Lesser Evil || Harry Potter fanfiction

Harry Potter - J. K. Rowling
F/M
Gen
G
Lesser Evil || Harry Potter fanfiction
Summary
Latona wiedziała, że ciąży na niej duża odpowiedzialność za dalsze losy swojej rodziny, od kiedy nauczyła się odróżniać jeden koniec różdżki od drugiego. Przeszła do historii, to fakt, a historia kocha się powtarzać.Gdy Czarny Pan odradza się na jej oczach, wszystkie intrygi wychodzą na jaw. Latona, która niedawno zdała sobie sprawę ze swojej choroby, przekonuje się, że nie każdy musi być tym, za kogo się podaje, wrogowie czasem okazują się przyjaciółmi, a niewinne zawiniątko, które znalazła przy koszu na śmieci, może raz na zawsze zmienić bieg wydarzeń.❝Chciałem ją zabić... Tak, to byłby ogromny błąd. Musisz wybaczyć moją ówczesna samolubność, Latono.❞.❗postać ewoluuje❗❗slowburn alert❗❗Niektóre zdania lub sceny są wyrwane z kontekstu, ale warto zwracać na nie uwagę ❗
All Chapters Forward

Kodesk Warellów

Aurora i Alexander wyściskali Latonę pomimo jej protestów, gdy rano przybyli na pole namiotowe Weasleyów. Pan Weasley użył magii, aby zwinąć i spakować namioty, i jak najszybciej opuścili kemping. Alexander załatwił im szybsze odebranie świstoklika u Bazyla, strażnika świstoklików, co bardzo nie spodobało się tłoczącym się wokół niego czarodziejom. W następnej chwili znaleźli się z powrotem na wzgórzu Stoasthead, przeszli przez zamgloną wioskę Ottery St Catchpole i polną drogą ruszyli ku Norze.

Pani Weasley na ich widok zalała się łzami i Aurora musiała zaparzyć jej mocnej herbaty, aby się uspokoiła. Wszyscy usiedli w salonie, myśląc tylko o śniadaniu, które, ku zaskoczeniu Latony, podała jej własna skrzatka domowa, Zmorka.

— A więc wy też macie skrzata — powiedziała Hermiona z bardzo niezadowoloną miną.

— To takie dziwne? — zadziwiła się Latona.

— Panno Granger, doskonale rozumiem twoją opinię na temat skrzatów domowych, ale zrozum, że służba rodzinom czarodziejów to ich wymarzone życie — powiedziała uprzejmie Aurora, choć w jej głosie wybrzmiała nuta kpiny. — Zdaję sobie sprawę, że w świecie mugoli płaci się komuś takiemu za wykonywaną pracę, ale to chyba czas, abyś zaczęła spoglądać na życie z perspektywy czarownicy, nie mugola.

Hermiona spojrzała na Aurorę i oblała się rumieńcem. Harry i Ron zachichotali. Aurora utkwiła swoje spojrzenie w czarnowłosym chłopcu i westchnęła. Jeszcze tylko rok, pomyślała, i nasze dzieci wszystkiego się dowiedzą. Obiecuję ci, James. Ja się tym zajmę.

Warellowie szczodrze podziękowali Weasleyom za gościnę. Latona pozbierała wszystkie swoje rzeczy, pożegnała się ze swoimi rówieśnikami, najpiękniej uśmiechając się do Billa i Harry'ego i razem ze swoimi rodzicami zniknęła z Nory z cichym pyknięciem.

Latona pojawiła się w wysłanym obrazami korytarzu i odetchnęła z ulgą. Nie zdążyła jednak zrobić kroku w ani jedną stronę, gdy jej ojciec złapał ją za ramię i powiedział bardzo uroczystym tonem:

— Latono, masz już czternaście lat i razem z mamą stwierdziliśmy, że jesteś już wystarczająco dojrzała, aby coś zobaczyć.

