Lesser Evil || Harry Potter fanfiction

Harry Potter - J. K. Rowling
F/M
Gen
G
Lesser Evil || Harry Potter fanfiction
Summary
Latona wiedziała, że ciąży na niej duża odpowiedzialność za dalsze losy swojej rodziny, od kiedy nauczyła się odróżniać jeden koniec różdżki od drugiego. Przeszła do historii, to fakt, a historia kocha się powtarzać.Gdy Czarny Pan odradza się na jej oczach, wszystkie intrygi wychodzą na jaw. Latona, która niedawno zdała sobie sprawę ze swojej choroby, przekonuje się, że nie każdy musi być tym, za kogo się podaje, wrogowie czasem okazują się przyjaciółmi, a niewinne zawiniątko, które znalazła przy koszu na śmieci, może raz na zawsze zmienić bieg wydarzeń.❝Chciałem ją zabić... Tak, to byłby ogromny błąd. Musisz wybaczyć moją ówczesna samolubność, Latono.❞.❗postać ewoluuje❗❗slowburn alert❗❗Niektóre zdania lub sceny są wyrwane z kontekstu, ale warto zwracać na nie uwagę ❗
All Chapters Forward

Młodzieniec z biblioteki

W następny poniedziałek wrogość Puchonów wobec Gryfonów czuć było z kilometra. Każdy bardzo dobrze wiedział, że Hufflepuff od zawsze stał w cieniu pozostałych trzech domów, a uczestnictwo Cedrika Digorry'ego i jego potencjalna wygrana mogła przynieść mu sławę i rozgłos. Kiedy po szkole rozeszła się wiadomość, że Harry Potter został oficjalnym uczestnikiem Turnieju Trójmagicznego, domyślano się, że ten rok będzie bardzo ciekawy.

Latona odniosła wrażenie, że od kiedy ostatni raz z nim rozmawiała, jego obecność towarzyszyła jej na każdym kroku. Najpierw profesor Moody pochwalił ich za ich wyczyny na lekcji obrony, kiedy rzucał na nich zaklęcie Imperiusa, potem profesor Karkarow tak zareagował na ich widok, jakby zobaczył ducha, następnie widzieli się na błoniach, a teraz Potter został kolejnym reprezentantem Hogwartu i Latona wiedziała, że będzie o nim słyszeć przynajmniej kilka razy dziennie. Miała go dość.

Kiedy rozbrzmiał dzwon obwieszczający początek kolejnej lekcji w poniedziałek po południu, Latona, Tracey i Dafne udały się w kierunku chatki Hagrida na lekcję opieki nad magicznymi stworzeniami. Wcale nie zdziwiły się, słysząc drwiący śmiech Malfoya.

Potter. Znowu. Latona zmarszczyła brwi.

Harry wraz z innymi Gryfonami z czwartej klasy przyszedł właśnie na lekcję. Latona zobaczyła go pierwszy raz od czasu ogłoszenia wyników i tak naprawdę nadal nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Wiedziała natomiast to, że musiała jak najszybciej przekazać mu informację o Syriuszu, które uzyskała od swojego ojca.

— Ooo, zobaczcie, nasz reprezentant — powiedział głośno Malfoy, gdy tylko znalazł się dostatecznie blisko Harry'ego. — Macie kartki i długopisy? Może Potter zdecyduje się na rozdawanie autografów? Śpiesz się, bo wkrótce może cię zabraknąć wśród nas. W końcu połowę uczestników Turnieju Trójmagicznego spotkała śmierć.

Crabbe, Goyle i Pansy zarechotali usłużnie. Latona, słysząc jej sztuczny śmiech, odwróciła się do Tracey i udała, że wymiotuje. Nie zapomniała, co stało się poprzedniego dnia. Nadal czuła się tak, jakby zaraz miała się rozchorować. Gdy tyko na nią patrzyła, coś dotykało ją do żywego.

Wtem przyszedł Hagrid i ku zgrozie wszystkich zaczął im wyjaśniać, że sklątki tylnowybuchowe zabijają się nawzajem z powodu nadmiaru energii, wobec czego odtąd zadaniem każdego ucznia będzie wyprowadzanie ich na spacer. Latona pomyślała, że gorzej już być nie może i wzdychając, posłusznie wzięła od gajowego smycz. Hagrid pokazał im, gdzie ją umocować i wkrótce cała klasa rozeszła się po trawniku. Sklątki wyglądały jak skrzyżowanie wielkich skorpionów z wydłużonymi krabami i każda z nich miała już po trzy stopy długości i nowy pancerz.

