wyglądał niezdrowo, niczego innego się nie spodziewał. Wielkie wory pod oczami odznaczały się na jego jeszcze bielszej niż zazwyczaj skórze, a patrzące na niego z odbicia przekrwione i opuchnięte od płaczu oczy pogłębiały bardziej cały obraz. Jego włosy mimo tego, że je poprawił wyglądały niechlujnie, brakowało im ich zwyczajowego połysku. 

 

Pochwycił z biurka dość spory plik papierów, jego notatek, którymi chciał się wspomóc podczas prezentacji jego ochrony przed Wyrocznią Świata. Ułożył je równo w dłoniach i po zaczerpnięciu jeszcze jednego spokojnego oddechu wyszedł z komnaty.

 

Powinien się bardziej śpieszyć zważając na to w jakiej sytuacji się znajdował, jednak nie mógł się zmusić do niczego innego niż powolnego kroku. Może i wyglądał jakby miał w głębokim poważaniu to co się dzieje, ale wolał się oszczędzić, ostatnie dni były wystarczająco ciężkie.

 

Z pustą głową i szumem w uszach znalazł się w korytarzu prowadzącemu do sali bankietowej. Nie minął nikogo po drodze, co oznaczało, że wszyscy są już w środku i czekają na niego. Nie planował być tam ostatni, dodawało to tylko niepotrzebnej dramaturgii poważnej sprawie, jednak już nic nie dało się zrobić. Słyszał delikatny szmer rozmów za drzwiami, wszyscy czekali.

 

Zamaszyście otworzył drzwi i w sekundę stał się nad wyraz świadomy wszystkich spojrzeń jakimi został obdarowany. Wyrocznia Świata była w komplecie i jedynie jego miejsce przy stole było puste. Celowo ominął wzrokiem kobietę o białych włosach i popatrzył centralnie w oczy Czasu, który nie zdołał ukryć skrzywionej miny, najpewniej odnoszącej się do jego mizernego wyglądu. 

 

- No w końcu Losie – Przeznaczenie jak zawsze rzuciło w jego stronę kąśliwą uwagę, wypowiedzianą szyderczym tonem. On i Śmierć dogadaliby się aż za dobrze. Pustka przejęła nad nim kontrolę, więc zignorował tą uwagę obdarzając go jedynie przelotnym spojrzeniem. 

 

- Przeznaczenie chciało powiedzieć – Czas odchrząknął – Że miło cię widzieć po tak krótkich przygotowaniach. Czy masz ze sobą ochronę dla swojego Następcy?

 

Stanął przy stole nie widząc sensu, żeby siadać, skoro za moment i tak musiałby wystąpić na środek. Skinął głową kładąc notatki na stole. Wyłapał niektóre ze spojrzeń, jednak szczególnie mocno w pamięci zapadło mu to należące do Przyszłości, która wyglądała na jeszcze bardziej wyczerpaną niż on. Wyglądała jak szkielet okryty białą tkaniną zamiast skóry, przez zaledwie trzy dni straciła całą swoją energię. Rezygnacja w jej oczach prawie go dotknęła przez lodową skorupę. Doprawdy, okropny widok.

 

- Tak jestem gotowy by ją wam zaprezentować drodzy bracia i siostry – bracia i siostry. Brzmiało to dziwnie zważając na to, że jedynie niektórzy z nich mogli pochwalić się jakimkolwiek pokrewieństwem, jednak była to ich dziwna, niezrozumiała tradycja, którą dopiero teraz zakwestionował. Na początku rzeczywiście Wyrocznię Świata tworzyli jedynie bracia i siostry i mimo, że teraz tak nie było określenia zostały z nimi na stałe. 

 

- Dobrze więc – Czas podniósł się ze swojego miejsca i zajął to, które należało na co dzień do Losu – Oddaję ci głos Losie. Opowiedz nam co udało ci się stworzyć. 

 

Stanął u szczytu stołu, wyjmując z kieszeni pierścień z motylem i uniósł go do góry tak by każdy mógł go zobaczyć. Dwa nie srebrne, a krwistoczerwone kamienie zalśniły w świetle żyrandola.

 

- Oto moja ochrona tymczasowa dla mojego Następcy – zauważył od razu, że część zjaw niemal jednocześnie zmarszczyła brwi – Tak, ochrona jest tymczasowa, jednak spokojnie jest na tyle silna, że przetrwałaby wieki. Musi być ona tymczasowa ze względu na czas jakim dysponowałem, a raczej jego brak. Uznaję ten pierścień za okres przejściowy pomiędzy tym co jest teraz, a tym co stworzę w przyszłości, która, jeśli wszystko dobrze obliczyłem na szczęście nastąpi. 

