
|1|
Los powoli przechadzał się pomiędzy oświetlonymi alejkami Doliny Godryka, obserwując biegające wokoło szczęśliwe dzieci w kostiumach przeróżnych istot. Poruszał się bezszelestnie, niczym powiewy wiatru, powoli zbaczając z głównej ulicy magicznego miasteczka, ku jego obrzeżom.
Przechodzący obok niego śmiertelnicy nie zwracali na niego uwagi, omijali go nawet na niego nie patrząc, chociaż jego wygląd był niespotykany w tych stronach. Pergaminowa cera i ciemne loki były tutaj niczym biały kruk, a jednak pozostawał niezauważony, kryjąc się na widoku. Prawda była taka że po prostu pozostawał niewidzialny dla otoczenia, ukryty pod silnym urokiem, który maskował wszelką podejrzliwość mieszkańców.
Skręcił w ciemny zaułek, wypełniony zapachem stęchlizny i pleśni, przez co głosy i radosne okrzyki rozbrzmiewające zza jego plecami przycichły, zastąpione cichym kapaniem wody z rynny opadającej do kałuży pod nią. Przeszedł obok leżącego w plamie własnych wymiocin pijaka i podążył wzdłuż ścian budynków, pomiędzy, którymi znajdowało się jasne przejście na ulicę. Włożył ręce do kieszeni swojego ciemnego płaszcza, przyśpieszając tempa. Powinien być na miejscu za mniej więcej pięć minut.
Wyszedł z zaułka na szerszą ulicę skręcając w prawo, w stronę wyrastającego z ziemi niczym ogromne drzewo kościoła. Kroczył drogą oświetloną zaledwie dwiema latarniami, rzucającymi nikłe światło na ulicę, a jego buty wystukiwały szybki rytm o asfalt.
Tej nocy księżyc schował się za chmurami, przez co na niebie można było zauważyć zaledwie srebrną poświatę o nieregularnym kształcie, zamiast ostrego łuku. Minął grupkę dzieci w przebraniach ducha, wampira, dyni i wiedźmy, patrząc na nich obojętnym wzrokiem. Byli niczym ziarnko plaży pod jego stopą, jednak mimo tego oglądając ich roześmiane twarze zaczął być ciekawy jaką historię im napisze w księgach Losu śmiertelników, z małą pomocą jego mocy, jak potoczy się ich historia. Niemal tak szybko jak te myśli przypłynęły tak natychmiast odsunął je od siebie. Absurd, pomyślał, zastanawiać się nad tak nieistotnymi postaciami.
Jeszcze bardziej przyśpieszył kroku, teraz prawie biegnąc wzdłuż ulicy. Miał zadanie do wykonania i nie posiadał już wiele czasu.
Zimny wiatr rozwiał jego brązowe, lekko długie włosy i otoczył jego bladą twarz październikowym chłodem. Los wzdrygnął się na to nieprzyjemne uczucie, nieprzyzwyczajony do odczuwania tego typu bodźców. Życie na tym świecie naprawdę było nieprzyjemne. Skręcił nagle w bok stając przed dwupiętrowym domem ze spadzistym dachem, którego okna rozświetlała ciepła łuna światła. Odetchnął z ulgą, uspokajając oddech. Zdążył. Przeniknął przez furtkę, idąc po żwirowej ścieżce, nie wydając przy tym ani jednego dźwięku, podchodząc bliżej drzwi wejściowych. Dostrzegł stojącą w cieniu liści drzew, inną postać, w której rozpoznał swojego brata, Czas. Kiwnął w jego kierunku głową na co odpowiedział tym samym, jednak mimowolnie skupiając swój wzrok na czymś za nim. Odwrócił się o 180º czując nagły przypływ ciemnej magii, obserwując postać w czarnej jak smoła pelerynie, za którą podążały dwie inne sylwetki. Jedna ubrana w długą, ciemną, koronkową suknię z twarzą okrytą welonem, druga, bosa w jasnych, prawie świecących na biało szatach i równie białych włosach. Czarnoksiężnik idący na czele nieświadomy towarzystwa przeszedł w szybkim tempie dystans dzielący go od domu, rozsiewając wokoło mroczną aurę, którą wzmacniało widmo zbliżającej się Śmierci. Los zszedł powoli z drogi wyciągając ręce z kieszeni płaszcza, zaglądając do urządzonego w czerwonych barwach pokoju z kominkiem, w którym tlił się mały płomień. Zauważył siedzącego na kanapie mężczyznę w okularach, z kilkudniowym zarostem i piwnymi oczami, przeglądającego pobieżnie starą książkę z runicznym tytułem. Jego różdżka leżała tuż obok niego, prawie wtapiając się w ciemno czerwony materiał kanapy i gdyby przeleciał pospiesznie przez salon wzrokiem, mógłby ją pominąć.
