Lesser Evil || Harry Potter fanfiction

Harry Potter - J. K. Rowling
F/M
Gen
G
Lesser Evil || Harry Potter fanfiction
Summary
Latona wiedziała, że ciąży na niej duża odpowiedzialność za dalsze losy swojej rodziny, od kiedy nauczyła się odróżniać jeden koniec różdżki od drugiego. Przeszła do historii, to fakt, a historia kocha się powtarzać.Gdy Czarny Pan odradza się na jej oczach, wszystkie intrygi wychodzą na jaw. Latona, która niedawno zdała sobie sprawę ze swojej choroby, przekonuje się, że nie każdy musi być tym, za kogo się podaje, wrogowie czasem okazują się przyjaciółmi, a niewinne zawiniątko, które znalazła przy koszu na śmieci, może raz na zawsze zmienić bieg wydarzeń.❝Chciałem ją zabić... Tak, to byłby ogromny błąd. Musisz wybaczyć moją ówczesna samolubność, Latono.❞.❗postać ewoluuje❗❗slowburn alert❗❗Niektóre zdania lub sceny są wyrwane z kontekstu, ale warto zwracać na nie uwagę ❗
All Chapters Forward

Parę wyjaśnień

Latona dyszała ciężko, charcząc i plując śliną. Nie miała zamiaru puścić ręki Harry'ego, a Harry jej ręki. Brakowało jej tchu, była tak wstrząśnięta i wyczerpana, że wszystkie dźwięki zlewały się w jedną całość, tworząc w jej głowie plątaninę wiwatów, śmiechu i krzyków. Czuła, jak całe ciało jej drga, przez zaciśnięte powieki widziała złote światło przedzierające się przez jej skórę.

— Harry! Harry! NA LITOŚĆ BOSKĄ, A TY CO TU ROBISZ?!

Latona i Harry otworzyli oczy. Była ciemna noc, leżeli tam, skąd wystartowali reprezentanci. Obok nich wyrastały trybuny. Ze wszystkich stron otaczały ich białe i przerażone twarze. Latona czuła, jak jad węża krąży w jej krwiobiegu i pozbawia ją świadomości kawałek po kawałku. Zakręciło jej się w głowie, a nudności przybrały na sile. Złote wstęgi fruwały dookoła nich. Tłum krzyczał z przerażenia, wszyscy wskazywali ich palcami.

Nad nimi pochylał się Dumbledore, którego sylwetka to traciła, to odzyskiwała ostrość.

— On wrócił — wyszeptał Harry. — Wrócił. Voldemort.

— Wąż, wielki wąż — wymamrotała Latona. Z jej ciała ciągle toczyła się złota mgła. Dumbledore spojrzał na nią i wytrzeszczył oczy. — Ugryzł mnie, w nogę mnie ugryzł... On wrócił, Czarny Pan, on wrócił...

Korneliusz Knot pojawił się i zawył:

— Mój Boże... Diggory! On nie żyje! Cedrik Diggory nie żyje!

Rozpętało się wielkie zamieszanie. Krzyki potoczyły się w ciemność nocy.

— Harry, puść ich — usłyszała Latona. — Już nic nie możesz zrobić. Dumbledore, Amos Diggory i Alexander Warell już biegną... na Merlina... co się z nią dzieje? Niewiarygodne...

Latona poczuła, jak ręka Harry'ego wyślizguje się z jej dłoni. Zrobiło się gorąco, poczuła, że jej ciałem szarpią konwulsje. Słyszała setki krzyczących głosów i dotyk wielu rąk. Wszędzie było złoto, Knot musiał wachlować się dłonią, aby cokolwiek zobaczyć. Noga Latony piszczała z bólu, tak samo, jak jej blizny, oczy i wszystko, co sprawiło, że magiczna energia się z niej wydostała.

W końcu pociemniało jej przed oczami.

— Knot, nie mamy teraz czasu na twoje wywody na temat prawa! — ryknął, jakby z oddali, głos Snape'a. — Dyrektorze, niech otworzy jej pan usta.

Latona poczuła, jak Snape wlewa jej coś do ust. Zapiekło ją w gardle. Powoli traciła przytomność, jad Nagini zabierał ją światu. Pozwolił jej jednak ostatni raz przed spotkaniem z wieczną ciemnością, zobaczyć rozmazaną twarz Alexandra.

