Lesser Evil || Harry Potter fanfiction

Harry Potter - J. K. Rowling
F/M
Gen
G
Lesser Evil || Harry Potter fanfiction
Summary
Latona wiedziała, że ciąży na niej duża odpowiedzialność za dalsze losy swojej rodziny, od kiedy nauczyła się odróżniać jeden koniec różdżki od drugiego. Przeszła do historii, to fakt, a historia kocha się powtarzać.Gdy Czarny Pan odradza się na jej oczach, wszystkie intrygi wychodzą na jaw. Latona, która niedawno zdała sobie sprawę ze swojej choroby, przekonuje się, że nie każdy musi być tym, za kogo się podaje, wrogowie czasem okazują się przyjaciółmi, a niewinne zawiniątko, które znalazła przy koszu na śmieci, może raz na zawsze zmienić bieg wydarzeń.❝Chciałem ją zabić... Tak, to byłby ogromny błąd. Musisz wybaczyć moją ówczesna samolubność, Latono.❞.❗postać ewoluuje❗❗slowburn alert❗❗Niektóre zdania lub sceny są wyrwane z kontekstu, ale warto zwracać na nie uwagę ❗
All Chapters Forward

Rozmowa z dyrektorem

Wszyscy wiedzieli, kim jest Wiktor Krum — najlepszy szukający na świecie, gwiazda tegorocznych mistrzostw świata w quidditchu — ale bynajmniej nikt nie przypuszczał, że był jeszcze uczniem. Latona nie jako jedyna przyglądała się mu się z uwagą, kiedy tuż za uczniami Durmstrangu szli przez salę wejściową, zmierzając do Wielkiej Sali. To Blaise jako jedyny z ich świty nie mógł się powstrzymać i wyciągał szyję, aby lepiej mu się przyjrzeć.

— Nie mogę, to jest KRUM! — Blaise wydał z siebie coś pomiędzy szeptem, a krzykiem.

— Nie miałam pojęcia, że jesteś jego fanem — powiedziała Dafne. Spoglądała na niego tak, jakby widziała go po raz pierwszy i Latona nie miała pojęcia, dlaczego.

Ślizgoni, nawet jeśli chcieliby od razu wejść Krumowi na głowę i poprosić o autograf, musieliby liczyć się z niepohamowaną złością profesora Snape'a, a tego woleliby uniknąć. Kiedy razem z innymi przeszli przez salę wejściową, doszli do stołu Slytherinu i pozajmowali swoje miejsca, Latona zauważyła, że Bułgarzy usiedli przy ich stole, a uczniowie Beauxbatons przy stole Krukonów.

Uczniowie z Durmstrangu pościągali swoje ciężkie futra i patrzyli z ciekawością na gwiaździste, czarne sklepienie. Kilku wzięło do ręki złote talerze i puchary i oglądało je z bliska z wyraźnym podziwem. Latona nie mogła się powstrzymać i parsknęła w ramię Tracey, kiedy zauważyła, jak Malfoy wychylił się, aby zagadać do Kruma.

— A ciebie co tak bawi? — zapytał Teodor.

— Malfoy — odpowiedziała bez osłonek Latona. — Malfoy i jego nieudolne próby zwrócenia na siebie uwagi.

— Hej, ja cię znam.

Wszystkie głowy w tym samym momencie odwróciły się w kierunku uczennicy Durmstrangu siedzącej obok Milicenty Bulstrode. Miała krótko przystrzyżone, brązowe włosy, czarne oczy i krótki, szpiczasty nos. Cała jej twarz była posiekana małymi bliznami i przypominała stare, kuchenne sito.

Dziewczyna patrzyła na Latonę, na którą wkrótce wszyscy przenieśli swoje spojrzenia. Marszcząc brwi, powiedziała:

— Ty jesteś Latona Warell.

Uczniowie z Durmstrangu wytrzeszczyli na nią oczy i zaczęli szeptać coś do siebie. Ku jej zdziwieniu tylko Krum i nieznana dziewczyna popatrzyli na nią, lekko się uśmiechając (Latona odniosła wrażenie, że zapał Malfoya nieco przygasł i teraz mówił coś bardzo szybko do Crabbe'a i Goyle'a).

