
W las!
Ale na szczęście nikt tego nie dostrzegł. Latona zdołała się wywinąć ze szponów swojej matki, oblewając się zimnym potem. Po prostu udała, że schyla się, aby poprawić pasek przy bucie.
— Ach, panienka Warell! — zawołał Bagman z niepohamowana uciechą. — To takie dziwne uczucie, zwracać się do ciebie żeńskimi formami! Wielka bohaterka! Naprawdę miło mi cię poznać, Latono. Mam nadzieję, że już za niedługo zagościsz w moim departamencie tak jak twój ojciec!
Bagman uścisnął jej rękę i potrząsnął nią energicznie.
— A może wszyscy usiądziemy i napijemy się herbaty? — zaproponował Percy, wyraźnie chcąc przypodobać się urzędnikowi.
Wszyscy przystali na ten pomysł i już za chwilę zebrali się wokół ogniska. Każdy dostał po kubku parującej herbaty i wkrótce wszyscy zajęli się rozmową na jakiś temat. Latona usiadła pomiędzy swoimi rodzicami.
— Już nigdy więcej nie chcę oglądać tych przerośniętych marchewek na oczy — wyszeptała, wskazując na Freda i George'a podbródkiem. — Cały czas stroili sobie ze mnie żarty i nawet obudzili mnie wiadrem lodowatej wody! A przecież jak ktokolwiek z nich wygada się, że u nich byłam, to ja przecież będę gnębiona przez Ślizgonów do końca życia!
— Nie przesadzaj — odszeptała Aurora, nachylając się ku niej, aby mogła lepiej ją słyszeć. — Nie masz podstaw, aby nie lubić Weasleyów. Uprzykrzają ci życie? Snują bajki o twojej krwi? Napataczają ci się na koniec różdżki? Jeśli nie, zasługują przynajmniej na dobre słowo, a w szczególności po tym, jak skończą się mistrzostwa.
— Skąd to wytrzasnęłaś? — zdumiała się Latona.
— Ojciec pokaże ci coś, jak wrócimy do domu. To właściwy czas, tak sądzę.
Pan Weasley, Bagman i Alexander rozmawiali właśnie o Bercie Jorkins, która zaginęła kilka tygodni temu po wyjeździe do Albanii i jeszcze nie wróciła. Latona pamiętała, kiedy Alexander powiedział jej, kto załatwił im świstoklik do Lyon. To była Berta.
W miarę jak mijało popołudnie, atmosfera podniecenia na polu namiotowym zagęszczała się jak wieczorna mgła. O zmierzchu spokojne letnie powietrze zdawało się już drżeć pod nastrojem wyczekiwania. Aurora i Alexander powiedzieli Latonie, aby spotkała się z nimi w loży honorowej. Kiedy tam dotarli, okazało się, że musieli przejść kilka pięter w górę, po wyłożonych purpurowym dywanem schodach. Znaleźli się w niewielkiej loży osadzonej nad stadionem, dokładnie pośrodku, między złotymi bramkami obu drużyn. W dwóch rzędach stało tam kilkanaście purpurowo-złotych foteli. Kilka z nich było już zajętych.
Spojrzawszy w dół, Latona przekonała się, że być może nigdy nie byłaby w stanie wyobrazić sobie widoku, który właśnie się przed nią malował: blisko sto tysięcy rozkrzyczanych czarownic i czarodziejów zajmowało miejsca na trybunach wokół owalnego boiska. Prawie na poziomie jej oczu wznosiła się przed nią złota tablica, na których co rusz pojawiały się błyszczące hasła reklamowe sponsorów mistrzostw.
Loża stopniowo zaczęła się napełniać, a kiedy przybył sam minister magii, Korneliusz Knot, Percy prawie wypadł za barierkę, bo tak gwałtownie dźwignął się na nogi, aby go powitać. Latona rozmawiała z Knotem pierwszy raz, jak trafiła do szpitala pod koniec trzeciej klasy, ale nie była to górnolotna rozmowa i być może minister sam to zauważył, ponieważ podszedł do niej, uścisnął jej rękę po ojcowsku i zapytał się, jak się miewa.
— Ufam, że zdrowie dopisuje? — zapytał. — Ostatnim razem, jak cię widziałem, ledwo żyłaś.
— Wszystko dobrze, panie ministrze, dziękuję — odrzekła Latona z wyćwiczonym, nienagannym uśmiechem.
— Znakomicie. Ach, jest i Lucjusz!
