
Dartmoor
Latona spała bardzo niespokojnie i zbudził ją pierwszy lepszy, głośniejszy szmer. Nie rozumiała, co się działo, ale chwilę później rozległ się donośny chlust i cała była już w lodowatej wodzie.
Latona wrzasnęła ze strachu i zerwała się na równe nogi. Ubrania lepiły się do niej, włosy miała posklejane i ogólnie była przemoczona do suchej nitki. Salon zadrżał od śmiechu. Odwróciła się przez ramię i ujrzała bliźniaków trzymających duże, czerwone wiadro, wijących się na podłodze i próbujących złapać oddech. Złość wezbrała w niej jak fala morska.
— POGRZAŁO WAS?! — ryknęła, jej oczy ciskały gromy.
— Ciebie już niekoniecznie — wysapał George, ledwo stając na nogi.
Fred i George byli wysocy, rudzi i piegowaci, a przede wszystkim identyczni. Uśmiechnęli się złośliwie i spojrzeli na Latonę, jakby obmyślali już kolejny kawał.
— Gorące powitanie, no nie? — powiedział Fred. — Co ty tu u diaska robisz, Warell?
— Walcie się, obydwaj — warknęła Latona.
Obrzucając ich nienawistnym spojrzeniem Latona objęła się ramionami i wybiegła z salonu. Jak z ziemi wyrosła przed nią pani Weasley i zobaczywszy, w jakim jest stanie, ruszyła w kierunku bliźniaków. Chwilę później w całym domu było słychać jej wrzaski, a Latonie przypomniał się wyjec, który przysłała Ronowi w drugiej klasie i uznała, że w rzeczywistości pani Weasley była naprawdę przerażająca.
Latona przebrała się w suche ubrania. Znalazł ją pan Weasley, schodzący na parter po drewnianych, rozklekotanych schodach.
— A więc dzień dobry, Latono! — powiedział dobrodusznie, uśmiechając się. — Molly już krzyczy? Co się stało? To chyba jej rekord, żeby tak z samego rana?
— Fred i George oblali mnie wodą — odrzekła Latona, nie kryjąc wściekłości.
— Coś takiego! — zawołał pan Weasley, marszcząc brwi. — Niech no tylko ich znajdę, to pośladki wywiną im się na drugą stronę!
Latona resztkami silnej woli postarała się ochłonąć, po czym wróciła do salonu, aby pościelić kanapę, ale ta była już złożona i zawalona poduszkami. Poszła więc do kuchni. Przy stole siedziało kilka osób i Latona wolałaby naprawdę spędzić ten tydzień u ciotki Mirandy w Lyon niż z nimi.
Fred i George siedzieli skuleni, a obok nich Ron, później Ginny. Miała długie, rude włosy i brązowe oczy. Obok niej siedział Percy, były prefekt naczelny Gryffindoru z ulizanymi włosami i rogowymi okularami, który skończył już szkołę, a jeszcze dalej miejsce zajmowali dwaj mężczyźni, również rudzi, ale dorośli i muskularni.
Ich głowy natychmiast zwróciły się w kierunku Latony, której zabrakło słów. Poczuła, że krew odpływa jej z twarzy. Jeden z nieznanych jej rudzielców ubrany był jak na rockowy koncert, miał długie włosy, które wiązał z tyłu w kucyk i kolczyk zwisający z jednego ucha, który przypominał kieł. Natomiast drugi miał szeroką, ciepłą twarz posiekaną od wiatru, a piegów tyle, że wyglądały jak opalenizna. Na jednym z jego ramion widniał duży, błyszczący ślad po oparzeniu.
Jakby słuchając czyjegoś rozkazu, Latona i Weasleyowie przewrócili na swój widok oczami. Tylko dwaj nieznajomi wyglądali na zafascynowanych jej obecnością.
— Jak się masz, Latono? — odezwał się ten pierwszy i wstał od stołu. W porównaniu z nią była bardzo wysoki, choć Latona nie należała do niskich dziewcząt. — Jestem Bill, miło poznać.
— A ja jestem Charlie — powiedział drugi. Jego dłoń była szorstka i pełna pęcherzy. — Pamiętam cię... to ty chciałaś wkopać mojego braciszka i jego przyjaciół w pierwszej klasie...