Latona zdjęła swoje obcasiki i nie wiedząc, czego może się spodziewać, podążyła za swoimi rodzicami. Aurora i Alexander odeszli od niej zaledwie na kilka kroków i zatrzymali się przed obrazem wiecznie śpiącej babki Elviry, którego rama ozdobiona była dziesiątkami mniejszych i większych kluczy.

— Wiesz, kto jest na tych wszystkich obrazach, wiszących w naszym domu? — zapytał Alexander. Latona pokręciła głową. — Te wszystkie postacie to twoi i moi przodkowie. Oczywiście nie ma tu prawie żadnych kobiet, jeszcze przed czternastoma laty cała nasza rodzina była przeklęta.

— Ale babcia tutaj jest i ma się dobrze — zauważyła Latona, wskazując podbródkiem portret przed sobą.

Za życia Elwira musiała zachodzić za piękność, gdyby nie długa blizna na jej twarzy. Staruszka była pulchna, miała upięte w niski kok blond włosy i błyszczące, niebieskie oczy, takie same, jak Alexander. Oczywiście Latona widziała je tylko na magicznych zdjęciach, ponieważ od czternastu lat Elwira i inne postacie zmożone były we śnie, która zdawał się trwać jeszcze kilka dobrych lat.

— Och, tak, sam zawiesiłem tutaj ten obraz — powiedział Alexander. — Moja matka była niezwykle tajemniczą kobietą. Ona i dziadek nigdy nie byli pełnym czułości małżeństwem i czasem zastanawiam się, czy oni w ogóle się kochali. Ale wiem, że kochali mnie i Johna. Mnie może trochę bardziej, bo strasznie mnie rozpieszczali — parsknął, a Latona zaśmiała się. 

— Szkoda, że nigdy ich nie poznała, babci i dziadka — westchnęła z utęsknieniem. 

— Moja matka zmarła we śnie, kiedy byłem w trzeciej klasie — odrzekł Alexander. — To dziwne, bo zostawiła na szafce nocnej list, jakby spodziewała się, że umrze.

— Co w nim napisała?

Alexander udał, że nie usłyszał jej pytania.

— Spójrz na obraz tuż po prawej stronie.

Jej ojciec wskazał palcem na portret wysokiego, wyłysiałego starca z okrągłymi okularami na nosie i przystrzyżoną, brązową brodą. Obraz był opatrzony złotą tabliczką, której napis głosił imię "Benedykt Warell".

— Och, to dziadek.

— Tak, oto twój dziadek — powiedział Alexander. — Nasza rodzina jest bardzo stara, wiesz? Opowiadałem ci kiedyś, jak doszło do tego, że zostaliśmy przeklęci, ale pozwól, że przytoczę tę historię raz jeszcze. Otóż kiedyś, gdy Anglią władał król Jan bez Ziemi, byliśmy rodziną z najniższej warstwy społecznej. Pomagaliśmy sobie jedynym darem, który mieliśmy. Magią. A w magii byliśmy świetni, ale nikt o tym nie wiedział i wiedzieć nie mógł. Nigdy nie mieszaliśmy się w politykę. Na skutek wojen, które prowadził król Jan i szeregu niepowodzeń, rządzący byli zmuszeni podnieść podatki dla wszystkich obywateli Anglii. Dla nas, szarego plebsu bez nazwiska, był to ostatni gwóźdź do trumny. Żył wtedy Eustachy i ni stąd, ni zowąd zwołał wielki, ale to wielki bunt duchownych, szlachty i miast. Razem, na czele z nim, ruszyli na Londyn. Korzystając ze swojej magii, wymusił na królu podpisanie Wielkiej Karty Swobód pod Windsorem, czyli coś w rodzaju zbioru regulacji podatkowych. Eustachy został okrzyknięty przez mieszczan bohaterem. Legenda głosi, że pewien francuski kupiec, dowiedziawszy się o tym, nazwał go "walecznym", ale silny francuski akcent sprawił, że Anglicy usłyszeli to jako "walećni" i nietrudno się domyślić, że lada moment przekształcili to na prawdziwe nazwisko Warell.

