Lesser Evil || Harry Potter fanfiction

Harry Potter - J. K. Rowling
F/M
Gen
G
Lesser Evil || Harry Potter fanfiction
Summary
Latona wiedziała, że ciąży na niej duża odpowiedzialność za dalsze losy swojej rodziny, od kiedy nauczyła się odróżniać jeden koniec różdżki od drugiego. Przeszła do historii, to fakt, a historia kocha się powtarzać.Gdy Czarny Pan odradza się na jej oczach, wszystkie intrygi wychodzą na jaw. Latona, która niedawno zdała sobie sprawę ze swojej choroby, przekonuje się, że nie każdy musi być tym, za kogo się podaje, wrogowie czasem okazują się przyjaciółmi, a niewinne zawiniątko, które znalazła przy koszu na śmieci, może raz na zawsze zmienić bieg wydarzeń.❝Chciałem ją zabić... Tak, to byłby ogromny błąd. Musisz wybaczyć moją ówczesna samolubność, Latono.❞.❗postać ewoluuje❗❗slowburn alert❗❗Niektóre zdania lub sceny są wyrwane z kontekstu, ale warto zwracać na nie uwagę ❗
All Chapters Forward

Zebranie

Latona z pewnym trudem zjadła owsiankę — podana przez panią Weasley porcja zaspokoiłaby głód dwóch dorosłych osób — i poczuła się o wiele lepiej. Syriusz podał jej intensywnie fioletowy eliksir, który przyprawił ją o zastrzyk nowej energii. Nie była pewna, czy powinna pić aż tyle dziwnych mikstur, ale niewiele ją to wówczas obchodziło. Syriusz i profesor Lupin, siedząc po jej obydwu stronach, ciągle ją zagadywali, próbując odwrócić jej uwagę od nadciągającego posiedzenia, ale Latonie nie mogła skupić się na niczym innym, niż na słowach byłego nauczyciela.

Aurora i Alexander. Porwani. To nie mogła być prawda.

— Wszystko będzie dobrze, dzieciaku — powiedział Syriusz, gdy zauważył, że Latona wcale ich nie słuchała. — Odbijemy ich szybciej, niż myślisz.

— Burrowowie-wcale-ich-nie-porwali! — wypaliła natychmiast Latona. Kilka osób odwróciło głowę.

Wtem, w wąskiej, kamiennej klatce schodowej pojawił się Albus Dumbledore. Rozmowy ucichły i wszyscy wstali, ale dyrektor Hogwartu, trzymając skórzany neseser, uniósł dłoń i zajął miejsce na początku stołu. Latona poczuła, jak chłód przepełnia jej ciało i ducha, gdy wodnisty wzrok profesora Dumbledore'a się na niej zatrzymał.

— Dzień dobry wszystkim — powiedział. W jego głosie nie było ani krztyny radości. — Black.

— Jestem — westchnął Syriusz. Dumbledore wziął do ręki pióro i zaczął pisać coś w swoim notesie.

— Diggle.

— Obecny.

— Figg pełni wartę, Snape i Fletcher też... Vance.

— Obecna.

— Lupin.

— Tutaj.

Profesor Dumbledore wyczytywał nazwiska członków Zakonu Feniksa jeszcze przez chwilę. W końcu, po chwili, która zdawała się wiecznością, przeczytał ostatnie imię:

— Warell. Nieobecni. — I postawił dwa wielkie iksy w długiej tabeli. Latona przełknęła ślinę. — Witam was, moi drodzy, na kolejnym posiedzeniu zakonu. Dzisiaj działania Lorda Voldemorta musimy odstawić na bok, bowiem zajmiemy się sprawą naszych szanowanych kolegów, Aurory i Alexandra.

Pomimo przerażenia Latona ani drgnęła. Wpatrzyła się w niebieskie oczy Dumbledore'a, mnąc rąbek bandaża.

— Latono, opowiedz nam, co zdarzyło się od czasu, kiedy wróciłaś do domu.