— Tak, to ja — powiedziała Latona, czując, jak duma łaskocze ją od środka.

— Jestem Zorka Bogdanow — przedstawiła się. Latona uścisnęła jej rękę. — Uczyliśmy się o tobie na lekcjach historii magii. To prawda, co o tobie gadają? Uciekłaś Blackowi?

Latona spodziewała się, że Zorka zapyta raczej o jej tytuł klątwołamaczki, ale uśmiechnęła się i kiwnęła głową. Chwilę później ich uwagę przykuł woźny Filch. Miał na sobie staroświecki, wyświechtany frak i dostawił aż pięć krzeseł do stołu nauczycielskiego.

— Przecież jest ich tylko dwoje — zastanowiła się Latona. — Czekamy na kogoś?

— Może będzie ktoś z ministerstwa — powiedział Teodor, obracając w dłoniach swój złoty puchar.

Kiedy weszli wszyscy uczniowie i zajęli miejsca przy swoich stołach, wkroczyło grono pedagogiczne, zasiadając przy stole profesorów. Na widok swojej dyrektorki uczniowie z Beauxbatons poderwali się z krzeseł i stali, dopóki madame Maxime nie zajęła miejsca po lewej ręce Dumbledore'a.

— Witam was wszystkich serdecznie, a w szczególności was, drodzy goście — rzekł, z dobrocią spoglądając na zagranicznych uczniów, kiedy w Wielkiej Sali zapanowała już cisza. — Mam wielki zaszczyt powitać was w Hogwarcie! Ufam, że będzie wam tutaj miło i przyjemnie. Turniej zostanie ogłoszony przy końcu tej uczty, a za ten czas: częstujcie się i czujcie się jak u siebie w domu!

Półmiski napełniły się potrawami i Latona uznała, że spiżarnię opróżniono chyba w całości. Takiej różnorodności jedzenia jeszcze nigdy nie widziała. Niektóre potrawy były na pewno zagraniczne. Latona zakasała rękawy i sięgnęła po bouillabaisse, francuskie danie, którym zajadała się podczas pobytu we Francji rok temu.

Teodor miał rację. Szturchnął ją, a kiedy na niego spojrzała, wskazał palcem na stół nauczycielski. Latona zobaczyła Ludo Bagmana, który usiadł obok profesora Karkarowa, pana Croucha z Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, a po drugiej stronie, obok profesora Snape'a, siedział (Latona zachłysnęła się śliwkowym kompotem) Alexander, prowadzący ożywioną rozmowę z profesorem Flitwickiem.

Latona przetarła oczy i jeszcze raz spojrzała na swojego ojca. On naprawdę tam był i jak widać, miał się dobrze. Miał na sobie odświętną szatę swojego departamentu, jego włosy były nienagannie ułożone, a uśmiech tak biały i szeroki jak zwykle; Teodor uśmiechnął się do Latony kątem ust i powiedział:

— Twój ojciec maczał palce w turnieju?

— Nie wiem — odrzekła, ciągle wpatrując się w Alexandra. — Jest zastępcą Bagmana, a Bagman to szef Departamentu Magicznych Gier i Sportów.

Złote talerze zalśniły czystością i profesor Dumbledore powstał ponownie. W Wielkiej Sali panowała atmosfera napiętego wyczekiwania i Latona poczuła dreszczyk emocji, zastanawiając się, co ich czeka; czuła się strasznie dziwnie, widząc swojego ojca siedzącego pomiędzy jej nauczycielami, a w szczególności w obecności profesora Snape'a.

— Oto nadeszła ta chwila — powiedział Dumbledore, z uśmiechem patrząc na wgapionych w niego uczniów. — Czas obwieścić początek Turnieju Trójmagicznego. Zanim jednak przyniesiemy szkatułę...

— Jaką szkatułkę? — mruknął Malfoy.