Trzy postaci minęły go szybko zasłaniając widok do salonu i czarnoksiężnik zatrzymał się na chwilę przed drzwiami nasłuchując odgłosów w domu. Los również zamarł w bezruchu i skrzywił się nieco gdy usłyszał bardzo tłumione kwilenie dziecka, dobiegające z wnętrza domu.
Mag jakby na to czekał, podniósł gwałtownie rękę i machnął różdżką. Jego szaty wirowały na wietrze przy każdym ruchu, przenikając przez brzuch Przeznaczenia, które powoli uśmiechnęło się złośliwie z świecącymi niczym dwa reflektory iskierkami podniecenia w szarych jak beton oczach.
Nagły huk spowodowany wysadzeniem drzwi odbił się głośnym echem po okolicy. Pozostałości po drewnie opadły z trzaskiem na podłogę razem z gruzem i pyłem. Czarny Pan nie czekając ani chwili dłużej przeszedł szybko przez dziurę w ścianie od razu kierując swój magiczny patyk na mężczyznę w salonie. Jego szaty ponownie zaszeleściły gdy na jego bladej twarzy pojawił się złowieszczy uśmiech. Mężczyzna w okularach poderwał się z kanapy razem z różdżką w prawej dłoni, a książka która przed chwilą kartkował wylądowała z łoskotem na podłodze. Nowoprzybyły niemal natychmiast posłał w jego stronę zieloną wiązkę zaklęcia zabijającego, którego mężczyzna ledwie uniknął, w ostatniej chwili odskakując w bok.
Jednocześnie krzyknął 'Petrificus totalus' wysyłając szarą mgłę w stronę czarnoksiężnika. Ten zaśmiał się szyderczo, jednym ruchem ręki stawiając tarczę, która wchłonęła całe zaklęcie. Nie tracąc ani sekundy Lord Voldemort wysłał po raz kolejny tą samą klątwę, która tym razem dosięgnęła celu. Brązowowłosy mężczyzna spojrzał na czarnoksiężnika z gasnącym życiem w oczach, po sekundzie padając na podłogę z głośnym hukiem.
Los przesunął się odrobinę gdy zauważył jak Śmierć zadowolona z siebie, wychodzi na przód chwytając w rękę nić życia wypływającą z ciała mężczyzny, którą następnie nawinęła na szpulę rodziny Potter, łącząc ją srebrnym światłem. Czarnoksiężnik podszedł powoli do mężczyzny i przekręcił jego głowę czubkiem buta, obserwując jego martwe oczy. Na jego twarzy dalej błąkał się uśmiech, który poszerzył się kiedy z sypialni na górze wybrzmiało ciche łkanie małego dziecka. Nawet nie spojrzał na zwłoki człowieka, którego przed chwilą pozbawił życia, kiedy przechodził obok jego ciała. Udał się w stronę schodów na piętro, z którego dalej dochodził dużo donośniejszy płacz dziecka.
Los podążał zaraz za nim gdy mężczyzna kierował się wgłąb domu.
Słyszał cichy szept kobiety, klęczącej przy łóżeczku w sypialni dziecięcej. Widział jak kurczowo ściskała szczebelki łóżeczka z różdżką w jednej pięści. Jej głos był tak płaczliwy i pełen emocji i Los wiedział że rudowłosa kobieta zdawała sobie sprawę co zaszło przed chwilą. Wiedziała że jej mąż nie żyje i siłą powstrzymywała się od płaczu. Przecież musiała ochronić swojego synka przed czarnoksiężnikiem. Miłość musiała zanotować to w swojej księdze.
Voldemort pokonał dzielący ich dystans podchodząc powolnym krokiem w stronę pokoju. Był pewny swojej wygranej.