Syriusz odchrząknął. Latona spodziewała się, że będzie to najgorszy poranek w jej życiu, ale nie miała zielonego pojęcia, co tak naprawdę będzie musiała przeżywać. Wzięła głęboki oddech i zaczęła opowiadać. Gdy mówiła, sceny minionego dnia przesuwały się przed jej oczami jak seria ruchomych zdjęć. Często zmieniała wątki i bała się, że Dumbledore każe opowiadać jej wszystko od nowa, ale członkowie zakonu nie zwracali na to uwagi, tylko skrobali coś na kartkach pergaminu. Gdy Latona opowiedziała, z wielkim trudem, jak Keira i Stanley rzucili na nią zaklęcie petryfikujące, odetchnęła i od razu się napiła.

Black i Lupin zamknęli oczy.

— Wpuściliście do domu obcych ludzi i nie mieliście ze sobą różdżek? — zapytał pan Weasley. — Aurora i Alexander nigdy by do tego nie dopuścili! To skrajna nieodpowiedzialność!

— Od początku byłam za tym, aby obstawić ich dom kilkorgiem z nas — zagrzmiała Emmelina Vance.

Zakon zadawał mnóstwo pytań, które miażdżyły Latonie serce. Z każdą minutą uświadamiała sobie, ile błędów popełnili.

— Musimy skompletować dwanaście punktów, jeżeli chcemy pomóc ministerstwu w prowadzeniu śledztwa — oznajmiła Tonks, siedząca obok profesor McGonagall. — To normy mugolskich funkcjonariuszy, ale myślę, że nam też ułatwią pracę. Mam kilka kopii — Wyjęła z teczki kilka kartek z nieruchomymi zdjęciami.

— Dobry ruch, Tonks — przyznał Diggle. — Czytaj na głos pytania i odpowiadaj, a my będziemy zapisywać twoje odpowiedzi, Latono.

— No dobrze... — westchnęła, kiwając głową. — Pełne dane personalne osoby, która zaginęła bądź pseudonimy... Alexander Benedykt Warell oraz Aurora Eufemia Warell... Nie wiem, czy mieli jakieś pseudonimy.

— Promyk — powiedział nagle Syriusz, nie odrywając wzroku od swojej kartki. — Przy Aurorze wpiszcie Promyk.

— Możesz mówić dalej.

— Data, miejsce i ewentualne okoliczności zaginięcia — przeczytała z czarnobiałej ulotki. Tak mocno zaciskała na niej palce, że podarła się w kilku miejscach. — Dwudziesty lipca, dzielnica Notting Hill, Colville Terrace pod numerem dziewiątym, gmina Royal Borough of Kensington and Chelsea w Londynie. Okoliczności... są już znane... piszą tutaj, żeby podać najbardziej aktualne zdjęcia zaginionych... Wszystkie zostały w domu.

— Dlatego jutro Molly, Tonks oraz Dedalus pojadą tam z tobą. Weźmiesz wszystko, co zechcesz, łącznie ze zdjęciami — oznajmił Dumbledore. — Mogę na was liczyć, prawda?

— O-oczywiście — powiedziała za wszystkich pani Weasley zdeterminowanym tonem, marszcząc brwi. — Naturalnie.

— No dobrze... — mruknęła Latona, czując się coraz gorzej, przewracając kartkę na drugą stronę. — Opis ubioru...

To była katorżnicza praca. Czuła rosnący w jej piersi ból, który pochłaniał całe jej ciało. W tamtym momencie dotarło do niej, że to nie był głupi sen, a rzeczywistość. Poczucie winy kłębiło się w niej jak obślizgłe robaki, dłonie jej drżały i kilka razy po policzku pociekły jej łzy. Latona była blada i zziębnięta, gdy po długiej godzinie Dumbledore przemówił.

— Okoliczności jasno wskazują, że głównym podejrzanym o uprowadzenie Aurory i Alexandra jest Lord Voldemort, co nie oznacza, że Keira i Stanley Burrow działali na jego rozkaz. Potrzebujemy dowodów. Silnych dowodów. Ministerstwo Magii niedawno otrzymało zawiadomienie o napaści na dom Warellów. Oficjalne oświadczenie w tej zostanie wydane w jutrzejszym "Proroku Codziennym".