— ...muszę powiedzieć kilka słów, by wyjaśnić wam, zgodnie z jakimi zasadami będziemy w tym roku postępować. Na samym początku przedstawiam tym, którzy jeszcze ich nie znają: pana Bartemiusza Croucha, dyrektora Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, pana Ludona Bagmana, dyrektora Departamentu Magicznych Gier i Sportów, oraz wicedyrektora tego departamentu, pana Alexandra Warella.

Crouch otrzymał niewielkie brawa, być może przez jego zasępioną twarz pozbawioną jakiegokolwiek wyrazu, natomiast Alexander i Bagman zostali przywitani salwą oklasków. Bagman był swego czasu zawodnikiem drużyny quidditcha Osy z Wimbourne, a Alexandra znali po prostu wszyscy. Kilka osób rzuciło okiem na uśmiechniętą Latonę.

W tym dwoje uczniów Beauxbatons, których oczy rozbłysły niebezpiecznie, słysząc jej nazwisko. To był ich rok, ich czas.

— Panowie pracowali niezmordowanie przez kilka ostatnich miesięcy, aby przygotować turniej — ciągnął Dumbledore. — Teraz wraz ze mną, profesorem Karkarowem i madame Maxime wejdą w skład zespołu sędziów, którzy będą oceniać działania reprezentantów turnieju podczas trzech zadań, z którymi będą musieli się zmierzyć. Panie Filch, proszę przynieść szkatułkę.

Woźny Filch wyglądał, jakby czekał na ten moment całe życie. Przyniósł do Wielkiej Sali starą, wyłożoną drogimi kamieniami szkatułkę. Profesor Dumbledore stuknął w nią końcem różdżki trzy razy, a wieko otworzyło się. Dyrektor wyjął z niej dużą, topornie wyciosaną drewnianą Czarę Ognia, z której buchały niebieskie płomienie. Wyjaśnił im cierpliwie, że wszyscy, którzy ukończyli siedemnaście lat i chcą uczestniczyć w turnieju, mają dwadzieścia cztery godziny na to, aby wrzucić do niej kartkę z imieniem, nazwiskiem i nazwą szkoły, do której uczęszczają. Obwieścił również, że nakreśli wokół Czary Ognia Linię Wieku i ten, kto nie osiągnął jeszcze pełnoletności, nie będzie w stanie jej przekroczyć.

— Turniej Trójmagiczny to nie przelewki — mówił dalej Dumbledore, a wszyscy słuchali go jak zaklęci. — Kiedy Czara Ognia dokona wyboru, nie będzie już odwrotu i wybraniec będzie musiał przejść przez wszystkie próby czy tego chce, czy nie. Dlatego upewnijcie się, czy naprawdę jesteście przygotowani do udziału w turnieju. Jutro, w Noc Duchów, czara wyłoni reprezentantów. A teraz... to chyba najwyższy czas, by pójść spać. Życzę wszystkim dobrej nocy.

Dopiero kiedy wszyscy zaczęli kierować się do wyjścia, wzrok Latony i Alexandra skrzyżował się. Latona poczuła coś dziwnego, nie wiedziała do końca, co. Chciała podbiec do niego i go wyściskać, ale chciała również uciec od niego najdalej, jak tylko mogła. Odniosła przez moment wrażenie, że Alexander wie, co sobie myślała, bo uśmiechając się smutno, wskazał podbródkiem na Dumbledore'a, swojego szefa i Croucha, a potem na drzwi do bocznej komnaty, za którymi lada moment zniknął.

Przy ich stole pojawił się profesor Karkarow, który zbierał swoich uczniów.

— A więc wracamy na pokład — powiedział. — Zorka, co się stało? Coś taka rozochocona?

— Ach, panie profesorze — rzuciła niedbale i Latona mogłaby przysiąc, że posłała jej krótkie spojrzenie. — Nie uwierzy pan.

Karkarow odwrócił się i poprowadził swoich uczniów w stronę drzwi, a dotarł do nich w tej samej chwili, co Latona, Tracey i Dafne oraz grupa Gryfonów. Latona zatrzymała się, by go przepuścić.

— Dziękuję — powiedział Karkarow niedbałym tonem, spoglądając na nią przez ramię.

