Lesser Evil || Harry Potter fanfiction

Harry Potter - J. K. Rowling
F/M
Gen
G
Lesser Evil || Harry Potter fanfiction
Summary
Latona wiedziała, że ciąży na niej duża odpowiedzialność za dalsze losy swojej rodziny, od kiedy nauczyła się odróżniać jeden koniec różdżki od drugiego. Przeszła do historii, to fakt, a historia kocha się powtarzać.Gdy Czarny Pan odradza się na jej oczach, wszystkie intrygi wychodzą na jaw. Latona, która niedawno zdała sobie sprawę ze swojej choroby, przekonuje się, że nie każdy musi być tym, za kogo się podaje, wrogowie czasem okazują się przyjaciółmi, a niewinne zawiniątko, które znalazła przy koszu na śmieci, może raz na zawsze zmienić bieg wydarzeń.❝Chciałem ją zabić... Tak, to byłby ogromny błąd. Musisz wybaczyć moją ówczesna samolubność, Latono.❞.❗postać ewoluuje❗❗slowburn alert❗❗Niektóre zdania lub sceny są wyrwane z kontekstu, ale warto zwracać na nie uwagę ❗
All Chapters Forward

Zaklęcia niewybaczalne

Rano deszcz nie przestawał bębnić w szyby, a zaczarowane sklepienie Wielkiej Sali nadal zdobiły ciężkie, ołowiane chmury. Jedząc pyszne śniadanie, Latona przeglądała plan zajęć na nowy rok szkolny, który wręczył im profesor Snape. Kilka krzeseł dalej Malfoy, Crabbe, Goyle oraz Pansy dyskutowali o Turnieju Trójmagicznym.

— Nie jest tak źle, ale, zobaczcie, opiekę i eliksiry znowu mamy z Gryfonami — powiedziała Dafne, przesuwając palcem po kolumnach tygodniowych zajęć.

— O nie, dzisiaj są dwie godziny wróżbiarstwa — jęknęła Latona, śledząc wzrokiem palec Dafne. — Przynajmniej nie mam starożytnych run.

Nagle w górze zaszumiało i ze sto sów wleciało do Wielkiej Sali, roznosząc poranną pocztę. Latona podniosła głowę, ale zobaczyła tylko jedną, lecącą w ich kierunku — sowa jarzębata nadleciała nad Malfoya i upuściła mu do rąk dużą paczkę, z której wydobył się słodki zapach domowych przekąsek.

— Pewnie znowu zje wszystko sam i się nie podzieli — mruknął Blaise, który siedział obok Dafne. — Wiecie, jak ciężko jest mi się patrzeć na niego, gdy ja głoduję, a on siedzi na łóżku i wsuwa te paszteciki?

Latona parsknęła śmiechem. Chwilę później Ślizgoni byli już na dworze i szli po rozmokłej ścieżce między grządkami warzyw, zmierzając do cieplarni. Latona strasznie nie lubiła zielarstwa, w cieplarniach było duszno, a profesor Sprout nadal trzymała do niej urazę za zniszczenie jej upraw rok temu.

— To są czyrakobulwy — oznajmiła im dziarskim tonem, kiedy razem z Krukonami pozajmowali swoje stanowiska. — Trzeba będzie je wyciskać, będziecie zbierać ropę...

Prawdę mówiąc, czyrakobulwy nie bardzo przypominały rośliny, a wielkie czarne ślimaki wyłażące pionowo z ziemi, a każdy z nich pokryty był błyszczącymi bąblami pełnymi żółtawego płynu. Pani Sprout powiedziała im, aby założyli rękawiczki ze smoczej skóry i zbierali ropę do stojących przed nimi butelek. Pod koniec lekcji mieli już parę litrów.

Prześmierdnięci zapachem przypominającym naftę, po godzinie wyszli z cieplarni i rozdzielili się — Krukoni wspięli się po kamiennych stopniach, idąc na transmutację, a Ślizgoni ruszyli w przeciwnym kierunku, schodząc po łagodnym, trawiastym zboczu ku chatce Hagrida, stojącej na skraju Zakazanego Lasu.

Gryfoni już tam byli. Hagrid stał przed swoim domem, a u jego stóp leżało z tuzin pootwieranych, drewnianych klatek z których wydobywał się dziwny grzechot, przerywany cichymi eksplozjami.