— Jeśli to nie Voldemort za tym stoi, to kto? — zapytał Lupin.

— Latona powiedziała, że Keira i Stanley wyparli się śmieciożerstwa — stwierdziła pani Weasley. — Mogli naprawdę działać w pojedynkę.

— To byłby najparszywszy zbieg okoliczności, o jakim słyszałem — powiedział Syriusz. — Dyrektorze, dobrze wiemy, co Voldemort powiedział Latonie tej nocy, w której się odrodził. Napaść na jej dom? Na jej rodziców? To nie jest przypadek. Voldemort do czegoś dąży.

— Co Sama-Wiesz-Kto ci powiedział? — zapytała Tonks. Teraz wszyscy na nią patrzyli.

— Powiedział... powiedział, że jeśli oddam mu pokłon, uczyni ze mnie jego najważniejszego sługę — powiedziała cicho Latona i kilka zduszonych okrzyków uniosło się w powietrzu. — Crouch i on uknuli, co zrobić, abym znalazła się na cmentarzu. Dałam się wykiwać. Czarny Pan wie, że coś jest ze mną nie tak i chce to coś posiąść.

— Latono, o czym ty mówisz? — mruknął profesor Lupin, marszcząc brwi.

— Panna Warell zmaga się z pewną... przypadłością — powiedział Dumbledore. Latona poczuła, że się rumieni. — Voldemort nie pozwala śmierciożercom się wychylić. Latona i Harry, ogłaszając jego powrót, pokrzyżowali mu plany. Chciał, żeby o jego powrocie dowiedzieli się tylko i wyłącznie jego najwierniejsi słudzy. Voldemort nie mógłby sobie pozwolić na wywołanie tak wielkiego skandalu, jakim jest napaść i porwanie przedstawicieli jednej z najstarszej rodziny czystej krwi.

— A co jeśli to jednak był Voldemort? — mruknął Lupin. — Co jeśli wykorzystał sytuacje w ministerstwie, aby rozsiać jeszcze większy zamęt?

— Co masz na myśli, Remusie? — zapytał Black.

— Voldemort na pewno wie, że Knot nie wierzy w jego powrót — powiedział. — Jestem pewny, że on i jego śmierciożercy czytają "Proroka Codziennego". Musieli zauważyć, że minister i dziennikarze robią z Harry'ego, Latony i z pana, profesorze Dumbledore, osoby niespełna rozumu. Co jeśli zechciał to wykorzystać? Co jeśli chciał porwać Latonę, a nie Aurorę i Alexandra, bo wiedział, że jej zniknięcie jeszcze bardziej utwierdzi społeczeństwo w przekonaniu, że oszalała? W końcu to na niej i na Harrym najbardziej mu teraz zależy.

— Severus z pewnością by wiedział, że Voldemort coś takiego planuje — powiedział Dumbledore. — Na następnym posiedzeniu powie nam, co wie w tej sprawie. Dobra uwaga, Remusie. Latono, mam nadzieję, że wiesz, że nie możesz zostać w swoim domu?

Latona, która była już na skraju wytrzymania, kiwnęła głową.

— Myślę, że jedyną słuszną opcją będzie umieszczenie ciebie tutaj, w kwaterze. Syriuszu?

— Latona ma moje pełne pozwolenie.

— Jest tylko jeden problem. —Dumbledore spojrzał na nią przez swoje okulary-połówki. — Niestety, w obliczu tej sytuacji prawo wymaga, abyś trafiła do ośrodka opieki nad nieletnimi. Zakon Feniksa, a zwłaszcza jego siedziba, to ściśle tajna organizacja. Ministerstwo Magii nie może dowiedzieć się o jej istnieniu. Knot będzie przeczuwał, że mogę zechcieć maczać swoje palce w tej sprawie. I słusznie. Zechcę.

— To znaczy, że ja... ja trafię do domu dziecka? — Latona zamarła w przerażeniu, oczy miała szeroko otwarte.

