
Kolejna rewelacja Skeeter
Latona i profesor Snape ruszyli w kierunku salonu Ślizgonów, a ciszę pomiędzy nimi zakłócały jedynie kroki i rozmowy wracających z obiadu uczniów. Ci, którzy ich mijali, robili wielkie oczy, gdy tylko dostrzegali Latonę i najczęściej stawali dęba, aby po chwili odwrócić się na pięcie i pobiec w przeciwnym kierunku; była niesamowicie ciekawa, co profesor Dumbledore chciał przekazać Aurorze i Alexandrowi i dlaczego nie mógł zrobić tego w jej obecności. Świadomość, że prawda coraz bardziej się od niej oddalała, sprawiała, że powstawały w niej nowe pokłady złości.
— Co mają znaczyć te przedziwne rękawiczki? — zapytał nagle Snape, zerkając na nią z ukosa. — Jeśli to kolejny sposób, aby zwrócić na siebie uwagę, ufam, że to nie będzie konieczne. "Prorok Codzienny" zadbał już o twoją reputację.
— Doktor Collins...
— Nie powołuj się na opinię tego starego kretyna — warknął Snape. Latona westchnęła. — Chcesz znowu zrobić z siebie klauna, co? Wstyd mi za ciebie, Warell. Przynosisz wstyd Slytherinowi! Jeszcze nigdy, za mojej kadencji, mój podopieczny nie narobił mi tylu kłopotów! A teraz mów.
Latona, rumieniąc się, jednym sprawnym ruchem zsunęła prawą rękawiczkę, ukazując zasklepione, spiralne rany, które nagle zaczęły pobłyskiwać. Na twarzy profesora Snape'a na chwilę pojawiło się zdziwienie, lecz szybko uśmiechnął się jadowicie i obrzucił ją zimnym spojrzeniem:
— Będziesz cudowną lampką choinkową w tym roku, Warell.
Gdy byli na końcu marmurowych schodów, Snape zatrzymał się i spojrzał na nią z wyższością.
— Masz spore zaległości — powiedział. — Jeśli nie dasz sobie rady, znajdę kogoś, kto ci ze wszystkim pomoże.
Przez chwilę Latona pomyślała, że się przesłyszała, w końcu profesor Snape pierwszy raz od kilku lat istotnie zrobił coś, aby jej pomóc i jak się okazało, miała rację, bo nagle odwrócił się do niej i chwycił ją ostro za podbródek, zmuszając ją, aby spojrzała prosto w jego oczy. Snape był od niej wyższy o co najmniej dwie głowy.
— Posłuchaj mnie uważnie, Warell. Najwidoczniej robienie z siebie pośmiewiska sprawia, że czujesz się wyjątkowo. Miej jednak świadomość, że nie pozwolę, abyś swoim kretyńskim zachowaniem zniszczyła dobre imię moje, profesora Dumbledore'a i całego domu Slytherin. Czy zdajesz sobie sprawę, jaką wojnę rozpętało twoje idiotyczne zachowanie? Wszyscy są teraz przeciw nam. Jest mi za ciebie wstyd, Warell. No ale nie daleko pada jabłko od jabłoni. Twój rodzinny egocentryzm, ten sam, spaczony sposób myślenia...
Latona chwyciła Snape'a za przegub i zerwała jego uścisk. Snape posłał jej mordercze spojrzenie, a potem dodał, ledwo ruszając wargami:
— Ty i Potter jesteście siebie warci. Nadal się dziwie, że nie jesteście rodziną. Tylko ci waszego rodzaju odznaczali się takim idiotyzmem.
Latona obserwowała, jak Snape znika w mroku piwnic Hufflepuffu, gotując się ze złości. Zakląwszy go w myślach na wszystkie możliwe sposoby, poczuła ostry ból ramion. Starając się nie powyrywać sobie włosów z wściekłości, ruszyła żwawym krokiem tuż za nim. Snape podał jej nowe hasło do pokoju wspólnego ("Alabaster!") a potem bezlitośnie wepchnął ją do środka, zanim Latona zdążyła przemyśleć, co tym razem wciśnie Ślizgonom, aby uwierzyli w jej historię.
Serce waliło jej młotem, a bagaże ciążyły bardziej, niż wielki kamień na sercu. Ku jej zdziwieniu zobaczyła, że salon był pusty. Nie zmienił się ani o krztynę, pomijając fakt, że tym razem na tablicy ogłoszeniowej nie było ani jednego świstka pergaminu. Taszcząc swoje walizki, jakoś dostała się do swojego dormitorium, w którym również nikogo nie było. Wszyscy są pewnie na obiedzie, pomyślała, układając ubrania w szafkach.