— Doberek! — przywitał ich Hagrid, przygładzając swoją bujną, brązową brodę. — No, nareszcie, Ślizgoni, musieliśmy na was sporo czekać. W tym roku będziemy zajmować się niezwykle interesującymi stworzeniami... Oto sklątki tylnowybuchowe!

— O ja cię sunę! — wyrwało się Tracey i Latona nie wiedziała, czy był to okrzyk podekscytowania, czy przerażenia.

"O ja cię sunę" było naprawdę niezłym określeniem na to, co siedziało w klatkach. Sklątki przypominały zdeformowane, pozbawione pancerza homary z mnóstwem odnóg sterczących w różnych kierunkach. Głowy trudno było w ogóle odnaleźć. W każdej skrzynce była ich blisko setka. Łaziły po sobie i tłukły się na oślep. Co jakiś czas z końca jakiejś sklątki buchały iskry, rozlegało się głośne pyknięcie, a potem stworzonko przelatywało do przodu o kilka cali.

— Dopiero co się wylęgły! — powiedział z dumą Hagrid. — Będziemy się nimi zajmować. Może zrobimy sobie z tego całoroczny projekt, co wy na to?

Hagrid zmarszczył czoło i obwieścił, że wszystkiego dowiedzą się na następnej lekcji. Tego dnia musieli je tylko nakarmić, co i tak sprowadziło na nich więcej szkód, niż korzyści. Latonę dręczyło przeświadczenie, że było to zupełnie bezsensowne, bo sklątki nie miały przecież otworów gębowych. Gdy zbliżała się do klatek, zobaczyła przy kilku z nich wystające żądła i dreszcz przebiegł jej po plecach.

— Auuu! — zawył nagle Dean Thomas. — Poparzyła mnie! Strzeliła we mnie! — powiedział ze złością, pokazując Hagridowi oparzoną rękę.

— A... och, tak, to się czasem zdarza, kiedy tak się odrzucają — skwitował Hagrid, kiwając głową.

— Hagridzie, one mają żądła — powiedziała głośno Latona. Kilka osób szybko wyciągnęło rękę ze skrzynek.

— No tak, niektórym one wyrastają! — Hagrid był wyraźnie zachwycony. — Myślę, że te z żądłami to samce, samiczki mają ssawki na brzuchach, chyba do wysysania krwi... No, Warell — zaczął, podsuwając jej pod nos miskę z posiekanymi wątróbkami. — Żądła to chyba nic w porównaniu z Syriuszem Blackiem, co?

Kilka osób spojrzało na nią ciekawskim wzrokiem i poczuła, że się rumieni. Malfoy, Nott i Zabini zachichotali. Latona pomyślała, że gorzej już być nie może i tylko dla świętego spokoju wzięła garść posiekanego żabiego mięsa i wrzuciła je do jednej z klatek. Wytarłszy ręce o kawałek brudnej szmaty wiszącej na płocie, Latona dostrzegła Harry'ego, Rona i Hermionę. Nagle, gdy ich wzrok się spotkał, nie wiedziała, co ma zrobić. Uśmiechnąć się do nich? A może im pomachać? Koniec końców, przechodząc obok nich, burknęła ciche "cześć".

— Cześć — odpowiedział Harry, ale Latona już tego nie usłyszała, bo ruszyła w kierunku Malfoya, Notta i Blaise'a, którzy nadal trochę się z niej podśmiewywali.

— I z czego się śmiejecie, kretyni — bąknęła, ale chwilę później też się zaśmiała, nie mogąc się powstrzymać.

— Zobacz, jak te półgłówki się na ciebie patrzą — mruknął Malfoy. — Chyba mają cię za wielką bohaterkę.

— Bohaterkę? Przeżyłam napaść Syriusza Blacka, coś ty, pewnie rozwiesili w salonie kir i opłakują jego klęskę.

Godzinę później wracali już do zamku na obiad, gdzie Latona umyła cuchnące surowym mięsem ręce, a potem nałożyła sobie na talerz wielką porcję rosołu. Ślizgoni z przejęciem dyskutowali o sklątkach tylnowybuchowych, co najmniej jakby chcieli je zaadoptować.

Latona sięgała właśnie po jedną z soczystych pomarańczy, które leżały przed nią w złotej misie, kiedy poczuła, że jej prawą rękę ogarnia niczemu niepodobna drętwota. Paskudne uczucie przebiegło od końca jej palców aż do łokcia, a potem zniknęło tak nagle, jak się pojawiło. Latona, sycząc z bólu, roztarła sobie bolące ramię. Co to było?