 

Wyjął pierwszą kartkę ze stosu i podał ją Czasowi, z poleceniem, żeby przekazał ją dalej. 

 

- Kiedy zacząłem moje poszukiwania odnośnie ochrony przypomniałem sobie o tworze kotwicy, tak ważnym w życiu śmiertelnika. Jak wiemy kotwica utrzymuje życie śmiertelnika na jednym torze, stabilizuje je i określa jego cel. Mój Następca został jej pozbawiony, dlatego ochrona jaką stworzyłem ma zastąpić ją na pewien okres czasu. 

 

Podał kolejną kartkę Czasowi kontynuując.

 

- Pierścień Losu opiera się na tym samym mechanizmie. Napędza go moja moc, która służy za kotwicę jednak cały mechanizm napędza tak naprawdę cząstka mocy Następcy, zawarta w krwi. W moich księgach przeczytałem, że mój pierścień, jako że należy do moich Odłamów zawiera w sobie niemal całą moją moc dzięki czemu jest idealny do tego zadania. Połączenie pierścienia z mocą Następcy wprawi cały mechanizm w ruch. Celem samym w sobie jest zostanie przyszłym Losem o czym świadczy obecność dwóch bliźniaczych mocy i do tego czasu pierścień będzie aktywny. 

 

Podał kolejne trzy pergaminy na ręce Czasu zręcznie omijając jego spojrzenie, które wyrażało nutkę podziwu.

 

- Kamienie na środku pierścienia zawierają w sobie krew Następcy, zapewniające trwałość jego mocy, natomiast mniejsze kamienie po bokach to dodatkowe zabezpieczenia przed głównie śmiertelnikami, jednak znajdują się tam też magiczna tarcza i zaklęcie monitorujące ogólny stan chłopca, dodatkowe zabezpieczenie. Wszystkie zaklęcia są połączone bezpośrednio ze mną dzięki czemu mogę w każdej chwili sprawdzić jaki jest jego stan.

 

Kolejna kartka znalazła się w rękach Czasu.

 

- Wszystko bardzo precyzyjnie sprawdziłem, ochrona powinna bez problemu wytrzymać odwieszenie czasu, jednak najpierw będę musiał połączyć ją z Następcą, jednak jest to chyba najmniejszy problem. Podałem wam teraz cały spis zaklęć jakich użyłem, aby zapieczętować moc pierścienia jako artefakt nie powinien on mieć problemu z przeciążeniem, nie przewidziałem żadnego nagłego rozpadu, jednak – podał pierścień Czasowi – Bądźcie uważni, kiedy będziecie go dotykać, nie jestem w stanie przewidzieć, jak zareaguje na waszą moc. Artefakt może być silny, ale obca siła może zadziałać w dziwny sposób.

 

Zamilkł na chwilę obserwując członków Wyroczni Świata zaczytujących się w jego notatkach albo patrzących na niego z mniejszym lub większym podziwem czy zaciekawieniem. Złapał kontakt wzrokowy z Teraźniejszością, która lekkim skinieniem głowy chciała mu podziękować najpewniej za szybkość jego działania. Wiedział jak ważna dla niej była jej siostra, na pewno oglądanie jej w takim stanie nie jest niczym przyjemnym. 

Pustka znowu dała o sobie znać pokrywając tą myśl lodem. Mechanicznie pokiwał głową, przenosząc od razu swój wzrok na Nadzieję, która teraz trzymała pierścień. Widział, jak ogląda go z każdej strony, a jej iskierki w oczach powiększyły się. Uznał to za aprobatę.

 

- Teraz przekażę wam moje wyliczenia, zakładają one wszystkie możliwe scenariusze. Obliczyłem również prawdopodobieństwo niepowodzenia i mogę stwierdzić, że jest ono niemal zerowe. Wszystkie czynniki są sprzyjające, nie zauważyłem żadnej luki. Jednak w ramach pewności możecie je dokładnie prześledzić. Nawet bym was o to poprosił. 

 

Przekazał kartkę swojemu bratu, czując coraz bardziej wyczerpanie. Już miał zagłębić się w swoich myślach, kiedy nagły błysk po jego lewej stronie przyciągnął jego uwagę. Śmierć właśnie otrzymała pierścień od Zdrady i kiedy jej skóra zetknęła się z przedmiotem ten zaczął wydzielać ciemnoczerwony błysk, mający swoje źródło w dwóch centralnych kamieniach.

 

Gdyby nie pustka już dawno byłby przy Śmierci chwytając jej szyję. Jednak obecnie niemal od razu znalazł przyczynę tej anomalii, czego przez uczucia raczej by tak szybko nie zrobił.