Kodeks Warellów zadrżał w skrytce za obrazem dziadka Benedykta..

Bezwładne ciało Latony przeniesiono do skrzydła szpitalnego, a przerażonemu tłumowi kazano jak najszybciej wrócić do zamku. Alexander i madame Pomfrey ułożyli Latonę na jednym ze szpitalnych łóżek i podali jej antidotum na jad węża, który przyniósł profesor Snape. Przebrali ją w czyste ubrania, które przyniosły Tracey i Dafne, obmyli z brudu i kurzu i wlali jej do gardła kilka silnych eliksirów regeneracyjnych.

Po chwili do skrzydła szpitalnego przyszedł Dumbledore, Harry i wielki kudłaty pies. Pani Weasley, Bill, Ron i Hermiona odwrócili się gwałtownie, a pani Weasley rzuciła się ku niemu, krzycząc zduszonym głosem:

— Harry! Och, Harry!

— Molly, Harry potrzebuje teraz snu i spokoju. Przeszedł bardzo wiele, ale jeśli chce, abyście przy nim zostali, możecie — powiedział Dumbledore, stając pomiędzy nimi. Pani Weasley kiwnęła głową. Wzrok Dumbledore'a natychmiast padł na Alexandra, którego mało kto zauważył, bo ukrył się za zasłonami. — Alexandrze. Co z nią?

Warell wyłonił się i wszystkie pary oczu zwróciły się ku nim.

— Nie wiem — odrzekł, a głos miał nabrzmiały od łez. — Nie wiem, Dumbledore... Potter, co wyście najlepszego narobili?!

— Alexandrze, musisz dowiedzieć się mnóstwa rzeczy — powiedział dyrektor. — Chodź ze mną. Wspólnie porozmawiam z tobą i z Knotem. Wkrótce do ciebie wrócę, Harry.

Alexander zawahał się, ale wstał i wyszedł z sali. Pani Pomfrey odprowadziła Harry'ego do najbliższego łóżka. Zdjął szatę, wciągnął piżamę i położył się. Wszyscy przypatrywali mu się uważnie, trochę tak, jakby się go bali, ale on wpatrzył się w zaciągnięte zasłony, próbując wyobrazić sobie, co by tam zobaczył, gdyby przez nie zajrzał.

— Nic jej nie jest? — zapytał.

— Wyzdrowieje, ale minie trochę czasu — odpowiedziała pani Pomfrey, ciężko wzdychając. — Jad pytonów jest niezwykle silny. Szybka reakcja profesora Snape'a ocaliła jej życie.

— Skąd ona się tam wzięła? — mruknął Ron. — Musiałaby przecież wbiec razem z wami do labiryntu.

Wróciła madame Pomfrey, niosąc czarkę i małą butelkę z jakimś fioletowym płynem.

— Musisz to wszystko wypić. To eliksir usypiający. Nie będziesz miał po nim żadnych snów.

Harry wypił kilka łyków i natychmiast poczuł senność. Zasnął, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Pomfrey wróciła do swojego gabinetu.

Latona miała nieodparte wrażenie, że to, co działo się dookoła niej, było zwykłą iluzją. W głowie jej huczało i czuła się tak, jakby właśnie zeskoczyła z rozpędzonej do granic możliwości karuzeli.

Podniosła piekące powieki. W pokoju było ciemno. Było jej gorąco i zimno jednocześnie, poczuła, że dopadają ją mdłości. Dopiero po pewnej chwili usłyszała wokół siebie dźwięki znajomych głosów:

— Jak myślisz, dlaczego Karkarow uciekł tej nocy? Obaj poczuliśmy, że pali nas ten znak. Obaj zrozumieliśmy, że on powrócił. Karkarow boi się zemsty Czarnego Pana, zdradził zbyt wielu śmierciożerców.

— Nie wiem, o co wam chodzi, ale usłyszałem już dość. Oto twoja nagroda, chłopcze. — Latona usłyszała brzdęk monet. — Tysiąc galeonów. W tych okolicznościach uroczysta prezentacja zwycięzcy się nie odbędzie.

Trzasnęły drzwi, a potem kobiecy krzyk wypełnił pomieszczenie.

— Jak on śmie?! Niech no ja go dopadnę, tego łysiejącego... niech no tylko łapy na nim położę!

— Auroro, na litość boską! — rozległ się głos Dumbledore'a. — Tu są dzieci!