— Co ci jest? — zapytała z przejęciem Tracey.

— Nie wiem — odrzekła Latona, masując rękę. — Wyglądało jak drętwota...

Pół godziny później wspięły się na Wieżę Północną, gdzie u szczytu spiralnych schodków srebrna drabina wiodła do okrągłej klapy na suficie.

Gdy tylko dziewczęta wyłoniły się z otworu w podłodze, poczuły słodki zapach perfum. Okna, jak zwykle, były zasłonięte, a okrągły pokój tonął w ogromie szali i chust. Latona zwinnie przeszła między mnóstwem fotelików i pufów i razem z Malfoyem usiadła przy jednym z okrągłych stolików.

— Stare śmieci — burknął Draco, wyjmując swój egzemplarz Demaskowania Przyszłości.

— Dzień dobry — rozbrzmiał głos profesor Trelawney, wyjątkowo chudej i wiotkiej kobiety w olbrzymich okularach, obwieszonej mnóstwem koralików i bransolet. Spoglądała na Latonę z bezbrzeżnym smutkiem: jak zawsze, gdy na nią patrzyła. — Czymże się tak niepokoisz, kochana? — zajęczała do niej. — Moje wewnętrzne oko zagląda w twą duszę i widzi to. Masz się czymś niepokoić, o tak... Obawiam się, że to, czego tak bardzo nie chcesz, wydarzy się już niebawem... Och, twoja aura jest taka słaba, prawie tak, jak ty...

Latona z trudem zachowała zimną krew. Spojrzała na Ślizgonów. Wszyscy, co do jednego, dusili się ze śmiechu, ich twarze były czerwone, a w oczach lśniły łzy rozbawienia.

— Walcie się, wszyscy — syknęła, patrząc na Malfoya, który leżał na ich stoliku i drżał z powstrzymywania śmiechu.

Profesor Trelawney usiadła przed kominkiem w dużym fotelu z oparciem, twarzą do klasy.

— Moi drodzy, w tym roku zajmiemy się gwiazdami — powiedziała. — Ruchem planet i tajemniczymi znakami. Dzięki temu nauczycie się kroków i figur ich niebiańskiego tańca, abyście potrafili przewidzieć ludzkie losy...

Chociaż Latona już dawno przestała słuchać profesor Trelawney, burzliwie myślała o tym, co przed chwilą jej powiedziała. Obawiam się, że to, czego tak bardzo nie chcesz, wydarzy się już niebawem...

W rzeczywistości Latona nie bała się niczego konkretnego... no, chyba tylko tego, że wszyscy dowiedzą się, co tak naprawdę wydarzyło się w czerwcu, oraz, z kim spędziła wakacje. Zresztą, skąd profesor Trelawney mogła o tym wiedzieć? Latona już dawno doszła do wniosku, że jej przepowiadanie przeszłości polegało na zwykłym owijaniu w bawełnę.

Chyba że... miała rację. Gdy tak słuchała zawodzeń profesor Trelawney, Latona przypomniała sobie, co powiedziała jej w trzeciej klasie, gdy zobaczyła sztabkę złota w jej filiżance od herbaty i spokojna mina nieco jej stężała. Tak, Latona bała się tylko jednej rzeczy...

Pół godziny później każdy otrzymał wykres z zadaniem wpisania w nim pozycji planet w momencie swoich urodzin. Była to ciężka praca polegająca na częstym sięganiu do tabel i obliczania kątów. Latona, która bardzo nie lubiła się z matematyką, pomyliła się kilka razy i musiała zaczynać wszystko od nowa.

— Ale ja się zaraz zdenerwuję... — zanuciła, ze złością wpatrując się w kleks z atramentu, który właśnie przez przypadek zrobiła na środku obrazka przedstawiającego Jowisz.

Malfoy zobaczył to i przekształcił swój śmiech w nagły napad kaszlu. Być może to przez nich, patrząc na nich wzrokiem widma, profesor Trelawney zadała im katorżniczą pracę domową polegającą na szczegółowej analizie wpływu ruchów i położenia planet na ich losy w całym miesiącu.

— Mam coś, co z pewnością poprawi ci humor — powiedział jej, kiedy wraz z innymi schodzili do Wielkiej Sali na kolację i sięgnął do swojej torby.

— Co, podzielisz się ze mną swoimi słodyczami? — odpowiedziała natychmiast Latona, mając nadzieję, że to prawda, bo Draco ciągle pachniał dyniowymi pasztecikami, które ukradkiem zajadał przez cały dzień.