 

- O co chodzi? – Śmierć chyba pierwszy raz w życiu brzmiała na zdziwioną. Tak naprawdę wcale nie powinna być. Los rzeczowo stwierdził, że była delikatnie mówiąc dosyć powolna. 

 

- Rozważałem czy pierścień w kontakcie z tobą nie zrobi czegoś dziwnego i jak widać moje założenia nie były bezpodstawne – jego głos był ostry i pusty jednocześnie – Jak widać nie możesz połączyć faktów więc proszę pozwól, że cię wyręczę. Kiedy byłaś w Dolinie Godryka, aby pozbawić życia Lily Potter, przepraszam, że zabrałem ci element zaskoczenia, jak mniemam chciałaś to dzisiaj ogłosić zaraz po tym jak skończę mówić. No cóż nie wyszło ci to, ale spokojnie pikantny szczegół zostawię dla ciebie – wydawało się jakby temperatura w pomieszczeniu spadła o kilka stopni – Kontynuując, kiedy przybyłaś do domu mojego Następcy, żeby zamordować jego matkę, musiałaś go dotknąć i naznaczyć, a jak sama dobrze wiesz prawo do pierwszego dotyku należy jedynie do Odłamu otrzymującego Następcę. Naznaczenie na twoje szczęście nie jest kluczowe w całym procesie kształtowania więzi jednak wpływa na magię. Jeśli nie pamiętasz to przypomnę ci, że dotyk ten naznacza śmiertelnika śladem mocy, który nie znika i pozostaje w nim na zawsze. Dotykając go sprawiłaś, że w jego rdzeniu magicznym pojawił się co prawda znikomy, ale obecny kawałek twojej mocy, który połączył się z jego krwią. To, dlatego pierścień na ciebie reaguje w taki a nie inny sposób, ponieważ jest w nim kawałek twojej mocy, która nie powinna się tam znaleźć. Miałem nadzieję, że reakcja nie będzie gwałtowna, jednak w woli ścisłości dodałem dodatkowe zabezpieczenie na krew tak aby twoja moc była uśpiona, tylko w kontakcie z tobą mogłaby zareagować. Nie pomyliłem się w swoich obliczeniach, jednak to co zrobiłaś było niewyobrażalnie chciwe, podłe i w brew wszelkim zasadom. Powinnaś częściej używać logicznego myślenia, to nie boli. 

 

Jak gdyby nigdy nic przekazał kolejne kartki Czasowi, który wyrwał się z dziwnego zawieszenia. Kontynuował jakby nigdy nic spokojniejszym, niemal znudzonym tonem.

 

- Dalej znajdziecie moje kolejne wyliczenia, źródła mojej wiedzy i teksty, na których się opierałem – zwinnie pominął w tym wszystkim rolę Czasu i jego zmagania z Ostatecznością. Wolał również nie umieszczać na liście Miłości, był to jedynie niepotrzebny szczegół, mimo wszystko całą ochronę stworzył on sam – Ostatnie cztery kartki to badania przeprowadzone metodą prób i błędów na wyliczenie odpowiedniej ilości krwi jakiej powinienem użyć, siła zaklęć rzucanych na pierścień, natężenie mojej mocy jak i dobieranie pasujących do siebie zaklęć ochronnych. Myślę, że niczego nie pominąłem. Oto moja ochrona dla mojego Następcy. Jakieś pytania?

 

W sali bankietowej nastała cisza. Wszyscy milcząco zgodzili się, że Los wyczerpał temat aż nadto, nie było żadnej luki. Wszystko pasowało do siebie wręcz idealnie, oczywiście poza mocą Śmierci, jednak ten szczegół również został dostatecznie wyjaśniony.

 

- Cóż Losie – zachrypnięty głos Czasu przerwał zawieszenie. To on zawsze wszystko przerywał, ratował pokój od ciszy – Dokonałeś czegoś naprawdę imponującego, w tak krótkim czasie udało ci się stworzyć niemal drugą kotwicę, nad którą ja spędziłem długie miesiące. Oczywiście miałeś już jakieś podstawy jednak nie zmienia to faktu, że osiągnąłeś dzisiaj perfekcję. Należy ci się za to ogromny szacunek. Jestem pewien, że nie każdy w tym pokoju do końca w ciebie wierzył, jednak udało ci się. 

 

- Dziękuję Czasie, ale to przecież jeszcze nie koniec. Musimy jak najszybciej udać się do Doliny Godryka. Najwyższa pora, aby przerwać to zawieszenie. 

