
Czwarty reprezentant
Słowa profesora Dumbledore'a spędzały sen z powiek Latony jeszcze przez bardzo długi czas. Czuła, że chciał powiedzieć jej więcej, ale z jakiegoś powodu nie mógł. Nie wiedziała, co znaczyło żadne z jego słów oraz spojrzeń, chociaż odnosiła wrażenie, że Dumbledore zdawał się myśleć, że Latona odczyta jego wskazówki i jak za sprawą magicznej różdżki powie to, czego on nie mógł... albo nie chciał.
Kilka godzin później Latona obudziła się i czuła, że bolą ją wszystkie kości. Po śniadaniu, na którym wszyscy poklepali Kasjusza Warringtona, jednego ze śmiałków, którzy wrzucili swoje nazwisko do Czary Ognia, po ramieniu, Latona, Tracey, Dafne, Draco, Teodor i Blaise wyszli na pokryte rosą błonia.
— Wiecie, co się wczoraj stało? — zapytała Latona i ziewnęła, wyciągając ramiona w górę. — Dumbledore osobiście zapytał się, jak się czuję. Rozumiecie to?
— To dlatego wziął cię "na słówko"? — parsknęła Dafne. — Ja nigdy nie rozmawiałam z Dumbledorem, ale wydaje mi się, że to stary wariat.
— Dumbledore jest szurnięty, ale to mądry człowiek — powiedziała Tracey, pucując swoje okulary o kawałek swetra. — Podobno Knot boi się, że będzie kiedyś chciał zająć jego urząd!
— Szanujący się czarodzieje nigdy nie zrobią z niego ministra — prychnął Teodor. Malfoy żywiołowo pokiwał głową. — Dumbledore najchętniej obsadziłby całe ministerstwo szlamami lub innymi dziwolągami, a nam, prawdziwym czarodziejom, kazałby zmieszać się z mugolami.
Teodor, Blaise, Draco i Dafne urodzili się w znanych i poważanych rodzinach i byli wychowywani w duchu idei czystej krwi, tak, jak ich wszyscy przodkowie. Greengrass miała jednak to do siebie, że nigdy nie wdawała się w dyskusje o mugolach i mugolakach, ale kiedyś w pierwszej klasie przyznała Latonie i Tracey, że mało ją to wszystko obchodzi. Teodor i Draco, wręcz przeciwnie — gorączkowo dyskutowali, jak by tu przeforsować ustawę o zakazie przyjmowania mugolaków do Hogwartu i gdyby mogli, sami by to zrobili.
Latona natomiast przysłuchiwała się i jednym, i drugim z uwagą. Nie obchodziło ją, w co kto wierzy, ani jakie ma poglądy. Cieszyła się, że spotkała przyjaciół, którzy akceptują ją taką, jaka jest i nie zamieniłaby ich na nikogo innego.
Ślizgoni zatrzymali się niedaleko Bijącej Wierzby i usiedli pod pobliskim drzewem. Latona znowu ziewnęła i zarzuciła nogi na kolana Malfoya, który obrzucił ją za to karcącym spojrzeniem.
— Ocho, patrzcie — powiedziała nagle Tracey, wskazując podbródkiem majaczącą przed nimi chatkę Hagrida. — To Potter, Weasley i Granger.
Harry, Ron Hermiona szli gęsiego po krętej, błotnistej ścieżce w kierunku ziemianki gajowego. Latona przypomniała sobie wtedy, jak kiedyś, w pierwszej klasie, przyszła tam, a Hagrid wręczył jej tajemniczy list zaadresowany do jej rodziców. Nie mogła się powstrzymać i przeczytała go, ale nic z tego nie rozumiała. List mówił coś o dwójce dzieci oraz o tym, że jakiś plan nadal był aktualny. Latona nigdy się nad tym nie zastanawiała, ale teraz przysięgła sobie w duchu, że kiedy wróci do domu, odnajdzie go i przeczyta ponownie.