— Nieźle... — duknęła z podziwem Latona. — Ale co z tą klątwą?

— Już tłumaczę. W tym samym czasie żył sobie potężny czarnoksiężnik o imieniu Arytel. Wcale nie ukrywał się ze swoimi występkami i nie obawiał się, że mugole mogą w końcu złapać go i spalić na stosie. Dowiedziawszy się, że to czarodziej wyswobodził uciśnionych mugoli, postanowił się zemścić, bo przecież czarodziejom nie przystoi obracać się w takim towarzystwie. Arytel odnalazł Eustachego i wyzwał go na magiczny pojedynek, na który Eustachy zgodził się bez wahania. Myślał, że pokona Arytela i nazwał go "bękartem". Arytel wściekł się, że ktokolwiek mógł chociażby pomyśleć, że może być od niego lepszy w uprawianiu magii. Wiedząc, że Eustachy miał córkę Mariannę i była dla niego oczkiem w głowie, zabił ją i rzucił bardzo potężną klątwę na całą rodzinę Warellów, która uniemożliwiała przyszłym pokoleniom płodzenie dziewcząt. Oczywiście pojedynek skończył się dla Eustachego śmiercią, ale zdążył pozbawić Arytela prawego ramienia. Od tego czasu w naszej rodzinie nie urodziła się ani jedna dziewczynka. Warto też wspomnieć, że potomkowie Arytela mogą żyć do dzisiaj. Nikt nigdy się nie ujawnił, bo od razu zostałby wyalienowany.

— Eustachy miał inne dzieci oprócz Marianny?

— O tak, czterech synów: Bernarda, Klaudiusza, Trevora i Terencjusza. Dwóch pierwszych zamordowały córki Arytela, również piekielnie niebezpieczne. Historii o Eustachym uczą dzisiaj mugolskie dzieci w szkołach, słyszałaś o tym? Nasi przodkowie bardzo szybko przekonali się, że klątwa była jak najbardziej prawdziwa. Trevor, który po śmierci braci został najstarszym Warellem, wziął sobie za żonę pewną Claudię i gdy ich dzieciom, i dzieciom ich dzieci i wnuczętom tych dzieci urodzili się chłopcy, zaczęto szukać jakiegoś antidotum lub przeciwzaklęcia na przekleństwo Arytela, niestety bezskutecznie. On władał naprawdę potężną magią, Latono, i nie skłamałbym, mówiąc, że nawet Gellert Grindelwald i Sama-Wiesz-Kto byliby przy nim szarymi zjadaczami chleba. Nie trudno się dziwić, że kiedy się narodziłaś, wszyscy uwierzyli, że musisz posiadać niezwykłą, magiczną moc. Sama-Wiesz-Kto przeraził się, myśląc, że ktoś może mu dorównać i kazał Syriuszowi Blackowi cię zabić, ale na całe szczęście nic ci się nie stało.

— To wiele wyjaśnia — mruknęła Latona. Chwilę zajęło jej połączenie niektórych wątków. — OCH, to naprawdę wiele wyjaśnia!

Niezwykła, magiczna moc? Gdyby nie te wszystkie sytuacje, podczas których Latona albo emanowała magicznym światłem, albo zostawiała po sobie błyszczące ślady stóp, albo gdy nieznane jej dotąd zaklęcia wychodziły jej perfekcyjnie, wyśmiałaby tego, kto pomyślał, że może mieć w sobie coś wyjątkowego. Czy to możliwe, aby Latona naprawdę władała magią tak chorobliwie silną, że była w stanie przełamać urok samego Arytela? To było absurdalne. Niby po kim miałaby ją odziedziczyć? Takie dary nie biorą się przecież znikąd!