Latonę opuścił duch, kiedy Bill i Charlie spojrzeli na nią z góry, założyli ramiona na piersi i zmarszczyli brwi. Serce zabiło jej jak młotem.
— Przestańcie, to było trzy lata temu! — zawołał nagle Ron, wstając z miejsca. — Sam o tym zapomniałem!
Starsi bracia Rona roześmiali się, a Bill poklepał Latonę po ramieniu.
— Spokojnie, przecież tylko sobie żartujemy! — powiedział z uśmiechem. — No, siadaj z nami, Latono, śniadanie zaraz będzie gotowe.
Latona odetchnęła z ulgą. Mimo to czuła się niezwykle dziwnie w towarzystwie Weasleyów. Wręcz niekomfortowo. Ginny rzucała jej ukradkowe spojrzenia, bliźniacy szeptali coś do siebie, a Ron wcale się nie odzywał, tylko uśmiechał się nieśmiało, kiedy ich spojrzenia się spotykały. Percy nawet nie zwracał na nią uwagi.
Przyszli państwo Weasley i na stół podano górę naleśników z dżemem i tostów z serem. Siedmioro Weasleyów rzuciło się na jedzenie i dodatki, aż w końcu zostało tylko kilka sztuk każdego z posiłków. Latona nałożyła sobie na talerz trochę tego i owego, bardzo poddenerwowana.
— No, Latono, opowiadaj — powiedziała pani Weasley. — Podoba ci się u nas?
— O tak, ten dom jest bardzo urokliwy — odpowiedziała Latona. Nie miała odwagi dodać "ale trochę zagracony".
— Twoi rodzice mają mnóstwo spraw na głowie — westchnął pan Weasley. — Ale za to jedziecie na mistrzostwa! Alexander był taki uradowany, kiedy dowiedział się, że może wrócić do pracy. Krukon z krwi i kości! Aurora to była Gryfonka, prawda?
— Tak — odrzekła Latona. Postanowiła, że to czas, aby wypaść na dobrze wychowaną, więc dodała: — Oboje musieli wyjechać i z tego powodu jestem tutaj. Bardzo państwu dziękuję, że się państwo zgodziliście.
Bliźniacy przekształcili śmiech w nagły napad kaszlu.
— Ależ to nic wielkiego — uśmiechnęła się pani Weasley. — Może pogracie sobie w quidditcha, dzieciaki? Latono, słyszałam, że jesteś w drużynie. Tylko nie wylatujcie za wysoko i za daleko, jak mugole was zobaczą...
— Mugole to żaden problem — powiedziała Latona. — Są głupi, pewnie by pomyśleli, że im się przewidziało.
Weasleyowie jak za sprawą czarodziejskiej różdżki przypomnieli sobie, że nie siedzi przed nimi miniaturowa wersja Aurory, tylko przesiąknięta wstrętem do mugoli Latona, w dodatku skłócona z kilkoma ich dziećmi, obracająca się w towarzystwie Malfoyów i innych ich pokroju. W co my się wpakowaliśmy, przeszło przez myśl pani Weasley.
⁂
W głębi duszy Latona bardzo chciała jakoś zintegrować się z młodymi Weasleyami, ale po prostu się nie dało. Fred i George byli najgorsi: cały czas padała ofiarą ich dowcipów, a kiedy dowiedziała się, że zbierają formularze na magiczne gadżety i próbują tworzyć je w swoim pokoju, zaczęła trzymać się od nich z daleka.
Percy'ego widywała tylko wieczorami, ponieważ ten siedział w ministerstwie do późnych godzin i był bardzo pochłonięty badaniami na temat grubości denek kociołków. Percy sprawiał wrażenie, jakby nawet nie zauważał jej obecności, a przecież pan i pani Weasley to jej poświęcali teraz najwięcej uwagi.
Ginny wyglądała natomiast na bardzo zaciekawioną jej osobą. Kiedy na nią nie spojrzała, ta miała utkwione w niej swe błyszczące, brązowe oczy. Śmiała i pyskata, często droczyła się z Billem i Charliem, którzy, chociaż pracowali, przesiadywali ze swoją rodziną. Ci dwaj zdawali się bardzo Latonę lubić, nawet ze wzajemnością, gdyż uśmiechali się do niej tak często, jak to tylko możliwe.