I wówczas zamarł w bezruchu. Odwrócił głowę i wpatrywał się w Latonę oraz kogoś majaczącego za jej ramieniem, jakby nie dowierzał własnym oczom. Uczniowie z Durmstrangu również się zatrzymali i wlepili w nią oczy. Zorka szturchnęła stojącego obok niego chłopaka, na którego twarzy chwilę później pojawił się wyraz zrozumienia.

— Tak, to Potter i Warell — zagrzmiał zza ich pleców ochrypły głos.

Latona i Karkarow obrócili się za siebie. Profesor Moody, opierając się na lasce, wpatrywał się w dyrektora Durmstrangu z głęboką odrazą, a kilka kroków przed nim stał Harry, tak samo skołowany, jak ona.

Ich wzrok spotkał się na moment, w którym poczuła niemiłe ukłucie w brzuchu.

Karkarow zbladł, a na jego twarzy pojawiła się mieszanina wściekłości i strachu. Moody warknął, aby ruszył się z miejsca, bo za nimi zebrał się już spory tłum. Rzuciwszy im ostatnie spojrzenie, Karkarow machnął ręką na swoich uczniów i wyprowadził ich z sali.

— Dziwne — mruknęła Tracey, oglądając się za siebie. — Wyglądał, jakby się go bał.

— Kto, Karkarow? — zapytała Dafne. — A kto się nie boi Moody'ego?

Następnego dnia była sobota, więc Latona, tak jak większość uczniów, wstała nieco później. Kiedy razem z Tracey i Dafne zeszła do sali wejściowej, zobaczyli w niej ze dwadzieścia osób oglądających Czarę Ognia. Latona była jednak głodna jak wilk i czym prędzej skierowała swoje kroki do stołu Slytherinu. Wielka Sala była udekorowana wydrążonymi dyniami, a pod sklepieniem krążyły chmary żywych nietoperzy. Latona usiadła obok Notta i Zabiniego, którzy dyskutowali na temat ewentualnych kandydatów Hogwartu.

— Jak tam, Blaise, śniłeś tej nocy o Krumie?

— Słyszałaś, co zrobił Warrington? — zapytał nagle Teodor, widząc, jak Blaise otwiera usta, zapewne aby powiedzieć coś bardzo niemiłego. — Wstał wcześnie rano, żeby wrzucić swoje nazwisko. Nieźle, nareszcie ktoś ze Slytherinu.

— Fajnie by było — powiedziała Latona, biorąc do ręki tosta z serem — gdyby się zakwalifikował. Wszyscy Puchoni... och, przepraszam na moment.

Latona zauważyła postać wyłaniającą się z komnaty za stołem prezydialnym i natychmiast ją poznała. To był Alexander. Wyglądało na to, że pracownicy ministerstwa spędzili noc w Hogwarcie. Latona wstała i ruszyła w jego kierunku, niezbyt wiedząc, co chce zrobić, a kiedy Alexander ją zobaczył, szeroko się uśmiechnął.

— Tato! — krzyknęła. Kilka głów zwróciło się w jej stronę.

Przez moment chciała go uściskać. Tylko przez moment.

Alexander klepnął ją po ojcowsku w ramię i spojrzał na nią z dobrocią.

— Dzień dobry, chochliku.

— Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? Nic, a nic!

— A to heca, co? — powiedział, rozglądając się po Wielkiej Sali. — Będziemy się widzieć o wiele częściej, niż możesz sobie wyobrazić, Latono. Jak się czujesz? To twoi przyjaciele, tak? — zapytał, wskazując podbródkiem na Teodora i Blaise'a, do których dołączyli już Draco, Dafne i Tracey.

— Tak — odrzekła Latona bez zastanowienia. — Chcesz... chcesz ich poznać?

— Och, nie trzeba — powiedział Alexander. — Znam ich bardzo dobrze, a tak w zasadzie to ich ojców.

— No tak, przecież razem pracujecie.

— Let, uważaj, kim się otaczasz. Pamiętaj, kim oni...

— Nie wiem, o czym mówisz.

