
Nagłe zadanie
Na dworze robiło się coraz zimniej, aż w końcu przyszedł grudzień i zasypał Hogwart grubą warstwą śniegu. Gdy Ślizgoni obudzili się pewnego sobotniego poranka i zobaczyli, że okna w Wielkiej Sali oblepione były białym puchem, nie mówili zbyt wiele, tylko pobiegli szybko do swoich sypialni, poubierali się w grube płaszcze i zimowe buty, owinęli się szczelnie szalikami i wybiegli na dwór.
— Orient, Greengrass! — usłyszała Latona, gdy zbierała śnieg z najbliższej barierki.
Latona odwróciła gwałtownie głowę i zobaczyła, jak wielka śnieżka trafia Dafne prosto w twarz. Jej pisk zmieszał się z donośnym śmiechem pozostałych Ślizgonów. Blaise otrzepał rękawiczki, patrząc dumnie na Dafne, która wygrzebywała sobie śnieg zza kołnierza.
— Masz przesrane, Zabini — warknęła Dafne. Tusz do rzęs spływał jej ciurkiem po policzku. Latona nie mogła się powstrzymać i wybuchnęła śmiechem. — A ty co się szczerzysz, co? Żryjcie śnieg, oboje!
Latona i Blaise nie zdążyli uniknąć wielkich lodowatych brył i obydwoje oberwali w brzuch. Po jakimś czasie żadne z nich nie wiedziało, kto dostał od kogo. Ich niewinna bitwa na śnieżki skończyła się wówczas, gdy zdarzyło się coś, czego nikt się nie spodziewał.
Latona chowała się właśnie przed Draconem i Teodorem, na których przez przypadek wpadła i wepchnęła ich w ogromną zaspę, którą zrobił Hagrid, gdy odśnieżał drogę na dziedziniec. Poruszała się zwinnie jak kot, nie dając się złapać. Nie spodziewała się jednak, że Malfoy i Nott rozdzielą się i otoczą ją, trzymając po kilka śnieżek w dłoniach.
— Na nią, Nott!
Latona w ostatniej chwili zobaczyła, jak chłopcy wyłaniają się po obydwu stronach fontanny. Osłaniając się rękami, zaczęła biec w stronę Tracey i Dafne, które okładały właśnie Zabiniego śniegiem, ale, całkowicie niespodziewanie, poczuła szarpnięcie za kaptur i w następnej chwili runęła na ziemie, a Teodor i Draco razem z nią.
— Nie no, nie bądźcie tacy... — stęknęła Latona, gdy Nott i Malfoy uśmiechnęli się okropnie, unosząc ręce pełne śniegu do góry.
Ale było już za późno. Ślizgoni zarzucili Latonę śniegiem, sprawiając, że dostał się do każdego zakamarka jej ciała. Piszcząc i wierzgając, starała się jakoś ich od siebie odepchnąć... aż tu nagle obydwoje wrzasnęli i dźwięk głuchego uderzenia rozległ się na całym dziedzińcu. Latona, morka i zziębnięta, otrzepawszy twarz z resztek śniegu, uniosła głowę i zobaczyła, że Malfoy i Nott leżą po jej przeciwnych stronach w półmetrowych zaspach.
Swąd palonej bawełny zaswędział ją w nos.
— Na brodę Merlina, chłopaki! — wrzasnęła Latona, zrywając się do biegu.
Latona pomogła im wstać, a serce waliło jej jak oszalałe. Co się stało? Wyglądało to na to, że coś odrzuciło ich od niej z niewytłumaczalną siłą. Draco i Teodor, krzywiąc się, jakoś wygrzebali się ze śniegu i posłali jej oskarżycielskie spojrzenie.
— Nic wam nie jest? — zapytała ze strachem Latona.
— Umowa była jasna, żadnej magii! — oburzył się Teodor. — Nie znasz się na zabawie, czy jak?
— Ale ja przecież... o nie.
Dopiero teraz zauważyła, co stało się z jej grubymi, różowymi rękawiczkami zimowymi. Czubków palców nawet nie było. W powietrzu unosił się paskudny zapach palonego materiału... coś wypaliło dziury w jej rękawiczkach i wystrzeliło Ślizgonów kilka stóp do tyłu. Latona poczuła się tak, jakby cierpiała na gorączkę i dreszcze na raz.
— No nie... — jęknęła. Teodor i Draco spojrzeli na nią ze zdziwieniem. — Tak bardzo was przepraszam... To moja wina. Skutki magicznego wybuchu są chyba poważniejsze, niż myślałam.