No i był też Ron, którego widok przypominał Latonie misję ratunkową dla Syriusza oraz sytuację we Wrzeszczącej Chacie. Niemo uznali, że najbezpieczniej będzie nie poruszać tego tematu w obecności innych i w ogóle się do siebie nie odzywać.
Do Nory przybyła również Hermiona, która na widok Latony stanęła jak słup soli. Dziewczęta nie pałały do siebie sympatią prawie od zawsze, ale teraz, zmuszone razem mieszkać, musiały trzymać języki za zębami, aby nie kąsać się złośliwymi uwagami; Latona bardzo przeżywała to, dlaczego jej rodzice odwodzili ją od bratania się z osobami jej pochodzenia, dlatego obrała sobie za punkt honoru unikanie z nią kontaktu.
Latona dowiedziała się od Weasleyów wielu ciekawych rzeczy, na przykład, że Harry Potter był w domu głodzony, więc musieli oni co rusz wysyłać mu paczki z żywnością, głównie słodkimi przekąskami. Bądź co bądź Latona szczerze Pottera polubiła, więc pewnego razu wsunęła mu do paczki swoją czekoladę, którą dostała od rodziców na pobyt w Norze.
Co ciekawe, taką samą czekoladą, Latona była tego pewna, częstował ją profesor Lupin.
W popołudnie poprzedzające dzień meczu bliźniacy, Ron i pan Weasley wyruszyli gdzieś zaraz przed kolacją, korzystając z kominka. Wyglądało na to, że ktoś miał zjawić się w Norze, ponieważ pani Weasley przyniosła do pokoju swojego najmłodszego syna stos koców i poduszek.
Latona pomagała właśnie w przygotowywaniu kolacji, kiedy w salonie rozległ się donośny huk. Wrócili Fred, George oraz Ron. Latona, Hermiona i Ginny stanęły w futrynie drzwi i zobaczyły, że osobą, która przybyła do Nory, był Harry we własnej osobie. Latona zaniemówiła.
Harry nieznacznie urósł, ale schudł, co jeszcze bardziej odznaczało się na tle jego za dużych o kilka rozmiarów, workowatych, znoszonych ubrań. Latona odniosła wrażenie, że specjalnie trzymano przed nią jego przyjazd w tajemnicy.
— Jak leci, Harry? — powiedział do niego Charlie, wyciągając szorstką rękę.
Zanim któryś zdążył coś jeszcze powiedzieć przy ramieniu George'a zmaterializował się pan Weasley. Latona jeszcze nigdy nie widziała go to wściekłego.
— Co ci strzeliło do głowy, Fred?! — krzyknął. — Coś ty dał temu mugolskiemu dzieciakowi?
— Nic mu nie dałem — powiedział, uśmiechając się złośliwie. — Upuściłem to przez przypadek, to nie moja wina, że podniósł tego cukierka i go zjadł.
— Upuściłeś specjalnie! — zagrzmiał pan Weasley. — Język urósł mu na cztery stopy, bo jego rodzice nie chcieli, abym się do nich zbliżył!
Harry i bracie Weasleyowie ryknęli śmiechem.
— To nie jest zabawne! — zagrzmiał. — To bardzo źle świadczy o czarodziejach w oczach mugoli. Nie po to tyle czasu harowałem przy kampanii przeciw złemu traktowaniu niemagicznych osób, żeby moi właśni synowie nad jednym się znęcali!
— Wcale nie daliśmy mu go dlatego, że jest mugolem — zaperzył się Fred — tylko dlatego, że jest małym gnojkiem i uprzykrza życie Harry'emu, prawda?
— O tak, proszę pana — powiedział Harry. — On jest okropny.
— To nie ma nic do rzeczy! — krzyknął pan Weasley. — Poczekajcie tylko, jak powiem o tym waszej matce!
Pani Weasley akurat zjawiła się w kuchni. Ciepło przywitawszy Harry'ego, spojrzała na męża i zapytała, co takiego ma jej do powiedzenia. Wychylająca się zza futryny Hermiona zawołała go do siebie.