— Przez te kilkaset lat nasza rodzina wyrobiła sobie takie, a nie inne tradycje, opinie i światopogląd — ciągnął Alexander. — To nie wszystko. Posiadamy pewien artefakt, który ma dla każdego członka naszej rodziny nieocenioną wartość. Nie zastanawiałaś się przypadkiem, dlaczego wszystkie obrazy śpią od lat?

— Tak, to naprawdę dziwne...

— Widzisz, są zaczarowane. Z twojego powodu. A babkę Elwirę zaczarowaliśmy jako pierwszą, żeby nie wypaplała ci rzeczy, o których powinnaś dowiedzieć się o wiele później. Pewne informacje nie powinny być dla ciebie dostępne tylko i wyłącznie dla twojego bezpieczeństwa i zdrowia, ale spokojnie, na wszystko przyjdzie czas. Zaufaj mi i nie zadawaj zbędnych pytań, jasne?

— Eee — bąknęła Latona.

Zanim zdążyła coś jeszcze powiedzieć, Alexander wyjął różdżkę i stuknął nią w ramę portretu dziadka Benedykta. Latona wytrzeszczyła oczy w niedowierzaniu, kiedy sędziwy staruszek otworzył oczy i przeciągnął się jak kot.

— Witaj, ojcze — uśmiechnął się. — Wybacz, że trwało to tak długo.

Mężczyzna poprawił okulary i w zadumie przyjrzał się swojej wnuczce. Następnie rozciągnął usta w szerokim uśmiechu i przyłożył dłoń do płótna obrazu, jakby chciał przedostać się na drugą stronę.

— Cześć, dziadku!

— A niech to, Ela miała rację! — zawołał ochrypłym głosem. — A ja miałem ją za wariatkę! Och, wnusiu, wyglądasz jak prawdziwy Warell. No, synu, też sądzę, że jest gotowa. Czyń honory!

Alexander ponownie stuknął różdżką w ramę. Tym razem obraz zachybotał się, po czym odsunął się, ukazując wykutą w ścianie dziurę, w której stała bogato zdobiona szkatułka wysadzana kamieniami. Wyglądała na bardzo starą. Latona przyglądała się jej ze zdumieniem. Jej ojciec bardzo ostrożnie otworzył wieko i wyjął jej zawartość.

Była to księga obita skórą. Na okładce widniał złoty napis Kodeks Warellów zapisany pięknym, pochyłym pismem. Wyglądała, jakby zaraz miała się rozsypać. Alexander odwrócił się do Latony, która rozdziawiła usta, wpatrując się w księgę wielkimi oczami.

— Oto cały sens istnienia naszej rodziny, Latono. Każda osoba, która w wyniku mariażu chce przybrać nasze nazwisko, musi przysiąc, że będzie konsekwentnie przestrzegać jej zapisków. A co się w niej znajduje, sama nazwa wskazuje. To spis zasad, wielkie drzewo genealogiczne oraz przelana na papier historia naszej rodziny. Nie masz rodzeństwa, co czyni cię moją pierworodną córką. Mój brat nie żyje, co zaś czyni mnie najstarszym. Oczywiście te zasady są już trochę przestarzałe i nie każę ci bezwzględnie przestrzegać.

Latona nie mogła wydobyć z siebie ani słowa. Drżącymi rękoma chwyciła księgę. Alexander uśmiechnął się do niej i poklepał ją po ramieniu, mówiąc:

— Postanowiłem pokazać ci ją już teraz, ponieważ Aurora opowiedziała mi, o czym rozmawiałyście niedawno w kuchni. Pamiętaj, żyj zgodnie z sobą, ale miej z tyłu głowy, że nasza rodzina ma swoje tradycje.

Ponownie uśpiwszy obraz swojego ojca, odszedł, zostawiając ją samą. To, co działo się w głowie Latony, było nie do opisania. Patrzyła się na księgę i patrzyła, ale nie śmiała jej otworzyć, obawiając się zobaczyć, jak wielkim rozczarowaniem mogła się okazać.