Odkąd jej rany zamieniły się w wielkie, czarne strupy, bolały i swędziały bardziej, niż zwykle. Niestety trudno jej było uniknąć przypadkowych otarć lub uderzeń, które sprawiały, że w jej oczach zbierały się łzy. W dodatku maść, którą przepisał jej doktor Collins, okropnie cuchniała i Latona nie miała pojęcia, jak uda jej się utrzymać swój rękawiczkowy problem w sekrecie.
Bo taki właśnie miała zamiar.
Latona z niecierpliwością czekała, aż przerwa obiadowa dobiegnie końca, ale po następnych dziesięciu minutach jej cierpliwość wyparowała jak kamfora. Gdy nareszcie rozpakowała swoje rzeczy, dokładnie schowała maść z rogu jednorożca i przygładziła włosy, których nie miała siły umyć od kilku dni, wrzuciła coś na siebie i szybkim krokiem pospieszyła do pokoju wspólnego.
Zanim jednak zdążyła wyłonić się zza rogu, usłyszała podniecone szepty Tracey i Dafne. Gdy dziewczęta nareszcie ją dostrzegły, stanęły dęba, a potem, jedna po drugiej rzuciły się jej w ramiona.
— Latona, na litość boską! — wrzasnęła Davies, odsuwając się od niej na odległość wyciągniętych ramion. Uśmiechały się szeroko, a w oczach lśniły im łzy. — Nie mogę uwierzyć, już wróciłaś!
— Tak się martwiliśmy... — westchnęła Dafne, przyciągając Latonę ku sobie. — Coś ty zrobiła? Myśmy tak się martwili, widzieliśmy tylko stado magomedyków, krzyczeli coś, że jakaś anomalia...
Latona ścisnęła ją mocniej i zamrugała, nie pozwalając łzom opuścić kącików jej oczu.
— Już, już, spokojnie — powiedziała łagodnie. — Na gacie Merlina, stęskniłam się za wami...
— Chodźcie, chłopaki muszą cię zobaczyć! — zawołała Tracey, szczerząc zęby, a potem, ku jej przerażeniu, chwyciła ją za rękę.
Tracey z pewnością poczuła, że zaciska swą dłoń na czymś zupełnie nieprzypominającym ludzkiej ręki i spojrzała w dół. Rękaw bluzy Latony podwinął się, ukazując matową rękawiczkę. Latona syknęła, gdy Davies mocniej ją ścisnęła, wytrzeszczając oczy na to, co zobaczyła.
— Jasna cholera, co to jest? — zapytała, patrząc na nią z przerażeniem. Ciepło rozlało się po całym jej ciele i poczuła, że się rumieni.
— O ja cię kręcę... — wydusiła Dafne.
Latona szybkim ruchem naciągnęła rękawy. Nie wiedziała, co powiedzieć. Odzyskała głos dopiero wówczas, gdy poczuła czuły dotyk na swoim ramieniu.
— Dobra, powiesz nam kiedy indziej — rzekła Tracey. Latona uśmiechnęła się, kiwając głową. — Dopiero wróciłaś, musimy się trochę tobą nacieszyć. Draco, Teo i Blaise padną, jak cię zobaczą!
Latona, Tracey i Dafne przemknęły przez pokój wspólny, gdzie kilka osób zatrzymało Latonę, aby przywitać ją i zapytać, jak się czuje. Istotnie, gdy Davies i Greengrass przekroczyły próg dormitorium Malfoya, Notta i Zabiniego i powiedziały parę słów, w środku coś zadudniło i huknęło, a potem, jak jeden mąż, ich trójka stanęła w drzwiach.
Latona jeszcze nigdy nie widziała ich tak uśmiechniętych i z pewnością nie przypuszczała, że któryś z nich zaleje się łzami. Oczywiście, miała rację, lecz gdy Teodor, który jako pierwszy się otrząsnął, rzucił się jej na szyję, wszystkie myśli wyleciały jej z głowy. Już po krótkiej chwili cała ich szóstka siedziała na łóżku Malfoya, Latona w środku, i dzieliła się informacjami o wydarzeniach z minionego tygodnia.
— Cholera cię wzięła, Warell! — krzyknął Blaise. — Ominęło cię pierwsze zadanie!
— To były smoki! Najprawdziwsze smoki! — powiedziała Tracey. — Reprezentanci musieli przejść obok nich i zdobyć złote jajo. Podobno zawiera jakąś wskazówkę do następnego zadania.
— A kto wygrał? — zapytała Latona, opierając się o ramię Malfoya, który bezwstydnie przewiesił rękę przez jej szyję.