I wtedy Harry ją zobaczył. Odwróciwszy głowę w stronę Hermiony, Harry wytrzeszczył oczy, widząc Latonę majaczącą za nią i Ginny z bardzo protekcjonalną miną. Spodziewał się wszystkiego, ale bynajmniej nie tego. Ruszył ku dziewczętom, szeroko się uśmiechając, przez co Ginny oblała się rumieńcem.
— Powie mi ktoś, co tu się wydarzyło? — zapytał, tłumiąc radość, kiedy w piątkę wyślizgnęli się z kuchni na schody. Harry zatrzymał się w miejscu, świdrując Latonę wzrokiem. — Na Merlina, co ty tu robisz? Cześć!
Wtem uściskał ją. Latona poczuła, że się czerwieni. Hermiona, Ron i Ginny wybałuszyli na niego oczy. Latona nerwowo poklepała go po plecach i odskoczyła od niego, jak gdyby był naładowany takim samym ładunkiem magnetycznym.
— Przemilczmy to — powiedziała, starając się, aby głos jej się nie trząsł. — Jestem tak samo zaskoczona, jak ty.
— Nie! Opowiadaj! Dlaczego tutaj jesteś? Co się...
— Harry, może chodźmy do waszego pokoju? — Ginny przerwała mu nagle. W jej oczach zapłonęły iskry.
Harry, Ron, Hermiona i Ginny ruszyli na poddasze. Latona odprowadziła ich wzrokiem. W tym momencie bardzo pragnęła zrozumieć siebie; dlaczego automatycznie była dla Harry'ego taka niemiła? Może miało to coś wspólnego z jej przynależnością do Slytherinu lub ciągłymi obawami o to, że ich zacieśnione więzi wyjdą na jaw, nie mniej jednak poczuła, że to całkowicie nie fair.
Kilka chwil później pani Weasley zawołała wszystkich na wspaniałą kolację na dworze pod czystym, czarnoniebieskim niebem. Charlie i Bill ustawili stoły przed domem, a o dziewiątej wieczorem dziewięcioro Weasleyów, Latona, Harry i Hermiona zasiedli przy nich.
Siedząca obok pani Weasley oraz Billa została rykoszetem wciągnięta w ich kłótnię o jego kolczyk; wyglądało na to, że nosił go od niedawna.
— Jeszcze z takim paskudnym kłem! Co powiedzą na niego u Gringotta? Latono, rzuć okiem jak kobieta. Prawda, że Billowi będzie lepiej bez niego?
Latona dokładnie przyjrzała się Billowi, a potem zerknęła na panią Weasley, która wyglądała, jakby miała nie zaakceptować odpowiedzi innej, niż "tak"; według niej Bill wyglądał naprawdę dobrze.
— Jeśli jemu się podoba, nie możemy go zmusić, aby go nie nosił — odpowiedziała Latona. Pani Weasley z westchnieniem pokręciła głową.
— Niech wam będzie, ale te włosy... kochanie, daj mi je przystrzyc...
— Dobrze wygląda — oświadczyła Ginny, siedząca po drugiej strony stołu. — Jesteś taka staroświecka, mamo. Ale nie powiem, wyglądasz trochę jak profesor Snape.
Latona, Ginny i Bill wybuchnęli śmiechem. Na drugim końcu stołu Harry, Ron i Hermiona rozprawiali o czymś niezwykle cicho, ciągle rozglądając się na boki, a tuż obok nich Charlie, Fred i George głośno rozmawiali o mistrzostwach quidditcha. Percy uskarżał się na Departament Magicznych Gier i Sportów, twierdząc, że pan Crouch daje z siebie więcej, niż oni wszyscy razem wzięci. Lada chwila, a ogłoszą swoje zaręczyny — Latona jeszcze nigdy nie słyszała, aby ktoś fascynował się kimś w taki sposób.
— Masz już może jakieś plany na przyszłość? — zagaił do Latony Bill, stukając swoimi glanami ze smoczej skóry. — Niespełna dwa lata i czekają cię SUMy.