Gryfoni też ich zauważyli, a kiedy jedno z nich wskazała na nich palcem, Ślizgoni wybuchnęli śmiechem.
— Och, te ślizgońskie bydło doprowadza mnie do szału — warknęła Hermiona. — Czy to nie przypadkiem twoja kochanica, Harry?
— Co? — zdziwił się Harry i wbił swoje spojrzenie w grupę Ślizgonów. — Latona? Gdzie?
— Nawet się nie zawahałeś, aby powiedzieć jej imię! — jęknęła Hermiona i poddańczo machnęła ręką. — Naprawdę nie wiem, co pożytecznego widzicie w tej dziewczynie.
— Syriusz też jest na nią wściekły, prawda, Harry? — zapytał Ron. — No wiesz, przez tą historyjkę, że niby ją napadł, czy coś takiego.
— Syriusz jest bezpieczny — odrzekł Harry, nadal wodząc wzrokiem po twarzach Ślizgonów — i musi się tylko lepiej ukrywać. Martwię się o niego, ale wiem, że sobie poradzi... Chyba masz rację, Hermiono. To Latona, poznałem ją po włosach. Tylko jej są takie długie i lśniące, i czarne, i...
Harry był szczęśliwy, że nikt nie mógł wyobrazić sobie tego, co on.
— Nie zapominaj, że ona się na nas obraziła — rzekła Hermiona. Doszli właśnie do drzwi chatki Hagrida. Harry natychmiast przestał się uśmiechać. — To świadczy o tym, że jest dziwna. Powiedziałam jej prawdę, a ona nadal ugania się za nimi jak pies.
⁂
Właśnie tego wieczoru Czara Ognia miała wyłonić trzech uczestników Turnieju Trójmagicznego. Odprowadzeni do Wielkiej Sali przez profesora Snape'a Ślizgoni zauważyli, że czarę przeniesiono. Stała teraz na stole nauczycielskim, przed pustym jeszcze krzesłem Dumbledore'a.
— Mam nadzieję, że to będzie Kasjusz — powiedział Draco, kiedy Latona, Tracey i Dafne usiadły naprzeciw niego. Latona przyjrzała mu się uważnie.
Latona i Kasjusz grali ze sobą w quidditcha, ale teraz Warrington nie wyglądał na tak pewnego siebie, jak na boisku. Siedział skulony wśród swoich kolegów z siódmej klasy i sprawiał wrażenie, że bardzo żałuje, że zgłosił się do Turnieju.
— No nie wiem — mruknął Blaise, który też się mu przyglądał. — Wygląda, jakby ktoś mu umarł.
Do Wielkiej Sali napłynęło tak wielu uczniów, że wydawało się, że ani jedna osoba już się w niej nie zmieści. Pomimo tego do środka weszła madame Maxime ze swoimi uczniami, którzy podążali za nią jak małe kaczuszki. Latona zobaczyła gdzieś Zorkę.
Uczta ciągnęła się dłużej niż zwykle, a przynajmniej tak im się wydawało. Być może to dlatego, że była to druga uczta w ciągu dwóch dni i nadzwyczajne potrawy nie sprawiały im takiej radości. Jak wszyscy inni, Latona niecierpliwiła się, wyciągała szyję, aby sprawdzić, czy dyrektorzy i przedstawiciele ministerstwa skończyli już jeść.
W końcu talerza zalśniły czystością i w sali wybuchły podniecone szepty. Dumbledore podniósł się z krzesła, sprawiając, że wyobrażenia wszystkich sięgnęły zenitu. Dyrektorzy pozostałych szkół wyglądali jednak, jakby to oni stresowali się najbardziej ze wszystkich, Ludo Bagman uśmiechał się i mrugał do niektórych uczniów, pana Croucha niewiele to chyba obchodziło, natomiast Alexander przyglądał się zaczarowanemu sklepieniu.