— MOJE DZIECKO TEŻ TUTAJ JEST!

Latona podniosła zabandażowaną dłoń i szarpnęła za zasłony.

To była dziwna scena — pani Weasley, Ron, Hermiona i Bill stali dookoła łóżka, na którym leżał Harry, zszokowani, patrząc na czerwoną od nadmiaru emocji Aurorę, która odgrażała się nieobecnemu komuś, kto właśnie wyszedł, zaciśniętą pięścią. Alexander, bardzo opuchnięty na twarzy, siedział na krześle obok wielkiego, kudłatego psa i trzymał się za głowę. W kącie stali McGonagall, Snape, Dumbledore i madame Pomfrey, którzy jako pierwsi zobaczyli, że Latona już się obudziła.

Wszyscy na nią spojrzeli. Pies zaszczekał. Aurora i Alexander zerwali się z miejsc i przylgnęli do jej łóżka.

— Och, Latono! — zawołała Aurora. — Jak się czujesz? Co się stało?

— Chochliku... — wyjąkał Alexander i nachylił się, całując ją w czubek głowy. — Tak się cieszę...

— O-o-on wrócił — wykrztusiła z siebie Latona, patrząc im prosto w oczy. — Cza-czarny Pan... on wrócił.

Pani Pomfrey podeszła do niej i podała jej srebrny kubek z wściekle pomarańczowy, płynem, każąc jej go wypić. Latona drżącą ręką przechyliła menażkę i opróżniła ją jednym haustem. Poczuła, że nagle nabiera sił — przestało ją łamać w kościach i mrowienie zabandażowanych ramion ustało. Aurora i Alexander usiedli po obu stronach jej łóżka, wpatrując się w nią jak w obrazek.

Nastała cisza. Nikt nie wiedział, o co zapytać ani co zrobić. Każdy patrzył się na nią, a ona na nich. Wzrok nie płatał jej już figlów i widziała dokładnie, jak wiele maluje się na ich twarzach. W końcu Dumbledore podszedł do niej, w świetle lampek nocnych i rozgwieżdżonego nieba wyglądał staro i przerażająco.

Nagle zwalił się na nią ciężar minionych miesięcy i kąciki oczu zapiekły ją niebezpiecznie. Przeczuwała, co się stanie. Dumbledore oficjalnie wyrzuci ją z Hogwartu, zawoła Knota, który przyprowadzi ze sobą dementorów i wtrącą ją razem do Azkabanu, gdzie umrze, straciwszy zmysły. O ile już ich jej nie brakło.

Dumbledore nachylił się ku niej, tak, że ich lica dzieliła bardzo mała odległość i powiedział:

— Nie zmuszę cię teraz do opowiadania, co się wydarzyło. Przeszłaś bardzo dużo tej nocy. Nalegam, abyś, gdy tylko poczujesz się lepiej, wróciła do domu. Zrobiło się duże zamieszanie, postaram się wszystko odkręcić. Musisz odpoczywać, Latono. Przyjdę jutro do ciebie i wszystkiego się dowiesz.

Latona kiwnęła głową i oparła się o wezgłowie łóżka. Aurora niepotrzebnie gładziła jej włosy.

Dumbledore odwrócił się i spojrzał na grupkę otaczających ich osób.

— Mamy dużo do zrobienia — powiedział. — Molly, ufam, że mogę liczyć na ciebie i Artura? — Pani Weasley kiwnęła głową, a Bill wyszedł, ucałowawszy matkę i posławszy Latonie czułe spojrzenie.

Latona nie zapomniała, jak świetnie się razem bawili, gdy przyjechała na wakacje do Nory.

— Minerwo, chcę jak najszybciej zobaczyć Hagrida oraz Madame Maxime w swoim gabinecie.

Profesor McGonagall kiwnęła głową i opuściła ich bez słowa.

— Poppy — zwrócił się do madame Pomfrey — czy byłabyś tak uprzejma i zeszła do gabinetu profesora Moody'ego? Zastaniesz tam skrzatkę domową, zrób z nią, co uważasz za stosowne i zaprowadź ją do kuchni.

Upewniwszy się, że drzwi są zamknięte, a kroki pani Pomfrey ucichły, Dumbledore wyprostował się i przemówił:

— Nadszedł czas, aby cztery obecne tu osoby poznały swoją prawdziwą tożsamość.