Przyszli Dafne, Tracey i Blaise.
— Co się stało? — zapytał Zabini. — Słyszeliśmy tylko jakieś wrzaski.
— Ta wiedźma — Malfoy pretensjonalnie wskazał na Latonę podbródkiem — chciała nam połamać karki!
— Co? Latono, o co chodzi?
Ale Latona nadal wpatrywała się w swoje dłonie i nie mogła oderwać od nich wzroku. Czuła wielką ołowianą kulę wpadającą do jej żołądka... Nigdy nie przypuszczała, że coś podobnego może się zdarzyć. Otulając się szczelnie płaszczem, Latona spojrzała na swoich przyjaciół i powiedziała:
— Chyba... chyba wystrzeliłam ich niechcący w powietrze.
— Przecież zostawiłaś różdżkę w dormitorium! — żachnęła się Dafne.
— Wiem. Wiem o tym, Greengrass.
— Hej, nic się nie stało — powiedział jej Draco, gdy przemoczeni do suchej nitki wracali do pokoju wspólnego Slytherinu. Do tego czasu Latona siedziała cicho, pochłonięta własnymi myślami.
— To wymyka się spod kontroli — wymamrotała. Nott, który szedł obok niej, poklepał ją z wyrozumiałością po ramieniu. — Nikt mi nie powiedział, że jak będę nieostrożna, powybijam wszystkich dookoła!
— Stać! — rozległ się za nimi głos.
Profesor Snape wychodził właśnie ze swojej klasy i musiał słyszeć ich wcześniejszą rozmowę. Jeszcze tego brakowało, przeszło Latonie przez myśl, gdy Snape obdarzył ją martwym spojrzeniem.
— Jak wy, u licha, wyglądacie? — warknął. — Ile wy macie lat? Śniegu nie widzieliście na oczy? Natychmiast to pokoi, ale to już! Ty, Warell, zostań — dodał, gdy Latona już się odwróciła.
— Tak? — zapytała, gdy Ślizgoni, mówiąc jej, że zobaczą się później, zniknęli w następnym korytarzu.
— Dlaczego miałabyś kogoś powybijać, Warell? — Snape okrążył ją i zatrzymał się tak blisko niej, że Latona musiała podnieść głowę, aby spojrzeć mu w oczy. Latona, powstrzymując się od westchnięcia, odparła:
— To... nic takiego, proszę pana.
— Doprawdy? Twierdzisz, że to — wskazał na jej podziurawione rękawiczki — oraz krzyki Malfoya to "nic takiego"?
Dlaczego Snape tak bardzo się jej czepiał? Jak wcześniej nie mógł zdzierżyć jej obecności, teraz gdy tylko miał okazję, kąsał ją złośliwymi uwagami lub sprytnie próbował dowiedzieć się nieco więcej o tym, co chowała pod rękawiczkami. Latona nie była głupia i starała się jak najszybciej zejść z tego tematu, jeśli się pojawiał. Snape był jednak na to przygotowany i zadawał pytania tak, aby, tak czy siak, musiała na nie odpowiedzieć.
— A więc? — powiedział. — Co masz na swoją obronę?
Latona uniosła głowę, przygryzła wargę. Nie wiedziała, co powiedzieć, aby nie wplątać się w jeszcze większe tarapaty.
— Skutki uboczne magicznego wybuchu — odparła spokojnie.
— Skoro wiesz, czym grozi przebywanie z tobą, dlaczego wciąż narażasz swoich kolegów na niebezpieczeństwo?
Te słowa sprawiły, że przez ciało Latony przebiegł dreszcz.
— Nie jestem niebezpieczna — powiedziała sucho Latona. — O co panu chodzi, panie profesorze? Mści się pan, że nie było mnie przez tydzień na eliksirach? Proszę bardzo, może mnie pan otruć na najbliższej lekcji!
Snape nie spodziewał się z pewnością takiej odpowiedzi, ponieważ zdziwienie, które pojawiło się na jego twarzy, trwało o wiele za długo. Snape zrobił taką minę, jakby Latona zamieniła się nagle w obślizgłego pająka. Coś, Latona nie miała pojęcia, co, cisnęło mu się na usta; Snape obrzucił ją złowieszczym spojrzeniem i dramatycznie zamachnąwszy swoją szatą, poszedł w kierunku Wielkiej Sali.