 

- To prawda – Przeznaczenie utraciło po drodze swój zwyczajowy jad w głosie – Musimy wrócić i to najlepiej teraz. 

 

Jak na zawołanie Przyszłość z cichym trzaskiem osunęła się w ramiona Teraźniejszości, ledwo utrzymując swoje powieki otwarte. 

 

- Idźcie tam! Teraz! – paniczny głos Przeszłości postawił ich na nogi – My o nią zadbamy. Nie traćcie ani chwili więcej! Ona dłużej nie wytrzyma.

 

- Przeznaczenie otwórz portal – to był rozkaz. Los nigdy nie rozkazywał. Ten dzień przyniósł ze sobą wiele nowych rzeczy – Ah i ty Śmierci zostajesz. Nie jesteś nam tam potrzebna. Wiem, że pewnie chciałaś zobaczyć swoją skatowaną ofiarę, więc potraktuj to jako zemstę za to co zrobiłaś mnie. Rachunek końcowo musi się zgadzać.

 

Widział jak postawa kobiety zmienia się. Widział, że chciała zaprotestować, jednak miał zamiar pozostać nieugiętym. Wyrządziła tej kobiecie już wystarczająco bólu. Miała swoją chwilę triumfu, jednak ona już minęła. Przyszedł czas na realne działanie. Odebrał od kobiety pierścień i odwrócił się w stronę Czasu i Przeznaczenia. Już na niego czekali, otwarty portal cicho szumiał.

 

Trójka braci przeszła przez portal, który zamknął się za nimi z cichym pyknięciem. W końcu mieli wznowić bieg historii.

 

***

- Losie jesteś gotowy? – stali przed kołyską, Czas patrzył na niego badawczo, Przeznaczenie asekuracyjnie trzymało jego ramię, kiedy on obserwował Harry’ego. Blizna na czole wyglądała tak jak powinna, a sam chłopiec nie miał żadnego osłabienia, był w pełni gotowy na przyjęcie ochrony. Tak naprawdę czekali teraz tylko na niego.

 

- Tak, możemy zaczynać – wyciągnął z kieszeni kartkę z wcześniejszą wskazówką, która tak bardzo mu pomogła. 

 

„Krwawa to musi być rzecz, by kotwica dosięgnęła dna. Z intencją decyzja podjęta musi być, inaczej przelany szkarłat nic nie da. Kurs życia ona ustabilizuje jednak niewiecznie będzie trwać, jej łańcuch jak z glonów rozerwać będzie mógł się. Stałą kotwice da się podczepić na nowo, ale jak? Kto to wie..."

 

Przebiegł szybko wzrokiem po tekście jednak to nie on go teraz interesował. Niżej Los zapisał wymyśloną przez siebie inkantację zaklęcia, które w domyśle miało spoić jego, pierścień i Harry’ego tworząc ochronę i wprawiając ją w ruch. Deszcz znowu zaszumiał mu w uszach, kiedy odtwarzał w głowie formułkę. To był ten moment. Musiał wszystko naprawić. Przyszedł czas by przywrócić go na jego tor czasu. 

 

Sięgnął po pierścień i zawiesił go na wcześniej przygotowanym łańcuszku. Nie miało to na szczęście wpływu na działanie ochrony inaczej musiałby wymyślić jak inaczej umieścić artefakt przy Harrym. Delikatnie niemal z czułością przełożył naszyjnik przez główkę dziecka, układając go na jego szyi. Poczuł jak w powietrzu przepływa magia chłopca, kiedy jego moc zaznajamiała się z tą umieszczoną w pierścieniu. Tak jak przewidział nie nastąpiła żadna gwałtowna reakcja, był to raczej powolny, spokojny, delikatny proces. Musiał odczekać jeszcze kilka sekund, jeśli zacząłby łączyć ich magię ze sobą za szybko cały rytuał mógłby okazać się być zbyt bolesnym, aby móc go kontynuować. W najgorszym przypadku jego Następca skończyłby tak jak jego matka, z wyrwaną nitką życia od ciśnienia jakie niosło za sobą zaklęcie. Jednak nie mógł czekać za długo, wtedy siła ochrony zaczęłaby słabnąć. Okno czasowe było bardzo wąskie, musiał się w nim zmieścić idealnie. 

 

Przeznaczenie puściło jego ramię, kiedy los wybudził swoją magię. Proces zapoznania właśnie się skończył. To był ten moment. 

 

Jego ręce oświetlił złoty blask. Tak jak poprzedniego dnia otoczył chłopca swoją magią, skupiając ją na jego rdzeniu i pierścieniu. Powietrze naelektryzowało się, kiedy ze skupieniem zaczął wymawiać zaklęcie, myśląc cały czas o podłączeniu ochrony do nitki życia chłopca.