Czarny pies wstał. Rozległo się głośne PYK, a na jego miejscu pojawił się Syriusz Black, nadal w podartym pasiaku, chociaż wyglądał o wiele lepiej, niż kiedy Latona ostatnio go widziała.

Pani Weasley, Aurora i Alexander wrzasnęli, a Snape, chociaż nie krzyknął jak pozostali, wykrzywił usta, a na jego twarzy odmalowała się mieszanina wściekłości i przerażenia.

Aurora i Alexander wstali z miejsc. Latona jeszcze nigdy nie widziała, aby ktoś przeżywał na raz tyle emocji. Ich lica najpierw zbladły, potem poszarzały, a na koniec ich policzki były purpurowe od szału, w który wpadli. Sztyletowali Syriusza spojrzeniami, aż w końcu, zanim ktokolwiek mógłby ich powstrzymać, rzucili się na niego.

— TY ZDRAJCO! — ryknęła Aurora. Syriusz cudem uniknął uderzenia. Dumbledore i Ron chwycili go za szatę i odciągnęli w kąt pomieszczenia. — TY PRZEBRZYDŁA SZUMOWINO!

— Dumbledore, co ten morderca tu robi? — wykrztusił z siebie Alexander. — CO TEN CZŁOWIEK TUTAJ ROBI?!

— Syriusz jest niewinny — powiedział Dumbledore, zatrzymując Aurorę i Alexandra, którzy, kipiąc ze złości, znowu ruszyli w jego kierunku.

— To nie byłem ja! — wyrzucił z siebie Syriusz, patrząc na nich błagalnie. — Musicie mi uwierzyć!

— GÓWNO PRAWDA! — wrzasnęła Aurora. — PUŚĆCIE MNIE, DO JASNEJ CHOLERY! PRZEZ CIEBIE LILY I JAMES NIE ŻYJĄ! DUMBLEDORE, NIE DOTYKAJ MNIE! POCZEKAJ, TY PLUGAWY ZDRAJCO, OSOBIŚCIE ZAWLOKĘ CIĘ DO AZKABANU JAK CZTERNAŚCIE LAT TEMU!

— Uspokójcie się! — zagrzmiał Dumbledore. Jego głos potoczył się echem po całym skrzydle szpitalnym.

Latonie włosy zjeżyły się na rękach. Aurora i Alexander nie mogli się powstrzymać, krążyli po całym pomieszczeniu, mamrocząc wyzwiska i rzucając Syriuszowi pełne nienawiści spojrzenia. Black usiadł w kącie sali i zakrył twarz dłońmi. Latona była pewna, że się trząsł.

— Auroro, Alexandrze, musicie uwierzyć, że Syriusz jest niewinny — powtórzył Dumbledore, patrząc to na nich, to na Blacka i Snape'a. — Ty też, Severusie. Nadszedł czas, byście zapomnieli o dawnych urazach i krzywdach i zaufali sobie nawzajem.

Latona pomyślała, że Dumbledore domagał się cudu. Jej matka i ojciec poświęcili miesiące, a może i lata, aby pogodzić się z wszystkimi tragediami, które, a przynajmniej tak myśleli, zgotował im Syriusz.

— Podajcie sobie ręce — dodał. Aurora prychnęła. — Jesteście teraz po tej samej stronie. 

Powoli, łypiąc na siebie spode łba, Syriusz i Snape zbliżyli się, podali sobie ręce i natychmiast od siebie odeszli. Aurora i Alexander nie ruszyli się. Wpatrywali się z nienawiścią w Syriusza, a on, wyglądając, jakby zaraz miał się rozpłakać, z nadzieją podszedł w ich stronę i wyciągnął rękę.

Bardzo niechętnie, Alexander ścisnął dłoń Syriusza, chociaż Latonie wydawało się, że włożył w to zdecydowanie więcej siły, niż powinien. Aurora założyła ręce na piersi i wpatrzyła się w widok za oknem.

— Auroro...

— Z całym szacunkiem, Dumbledore — powiedziała. W jej głosie wybrzmiała wojownicza nuta — ale i Snape, i Black, mogą się tak samo pierdolić.

Profesor Snape uśmiechnął się jadowicie, chociaż policzki poczerwieniały mu ze złości. Syriusz odetchnął ciężko i wrócił na swoje miejsce, nie mogąc opanować drżących rąk.