Zamiast tego Malfoy pomachał jej przed nosem nowym wydaniem "Proroka Codziennego", a potem, całkowicie bez ostrzeżenia, krzyknął donośnie:

— Weasley! Hej, Weasley!

Latona zobaczyła Harry'ego, Rona i Hermionę odwracających się w ich stronę i była pewna, że patrzyli właśnie na nią. Zjawili się Crabbe i Goyle, bardzo czymś rozradowani. Malfoy mówił dostatecznie głośno, by go usłyszeli wszyscy w zatłoczonej sali wejściowej.

— Co? — zapytał krótko Ron.

— Piszą o twoim tacie, Weasley! — rzekł Malfoy, wymachując egzemplarzem "Proroka Codziennego" tak zamaszyście, że Latona musiała umknąć pod jego ramieniem, aby nie dostać w głowę. — Posłuchaj!

ZNACZĄCE BŁĘDY MINISTERSTWA MAGII

Wygląda na to, że kłopoty Ministerstwa Magii nie mają się ku końcowi, pisze Rita Skeeter. Niedawno ministerstwo znalazło się pod ostrzałem krytyki za fatalną kontrolę nad tłumem po zakończonych mistrzostwach świata w quidditchu i nadal nie potrafi wyjaśnić, co tak właściwie stało się z ich zaginioną pracownicą, a oto mamy do czynienia z nową aferą, tym razem związaną z błazeńskimi wyczynami Artura Weasleya z Urzędu Niewłaściwego Użycia Produktów Mugoli...

Latona przestała słuchać i szybkim krokiem udała się w kierunku wejścia do Wielkiej Sali. Po tym, jak pan Weasley przyjął ją pod swój dach w wakacje, nie mogła powiedzieć o nim nic złego, może oprócz stwierdzenia faktu, że miał kompletnego bzika na punkcie mugoli i ich wynalazków. W przeciwieństwie do swoich dzieci pan Weasley przynajmniej udawał, że ją lubi.

Draco nie pojawił się na kolacji i Pansy Parkinson, cała roztrzęsiona, opowiedziała Latonie i swoim koleżankom, dlaczego — Draco spróbował rzucić jakieś zaklęcie na Harry'ego, który stał wówczas plecami do niego, ale w porę zjawił się profesor Moody i zamienił Malfoya w najprawdziwszą, domową fretkę, a potem odprowadził go do biura profesora Snape'a, opiekuna Slytherinu.

Wokół aż szumiało od rozmów na temat tego, co się właśnie wydarzyło. Gryfoni skupili się przy Harrym, aby razem z nim ponaśmiewać się z Malfoya, Krukoni zdawali się rozprawiać o uroku, jaki użył Moody, Puchoni kręcili głowami nad zachowaniem obydwu, a Ślizgoni odżałowywali Malfoya i to, że nie dowiedzieli się, co stałoby się z Harrym, gdyby Draco jednak w niego trafił.

Latona nie zobaczyła go aż do następnego poranka.

W ciągu następnych kilku dni nie wydarzyło się nic szczególnego, nie licząc tego, że na eliksirach, Neville Longbottom rozpuścił kolejny ze swoich kociołków, doprowadzając profesora Snape'a do takiego stadium białej gorączki, że chyba odblokował u niego następny poziom mściwości.

— Nic dziwnego, że Snape jest w tak parszywym nastroju — powiedziała Latona Dafne, obserwując, jak Hermiona uczyła Neville'a zaklęcia czyszczącego, żeby usunął sobie żabie falki spod paznokci.

Każdy dobrze wiedział, dlaczego Snape zachowywał się, jakby przez wakacje poznał kilka nowych sposobów na gnębienie swoich uczniów. Odpowiedzią na to pytanie był oczywiście profesor Moody — Snape od lat dybał na stanowisko nauczyciela obrony przed czarną magią i fakt, że eks-auror sprzątnął mu tę posadę z przed nosa, sprawił, że stał się jeszcze bardziej nieprzyjemny. Harry i Latona odczuwali to najbardziej ze wszystkich.

Profesor Snape nie miał powodów, aby ich nienawidzić, lecz uraza, którą chował do ich rodziców, przewyższała wszelkie miary i Snape po prostu się mścił — ich rodzice bardzo sobie z niego zażartowali, gdy jeszcze chodzili do szkoły. Rzecz jasna Snape nie mógł traktować Latony tak, jak by chciał, ponieważ był znany ze słabości do swoich wychowanków i przynależność Latony do Slytherinu bardzo mu to utrudniała.