Istotnie szedł ku nim Lucjusz Malfoy, ze swoją żoną i... Draconem. Latona nie posiadała się z radości; bardzo stęskniła się za swoimi przyjaciółmi i obiecała sobie, że gdy tylko zobaczy któregoś z nich, od razu go wyściska. Draco ucieszył się nie mniej niż ona i pozwolił sobie zawiesić na niej oko zdecydowanie zbyt długo i już wkrótce okazało się dlaczego.
Weasleyowie, Harry i Hermiona odwrócili się w tym samym czasie. A Latona stała pośród nich, jak gdyby nigdy nic i z pewnością nie było to to, czego Malfoy się spodziewał.
Panowie Malfoy i Weasley spojrzeli na siebie wzrokiem pełnym pogardy, a następnie państwo Malfoyowie ruszyli dalej ku trzem wolnym miejscom. Draco obrzucił Harry'ego, Rona i Hermionę wyniosłym spojrzeniem, a do Latony mrugnął i usiadł obok swoich rodziców... tak, że miejsce Latony znajdowało się tuż obok niego.
Przybył Bagman, Aurora i Alexander.
— Żadnych mugoli na horyzoncie — powiedziała Aurora, kłaniając się ministrowi. — Obstawiłam moimi amnezjatorami wszystkie wejścia na stadion, a kilku zostało przy bramie wjazdowej, tak, jak pan prosił.
— Świetnie — ucieszył się Knot. — Alexandrze, jak tam nasi zawodnicy? Są gotowi? Niczego im nie brakuje?
— Bułgarzy w gotowości, Irlandczycy również — oświadczył Alexander.
— A więc możemy zaczynać. Siadajcie już. Ludo, czyń honory, bardzo cię proszę.
Harry usiadł obok Latony, a Alexander i Aurora za nią. Draco trącił ją nogą w łydkę. Latona spojrzała na niego i gdy zobaczyła, że ten szczerzy się jak głupi, prychnęła. Jednym ruchem założyła ramiona na oparcie fotela i teraz trącała i Dracona, i Harry'ego łokciami i najwyraźniej żadnemu z nich to nie przeszkadzało. Być może Harry trochę się zdenerwował, bo jego twarz buchnęła gorącem.
⁂
To było z pewnością najwspanialsze wydarzenie, którego Latona miała szansę być częścią. Chociaż grała w quidditcha dla Slytherinu, przeczytała wiele ksiąg o nim i bywała na wielu meczach, nie interesowała się tą grą tak, jak chociażby Harry, który bliski płaczu przeżywał każdy zdobyty przez Irlandię gol. Cieszyła się jak dziecko, no i jak Ron, widząc Wiktora Kruma, słynnego bułgarskiego szukającego, w akcji.
Mecz zakończył się spektakularnym zwycięstwem Irlandii. Bułgarzy, chociaż złapali znicza, przegrali z honorem, wiedząc, że nie uda im się wyrównać wyniku i dłużej mierzyć się z wybitnymi Irlandzkimi ścigającymi. Do loży honorowej wniesiono piękne trofeum, Puchar Świata i tysiące błysków lamp oślepiło Latonę. Zebrały się tam dwie drużyny i ręce zdrętwiały jej od oklasków.
I nagle przypomniało się, że miała przy sobie aparat. Szybko wyjęła go, przyłożyła oko do wizjera i kolejny błysk rozświetlił lożę honorową. Pan Weasley wytrzeszczył na nią oczy ze zdumienia.
— Świetny pomysł! — zawołał. — Dzieciaki, chodźcie, szybko! Latona zrobi nam zdjęcie, zanim jeszcze widać naszych zawodników!
Weasleyowie, Harry i Hermiona zbili się w ciasną grupkę, jak z bicza strzelił, a już po chwili mieli piękne zdjęcie, na których roześmiani, z Irlandczykami i Bułgarami w tle, podskakują wysoko do góry. Latona pstryknęła jeszcze parę ujęć, aż tu nagle Aurora i Alexander obwieścili, że muszę już iść zająć się swoimi obowiązkami; jej ojciec i matka byli cali rozochoceni i z podniecenia ledwo trzymali się na nogach.
Przez cały mecz Latona i Draco nie zdążyli wymienić ani jednego słowa, ale teraz Malfoy nie był tym zbytnio zainteresowany. Gdy Latona odwróciła się ku niemu z promiennym uśmiechem, spojrzał na nią tak, jakby obraziła jego rodzinę dziewięć pokoleń wstecz i odszedł za swoimi rodzicami, którzy wdali się w pogawędkę z Korneliuszem Knotem.