 

- Ndikugwirizanitsa cholinga chatsopano kwa inu, ndatsanulira zofiira, cholinga chiri chomveka bwino ngati dzuwa. Ndikupatsani gawo la ine, ndikugwirizanitsa ndi inu, ndikukuyikani m'njira yanu. Ndikukumangirani pamodzi, ndikukulukani kwa ine. Ndine cholinga chanu, ndipo ndinu Kalasi yanga ya Splinter. Ndikukulukani kwa ine, gawo langa limayenda mkati mwanga kuyambira tsopano. Ndine nangula wanu ndi cholinga! Mphamvu yasankha choncho, choncho lolani kuti ikhale choncho!*

 

Blask przybrał na sile, z jego rąk zaczęły wypływać małe wiązki, które otoczyły pierścień i chłopca, tworząc między nimi okrąg. Czuł delikatne szczypanie skóry, czuł jak cała jego moc uwalnia się z jego ciała. Pierścień emanował światłem, dwa kamienie błyszczały czerwienią, a oczy chłopca zalały się złotem. Przez cały czas myślał o kotwicy, o torze czasu Harry’ego. Trzaski mocy uderzały w jego uszy, jego całą twarz naznaczył wysiłek. Pot ściekał mu z czoła. Jedna kropelka spadła na jego frak. Magiczny wiatr przeszedł przez pokój. Nagle wszystko stało się jeszcze jaśniejsze, miliony nitek otaczających Los i Harry’ego stały się białe, przepływając coraz szybciej i szybciej między nimi. Wykrzyczał końcową część zaklęcia, bolesne wyczerpanie magiczne ledwie pozwalało mu się skupić. Nastąpił oślepiający błysk, pokój stracił swoje kontury, biel stanęła mu przed oczami, wwiercała się w jego głowę coraz mocniej i mocniej. Skończył wykrzykiwać zaklęcie, marszcząc brwi z wysiłku, kiedy energia wypełniająca pokój dalej działała. Całe jego ciało było nagrzane, bał się, że stanie w płomieniach, jednak nie zatrzymał wysyłania swojej mocy. Wyciskał z siebie wszelkie pokłady energii, musiał zakończyć zaklęcie. W końcu biel osłabła, a wiązki jego mocy zwolniły, powoli zaciskając się między nimi. Czuł jak bliźniacza moc Następcy zawiązuje się na nim, łącząc go z pierścieniem i chłopcem. Złoty blask z każdą znikającą w nich wiązką słabł i słabł, aż w końcu ostatnia z nich wchłonęła się zawiązując ostatecznie połączenie. Pokój stał się ciemny, a oczy chłopca na powrót stały się zielone z jedynie drobnymi wiązkami złota przy źrenicach. Udało mu się, połączenie zostało zawiązane.

 

Jego ciało bezwładnie osunęło się na ziemię, stracił kontrolę. Mroczki przed oczami zasłaniały mu niemal cały widok, nie był w stanie się poruszyć. Jego świszczący oddech był jedynym dźwiękiem jaki było słychać.

 

- Losie! – Przeznaczenie dopadło do niego, rzucając się na ziemię – Wielka Ostateczności! Wyglądasz jak trup! – jego ręce znalazły się na klatce brata. Los poczuł jak moc Przeznaczenia zaczyna wypełniać jego komórki, stara się uzupełnić jego braki w mocy – Wykorzystałeś niemal całą swoją moc! Czasie! Musimy mu pomóc, jego sprawności magiczne są zagrożone!

 

Najstarszy z braci jednak nie zareagował. Patrzył na leżący Los jednak nie poruszył się ze swojego miejsca.

 

- Los znał ryzyko Przeznaczenie. Wiedział, że może do tego dojść. Teraz Świat Ziemski jest ważniejszy. Teraz mamy moment by zasilić struktury, im dłużej będziemy się wahać, tym większa jest szansa, że nie wytrzymają one ponownego napływu mocy. To jest kwestia Życia lub Śmierci drogi bracie. Los musi sobie poradzić sam, ja sam muszę być w pełni sił. Nie jestem w stanie mu pomóc. 

 

- Cz…as ma…rację Przez…nacze…nie – jego słaby głos wypełnił pomieszczenie. Przeznaczenie ujęło jedną z jego rąk w swoje własne, patrząc na niego z opiekuńczością – Nie ja jestem…teraz naj…ważniejszy.