Ślizgoni, tak jak reszta szkoły, z utęsknieniem wyczekiwali pierwszej lekcji obrony przed czarną magią, może oprócz Dracona, którego naruszona duma nie pozwalała mu spojrzeć Moody'emu w oczy. Latona podśmiewywała się z niego przy każdej możliwej okazji, aż pewnego razu, gdy nazwała go "posłuszną fretką" Malfoy wyszedł z jej dormitorium, trzaskając drzwiami.

— Malfoy, przecież wiesz, że żartuję! — krzyknęła za nim Latona, wybiegając na korytarz. Draco szedł szybkim krokiem wzdłuż czarnego dywanu i skierował kroki na klatkę schodową prowadzącą do pokoju wspólnego.

Latona pobiegła za nim, czując poczucie winy kłębiące się w jej sercu. Dobiegłszy do drzwi jego dormitorium, zapukała w drzwi kilka razy. Nagle, usłyszała jego przesiąknięty złością głos:

— Spadaj, Warell!

— Merlinie, Malfoy — jęknęła Latona. — Przecież to nie pierwszy raz, kiedy ci dokuczam, nie zachowuj się jak mały chłopiec i przestań się boczyć!

Nagle, Latona wpadła na pomysł. Wyjęła z kieszeni swój zaczarowany aparat, który zawsze miała przy sobie — Latona nauczyła się zaklęcia zmniejszającego i rzuciła go na aparat, aby nie zajmował zbyt wiele miejsca w jej torbie — odwróciła go obiektywem do siebie, zrobiła głupią minę i kliknęła duży, czarny guzik.

Jej twarz oświetlił flesz. Odebrała zdjęcie, wyciągnęła pióro z kieszeni szaty i napisała na odwrocie krótki wierszyk:

Ptaszki śpiewają, słonko świeci,

Malfoy sobie w kulki leci,

Nie chce wyjść, oto gbur,

Jak się wścieknie, jest jak knur!

Latona nie mogła się powstrzymać i wybuchnęła śmiechem, gdy wślizgnęła zdjęcie do dormitorium przez szparę między drzwiami a podłogą. Usłyszała kroki Malfoya, a potem, obserwując go przez dziurkę od klucza, zobaczyła, jak Draco czerwieni się, czytając jej wiersz i nie miała pojęcia, czy nabrał kolorów przez złość, czy rozbawienie.

Nagle, drzwi otworzyły się z hukiem i Malfoy wypadł na korytarz.

— Może i wygrałaś bitwę, ale to ja wygram wojnę — zarechotał, wskazując na nią palcem. Latona uśmiechnęła się do niego perliście, podbiegła do niego i poczochrawszy mu idealnie ułożone, platynowe włosy, uciekła do swojego dormitorium.

W czwartek po południu Latona pierwszy raz widziała, jak uczniowie z własnej woli pchają się do pierwszych ławek. W niezwykłej ciszy czekali na profesora Moody'ego, wyciągnąwszy swoje egzemplarze podręcznika Ciemne moce: poradnik samoobrony. W końcu usłyszeli charakterystyczny stukot na korytarzu i Moody wszedł do klasy, a wyglądał tak przerażająco i dziwacznie jak zawsze.

— Odłóżcie książki — burknął, podchodząc do swojego biurka i siadając. — Nie będą nam potrzebne.

Klasa aż dygotała z podniecenia.

Profesor Moody sprawdził obecność z niewielką pomocą swojego magicznego oka, a potem wyjaśnił im, że ich były nauczyciel opowiedział im w liście, jakie tematy zdążyli zrealizować. Moody z westchnieniem uznał, że są znacząco w tyle, jeśli chodzi o złowrogie zaklęcia.

— Nie traćmy czasu... tak, złowrogie zaklęcia — zaczął Moody, bujając swoją drewnianą repliką nogi. — Mają różną moc i jeszcze różniejszą postać. Ministerstwo nie chce nawet słyszeć o uczeniu was o nich, twierdzą, że najlepsze dla waszego wieku będzie poznanie przeciwzaklęć, ale według mnie, jak i według Dumbledore'a, im wcześniej poznacie, z czym przyjdzie wam walczyć, tym lepiej. No więc, czy ktoś z was wie, jakie zaklęcia są najsurowiej karane przez nasze Ministerstwo Magii? Weasley? Mów.