Sumy, czyli Standardowe Umiejętności Magiczne, były egzaminami, które każdy uczeń Hogwartu zdawał w wieku piętnastu lat.
— Nie zastanawiałam się nad tym — odpowiedziała Latona. — Pewnie czeka mnie Ministerstwo Magii. Każdy mówi, że są z tego dobre pieniądze.
— A więc zależy ci na pieniądzach, tak? Nie na satysfakcji?
— Oczywiście — żachnęła się Latona. — Dlaczego mam robić coś, co nie przyniesie mi zysków? A ty? Gdzie pracujesz?
— Na co dzień siedzę w Egipcie — oznajmił Bill. — Pracuję dla Gringotta jako łamacz uroków. Z tego, co wiem, ty nadawałabyś się do tego lepiej niż ktokolwiek inny — dodał, szczerząc zęby.
— Na to wygląda — zachichotała Latona. Coraz bardziej lubiła tego Weasleya. — Cóż, ja nie muszę się starać, aby nim zostać. Jestem łamaczem uroków od urodzenia! W dodatku niezawodnym!
— Aleś ty skromna, nie ma co.
— Ojej, zrobiło się już późno — powiedziała pani Weasley, zerkając na zegarek. — Już dawno powinniście być w łóżkach. Jutro wyruszacie o świcie. Harry, kochaneczku, zostaw mi swoją szkolną listę, obawiam się, że po mistrzostwach nie będziesz miał czasu, aby samemu wybrać się na ulicę Pokątną. Ostatni finał trwał pięć dni.
⁂
Rano Latona mogła przysiąc, że dopiero co położyła się w salonie na kanapie, kiedy poczuła, jak ktoś szturcha ją w ramię. Charlie szepnął do niej, że to czas wstawać i zostawił ją zbyt otępiałą, aby mogła cokolwiek powiedzieć.
Na zewnątrz było ciemno, ale duszno i gorąco. Latona powlekła się do łazienki. Pan Weasley powiedział jej wczoraj, żeby ubrała się jak mugolka, aby nie wzbudzać większych podejrzeń. Włożyła więc długą, zwiewną zieloną sukienkę przewiązywaną w pasie, czarne, bardzo niskie szpilki i przewiesiła przez ramię torebkę zaczarowaną zaklęciem zwiększająco-zmniejszającym.
Ziewając i przeciągając się weszła do kuchni, gdzie pani Weasley mieszała w wielkim garnku stojącym na piecu. Wszyscy wybierający się na mecz siedzieli przy stole. Kiedy Harry zobaczył Latonę, coś nim zakołatało.
— Granger, wyglądam jak mugol? — zapytała Latona, obracając się w miejscu. Jej włosy opadły kaskadami na jej lewe ramię, chociaż przydługa już grzywka wleciała jej do oczu.
— Tak, zdecydowanie — odrzekła Hermiona, którą trochę zatkało.
Latona zajęła miejsce obok Harry'ego i Billa, którzy bardzo się tym faktem ucieszyli i wciągnęli ją w rozmowę. Chwilę potem przed ich nosami wylądowały talerze pachnącej owsianki.
— Będziemy musieli się trochę przejść — oświadczył pan Weasley.
— George! — wrzasnęła nagle pani Weasley. Wszyscy podskoczyli.
— Co? — zapytał George niewinnym tonem, który nikogo nie zwiódł.
— Co masz w kieszeni?
— Nic!
— Też mi coś! Accio! — Z jego kieszeni wystrzeliło kilka cukierków i wylądowało na dłoni pani Weasley. — Miałeś je zniszczyć! Te wasze gigantojęzyczne toffi. — I ku lamentom swoich synów, wyrzuciła wszystkie toffi do kosza.
— Mamo! — jęknął Fred. — Wynalezienie ich zajęło nam kilka miesięcy!
— Wspaniały pomysł na zmarnowanie czasu! To dlatego dostaliście po pięć sumów na krzyż!
Kiedy wychodzili, bliźniacy nie powiedzieli się ani słowa. Księżyc jeszcze świecił, choć na horyzoncie majaczyła już pomarańczowa poświata wschodzącego słońca. Targając swój plecak i torebkę, Latona wyobrażała sobie tysiące czarodziejów z całego świata i to, jak wspaniały musiał być stadion, na którym miały odbyć się igrzyska.