Młoda kobieta poderwała się z ziemi stając naprzeciw mordercy, a w jej oczach krył się ogromny strach, ujawniający się w trzęsących się dłoniach. Czarnoksiężnik zaśmiał się szyderczo na jej determinację, a Los skrzywił się ogromnie na ten pusty bezuczuciowy dźwięk.
-Odsuń się, głupia!- rudowłosa pokręciła stanowczo głową, próbując wysłać w jego stronę zaklęcie, jednak Voldemort był szybszy.
Poderwał swoją różdżkę i odrzucił zaklęciem kobietę na jedną ze ścian pokoju, zaskakując przy tym Śmierć, która raczej myślała o zaklęciu zabijającym.
Voldemort przeniósł swoje spojrzenie na płaczące dziecko, którego oczy błyszczały na zielono, odbijając w swojej tafli bladą twarz mordercy. Świat jakby zwolnił tępa, gdy Los powoli sobie uświadamiał co się dzieje.
Obejrzał się szybko za siebie, jednak ani Przeznaczenie ani Czas ani Śmierć nie zdawali sobie sprawy co się stanie, dalej twierdząc, że wszystko idzie zgodnie z Wielką Przepowiednią. Przeniósł wzrok na nieprzytomną kobietę, która dalej leżała pod ścianą na szczątkach małego stoliku, z lekko krwawiącą głową. Ona go nie ochroni.
Ponownie spojrzał za siebie i Czas zdołał wyłapać jego paniczne spojrzenie zanim również nie zrozumiał co się dzieje. Jednak nie zdążył zareagować. Voldemort poderwał swoją różdżkę krzycząc głośno 'Avada Kedavra!' wypuszczając tym samym promień zaklęcia, który zlał się z kolorem oczu chłopca. I kiedy wydawało się że to koniec Los złączył ze sobą swoje kościste palce stawiając złotą tarczę przed dzieckiem.
Promień zaklęcia uderzył w nią z głośnym trzaskiem, walcząc z barierą. Voldemort wydawał się bardziej niż zaskoczony, kiedy jego twarz naznaczyły zmarszczki wysiłku. Chwycił swoją różdżkę w dwie ręce próbując przebić się przez tarczę.
Czar napędzany mocą przeznaczenia dość długo próbował przebić ochronę, mieniąc się złoto zielono srebrnym płomieniem, jednak końcowo odbił się od niej i ugodził zaskoczonego czarnoksiężnika prosto w pierś. Ten ugiął się od mocy zaklęcia i padł na ziemię rozsypując się w drobny pył. Dopiero wtedy Los rozłączył swoje palce, otępiałe patrząc na swoich kompanów. Był bardzo zmęczony.
-Dlaczego to zrobileś Losie? - Czas pstryknął swoimi przydługimi palcami, zatrzymując tym samym świat dookoła.
-Bracie - jego głos był słaby - Wielka Przepowiednia się myliła.
Dopiero wtedy Przeznaczenie ocknęło się z letargu w jaki wprowadziły go wydarzenia z przed chwili. Na jego twarz wstąpiły czerwone rumieńce złości.
-Jak śmiesz?!- jego krzyk był donośny i pusty naraz- Jak śmiesz kwestionować działanie mojej mocy?! Czy wyglądam ci na kogoś kto narodził się wczoraj? -wysyczał - Wiem jak korzystać z mojej mocy Losie, więc dobrze ci radzę pomyśl dwa razy zanim ją zakwestionujesz! Wielka Przepowiednia nie mogła kłamać! Sam ją tworzyłem!
- Ale ta kobieta miała go ochronić, a leży teraz nieprzytomna na podłodze! Czy nie rozumiesz że gdybym nie powstrzymał biegu wydarzeń świat straciłby swoją przyszłość?! - jego głos był równie donośny.
-Losie właśnie pozbawiłeś to dziecko przyszłości zdajesz siebie z tego sprawę?- głos Czasu wciął się w ich dyskusje
Los zamrugał powoli powiekami uświadamiając siebie, że faktycznie zmieniając bieg wydarzeń pozbawił tego malca przeznaczenia, a co za tym idzie i przyszłości.
Spojrzał szybko do kołyski, odszukać wzrokiem oczy dziecka i nagle jego ciało eksplodowało od dzikiej pierwotnej energii, która wywołała u niego niezwykłe obrazy.