— Oczekiwałem od ciebie nieco więcej profesjonalizmu, Auroro — rzekł Dumbledore, ale niczego więcej nie skomentował. — Teraz mam dla każdego z was zadanie. Spodziewałem się reakcji Knota, ale ona i tak wszystko zmienia. Syriuszu, musisz natychmiast ruszać w drogę i powiadomić naszych starych, dobrych przyjaciół. Arabellę Figg, Mundungusa Fletchera, Remusa Lupina. Przyczaj się u niego przez jakiś czas.

Harry wyglądał, jakby chciał zaprotestować. Syriusz podszedł do niego i powiedział:

— Wkrótce się zobaczymy. Muszę zrobić wszystko, co w mojej mocy, chyba rozumiesz?

— Tak... tak, oczywiście.

Syriusz uścisnął mu krótko rękę, skinął głową Dumbledore'owi i zrobił krok w kierunku Latony, którą przez ostatnie kilka minut bacznie obserwował. Aurora i Alexander zagrodzili mu jednak drogę. Latona spojrzała na niego zza ich ramion, ale była tak wycieńczona i zdezorientowana, że nie miała siły nawet się uśmiechnąć.

— Powodzenia, Latono — wyrzucił z siebie Syriusz.

Spojrzał raz na nią, a raz na Aurorę i Harry'ego i krótko się uśmiechnął. Przemienił się w psa, nacisnął łapą klamkę i wybiegł.

— Auroro, Alexandrze — rzekł Dumbledore. — Uruchomcie swoje kontakty. Potrzebujemy tylu zwolenników, ilu jesteśmy w stanie pozyskać. Auroro, gdyby była taka możliwość, proszę, zwróć się do biura aurorów i postaraj się tam o pracę. Kingsley Shacklebolt powinien wszystko załatwić.

Rodzice Latony kiwnęli głowami.

— Severusie — rzekł Dumbledore — chyba wiesz, o co muszę cię prosić.

Snape, nieco bledszy niż zwykle, bez słowa wyszedł za Syriuszem. Dumbledore obwieścił, że idzie porozmawiać z państwem Diggory i również wyszedł. Wszyscy spoglądali to na Latonę, to na Harry'ego.

— Dzieci, musicie wypić eliksir nasenny — powiedziała Aurora i wlała im do szklanek pozostałą zawartość czarki, która stała na szafce nocnej przy łóżku Harry'ego. Nadal była cała roztrzęsiona i drżały jej ręce.

— Połóżcie się i nie myślcie o niczym — dodała pani Weasley.

— On śledził każdy mój ruch — wydukała Latona. Wszyscy na nią spojrzeli. — Czytał o mnie w "Proroku Codziennym". Jego śmierciożerca trzymał Christophera z dala ode mnie, wykiwał mnie...

Latona nie zauważyła, kiedy przechyliła szklankę z eliksirem. Skutek był natychmiastowy. Ogarnęła ją przemożna senność i opadła na poduszki, nie myśląc już o niczym.

Latona nie wróciła już do Slytherinu i nie wyściubiła nawet nosa poza skrzydło szpitalne. Harry zajmował łóżko obok niej jeszcze przez kilka dni, podczas których wcale ze sobą nie rozmawiali. Wydawało się, że nie mieli o czym, w końcu nadal żywili wobec siebie głęboką nienawiść, ale wydarzenia z ostatnich dni same wypychały słowa z ich ust. Zmuszali się do mówienia sobie smacznego, kiedy przychodził czas na posiłki i dobranoc, gdy pani Pomfrey wieczorami gasiła światła.

Aurora i Alexander opuścili Hogwart jeszcze tego samego dnia. Ucałowali Latonę w policzel, życzyli Harry'emu szybkiego powrotu do zdrowia i zahaczywszy o biuro Dumbledore'a, wyjechali.

Dyrektor odwiedził ją następnego dnia. Latona odniosła nieodparte wrażenie, że czekała ich bardzo poważna rozmowa. Nie myliła się, bo gdy profesor przysiadł na jej łóżku, zasłoniwszy szczelnie zasłony, spojrzał na nią i powiedział:

— Za nic cię nie winię, Latono. Harry opowiedział mi już, co wydarzyło się na cmentarzu, ale chcę, abyś ty również przedstawiła swoją wersję wydarzeń.