Latona zobaczyła Harry'ego i pomyślała, że to idealna okazja, aby mu powiedzieć, że Black był bezpieczny. Pociągnęła więc sklątkę w jego stronę. Stworzenie bardzo jej tego nie utrudniało, Latona miała nawet wrażenie, że się jej boi.

Harry nie wyglądał, jakby cieszył się z wyboru Czary Ognia. Gdy zobaczył zbliżającą się Latonę, nie uśmiechnął się.

— O Syriuszu nic nie wiadomo — szepnęła natychmiast, nachylając się ku niemu. Harry zrobił zdziwioną minę, jakby nie sądził, że Latona dotrzyma obietnicy po tym, co się między nimi wydarzyło. — Co się tak patrzysz, przecież powiedziałam, że zapytam.

— Eee, dzięki, Latono — powiedział.

Ni z tego, ni z owego sklątka Latony rzuciła się do przodu na sklątkę Harry'ego. Stworzenia szarpnęły nimi tak, że obydwoje wpadli na siebie, boleśnie zderzając się barkami i policzkami. Latona prędko oprzytomniała i zaczęła ciągnąć za smycz, niestety bezskutecznie. Sklątki zajadle skakały sobie do gardeł, wymachując żądłami na lewo i prawo. Zrobiło się z tego niezłe widowisko i kilka osób przystanęło, aby im się przyjrzeć.

— Odciągnij ją! — krzyknęła Latona, która ciągnąc, ryła nogami ziemię.

— Próbuję! — odwrzasnął Harry. —Hagridzie! Hagridzie, pomocy!

I wtedy skórzana smycz Latony pękła z trzaskiem, a ona wyleciała do tyłu. Poczuła, że zbiera się w niej złość. Jej sklątka skoczyła na drugą i rozległ się skowyt, trysnęła krew. Harry w ostatniej chwili puścił smycz. Stworzenia eksplodowały, rozrzucając swoje szczątki naokoło i wyrzucając ich kilka jardów do tyłu.

Wraz z Hagridem przybiegły Hermiona oraz Tracey, bo to właśnie one były najbliżej. Harry i Latona upadli na ziemię, boleśnie rozbijając sobie pośladki. Latona jęknęła, rozpaczliwie próbując podnieść się na nogi, umorusana trawą i ziemią. Serce waliło jej jak młotem.

— Nic wam nie jest, dzieciaki? — zapytał Hagrid. Głos mu drżał i Latona wiedziała dlaczego. Chociaż Hagrid dostał w tamtym roku doskonałą nauczkę, nie zamierzał uczyć się na błędach, jakimi było sprowadzenie na teren szkoły niebezpiecznych zwierząt i nauczanie o nich. — No, Harry, wstawaj, cholibka.

Tracey chwyciła Latonę pod ramię i pomogła jej wstać. Nagle, gdy Tracey na nią spojrzała, zdusiła w sobie krzyk, a potem cofnęła się kilka kroków do tyłu.

— Co? — zdziwiła się Latona. — Mam coś na twarzy?

— Och, Latono, przez chwilę myślałam... — Tracey wzięła głęboki oddech i powiedziała: — Myślałam, że oczy ci się świecą.

Latona poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy, a serce zabiło jej jak oszalałe.

— Przewidziało mi się — dodała szybko Tracey, widząc, że Latonie ze strachu zrobiło się niedobrze. — To pewnie słońce odbiło mi się od okularów, dzisiaj świeci wyjątkowo mocno.

Latona czuła się paskudnie do końca lekcji. Zmierzwiła sobie włosy, aby zasłonić oczy. Hagrid powiedział jej, aby wzięła kolejną smycz ze skrzyni i wyprowadziła następną czekającą na spacer sklątę. Latona była tak przejęta tym, co powiedziała jej Tracey, że w pewnej chwili nie zauważyła rosnącego przed nią drzewa i rąbnęła w nie środkiem czoła.

To nie było słońce, pomyślała, widząc burzowe chmury zasłaniające resztki błękitnego nieba.