Czy zrobiła coś nie tak? Draco obraził się, bo nie porozmawiała z nim podczas rozgrywki? Co się stało? Latona poczuła wielkie rozczarowanie.
— Ten Malfoy to obślizgły gad — usłyszała nad swoim ramieniem.
Odwróciwszy się przez ramię, zobaczyła Billa i Charliego, którzy zdawali się wszystko to widzieć.
— Nie mów tak o nim — powiedziała wojowniczo Latona. — To mój najlepszy przyjaciel, może ma po prostu zły humor.
— Najlepsi przyjaciele nie sprawiają, że czujesz się czemuś winna — rzekł Bill i westchnął ciężko. — Wiesz, bycie przyjaciółmi nie polega na udawaniu tego, kim się nie jest tylko dla akceptacji drugiej strony.
— Ale o co ci chodzi? — wzburzyła się Latona. — Zresztą, już nieważne. Wasz ojciec wychodzi, my też powinniśmy.
Latona wyminęła braci. Charlie odprowadził ją wzrokiem, zanim zniknęła za ramieniem Harry'ego głośno świętującego z Ronem zwycięstwo Irlandii. Potter obejrzał się za nią, na co Weasley szepnął mu coś, co sprawiło, że Harry oblał się szkarłatnym rumieńcem.
— Też se wybrał chłop obiekt westchnień — powiedział do swojego brata, kręcąc głową. — Ona nawet go nie zauważa.
Jeśli Latona miała kogoś zauważyć, to był to Teodor Nott, którego dostrzegła w tłumie wypływającym ze stadionu i powracającym na pole namiotowe. On z kolei pomachał jej z szerokim uśmiechem, ale lada moment ojciec złapał go za ramię i razem zniknęli jej z oczu.
Ochrypłe śpiewy kibiców roznosiły się po całym polu do późnych godzin nocnych. Latonie i Weasleyom oczy się nie zamykały, więc siedzieli przy ognisku, popijając kakao i dyskutując o technikach zastosowanych przez obydwie drużyny podczas meczu. Z drugiego końca kempingu dobiegały ich dziwne śpiewy i jeszcze dziwniejsze, synchroniczne dudnienia.
— No, dzieciaki, czas już do łóżek — powiedział im pan Weasley, patrząc na zegarek, który wskazywał na wpół do drugiej rano. — Jutro trzeba będzie się zbierać.
Latona, Hermiona i Ginny udały się do swojego namiotu, gdzie przebrały się w piżamy i powłaziły do koi. Przez płócienne ściany namiotu Latona, która spała pod Hermioną, widziała czasem cienie osób przechodzących obok ich pola lub śmigające nad ich głowami magiczne komety Irlandczyków. Nie była pewna czy zasnęła, czy może śniła na jawie, bądź co bądź poczuła nagle piekielny ból w czaszce, a potem usłyszała, jak ktoś wpada do ich namiotu i coś wykrzykuje.
— Dziewczynki, wstawajcie! Szybko, nie ma czasu... to bardzo pilne!
We trzy gwałtownie podniosły się i zobaczyły, że pan Weasley stał w wejściu w dżinsach naciągniętych na spodnie od piżamy, a w dłoni trzymał swoją różdżkę. Latona poczuła, że działo się coś złego. Jak gdyby słuchając czyjegoś rozkazu, zabrała swoją różdżkę i mocno zacisnęła wokół niej swoją pięść.
Odgłosy biesiady zamieniły się w krzyki i piski. Nim zdążyła związać pas swojej sukienki, Hermiona i Ginny włożyły buty i chwyciły kurtki. Latona wybiegła za nimi z namiotu i oto co zobaczyła.
Tłum ludzi uciekał do lasu przed korpusem zamaskowanych i zakapturzonych postaci, nad którymi wiły się i miotały cztery postacie, a czego dwie z nich były naprawdę malutkie. Idący pod nimi czarodzieje mieli różdżki wzniesione wysoko w górę, jakby trzymali postacie na sznurkach niczym lalkarze, zabawiający się swoimi marionetkami.
— O boże! — zawyła Hermiona, wskazując palcem na postacie. — To pan Roberts, ten mugol, który nas tutaj wpuścił! A to jego żona i dzieci!