Wzięła głęboki wdech i zaczęła opowiadać, a kiedy mówiła, obrazy wszystkiego, co przeszła owej nocy zaczęły przesuwać się przed jej oczami. Kiedy doszła do momentu, w którym Voldemort powiedział jej, że portale były tylko wspaniale zastawioną pułapką, opowiedziała, jak to w dzień Balu Bożonarodzeniowego zobaczyła zaadresowaną do niej paczkę, jak udała się do profesora Moody'ego z wieloma pytaniami i jak używała Mapy Huncwotów, aby przebrnąć przez kolejne kroki. Nie było to łatwe, ale wiedziała, że kiedy już skończy, poczuje się o wiele lepiej.

— Byłam taka głupia — powiedziała, chowając twarz w dłoniach. — A przecież profesor Moody powiedział, że portale...

— Alastor Moody, którego znasz, nie jest prawdziwym Alastorem Moodym, Latono — powiedział Dumbledore. Warell uniosła głowę i spojrzała na niego, marszcząc brwi. — Ktoś bardzo paskudny ukrywał się w jego ciele przez ten cały czas. Niestety, gdy pan minister się o tym dowiedział, uznał, że ten człowiek zagraża jego osobistemu bezpieczeństwo i zjawił się w szkole z dementorem... — Dumbledore spojrzał na nią znacząco, ale Latona nie miała zielonego pojęcia, o co mu chodziło. — Latono, dawno temu syna pana Croucha osądzono o śmierciożerstwo oraz udział w bardzo brutalnym zamachu na pewną rodzinę czarodziejów. Sam Crouch zesłał go wtedy do Azkabanu, więc możesz się domyślać, że zarówno dla niego i jego żony, jak i ich syna było to bardzo emocjonalne wydarzenie. Wczorajszego wieczoru okazało się jednak, że Barty Crouch Junior wcale nie umarł w Azkabanie i to nie jego ciało pochowali dementorzy.

— Jak to? Więc on żyje?

— Po wczorajszej interwencji pana ministra, nie — odparł Dumbledore. — To właśnie on ukrywał się w ciele prawdziwego profesora Moody'ego. Gdy jego rodzicom pozwolono odwiedzić go w Azkabanie, ojciec przemycił go, a jego matka, i tak już schorowana, zajęła jego miejsce. Dementorzy są ślepi i jedyne, co zauważyli to to, że Azkaban opuszcza jedna osoba chora i jedna zdrowa, czyli to samo, gdy Crouchowie wchodzili tam po raz pierwszy. Barty Crouch Junior wraz z Glizdogonem napadli Alastora go w jego własnym domu. Po wielu próbach udało im się go oszołomić i zamknąć w jego zaczarowanym kufrze. Z pomocą eliksiru wielosokowego Crouch zamienił się w jego sobowtóra. Przez ten cały czas nauczał w Hogwarcie i wykonywał polecenia Voldemorta. To on dostarczył ci "Portale na wielką skalę" i jako pierwszy rozszyfrował zamiary Christophera Callante. Nie mógł pozwolić, aby to on cię dopadł, więc rzucił na niego zaklęcie Imperius. Zmusił go do ukrywania się przed wszystkimi, a w dniu twoich urodzin narzucił na niego swoją kopię peleryny niewidki i kazał zakraść się do waszego dormitorium, aby ukraść gotowe już portale. Crouch bardzo sprawnie podrzucił jedno lusterko Harry'emu, a drugie wręczył Christopherowi na Trzecim Zadaniu, jednocześnie uwalniając go spod działania Imperiusa. Christopher już od dawna przejawiał objawy apogeum swojej choroby, więc gdy tylko cię zobaczył, rzucił się na ciebie. Voldemort nie miał pewności, czy wszystko pójdzie zgodnie z jego planem, ale Crouch obserwował cię tak dokładnie, że po krótkim czasie mógł ze stuprocentową skutecznością przewidzieć twoje ruchy. O tak, syn Barty'ego Croucha, pomimo wielu lat spędzonych w Azkabanie, nadal zachował jasność umysłu. Wiele musisz się jeszcze dowiedzieć, Latono, ale zostawmy to na kiedy indziej. Bardzo blado wyglądasz.

Latona wpatrywała się w profesora Dumbledore'a tak, jakby zamienił się w wyjątkowo obślizgłą ropuchę.