Chociaż Latona mogła spodziewać się ponownej wizyty swojego ojca w Hogwarcie już niebawem i tak postanowiła powiadomić swoich rodziców o incydencie na lekcji opieki nad magicznymi stworzeniami, nawet jeśli nie miała podstaw, aby nie wierzyć Tracey.

Kolejne dni były dla Latony jednymi z najdziwniejszych, jakie dotąd przeżyła w Hogwarcie. Wszyscy uczniowie byli święcie przekonani, że Harry sam wrzucił swoje nazwisko do Czary Ognia i dyskutowali o tym tak często, jak było to tylko możliwe. Harry nie wyglądał, jakby specjalnie się z tego cieszył — na lekcji z profesorem Flitwickiem tak źle mu poszło przy zaklęciach przywołujących, że dostał dodatkową pracę domową — jako jedyny, pomijając Neville'a... oraz Latonę.

To było co najmniej niespodziewane. Latona od zawsze uwielbiała zaklęcia z Flitwickiem i każdy egzamin zdawała na najwyższą ocenę jako nieliczna z klasy. Ślizgoni uznali to za doskonały pretekst do podśmiewywania się z niej i wmawiali wszystkim dookoła, że to wszystko za sprawą jej niewątpliwie pradawnej mocy, dzięki której mogłaby zburzyć Hogwart pstryknięciem palca i że lepiej z nią nie zadzierać. Latona nakryła kiedyś na tym Malfoya i jego goryli. Stojąca przed nimi pierwszoroczna Krukonka miała w oczach łzy przerażenia i kiedy zobaczyła ją wychylającą się zza winkla, puściła się biegiem w kierunku wieży Ravenclawu.

Tego dnia Latona nie czuła, że w ogóle ma w sobie jakąkolwiek magię. Z jej różdżki — wiśnia, dwanaście i ćwierć cala, włókno ze smoczego serca, bardzo elastyczna — nie tryskały nawet najmniejsze iskry, nie wydobywała się żadna, najbledsza smuga świadcząca o jej staraniach.

— To naprawdę nie jest takie trudne — zapewnił ją Teodor swoim niskim, głębokim tonem. — Po prostu nie koncentrujesz się na tym tak, jak należy.

— Łatwo ci mówić, kiedy jesteś magnesem na gąbki do tablicy, kosze i lunaskopy — odburknęła Latona.

— Lepiej szybko wracaj do formy. Po południu mamy jeszcze dwie godziny eliksirów...

Kiedy wyszli z klasy, profesor Flitwick odprowadził ją bardzo zawiedzionym spojrzeniem. Latona nie chciała nawet myśleć o tym upokorzeniu (widziała, jak Hermiona Granger szepcze coś do Harry'ego, bardzo brzydko się na nią patrząc) i nim się obejrzała, jadła już drugie śniadanie w Wielkiej Sali, do której lada moment wpadli zdyszani Malfoy, Crabbe i Goyle z podejrzanie wypchanymi kieszeniami.

— Co wy znowu kombinujecie, co? — zapytał Blaise. — Chyba nie chcecie podrzucić Snape'owi łajnobomby pod biurko?

— Co ty gadasz, stary — zarechotał Malfoy, ciężko siadając przy stole. Przygładził zmierzwione włosy i powiedział: — Mamy dla was specjalną przesyłkę — dodał, a na jego twarzy rozciągnął się leniwy, drwiący uśmieszek.

Ślizgoni sięgnęli za pazuchy i wysypali na stół mnóstwo wielkich, okrągłych blaszek wymalowanych neonowymi kolorami. Latona wzięła jedną do ręki i musiała zatkać sobie usta dłonią, aby nie wybuchnąć śmiechem.

Wszystkie głosiły to samo hasło, wypisane jaskrawymi, czerwonymi literami, które odbijały się blaskiem od złotej zastawy:

Kibicuj CEDRIKOWI DIGGORY'EMU

PRAWDZIWEMU reprezentantowi Hogwartu!

Malfoy sięgnął jej przez ramię i przycisnął jej odznakę, a hasło znikło i pojawiło się nowe, tym razem wymalowane świecącymi zielonymi literami:

POTTER CUCHNIE

Jak można by się domyślać, tuż przed lekcją eliksirów z Gryfonami wielkie odznaki płonęły już jak neony w mrocznym podziemnym korytarzu na piersiach czwartoklasistów. Ślizgoni uznali to za bardzo zabawne i kiedy tylko Harry i Hermiona pojawili się przed lochem Snape'a, Malfoy zapytał głośno:

— Podoba ci się, Potter? To nie wszystko, zobacz!