Ron wyglądał, jakby zaraz miał się rozchorować.

— Tata mówił mi o jednym... Imperius, czy jakoś tak...

— Ach, tak — zgodził się Moody. Dźwignął się na nogi, otworzył szafkę i sięgnął po wielki szklany słój, w którym znajdowały się trzy pająki.

Włożył rękę do słoja, wyciągnął z niego jednego pająka, pokazał go klasie, po czym wycelował w niego różdżką i mruknął:

— Imperio!

Stworzątko zsunęło się z jego ręki po jedwabistej nici i nagle, całkowicie bez ostrzeżenia, zaczęło kręcić bączki, bujać się na pajęczynie i wywijać nóżkami tak szybko, jakby stepował,

Wszyscy wybuchnęli śmiechem — wszyscy prócz Moody'ego.

— Nie jestem pewien, czy też byście się śmiali, gdyby ktoś zrobiłby coś takiego wam.

Śmiech zamarł natychmiast.

— Mam nad nim całkowitą kontrolę. — powiedział cicho Moody. — Mogę rozkazać mu, co tylko zechcę. Może ma się utopić? Albo wpaść któremuś z was do gardła? — Nikt się nie poruszył. — Przed laty wiele czarownic i czarodziejów znalazło się pod wpływem tego zaklęcia. Podobno. Ministerstwo miało sporo kłopotów z rozróżnieniem, kto dział zmuszony zaklęciem, a kto z własnej woli. — Latona zrozumiała, że mówił o czasach, gdy Czarny Pan był w pełni swoich czarnoksięskich mocy. — Nauczę was kiedyś, jak zwalczyć to zaklęcie, ale wymaga to wiele czasu i niezwykle silnej woli.

Moody włożył pająka z powrotem do słoja.

— Czy ktoś zna jeszcze inne? Inne nielegalne zaklęcie?

Znowu w górę wystrzeliło kilka rąk, w tym ręka Longbottoma, który powiedział im wszystkim, wyraźnie zaskoczony swoją śmiałością, o zaklęciu Cruciatus i Moody wyjął kolejnego pajęczaka ze słoja, który zamarł w miejscu, zbyt przerażony, aby się ruszyć.

— Ten pająk musi być trochę większy, żebyście zobaczyli, jak to działa... — burknął, po czym wycelował w niego różdżką i powiedział: — Engorgio!

Pająk wzdął się błyskawicznie i niektórzy aż odsunęli swoje krzesła od biurka Moody'ego, który ponownie uniósł różdżkę, wycelował w pająka i mruknął:

— Crucio!

Pająk natychmiast skrzyżował nóżki, przetoczył się na grzbiet i zaczął dygotać. Nie wydawał być może żadnych dźwięków, ale Latona była pewna, że gdyby miał głos, piszczałby z bólu. Moody nadal w niego celował, aż tu nagle w klasie rozległ się krzyk Hermiony:

— Niech pan przestanie!

Wcale nie patrzyła na pająka, lecz na Neville'a, który tak bardzo zaciskał dłonie na blacie, aż pobielały mu knykcie, a oczy miał rozszerzone z przerażenia.

— Nie musicie używać wymyślnych narzędzi, aby zadać komuś ból, jeśli znacie to zaklęcie — powiedział Moody, podnosząc różdżkę, a pająk skurczył się do swoich pierwotnych rozmiarów, ale nadal drżał. — Dobrze, czy ktoś zna jeszcze jakieś zaklęcie?

W górę podniosły się dwie pary rąk — Hermiony i Latony, które spojrzały się na siebie z błyskiem rywalizacji w oczach. Moody kiwnął głową na Latonę.

— Tak, panno...

— Warell — odpowiedziała Latona. Kilka osób spojrzało na nią ze strachem, a magiczne oko Moody'ego spoczęło na jej spiętej twarzy. — Ostatnie zaklęcie to Avada kedavra.

— Tak, kto, jak kto, ale twoja matka z pewnością zna to zaklęcie — zgodził się Moody. — Avada kedavra, najgorsze z nich... zaklęcie uśmiercające.

I podniósł różdżkę, a Latonę przeszył dreszcz złego przeczucia... oraz piekielne gorąco, które wybuchło w jej piersi. Oczy zaszyły jej się czarną mgłą, ból i uczucie odrętwienia przetoczył się przez całe jej ciało, kiedy Moody wykrzyknął:

 Avada kedavra!

 

Forward
Sign in to leave a review.