Latona skręciła na klatkę schodową prowadzącą do lochów, przeszła przez dziurę w ścianie i weszła do pokoju wspólnego. Im bliżej było do świąt Bożego Narodzenia, tym salon Slytherinu coraz bardziej nabierał barw, bo młodsi Ślizgoni zaczęli dekorować kominek własnoręcznie wykonanymi łańcuchami z kolorowego papieru, a ci starsi starali się o to, aby nigdzie nie brakowało zapalonych świec.
— Hej, Warell — usłyszała Latona. Natychmiast wsadziła ręce do kieszeni przemoczonego płaszcza.
To była Pansy Parkinson. Latona nie pamiętała, kiedy ostatni raz z nią rozmawiała. Na całe szczęście ich dormitorium było tak duże, że mogły mijać się bez słowa i nie wchodziły sobie w drogę. Parkinson przestała się ostatnio wychylać, straciła swój niewyparzony język i, co najdziwniejsze, nie starała się desperacko zwrócić na siebie uwagi Malfoya.
— Tak?
— Jakiś knypek z Beauxbattons prosił, by ci to przekazać — powiedziała Pansy, wręczając jej zwinięty skrawek pergaminu.
— Dzięki — odparła Latona.
— Nie ma sprawy.
Pergamin wyglądał jak krótka notka. Latona rozwinęła go i natychmiast uśmiechnęła się na widok znajomego pisma.
Latono!
Tak długo cię nie widziałem! Słyszałem, co się stało i muszę jak najszybciej się z tobą zobaczyć! Nie mogłem cię odszukać na korytarzach, więc pomyślałem, że ten list załatwi sprawę.
Spotkajmy się za tydzień o szóstej wieczorem na wieży astronomicznej. Nie dam rady wcześniej, mam mnóstwo wypracowań do napisania, wybacz mi. Odpisz prędko.
Christopher.
Na usta Latony wpełzł rozczulający uśmiech. Zdążyła już zapomnieć, jak bardzo lubiła Callanté. Niezwłocznie napisała na odwrocie kartki, że z chęcią się z nim zobaczy i popędziła do sowiarni, aby ją wysłać.
⁂
Od czasu jej powrotu do Hogwartu wszyscy zachowywali się tak, jakby Latona była co najmniej boginem, potworem, na którego można niespodziewanie się natknąć i który przybierał formę najróżniejszych koszmarów. Latonę jednak nie obchodziły żadne plotki, złośliwe szepty i wyzwiska, które pojawiały się tam, gdzie tylko była. To głupie, ale sam fakt, że była na językach całej szkoły napawał ją dumą, jak to miała kiedyś w zwyczaju.
Latona najgorzej znosiła te lekcje, które dzielili z Gryfonami. Czuła na sobie ich spojrzenia, gdy tylko chwytała różdżkę, mówiła, albo śmiała się z Dafne i Tracey. Harry, Ron i Hermiona byli najokropniejsi i Latona była pewna, że to oni rozpowiedzieli całej szkole te dziesiątki wyssanych z palca historii na jej temat.
Było to jednak nic w porównaniu z lekcjami eliksirów, wróżbiarstwa i opieki nad magicznymi stworzeniami. Snape, Trelawney oraz Hagrid starli się tacy złośliwi, nachalni oraz wścibscy, że Latona miała ochotę wstać, zabrać swoje rzeczy i wyjść z ich klas, trzaskając drzwiami, a w przypadku opieki klatką ze sklątkami.
— A więc moje trzecie oko mnie nie zmyliło — westchnęła przejętym tonem profesor Trelawney na pewnej lekcji wróżbiarstwa, gdy ich zadaniem było rozszyfrowanie znaczenia położenia Plutona. Gdy Latona podniosła głowę, aby na nią spojrzeć, zorientowała się, że patrzy właśnie na nią. — To ty jesteś mocą, która kłębi się w zamku. Może umówiłybyśmy się na czytanie z fusów, moja droga? Z chęcią poprowadzę cię w twą ostatnią drogę.
Ktoś z końca sali zaśmiał się pogardliwie, ale reszta klasy siedziała cicho niczym kościelna mysz. Latona odwróciła się. To Harry i Ron rechotali, rzucając jej ukradkowe spojrzenia.
— Daj mi słowo, a obskoczą taki łomot, jaki im się w głowie nie mieści — szepnął jej Malfoy. Na jego twarzy malowała się żywa nienawiść. Siniak na nodze, o którego przypadkowo go przyprawiła podczas ich zabawy na dziedzińcu, był już prawie niewidoczny.