Szli i szli w kierunku wzgórza Stoatshead, co rusz wpadając w niewidocznie królicze nory albo ślizgając się po mokrej trawie przesiąkniętej rosą. W końcu dotarli na szczyt, Latona i bliźniacy jako pierwsi, gdyż jako pałkarze swoich drużyn mieli niezłą kondycję.
— Teraz musimy tylko znaleźć świstoklik — powiedział zdyszany pan Weasley. — Nie będzie duży, to może być wszystko... szukajcie czegoś niecodziennego. Jakiegoś starego buta, kołpaka...
Nie minęło zaledwie kilka minut, gdy ciszę rozdarł krzyk:
— Arturze, tutaj! Mamy ich, synu!
Pan Weasley ruszył ku mężczyźnie o okrągłej rumianej twarzy, okolonej krzaczastą brodą. Wolną ręką ściskał zapleśniały stary trzewik.
— Moi drodzy, to jest Amos Diggory! — powiedział pan Weasley. — Pracuje w Urzędzie Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami. I chyba znacie jego syna Cedrika?
Cedrik stał obok swojego ojca. Był wysokim, siedemnastoletnim uczniem Hufflepuffu. Miał szare oczy, bujne, brązowe włosy i uchodził za jednego z najprzystojniejszych chłopców w Hogwarcie.
— Cześć — powiedział, rozglądając się po twarzach obecnych.
Tylko Fred i George nie odpowiedzieli na jego przywitanie. Pewnie nadal mieli mu za złe wygraną Puchonów w zeszłorocznym meczu quidditcha, kiedy Harry stracił swojego Nimbusa Dwa Tysiące przez nagłe pojawienie się dementorów na boisku.
— To wszystko twoje dzieciaki, Arturze? — zapytał ze zdumieniem pan Diggory.
— Och, nie, tylko te rudzielce — odpowiedział pan Weasley. — To jest Hermiona, ich przyjaciółka, a to Harry, też ich kolega ze szkoły... no i jeszcze Latona, jest z nami z powodu Aurory i Alexandra, sam rozumiesz, musieli wyjechać do Dartmoor tydzień temu, nie mieli jej z kim zostawić.
— Wielkie nieba! — zawołał Amos Diggory, wytrzeszczając oczy. — Harry Potter! Ced mi o tobie opowiadał, a jakże! Tak, tak, wiem wszystko o waszym poprzednim meczu... Ced będzie miał co wnukom na starość opowiadać! Pokonał samego Harry'ego Pottera! Ach, jest jeszcze Latona... — pan Diggory uśmiechnął się z nieco mniejszym podnieceniem. — Czysta matka, nie ma co... Jak ci idzie z zaklęć? Łamiesz je wszystkie?
— Jedna z moich specjalności, dziękuję — odpowiedziała Latona z kamienną miną. Amos Diggory był zdecydowanie zbyt energiczny jak dla niej.
— To już czas — powiedział pan Weasley, spoglądając na zegarek. — Z naszej okolicy to już wszyscy. Zbliżcie się wszyscy, wystarczy tylko dotknąć świstoklika jednym palcem.
Latona, która podróżowała za pomocą świstoklika w poprzednie wakacje, była przygotowana na te dziwne uczucia wyszarpywania żołądka z jej wnętrza i stabilnie wylądowała na nogach tak jak panowie Weasley, Diggory oraz Cedrik. Pozostali powpadali na siebie i stali się wielką plątaniną kończyn.
Wylądowali na wrzosowisku przed dwoma zmęczonymi czarodziejami, a następnie ruszyli w kierunku drugiego pola kempingowego. Po jakichś dwudziestu minutach wędrówki z mgły wyłonił się kamienny domek, a za nim brama, przy której na teren obozowiska wpuścił ich zwyczajny, nic nieznaczący mugol.
— Aż mną wstrząsnęło — wyszeptała Latona, wygładzając sukienkę z niezadowoloną miną. — Mugole? Tutaj? Przecież tak ministerstwu zależało, żeby nikt ich pokroju nie dowiedział się o mistrzostwach.