Cisza, która nagle zaległa, odpowiedziała jej jasno.
— Nie przejmuj się, zrobiliśmy z nim, co trzeba — oznajmił dumnie Malfoy, a gdy Latona uniosła głowę, aby na niego spojrzeć, zawadiacko się uśmiechnął.
Gdy zobaczyła go po raz pierwszy, a ich oczy nareszcie się spotkały, Latona nagle ogłuchła, oślepła i straciła panowanie nad swoimi myślami, które powędrowały gdzieś hen, hen daleko, tam, gdzie jeszcze nigdy nie odważyły się zapuścić. Nienawidziła go tak, jak uwielbiała. Och, jak bardzo jej go brakowało...
Malfoy nie ściskał jej szczególnie długo, lecz jego intensywne spojrzenie oraz delikatny — widziany tak rzadko — uśmiech rekompensowały cały tydzień ich rozłąki.
— Co się stało, Latono? — zapytał w końcu Blaise. — Wiemy tylko to, co powiedział nam Snape. Dlaczego cała sala wejściowa była zmasakrowana? Pojedynkowaliście się?
Nie chciała im tego mówić. Ale przecież musiała. Na Merlina...
Latona wyjaśniła im pobieżnie, co tak właściwie się stało i dlaczego trafiła do szpitala. Ślizgoni nie ukrywali swojego podniecenia, słuchając jej historii. Kilka spraw chciała jednak zachować dla siebie, nie miała chyba w sobie tyle odwagi. Nie chciała sobie wyobrazić, co by to było, gdyby ktoś przypadkiem dowiedział się o jej problemach zdrowotnych. Istotę kłótni z Harrym również ominęła. Nie miała serca.
Lub brawury. Tak, to z pewnością jej brak sprawił, że nakarmiła swoich przyjaciół kolejną porcją kłamstw.
— Magiczne wybuchy w tym wieku są bardzo niebezpiecznie — mruknęła Dafne. — Całe szczęście, że nic ci nie jest.
— To dlatego ciągle bolała mnie głowa — oznajmiła Latona. — Przez stężenie magii. Czułam się jak stara babcia, która cierpi na migrenę, gdy zbiera się na burzę.
— Nadal nie wiem, co Potter miał z tym wszystkim wspólnego — powiedział Teodor, marszcząc brwi.
— To długa sprawa, zbyt długa, abym mogła ją spamiętać — przyznała Latona. — Nie chcę o tym rozmawiać.
— Wiesz, że możesz nam powiedzieć, prawda? — Tracey szturchnęła ją ramieniem. — Przecież nikomu nie powiemy, no nie?
Latona dałaby wiele, aby zwierzyć się im ze swych obaw, nie musząc jednocześnie zaprzepaszczać ich przyjaźni. Gdyby mogła cofnąć czas, nie popełniłaby tylu błędów, a już na pewno nie zaufałaby kilku nadętym Gryfonom.
— Wiem, Tracey — odrzekła, sprawnie ucinając temat.
Niecierpliwe spojrzenia Ślizgonów zdradziły ich zamiary. Latona czuła, jak ich wzrok wypala dziury w czarnym, matowym materiale jej rękawiczek.
— Ta piekielna magia wydostała się ze mnie przez ramiona. Są od tego czasu bardzo tkliwe, lekarz powiedział, że powinnam nosić rękawiczki, wiecie, żebym bardziej ich nie nadwyrężyła. Może już dość o mnie, co? Opowiadajcie, co się działo!
Latona, Tracey i Dafne opuściły dormitorium kilka chwil przed kolacją. Latona wiedziała, że powinna zabrać się za nadrabianie zaległości, ale była pewna, że nie zrobi wszystkiego w jeden wieczór, nawet jeśli wypiłaby kilka kaw. Krzątając się po swej sypialni, Latona natrafiła na najświeższe wydanie "Proroka Codziennego" leżące na biurku.
— Skeeter chyba nie spodobało się, że odmówiłaś jej wywiadu — powiedziała Dafne. — Przyprawiła ci kilka nowych łatek. Nie czytaj tego, jeśli nie chcesz popsuć sobie humoru.
Latona otworzyła gazetę na pierwszej stronie i przeczytała:
ELEKTRYZUJĄCE STARCIE MŁODYCH BOHATERÓW!
POTTER i WARELL pod opieką lekarzy!
Każdy bardzo dobrze zna Harry'ego Pottera oraz Latonę Warell, którzy zadebiutowali na ogólnokrajowej scenie ładne parę lat temu. Potter, nieśmiały i przystojny młodzieniec z blizną na czole. Warell, olśniewająco piękna dziewczyna o włosach czarnych jak noc. Kto by się spodziewał, że ich relacje, pomimo tylu wspólnych cech, są aż tak napięte?