— Nie, dziękuję — odburknęła Latona, posyłając Trelawney znudzone spojrzenie.
Nadszedł weekend, a wraz z nim długo wyczekiwane spotkanie z Christopherem. Latona ubrała się w długi, szary płaszcz i owinęła się srebrno zielonym szalikiem z godłem Slytherinu i wyszła z pokoju wspólnego kilka chwil przed szóstą. Nie wiedziała, czego się spodziewać. Obecność Christophera wkładała na jej nos ogromne, różowe okulary, które sprawiały, że świata poza nim nie widziała, chociaż Latona nie za bardzo zdawała sobie z tego sprawę. Gdy Christopher pojawiał się w pobliżu, jej myśli wędrowały tylko w jego kierunku.
Wieża astronomiczna była najwyższa w Hogwarcie i stała bezpośrednio nad frontowymi wrotami zamku. Widok na rozgwieżdżone niebo był wręcz niesamowity. Latona oparła się o metalowe barierki i wpatrzyła się w setki gwiazd, które jej wyobraźnia natychmiast połączyła w przeróżne kształty.
Gdzieś w Hogsmeade zawył pies.
— A więc przyszłaś!
Na dźwięk głosu Christophera Latona gwałtownie odwróciła głowę. Chłopak wspinał się właśnie na ostatni schodek wiodący na wieżę. Latona nie mogła się powstrzymać — zaśmiała się w głos i natychmiast stanęła naprzeciw niemu, szeroko się uśmiechając.
Gdyby wiedziała o wszystkim wcześniej, może nic by się nie stało.
— Latono, jak to dobrze cię widzieć — powiedział Christopher, patrząc na nią z dobrocią. Błysk.
Tak bardzo tęskniła za tym uczuciem... Przyjemny skurcz w żołądku, zawrót głowy i stan błogiego odprężenia... To tak, jakby Christopher rzucał na nią urok, gdy tylko z nią rozmawiał.
— Tęskniłam za tobą.
— Och, ja za tobą też — odparł. — Co się stało? Nie wierzę niczemu, co wyszło spod pióra Rity Skeeter. Czy w każdym wydawnictwie w tym kraju oddaje się do druku takie bzdury?
— Teraz wszystko dobrze — powiedziała Latona. — Miałam małe problemy ze zdrowiem, to nic wielkiego.
Pomimo przemożnej chęci opowiedzenia mu o wszystkim, nawet o tym, jak przewróciła się, potykając się o kroplówkę w środku nocy, Latona zacisnęła zęby i nie powiedziała nic więcej. To byłoby ryzykowne, niebezpieczne i po prostu głupie. Christopher spojrzał na nią z dobrocią, a potem zaproponował, aby przeszli się po zamku, bo na dworze robiło się już coraz chłodniej.
Rozmawiając o tym, jak jeden z jego kolegów podrzucił ostatnio żywą żabę do torby Zorce Bogdanow, uczennicy z Durmstrangu, którą Latona poznała, gdy Bułgarzy i Francuzi po raz pierwszy przyjechali do Hogwartu, Latona i Christopher odwiedzili sowiarnię, aby nakarmić sowy, a potem przeszli się wzdłuż szkolnych korytarzy.
— Aż tak ci zimno, że założyłaś rękawiczki? — zapytał, rzucając jej troskliwe spojrzenie. — Rzucić na ciebie zaklęcie rozgrzewające?
— Och, nie, nie trzeba, dziękuję — odparła Latona i niewinnie się uśmiechnęła. Chwilę później powiedziała, chcąc zmienić temat: — Zimy w Hogwarcie są przepiękne, wiesz? Poczekaj, aż Hagrid przytaszczy choinkę, to dopiero będzie cud!
— Jak myślisz, będziemy mogli odwiedzić Hogsmeade przed świętami? No wiesz, każdy będzie chciał wyglądać pięknie na... na uczcie, rzecz jasna. Tak, na uczcie. Latono, czy nauczyciele powiedzieli wam już o tym?
— O czym? — zapytała Latona, marszcząc brwi.
Christopher uśmiechnął się szeroko i poklepał ją czule po ramieniu, mówiąc:
— Dowiesz się w swoim czasie. — Spojrzał na zegarek. — Robi się późno. Powinniśmy wracać.
— Już? — zdziwiła się Latona. — Przecież dopiero co się spotkaliśmy. Chodź, zahaczymy o Wielką Salę, może skrzaty już ją udekorowały.