W rzeczywistości Latona bardzo dobrze wiedziała, co Alexander miał na myśli, ale nie chciała tego przyznać. Pamiętała, jak przed jej wyjazdem do Hogwartu, rodzice powiedzieli jej, kogo powinna unikać i wyglądało na to, że zrobiła zupełnie na odwrót. Szczerze mówiąc, Latonę nie obchodziło ich pochodzenie oraz to, kim są, a w zasadzie byli, ich rodzice. Byli śmierciożercami. I co z tego? Czarny Pan był martwy.

Latona i Alexander zjedli wspólnie śniadanie, dyskutując o minionym czasie. Latona z całych sił próbowała wyciągnąć z ojca informacje o turnieju, ale on powiedział tylko, że wszystkiego dowie się w swoim czasie. Latona pomyślała również, że jest to najwyższy czas, aby spełnić obietnicę złożoną Harry'emu, chociaż nie miała na to najmniejszej ochoty.

— A wiadomo coś o Blacku? — zapytała, biorąc do ręki pozłacany kielich z sokiem owocowym. — Wiedzą coś o nim? Gdzie jest, co robi?

— Nie wiem — odrzekł Alexander. — Ostatnio przyszło do Aurory kilka listów z ministerstwa, w których znowu prosili ją, aby pomogła im go szukać. Poza tym nic mi nie wiadomo. A tak w ogóle dostaliśmy z matką twój list. Która to ręka?

Latona podwinęła prawy rękaw i pokazała ojcu swoją rękę. Alexander chwycił ją delikatnie, obejrzał, a potem pogłaskał jej wierzch opuszkami palców.

— Wygląda na całkiem zdrową — powiedział. — Wątpię, aby to miało coś wspólnego z czerwcem. Myślę, że po prostu ci zdrętwiała.

— Nie, tato. To na pewno nie było to. Potrafię odróżnić te dwa uczucia od siebie, wiem, że to coś innego. Poza tym ostatnio... ostatnio na wróżbiarstwie profesor Trelawney znowu powiedziała mi, że coś jest ze mną nie tak.

— Znam profesor Trelawney lepiej, niż ci się wydaje, chochliku — westchnął Alexander, obdarzając ją współczującym spojrzeniem — i naprawdę nie masz się czego obawiać. Po prostu ją zignoruj.

— Ale... tato — ciągnęła Latona. — W tamtym roku Trelawney powiedziała, że widzi sztabkę złota w moich fusach, to rzekomo oznacza chorobę, a kilka miesięcy później w Hog...

— Rzekomo to wystarczające słowo — odparł Alexander tonem kończącym dyskusję. — Latono, powtarzam, niczym się nie przejmuj. Razem z tobą dojrzewa również twoja magia i tak samo, jak ty miewa humorki. Nic w tym dziwnego, że raz na jakiś czas zrobi to, o co jej nie podejrzewasz. Z tobą jest dokładnie tak samo. — Latona domyślała się, że Alexander mówił o wakacjach, podczas których uciekła z domu.

— Wszyscy moi koledzy też dojrzewają i jakoś nie widzę, aby ich oczy świeciły złotem, albo zostawiali za sobą złote ślady stóp.

— Bo być może ukrywają to równie dobrze, jak ty — powiedział Alexander. Uśmiechnął się do Latony i ciepło poklepał ją po ramieniu. Nachylił się ku niej i rzekł takim tonem, jak gdyby to, co chciał powiedzieć, było co najmniej tajemnicą: — Posłuchaj, Latono. Jeśli jakkolwiek cię to uspokoi, moja matka również miała podobne problemy.

— Naprawdę? — zdziwiła się Latona.

— Tak. Moja matka, gdy była w twoim wieku, nie do końca umiała zapanować nad swoją magią, dlatego tak źle szło jej z nauką. Z czasem wszystko wróciło do normy. Nie wiem, może odziedziczyłaś to po niej? Bardzo cię przepraszam, ale muszę już iść, obowiązki wzywają.

Alexander wstał i odszedł w kierunku stołu nauczycielskiego. Latona chciała za nim pobiec, ale uświadomiła sobie, że nie wiedziała nawet, o co chciałaby go zapytać. Dlaczego nie powiedział jej o tym wcześniej? Czy wie, jak Elwira radziła sobie ze swoimi przypadłościami?