Przycisnął swoją odznakę, która wtem zmieniła napis. Ślizgoni zawyli ze śmiechu. Latona, Dafne, Tracey i Blaise prawie się popłakali, a Pansy dolała tylko oliwy do ognia, wyciągając jeszcze jedną broszkę i podszedłszy ku Hermionie, powiedziała z zawadiackim uśmiechem:

— Chcesz jedną, Granger? Mamy ich całe mnóstwo, tylko mnie nie dotykaj, nie chcę upaprać się szlamem.

Latona natychmiast przestała się śmiać.

Nagle błysnęło, rozległy się krzyki. Latona gwałtownie odwróciła głowę i zobaczyła dwie strużki światła, które wypłynęła z różdżek Harry'ego i Draco, zderzyły się i odbiły pod różnymi kątami — promień Harry'ego ugodził Goyle'a w twarz, a promień Malfoya trafił Hermionę. Goyle wrzasnął i złapał się za nos, na którym wyrosły wielkie bąble; Hermiona, piszcząc z przerażenia, trzymała się za usta.

Pozostali umknęli bokiem. Latona nie miała pojęcia, co się właśnie stało, ale wtem przybył Snape i wśród Ślizgonów zawrzało: jeden przez drugiego rzucili się do wyjaśnień. Snape wycelował żółty palec w Malfoya:

— Ty mi to wyjaśnij.

— Potter mnie zaatakował...

— Rzuciliśmy się na siebie w tym samym czasie! — krzyknął Harry.

—... i ugodził Goyle'a, proszę spojrzeć!

Snape rzucił na niego okiem. Jego twarz pokryta była ropnymi bąblami i teraz jak ulał pasowałaby do atlasu trujących grzybów. Niewiele mówiąc, Snape wysłał go do skrzydła szpitalnego. Ron Weasley wrzasnął, że Hermiona też została trafiona i zmusił ją, aby pokazała mu swoje zęby. To, co zobaczyła Latona, nieco nią wstrząsnęło — jej przednie zęby, na co dzień i tak już większe od przeciętnych, rosły z zatrważającą prędkością.

— Nie widzę żadnej różnicy — rzekł chłodno Snape.

Latona prychnęła pod nosem, ale zobaczywszy, że w oczach Gryfonki zalśniły łzy, uśmiech spełzł jej z twarzy. Hermiona odwróciła się na pięcie i pobiegła korytarzem, znikając im z oczu.

To bardzo dobrze, że Harry i Ron zaczęli jednocześnie krzyczeć, bo być może do Snape'a dotarłoby odrobinę więcej, niż ogólny sens ich wrzasków, ale to i tak mu wystarczyło. Jadowicie słodkim tonem odjął Gryffindorowi pięćdziesiąt punktów, a chłopcom wlepił szlaban.

— A teraz marsz do klasy, bo jak nie, to zrobię wam pięciominutówkę z ostatniego miesiąca.

Snape słusznie zauważył, że minęło już sporo czasu, od kiedy powiedział im, że muszą znaleźć przepisy na antidota. Oznajmił, że mają je teraz uwarzyć, a pod koniec lekcji wybierze kogoś, żeby wypróbować ich skuteczność. W tym momencie spojrzenia Latony i Snape'a skrzyżowały się i choć Latona była pewna, że to nie będzie ona, dreszcz i tak przebiegł jej po plecach.

Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Do klasy wszedł mały Colin Creevey, ten sam, przez którego Latona i Harry zebrali rugi od profesora Lockharta dwa lata temu. Chłopiec powiedział, że pan Bagman przyjechał do szkoły i chce, aby wszyscy reprezentanci szkół stawili się na górę, by zrobiono im zdjęcia. Snape niechętnie wypuścił Harry'ego z klasy.

Kiedy wychodził, Potter przeszedł obok lasu twarzy z drwiącymi uśmiechami. Siedząca tuż przy wyjściu Latona podniosła głowę znad swojego parującego kociołka i napotkała zielone oczy Harry'ego. A było w nich coś, co tylko on mógł rozumieć. Rzuciwszy przelotne spojrzenie na jej przypinkę, prychnął pod nosem i wyszedł z klasy, zatrzaskując za sobą drzwi.