— Naprawdę muszę już iść — powiedział Christopher i uśmiechnął się pokrzepiająco. — Mam jutro wejściówkę z transmutacji, muszę się jeszcze trochę pouczyć. No, dalej, odprowadzę się.
Latona kiwnęła głową. Pożegnali się, będąc blisko salonu Ślizgonów. Christopher ma cudowne perfumy, pomyślała Latona, gdy ten rozkoszny zapach unosił się jeszcze w powietrzu, gdy on skręcił na klatkę schodową i zniknął jej z oczu.
⁂
W poniedziałek stało się jasne, o czym mówił Christopher sobotniego wieczora. Lekcja transmutacji właśnie dobiegała końca i Latona opierała się wygodnie o ramię Tracey, która przepisywała ostatnie zdania tematu pracy domowej. To był naprawdę męczący dzień. Najpierw musieli zagonić sklątki tylnowybuchowe do klatek, choć okazało się, że stworzenia wcale tego nie chciały i nie mają najmniejszego zamiaru zapaść w sen zimowy, na co wszyscy mieli wielką nadzieję, potem dwie godziny ćwiczyli zaklęcia, a przed chwilą skończyli zamieniać perliczkę nadmorską w świnkę morską.
Poirytowany głos profesor McGonagall rozbudził Latonę, która usiadła prosto i zamieniła się w słuch. Potter i Weasley natychmiast przestali bawić się sztucznymi różdżkami i zaczęli zbierać to, co z nich zostało.
— Skoro wszyscy postanowili zachowywać się stosownie do swojego wieku — zagrzmiała, przechodząc się po klasie — mam wam coś do powiedzenia. Zbliża się Bal Bożonarodzeniowy, tradycyjna część Turnieju Trójmagicznego, znakomita okazja, aby zacieśnić więzi pomiędzy wami oraz kolegami z zagranicznych szkół. Chociaż jest to szansa, abyście pozwolili sobie na chwilę... eee... luzu, nie oznacza to, że macie zamienić się w bandę rozwścieczonych szympansów i łamać szkolne zasady. Wy i wasi partnerzy do tańca macie zachować pełną klasę i z dumą reprezentować Hogwart!
Profesor McGonagall wyglądała na taką, której żelazne maniery nie często pozwalały wymawiać słowo "luz". Latona spojrzała ochoczo na Tracey i od razu się pokapowała — to dlatego musieli zabrać ze sobą odświętne szaty!
Latona musiała przyznać, że jej życie stało się o wiele prostsze, odkąd wszyscy dowiedzieli się o balu. Uczniowie byli teraz zajęci plotkowaniem o przyszłych partnerach i strojach, które chcieli założyć bardziej niż o tym, jak Latona zdemolowała salę wejściową. Na dodatek Hagrid powiedział im, że powinni zrezygnować z bezpośredniego kontaktu ze sklątkami, więc nikt nie musiał się martwić, że zostanie pokiereszowany kilka godzin przed tym ważnym wieczorem.
— Nie wierzę! — fuknęła Latona, gdy wieczorem odrabiała lekcje. Nadal ćwiczyła zaklęcie przywołujące, które uparcie wmawiało jej, że skupia się niewystarczająco, aby zasłużyć na jego skuteczne działanie. Tak, jak każe inne zaklęcie, które ostatnimi czasy starała się rzucić. — Przecież robię wszystko dobrze!
— Może masz zepsutą różdżkę — rzuciła Tracey, czytając na swym łóżku książkę o wiedźminie, którą Latona pożyczyła jej kilka tygodni temu. — Albo zdejmij te rękawiczki, będzie ci lepiej.
Latona rozejrzała się. Były w dormitorium tylko we dwie.
— Nie ma mowy. A moja różdżka jest cała.
Nagle Latona zdała sobie sprawę, że czarne, pozaszywane przez nią nieudolnie rękawiczki zupełnie nie pasują do eleganckiej sukni, którą miała założyć na bal.
W tym momencie do pokoju wpadła Dafne. Była cała czerwona, a w dłoni, oprócz dużej czekolady, trzymała piękną, czerwoną różę obwiązaną sprężystą wstążeczką.
— Na brodę Merlina! — krzyknęła, a potem podskoczyła radośnie i obróciła się, szeroko się uśmiechając. Latona i Tracey spojrzały najpierw na siebie, a potem na Dafne, która nadal podskakiwała i szczerzyła zęby w szerokim uśmiechu. — Blaise zaprosił mnie na bal!