 

- Nic na tym świecie nie jest ważniejsze niż ty Losie. Jestem przeciwko temu pomysłowi całym sobą, jednak wiem, że ty pragnąłbyś żebyśmy działali i tylko dlatego to zrobię – dziwne nieznane Losowi wcześniej nutki wkradły się do głosu Przeznaczenia. Pustka nie pozwoliła mu odczytać tej emocji. Porzucił starania – Od razu jak skończymy, obiecuję, że zajmiemy się tobą dobrze?

 

- Pierścień…zaka…muflujcie pierścień… - jego cichy szept ledwie dotarł do uszu Przeznaczenia.

 

- Sam to zrobisz Losie jak cię wyleczymy – posłał mu ciepły uśmiech, którego Los nie był w stanie odwzajemnić.

 

Wymamrotał cichą zgodę, czując jak jego ręka bezwładnie opada na podłogę, kiedy Przeznaczenie od niego odeszło. Czerń przed oczami rozrosła się nie widział już nic. Czuł tylko jak jego klatka unosi się powoli do góry i w dół. Do góry… i w dół…Do dóry i w gół…Do… dóry 

 

- Zemdlał Czasie – Przeznaczenie dalej obserwowało swojego brata bliźniaka, leżącego w bezruchu na ziemi. Jedynie jego klatka piersiowa zdradzała, że dalej żyje. 

 

- Nie skupiaj się teraz na nim Przeznaczenie – Czas właśnie przekręcił swoją klepsydrę symbolizującą nieskończoność, marszcząc przy tym brwi – Posłuchaj mnie teraz uważnie. Będę musiał dać z siebie dużo więcej mocy niż tej, która jest potrzebna do zatrzymania Świata Ziemskiego. To będzie naprawdę duży wysiłek, będę musiał wypełnić wszelkie struktury energią, w tym samym czasie podtrzymując ochronę nad wyrwą, która w nich została. Nie przewiduję wyczerpania magicznego, jednak w ramach zabezpieczenia, potrzebuję żebyś użyczył mi części swojej mocy. Musisz wypełniać luki, które powstaną w trakcie procesu, jednak nie wykorzystuj więcej niż jednej dziesiątej swojej mocy, aby nie wpłynąć przypadkiem na struktury swoją magią. Rozumiesz mnie Przeznaczenie?

 

Zjawa w bieli oderwała wzrok od Losu, skupiając się na swoim starszym bracie.

 

- Tak Czasie. Pośpieszmy się, już za długo to wszystko trwa. Ostateczność jedna wie jakie będą tego konsekwencje. 

 

Zgodnie pokiwali głową, a Czas przystąpił do procesu. Jego błękitna moc w ułamku sekundy wypełniła Świat Ziemski, oplatając go z każdej strony, mieniąc się na niebie. Przeznaczenie od razu złapało swojego brata za ramiona, sięgając do ułamka swojej mocy. Zaczął przekazywać swoją energię, wzmacniając brata. 

Błękitna łuna coraz bardziej jaśniała, kiedy Czas coraz bardziej zbliżał do siebie swoje ręce, między którymi wytworzyła się kula energii. Zmarszczki na jego twarzy wyostrzyły się, a jego szaro niebieskie oczy wypełniła jasna poświata. Czuł jak energia czasoprzestrzenna powoli wypełnia wysuszone struktury, pozwalając im na regenerację. Musiał być ostrożny, czuł, że połączenie nie jest stabilne. To był powolny proces, mogło się wydawać, że trwał godziny. Włókna nieśpiesznie wchłaniały energię, przekazując ją dalej, zasilając się, pożywiając mocą. Błękit na niebie stawał się coraz bielszy wraz z wzrostem działających struktur. Palce Czasu były coraz bliżej siebie, domykały cały proces. Uszkodzenie w strukturach powoli zaczęło się zasklepiać, przerwa w osłonie na niebie również, łącząc się coraz większą ilością nitek. 

Z każdą chwilą coraz więcej energii wypełniało Świat Ziemski, zmuszając wszystko do wchłonięcia jej na nowo. Przeznaczenie również zaczynało odczuwać zmęczenie, jednak było ono minimalne. Na szczęście cały proces zmierzał ku końcowi. W pewnym momencie Czas wydał z siebie jęk zmęczenia, a zaraz za nim krzyk, który zmusił jego moc do domknięcia procesu. Jego palce w końcu się ze sobą splotły, a błękit na niebie całkowicie zniknął, wchłaniając się w Świat Ziemski. 