Złote światło, białe promienie mieszające się z zielenią i różem wirujące w kole, przeplatające się z czernią, wyłaniające się z nich niebieskie niebo i jasna trawa. Zgiął się w pół łapiąc całą tą energię, chłonąc ją niczym suchy piasek wodę. Jego głowa pulsowała, zbierała wszystko, od początku do końca, a światła wspomnień migotaly przed jego oczami, oślepiając go. Każdy cal jego skóry był rozgrzany, niemal parował siwym dymem. Nie wiedział czy krzyczał, ale ból w krtani uderzył w niego tak nagle że podejrzewał ta opcje.
Złapał się za głowę ciągnąć mocno za kosmyki włosów, kiedy jego wzrok powoli wracał do normy, chociaż dalej pokrywała go biała mgła. Poczuł na sobie znajomą moc Czasu, który powoli podniósł go do pionu, trzymając mocno jego ramiona, niemal miażdżąc jego kości.
-Co się stało bracie?- jego zmartwiony głos docierał do niego z oddali, wszystko wirowało mu przed oczyma, tworząc niezrozumiałe dla niego smugi. Patrzył wprost w błękitno srebrne oczy Czasu jednak zamiast tego widział niebo pełne kłębiastych chmur, srebrne morze, słyszał ptaki, szum fal, czuł wiatr na twarzy morska bryzę, słońce które spalało jego skórę. Nie był w stanie wypowiedzieć ani słowa, mocniej opierając się na swoim bracie
-Losik właśnie doświadczył działania swojej mocy!- Śmierć zachichotała psychopatycznie na swoje własne zdanie, kręcąc się wokoło własnej osi, zupełnie nie przejęta wydarzeniami z przed chwili i tym, że Świat Ziemski pogrążyłby się w wielkiej nkeskonczonej spirali chaosu. Przeznaczenie spojrzało na nią nieco sceptycznie, jednak za chwilę przeniosło spojrzenie na Los który dalej patrzył otępiale na postać w ciemnym fraku.
-Czyli on... ma następcę?- zapytało cicho Przeznaczenie, z szokiem obserwując uradowaną Śmierć. Wydawało się że zapomniał o wymianie słów sprzed chwili. Na razie.
-Dokładnie tak!- ponownie się roześmiała nucąc pod nosem własną melodię. Czas otworzył szerzej oczy patrząc na brązowowłosego mężczyznę przed nim.
-Ale jak to jest możliwe?! Przecież Los nie powinien mieć żadnego spadkobiercy swojej mocy. Tak jest zapisane w księgach Ostateczności! Jak to się stało?- przekręcił w palcach swoją klepsydrę, patrząc na małego chłopca siedzącego w łóżeczku, którego oczy dalej błyszczały pod wpływem złotej tarczy.
-Któż to wie- zanuciła radośnie Śmierć patrząc na pył pozostały po Lordzie Voldemorcie.
-Losie ocknij się!- krzyk Czasu wydał się bardzo głośny bez hałasów całego świata, który dalej stał w miejscu.
-On jest tym jedynym bracie-mamrotał pod nosem spuszczając wzrok na miękką wykładzinę- Jest moim następcą... Dlaczego?..- jego oczy powoli zachodziły mgłą, gdy zagłębiał się w energii bijącej od małego dziecka.
Przeznaczenie podeszło bliżej braci i gwałtownie złapało rękę Losu, który od razu poderwał głowę patrząc wprost na niego.
-Musimy dokończyć to co zacząłeś. Musisz się skupić Losie, trzeba przywrócić temu chłopcu przyszłość rozumiesz?- jego szare oczy przepełniała determinacja gdy obserwował powoli wracającego do nich brata. Śmierć nagle poderwała głowę i spojrzała zszokowana na Przeznaczenie
-Nikt więcej nie zginie?- zapytała głosem dziecka, które nie dostało wymarzonych cukierków. Czas wykrzywił twarz w grymasie niedowierzania i pogardy, jednak nic nie powiedział, zabierając ręce z ramion Losu.
Ten spojrzał niemal natychmiast na małego chłopca i stojącą obok niego Śmierć. Nigdy nie odda jej jego następcy. Jej białe dłonie nigdy nie wyciągną z jego ciała srebrnej nici, a jego oczy nigdy nie zbledną. Jest jego.