— Czara jest już prawie gotowa — rzekł Dumbledore. — Kiedy nazwiska reprezentantów zostaną ogłoszone, proszę, aby podeszli tutaj, przeszli wzdłuż stołu nauczycielskiego i weszli do komnaty obok — dodał, wskazując na drzwi za nauczycielami. — Dostaną tam dalsze instrukcje.
W tym momencie płomienie pełzające nad krawędzią Czary Ognia poczerwieniały. Buchnęły iskry i długi język ognia wypluł nadpalony kawałek pergaminu. Rozległy się zduszone okrzyki.
Dumbledore zręcznie pochwycił kawałek pergaminu i nachylił się, aby odczytać go w świetle płomieni.
— Reprezentantem Durmstrangu zostaje — czytał mocnym głosem — Wiktor Krum.
Latona pochyliła się nad stołem, aby zobaczyć, jak Krum wstaje ze swojego miejsca w akompaniamencie wrzasków, wiwatów i oklasków. Przemaszerował dumnie przez Wielką Salę i zniknął w bocznej komnacie.
Czara ponownie rozbłysła i Dumbledore złapał osmaloną kartkę w powietrzu.
— Reprezentantem Beauxbatons jest Fleur Delacour! — oznajmił.
Od stołu Krukonów wstała niesamowicie piękna dziewczyna o lśniących, złotych włosach. Pozostali uczniowie Beauxbatons wyglądali trochę na zawiedzionych, chociaż "zawiedzionych" to trochę zbyt łagodne określenie. Kilka dziewcząt zalało się łzami i szlochało sobie w ramiona.
Teraz Wielka Sala tak nabrzmiała napięciem, aż włosy stanęły dęba, bowiem miał zostać ogłoszony reprezentant Hogwartu.
I znowu płomienie zaczerwieniły się, i znowu buchnęły iskry, wystrzeliwując trzeci kawałek pergaminu.
— Reprezentantem Hogwartu — zawołał Dumbledore — jest Cedrik Diggory.
Latona wybuchnęła wrzaskiem, ale było to nic w porównaniu z hukiem, jaki zrobili uczniowie Hufflepuffu. Puchoni zerwali się na równe nogi i tak mocno wypchnęli Cedrika w kierunku stołu nauczycielskiego, że ten prawie się przewrócił. Nie przestając się uśmiechać, ruszył ku przylegającej komnacie. Wiwaty trwały tak długo, że dopiero po kilku minutach, gdy połowa uczniów straciła prawie głos, Dumbledore mógł ponownie przemówić.
— Cudownie — zakrzyknął, szczerze uradowany, kiedy wrzawa w końcu ucichła. — A więc mamy reprezentantów szkół. Jestem pewien, że mnie nie zawiedziecie i wszyscy uczestnicy spotkają się z waszym wspaniałomyślnym poparciem i aplauzem, a...
Ale urwał nagle, a po chwili dla wszystkich stało się jasne, co się stało. Płomienie w Czarze Ognia ponownie zabarwiły się czerwienią, a Dumbledore, chyba zupełnie odruchowo, wyciągnął rękę, łapiąc pergamin i wytrzeszczył oczy.
Zapadła cisza, którą Alexander Warell przerwał jako pierwszy. Zerwał się ze swojego miejsca i stanął u boku dyrektora, a mina stężała i jemu.
Dumbledore odchrząknął i przeczytał:
— Harry Potter.
W pierwszej chwili Latona pomyślała, że się przesłyszała, ale gdy dotarło do niej, że była w błędzie, odwróciła głowę w kierunku stołu Gryffindoru tak gwałtownie, że poczuła, jak strzela jej kark.
Nie było oklasków. Nie było słychać nic. Harry wyglądał, jakby zobaczył ducha, gdy Dumbledore wywołał go ponownie. Kiedy wstał, zachwiał się. Szum narastał, setki spojrzeń wbiło się w niego. Podszedłszy do Dumbledore'a, Harry spojrzał raz jeszcze na tłum w Wielkiej Sali i zniknął w bocznych drzwiach.