Z drugiego namiotu wyłonili się Bill, Charlie i Percy, ale w pełni ubrani, z podwiniętymi rękawami i różdżkami w gotowości. Pan Weasley, pełen determinacji, policzył swoich podopiecznych, a potem ryknął na nich ze śmiertelną powagą:
— My pomożemy ministerstwu, a wy do lasu! Trzymajcie się razem, Harry i Latona w szczególności! Jak zrobimy tu porządek, to po was przyjdę!
Pan Weasley skoczył za swoimi najstarszymi synami. Wszyscy rzucili się biegiem w stronę lasu, ściskając różdżki. Tłum pod rodziną Robertsów ciągle się rozrastał; funkcjonariusze ministerstwa próbowali dostać się ku zamaskowanym postaciom, ale bali się użyć zaklęć, które mogłyby z tragicznym skutkiem sprowadzić rodzinę Robertsów na ziemię.
Latona biegła jak na załamanie karku. W uszach świszczało jej zimne, nocne powietrze i nie wiadomo kiedy straciła z oczu Weasleyów, Harry'ego i Hermionę. Tumult popychał ją do przodu, słyszała tylko wrzaski paniki i płacz dzieci. Ogarnął ją strach, wszędzie wokół było ciemno. Między drzewami biegały ciemne postacie. To uciekający czy zamaskowani czarodzieje?
Zatrzymała się za kępką drzew, aby złapać oddech... i poczuła go na swoim karku, chłodny i płytki, ale spokojny. Dreszcz przebiegł jej po plecach. Powoli, obawiając się o własne życie, odwróciła głowę.
Patrzyła na nią para błyszczących, szarych oczu. Latona zawyła z przerażenia i zamachnęła się wolną pięścią. Postać zrobiła jednak unik i na domiar złego pociągnęła ją za nadgarstek i korzystając z siły, z którą Latona wyprowadziła cios, dociskając jej bark, sprowadził ją do ziemi.
— Uspokój się, na Merlina! To ja!
To był Draco. Natychmiast puścił ją i pomógł jej wstać. Światło księżyca oświetlało jego bladą twarz. Latona, nadal śmiertelnie przerażona, chwyciła go za ramiona i mocno do siebie przyciągnęła.
— Idioto, ty cholerny idioto... — wydukała, łapczywie nabierając powietrza do płuc. Malfoy zesztywniał pod wpływem jej dotyku, ale później odchrząknął i ciasno otoczył ją ramieniem.
— Miła jesteś, nie ma co — odrzekł szeptem Malfoy. Odsunął ją na wysokość wyciągniętej ręki i dokładniej się jej przyjrzał. — Chodź, musimy się ukryć. No, dalej!
Latona pobiegła za Draconem. Dopiero teraz zobaczyła, że koniec jego różdżki cały czas rozświetlał jasny strumień światła, więc zapaliła też swoją. Gnali przed siebie, unikając wystających gałęzi. Malfoy ciągle odwracał się, aby sprawdzić, czy Latona daje sobie radę.
— A niech to szlag — sapnęła Latona. — Draco, spójrz w górę!
Na niebie rozciągała się wielka, złożona z zielonych gwiazd czaszka, z której otwartych ust wypełzał obślizgły wąż, spowita mgłą i mieniąca się jak zorza polarna. Był to Mroczny Znak. Aurora i Alexander opowiadali Latonie o nim i o okolicznościach, w jakich się pojawiał. A było to za czasów Pierwszej Wojny Czarodziejów, wtedy, gdy poplecznicy Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać zamierzali dokonać, albo dokonali mordu.
Czy taki sam znak rozpościerałby się nad jej domem, kilkanaście lat temu, gdyby Voldemort jednak ją zabił?
— T-to... to znak Sam-Wiesz-Kogo...
— Biegnij, Warell, biegnij!
Nareszcie znaleźli się na jakiejś polance, którą zdołali przebiec, a potem, ku ich zdziwieniu, okazało się, że zatoczyli wielkie kółko wokół lasu i znaleźli się w punkcie wyjścia.
— Leto, idź prosto do swojego namiotu — powiedział Draco, ledwo łapiąc oddech. — Ja muszę wrócić do lasu.
— Co? Nie, nie ma takiej opcji! — zawołała. — Na niebie jest Mroczny Znak, tam jest niebezpiecznie! Chodź ze mną, zaparzę ci herbaty, może znajdziemy Teodora...
— Nott jest ze swoimi i moimi rodzicami właśnie w lesie, ukrywają się. Muszę powiadomić ich, że już po wszystkim — wyjaśnił pospiesznie Malfoy. — Latono, nie dyskutuj, tylko idź. I... obiecaj mi jedną rzecz...