— Przedstawiciele Ministerstwa dziś rano dostali informację, że Kingsley Shacklebolt oraz Tonks odstawili cię na dział interwencji do Domu Dziecka Świętego Christophera. Zapewne udadzą się tam, by to sprawdzić. Przyjmą ich mugole pod działaniem zaklęcia modyfikującego pamięć, dzięki którym nie zorientowali się, że w ciągu nocy przybyło im jednego wychowanka więcej. Cóż, to najlepsze, co mogliśmy wymyślić.

Posiedzenie trwało jeszcze kilka godzin. Latona, całkowicie wyprana z emocji, nie reagowała już na żadne, nawet najgorsze spekulacje członków zakonu i odetchnęła najgłośniej, gdy profesor Dumbledore powiedział: "Zdaje mi się, że na dzisiaj już wystarczy". Przetarła zmęczone oczy i oparła się o splecione dłonie. 

Dokumenty i pióra zaczęły znikać ze stołu. Profesor McGonagall i Tonks poklepały ją po ramieniu ze smutnym uśmiechem, gdy zmierzały do wyjścia. 

— Herbatki?

Latona uniosła głowę i zobaczyła Billa Weasleya stojącego przy niej z parującym dzbanem. Przypomniała sobie wówczas, jak świetnie się razem bawili, gdy spędzała wakacje u państwa Weasley i uśmiech spróbował wślizgnąć się na jej usta. Ale nie mógł.

— Chyba spasuję, dzięki — odpowiedziała. Bill usiadł naprzeciwko niej. Nadal miał długie włosy i kolczyk w kształcie smoczego kła w uchu. — Wiesz, o czym rozmawiają?

Dumbledore, Syriusz i Lupin stali przy palenisku i dyskutowali ściszonym głosem, co rusz rozglądając się dookoła. Przez ostatnią godzinę spotkania Black i Lupin bardzo pobledli i mieli miny, jakby oczekiwali na rozprawę sądową.

— Słyszałem, jak mama rozmawiała z profesor McGonagall — powiedział Bill. — Podobno mają ci coś ważnego do powiedzenia.

— Z pewnością nie dzisiaj — mruknęła Latona, wstając. — Idę do łóżka.

Była już na pierwszym kamiennym schodku, gdy usłyszała głos profesora Dumbledore'a:

— Panno Warell, podejdź, proszę.

Latona zacisnęła mocno szczękę i skierowała swój krok w stronę trzech mężczyzn. Syriusz i profesor Lupin, biali jak mąka, uśmiechnęli się.

— Tak, profesorze?

— Posłuchaj mnie teraz bardzo uważnie — zaczął miłym, lecz stanowczym głosem. — Pamiętasz, jak mówiłem ci, że odwiedzę cię pod koniec lipca? W obliczu zaistniałej sytuacji... cóż, muszę odwołać swoją wizytę. Za chwilę Syriusz wraz z Remusem opowiedzą ci pewną bardzo ważną historię. Mieli to zrobić twoi rodzice. Proszę cię o jedno: nie rób nic gwałtownego, nawet jeśli usłyszysz coś twoim zdaniem niedorzecznego, niezgodnego z prawdą lub absurdalnego. 

— Coś się stało?

— Tak — odrzekł Dumbeldore. — Stało się i nie ma co tu kryć. Syriusz i Remus muszą, w imieniu twoich rodziców, naprawić wielki błąd, który popełnili piętnaście lat temu. Jesteście pewni, że dacie sobie radę? — zapytał, spoglądając na Blacka i Lupina. — I który z was będzie mówił? 

— Ja, ja będę mówił — oznajmił Syriusz, odgarniając czarne włosy z czoła. Głos mu nieco drżał. 

— W takim razie powodzenia — powiedział dyrektor i mrugnął do niej. — Powodzenia wam wszystkim.

Gdy Dumbledore wspiął się na górę, pozostali członkowie zakonu również opuścili kuchnię. Syriusz otworzył podłużną szafkę i wyjął z niej ciemną butelkę i dwie szklanki. Gdy nalewał, w powietrzu uniósł się ostry zapach wysokoprocentowego trunku.

— Ja nie piję — powiedział natychmiast profesor Lupin.

— Łyka, Latono?

Forward
Sign in to leave a review.