Latona odniosła wrażenie, że Alexander jak najszybciej chciał zakończyć ten temat i schować się przed nią tak daleko, jak to tylko możliwe, ale pomyślała, że nie miało to najmniejszego sensu — Latona, Aurora i Alexander do niedawna skakali sobie do gardeł i z pewnością nie chcieli mieć przed nią żadnych tajemnic. Latona nie miała podstaw, aby mu nie wierzyć.

Latona wróciła do swoich przyjaciół, ale w tym samym momencie rozległ się głuchy dźwięk uderzenia, a potem salwa śmiechu rozbrzmiała w sali wejściowej. Latona, Tracey i Dafne pobiegły tam, aby zobaczyć, co się stało, a to, co tam zastały, przerosło ich wszelkie oczekiwania.

Na środku sali wejściowej na stołku, na którym zwykle sadzano Tiarę Przydziału stała Czara Ognia, z której buchały niebieskie płomienie. Wokół stołka namalowana była cienka i złota Linia Wieku. Śmiejący się tłum otaczał Freda i George'a Weasleyów, którym magicznie urosły brody, a ich twarze były o kilkadziesiąt lat starsze.

— Oczywiście — powiedziała Tracey tonem przypominającym głos profesor McGonagall. — Zobaczcie, co jeden z nich ma w ręce. — Fred (Latona potrafiła już ich rozróżniać) trzymał w dłoni szklaną buteleczkę po eliksirze. — Eliksir postarzający. Ci kretyni myśleli, że oszukają Dumbledore'a!

— Ostrzegałem was — rozległ się rozbawiony głos tuż za ich plecami.

Tracey, Latona i Dafne nie mogły powstrzymać się od śmiechu, kiedy zobaczyły, że był to profesor Dumbledore.

— Radzę wam pójść do pani Pomfrey. Już zajmuje się panną Fawcett z Ravenclawu i panem Summersem z Hufflepuffu. Oboje postanowili dodać sobie trochę lat. Panno Warell — powiedział znacznie ciszej, kiedy większość uczniów już się rozeszła. Latona odwróciła się w jego stronę, zaskoczona, że profesor Dumbledore zwrócił się do niej osobiście. — Czy mogę prosić pannę na słówko?

— O-oczywiście — odpowiedziała Latona. Kiwnęła głową do Tracey oraz Dafne i podążyła za profesorem Dumbledorem do Wielkiej Sali.

— Chciałem zapytać, jak się czujesz — powiedział w końcu. Wolnym krokiem szli w kierunku stołu prezydialnego. — Z pewnością wiesz, że "Prorok Codzienny" zrobił z naszej historii o napaści Syriusza sporą sensację. Poinformowałem go o tym i pewnie domyślasz się, że bardzo mu się to nie spodobało.

— Jeśli mam być szczera, panie profesorze — zaczęła Latona — to Black jest mi obojętny. — Dumbledore spojrzał na Latoną z błyskiem w oku. — Wierzę w jego niewinność, tak myślę, ale nigdy nie zapomnę tego, jak bardzo moja mama przez niego cierpiała... I czuję się dobrze, dziękuję.

— Chciałem pomówić z tobą o sytuacji, która wydarzyła się w czerwcu — powiedział bez osłonek Dumbledore. — Jako dyrektor szkoły mam obowiązek dbać o dobro swoich uczniów, a to, co się stało, bardzo mnie zaniepokoiło. Myślę, że to było coś więcej, niż niesforna magia nastolatki.

— A więc pan też sądzi, że to przez dojrzewanie...

— Mniej więcej — odrzekł Dumbledore i ciepło się do niej uśmiechnął, a gdy Latona spojrzała w jego wodniste oczy, odniosła wrażenie, że to, co właśnie powiedział, było co najmniej oszczędnie gospodarowaną prawdą. — Sądzisz, że mam rację?

— Ja.. chyba tak.

— W takim razie zapominasz, kim jesteś, panno Warell.

Doszli do stołu nauczycielskiego.

— Co ma pan na myśli?

— A co ty masz na myśli?

 

Forward
Sign in to leave a review.