Nagle zobaczyła na ścianie pod obrazem babki Elwiry plamę, więc schyliła się, aby ją zetrzeć, ale prostując się, ostro zahaczyła głową o jego ramę. Zadudniło, a potem coś ponownie uderzyło w jej głowę. Sycząc z bólu i przyciskając Kodeks do piersi, zorientowała się, że tym czymś był... jeden z kluczy.

— Ulala, to już czas?

Latona przełknęła wrzask, który o mały włos wydostał się z jej gardła.

Babka Elwira najwidoczniej się obudziła, nie mniej jednak nie wyglądała na zaskoczoną tym faktem tak, jak dziadek Benedykt, wręcz przeciwnie. Energicznie rozprostowała kości i przytknęła nos do płótna.

— O tak, właśnie taką cię widziałam! — zaskrzeczała, szczerząc pożółknięte zęby. Latona była zbyt poruszona, by mówić. Znowu. — Nie bój nic, SUM'y poszły ci świetnie. I, och, kochanie, tak mi przykro z powodu Syriusza... Ale w końcu ty jesteś temu winna! Oj, skarbeńku, czeka cię teraz długa droga! Twój profesor Snape wszystko ci już powiedział, jeśli się nie mylę, a...

— Eee, babciu — powiedziała Latona. — Ale ja... ja nie pisałam jeszcze SUM'ów.

Twarz Elwiry skamieniała.

— Jak to? — zapytała z odrętwieniem. — Przecież mamy...

— Dziewięćdziesiąty trzeci rok — dokończyła za nią Latona. — Są wakacje, po których idę do czwartej klasy. Skąd wiesz o Syriuszu? I co mu się stało?

Elwira niespodziewanie chwyciła się za serce, blednąc i czerwieniąc się naprzemiennie. Latona pomyślała, że może coś jej się stało, ale była w końcu tylko obrazem.

— A więc co ty, do stu piorunów, robisz z kluczem w ręku?! — zawyła pół szeptem, pół krzykiem. — Nie masz niczego lepszego do roboty?! Tak ci się spieszy do poznania przyszłości?! To się przyłóż do wróżbiarstwa! Odkładaj ten klucz, natychmiast! NO RUCHY, GŁUCHA JESTEŚ?!

Latona skrzywiła się i w popłochu przyłożyła klucz do miejsca, w którym pierwotnie wisiał, a ten, jak namagnetyzowany, przylgnął do ramy. Głowa babki Elwiry natychmiast opadła jej na lewe ramię i kobietę zmorzył twardy sen. Powiedzenie, że Latona była zszokowana, byłoby niedopowiedzeniem. Serce biło jej jak młotem i z nerwów ściskała Kodeks ze zdwojoną siłą.

Co to, do cholery, miało znaczyć? Skąd Elwira wiedziała o Syriuszu, o profesorze Snapie? Umarła ponad dwadzieścia lat temu! Długa droga? Jej wina?

Latona odwróciła się na pięcie i pobiegła do swojej sypialni.

Dni mijały tak szybko, jakby ktoś zaczarował zegarki, aby odmierzały czas dwa razy szybciej i w końcu nadszedł czas, aby wybrać się na ulicę Pokątną. Do Latony przyszedł list ze szkoły, który w tym roku był uzupełniony o dodatkową notkę:

Wszystkich uczniów klas od czwartej do siódmej uprasza się o zabranie ze sobą szaty wyjściowej.

Tak więc Latona i Aurora wybrały się do sklepu Twilfitta i Tattinga i wybrały dla niej piękną, długą suknię, której zgniłozielona korona zaczynała się powyżej pępka i spływała w dół, natomiast góra sukienki wyglądała jak wsadzona do środka, śnieżnobiała koszula z bufiastymi rękawami i mnóstwem koronek. Kołnierz zdobiła wielka kokarda o równie zielonym kolorze. Latona nie miała pojęcia, na jaką okazję miałaby się przydać, ale Aurora i Alexander zdawali się wszystko wiedzieć.