W ubiegłą sobotę Latonę Warell przeniesiono do Kliniki Magicznych Chorób i Urazów Świętego Munga przez rozległe obrażenia, które miały zapewne charakter magiczny. Potter natomiast, w nieco lepszym stanie, wylądował w szkolnym szpitalu. Z wielu doniesień oraz zeznań naocznych świadków wynika, że ta dwójka nastolatków dorwała się sobie do gardeł! Dyrekcja oraz ordynatura nie chciała udzielić nam żadnych informacji.
"Od początku mu mówiłem, że lepiej się z nią nie zadawać" powiedział "Prorokowi Codziennemu" Seamus Finningan, kolega Harry'ego. "Warell to podstępna bestia, nie raz narobiła wokół siebie szumu".
Czy Latona Warell, córka znanych i szanowanych pracowników Ministerstwa Magii, chciała przeszkodzić najmłodszemu kandydatowi Turnieju Trójmagicznego w jego uczestnictwie? A może wszystkiemu winna jest niespełniona miłość?
Tego nie wie nikt, pewnie nawet sam Harry nie jest pewien, co się tam wydarzyło. Więcej informacji na ten temat znajdziecie na stronie szóstej oraz siódmej.
Artykuł przygotowała Rita Skeeter.
Latona przetarła twarz, opierając się o krzesło. Następny dzień zapowiadał się ciekawie.
I taki zresztą był. Już w drodze na śniadanie Latona poznała przedsmak tego, co czekało ją przez kilka następnych tygodni. Wychodząc z piwnic Hufflepuffu, natknęła się na grupkę Gryfonów i Krukonów z szóstego roku, którzy stali dokładnie miejscu, w którym wypalona była wielka, czarna dziura, a gdy tylko ją zobaczyli, zaczęli szeptać coś do siebie.
Latona pchnęła wielkie wrota i weszła do Wielkiej Sali. Zawrzało tam jak w ulu, kilka Gryfonów wstało, aby lepiej jej się przyjrzeć. Zobaczyła Seamusa Finningana i krew uderzyła jej do głowy. Gdzieś w tłumie Puchonów dostrzegła również Cedrika. Przypomniała sobie, jak razem uczestniczyli w mistrzostwach świata i gdzieś z tyłu głowy uderzyła ją myśl, że jego ojciec z pewnością uwierzył w to, co napisał "Prorok Codzienny".
Zresztą, tak samo jak cały Hogwart.
Ignorowanie tego całego zamieszania było bardzo pomocne w niezwracaniu uwagi na to, co działo się dookoła. Cała szkoła wiedziała już, że Latona Warell wróciła do Hogwartu i że nosi na rękach długie, czarne rękawiczki.
— Och, wielka szkoda — powiedział profesor Flitwick podczas lekcji zaklęć, gdy Latona wręczyła mu świstek ze zwolnieniem z wszelkich magicznych aktywności. — Będziesz miała sporo zaległości. Naprawdę nic nie jesteś w stanie wyczarować? — Latona pokręciła głową. — Cóż, jak mus, to mus.
Profesor McGonagall również nie była zadowolona z tego faktu, podobnie jak profesor Snape. Latona domyślała się jednak, że akurat oni mieliby do niej pretensje, nawet gdyby wyszła z tego całego zajścia bez szwanku.
— Panno Warell, na następną lekcję chcę zobaczyć wszystkie notatki z ubiegłego tygodnia w twoim zeszycie — powiedziała jej, kiedy wychodzili z klasy od transmutacji.
— Ale następna lekcja jest jutro!
— Tak, wiem o tym, Warell.
Latona zarzuciła torbę na ramię, pożegnała profesor McGonagall i wyszła z klasy. Tracey, Dafne, Draco, Teodor i Blaise, którzy objęli sobie za punkt honoru towarzyszenie jej na każdym kroku, włócząc się za nią jak psy obronne, natychmiast zgromili wzrokiem wszystkich, którzy patrzyli na nią dłużej, niż powinni. Latona nie miała im tego za złe, naprawdę, ale sądziła, że dałaby sobie radę samą.
Latona powiedziała, że idzie do łazienki. Skręciła w prawo na schodach i już miała wchodzić do łazienki, ale zapatrzyła się na lecące za oknem ptaki i... BUM! Wpadła na kogoś i wylądowałaby na podłodze, ale ktoś złapał ją silnie za ramiona dwie stopy nad ziemią (ból świeżo zasklepionych ran przetoczył się przez jej ciało).