 

Nagle napłynęły do nich na raz wszelkie dźwięki, które do tej pory były zatrzymane. Szum drzew dochodzący zza otwartego okna, delikatny wiatr świszczący wokoło domu. Jakaś sowa właśnie wznowiła swoje huczenie, przerwane w połowie nutki. Jednak przede wszystkim do ich uszu dotarł krzyk odległy i bliski jednocześnie. Po plecach Czasu przebiegły ciarki. Był to ostatni dźwięk duszy Lily Potter, która do tego momentu cierpiała niesamowite katusze. Dźwięk był ostry i nieprzyjemny, wysoki a za razem niski. Trwał jedynie kilka sekund, ale jego echo poniosło się po świecie, docierając nawet to The Silvmonts Hall, gdzie Śmierć właśnie wykonała piruet, napawając się zwycięstwem. Żałowała, że nie mogła tego usłyszeć na żywo. Miłość zalana łzami ukryła twarz w dłoniach, kuląc się na swoim krześle, mrucząc pod nosem ciche przeprosiny. Szlochała bezgłośnie marząc o cieple ramion Losu. W tej samej chwili otrzymała notkę od Czasu by przybyła do Doliny Godryka. 

 

Obudził się, czując jak jego komórki powoli się regenerują pod wpływem znajomej mocy. W jego uszach dalej obijał się cichy krzyk niewinnej duszy, który mimo jego zemdlenia dotarł do jego umysłu, omijając wszelkie fasady lodu. Otworzył oczy patrząc przed siebie. Coraz więcej dźwięków docierało do jego uszu, słyszał cichy szloch Miłości, widział, jak kobieta leczy jego rany, jednak patrzy w lewo w miejsce, gdzie leżało ciało rudowłosej kobiety. Do jego nozdrzy dotarł mocny zapach krwi, otoczył go z każdej chwili, prowokując jego ciało do torsji. Poderwał się nagle do pionu strasząc przy tym wszystkich obecnych.

 

- Losie! Natychmiast się połóż! Jesteś jeszcze bardzo osłabiony! – zignorował polecenie Miłości, wolał na nią na razie nie patrzeć, wiedział, że wtedy jego pokrywa z lodu pękłaby na miliony drobinek, a on potrzebował teraz się skupić. 

 

Wstał ociężale z podłogi patrząc prosto na swojego małego Następcę. Był jeszcze słodszy, kiedy w jego oczach płynęło życie, kiedy ruszał się w kołysce obserwując nowe, obce osoby. Żył. Jego ochrona wytrzymała. 

Automatycznie Los zasłonił sobą dziecku widok na jego matkę, wokoło której było pełno krwi. Wolał, żeby jego Harry nie musiał na to patrzeć. Musieli zamaskować ranę stworzoną przez Śmierć. Zanotował to sobie w głowie. Bobas natychmiast skupił na nim swoją uwagę i przez jego ciało przeszła znana mu już fala energii. Przyjemna i ciepła, otoczyła go z każdej strony, celowo lub nie uzupełniała braki w jego mocy. Podszedł bliżej dziecka sprawdzając przy tym jego parametry. Jak się okazało wszystko było bardziej niż w porządku. Czuł jak pustka w nim powoli zaczyna się wypełniać pod spojrzeniem zielonych tęczówek, w których dalej widoczne były refleksy złota. Niesamowita radość wypełniła jego całe ciało, a na twarzy wykwitł najszerszy z możliwych uśmiechów, kiedy patrzył na jego Następcę. Żywego i zdrowego Następcę z przyszłością i celem w życiu. Harry wydał z siebie cichy kwik szczęścia, kiedy rozpoznał jego magię. Była to chyba najszczęśliwsza chwila w jego życiu, mimo zmęczenia i wyczerpania, mimo kłótni z Miłością, mimo trudów przez które musiał przejść, pracy, którą zrobił. Był szczęśliwy, obolały i wyczerpany, ale szczęśliwy. 

 

Jednym ruchem ręki zamaskował pierścień na szyi dziecka, tak aby tylko on był w stanie go dostrzec. Przy okazji delikatnie przejechał palcami po główce chłopca, czując pod skórą ciepło jego ciała. Śledził uważnie każdy jego centymetr ciała doszukując się czegokolwiek niepokojącego, jednak nic nie znalazł. Harry dalej się do niego uśmiechał, a w jego oczach odbijały się małe iskierki mocy Odłamu Losu. Jego Odłam Losu. Przejechał palcem po czole chłopca ścierając drobne smugi krwi, które pozostały po tworzeniu blizny i znowu się do niego uśmiechnął.