— O co chodzi, Draco? — zapytała Latona. — Boże, jesteś taki zimny i podły za każdym razem, kiedy się denerwujesz, że aż chce mi się płakać, jak na ciebie patrzę...
— Obiecaj mi, że jesteś moją przyjaciółką — powiedział Draco. — Najlepszą. I że nigdy mnie nie znienawidzisz, jasne? Obiecaj. Jeśli nie jesteś tego pewna, kopnij mnie w zad, ale nie obiecuj.
— Ja... — Latona była zbyt zdumiona, aby mówić. — Jestem twoją najlepszą przyjaciółką, Draco. Jesteś względem mnie troskliwy i opiekuńczy. Spędzałeś przy mnie kilkanaście godzin dziennie, kiedy leżałam w szpitalu te kilka razy, jesteś zabawny i znam cię jak własną kieszeń. Nie wiem, co ci strzeliło do głowy, ale jeśli nie zauważasz, że jesteś dla mnie jak brat, to chyba powinieneś nosić okulary. Obiecuję.
— Więc idź do obozu, połóż się spać i nie mów nikomu, że mnie widziałaś. Dla swojego najlepszego przyjaciela.
Odwrócił się i poszedł. Jego oczy były puste, jakby został czyjąś marionetką i wykonywał rozkazy bez względu na wszystko.
Na kempingu panował spokój, choć kilka przewróconych namiotów nadal się dymiło. Wszystko było skąpane w bladozielonym świetle Mrocznego Znaku. Na zewnątrz nie było nikogo. Może to i dobrze, bo Latona jako jedyna z obozowiczów nie wróciła jeszcze do namiotu. Kiedy przestąpiła jego próg, wszyscy rzucili się na nią, od razu podano jej gorącą herbatę i okryto kocem. Pan Weasley powiedział jej, że wszyscy bardzo się o nią martwili, a Aurora i Alexander razem z całym oddziałem aurorów nadal jej szukają.
— Ron, ludzie nie widzieli Mrocznego Znaku od trzynastu lat, to prawie tak, jakby zobaczyli samego Sam-Wiesz-Kogo — powiedział pan Weasley, kiedy Ron powiedział, że to przecież nic takiego. — Jesteście za młodzi, aby zrozumieć, jakie przerażenie on budzi.
— To nie mogli być śmierciożercy — stwierdziła Latona. — Przecież nie zrobili sobie wolnego od wyroku w Azkabanie i nie wyskoczyli sobie na piwko z kumplami po fachu! Jeśli to byli oni, nie powinni się deportować na widok Mrocznego Znaku.
— Czy ty naprawdę myślisz, że ministerstwo złapało ich wszystkich? — prychnął Bill, bandażując ranę nabytą podczas walki. — Wielu z nich naopowiadało bzdur, aby tylko nie trafić do Azkabanu i wyparło się swojego pana. Jedni mówili, że Sam-Wiesz-Kto zmuszał ich do torturowania i zabijania, drudzy, że ich spotkałby podobny los, gdyby odmówili. Chyba nietrudno się domyślić, że nie potraktowałby ich łaskawie, gdyby rzeczywiście wrócił, prawda?
— Nic nie rozumiem — powiedziała Hermiona. — A więc ci, którzy go wyczarowali, chcieli okazać im poparcie, czy ich wystraszyć?
— Trudno to stwierdzić — odrzekł pan Weasley. — Wiem natomiast, że tylko śmierciożercy wiedzą, jak go wyczarować, więc wszystko skłania się do stwierdzenia, że istotnie mamy tu do czynienia z poplecznikami Sami-Wiecie-Kogo. Słuchajcie, jest już naprawdę późno, idźcie spać. Rano złapiemy wczesny świstoklik i wynosimy się stąd.
Leżąc w łóżku, Latona miała mętlik w głowie i powinna czuć zmęczenie. Zamiast tego odczuwała niepokój i bynajmniej nie miała ochoty na sen; pomyślała o Draconie. Czy odnalazł swoich rodziców i Nottów? Co miał na myśli, prosząc ją, aby obiecała mu przyjaźń? Latona leżała na pryczy, wpatrując się w koję nad sobą i nagle wpadło jej do głowy, że pomimo strachu i innych, silnych emocji ani razu nie rozbolała ją głowa, ani nie pojawił się wokół niej złoty pył.