Wydawało się, że odkąd wrócili z mistrzostw Aurora i Alexander mieli jeszcze więcej pracy, niż dotychczas. Przylatywało do nich mnóstwo sów z wyjcami, których nadawcy oskarżali ministerstwo o słabą ochronę i domagali się odszkodowań za zniszczoną własność prywatną.

Latona również roboty miała w bród, ponieważ Kodeks Warellów był lekturą bardzo ciekawą, ale i bardzo męczącą; zapisany w trudnym do zrozumienia języku zawierał wiele informacji o rodzinie Warellów, na przykład ogromne drzewo genealogiczne. Aby dotrzeć do któregoś z jego końca, należało przesunąć palcem po stronie, a malunki na niej przewijały się jak na jakimś pulpicie. Latona z dumą znalazła na nim siebie i swoją malutką podobiznę.

Najciekawszym rozdziałem okazał się jednak ten opatrzony ozdobnymi literami:

 

𝓟𝓻𝓪𝓮𝓬𝓮𝓹𝓽𝓪 𝓻𝓸𝓭𝓾 𝓦𝓪𝓻𝓮𝓵𝓵

𝟏. Krew twa nigdy w poważaniu twoim, zawsze priorytetem twoim i chlubą,

𝟐. Nie przyniesiesz hańby rodzinie ani radości wielkiej, stając z osobą niemagiczną pod ołtarzem,

𝟑. Szacunek, szacunek, szacunek, wrogom rodziny śmierć,

𝟒. Nieczystość to nie grzech, natomiast kawałeczek uczknięty z człowieczej dumy,

𝟓. Warell nie powinien z nikogo szydzić jawnie, zaś sprawić, aby czuł się szydzony, Warellowi persona niechętna,

𝟔. Nie waż się ręki podnieść na drugiego Warella, albowiem wstyd to dla rodziny i ów kodeksu pogwałcenie,

𝟕. Rodzina jest najważniejszą wartością. Szanuj ją, chroń ją i sławę jej przynoś,

𝟖. Jeśli masz pod skrzydłem druhów zaufanych, miej ich w opiece. Lojalny bądź, oto relacji grunt,

𝟗. Fortel i kłamstwo to nie skaza na duszy, a mądry sposób osiągnięcia słusznego celu. Nie nadużywaj preacepty dziewiątej, hańbiąc ród, rasę i krew,

𝟏𝟎. Komu życie pod nazwiskiem tym niemiłe, złam choć jedną z zasad, a gniew najstarszego ci nad karkiem zawiśnie.

𝟏𝟏. Jeśliś Warell, nie przystoi ci mugolakom żartów stroić, ale i pod rękę z nimi nie chodź, bo to wstyd dla matki i ojca,

𝟏𝟐. Twoje imię to dobre imię,

𝟏𝟑. Najpierw ty, potem ród twój, obcy na końcu szarym,

𝟏𝟒. Uczucie wyższości jest pożądane, uczucie pogardy dla niższości niewskazane.

 

Latona spędziła resztę wakacji na próbach odszyfrowania tych zapisków. Była podekscytowana, mogąc posiadać coś, co miało tyle lat i należało do ich dawnych przodków. Poczuła się dumna ze swojego pochodzenia jeszcze bardziej, niż dotychczas, ale nie zapomniała, co wydarzyło się przez ostatnie trzy lata i nie wzięła zasad Kodeksu tak bardzo do siebie.

Warellowie być może zbyt przywiązywali wcześniej wagę do, tak jak określił to autor Kodeksu, zdrajców rodziny. Poświęcił on aż kilka stron na wypisanie nazwisk osób, które w jakiś sposób chciały zniesławić swój ród albo się do tego przyczynić. Na szarym końcu tej listy widniało imię Clifford Li.

— Tato? Czy babcia Elwira nie wywodziła się właśnie z tej rodziny? Z rodziny Li? — zapytała Latona ostatniego dnia wakacji, z Kodeksem na kolanach siedząc w salonie.