— To ty!
To... to był Harry. Przez chwilę Latona zapomniała, co się między nimi wydarzyło i jej usta wykrzywiły się lekko w przyjaznym uśmiechu. Ich twarze dzieliło zaledwie parę centymetrów. Na korytarzu zapadła cisza. Gdy Potter zrozumiał, kogo trzymał w swoich objęciach, natychmiast ją puścił, sprawiając, że Latona wylądowała na ziemi, boleśnie rozbijając sobie pośladki. Zawartość jej torby rozsypała się na ziemi i widziała, jak niektórzy depczą po jej rzeczach, złowieszczo się uśmiechając.
Było aż tak źle?
Latona zwinnie dźwignęła się na nogi i otrzepała się z kurzu. Jego widok był jak nóż, powoli wbijający się gdzieś w okolice jej serca. Nie w nie samo. Latona już nigdy nie pozwoliłaby, aby Harry skrzywdził je jeszcze raz. Jeszcze tydzień temu umówiłaby się z nim na kubek gorącej czekolady i ściskając go, pogratulowałaby mu wygranej w pierwszym zadaniu.
Być może znów sprawiliby, że jedyną rzeczą, która byłaby w stanie ich rozdzielić, była przezroczysta tarcza.
Harry, Ron i Hermiona, majaczący gdzieś za nim, ruszyli do przodu. Potter boleśnie trącił ją ramieniem, mamrocząc pod nosem:
— Suka.
Latona wyprostowała się, biorąc głęboki, drżący oddech.
⁂
Następne dni Latona spędziła zatopiona w książkach i podręcznikach, starając się nadrobić to, co ominęło ją podczas jej nieobecności w Hogwarcie. Tracey i Dafne uparcie starały się jej przy tym pomóc i Latona była im za to niezwykle wdzięczna. Czas mknął nieubłaganie i nim się obejrzała, była już w drodze do gabinetu madame Pomfrey, aby odzyskać swą różdżkę — jej zwolnienie dobiegło końca.
— Nie pozabijaj wszystkich dookoła — powiedziała pani Pomfrey, podając jej różdżkę i lekko się uśmiechając. — Musisz uważać, pamiętasz, co stało się, gdy... NA LITOŚĆ BOSKĄ, WARELL!
W momencie, w którym dłoń Latony zacisnęła się na zdobionej rączce różdżki, z jej końca trysnęły złote iskry, które z hukiem przeleciały przez całe skrzydło szpitalne, zrywając wszystkie zasłony. Latona wrzasnęła i rzuciła różdżkę w kąt, przylegając do ramienia Pomfrey.
— Przepraszam! Naprawdę przepraszam!
Pomfrey bez słowa wpatrzyła się w bałagan przed nimi, a potem westchnęła i odwróciła głowę, aby spojrzeć na Latonę, która spodziewała się wszystkiego, ale bynajmniej nie tego.
— Chyba wyrobię ci u mnie złotą kartę pacjenta na ten rok, Warell, bo coś tak czuję, że będziemy się widywać przynajmniej raz w tygodniu.
Latona zrobiła kilka kroków i bardzo ostrożnie ponownie chwyciła swoją różdżkę. Serce kołatało jej w piersi jak szalone. Przez chwilę miała wrażenie, że w jej wnętrzu ponownie zbiera się niewytłumaczalnie silna energia, tylko po to, aby wybuchnąć, przerabiając jej różdżkę na drzazgi... Na szczęście nic takiego się nie stało.
— Co to było?
— Nie czarowałaś przez tydzień. Nazbierało się w tobie za dużo magii, Warell.
— Przecież w wakacje nie używam magii o wiele dłużej!
— Warell — powiedziała pani Pomfrey, a minę miała co najmniej taką, jakby na twarzy Latony nagle wyrósł wielki pryszcz. — Nie wiem, co ci jest. Skąd mam to wiedzieć? Jestem zwykłą, szkolną pielęgniarką. Jeśli w szpitalu nie odpowiedzieli na twoje pytania, ja tym bardziej nie będę w stanie. Musisz cierpliwie czekać na wyniki lekarza i stosować się do jego zaleceń.
Latona zawahała się przez moment, ale później kiwnęła głową, pożegnała Pomfrey i wyszła ze skrzydła szpitalnego. Czekająca na nią Tracey uśmiechnęła się, pytając:
— Bez różdżki jak bez ręki, co? Chodź, idziemy na kolację. Musisz spróbować nowego francuskiego ciasta, skrzaty wytrzasnęły skądś mnóstwo zagranicznych przepisów!