Kilka dni później Latona udała się do biblioteki z wypchaną po brzegi torbą pełną ksiąg, notesów i pergaminu. Pracy domowej mieli tyle, że nie sposób było zostawić wszystkiego na ostatnią chwilę, a jeśli Latona chciała w tym roku zdać z czymś więcej niż z "nędznym" z zielarstwa, musiała wziąć się do pracy. 

Latona zajęła jedno z biurek w dziale zaklęć i udała się do sekcji ksiąg poświęconej zielarstwu, aby znaleźć potrzebną jej encyklopedię. Kiedy wróciła na swoje miejsce, bardzo się jednak zdziwiła, a po chwili, kiedy zrozumiała, co się właśnie stało, pomyślała, że zaraz rozchoruje się ze złości.

Jej księgi, praca domowa, podręczniki i przybory szkolne — wszystko pływało w atramencie. Jakiś chłopak, niewiele starszy od niej, mamrocząc coś po francusku pod nosem, wycierał atrament własną szatą, rozglądając się ze strachem na boki, a kiedy spostrzegł kipiącą z wściekłości Latona, spanikował i odskoczył od stolika tak szybko, jak się przy nim pojawił.

— Ja nie chciałem! — krzyknął, żywo gestykulując dłońmi.

Chłopak miał około szesnastu lat i bardzo ładny, brytyjski akcent. Miał jasne, dokładnie ułożone włosy, czarne oczy i delikatną, podłużną twarz, a do tego był naprawdę przystojny. Latona poznała go. Był to chłopiec, który jako pierwszy wyskoczył z powozu akademii Beauxbatons i rozłożył złote, połyskujące schodki, kiedy wszyscy goście mieli przybyć do Hogwartu.

— I co żeś narobił! — krzyknęła Latona. Wiedziała, że pani Pince już ostrzyła na nią pazury. — Dlaczego krzątałeś mi się przy moich rzeczach?! Moje wypracowanie dla Sprout zniszczone! Notatki z eliksirów!

Latona rzuciła się w kierunku swojej torby, o mało nie trącając nieznajomego chłopaka. Na całe szczęście, kiedy sięgnęła ręką w głąb tornistra, utwierdziła się w przekonaniu, że jego wnętrze było suche i nietknięte. Jeszcze raz spojrzała na swoje umorusane rzeczy i odwróciła się do ucznia Beauxbatons.

— Ja naprawdę nie chciałem, proszę, wybacz mi — powiedział, a jego oczy zamigotały w świetle lamp i zachodzącego słońca.

I wtedy Latona poczuła to. Jak mogła się na niego gniewać? To był tylko wypadek, każdemu mogłoby się to przytrafić... Tak, powinna mu wybaczyć, musiała mu wybaczyć...

— Już dobrze, nic się nie stało — odrzekła Latona, ale nie poznała swojego głosu. Był taki spokojny, jakby w ogóle nie należał do niej...

— Jeszcze raz, naprawdę przepraszam. — Blondyn zrobił krok ku Latonie, nadal nie spuszczając z niej swojego wzroku. — Jestem Christopher Callanté — przedstawił się, wyciągając otwartą dłoń.

— Latona Warell, miło poznać — odparła Latona, ściskając jego rękę. Widząc, jak twarz Christophera nabiera barw, zaśmiała się dumnie. — No co? Nie patrz tak na mnie!

— Ja... — bąknął Christopher. — Po prostu niecodziennie wylewa się atrament osobie, która przełamała klątwę największego czarnoksiężnika w swoim kraju. — Latona wyszczerzyła zęby w uśmiechu. — Cóż, chyba musimy to posprzątać — dodał, odchrząknąwszy i sięgnął za pazuchę.

Christopher machnął różdżką i krzyknął:

— Chłoszczyść!

Rozlany atrament zniknął, lecz plamy, które pozostawił na książkach i wypracowaniu z zielarstwa pozostały. Widząc zrezygnowaną minę Latony, Christopher ponownie uniósł rękę i powiedział:

— Tergeo!

Atramentowe kleksy również wyparowały i Latona postanowiła zapamiętać nowe zaklęcie. Podziękowała Christopherowi i już po chwili i ona, i on wrócili do swoich zajęć.

 

Forward
Sign in to leave a review.