— Ten mężczyzna to jej brat — odpowiedział Alexander. — Słyszałem, że nadal żyje. Był poszukiwany przez ministerstwo, podobno chciał zabić Elwirę, która rzekomo miała zdradzić jakąś wielką, rodzinną tajemnicę. Jaką? Tego już nigdy się nie dowiemy. Po śmierci babci główna linia rodziny Li przestała istnieć, a to ona miała mieć do niej dostęp jako jedyna. Li byli naprawdę pokręceni, zawsze działo się wokół nich coś dziwnego. Szczególnie wokół najstarszych kobiet. No, ale to chyba czas, abyś spakowała kufer, nieprawdaż?

Następnego ranka Latona wstała wcześnie. Ładnie się ubrała, czarne, lśniące włosy rozpuściła i, co bardzo poruszyło jej matkę, przypięła do włosów tą białą, perłową spinkę, którą podarowała jej na jedenaste urodziny. Nie widziała jej u niej od trzech lat i od razu zrobiło jej się ciepło na sercu.

Latona im nie wybaczyła. Przez myśl jej to nawet nie przeszło. Po prostu starała się ich nie krzywdzić milczeniem tak, jak oni skrzywdzili ją.

We trójkę pojechali na stację King's Corss, gdzie załadowali bagaże Latony na wózek i pociągnęli go wzdłuż peronów aż do ściany pomiędzy peronem dziewiątym a dziesiątym. Udając, że opierają się o barierkę, przeszli przez przejście i ujrzeli tłum czarodziejów oraz wielką, wściekle czerwoną lokomotywę. Jak z bicza strzelił poczuła, jakby wielka pierś zacisnęła się wokół jej płuc, nie pozwalając jej oddychać...

Pierwszy symptom "nienormalności" od ponad miesiąca.

Latona zapakowała swój kufer do wolnego przedziału, upewniwszy się, że będzie stamtąd widziała swoich przyjaciół. Ostatnia samotna podróż nie skończyła się dla niej dobrze.

— Obiecaj nam, że tym razem nie wpakujesz się w żadne kłopoty — powiedziała do niej Aurora, delikatnie się uśmiechając. — Nie wiem, może odkąd twój rocznik zaczął szkołę, nad Hogwartem ciąży jakaś klątwa? Co roku dzieje się coś strasznego.

— A co najważniejsze, za każdym razem, kiedy rozboli cię głowa, zgłoś się do pani Pomfrey — dodał twardo Alexander. — W zeszłym roku prawie wydłubała nam oczy, kiedy jej powiedzieliśmy, że nie mamy pojęcia, że... eee... świecisz. Przepraszam, ale nie może mi to jakoś przejść przez gardło.

— Chyba nie jestem na coś chora, no nie? — zapytała żartobliwie Latona. — We wrześniu na wróżbiarstwie Trelawney wywróżyła mi, że choruję i mogę zabić całą klasę kiwnięciem palca, jakbym chciała.

— Tak powiedziała? — powtórzyła cicho Aurora, po czym spojrzała na Alexandra, który wydawał się na bardziej poruszonego, niż rozśmieszonego jej żartem. — Nic się nie przejmuj, to stara oszustka... No, leć już, zaraz będziecie odjeżdżać.

Głos Aurory nie był przekonujący, ale Latona nic już nie powiedziała. Pomachała swoim rodzicom na pożegnanie i wskoczyła do pociągu. Ekspres Londyn-Hogwart odjechał, spowijając ich kłębami dymów.

Tym czasem Aurora spojrzała na Alexandra wzrokiem godnym samego bazyliszka z Komnaty Tajemnic — bo tak samo martwym.

— Jeśli to się stanie ponownie, to ja się zabiję.

— Tylko wtedy, gdy ona nie zabije nas pierwsza. Nosz... cholera jasna...

 

Forward
Sign in to leave a review.