— Mi też trudno było w to uwierzyć, Latono — powiedział Dumbledore — ale Barty Crouch przyznał się do wszystkiego pod wpływem serum prawdy. Minie trochę czasu, zanim ułożysz sobie to wszystko w głowie. Dziś rano podczas śniadania poprosiłem pozostałych uczniów, aby nie wypytywali o nic ani ciebie, ani Harry'ego. Ze względów bezpieczeństwa musiałem zabronić Ślizgonom odwiedzania cię, myślę, że to rozumiesz. Ojcowie większości z nich pojawili się na cmentarzu tej nocny. Jestem świadom, że porachunki ich rodziców nie odzwierciedlają ich zamiarów, jednak w tej sytuacji to najrozsądniejsze rozwiązanie.

— Tak jest — odparła Latona. — Rozumiem.

— Jeśli naprawdę darzysz ich sympatią, nie powinnaś ich teraz odtrącać — dodał Dumbledore, patrząc na nią znad swych okularów, jak gdyby podejrzewając, o czym właśnie myślała. — Przyjaciele zawsze trzymają się razem. Nie zaprzepaszczaj waszej przyjaźni z przyczyn niezależnych od nich.

— Co się stało z Christopherem? — zapytała.

— Madame Maxime zamknęła go w powozie. Gdy wrócą do Francji, czeka go oddział zamknięty. Jego rodzice już o wszystkim wiedzą.

— A Marinette?

— Ta dziewczyna nie jest niczemu winna — powiedział Dumbledore. — Bała się o własne życie. Fałszywy profesor Moody doskonale wam wyjaśnił, co działo się z takimi, co ostrzegli ofiarę chorych will. Nie możemy jej winić. Christopher zmusił ją do ukrywania się razem z nim, ale teraz jest już bezpieczna.

— Panie profesorze...

— Tak, moja droga?

— Czy pan... wyrzuci mnie z Hogwartu?

— Wyrzucić? Ciebie? — roześmiał się Dumbledore. — Za co?

— Przecież ja złamałam prawo. — Głos Latony zaczął się łamać. — Knot zechce wtrącić mnie do Azkabanu!

— Portale wcale nie są nielegalne, Latono — powiedział Dumbledore. — Crouch postąpił bardzo sprytnie. Gdy tylko podrzucił ci podręcznik oraz lusterka dwukierunkowe, wypożyczył z biblioteki wszystkie księgi, w których wspominano o portalach. Wiedział, że będziesz węszyć, ale wiedział również, że nie poprosisz nikogo o pomoc. To był twój pierwszy test. Voldemort chciał sprawdzić, czy jesteś godna jego uwagi.

Olbrzymi kamień spadł Latonie z serca.

— I co teraz? — zapytała.

— Teraz, moja droga, musisz na siebie uważać — oznajmił Dumbledore. Tym razem nie uśmiechał się i miał bardzo poważną minę. — Nie wierzę, że Lord Voldemort chciałby z tobą współpracować. Wybacz mi, ale w porównaniu z nim jesteś tylko młodą czarodziejką, która dopiero co otrzymała własną różdżkę. To pułapka, w którą nie możesz wpaść. Musisz być bardzo czujna, Latono. Voldemort już raz chciał cię zabić, musisz o tym pamiętać. Powinnaś zrozumieć, że od tej nocy twoje życie, jak i życia nas wszystkich bardzo się zmieniło. Ty i Harry powinniście zapomnieć o tym, co was dzieli, a pomyśleć o tym, co was łączy.

Dumbledore wstał i spojrzał na nią, a oczy mu błysnęły.

— Harry opowiadał mi, czego dokonałaś na cmentarzu. Wyczarowałaś ogromną tarczę bez użycia różdżki. Voldemort dostał to, na co liczył: potwierdzenie swoich przypuszczeń. Mam nadzieję, że ty również uwierzyłaś, że to, co dotychczas chowałaś pod rękawiczkami, to coś więcej, niż przykre skutki okresu dojrzewania.

Latona miała jeszcze bardzo dużo pytań, ale dyrektor przeprosił ją i wyszedł ze skrzydła szpitalnego. Wkrótce przyszła pani Pomfrey z tacką z przepysznym jedzeniem i kilkoma eliksirami. Latona nie mogła odpędzić od siebie poczucia winy. Gdyby nie jej głupota, arogancja i przeświadczenie o własnej mądrości wszystko skończyłoby się inaczej...

 

Forward
Sign in to leave a review.