To, co zadziało się na sali po jego zniknięciu, można by było przyrównać do wielkiego ula pełnego rozwścieczonych pszczół. Puchoni wrzeszczeli coś do Gryfonów, Krukoni i Ślizgoni wyklinali i bluzgali między sobą i nawet trzecia, czwarta prośba Dumbledore'a o ciszę na nic się tu zdała. Machnął tylko ręką, rzekł krótkie "Dobranoc" i pobiegł wraz z profesor McGonagall, profesorem Snape'em, dyrektorami, Crouchem, Bagmanem i Alexandrem do bocznej komnaty.
Ślizgonów nie obchodziły już punkty i szlabany, kiedy wracali do pokoju wspólnego. Po prostu darli się, wykrzykując takie obelgi, których powstydziłby się nawet troll strzegący mostu i wiedźma z alei nokturnu. Czwartoklasiści byli wściekli i jedyną osobą, która nie odezwała się ani razu, była Latona. I Teodor.
— I MÓWIĘ WAM, ON TO ZROBIŁ SPECJALNIE! — ryknął Malfoy. Siedzieli pod kominkiem, grzejąc skostniałe ze złości kończyny. — TEN ŚMIEĆ ZAWSZE SIĘ WSZĘDZIE WPAKUJE, WSZEDŁBY PO USZY W ŁAJNO, GDYBY POWIEDZIELI MU, ŻE NAPISZĄ O NIM PRZEZ TO W GAZECIE!
— Jak on to, do cholery, zrobił?! — wrzasnęła Tracey. — Była linia wieku, Weasleyowie wylądowali w skrzydle szpitalnym, bo jak zrobili eliksir postarzający, to im brody wyrosły. To nie możliwe, że on wypił i mu wszystko jak po maśle poszło!
— To nie mógł być eliksir postarzający — odezwała się Latona, która z nerwów obgryzała paznokcie. — Potter jest od nich młodszy i gdyby komuś miało się to udać, to właśnie Weasleyom.
— A więc jak wytłumaczysz, że został wybrany DO TEGO DURNEGO TURNIEJU?!
— Nie wiem, Parkinson! — wrzasnęła Latona, waląc dłońmi o oparcie fotela. — Nie wiem tego tak samo, jak ty, jak Malfoy, jak Dumbledore i jak mój ojciec, który siedzi teraz w komnacie i zastanawia się, co zrobił nie tak!
Po tych słowach zaległo pełne napięcia milczenie. Latona spojrzała na zaczerwienioną twarz Pansy. Zerwała się z fotela i pobiegła do swojego dormitorium, z którego nie wyszła już aż do następnego dnia.
Była wściekła, chociaż nie do końca wiedziała, dlaczego. Poczuła ostry ból w czaszce, czuła też coś podobnego do gorącej, gęstej masy, która wlała się do jej żołądka i nieprzyjemnie ciążyła, a co najgorsze... jej oczy błysnęły złotem. Zobaczyła to, kiedy stanęła przed ozdobną szafą na ubrania i spojrzała w lustro. Jej oczy, niegdyś błękitne, teraz były złote jak miód i oświetlały jej twarz.
Latona ugryzła się w język, aby nie wrzasnąć. Złoty błysk rozświetlał mrok lochu. Rzuciła się biegiem do łazienki na korytarzu i zaryglowała się w jednej z kabin. Ból narastał. Oczy piekły, a miejsca, w których postawiła krok, w jednej chwili zaczęły jarzyć się pięknym, jasnym światłem.
Latona przeraziła się, a potem poczuła, że wszystko, co przed chwilą zjadła, lada moment zwymiotuje. Nie wiedziała co się dzieje, była przerażona. Chciała, aby to wszystko się już skończyło...
Głowa bolała, oczy piekły, ślady stóp błyszczały.
— Latona? Jesteś tutaj?