Jego chwila szczęścia nie mogła jednak trwać wiecznie. Boleśnie uświadomił sobie, że to nie koniec. Z ciężkim sercem odwrócił się do reszty, niemal od razu patrząc w złote oczy Miłości. Kobieta patrzyła na niego dalej szlochając. Żal ścisnął jego serce, kiedy w końcu pozwolił sobie na przypomnienie słów, które wypowiedział w złości. Tak nieprawdziwych i bolesnych, jak cierniste kolce. Był najgorszą zjawą jaka miała okazję zasiadać w The Silvmonts Hall. Potraktował ją tak jak traktowała ją Śmierć. Ta świadomość bolała go najbardziej.

 

W dwóch szybkich krokach znalazł się przy niej omijając zręcznie pozostałości po czarnoksiężniku, który spowodował całe to zamieszanie. Niemal się na nią rzucił, przyciągając ją do siebie czując jak i do jego oczu napływają łzy.

 

- Miłości tak bardzo cię przepraszam – szeptał jej wprost do ucha, mocno tuląc ją do siebie – Nie powinienem nigdy na ciebie krzyczeć, nigdy nie powinienem wypowiedzieć tych nieprawdziwych słów. Nie jesteś zbędna. Nigdy nie byłaś i nigdy nie będziesz. – mówił szybko i chaotycznie tak jakby kobieta miała za chwilę zniknąć. Przez chwilę milczała, poprawiając się w jego ramionach, jakby chciała sprawdzić, czy jest prawdziwy.

 

- Myślałam przez chwilę, że nie żyjesz Losie – jej zdławiony głos rozbrzmiał przy jego uchu – Czas mnie tu wezwał, pisał, że chodzi o ciebie. Ty tam leżałeś, wyglądałeś jak trup, tak jak ona…Przez chwilę myślałam, że ten krzyk był twój… Tak bardzo się bałam… - płakała w jego ramię – Już dawno ci wybaczyłam Losie, zanim jeszcze wyszłam z twojej komnaty, na długo przed tym jak mi to powiedziałeś, bo wiem, że wcale tak nie myślisz. Byłeś zmęczony, zestresowany. Trochę mnie to zabolało, ale na pewno nie tak jak myśl, że cię straciłam – szlochała dalej kryjąc się w jego ramionach. 

 

- Jestem tu Miłości, jestem przy tobie – szeptał uspokajająco – Zawsze będę. Obiecuję. 

 

Stali tam jeszcze przez chwilę zanim nie przypomniał sobie o swoich braciach. Odsunął się od Miłości i otarł jej łzy posyłając jej czuły uśmiech. Następnie spojrzał najpierw na Przeznaczenie później na Czas.

 

- Jak się czujecie? Czy wszystko przebiegło pomyślnie?

 

- Czas wymagał lekkiego leczenia – Miłość stanęła tyłem do ciała Lily, obserwując malca w kołysce, który obecnie bawił się zabawkowym wężem – Z Przeznaczeniem wszystko powinno być w porządku. Na nic się nie skarżył.

 

- Wszystko przebiegło tak jak powinno, struktury wytrzymały. Wyrwa, którą odkryłem już się zasklepia, na pewno przez następne kilka godzin będą występować anomalia, ale na nasze szczęście nie będzie to nic zagrażającego włóknom. Udało się Losie. Wszystko się udało. 

 

Jego serce napełniło się szczęściem. Wszystko się udało. Ochrona, wznowienie czasu. Tyle godzin pracy, tyle energii nie poszło na marne. Czuł jakby jego koszmar właśnie się skończył. 

 

- Dobrze więc – odezwał się – Najwyższa pora posprzątać ten bałagan – wskazał na ciemne plamy krwi na podłodze – i upozorować spełnienie Wielkiej Przepowiedni do końca. Musimy ujawnić tą zbrodnię światu. 

 

Właśnie w tej chwili dobroduszny Albus Dumbeldore poczuł na swojej skórze dreszcz, kiedy zawodzenie duszy dotarło do jego uszu. Jego oczy wypełnił dziwny blask, kiedy pochwycił pergamin i pióro, żeby napisać krótki list. Niemal od razu posłał go w świat, patrząc jak jego feniks odlatuje w dal, wtapiając się w pomarańczowe niebo poranka. Musiał odwiedzić Dolinę Godryka. 

 

***

* tłumaczenie z języka nyanja oznaczające „Podczepiam do ciebie nowy cel, przelałem szkarłat intencja jest jasna niczym słońce. Oddaje ci część mnie, łączę ją z tobą, umieszczam cię na twojej ścieżce. Łączę cię więzami, splatam cię ze mną. Jam jest twój cel, a ty moim Odłamem. Splatam cię ze mną, moja część płynie od teraz w tobie. Jestem twoją kotwicą i celem! Moc tak wybrała więc tak niech się stanie!”

Sign in to leave a review.