— Musisz chować do nich naprawdę dużą urazę — powiedział Cedrik, idący tuż obok niej.
— A żebyś wiedział — westchnęła i jak na rozkaz przypomniała sobie gang chuliganów z motorem, który przyprawił ją o dreszcze.
Wspinali się po zboczu wzdłuż rzędu namiotów, aż dotarli do skraju lasu. Było tam puste miejsce oznaczone tabliczką z napisem "Weezly". Latona jeszcze nigdy nie była na kempingu. Kiedy wyjeżdżała gdzieś z rodzicami, zazwyczaj pomieszkiwali w hotelach. Ogarnęła ją prawdziwa fascynacja, kiedy Harry i Hermiona wraz z panem Weasleyem własnoręcznie postawili dwa namioty, jeden dla dziewcząt, a drugi dla chłopców.
— Hej, oni mają większy! — zawołała Ginny, kiedy wróciła z namiotu pozostałej części ich niecodziennej drużyny.
Ich namiot w środku wyglądał jak niewielkie mieszkanie z kuchnią, salonem i dużą sypialnią, ale na zewnątrz przypominał czteroosobową klitkę. Godzinę później wszyscy zebrali się przed namiotami, rozpalili ognisko, ale minęła kolejna godzina, zanim cokolwiek ugotowali. Nie nudzili się jednak, ponieważ z lasu co rusz wyłaniali się inni przedstawiciele Ministerstwa Magii i przynajmniej połowa z nich sowicie pozdrawiała pana Weasleya.
Nagle spomiędzy drzew przybyli Bill, Charlie i Percy — Bill wyszczerzył się do Latony — a tuż za nimi trzy osoby, które wepchnęły na usta Latony niemały uśmiech, ale i ulgę do serca.
Alexander i Aurora, obydwoje w eleganckich strojach odpowiednich do departamentów, w których pracowali, szli po bokach wyrośniętego mężczyzny z okrągłymi, niebieskimi oczami, blond włosami i różowatą twarzą, który był zaś ubrany w żółto-czarny strój do quidditcha z ogromną osą na piersiach. Zażarcie o czymś dyskutowali (Aurora wyglądała na bardzo czymś zdenerwowaną).
— A oto oni! — zawołał pan Weasley. — Aurora, Alex i Ludo!
Latona poderwała się z miejsca, kiedy ich trójka zaczęła kroczyć w ich stronę wielkimi krokami. A więc była uwolniona od Weasleyów! Jej rodzice zabiorą ją teraz ze sobą, do wygodnego i przestronnego namiotu dla pracowników ministerstwa, a przede wszystkim nie będzie musiała walczyć o każdą porcję jedzenia z bliźniakami.
— Ahoj! — zawołał do nich Ludo Bagman.
— Witajcie! — powiedział Alexander, rozkładając ramiona. Kiedy wzrok jego i Aurory spoczęły na Latonie, wyraźnie się ucieszyli.
— Co za dzień, co za dzień! — wysapał Bagman, kiedy dotarli do ogniska. — Trudno o lepszą pogodę, wieczorem nie będzie ani jednej chmurki! No, no, no, co ja widzę, Arturze, ile ty masz podopiecznych!
— Ten urwis jest akurat nasz, szefie. — Alexander kiwnął głową Latonie. Zrozumiała. Natychmiast stanęła przy swoich rodzicach i dumnie wypięła pierś do przodu, założywszy ramiona na piersi.
Poczuła się jak za dawnych lat, kiedy będąc małą dziewczynką, spoglądała na świat sponad głowy swojego ojca, siedząc mu na karku i obawiając się tylko tego, aby jej matka nie zechciała nagle, by z niego zeszła, bo przed nimi szli jej koledzy z pracy i chciała, aby jej córka stanęła w jak najlepszym świetle. Czar prysł, przypomniawszy sobie, że łączyła ich zaledwie zależność od siebie, nazwisko i krew.
Momentami Latona chciała wszystko im wybaczyć, w przeciwieństwie do jej pamięci mięśniowej, która zmusiła ją do wzdrygnięcia się, kiedy Aurora uniosła ramię, aby objąć jej szyję ramieniem.